Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2007, 00:49   #15
Elaraldur
 
Reputacja: 1 Elaraldur nie jest za bardzo znanyElaraldur nie jest za bardzo znanyElaraldur nie jest za bardzo znanyElaraldur nie jest za bardzo znanyElaraldur nie jest za bardzo znanyElaraldur nie jest za bardzo znany
Elaraldur

Elaraldur zmierzył wzrokiem krasnoluda
-Jorzum? Jorzum Gvidnersas? Ten sam, który wykonuje instrumenty dla Rvanara z Sembii? Zawsze myślałem, że byliście gnomem.
- Wy wszyscy myśleliście, że byłem gnomem, elfem, człowiekiem, niziołkiem, smokiem czy bóg wie jakim innym draństwem! Tylko nie krasnoludem! Wbijcie sobie to do głowy gołowąsy, że z krasnoluda też może być profesjonalny lutnik! - Barczysty mężczyzna z długą do pasa brodą, splunął soczyście na koniec przemowy. Widać było po nim frustrację. Jednak po chwili odetchnął i przemówił już spokojnym głosem.
- Skoro niespodzianki mamy za sobą, możemy przejść do interesów. Potrzeba Ci czegoś tutaj młodziaszku?
Elaraldur spojrzał jeszcze raz na mandolinę, którą trzymał w rękach. Był to piękny instrument o ciemnym, gładkim drewnie i kształcie tak smukłym, że oczy same wędrowały to w górę, to w dół ku zadziwieniu obserwatora. Zagrał jeszcze jeden akord.
-Zastanawiam się skąd sprowadziliście to drewno? Jest naprawdę wyjątkowe, a dźwięk nie chce z niego uciekać. Czyżby jakiś gatunek mahoniu z południa?
- O synku gdyby to był mahoń z południa to ja bym się nie nazywał Jorzum Gvindersas. Z mahoniu to ja sobie moge taboret co najwyżej zrobić. To co trzymasz w dłoniach to astaviański cydr złocisty. Drzewo cenione za swoją niezwykła korę o złotym połysku i liście służące do wielu naparów leczniczych. Niewielu jednak słyszało o ich wykorzystaniu w lutnictwie, właściwie są to tak małe drzewa że trudno znaleźć odpowiednio stare żeby zrobić z niego jednolitą płytę do mandoliny. To z którego zrobiłem tą mandolinę miało około 250 lat. Jorzum mówił jak głosem artysty opiewającego swe ukochane dzieło, głosem rzemieślnika opisującego instrument będący częścią jego życia.
Elraldur zaczął się zastanawiać, ile z wypowiedzi krasnoluda jest prawdy, ale jedno nie ulegało wątpliwości - mandolina była wyjątkowa. Prawie tak dobra jak jego własna, wykonana wszak w najlepszym warsztacie we Wrotach Baldura. Elaraldur postanowił podjąć kupiecką gierkę Jorzuma i drapiąc się intensywnie po podbródku rozejrzał się po sklepie.
- Instrument zaiste zacny, lecz podobne trzymałem już nieraz. Krasnoludzie, pokaż mi taki, za którego brzmienie, mogłbym oddać duszę!
Jorzum pogładził się po brodzie, rozglądnął po instrumentach na ścianach.
- Szczerze mówiąc to musiałbyś być naprawdę cholernie głupi żeby oddać duszę za instrument, ale rozumiem, że chodziło Ci o instrument natchnionej muzyki. Co prawda nie wydaje mi się żebyś Ty mógł wiedzieć tak wiele na temat instrumentów co ja, ale kto wie, w końcu żyje dopiero 453 lata. Krasnolud uśmiechnął się pokazując swoje złote, srebrne i białe naturalne zęby.
- Zaraz Ci coś tu przyniosę, z najwyższej półki, chociaż wiem, że istnieją na świecie lepsze instrumenty, a na niektórych nawet dane mi było zagrać. Lutnik udał się na zaplecze, skąd wrócił po chwili. W rękach trzymał jakiś przedmiot owinięty szmatami, po rozwinięciu okazało się to być starą lutnią. Lakier troche starty, prożki wyrobione, znaczników niektórych brakowało, klucza jednego brakowało, a jednak widać było, że ta lutnia była robotą najwyższej jakości. Krasnolud otarł ją delikatnie i starannie szmatką po czym podał ją człowiekowi. Elaraldur delikatnie wziął instrument do rąk i go obrócił. Lutnia z pewnością miewała swe lepsze lata, ednak mimo tego sprawiała wrażenie solidnej. Ozdabiana na desce licznymi roślinnymi motywami, na wzór elfiego rzemiosła, nie sprawiłaby na pewno złego wrażenia nawet na dworze. Popukał kilka razy, dostroił odleżałe struny i zaczął grać starą elfią pieśń, której nauczył się ostatnio, w drodze do Suzail. Kilka pierwszych akordów wybrzmiało głębokim, ciepłym, nietpowym jak na mandolinę dźwiękiem. Nie przeszkadzało tak bardzo nawet, że na mostku coś brzęczało. Elaraldur zaczął się tak uważnie wsłuchiwać w swoją muzykę, że odpłynął, myślami gdzie indziej, oszołomiony brzmieniem. Tego dźwięku z pewnością nie dało się skopiować. Przyszła mu na myśl jego najcenniejsza elfia lutnia z Evermeet, której zwykł nigdzie nie zabierać, by omyłkowo jej się nic nie stało. Skończył. Popatrzył w oczy krasnoludowi.
- Ile chcecie za to i doprowadzenie tego do stanu używalności?
- Gdyby to było takie proste już dawno byłbym ją naprawił. Wiesz, to moja pierwsza lutnia, znaczy dla mnie bardzo wiele. Jeszcze z czasów moich podróży. Nie ja ją zrobiłem, to lutnia pewnego elfiego barda, który mi ją sprezentował, on zresztą zaraził mnie swoją miłością do muzyki. Naprawienie tego wymaga nie tylko kunsztu lutnika, ale też zdolności naturalnych elfiej magii i to nie byle jakich. Powiem tak, dam Ci trzy warunki jakie będziesz musiał spełnić żeby zabrać lutnię. Pierwszy jest taki żebyś zagrał taką melodię która wzruszy serce starego krasnoluda.
Jorzum mówiąc robił pauzy najwidoczniej wspominając czasy kiedy jeszcze na niej grywał, a były to zamierzchłe czasy i gdy Elaraldur patrzył w jego oczy, zdawało mu się że było to dużo więcej niż to 400 lat.

Niedowierzając wziął w duchu piekielnie głęboki wdech. Co mogłoby być tak niezwykłe, by poruszyć Jorzuma? Uśmiechnął się tylko lekko do niego ścigając się jednocześnie z myślami. Elfia muzyką raczej nie wchodziła w grę, a może właśnie tylko, skoro przyjaciel krasnoluda był elfem? Może coś w egzotycznej, rzadkiej skali, czego nauczył się w Mulhorandzie? Może coś naprawdę trudnego technicznie, co zaskoczyłoby lutnika? Elaraldur zdecydował się na Mulhorandzką melodię. Nie sądził żeby to był najlepszy wybór. Zwykle jego słuchaczom ta melodia, z powodu swego niestandardowego brzmienia nie przypadała do gustu, była trudna do zinterpretowania. Ale on ją uwielbiał, a teraz mogła to być ostatnia okazja, by usłyszeć ją właśnie na tej lutni. Uderzył w pierwszy akord, który rozpłynął się po pomieszczeniu dziwną dla ucha skalą. Wraz z kolejnymi dźwiękami można było usłyszeć wiatr na pustyniach Mulhorandu, poczuć zapach piasku rozgrzanego w słońcu. Bard pieścił struny najlepiej jak umiał, grał ten utwór według jedynie własnej interpretacji, a z technicznego punktu widzenia, był niemalże wirtuozem, toteż żaden dźwięk mu nie umknął, a nuty były czyste i wyraziste. Gdy skończył, zdając sobie sprawę, że nie popełnił najmniejszego błędu, zdany będzie tylko na gust Jorzuma. Podniósł głowę i popatrzył nań pytająco.

Jorzum siedział na małym taboreciku patrząc gdzieś w dal. Pykał fajeczkę która nie wiadomo kiedy i skąd wyjął. Elaraldur poczuł zapach tytoniu, ale nie takiego zwykłego. To był tytoń z Mulhorandu, jedyny w swoim rodzaju i to w dodatku najlepszego gatunku. Chwila ciszy przeciągała się aż krasnolud odwrócił się do Ciebie lekko uśmiechając.
- A teraz dwa pozostałe warunki. Po pierwsze nigdy nikomu nie oddasz i nie sprzedasz tej lutni i każdemu kto zapyta od kogo ją dostałeś odpowiesz zgodnie z prawdą i opowiesz jej historię. Po drugie odwiedzisz mnie tu jeszcze i zagrasz jeszcze lepiej niż dziś. Te dwa życzenia moje spełnij i lutnia jest twoja młodzieńcze.
Elaraldur ukłonił się lekko w wyrazie szacunku.
-Przysięgam na Tymorę, że ta lutnia będzie służyć jedynie mnie, a każdy ciekawy pozna jej historię usłyszy ją nie inaczej niż ja tutaj. Wrócę tu gdy czas przesypie swe piaski i zagram ponownie pieśń zacniejszą jeszcze niż wszystko co znam dotychczas.
- Historię tej lutni to Ty jeszcze poznasz, a tymczasem żegnam Cię bywaj zdrów Elaraldurze L'chean
z tymi słowami krasnolud zabierał mandolinę którą bard wziął z początku udał się na zaplecze wypuszczając ze swojej fajeczki małe obłoczki mulhorandzkiego dymu.

Wielce oszołomiony Elaraldur, wyszedł ze sklepu, niemal zataczając się z emocji. Trzymał teraz w rękach majstersztyk. Kontynuował podróż do rynku, z nadzieją znalezienia w którymś z kramów mocnego futerału dla nowego instrumentu.

[Rozmowa przeprowadzona z mistrzem i przeredagowana]
 
Elaraldur jest offline