Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2017, 22:10   #481
Leminkainen
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico ostrożnie weszła do srodka, miała jakieś niepokojące przeczucie ale ciepło ją przyciągało.
- Cześć chłopaki.

Walker odruchowo zaczął sięgać po karabin kiedy usłyszał czyjś głos… jednak szybko poznał sylwetkę i głos nadchodzącej kobiety:
-Nico… dobrze cię widzieć… co się dzieje? - spojrzał na ledwo przytomnych żołnierzy i przygasający ogień i dodał - co robimy? - wstał od ogniska i zaczął przeszukiwać pomieszczenie w celu znalezienia dokładki do ognia lub innych przydatnych rzeczy - pomóż mi podtrzymać ogień... - rzucił jeszcze do Nico nie czekając na odpowiedź kanadyjki machając do niej ręką, pokazując że mogą porozmawiać przy przeszukiwaniu budynku.

-Chyba mam jeszcze parę kostek paliwa w plecaku, możemy spróbować. - Nico zdjęła plecak i zaczęła szukać małych woskowatych bryłek, nie ważyły aż tyle żeby przy przepakowywaniu się widziała sens ich zostawiania.

Kiedy Lynx już się trochę ogrzał zabrał się za obejrzenie obrażeń żołnierzy. Gordon i Nico zajęli się podtrzymywaniem ognia, a on chciał sprawdzić na ile jest w stanie pomóc sobie i nowojorczykom.
- Jak już się tu trochę ogarniemy, musimy dostać się do Kate - rzucił do pozostałych - ona powinna lepiej o nich zadbać niż ja. Mi też przydałaby się pomoc - wskazał na nogę owiniętą zaczerwienionym już od krwi bandażem.

Gordon rzucił nie odrywając się zupełnie od wykonywanych w tym momencie czynności:
-Hmm… jak sobie to wyobrażasz… chłopaki nie są w stanie do jakiegokolwiek transportu… jeśli mielibyśmy jakiś pojazd to może dałoby się coś wykombinować… - zrobił chwilę przerwy przeglądając dalej pomieszczenie - co cię w ogóle tknęło żeby opuścić budynek?

-Musiałem zmieniać pozycję, bo kutry szybko lokalizowały każdą lokację z której strzelałem - zaczął wyjaśniać Gordonowi - Podczas szukania nowej pozycji zauważyłem samochód wojskowy, który z nabrzeża otwarł ogień. Potem oberwali srogo, pobiegłem sprawdzić czy nie potrzebują pomocy, ale już było po wszystkim, oni się ewakuowali a ja dostałem się pod ogień. Efekt jak widać. - wskazał na swoją nogę. - Może to auto nam pozwoli się stąd zabrać z nimi? O ile da się je uruchomić po takim ostrzale. Chociaż z drugiej strony może warto spróbować.
-Jak daleko? - rzuciła lakonicznie lecz z wyraźnym zainteresowaniem Kanadyjka.
-Jakieś ćwierć kilometra… - wskazał dłonią kierunek z którego przybył tak niedawno snajper.
-Walka ucichła… można zaryzykować rekonesans tego auta… przy odrobinie szczęścia bylibyśmy w stanie przetransportować tych bohaterów tutaj do Cheb… Kate faktycznie mogłaby im pomóc… - rzucił Walker za plecy nadal nie przerywając przeszukiwania pomieszczenia.

Gordon był zadowolony z przepatrywania budynku. Znalazł kilka naprawdę przydatnych rzeczy wśród których były między innymi: kilka tabletek przeciwbólowych, pół opakowania kawy mielonej, kilka butelek z wodą - niestety wyglądały na brudną… na szczęście miał jeszcze w kieszeni kilka WD-Tabs’ów… zgarnął jeszcze stary garnek i kilka kubków plastikowych i powędrował do ogniska. Miał zamiar przygotować kawę i spróbować ogrzać żołnierzy jak i swoich kompanów. Przelał wodę do rondla i wrzucił tabletkę odkażającą do środka. Po chwili postawił garnek na ognisku żeby woda się zagotowała. Przygotował kubki i zasypał je kawą czekając aż woda się zagotuje:
-Zaraz będzie kawa… ogrzejemy się wszyscy… - zwrócił się do Nico - Jak sytuacja? Trzeba dołożyć do ognia… - zwrócił się do Lynx’a - łap… tabletki przeciwbólowe, mogą się przydać…

Czekał chwilę po czym dodał do Kanadyjki i Snajpera:
-Wypijemy szybko kawę i pójdziemy z Nico sprawdzić to auto… co ty na to Nico? Lynx, ty przez ten czas zajmiesz się żołnierzami…

Lynx już zrobił żołnierzom miejsce obok ognia. Zdjął z nich mokre oporządzenie i bluzy, oni sami nie za bardzo byli w stanie cokolwiek zrobić. W ich oczach widział niebezpieczną mętność - zwiastun hipotermii. Znalezionymi w torbie medycznej bandażami opatrzył tyle ran ile zdołał. Rozdzielił też pomiędzy wszystkich resztę penicyliny i przeciwbólowych. Kiedy gmerał w torbie znalazł słoik z miodem, jaki kupił wcześniej od Szafy. Dał go Gordonowi:
- Wrzuć do kawy, doda nam energii - sam też zrzucił przemoczoną bluzę, karabin już wcześniej odłożył, bo tylko krępowałby jego ruchy. Na słowa Gordona skinął ze zgodą: - Jak już będziemy w miare wyglądać, to możemy pomyśleć żeby dostać się do domu Kate. Ona nam pomoże - powiedział, trochę jednak bez wiary.
-Dobra najpierw się ogrzejmy i napełnijmy żołądki, ledwie karabin w łapach trzymam, daj tą maszynkę i kostki paliwa pod garnek, raczej sami się przy nich nie ogrzejemy ale woda się zagotuje.-powiedziała Nico wciskając dłonie za pazuchę

-W porządku… - rzucił Gordon czekając nadal na zbawienne wrzenie wody - Ale Lynx ma rację… nie możemy tu zostać… musimy spróbowac dostać się do miasta… inaczej nasza przyszłość nie sięgnie nawet poranka… chyba… - zastanowił się chwilę - a tak swoją drogą… wy też widzieliście te helikoptery? Czy ja już jakieś majaki mam? - wspomniał o wcześniejszym dziwnym fenomenie.
-Były. - odpowiedziała krótko Nico.


Snajper musiał się nieźle natrudzić z bezwładnymi i prawie cakowicie nieprzytomnymi żołnierzami w przemoczonych mundurach. Sam też był w ciężkim stanie. Postepujące wychłodzenie dopadało także i jego jak i pewnie dwójkę jego towarzyszy. Wolniej i mniej zjadliwie niż tych młodych w mundurach ale zagrozenie było podobne. Nie skąpali się co prawda nie wiadomo jak długo w lodowatych wodach rzeki ale ale łazili juz pewnie z pół doby w mokrych ubraniach. Na zewnątrz temperatura spadła poniżej zera. Mokre ubrania sztywniały na mrozie ledwo znalazły się z dala od zbawczego ciepła ogniska. Woda zamieniała się w szron, kałuże zwolniły i zamarzały pokrywając się cienką warstwą trzeszczącegoj pod butami lodu. Było bardzo zimno. Dla osób wychłodzonych i w mokrych ubraniach było to śmiertelnie niebezpieczne zagrożenie. Bez dostępu do ozywczego ciepła były marne szanse dotrwać bez szwanku do świtu.

Samemu Nathanielowi trzęsły się od zimna ręce a w zgarbiałych od długiego przebywania w mokrym i zimnym środkowisku palcach wyraźnie tracił już czucie. Zdejmowanie z nich ubrań czyli czegoś o konsystencji ciężkich, morkych szmat tymi zgrabiałymi rekami gdy pacjenci leżeli bezłwadni targani dreszczami było cholernie ciężkim, niewdzięcznym i męczącym zajęciem. Lynx wyraźnie się napocił i zasapał by tego w pojedynkę dokonać. Obraz jaki się ukazał w półmrokach słabnącego ognia nie by zbyt wesoły.

Ciała żołnierzy były bardzo blade czy może nawet już siniały z zimna. Pewnie musieli już wyraźnie odczuwać kolejne stadia wychłodzenia po kilku godzinach przebywania w takich warunkach. No i rany. Wszystkie od postrzałów. Opatrunki jakie założył im gordon były profesjonalnymi, wojskowymi opatrunkami osobistymi pewnie te które żołnierze mieli przy sobie. Gordon jednak najwyraźniej przeszkolenia paramedyka nie miał bo te opatrunki zostały założone tylko prowizorycznie. Niemniej i tak spełniły swoje zadanie gdyż powstrzymały krwawienie. Pośrednio pomocna tutaj okazało się wychłodzenie i mróz który powstrzymał dodatkowe krwawienie. Same rany dwóch żołnierzy, młodzików właściwie miało dość lekkie. Każdy po jednym postrzale, może rykoszecie albo powierzchownym przebiciu “na czysto” samych mięśni więc te rany same w sobie nie zagrażały życiu. Ale przyczyniły się do utraty krwi i dodatkowego osłabienia organizmu walczącego z efektami postępującej hipotermii. W efekcie łącznie powstało bardzo groźna kombinacja która z pozostawieniem ich na zewnątrz groziła sporymi szansami na nie dotrwanie rana.

Rana trzeciego żołnierza była poważna. Oberwał bezposrednio jakimś ciężkim kalibrem prosto w brzuch i teraz z całej trójki był a najgorszym stanie. Stracił najwięcej krwi i zimno najbardziej odcisnęło na nim swoje piętno. O ile z pozostałymi dwoma można było mieć nadzieję, że jeśli się ich utrzyma w cieple, nabiorą sił na tyle by odzyskać przytomność i resztę samodzielności to z tym sytuacja nie była pewna. Jednak jeśli byłby w cieple i dotrwał rana powinien raczej wyjść z tego powiedzmy, że cało na tyle by martwić się samą rekonwalescencją po postrzale.

W międzyczasie wrócili Gordon i Nico i dzięki ich wysiłkom i materiałom na razie mieli spokój z ogniskiem. Teraz powinno być spokojnie na większość nocy, może nawet do rana. Zwłaszcza jakby Kanadyjka z jej umiejętnościami wiecznego wędrowca pilnowała ognia. Na jej oko bowiem można było tak zagospodarować materiałem by starczyło do rana. Jak jednak widziała po wyglądzie dotychczasowego ogniska doświadczenie jej towarzyszy w gospodarowaniu ogniem była o wiele mniejsza. Woda w znaleźnym garnku zabulgotała ogłaszając, że można zalewać wrzątkiem kawę. Całą trójką siedli głodni, zmarznięci, przemoczeni i zmęczeni. Przy ogniu było przyjemnie, miło i ciepło można było wsłuchać się otępiający ból nadwyrężonych mięśni i poranionego ciała. Działało obezwładniająco. Zwłaszcza w perspektywie wychodzenia na ten zimny, ciemny mróz na świecie zewnętrznym. Te zrujnowane wnętrze dawnego saloonu z posiekanymi niedawno seriami broni maszynowej ścianach i rozpalonym na podłodze ogniskiem wydawało się obecnie całkiem bezpiecznym i przytulnym miejscem.

Gordon zalał kubki kawą i rozdawał wszystkim po kolei. Kto miał swój kubek podał go zabójcy maszyn. Wszyscy chociaż na chwilę się rozgrzali i odrobninę postawili na nogi. Kofeina potrafiła być zbawienna. Po chwili Gordon kończąc swój kubek kawy rzucił do Nico:
-W porządku… dopij kawę i chodźmy sprawdzić ten samochód… trzeba dostać się do miasta… nie możemy tu zostać… Dalton może potrzebować naszej pomocy, zresztą nie wiemy nawet co się tam dzieje… a pamiętajcie że musimy wrócić jeszcze do Czerwonych po nasz sprzęt i tę maść która ma nas chronić przed… - trzasnął dłonią jednego z parszywych robali który wskoczył mu na cyber-ucho - tymi pieprzonymi robalami… także delektujcie się kawą póki możecie… ciężka noc przed nami… - grenadier podniósł się z podłogi jakby powoli przygotowywał się do dalszej akcji ale jednak ciepło ogniska wygrało z zewnętrzną zimą i zamiast wstać całkowicie, przykucnął tylko ogrzewając się jeszcze. Chwycił jednak leżący obok karabin i wymownym gestem spojrzał na Kanadyjkę chcąc niejako zadopingować ją dalszego działania.

-Ok daj mi jeszcze chwilkę i ruszymy
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!

Ostatnio edytowane przez Leminkainen : 22-01-2017 o 13:41.
Leminkainen jest offline