Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-01-2017, 22:10   #481
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico ostrożnie weszła do srodka, miała jakieś niepokojące przeczucie ale ciepło ją przyciągało.
- Cześć chłopaki.

Walker odruchowo zaczął sięgać po karabin kiedy usłyszał czyjś głos… jednak szybko poznał sylwetkę i głos nadchodzącej kobiety:
-Nico… dobrze cię widzieć… co się dzieje? - spojrzał na ledwo przytomnych żołnierzy i przygasający ogień i dodał - co robimy? - wstał od ogniska i zaczął przeszukiwać pomieszczenie w celu znalezienia dokładki do ognia lub innych przydatnych rzeczy - pomóż mi podtrzymać ogień... - rzucił jeszcze do Nico nie czekając na odpowiedź kanadyjki machając do niej ręką, pokazując że mogą porozmawiać przy przeszukiwaniu budynku.

-Chyba mam jeszcze parę kostek paliwa w plecaku, możemy spróbować. - Nico zdjęła plecak i zaczęła szukać małych woskowatych bryłek, nie ważyły aż tyle żeby przy przepakowywaniu się widziała sens ich zostawiania.

Kiedy Lynx już się trochę ogrzał zabrał się za obejrzenie obrażeń żołnierzy. Gordon i Nico zajęli się podtrzymywaniem ognia, a on chciał sprawdzić na ile jest w stanie pomóc sobie i nowojorczykom.
- Jak już się tu trochę ogarniemy, musimy dostać się do Kate - rzucił do pozostałych - ona powinna lepiej o nich zadbać niż ja. Mi też przydałaby się pomoc - wskazał na nogę owiniętą zaczerwienionym już od krwi bandażem.

Gordon rzucił nie odrywając się zupełnie od wykonywanych w tym momencie czynności:
-Hmm… jak sobie to wyobrażasz… chłopaki nie są w stanie do jakiegokolwiek transportu… jeśli mielibyśmy jakiś pojazd to może dałoby się coś wykombinować… - zrobił chwilę przerwy przeglądając dalej pomieszczenie - co cię w ogóle tknęło żeby opuścić budynek?

-Musiałem zmieniać pozycję, bo kutry szybko lokalizowały każdą lokację z której strzelałem - zaczął wyjaśniać Gordonowi - Podczas szukania nowej pozycji zauważyłem samochód wojskowy, który z nabrzeża otwarł ogień. Potem oberwali srogo, pobiegłem sprawdzić czy nie potrzebują pomocy, ale już było po wszystkim, oni się ewakuowali a ja dostałem się pod ogień. Efekt jak widać. - wskazał na swoją nogę. - Może to auto nam pozwoli się stąd zabrać z nimi? O ile da się je uruchomić po takim ostrzale. Chociaż z drugiej strony może warto spróbować.
-Jak daleko? - rzuciła lakonicznie lecz z wyraźnym zainteresowaniem Kanadyjka.
-Jakieś ćwierć kilometra… - wskazał dłonią kierunek z którego przybył tak niedawno snajper.
-Walka ucichła… można zaryzykować rekonesans tego auta… przy odrobinie szczęścia bylibyśmy w stanie przetransportować tych bohaterów tutaj do Cheb… Kate faktycznie mogłaby im pomóc… - rzucił Walker za plecy nadal nie przerywając przeszukiwania pomieszczenia.

Gordon był zadowolony z przepatrywania budynku. Znalazł kilka naprawdę przydatnych rzeczy wśród których były między innymi: kilka tabletek przeciwbólowych, pół opakowania kawy mielonej, kilka butelek z wodą - niestety wyglądały na brudną… na szczęście miał jeszcze w kieszeni kilka WD-Tabs’ów… zgarnął jeszcze stary garnek i kilka kubków plastikowych i powędrował do ogniska. Miał zamiar przygotować kawę i spróbować ogrzać żołnierzy jak i swoich kompanów. Przelał wodę do rondla i wrzucił tabletkę odkażającą do środka. Po chwili postawił garnek na ognisku żeby woda się zagotowała. Przygotował kubki i zasypał je kawą czekając aż woda się zagotuje:
-Zaraz będzie kawa… ogrzejemy się wszyscy… - zwrócił się do Nico - Jak sytuacja? Trzeba dołożyć do ognia… - zwrócił się do Lynx’a - łap… tabletki przeciwbólowe, mogą się przydać…

Czekał chwilę po czym dodał do Kanadyjki i Snajpera:
-Wypijemy szybko kawę i pójdziemy z Nico sprawdzić to auto… co ty na to Nico? Lynx, ty przez ten czas zajmiesz się żołnierzami…

Lynx już zrobił żołnierzom miejsce obok ognia. Zdjął z nich mokre oporządzenie i bluzy, oni sami nie za bardzo byli w stanie cokolwiek zrobić. W ich oczach widział niebezpieczną mętność - zwiastun hipotermii. Znalezionymi w torbie medycznej bandażami opatrzył tyle ran ile zdołał. Rozdzielił też pomiędzy wszystkich resztę penicyliny i przeciwbólowych. Kiedy gmerał w torbie znalazł słoik z miodem, jaki kupił wcześniej od Szafy. Dał go Gordonowi:
- Wrzuć do kawy, doda nam energii - sam też zrzucił przemoczoną bluzę, karabin już wcześniej odłożył, bo tylko krępowałby jego ruchy. Na słowa Gordona skinął ze zgodą: - Jak już będziemy w miare wyglądać, to możemy pomyśleć żeby dostać się do domu Kate. Ona nam pomoże - powiedział, trochę jednak bez wiary.
-Dobra najpierw się ogrzejmy i napełnijmy żołądki, ledwie karabin w łapach trzymam, daj tą maszynkę i kostki paliwa pod garnek, raczej sami się przy nich nie ogrzejemy ale woda się zagotuje.-powiedziała Nico wciskając dłonie za pazuchę

-W porządku… - rzucił Gordon czekając nadal na zbawienne wrzenie wody - Ale Lynx ma rację… nie możemy tu zostać… musimy spróbowac dostać się do miasta… inaczej nasza przyszłość nie sięgnie nawet poranka… chyba… - zastanowił się chwilę - a tak swoją drogą… wy też widzieliście te helikoptery? Czy ja już jakieś majaki mam? - wspomniał o wcześniejszym dziwnym fenomenie.
-Były. - odpowiedziała krótko Nico.


Snajper musiał się nieźle natrudzić z bezwładnymi i prawie cakowicie nieprzytomnymi żołnierzami w przemoczonych mundurach. Sam też był w ciężkim stanie. Postepujące wychłodzenie dopadało także i jego jak i pewnie dwójkę jego towarzyszy. Wolniej i mniej zjadliwie niż tych młodych w mundurach ale zagrozenie było podobne. Nie skąpali się co prawda nie wiadomo jak długo w lodowatych wodach rzeki ale ale łazili juz pewnie z pół doby w mokrych ubraniach. Na zewnątrz temperatura spadła poniżej zera. Mokre ubrania sztywniały na mrozie ledwo znalazły się z dala od zbawczego ciepła ogniska. Woda zamieniała się w szron, kałuże zwolniły i zamarzały pokrywając się cienką warstwą trzeszczącegoj pod butami lodu. Było bardzo zimno. Dla osób wychłodzonych i w mokrych ubraniach było to śmiertelnie niebezpieczne zagrożenie. Bez dostępu do ozywczego ciepła były marne szanse dotrwać bez szwanku do świtu.

Samemu Nathanielowi trzęsły się od zimna ręce a w zgarbiałych od długiego przebywania w mokrym i zimnym środkowisku palcach wyraźnie tracił już czucie. Zdejmowanie z nich ubrań czyli czegoś o konsystencji ciężkich, morkych szmat tymi zgrabiałymi rekami gdy pacjenci leżeli bezłwadni targani dreszczami było cholernie ciężkim, niewdzięcznym i męczącym zajęciem. Lynx wyraźnie się napocił i zasapał by tego w pojedynkę dokonać. Obraz jaki się ukazał w półmrokach słabnącego ognia nie by zbyt wesoły.

Ciała żołnierzy były bardzo blade czy może nawet już siniały z zimna. Pewnie musieli już wyraźnie odczuwać kolejne stadia wychłodzenia po kilku godzinach przebywania w takich warunkach. No i rany. Wszystkie od postrzałów. Opatrunki jakie założył im gordon były profesjonalnymi, wojskowymi opatrunkami osobistymi pewnie te które żołnierze mieli przy sobie. Gordon jednak najwyraźniej przeszkolenia paramedyka nie miał bo te opatrunki zostały założone tylko prowizorycznie. Niemniej i tak spełniły swoje zadanie gdyż powstrzymały krwawienie. Pośrednio pomocna tutaj okazało się wychłodzenie i mróz który powstrzymał dodatkowe krwawienie. Same rany dwóch żołnierzy, młodzików właściwie miało dość lekkie. Każdy po jednym postrzale, może rykoszecie albo powierzchownym przebiciu “na czysto” samych mięśni więc te rany same w sobie nie zagrażały życiu. Ale przyczyniły się do utraty krwi i dodatkowego osłabienia organizmu walczącego z efektami postępującej hipotermii. W efekcie łącznie powstało bardzo groźna kombinacja która z pozostawieniem ich na zewnątrz groziła sporymi szansami na nie dotrwanie rana.

Rana trzeciego żołnierza była poważna. Oberwał bezposrednio jakimś ciężkim kalibrem prosto w brzuch i teraz z całej trójki był a najgorszym stanie. Stracił najwięcej krwi i zimno najbardziej odcisnęło na nim swoje piętno. O ile z pozostałymi dwoma można było mieć nadzieję, że jeśli się ich utrzyma w cieple, nabiorą sił na tyle by odzyskać przytomność i resztę samodzielności to z tym sytuacja nie była pewna. Jednak jeśli byłby w cieple i dotrwał rana powinien raczej wyjść z tego powiedzmy, że cało na tyle by martwić się samą rekonwalescencją po postrzale.

W międzyczasie wrócili Gordon i Nico i dzięki ich wysiłkom i materiałom na razie mieli spokój z ogniskiem. Teraz powinno być spokojnie na większość nocy, może nawet do rana. Zwłaszcza jakby Kanadyjka z jej umiejętnościami wiecznego wędrowca pilnowała ognia. Na jej oko bowiem można było tak zagospodarować materiałem by starczyło do rana. Jak jednak widziała po wyglądzie dotychczasowego ogniska doświadczenie jej towarzyszy w gospodarowaniu ogniem była o wiele mniejsza. Woda w znaleźnym garnku zabulgotała ogłaszając, że można zalewać wrzątkiem kawę. Całą trójką siedli głodni, zmarznięci, przemoczeni i zmęczeni. Przy ogniu było przyjemnie, miło i ciepło można było wsłuchać się otępiający ból nadwyrężonych mięśni i poranionego ciała. Działało obezwładniająco. Zwłaszcza w perspektywie wychodzenia na ten zimny, ciemny mróz na świecie zewnętrznym. Te zrujnowane wnętrze dawnego saloonu z posiekanymi niedawno seriami broni maszynowej ścianach i rozpalonym na podłodze ogniskiem wydawało się obecnie całkiem bezpiecznym i przytulnym miejscem.

Gordon zalał kubki kawą i rozdawał wszystkim po kolei. Kto miał swój kubek podał go zabójcy maszyn. Wszyscy chociaż na chwilę się rozgrzali i odrobninę postawili na nogi. Kofeina potrafiła być zbawienna. Po chwili Gordon kończąc swój kubek kawy rzucił do Nico:
-W porządku… dopij kawę i chodźmy sprawdzić ten samochód… trzeba dostać się do miasta… nie możemy tu zostać… Dalton może potrzebować naszej pomocy, zresztą nie wiemy nawet co się tam dzieje… a pamiętajcie że musimy wrócić jeszcze do Czerwonych po nasz sprzęt i tę maść która ma nas chronić przed… - trzasnął dłonią jednego z parszywych robali który wskoczył mu na cyber-ucho - tymi pieprzonymi robalami… także delektujcie się kawą póki możecie… ciężka noc przed nami… - grenadier podniósł się z podłogi jakby powoli przygotowywał się do dalszej akcji ale jednak ciepło ogniska wygrało z zewnętrzną zimą i zamiast wstać całkowicie, przykucnął tylko ogrzewając się jeszcze. Chwycił jednak leżący obok karabin i wymownym gestem spojrzał na Kanadyjkę chcąc niejako zadopingować ją dalszego działania.

-Ok daj mi jeszcze chwilkę i ruszymy
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!

Ostatnio edytowane przez Leminkainen : 22-01-2017 o 13:41.
Leminkainen jest offline  
Stary 21-01-2017, 08:04   #482
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
W drodze powrotnej z magazynku, Will głównie przysłuchiwał się rozmowie gangerów, jedynie czasami wtrącając jakąś uwagę albo dopytując się o szczegóły, głównie o Wyścigi i kim kurde jest Blue Angel. Przede wszystkim jednak chłopak skupiał się na podążaniu za właściwą rurą i upewnianiu się, że wszystko z nią w porządku.

Gdy dotarli na miejsce katastrofy, chłopak po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuj przyjemne ciepło. Bunkier, jak to bunkier był raczej wyziębiony, zaś na dworze panowały też raczej niskie temperatury. Jedyną okazją na przyjemne ciepełko był więc gorący prysznic, na który z resztą od dłuższej już chwili nie miał czasu. Błogie ciepło nie tylko poprawiało nastrój, ale również powodowało, że chłopak coraz bardziej przypominał sobie o zmęczeniu i liczbie godzin, które minęły od czasu porządnego wyspania się.

Ten przyjemny stan niestety szybko minął, gdy przeszli kilkanaście kolejnych kroków zbliżając się do miejsca wycieku. Z każdym metrem temperatura wzrastała jeszcze bardziej, aż wreszcie stanęli w momencie gdy zaczynała się robić nieznośna i parzyć odkrytą skórę. Will cofnął się o krok żeby irytująca temperatura nie rozpraszała jego myśli i wsłuchał się dokładniej w syk dobiegający z przodu.

Żeby cokolwiek zrobić trzeba było zakręcić wodę i dopiero wtedy zbadać sytuację.

- Wrócicie się do Jednookiego i zamkniecie wodę w tej rurze? - spytał chłopak zwracając się w kierunku dwóch z gangerów. Było mu obojętne kto z nich pójdzie, ale wydawało mu się, że w dwójkę będzie im raźniej i może pójdzie szybciej - On powinien wiedzieć co zrobić i dlaczego o to proszę. Jak nie, to wyjaśnicie

Kiedy chłopaki się oddalili, Will zaczął rozkładać narzędzia i patrzeć się dokładniej co zabrali i jak im się to może przydać. Jeśli wyciek byłby powodem jedynie jakiejś drobnej usterki - coś się obluzowało, wypadła śrubka, czy syczy na łączeniu rur, to chłopak miał zamiar podokręcać co trzeba i sprawdzić, czy to naprawi sytuację.

Jeśli jednak gaz uwalniałby się z dziury w rurze, to szykowała się poważniejsza naprawa. Najpierw chłopak planował pomierzyć obwód rury, następnie zaś znaleźć podobnej średnicy nieużywany fragment systemu. Idealny byłby taki kawałek, który delikatnie by się zwężał tak, aby jedną stronę nałożyć na starą rurę, zaś drugą włożyć do środka naprawianej rury. Potem jakąś pianką trzeba by to było wszytko uszczelnić i przetestować, czy nie ma przecieku. Oczywiście do tego niezbędna piła piłka, która wytnie obydwa fragmenty systemu.

Will oglądał jeszcze w Vegas taki zagraniczny program w którym gościu oceniał ekipy specjalistów wezwanych do jakiejś naprawy. Chłopak miał więc nadzieję, że dobrze zapamiętał co trzeba zrobić w takim przypadku i że ten program miał jakikolwiek sens i czerpanie z niego wiedzy nie jest prostą drogą do poważnych oparzeń... Ale co jak co, ale przedwojenna telewizja, to z całą pewnością nie kłamała...
 
Carloss jest offline  
Stary 23-01-2017, 00:50   #483
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Odejść nie oglądając się za siebie. Zostawić za plecami nieswoje wojny, zaś twarz skierować ku przyszłości, odcinając przeszłość grubą kreską. Zamieść niewygodne fakty pod dywan, zignorować jeżące włoski na karku przesłanki. Zdjąć w końcu z barków ogrom problemów, przestać użerać się ze ślepiami i głupcami, wreszcie stawiając na egoizm na spółkę z własnym dobrem. Zatrzasnąć za sobą drzwi od auta i odjechać na południe, zapominając o istnieniu miejsca takiego jak Cheb, ludzi jak Dalton, Yorda, miejscowi, żołnierze, Runnerzy. I Guido…
- Przykro mi kochanie, ale nie możemy teraz odjechać. Jeszcze nie. Wciąż mamy… mam tu coś do zrobienia. Nie odejdę, póki wirus z Bunkra przestanie stanowić zagrożenie. Najpierw Wyspa i nie ukrywam, że mając ciebie za plecami będę się czuć o niebo spokojniej. Tata też powinien się tam znaleźć. Jeżeli mają laboratoria zdolne produkować serum spowalniające rozwój wirusa w ciele, łatwiej postawię go tam na nogi - Alice nie zastanawiała się długo. W gruncie rzeczy ani przez rozsądny moment nie brała pod uwagę opuszczenia okolicy, bądź obrania za cel najbliższej relokacji miejsca innego niż Wyspa i Bunkier. Patrzyła na młodego Pazura z powagą, próbując wyglądać na mniej zmęczoną, niż była w rzeczywistości.
- Widzisz tu innych wirusologów? Kto ma się tym zająć, Kate? Jest miła i pomocna, ale to weterynarz. Weterynarz, do jasnej cholery,a nam potrzeba kogoś, kto rozpozna strategie replikacyjne, bo namnażanie wirusów jest zależne od rodzaju kwasu nukleinowego, który znajduje się w wirionie zre... Nie ma miejsca na doszkalanie i błędy, stawka jest zbyt wysoka. Pan Patrick, doktor ze Schronu. Muszę z nim porozmawiać, zniszczyć wirusa i wyleczyć zainfekowanych. Dopilnować, aby zaraza nie rozniosła się po okolicy. Wierzysz, że gdy ludzie zaczną zjadać się nawzajem i rozszarpywać gołymi rękami oraz zębami, ktoś nie postanowi uciec, nawet jeżeli sam będzie zarażony? Tak mniej więcej Baba opisał działanie cholerstwa, które trzymają pod ziemią. Na szczęście od momentu infekcji do… pełnego rozwinięcia zakażenia i utraty kontroli nad sobą mija parę dni. Pod ziemią walczyli Runnerzy, Schroniarze i Nowojorczycy. Detroit, Nowy Jork… kilkadziesiąt godzin na rozwój choroby. Maruderzy zdążą dojechać do obu miast, a tam… wirus rozejdzie się dalej. I już nic go nie powstrzyma, bo… to żywy, myślący organizm. Ewoluuje, zmienia się celem dostosowania do warunków. Aby zrobić szczepionkę potrzebny jest pierwotny szczep, bez mutacji. - zrobiła krok do przodu stając tuż przy najemniku i ujęła jego dłoń, zaciskając mocno palce. Zadzierała wysoko głowę, gapiąc się na niego z perspektywy kurdupla, a zielone oczy wypełniała prośba.
- Pomóż mi Pete - ściszyła głos, a próba skrzywienia ust w tworze podobnym do uśmiechu, spełzła na niczym - Też mi się to nie podoba, ale nie ma wyjścia. Gdyby był ktokolwiek na zastępstwo, wtedy jeszcze rozważyłabym odejście… ale nie ma - skrzywiła się, prośbę zastąpiło zmęczenie i melancholia - Pod ziemią i tu, w miasteczku, są cywile: kobiety, dzieci, starcy… oni będą pierwszymi ofiarami. Zostają też pobudki czysto egoistyczne - zrobiła krótką przerwę, nabierając ze świstem powietrza. Wstrzymała je w płucach i po czterech sekundach wypuściła powoli, z sykiem.
- Tam jest moja rodzina. I Guido - odpowiedziała po prostu, nie dorzucając zbędnych ozdobników - Nie zostawię ich na śmierć, a tym bardziej nie pozwolę, aby jemu stała się krzywda. Postaram się obudzić tatę. Mam jeszcze adrenalinę, może zadziała. Warto spróbować. Mógłbyś załatwić parę dodatkowych koców, albo innych okryć?

- Przykro mi Alice, ale nie ty tu dowodzisz. Ani nawet ja, tylko szef. A on nam wydał jasne dyspozycje. Musimy się stąd zabierać. Tak jak on planował od początku. Jak się obudzi i powie, że wracamy tutaj to nie ma sprawy. Ale jak nie to jego ostatnie rozkazy zostają w mocy. A były wyraźne i precyzyjne. Przykro mi Alice ale zbieramy się stąd. - Nix wahał się i zwlekał z odpowiedzią ale w końcu wywalił kawę na ławę choć najwyraźniej nie było mu to łatwe. Sprawiał wrażenie, że zdaje sobie sprawę z powagi i sytuacji w okolicy i tego co i komu mówi ale spojrzenie miał dość zdeterminowane. Nie wyglądał by miał za chwilę zmienić zdanie.

- Z tego co pamiętam tata zgodził się na ustępstwa aby wydostać mnie z celi. Tymi ustępstwami było chociażby trzydniowe odroczenie wyjazdu na rzecz zniwelowania kary pozbawienia wolności celem powrotu do bunkra i zrobienia porządku z wirusem. - dziewczyna założyła ręce na piersi i nadawała spokojnym tonem, patrząc wyższemu mężczyźnie prosto w oczy. Co prawda musiała w tym celu zadrzeć głowę, lecz ów detal nie był istotny - W świetle prawa zostało złożone zobowiązanie, na które zgodziły się obie strony. Kompromis traktujący o tym, że za trzy dni odbędzie się rozprawa, na której muszę się pojawić. Może i ten świat odrobinę podupadł, lecz nie zwalnia nas to z przestrzegania odgórnie ustalonych reguł. Bez tego nie będziemy się różnić od… tych, którymi tak gardzisz. Wiesz ile znaczy dyscyplina, przestrzeganie regulaminu i norm. Pazury są jednostką o ściśle ustalonej hierarchii i… przykro mi, ale zostawienie tej sprawy to ludobójstwo. Zwykłe, bezduszne morderstwo nie tylko na Runnerach i Nowojorczykach, ale i miejscowych. Tego nie da się odłożyć, liczy się każda godzina. Masz swoje rozkazy, ja mam swoją przysięgę - westchnęła i wyrecytowała, mrużąc przy tym oczy - “Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów nadany mi tytuł lekarza i w pełni świadoma związanych z nim obowiązków przyrzekam: obowiązki te sumiennie spełniać; służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu; według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek”... et cetera, et cetera. Tony nie znał wszystkich detali sprawy, myślisz że czemu poprosiłam o rozmowę z Babą a nie z nim, tam w celi? Musiałam się upewnić… - pokręciła głową i zagryzła wargi, by zaraz prychnąć zrezygnowana przez nos - I upewniłam się. Zagrożenie jest realne. Rozumiem, że zależy ci na jak najszybszym załatwieniu sprawy, wykonaniu zadania… są jednak okoliczności jakich nie wolno nam zignorować. Może się okazać, że nie będzie do czego wracać. Do kogo. Ani mnie, ani wam. Rozkazy da się modyfikować wedle danej sytuacji, Tata to rozumie… jest w śpiączce, a w bunkrze znajduje się aparatura, laboratorium w zaawansowane na tyle, by robić serum spowalniające rozwój wirusów. To najbliższy ekwiwal… zamiennik szpitala, takiego przedwojennego. On potrzebuje dobrego, przedwojennego leczenia. Zaczadził się, ale jeśli mam być szczera… nie tylko o to chodzi. Może się nie obudzić bez pomocy, a ta jest pod ziemią. Tutaj, najbliższa na Wyspie. Największe prawdopodobieństwo sprawdzenia jego realnego stanu… żeby się obudził, a jak się obudzi… nie był kaleką, człowiekiem sparaliżowanym, z niedowładem kończyn, albo amnezją. Dla niego czas też jest ważny, przy reszcie wolałam nie mówić… nie wiem czy, jak, kiedy i w jakim stanie z tego wyjdzie, nie bez badań. On może nie dojechać do Hope, Pete. Zresztą spieszył się, chciał jak najszybciej stąd odejść został jednak. Chwycił za broń i zrobił co należało. Nie odwrócił wzroku, nie zignorował zagrożenia. Pomógł, mimo iż zyskaliśmy doskonałą okazję do odjazdu, gdyż Dalton miał na głowie większy kaliber problemów… ale tak się nie robi. Nie wolno… wciąż są sprawy i wartości o które warto walczyć. Wyższe dobro, człowieczeństwo - zakończyła zdławionym głosem, patrząc na majaczące w dziurze auta nogi łysego olbrzyma.

- Co ty gadasz? - Nix’owi wyraźnie nie podobało się to co mówiła ruda lekarka i łypał na nią to z mieszaniną podejrzliwości, zaskoczenia albo niedowierzania. - Pytałem się co z szefem. Mówiłaś, że wyjdzie z tego. Nic nie mówiłaś o jakiś szpitalach. - zaczął od tego co mu się chyba rzuciło w oczy w pierwszej kolejności. - Dobra ale to nie trzeba jechać na żadną Wyspę. Zawieziemy go do Nowojorczyków. Może pomogą. W szpitalu polowym jaki tam mają pewnie mu pomożesz więcej prawda? - spytał by się upewnić co ona na to powie. - Spadamy stąd w takim razie czym prędzej. Trzeba go stąd zabrać. - najemnik wydawał się być zdecydowany na tym by przystąpić do wykonania tego planu. Zerknął niecierpliwie na otrzepującą się po upadku Boomer jakby chciał ją przywołać do siebie czym prędzej. - Ja też składałem swoją przysięgę. Ale o zapobieganiu ludobójstwu nic w niej nie było. A było o wypełnianiu obowiązków i rozkazów. - skinął ramieniem przywołując gestem koleżankę.

W westchnięciu Savage dało się usłyszeć echo zgrzytających zębów i pękających żyłek, lecz ton nadal utrzymywała w miarę opanowany.
- Wybacz, lecz kiedy miałam ci to powiedzieć? - zaakcentowała pytanie uniesieniem rudej brwi ku górze - Przed tym jak zacząłeś rozbieranie na spółkę z Hektorem tamtej dziewczyny, a może w trakcie samego aktu seksualnego? - do pierwszej brwi dołączyła druga, z zielonych oczu wiało niewinnością i szczerą troską bez grama szyderstwa - W chwili gdy do was dotarłam, byliście w fazie gry wstępnej i wyglądało na to, ze wam tam przeszkadzam, jako to piąte koło u wozu. Więc dla waszej wygody się stamtąd usunęłam i zajęłam pracą… wybacz, o podobnych sprawach nie zamierzam rozmawiać metodą krzyków przez pół parkingu, bądź w zatłoczonym vanie. - wzruszyła lekko ramionami, wyciągając fajki. Zatknęła jednego między zęby, podpalając zapalniczką Marcusa. Tym razem Pazura nie poczęstowała, gdyż wiedziała już, że nie pali .
- Trzeba jechać na Wyspę - powtórzyła dobitnie, wypuszczając pierwszą chmurę dymu - Po pierwsze: Nowojorczycy mają szpital polowy. Tego czego Tony potrzebuje się tam nie znajdzie. Bez obrazy… to powojenna jednostka wojskowa, pod ziemią jest przedwojenny bunkier medyczny. Żołnierze mają zapasy tego co i ja u siebie - klepnęła nibymedyczną, parcianą torbę - Tylko w większej ilości. Nie tego nam trzeba. Komory hiperbarycznej i tomografu lub zwykłego rentgena - w to celujemy. Po drugie: Nowojorczycy to ostatnie miejsce gdzie jedziemy. Musimy ich unikać, kontaktu zwłaszcza z Yordą. Rozmawiałam z nim, a to bystry mężczyzna. Zbyt bystry, a ja jestem tylko człowiekiem. Popełniam błędy - skrzywiła się i zaciągnęła zdrowo, aż ćwierć rulonika zmieniła sie w popiół.
- Pomyśl czemu tacie tak zależało żeby jak najszybciej opuścić ich obóz, a u Daltona spędziliśmy cały dzień i zamiast wydać wam rozkaz eliminacji miejscowych… pozwolił na marnowanie czasu i inne metody wydostania mnie z celi? Podpowiem: chodzi o to co wojskowi mogli mi zrobić, gdyby dokładniej przesłuchali. Nie tylko ze względu na chłopaków z gangu. Autorytet taty jest uśpiony tak jak on, już mnie nie chroni. Chcesz abym dojechała żywa do Hope? Omijaj obóz Nowojorczyków, albo od razu połóż mnie na stole i torturuj, a finalnie… nie wiem, wolę nie myśleć - odkaszlnęła i podjęła wątek, wyliczając następny punkt - Po trzecie potrzebuję do konsultacji innego lekarza. Drugiego porządnego przedstawiciela medycznego fachu, o przedwojennej wiedzy. Nie weterynarza, nie medyka polowego, ani kogoś kto uczył się od kogoś, kto kiedyś był lekarzem. Ani z popalonych podręczników do liceum. Nikogo, kto nigdy nie obsługiwał rezonansu, lub mikroskopu elektronowego. Na Wyspie w Bunkrze, jest ktoś taki i wiem, że nam pomoże, ale nie za darmo. Będzie chciał w zamian pomocy, a my jesteśmy mu ją w stanie zapewnić, o to się nie martw. Uprzedzając pytanie: Kate nam nie pomoże, ani nikt z Cheb. Zostaje Wyspa i bunkier. Bunkier zajęła frakcja nam przyjazna, nie zrobią nam krzywdy… wręcz przeciwnie. Pomogą na ile będą mogli o to sie nie ma co martwić. Tony potrzebuje pomocy którą dostanie najbliżej tutaj, pod ziemią. Idziemy pod ziemię - głos jej stwardniał, spojrzenie zrobiło się zdeterminowane - Pamiętasz jak opowiadałeś mi o Jimmy’m? Tym chłopaku co złamał nogę w Hope a szef kazał go wynieść? Sam tam został, choć bomby już uzbrojono. Teraz on jest tym rannym kumplem i jest jeden sposób aby mu pomóc. W kwestii ludobójstwa - to zależy czy ktoś ma sumienie i ludzkie odruchy, czy jest ich pozbawiony, aspirując do roli zwierzęcia. Potwora, nie żołnierza. Splamić mundur idzie na wiele sposobów, tak samo jak lekarski kitel. - rzuciła peta i przydusiła go butem.

- Co się czepiasz, zazdrosna jesteś? A powiedzieć mogłaś jak się pytałem co z szefem. Bo się pytałem. Czemu od razu nie powiedziałaś? Teraz mi mówi. Mówiła jedno a teraz mówi mi drugie. - Nix prychnął wyraźnie niezadowolony ani z przytyków do przygody na ławce ani z niezgodności odpowiedzi lekarki i wcześniejszych z tą obecną o stan dowódcy Pazurów.
- Nowojorczycy szpital polowy mają na Wyspie. Właściwie to tam był tylko punkt opatrunkowy. A tu mają główną bazę. Tu zwożą swoich rannych. To jest odpowiednik kompani, może nawet batalion zmotoryzowany armii więc muszą mieć odpowiedni sprzęt a przez parę dni to już musieli przygotować co trzeba. Jak mają tam taki sprzęt jak resztę co noszą ze sobą to raczej powinni mieć i tlen i co trzeba do sprawdzenia co z szefem. I mikroskopy. Sama tam wysyłałaś Kate. Jeśli sa tak przygotowani jak mówiłaś i jak ja myślę, że są to mają odpowiedni sprzęt. Więc nie widzę powodu ani wracać na Wyspę ani zostawać tutaj. - młody Pazur trochę zamyślił się jakby przypominał sobie co widział, słyszał czy jakieś regulaminy i zestawienia jakie wbito mu do głowy podczas szkolenia a może nawet i sam Rewers mu wbił.
- Co jest w Bunkrze tego nie wiemy. Nie mamy weryfikowalnych danych. Nie wiadomo co tam było ani co jest teraz. I tak wierzysz w tych swoich Runnerów ale tak naprawdę ten lekarz o którym cały czas mówisz, może już nie żyć. Zginąć w walkach albo co. Nie wiemy jak tam wygląda sytuacja. A to co widziałem jak byłem w twoim szpitalu to myślę, że Nowojorczycy też mają przynajmniej tyle. A do nich jak bryką to jest rzut beretem. I na pewno mają lekarzy. Zresztą nie wiem do czego ci drugi lekarz. Do jakiej konsultacji? Co chesz się z nim konsultować? - Nix wydawał się dokładnie na odwrót szacować wartość medyczną obozu NYA do tego co było w Bunkrze. A z tych dwóch miejsc te pierwsze było zdecydowanie bliżej i łatwiej dostępne.
- Yorda to jeden człowiek nie oznacza, że jest w bazie a jak jest, to, że go spotkamy. Poza tym możesz zostać w samochodzie ja spróbuję z nimi pogadać i załatwić sprawę. Mam nadzieję, że jakoś się z nimi dogadamy o pomoc dla szefa. - podrapał się po brodzie spoglądając w stronę czarnego vana.
- I nie przesadzaj. Może szef to nie jest mój przybrany ojciec ale jest naszym szefem i nasz szkolił. Nie wydałby rozkazu zabicia szeryfa czy cywili ot tak. Nie służyłbym u człowieka który wydaje takie rozkazy. - Pazur pokręcił głową jakby miał za złe Alice, że w ogóle przyszedł jej do głowy taki pomysł.
- Z Nowojorczykami da się załatwić. Weźmiemy jeszcze tego ich pyskacza i im zawieziemy razem z szefem. Myślę, że wówczas im pomogą. - zamyślił się znowu wpatrując się w unieruchomionego vana. - A ty się nie bój. Nic ci nie zrobią. - uśmiechnął się i położył jej dłoń na ramieniu w pokrzepiającym geście.
- Frakcja która zajęła Bunkier jest przyjazna tobie a nie nam. My tam jesteśmy tak samo mile wyczekiwani i sami tam tęsknimy jak ty za wizytą w bazie Nowojorczyków. Tyle, że bryką z obozu jeszcze mamy szansę się urwać a z trzewi jakiegoś Bunkra i przez Wyspę a potem jezioro to wiesz, które wydaje mi się to zdecydowanie trudniejsze do zrobienia. - Nix zauważył feler w filozofii prezentowanej przez Alice. Wydawał się być świadomy, że coś może i Alice miała przepustkę i bilet wstępu na tereny Runnerów a nawet była tam wyczekiwania. Ale z ich grona obcych i tutejszych tylko ona jedna.

Savage przewróciła oczami i przygryzła wargę, posyłając spojrzenie ku sufitowi na parę chwil, a gdy wróciła nim do twarzy mężczyzny, był znów poważny.
- O mało tam nie zginęliście, w tym płonącym budynku. Nie chciałam wam przeszkadzać w świętowaniu sukcesu i ujścia z życiem z walącej się pułapki, dodatkowo z tatą, a nawet nadprogramowym rannym. Tym bardziej nie chciałam… psuć wam tego, bo dookoła tylko walka, śmierć i krew. Na inne aktywności zostaje mało czasu. Mogłam albo wam zepsuć nastrój, albo zamknąć się i poczekać na dogodną okazję i szczerze. Ty mi mówisz wszystko, Nix? Od razu i bez pomijania? - skrzywiła się nieznacznie i pokręciła głową, a zmęczenie położyło się szarym cieniem miedzy piegami na bladej twarzy - Niestety muszę cię rozczarować, nie chodzi tu o zazdrość. Jesteś wyjątkowym mężczyzna: odważnym, inteligentnym, przystojnym, zabawnym, troskliwym i z dobrym sercem, dodatkowo Pazurem co już w samo w sobie mówi o twoim wyszkoleniu. Szanuję cię i lubię… i rano bałam się że zrobiłam ci krzywdę… potraktowałam okropnie, jak zabawkę, a nie chce żebyś się tak czuł, bo ludźmi nie wolno sie bawić. Nie chciałam żebyś poczuł się wykorzystany, pomyślał, że wtedy w nocy u Kate… przez chwilę obawiałam się, że możesz być taki jak ja, podchodzić do pewnych spraw i tematów w sposób… wiążący, ciężki. Staroświecki, a przecież… - zamknęła się, miotając w tym co powiedzieć, co przemilczeć. Na śmieszną i tak już wyszła, kwestia głębszego pogrążenia. Kolejny papieros wylądował między jej wargami i dopiero po trzech uspokajających oddechach podjęła - To była najgorsza noc w moim życiu, przetrwałam tylko dzięki tobie za co ci dziękuję, bo wiem jak tym razem to by się skończyło. Za dużo tragedii ostatnio się przytrafiało… ale byłeś. Dziękuję Pete, za wszystko Przepraszam za późniejsze kłopoty… może nie powiedziałam od razu o Tony’m, celem sprawdzenia czy się mylę… myliłam. - o dziwo to słowo powiedziała z ulgą - Różnica… dobrze, bardzo dobrze. Staroświeckość jest… co kto lubi.

- Nie pal. To niezdrowe, przecież jesteś lekarzem. Nie truj sama siebie. - powiedział łagodnie Pazur i wyjął z ust Alice niezapalonego papierosa. Odebrał jej paczkę i z powrotem wsadził fajka do środka. - Chociaż przez chwilę nie pal. - powiedział patrząc na trzymaną paczkę. Wzruszył wreszcie ramionami jakby się na coś zdecydował i oddał jej paczkę z powrotem.
- Daj, spokój z tym co się stało w nocy. Nic się nie stało. Znaczy… No ten… Nic złego. Nic strasznego. No wiesz… Było ok. - Pazur zaciął się szukając odpowiednich słów ale jak nie nawijał o strategiach, taktykach, regulaminach czy broni to miał wyraźne trudności ze znalezieniem odpowiednich słów. - A wcześniej w sumie też, no nie wygłupiaj się. Przecież bym cię nie zostawił. Przecież no widać było, że potrzebujesz pomocy no to jakoś to poszło. Szef nas tak wyszkolił no i wiesz, jesteśmy Pazurami i w ogóle… - Nix wydawał się być skrępowany rozmowa o takie niecodzienne tematy i poruszał się w tym temacie wyraźnie niezdarnie. W końcu ostatecznie wzruszył ramionami co chyba miało oznaczać zakończenie rozmowy z jego strony.

Nie powinna palić, bo to niezdrowe. Powinna palić, bo to rozluźnia, a wedle gangerowej filozofii fajek był remedium na większość bolączek. Lekarska patrzyła jak paczka obraca się w jego rękach, a potem wraca do niej. Okazał troskę, ale pozostawił wybór. Nie postawił ultimatum, rozkazu którego wykonania oczekiwał. Pozwolił decydować… i nie chował urazy, ani naiwnych, nieżyciowych rozterek. Brał z życia co oferowało, nie roztrząsając zbędnych detali. Carpe diem…
- Palę gdy się denerwuję. Tak jak z gadaniem, same wady - uśmiechnęła się nieznacznie, jednak po papierosa nie sięgnęła, zamiast tego wcisnęła ręce w kieszenie kurtki, próbując nie uciekać wzrokiem na ziemię. Radość zastąpił smutek i to on wiódł prym zarówno w minie, jak i głosie niewielkiego rudzielca - To “nic”, nie mów o tym chłopakom, bardzo cię proszę... nie chcę żebyś pomyślał, że się wstydzę, albo żałuję, tylko… nie podchodzę do tych spraw… lekko, w przeciwieństwie do nich nie uważam za dobry powód do dyskusji na forum ogólnym… plotek, a to świetny materiał na plotkę i kolejne podchody, zresztą słyszałeś Hektora i to jego nagabywanie. Wolę, gdy sprawy prywatne… pozostają takimi. Poza tym… jesteś trzecim mężczyzną z którym… spałam i… zwykle czynności prokreacyjnych dokonuję z tym samym partnerem, a on… - wzruszyła ramionami, a czerwone niczym piwonie policzki piekły ją w najlepsze. Odkaszlnęła i westchnąwszy ciężko, wylała resztę żali. Skoro Pazur wziął się za planowanie, musiał wiedzieć na czym stoi.
- Pytałeś się, czy na Wyspie jest ktoś dla mnie bliski. Poniekąd odpowiedziałam poprawnie: że tak, nawet parę osób… ale najbardziej chodziło o jedną - zrobiła krótką przerwę, szukając rozpaczliwie synonimów, lecz w końcu ramiona jej opadły i zeszła z niej resztka powietrza - Nie mogę iść do obozu Nowojorczyków. Tony zrobił ze mnie agenta Posterunku, byle tylko puścili nas i pozwolili odejść, ale Yorda nie jest głupi. Sama też… chlapnęłam coś niestosownego o tym co znam, z przeszłości. Poza tym te dwa trutnie, cośmy ich spotkali… Gabby po przesłuchaniu miał iść zdać raport swojemu przełożonemu. Ukrycie w aucie nic nie da. Jeżeli zagrożą zrobieniem tacie krzywdy… poddam się bez mrugnięcia okiem i do nich pójdę, a nie mogę. Walki trwają w najlepsze, z tego co mówił Hektor Runnerzy zajęli bunkier, żołnierze mogą chcieć próbować wymusić na nich ustępstwa, biorąc mnie na jeńca lub przesłuchując, tym razem tak bez taryfy ulgowej. Jest ich więcej, zabiją albo wezmą ich do niewoli i tyle z tego będzie - wskazała dyskretnie brodą resztę elementów w skórzanych kurtkach, błąkających się przy vanie - Zacznie się koszmar, bo oni na to nie pozwolą. Jeśli jakimś sposobem trafię do Armii… pomijając fakt mojej przynależności do sztabu Runnerów, znajomość planów, ilości wyposażenia, sposobu dostania się na Wyspę i logistyki ataku… Guido może zrobić coś głupiego, lub zgodzić się na coś głupiego, kiedy zagrożą że coś mi zrobią. Może nosi na plecach ćwiekowaną kurtkę, dowodzi całą watahą gangerów… ale to nie znaczy, że nie ma serca i nie może mu na kimś zależeć. Trzymamy się blisko i… kocham go, ok? Cholernie mi na nim zależy, dlatego wpadłam w taka panikę, gdy zaczęła się wymiana ognia. Bunkier… nie musisz się obawiać. Chłopaki może i nie robią najlepszego wrażenia, nie zaczęliście znajomości w sposób standardowy, lecz nie zrobią wam krzywdy. Jesteście ze mną, nie ruszą was, o ile nie zaczniecie do nich otwarcie strzelać. Paul zarobił od ciebie kulkę, ogłuszyłeś nas, potem celowaliśmy do siebie z broni, a ciągle tu jesteśmy i łączymy się, nie tylko w aktywnościach... razem byliście w tamtym budynku. Można się z nimi dogadać i razem coś zadziałać. Łatwiej będzie się nam wydostać spod ziemi, niż od żołnierzy. W tym pierwszym przypadku uzyskamy jeszcze pomoc. Guido nas puści, o to się nie musisz martwić. Tam nie będę więźniem, są też łódki. Wyspa nie jest więzieniem. Punkt stacjonowania Nowojorczyków już tak. Nie wiem co tamta dwójka nagadała, ale jeżeli to samo co Daltonowi… rzeczywiście skończy się pętlą. Tata potrzebuje pomocy, oni… chcą pomóc. Po co szukać sprzymierzeńców we wrogach, nawet jeśli noszą mundury. Daj spokój, wiem ze też nie przepadasz za żołnierzami, bo to buce. Jeden Gabby rachunku nie zmienia.

- Może nie przepadam za żołnierzami ale gangerzy to też nie jest mój preferowany typ do kolegowania. - prychnął nieco ironicznie Nix pozwalając sobie zareagować nieco żartobliwie i ze szczyptą złośliwości. - I wiesz, Alice, pewnie. Ja ci wierzę, z tymi gangerami i powrotem na Wyspę. Ale wierzę w twoje bezpieczeństwo ale nie nasze. Może szef jak powiesz, że to twój stary. Ale ja i Boomer? Serio? Ja? Co ich miałem pod lufą a tego wygolonego palanta postrzeliłem w nogę? I co? Darują mi? Zapomną? I sorry, ale widziałem w vanie w jakim stanie wraca się od nich z niewoli. I nie wiem o co poszło z Brian’em ale szkoda chłopa. Zobacz w jakim jest stanie. Ja nie zamierzam tak skończyć. Bez urazy, ale jak uważasz, że ja i oni się tam pojedziemy i skumplujemy to jesteś naiwna. Nie wierzę im. Nie wierzę, że mi zapomną albo darują. Ja bym im nie zapomniał i nie darował i jakbym miał okazję wyrównałbym rachunki. Ci dwaj i reszta tak samo. Tyle, że ja jestem Pazurem i mogę kogoś rozwalić w walce czy mordobiciu ale nie jeńca co się poddał. A u nich to sama widzisz jak to wygląda. - młody Pazur okazywał wyraźną niechęć do pomysłu i powrotu na Wyspę i okazania zaufania Runnerom. W końcu na Wyspie czy ich obozie przewaga Runnerów nad Pazurami byłaby miażdżąca pod każdym względem. Tak naprawdę byliby zdani na ich łaskę a los Briana najwyraźniej dla Nixa był dość wymownym ostrzeżeniem. Zadziorność i agresywną pyskatość Bliźniaków też widocznie dojrzał i zinterpretował odmiennie od lekarki i Runnerki.
- To ten ich Guido to twój chłopak? - uniósł w górę brew w pytającym geście. - No to ładnie. Chyba faktycznie lepiej by się nie dowiedzieli o ostatnim noclegu. - uniósł drugą brew i uśmiechnął się nieco ironicznie choć niezbyt wesoło. - Poza tym spoko nie bój się ja cię nie sprzedam jeśli o to chodzi. Słowo Pazura. - dodał uśmiechając się już tym razem szczerze i pocieszająco.
- Ale z lekarzem to się zdecyduj Alice. Nie wiem gdzie tu znaleźć innych lekarzy w okolicy poza obozem NYA. Na Wyspę nie popłyniemy. Zbyt ryzykowne. - pokręcił głową w zdecydowanym ruchu nie mając najwyraźniej zamiaru zmieniać zdania w tym punkcie. - A z Nowojorczykami da się myślę dogadać. Rozumiem, że masz powody się obawiać tam pokazać. I ze względu na siebie i szefa i w ogóle. Ale jak ja tak bym się bał to bym żadnego egzaminu u szefa nie zaliczył. - uśmiechnął się chcąc jakoś uderzyć w cieplejszą i zabawniejszą nutę. - Zawieziemy im z szefem tego pacana. Powinni im obydwu pomóc. Armia to wielka machina, nie wszyscy muszą się znać i kojarzyć wszystko jak trzeba. To niewolnicy rozkazów. Nie ma rozkazów no to nic nie zrobią. A rozkazy względem ciebie albo szefa czy nawet nas może jakieś są a może i nie. Jak nie to bez oficera na widoku same trepy nic nie zrobią. Najwyżej nie wpuszczą nas przy bramie wtedy. A jak mają jakieś rozkazy to też przy bramie powinno się wyjaśnić. A przy bramie będzie pewnie paru, ja i Boomer poradzimy sobie w razie czego. Nie uda się to trudno. Pomyślimy coś innego. Ale jak się uda to będziesz miała szefa w namiocie medycznym i jakiegoś lekarza do pogadania. Będzie w porządku, będzie okey, nie martw się, Alice. Ja i Boomer załatwimy sprawę. - w miarę jak mówił Nix zdawał się być co raz bardziej pewny siebie i optymistyczny w miarę gdy szykował plan podjazdu pod obóz NYA. Jak tak mówił ciężko było uwierzyć, że coś mogłoby by pójść nie tak z takim planem. Jak standardowo przy bramie byłoby tych dwóch czy trzech żołnierzy to dwójka Pazurów biorąc pod uwagę to jak im szło wcześniej, naprawdę miała szansę wywinąć się w razie niesprzyjających okoliczności.
- Ale mówisz, że ci mogą robić problemy jak pojedziesz z nami? - Pazur przestał się uśmiechać zmrużył oczy gdy obserwował chwilę ludzi w skórzanych kurtkach. Wyglądało jakby już szacował i kalkulował jak, którego zaatakować i co by z tego wyszło. - No faktycznie. Mogą coś spróbować. - przyznał w końcu kiwając krótko głową. - Dobra to trzeba będzie wziąć ich z zaskoka. Za dużo ich. Musimy się szybko uwinąć nim się skapnął, że pryskamy. - powiedział jakby podjął decyzję co i jak zrobić i spojrzał teraz niżej na stojącą obok lekarkę. - Dobra to my z Boomer przeniesiemy tego ich pyskacza by się nie skapnęli. Potem wrócimy po szefa. A ty pójdziesz niby tam z tamtym i zostaniesz w terenówce. Jak wrócimy z szefem to pryskamy. Boomer powinna mieć jeszcze flashbang to im rzuci. Będzie huk, ale nie bój się, nic im się nie stanie, no a do nas nie będą strzelać. Uda się Alice, nie bój się. - Nix uśmiechnął się znowu i wydawał się być gotów do działania. Miał w końcu plan i wydawał się widocznie pewny, że da się go zrealizować bez zauważalnych przeszkód.

- Nie lubisz Runnerów, a właśnie z jednym rozmawiasz - Savage skrzywiła się nieznacznie - Nawet jak uciekniemy, pojadą za nami i wtedy was zabiją, nie będą się bawić w grzeczności. Ilu dasz rade pokonać? Trzech, czterech? Ich jest cały oddział, a Guido… raczej nie popuści. Oni on, ani oni. Brian… chcieli od niego informacji, chyba. Tak mi sie wydaje. Na litość boską, poprztykaliście się i co z tego? Oni wiecznie tłuką się między sobą, co nie przeszkadza im trzymać się razem i nie chować urazy. To Runnerzy, lubią takie numery. Ludzie, nie bestie. Pokonałeś go i zraniłeś w walce: uczciwej, byłes lepszy. Tyle, nie będą drązyć, ani pielęgnować niecheci. Na wyspie wciąż mamy większe szanse, niż u nowojorczyków. Na siłe pakujesz nas w konflikt i walkę. Zrozum, nie ruszą was, bo ręczę za was. Nie skończysz jak Brian, o tym nie ma mowy. Nie działają tak, są… trochę z nimi się bujam. Zdążyłam przeprowadzić obserwację i analizę zachowania. Poza tym u żołnierzy też mogą być zakażeni, zwłaszcza w namiocie medycznym. Nie rozumiesz? Tu szaleje wirus, a oni tam byli. Przenosi się przez krew, oni są ranni. Medycy ich opatrują, a wątpię by używali do każdego rannego innych rękawiczek. Obóz Armii to skażony teren. Poza tym… jeżeli pan Patrick jest takim lekarzem na jakiego wygląda z opisu Baby, a Babie wierzę, gdy tylko zaczęły się walki, poszedł chronić cywili. Dzieci, które mieszkają pod ziemią i ich rodziny. Tam żyje sporo osób, rodzin. Runnerzy ich nie tkną. Nie zabijają dzieci, ani nieuzbrojonych. Poza tym… nie zrobią krzywdy lekarzowi, bo Chris i Tom to tylko sanitariusze, a po naszej stronie też są ranni. Mnie nie ma, potrzebują opieki. Zresztą… zimą Chebańczycy zamordowali Ernsta, naszego lekarza. My, Runnerzy, tak nie działamy: nie zabijamy lekarzy przy pracy. Pan Patrick żyje, będzie miał odpowiednią wiedzę. Najmądrzejszy człowiek jakiego Baba zna… mądry jak ja, rozumiesz? Przedwojenny lekarz, Pete. Powiedziałeś też, że gdyby tata wydał rozkaz zabicia cywili, nie pracowałbyś dla niego…. a teraz sam wydajesz taki rozkaz. Z zimną krwią zabijasz dziesiątki niewinnych, nieumiejących się obronić ludzi. Brak działania to przyzwolenie na dane działanie. Pozwolenie na mord, na śmierć niewinnych. Zostawisz ich, skażesz na katusze, agonię. Łaskawiej byłoby każdego zastrzelić. Ten wirus to jak wścieklizna, odbiera rozum, zostawia pierwotne, zwierzęce instynkty. Ludzie będą zjadać się żywcem: dzieci rodziców, mężowie żony. Jesteś gotowy wziąć za to odpowiedzialność? Bo ja nie - uniosła brodę dumnie ku górze - Nie przyłożę ręki do podobnego bestialstwa i nie posłucham kogoś, kto wyda taki rozkaz.. Ani nie narażę taty u żołnierzy. Ani chłopaków, tym bardziej Guido. Tak szydzisz z gangerów, jacy oni nie są… a kim ty jesteś, Pete? Kim właśnie próbujesz zostać? Pazury tak nie postępują… i to nie kwestia rozkazów.

- Ty też byłaś w tym Bunkrze. I ja też. - zwrócił uwagę na ten detal Nix. - Więc jeśli ten wirus tam jest taki powszechny no to niezbyt dobrze, bo pewnie też go oboje mamy. A jak my to i wszyscy tutaj. - Pazur wskazał ogólnym machnięciem ręki na osoby kręcące się to tu to tam po zrujnowanym garażu. - Nie będą nas gonić bo zanim się pozbierają po flashbangu nas już tu nie będzie. A dalej nie będą wiedzieć gdzie pojechaliśmy. Zanim by nas znaleźli będziemy u Nowojorczyków i się wyjaśni co i jak. - podał rozwiązanie kolejnej wątpliwości Ali. Gdyby zniknęli w zaułkach i budynkach Cheb no to faktycznie trzeba by pościgowi poruszać się na czuja i fart by ich odnaleźć. - Poza tym oni też są z Bunkra, zwłaszcza ci dwaj. - wskazał na obydwu Bliźniaków. - Mogą mieć syfa bardziej niż ktokolwiek z Nowojorczyków. Wszyscy Runnerzy mogą już mieć jeśli jest tam tak źle jak mówisz. Tym bardziej nie powinniśmy tam wracać. Właściwie nikt nie powinien. A ty się tam sama chcesz pchać bez sensu. - pokręcił głową w geście niezrozumienia dla opacznej logiki jaką prezentowała Alice. - Poza tym co się boisz? Mówiłaś, że szefy wyjdzie z tego. Czyli się obudzi. No jak nie sam z siebie to go pomożesz obudzić tam u Nowojorczyków. Obudzi się kiedy? Za kwadrans? Godzinę? Tej nocy, rano, w południe? No to jak się obudzi to powie co robić dalej. Jak powie, że wracamy tu czy na Wyspę to wrócimy. Jak powie, że nadal jedziemy do Hope to jedziemy. Ale ostatnie co mówił to, że bez względu na wszystko masz dotrzeć do Hope. - wiara w logikę i strategię sławnego Rewersa jaką przejawiał Nix wydawała się być niezłomna. Dlatego pewnie chciał wykonać rozkazy jakie otrzymał od szefa.
- A z tymi dwoma no sorry Alice ale nie przekonasz mnie. Znam takich jak oni. Ne ma co tu gadać. - podobnie jak do logiki i wiary w szefa wydawał się niezłomnie przejawiać nieufność i podejrzliwość względem Runnerów. Zwłaszcza Bliźniaków z którymi jak wiedziała nawzajem zaleźli sobie za skórę i oni też za nim nie przepadali.
- Nie zabijają bezbronnych i dzieci? - powtórzył jej argument i wyraźnie się nad nim wahał. Nie chciał w ciemno zaprzeczać czy negować ale widocznie miał własny garb doświadczeń mówiących co innego. - No lekarza nic dziwnego. Lekarz na polu walki jest bardzo ważny. Szef tak mówi. I tam w regulaminie mamy. O zapleczu medycznym. Głupi by byli jakby go zabili. I to w trakcie walk. Więc wiesz, to jeszcze nic nie znaczy, że oni są mili ci dobrzy. Zresztą po co ta dyskusja? Ja i Boomer nie jesteśmy ani dziećmi ani nie uzbrojonymi. I nie damy się rozbroić. - kierowany wojskowym doświadczeniem, wspartym regulaminami wyuczonymi i restrykcyjnie sprawdzanymi przez “Cass’a” Rewersa, Pazur wydawał się w kolejnym argumencie przeciw powrotowi na Wyspie być o wiele pewniejszy. To co lekarka mówiła o cechach charakteru i zachowania kolegów z bandy Nix składał na karb strategicznej logiki a nie sympatii. I ta mówiła też, że on i Boomer za cholerę nie wpisują się na listę z taryfą ulgową dla Runnerów.
- Ale Alice nie wkurzaj mnie z tym mordem, dobra? Mord to przystawić komuś nieuzbrojonemu lufę do czoła i pociągnąć za spust. W Schronie nie wiadomo co się dzieje i co tam jest. Może wirus szaleje, a może nie. Ten Patrick ma takie laboratoria i jest taki genialnym przedwojennym specem, to może i już znalazł jak pokonać wirusa. Skąd wiesz jak jest, jak tam cię nie ma i nie mamy tu nikogo, kto tam był ostatnio? A jak był nie wiadomo jak będzie jeśli ktoś tam by wrócił. Ja może nie jestem lekarzem, ale szkolenie o broni biologicznej też mieliśmy. I słyszałem o czymś takim jak kwarantanna i by się nie zbliżać do zarażonego sektora. A z tego co non stop mówisz, Bunkier jest zarażony jak jasna cholera. Albo nie. Ja tam nie chodzę i nie rozwalam głów z pistoletu. Nie wkurzaj mnie takim gadaniem, no proszę cie. - głos Pazura się podniósł i był wyraźnie zirytowany choć jeszcze się hamował by tego nie okazać w pełni. Ale widocznie pomówienie go do mordercy uderzyło w Pazura i nie podobało mu się takie porównanie.
- Jak nie chcesz jechać do Nowojorczyków, to nie jedź. Wtedy zostaje nam znaleźć innego lekarza. Choć dalej nie wiem po co ci drugi lekarz do tej konsultacji. Widzę jak gadasz i co robisz. Jesteś prawdziwym lekarzem. Zresztą szef też tak mówi. Na Wyspę nie jedziemy, mowy nie ma. Wiec jak dobrze wiem innym lekarzem tutaj jest ta Kate, co u niej nocowaliśmy. Może jest u siebie w domu. Można spróbować. O innym lekarzu tutaj nie słyszałem, ale można spytać szeryfa albo Eliott’a. Jeśli nie ma albo to nie wyjdzie będziemy musieli sobie poradzić sami posiadanymi zasobami. A wówczas i tak trzeba stąd sie ruszyć bo tu nie ma co siedzieć pod tymi wszystkimi lufami. Czyli tak czy siak ruszamy stąd. - Nix argumentował po raz kolejny i wydawał się już być ość zniecierpliwiony tą przedłużająca się dyskusją. W miarę jak Alice mówiła, podawał kolejne plany, warianty i opcje a ona była wiecznie niezadowolona i parła ku wyjściu które w oczach wychowanka Rewersa wydawało się być najbardziej ryzykowne, graniczące z samobójstwem. Dla nich Pazurów, bo Nix nie wierzył w dobroć Runnerów widząc jak skończył Brian, a dla Alice jeśli tam w Bunkrze panuje wirus tak bardzo jak to opowiadała, groziło jej to zarażeniem tak samo jak innym. Ci inni co już mieli czy mogli być zarażeni przede wszystkim byli już w Bunkrze. A w dalszej perspektywie przez żołnierzy z Nowego Jorku rozwlec się to mogło po okolicy czyli także i tu i teraz już być wśród nich. A jeśli wirusa nie było albo nie był tak groźny to i zagrożenia o jakim mówiła Alice nie było tak wielkie i groźne jak je przedstawiała.

- Ty i Boomer bylibyście martwi, gdyby tylko chłopaki chcieli i chowali urazy jak to sobie wyobrażasz i układasz pod kopułką. Zaczynając od drogi w lesie, na teraźniejszości skończywszy. Ale przecież żyjesz tu od urodzenia i znasz się na "takich jak oni"... rozmawiałeś z nimi dłużej nich parę minut? Wyszedłeś do nich z czymś innym niż spluwa, pretensje i nieufność? Ale po co się wysilać, skoro da się do jednego worka wpakować każdego, kto nie jest z tak renomowanej i szanowanej organizacji jak Pazury. Theiss też był PAzurem i co? Zachowywał się jak Pazur? Opowiadałam ci wczoraj co robił, tak postępują wykwalifikowani najemnicy? Przecież był Pazurem, to co... wolno mu było torturować tych ludzi? Nie mierz wszystkich jedna miarą. Akurat "tych dwóch" znam lepiej od ciebie i wiem sporo na temat ich zachowań, upodobań, czy odpałów. Dlaczego tu stoisz Nix, po co jesteś im potrzebny? Czemu do tej pory żaden ganger z partyzanta nie strzelił ci w łeb, choć zobacz... jest ich tu tylu dookoła. W tej chwili, tym miejscu. I parę minut wstecz. Stoisz, oddychasz, nie krwawisz. Zostawiają cię w spokoju. Dlaczego? Bo im nie bruździsz i nie próbujesz oszukać... wycwaniakować, więc cię nie ruszają. Wbrew pozorom to nie takie skomplikowane. - poziom tolerancji Savage również oscylował w granicach tuż przed wybuchem. Zamknęła oczy, policzyła do dziesięciu, a gdy uchyliła powieki, znów była spokojna.
-Gadają głupoty, mają irytujący styl bycia, ale można na nich liczyć. Da się na nich polegać. Trzeba tylko dać im szansę. To dobre chłopaki i bardzo ich lubię... pomyśl, gdyby należeli do takich degeneratów na jakich ich kreujesz... to czy aż tak bym się do nich przywiązała? Mają w sobie dobro, tak samo jak ty - wzruszyła ramieniem i przewróciła oczami, krzywiąc kąciki ust ku górze - Nie zabijają bezbronnych, cywili, dzieci... po cholerę tu przyjeżdżaliśmy, co? Na co im ten cały cyrk i akcje ratunkowe? Akcje ratunkowe. Trzymanie rannych w cieple, opatrywanie ich? Ludzi spoza gangu? Upiornie niekonsekwentne zachowanie, jak na bezlitosnych gangerów. Jesteście bezpieczni, ty i Boomer. Nie tylko dlatego, że jakby wam zrobili krzywdę, to bym się zapłakała na śmierć, a do tego nie dopuszczą. Nie wiem czy i kiedy się obudzi. Jako lekarz zalecam zabranie go do porządnego szpitala, nie tego co wy nazywacie szpitalem - prychnęła, wracając do pełnej powagi.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 23-01-2017, 00:50   #484
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- Byliśmy w Bunkrze oboje, wirus przenosi się prze krew, ślinę... płyny ustrojowe. Miałam kontakt z krwią rannych, potem z tobą. Możemy oboje być zarażeni... i nie, tego się nie sprawdzi u Nowojorczyków. Tu mikroskop nie pomoże. Tylko w Bunkrze jest... opis tego wirusa. Dokumentacja. Nie bój się Pete, wirus rozwija się kilka dni. Na razie jest tam bezpiecznie, jeszcze za wcześnie na przemiany. Wciąż jest czas, żeby to zrobić. Misja niemożliwa... czy nie do takich właśnie się szkoli Pazurów? Jak nie wy, to kto ma dać radę? - zaakcentowała pytanie uniesieniem brwi, tym razem prawej - Hektor był tam kilka godzin temu, panuje spokój. Jeszcze jest bezpiecznie. Damy radę tam dotrzeć i znaleźć lek. Jeśli Patrick już go ma tym lepiej. Potrzebuję go do konsultacji... bo leczy ludzi, nie zwierzęta. To też już tłumaczyłam i nie mam siły się powtarzać. Kate odpada, Nowojorczycy odpadają. Więcej lekarzy tu nie ma, tylko ten na Wyspie i do niego jedziemy. Znaczy nie jedziemy: płyniemy - doprecyzowała, mrużąc oczy. - Sądzisz, że co: rzucisz chłopaków granatem, uciekniesz i to załatwi sprawę? Guido wie gdzie konkretnie zmierzam i z kim. Zna położenie Hope i nie odpuści, tego możesz być pewien. Mówiłam mu skąd jestem jeszcze w mieście, dostał mapę i opis jak dotrzeć do celu. W obozie Yordy... tata pomógł mi wysłać do niego list. Pośle za nami więcej ludzi niż ta garstka z vana... a wtedy zacznie się walka i ktoś zginie. Nie chcę żeby ktoś ginął. I nie życzę, by o Hope dowiedzieli się ludzie z Nowego Jorku. Tylko rodzina. To mój dom, nieważne w jakim jest stanie i mają tam się nie kręcić żadni obcy. Koniec, kropka... a morderstwo to nie tylko mierzenie z pistoletu do głowy cywila i strzelanie do nieuzbrojonych - ton głosu oziębił się o dobre dziesięć stopni - Morderstwo to też stanie z boku i patrzenie jak wirus się rozprzestrzenia. To odwrócenie się i zostawienie potrzebujących bez pomocy. To skazanie ich na paskudną, brutalną i bolesną śmierć bez względu na wiek i płeć. Każdego z miasta. Będziemy mieć krew na rękach, oboje zostaniemy mordercami cywili i całej reszty. Ty, bo wydałeś rozkaz. Ja... bo to przeze mnie tu są, nie rozumiesz? Kto sprawi, że wojsko, Runnerzy i miejscowi na chwilę odłożą broń? Kto dopilnuje że nawet jak w bunkrze jest lekarstwo, to Chebańczycy i Nowojorczycy je otrzymają, skoro łatwiej się zamknąć pod ziemią i poczekać aż zaraz wybije wszystkich wrogów? Nie ma zastępstwa, też się boję. Oni są tu... wiedzą o wyspie ode mnie. To moja wina, odpowiedzialność. Jak będziesz spał z wiedzą, że mogłeś coś zrobić, a pozwoliłeś umrzeć dziesiątkom osób? Jak sobie poradzisz z taką odpowiedzialnością?! To moja rodzina, do jasnej cholery! Widziałeś co się działo wczoraj, gdy zaczęli strzelać. Myślisz, że jak to będzie teraz? Nie wytrzymam tego, Pete... nie dam rady... znowu patrzeć jak wszystko co kocham obraca się wniwecz. Cierpi, krwawi, umiera... moi bliscy. Guido... Taylor... Bliźniaki... umrą przeze mnie, rozumiesz? Umrą przeze mnie. Po raz kolejny - mówiła coraz szybciej i coraz bardziej kanciastym głosem - Jakim ścierwem i śmieciem trzeba się stać, żeby zostawić tak bez słowa rodzinę i pacjentów. Znów... będą ginąć, nie podźwignę tego. Odroczenie... pomóż mi, a będzie szybciej, niżbyśmy mieli się sprzeczać. Nie zostawię ich, swoich się nie zostawia. Zależy ci na wykonaniu zadania, dowieziesz na miejsce oszalałe warzywo niezdolne do komunikacji, myślenia. Śliniące się i robiące pod siebie - na amen. Albo trupa. Szefowi raczej nie o to chodziło. - westchnęła i obróciła się na pięcie. - Jeśli nadal będziesz szedł w zaparte żeby zostać mordercą, strzel i mi w łeb. Staniesz się taki jak Theiss, chcesz być bezdusznym mordercą: mdłym i działającym pod wpływem własnej wygody? Którego obchodzi tylko cel, nie patrzy ile osób skrzywdzi po drodze aby go osiągnąć? Staniesz się właśnie taki, Pete... przykro mi. Czasem trzeba robić to, czego się boimy, bo tak trzeba. Wsypa i Bunkier, boisz się - zostań w mieście. Rozumiem, sytuacja nie jest lekka. Ale ja idę... i zabieram tatę do szpitala - mruknęła z rezygnacją.




Jazgot wyginanego metalu, huk i zaskoczenie. Savage patrzyła na zawalony fragment sufitu, mrugając z pełną konsternacją, choć w głębi duszy odczuwała radość. Jak dobrze, że tym razem nic się nikomu nie stało, przez co lista spraw do załatwienia w najbliższym czasie nie poszerzyła się lekarce o kolejne niepodlegające zwłoki pozycje harmonogramu. Pseudo-medyczna, podziobana przez robaki, parciana torba również nie była z gumy, zaś pozostałe zapasy się po niej przewalające stanowiły cień dawnego wyposażenia… a pozostawała wciąż kwestia zaginionych Nowojorczyków oraz zastępczyni szeryfa.
- Krogulec przypłynie? -lekarka spytała Latynosa, odrywając na moment wzrok od gruzowiska - Starczy miejsca dla nas wszystkich? Trochę… nie, tata płynie z nami. Nie zostawię go, nie ma takiej możliwości. Ile mamy czasu?

- Aż przypłynie Krogulec. Ty i stary się jakoś zmieścicie. - odpowiedział weselej Latynos widząc zdrową reakcję i zrozumiałą odpowiedź o gangerskiej prostocie.

- A Hiver, Chromi i pozostali? - lekarka nie ustępowała, obdarzając gangera uprzejmą uwagą to Latynosa, to nożowniczkę - Co z San Marino, Leninem i Tweety? Co z Nixem i Boomer? Oni też zapewne będą chcieli przedostać się do naszych, albo po prostu iść z nami. Mają swoje rozkazy - krótkim ruchem brody wskazała młodszego z Pazurów, stojącego przy vanie i dyskutującego o czymś z półleżącym szeryfem - Mają pilnować taty… no i mnie, w gruncie rzeczy powinni nas odstawić do Hope, gdyż taki jest priorytet ich zadania. Po to tu przyjechali… jednakże okoliczności trochę się zmieniły. Poza tym trzeba się przedostać przez Wyspę, na której stacjonuje jednostka wrogo nastawionego wojska. Każda sztuka broni może się okazać warta swej wagi w złocie… i Hiver i chłopaki to Runnerzy, chyba ich tu nie zostawimy?

- O nich się nie martw. - Latynos zbył pytania o resztę paczki lekceważącym ruchem ręki. W ogóle nie wydawał się być tym przejęty. - Dostaniem się na Wyspę i dalej też się nie bój. Mamy to obcykane. - uśmiechnął się z wyższością z cwaniackim błyskiem w oku który często towarzyszył im obu gdy myśleli lub robili jakiś kawał albo inny myk. - A co dwoje mówisz mogą robić problemy? No to szkoda, szkoda… Zwłaszcza tej małej… - popatrzył teraz akurat na “tą małą” która razem z Paulem wygrzebała się z rumowiska i się właśnie doprowadzała do porządku. Tym razem błysk w oku latynoskiego Runnera był zdecydowanie kompletnie nie przyjazny.

Załamanie rąk nie wchodziło w grę, tak samo jak rwanie garściami rudych włosów. Puste, nic nieznaczące gesty. Zamiast nich Savage uniosła pytająco jedną brew i nie przestawała się wpatrywać w Bliźniaka. Przestała też mrugać i chyba oddychać, żeby nie zionąć ogniem.
- Nie będą robić problemów, Hektor - odpowiedziała nim myśli pod gangerową kopułą zdążyły się wyklarować w zabójczą jedność - To ludzie taty, są w porządku. Lubię ich, naprawdę nie ma konieczności ich jakiegokolwiek uszkadzania. Można im ufać, nie chcą źle. Opiekowali się mną pod waszą nieobecność, przed tymi z Nowego Jorku chronili. Poza tym to moi pacjenci i nie mogę pozwolić, aby stała się im krzywda. Ktoś musi też nieść tatę, po co wciągać w to kogoś od nas? Zajęci niesieniem szefa nie bardzo będą mieli jak machać bronią - ta zostanie w rękach osób tobie podległych i posłusznych. Runnerów. Posłuchaj… tam na drugim brzegu są prawdopodobnie inni ranni… wiem, nie nasza sprawa bo nie są z gangu, ale nie wolno ich tam tak zostawić bez opieki. Jest też Baba… on też obiecał szeryfowi że będzie mnie pilnować. Widziałeś co te działka potrafią… a jak się tam wykrwawiają w błocie, albo Babę tam ścięło i potrzebuje pomocy? Do świtu jeszcze trochę czasu, popłynę z Eliottem po nich, opatrzę. W tym czasie można też przetransportować rannych na komisariat. Po co tu mamy stać i dawać się żreć żywcem robalom? Proszę… skarbie - ujęła gangera za rękę i ścisnęła mocno - Obiecuję, nie będę tyle gadać, ani kosmicznych tematów poruszać… tylko pomóż mi z tym, sama nie dam rady wszystkiego ogarnąć, brakuje już siły. Poza tym nie mam takiego posłuchu u ludzi jak ty, a tym bardziej szacunku. I tak do przybycia Krogulca nie mamy co robić, a tu się wszystko wali…

Stojąca przy Latynosie San Marino prychnęła krótko i splunęła pod nogi.
- Co złamasie, znudziłam ci się już? Zaruchałeś, a teraz powiesz mi nara i mam wypierdalać? - teatralnie odsunęła się od niego, biorąc się pod boki - Znaczy tylko pierdziałeś pod nosem o tym przyjęciu bo ci tak pod bajere pasowało? Ten chwyt też od tego bladego cieniasa podpatrzyłeś - bezceremonialnie wskazała Paula paluchem - I Ślicznego miałeś nie ruszać!
- Oj nie rób scen! - prychnął Latynos krzywiąc się do San Marino a może w sumie i do Brzytewki też. Po części pewnie do nich obu. - Powiedziałem, że będzie cały ale jak nie będzie mi fikał. A jak Brzytewka mówi, że ma zamiar no to kurwa nie moja wina. Kazałem mu fikać? Od początku mnie wkurza. - Hektor wzruszył ramionami patrząc to na jedną, to na drugą to znów na wspomnianego najemnika.
- I uważaj sobie dobra? - wskazał palcem wskazującym na szamankę. - Powiedziałem, że cię zabiorę na Wyspę i przedstawię Guido i w ogóle to znaczy, że tak zrobię jasne? - rozłożył ręce w geście podkreślającym pytanie o jasność. Wydawał się być nadal dość poirytowany takim a nie innym kierunku rozmowy.
- A ty Brzytewka to se chyba jaja kurwa robisz jak myślisz, że wsiądziesz na jakąś inną jebaną łódkę niż nasza. - spojrzał teraz w dół na rudowłosą kobietę jakby próbował dojrzeć w jej twarzy w którym momencie zapomniała się roześmiać czy jakoś dać znać, że sobie właśnie na gangerową modłę jaja robi.
- Jak ktoś tam oberwał to dla nas lepiej. Będzie mniej dupków do brużdżenia. Po chuja nam oni? - spojrzał unosząc dłonie ku górze tak samo jak i twarz. Prezentował klasyczną runnerową postawę olewki totalnej wobec kogokolwiek spoza ich bandy. - I doceń, że raz już na Wyspie darowaliśmy im życia bo byli z tobą i kurwa prosiłaś o to. Bo gdybyś tak wtedy z nimi ładnie i zgodnie nie szła byśmy ich tam stuknęli na drodze nim by się skapnęli co jest grane. I kurwa dlatego, że teraz nie robią problemów to sobie tak nadal chodzą w jednym kawałku. No sama zobacz. - Latynos wskazał tym razem dłonią na dwójkę wyróżniających się ubiorem najemników. A potem wymownym gestem wskazał na Hivera, Gecko, Tweety i resztę ludzi w skórzanych kurtkach. Nawet pobieżny rzut oka mówił jasno, że ci drudzy zdecydowanie przeważają liczebnie i zbrojnie wedle jakichkolwiek rachunków.
- I kurwa Brzytewka no co ty? Do kogo ta gadka? - spojrzał unosząc brwi do góry pytająco. - No pewnie, że ci pomogę ogarnąć co trzeba! - wyszczerzył się do niej i rozłożył ramiona by ją objąć i uściskać. - Nie bój się Brzytewka wszystkim się zajmę! - wyszczerzył się szerzej i przytulił ją do siebie. - Ty też się nie martw, wrócimy na Wyspę i się tam też wszystkim zajmę. - wyszczerzył się do szamanki i jednym z ramion ją też objął i przytulił w przyjacielskim, pocieszającym geście.

- Hektor… kochanie… i tak czekamy na Krogulca - ruda wczepiła się chętnie w gangera, zadzierając łeb do góry i opierając brodę na jego klatce piersiowej - Możemy albo stać jak te kołki i dawać się zjadać żywcem robalom, albo zająć czymś póki nie przypłynie. Zobacz, to niedaleko, po drugiej stronie rzeki. Przecież sama tam nie popłynę, oczywiste że ktoś od nas też będzie… żeby tamtym się głupie myśli w głowie nie lęgły. Popłynę, opatrzę ich… to przecież też ludzie. Może nie mają naszych kurtek, ale to nie zmienia faktu, że potrzebują lekarza… oberwali w walce z kutrami. Już przez to zasługują na małą taryfę ulgową, ten jeden raz. Proszę skarbie… to nie zajmie dużo czasu. Nie można też tak zostawić rannych na ulicy, tych z vana. Zobacz.. to się wszystko wali. Samochodem przewiezienie ich to chwila moment i po sprawie. Będą na komisariacie, gdzie jest ciepło i sucho, nikt nie zejdzie z wyziębienia. Damy radę to ogarnąć w jednym czasie, wozić ich na raty… a o Nixa i Boomer nie masz się co martwić. Są rozsądni, poza tym bardzo ich lubię. Mili ludzie, pomogli mi… nie będą robić problemów, zobaczysz. Masz posłuch i autorytet… hukniesz na chłopaków to się uwiną raz dwa i potem wrócimy do reszty z Krogulcem…. właśnie. Jak chcesz się przedostać do Bunkra? Tam… dużo wojska jest, jaki masz plan? - zamrugała, wlepiając uprzejmie zainteresowane oczy prosto w Latynosa, ściskając go mocniej. Przynajmniej przestała odczuwać tak dotkliwie chłód, zrobiło się też jakby spokojniej na duszy.

- Niee noo Brzyyteewkaa! No co z tobą?! - jęknął Latynos unosząc w proteście ramiona do góry. - “Bardzo ich lubię”?! - przez chwilę sparodiował bardzo złośliwym wyrazem twarzy i głosu ton i słowa jakich użyła przed chwilą Alice gdy mówiła o młodych Pazurach. - Weź przestań! No ona jak cię mogę, może nie ma boskich cycków no ale z twarzy dobra dupa. Można zamoczyć z przyjemnością. - wskazał na Boomer w pobliży wyrwy z rozwalonego dachu. - Alee oonn?! - z wyraźną pretensją dłoń powędrowała w stronę drugiego Pazura. - No daj spokój! Ten goguś z plakatu?! No chyba nie powiesz, że go lubisz tak naprawdę, co? - łypnął podejrzliwie na nią okiem, przetrzymując tak ją na krytyczną chwilę. - Bo rozumiem, że tamten cienias cię wkurza no to jasne, że jest wkurzający i można znaleźć mnóstwo fajniejszych typów. Ja sam się dziwię, że jeszcze z nim tyle wytrzymuje. - Hektor męczeńsko pokręcił głową unosząc twarz ku górze i oczywiście teraz ręka wskazywała na Paula. - No ale jaa?! No nie powiesz chyba, że lubisz tamtego gogusia bardziej niż mnie, co? - łypnął znowu wyczekującym spojrzeniem na Alice. - I tak już San Marino jak coś to spartoliła wystarczająco na tą noc, bo dała mu zamoczyć. Jakbym ja nie dał samemu rad obrobić ją i z przodu i z tyłu… - poskarżył się Latynos na niecny postępek szamanki, która stała wciąż tuż obok. Widocznie to pulę szczęścia i lubienia od strony kobiet w stosunku do Nix’a powinno aż w nadmiarze i jemu i im wystarczyć na dość długi czas.
- Poza tym no Brzytewka. To nie są nasze kutry i nie strzelają do naszych. A co nas obchodzą inni? No dobra specjalnie dla ciebie moglibyśmy pościągać ich z ulicy jakby gdzieś tu leżeli w pobliżu bo tam jesteś wrażliwa i takie tam. No to dobra, niech będzie moja krzywda. No ale na jakąś głupią łódkę wsiadać i płynąć na drugi brzeg? A jak zaczną strzelać o nas? Kutry albo palanty z drugiego brzegu? Niech plakatowy chłopiec po nich płynie. Albo szeryfy. Poza tym mówię ci, że ty nigdzie nie płyniesz. Znaczy ze mną i Krogulcem. Bo teraz może przypłynąć już w każdej chwili. Nas nie będzie to popłynie. Bo on nie wiem że prócz mnie i tego bladego ciecia co się dał postrzelić jak pizdeczka temu z plakatu no i ciebie to nie wie o reszcie co jest tutaj. Więc jak widzisz no nie kalkuluje się nijak. - wzruszył ramionami i rozłożył ręce w geście bezradności. Popatrzył chwilę na kręcące się tu i tam sylwetki i nagle jakby zbystrzał. - O! Albo nie! Niech hollyfieldowe cwaniaczki popłyną! - ucieszył nagle jakby wpadł na genialny pomysł w swoim mniemaniu. - I szeryfy z gogusiem. Suczka może zostać, wygląda na mokrą i gorącą szkoda go dla tych cweli. A reszta niech płynie, może ich wystrzelają czy coś a jak nie to dobra, przywiozą tych dupków jeśli jeszcze któryś tam jest i dycha. - Hektor zdawał się być bardzo zadowolony z tego pomysłu jaki mu strzelił do głowy prawie w ostatniej chwili.
- A z tymi sztywniakami na Wyspie nie przejmuj się, ominiemy ich. W nocy są ślepi i głusi dlatego ich się fajnie roluje w nocy. Guido to fajnie wymyślił. - zgodził się na koniec sam ze sobą i do swoich myśli i by to uczcić wyjął zmiętoloną niemiłosiernie paczkę, wyciągnął skręta i już prawie schował jakby w ostatniej chwili przypominając sobie o rozmówczyniach, bo przekierował ruch dłoni na to by skierować pomiętolona paczkę w częstującym geście.

- Tak, lubię go... ale to ty jesteś moim starszym bratem i to ciebie kocham i tobie ufam - lekarka uśmiechnęła się ciepło, spoglądając na Latynosa spod grzywki - Może Nix nie jest tak dzielny i mądry... i wiem, jego kurtka jest do kitu i jeździ jak stara baba... ale nie każdy może być taki cudowny jak ty... i cierpliwy, wyrozumiały. Zawsze mogę na ciebie liczyć, na ciebie i Paula. To wy mnie uczyliście jak ściągać długi i rozwalać frajerów na poboczach, albo jeździć... i nie krzyczałeś, gdy kiepsko mi szło, bo jestem okropnym gangerem i nie znam się na niczym porządnym i ważnym - zrobiła smutną minę, niczym pisak który pogryzł buty, przez co czuje się winny - Niech popłyną na drugi brzeg, przywiozą rannych. Potem ich przerzucimy do komendy, żeby nie leżeli na ulicy. Zostaję z tobą i nigdzie się nie ruszam, póki nie przypłynie Krogulec. A potem popłyniemy na Wyspę, do Guido. Nix i Boomer nie są aż tak beznadziejni, zobaczysz. Weźmy ich ze sobą, razem będzie nam łatwiej przedostać się do bunkra... i mówiłeś że Guido, Taylor i Viper jako jedyni wrócili od robotów. Kiedy to było, co dokładnie tam robili? - zakończyła pytaniem, nie zwalniając uścisku.




Korzystając z chwili zamieszania, Savage wycofała się powoli pod czarna furgonetkę, opierając się plecami o zamknięte drzwi. Chwilę tak postała, kontemplując włóczących się po najbliższej okolicy ludzi, aż nagle uchyliła drzwi i szybko wślizgnęła się do środka w obawie, by żaden nadprogramowy pasażer nie zechciał akurat w tej właśnie chwili dotrzymać lekarce towarzystwa. Chłopaki, Eliott, Nix, jeszcze więcej chłopaków z gangu… i każdy coś od niej chciał, wymagał. Żądał, prosił, pilnował, bądź najzwyczajniej w świecie nie spuszczał z oka aby upierdliwy, rudy element wywrotowy znów czegoś nie nawywijał.
Wewnątrz wozu temperatura należała do tych zdecydowanie bardziej ludzkich. Ciepły nawiew klimatyzacji i zamknięta przestrzeń sprawiały, że cyrkulujące miedzy rannymi powietrze pozostawało ciepłe, choć odrobinę zbyt suche. Piekące spojówki były jednak ostatnim zmartwieniem zarówno niewielkiej dziewczyny, jak i pozostałych pasażerów gangerowego wozu, z których przytomny pozostawał jedynie Dalton… i robaki, ale ich nie wliczała w listę. Szeryf siedział oparty o ścianę, a ona zdałą sobie sprawę jak bardzo nie ma ochoty wchodzić w nim jakiekolwiek interakcje słowne. Bo co, po raz kolejny usłyszy to samo. Znany do znudzenia repertuar odgrzewanych hitów, jakie bez mrugnięcia okiem dałaby radę powtórzyć. Obiecała jednak, zgodziła się wypełnić zobowiązanie. Dlatego też wzięła głęboki wdech, by ze spokojną miną zacząć tą szopkę.
- Będziesz na tyle uprzejmy i wyjaśnisz o co tu chodzi? - uniesieniem brwi zaakcentowała pytanie. - Po… hm, poproszono mnie bym tu przyszła, a ze względu na siłę i temperaturę argumentów… - odkaszlnęła. Zamiast się rozwodzić i marnować czas dodała krótkie - Słucham.

Szeryf wyglądał już zdecydowanie lepiej niż na początku gdy tu go Baba przyniósł. Gdyby nie owinięte wokół siebie koce to w półmroku żółtawego światełka w dachu można by pewnie uznać, że jest w takim stanie jak zazwyczaj. Wydawał się być całkiem przytomny. Zareagował ruchem głowy na szurnięcie i potem trzaśnięcie drzwiami furgonu ale milczał. Nie odzywał się chwilę choć nie wyglądał na specjalnie zaskoczonego ponownym pojawieniem się w vanie lekarki. Minę miał zaciętą i zawziętą ale nie odzywał się jakby próbował podjąć jakąś trudną decyzję lub przemóc samego siebie. Po chwili tych milczących zmagań z samym sobą spojrzał na leżącego nieruchomo Saxton’a. W zamyśleniu przejechał dłonią po jego twarzy ocierając mu pot i włosy z twarzy. W końcu odezwał się wreszcie.
- Podobno powinienem spojrzeć na ciebie jak ojciec na dziecko. Własne dziecko. - zaczął nietypowym wstępem tak samo jak ona. - Podobno chodzi nam tak naprawdę o to samo. O to samo walczymy. - dłoń zatrzymała mu się na mokrych od gorączki włosach Brian’a i szeryf pokręcił przecząco głową jakby sam pomysł wydawał mu się nie na miejscu i niedorzeczny.
- Ale jakbym spojrzał na ciebie jak ojciec na swoje dziecko to po pierwsze przełożyłbym cię przez kolano za ten syf co narobiłaś. Po drugie dałbym ci szlaban na podejrzane towarzystwo z jakim się zadajesz. A po trzecie wysłał tak daleko jak tylko bym dał radę. Do szkoły z internatem. Prowadzonej przez bardzo surowe i bardzo nudne zakonnice. - powiedział w końcu patrząc na nią niechętnym wzrokiem. Ciężar poprzednich rozmów wisiał widocznie mu na piersi i nie potrafił ot tak, przejść do grzeczności i przyjaznych gadek z osobą którą brał za “kobietę mafii” i osobę którą zamierzał postawić przed sądem za trzy doby. - Za zwracanie się do starszych dziadków z lekceważeniem jak do kolegi ze szkolnej ławki nawet w prywatnej rozmowie też bym ci natarł uszu. Bo wstyd by mi było jakby się okazało, że tak słabym rodzicem i nauczycielem dla mojego dziecka byłem. - pokiwał głową patrząc już chyba nie na twarz lekarki tylko gdzieś tam w przestrzeń samego siebie.
- No ale nie jestem twoim ojcem. I nie zamierzam cię wychowywać. Ale jako ojciec powiem ci, że z nim na ten temat jak ojciec z ojcem miałbym powody do wspólnych narzekań i utyskiwań na nasze dzieci. - wskazał na bezwładne ciało łysego olbrzyma leżącego niedaleko niego i reszty nieprzytomnych ciał.

W czasie tego krótkiego przemówienia ruda brew podjeżdżała coraz wyżej aż do punktu krytycznego, w którym zatrzymała się, niepewna co dalej robić. Czy trwać na połowie czoła, a może wrócić na swoje miejsce i przestać się wygłupiać. Savage też nie wiedziała co robił, wiec najzwyczajniej w świecie stała jak słup, dziękując ewolucji za prosty fakt posiadania zawiasów w szczęce. Inaczej zbierałaby zęby z podłogi, a tak uchyliła nieznacznie usta, nie pewna czy sapnąć, parsknąć, warknąć… dyplomatycznie zamilczała, zachowując ciszę póki szeryf nie skończył. Wtedy dopiero odkaszlnęła w zwiniętą pięść, kupując tym prostym zabiegiem kilka cennych sekund na dodatkowe, nerwowe przemyślenia.
Coś knuł, oboje z dziwną nożwoniczką cos knuli. Chcieli uśpić jej czujność, moze unieszkodliwić. Zamydlić oczy… bo niby co tu się do cholery działo…. Dalton - ten irytujący, uparty jak wół biurwokrata zbyt ślepy i niby nieomylny, bez win, wad… a z nim jego ludzie. Wożący się po dzielni jak kogut, który nie zauważa że powyrywano mu wszystkie pióra, dziób, a po grzebieniu pozostał smętny kikut. Pretensje, odkąd ją spotkał ciągle coś mu się nie podobało. Traktował z rezerwą, potem jak śmiecia co ukrywał paragrafami… a teraz?
- Znając mojego pecha na zakonnice napadłby Moloch, albo klasztor przysypała lawina… albo pobożne siostry okazałyby się zakonspirowanymi czcicielkami Międzygalaktycznego Morsa, albo Potwora Spaghetti, a w wolnej chwili zajmowały się produkcją metamfetaminy i trollowaniem na 4chanie… w sekcji B. Lub kręciły filmy snuff. Przy moim farcie to bardzo prawdopodobne scenariusze. Lepiej zabetonować problem. Żelbetonem. Górę posypać solą, zaorać i poświęcić. Profilaktycznie - powiedziała prędzej, niż zdążyła odnotować. Odkaszlnęła ponownie, chowając zmieszaniu i otrząsając się z resztek zaskoczenia.
- Sam mi wmawiasz, że jestem starsza niż siedemnaście lat… może to ja powinnam ciebie przełożyć przez kolano i postawić do kąta na tyle minut ile masz lat… młody człowieku? - usta na sekundę wygiął uśmiech, lecz szybko wyparował. Zagubiona, ruda brew wróciła na poprzednią pozycję, strategicznie zamierając w bezruchu, gdy w ton głosu powróciła powaga - Nikt nie jest idealny, każdy z nas ma wady. Ma też zalety. Też słyszałam ten kawałek o wspólnym celu i tym, że mam… spojrzeć na ciebie jak na człowieka, nie… hm - skrzywiła się jakby ugryzła plaster cytryny, przypominając sobie ich burzliwą, irytującą znajomość. Przeniosła wzrok na parę nieprzytomnych ciał - jedno olbrzymie, drugie mniejsze i zazgrzytała zębami aż echo poszło po wnętrzu vana. Ramiona jej opadły, wzrok nie potrafił uciec, złapany w pułapkę zamkniętych powiek łysego najemnika.
- Zawsze powtarza, że jestem okropnie uparta - powiedziała cicho i westchnęła - Rodzice kochają swoje dzieci bez względu na wady… może kiedyś o tym pogadacie. Gdy… kiedy się obudzi.

- Tak. To mogłoby trochę skomplikować tą sprawę z internatem. - zgodził się niby poważnie szeryf ale jakoś pod jej komentarz zabrzmiało to dość zabawnie mimo ubogości uruchomionych mięśni mimicznych na twarzy.
- Nie miałaś lekko w życiu. - powiedział ni z tego ni z owego Dalton po chwili przerwy w rozmowie. - I jesteś uparta. I zagubiona. Choć udajesz, że jest inaczej. Potrzebujesz pomocy. I jesteś za nią wdzięczna od osób które ci jej udzieliły. Czyli tych w skórach. Dlatego ich tak bronisz bez względu na wszystko. - powiedział spokojnie szeryf raczej zamyślonym tonem wpatrując się w śpiącego syna. - Nie ma ludzi bez winy. Nie tylko pod względem łamania prawa. Wszyscy popełniamy pomyłki i błędy. Mylimy się w osądach. Czasem dobrze jest jak ktoś obcy potrząśnie nami i znajdziemy ponownie zagubiona drogę. - dodał jeszcze.

- W którym życiu? - spytała rozkojarzony tonem, wciąż wbita w to samo miejsce w podłodze. Zdołała raptem ugiąć kolana i wylądować na nich tuż przy przybranym ojcu, by ująć go za rękę.
- Reszta traktuje mnie jak rzecz, suwenir. - kiwnęła brodą na powalonego Nowojorczyka - Bazę danych, parę rąk, kozła ofiarnego, niebezpieczeństwo, maszynkę do produktywnej pracy, kartę przetargową. Nie wiem, co dokładnie pamiętam sprzed wojny, czym są… te wspomnienia, czego konkretnie dotyczą. Czy… te wszystkie obrazy znam z filmów, są projekcją, a może byłam tam i widziałam je na własne oczy, nieważne. Dla ciebie pojęcie domu i rodziny to… coś normalnego, oczywistego. Drobnostki pokroju zaufania, koleżeństwa. Przyjaźni… tata pierwszy pokazał, że się da… że może komuś zależeć. On i Rich - dziewczyna uniosła wzrok i zaczepiła gorzkie spojrzenie prosto na szeryfie. Tkwiła tak dość długo, emanując niechęcią i ściskając oburącz dłoń Tony'ego: zimną, nieruchomą, ze spowolnionym pulsem. - Mama, o ile rzeczywiście nią była… powiedzmy, że nasza relacja należała do służbowych. Uczenie, przekazywanie wiedzy, obowiązków. “Człowiek żyje tak samo jak śni - samotnie”, często to powtarzała. Tylko… to nie jest życie, lecz pustka: zimna, ciemna. Samemu jest… trudno, ciężko, a teraz? Reszta… nie chłopaki i nie tata. Szokujące, ale oni akurat potrafią za dobro odpłacić dobrem, nie chcą nic w zamian i nigdy mnie nie skrzywdzili, choć doskonale zdaję sobie sprawę jak mocno bywam irytująca, nieprzystosowana do współczesnych realiów. Kłopotliwa. Trzeba mnie, wozić, pilnować i niańczyć, bo ciągle się gubię. Tłumaczyć oczywiste oczywistości, bronić... same wady, a mimo nigdy nie dali odczuć, że odstaję. Albo otwarcie nazwali swoim dzieckiem. Widzą człowieka, nie przedmiot, nie chcą wykorzystać, pamiętają. Ryzykowali i o mało nie zginęli... muszę być wdzięczna. Jestem, za nieodstawienie na półkę ten pierwszy raz. To… miłe - Prychnęła i pokręciła głową, odpalając papierosa, by zaciągnąć się zdrowo... znaczy niezdrowo, ale Pete'a nie było w pobliżu, więc kolejna pogadanka jej nie czekała. Tyle dobrego.
- Oni jedyni nigdy... nieistotne. Nikt z nas nie miał z górki, takie życie. Czego ode mnie chcesz, co próbujesz osiągnąć? Mam ci się przyznać, że nie wiem co robić? Nie wiem - wzruszyła nerwowo ramieniem - Nie idzie mi aklimatyzacja i tak, udaję że nad wszystkim panuję, nic mnie nie rusza i kalkuluję na zimno, bo co pozostaje? Przyznać się do bezsilności i strachu, że po raz enty przyjdzie patrzeć jak umierają ludzie których kocham i na których mi zależy i nie mam już na to siły? Przerabiać po raz kolejny tego samego scenariusza? Że straciłam wszystko: dawny świat, bliskich, spokój i miejsce na ziemi, wielokrotnie patrzyłam na płonące zgliszcza? Że cokolwiek zrobię nie przywróci im to życia, nie będzie jak kiedyś? Nie ma nic znanego, tylko śmierć, tragedie... że chcę wrócić do domu którego już nie ma, posłuchać kolęd i wziąć prysznic? - lekarką zatrzęsło, dłonie zwinęły się w pięści - Ale trzeba iść dalej, próbować, bo nadzieję ciężko zdusić... więc próbuję i co? Patrzę jak giną kolejni bliscy ludzie... cierpią, zostają ranni... przeze mnie. Jak Rich, Marcus, Paul, tata i wielu innych. Widzę chaos na który nie ma leku. Wojnę, morze kości i łańcuchy zardzewiałych wraków przy autostradach. Rozkład, ruinę i mrok tam, gdzie pamiętam życie i światło. Ludzi walczący o okruchy, po które kiedyś byśmy się nie schylili. Świat, w którym musiałam zamordować chorego, bo nie mogłam mu pomóc... wyleczyć. Pomóc, przecież taka jest rola lekarza! Jego psi obowiązek! Pomagać, nie zabijać! Tylko jak to zrobić bez sprzętu, gdy choroba jest zakaźna?! Bez warunków, przygotowania... Biedak wszedł do Zakazanej Strefy i zranił się w nogę, zaczął mutować... cierpiał. Krzyczał... mimo morfiny... wił się z bólu... prócz niego... szpital i inni pacjenci, obsada i ochrona... wszyscy przerażeni. A on krzyczy, chociaż brakuje mu sił, brakuje głupiego mikroskopu, czasu. Sterylnych warunków... przeszkolonego personelu... tylko ja... moja odpowiedzialność. I wina - spróbowała odpalić papierosa, lecz zapalniczka ślizgała się w rozdygotanych palcach nijak nie chcąc sobie z tym zadaniem poradzić. Zirytowana schowała ją na powrót do kieszeni, nie przestając nadawać, choć głos się jej łamał - Nawet nie wiem jak miał na imię... Spider, tak go wołali. Brak danych odnośnie... choroby, brak środków, brak czasu... odpowiedzialność za resztę. Wysokie prawdopodobieństwo przeniesienia... infekcji. On... albo pozostali. Nikt nie dał mi prawa decydować! Nie miałam... kogo się poradzić... a on ciągle krzyczał. Brak alternatyw. Tak bardzo cierpiał. Błagał... ż-żebym mu pomogła. Przyszedł... do mnie... zaufał. Przed wojną... albo w Hope... dałabym radę... ale tam, w Det? Tutaj szykuje się to samo... tylko na większą skalę. Wirus... nigdy nie słyszałam o podobnych objawach, chyba że w... horrorach. Niedorzeczność, ale z tą niedorzecznością walczyli pod ziemią. Wirus nie jest pod kontrolą. Nie wiem kim był Aaron, ale wolał popełnić samobójstwo, niż przejść przemianę. Żeby... nie zrobić krzywdy innym. W bunkrze są dzieci... tu, w Cheb są dzieci. Cywile. Wlima, Sue i Jenny z kościoła, Laura i państwo Mathisowie, Brian... ludzie. Armia, żołnierze… przeciwnik, ale… to też ludzie, nie wolno… rannym należy pomagać. Nie… zostawiać, żebry krwawili w błocie. Runnerzy… ludzie… ale nie rozumieją, dla nich abstrakcja. Empatia… ciężko… ale poprosiłam go. Zgodził się… dla mnie. Znowu… się zgodził, a ludzie… jego ludzie to widzą. Nie może… ustępować, nie dowódca… ale to zrobił. Miasto… Moloch… kutry… robaki żywiące się metalem. I-inwazja? Widziałam… co potrafią… co robią. Mordują, bez litości… zabierają.. Chcą… zmieniać. Nie chcę, żeby was… - uniosła prawą rękę, zaciskając pokrytą tatuażem dłoń na lewym przedramieniu - Cmentarz… tyle grobów… za dużo. Już dość, wystarczy. Wystarczy… wojny... kłótni. Wystarczy… cierpienia i strachu… wśród… ale jak? Jak to… wyprostować, nie da się… ciężko. Nie wiem… co robić, co mówić… jak… brak danych. Brak… zastępstwa. Brak… siły. Nie… nie mam mapy, nie znam… dalszej drogi. Nie… n-nie jestem nim - objęła się ramionami, kiwając brodą na Tony’ego. - Nie jestem… nikim silnym, mądrym, doświadczonym. Nikim istotnym.

- Piszemy się tak jak się czujemy. I czujemy się tak jak piszemy. Więc jak wmówi sobie ktoś, że go wszyscy traktują przedmiotowo to i tak się czuje. Jak postanowi być uparty to go nikt i nic nie przekona, że jest inaczej. Mam nadzieję, że nie doszłaś jeszcze do tego etapu bo wówczas zabije to w tobie jakąkolwiek radość życia. A poza tym przesadzasz. Nie jestem ślepy i widzę jak reagujesz na innych i jak inni reagują na ciebie. Nie tylko on. - wskazał na powalonego łysego olbrzyma z poruszającą się miarowo maską tlenową na twarzy. - To nie jest podmiotowe i przedmiotowe traktowanie. Wzbudzasz emocje. Wiele emocji. Choć przez cechy charakteru i wkurzający powszechnie sposób niekomunikatywnego porozumiewania się często otacza cię niechęć, brak zaufania i niezrozumienia. To nie przez kurtkę albo pochodzenie czy przeszłość. To przez ciebie samą. Sami kopiemy sobie grób i dźwigamy swój krzyż. Więc sama musisz zdecydować czy zostaniesz w okowach samej siebie czy coś z tym zrobisz. Ale jest nieuczciwe i słabe zwalanie własnych słabości na przeszłość czy kurtkę. Było wczoraj to bylo. Skończyło się. Nie można i nie da się tego zapomnieć. Ale dziś jest dziś a czeka jeszcze jutro. O tym trzeba myśleć. W tym również o sobie czyli relacjach swoich z innymi. - Dalton zamilkł i spojrzał na nieprzytomnego Brian’a. Zwalił z jego twarzy kilka buszujących insektów i zasępił się na chwilę. - Tak zmiany, zmiany samego siebie są trudne. Ale możliwe. - pokiwał głową głaszcząc młodego mężczyznę po głowie. Przestał i znów spojrzał na lekarkę w skórzanej kurtce pod habitem. - Możesz się zmienić. Tak jak każdy. Jeśli chcesz. A jak nie chcesz to miej pretensje tylko do siebie. Nie do mnie, do tych twoich kolesi, do swojej przeszłości tylko sama do siebie. Pamiętaj, że jak używasz tego swojego “uroku osobistego” wszędzie dookoła mimo, że sam widzę a pewnie małą część widzę jak to działa i na mnie i na resztę to używasz tego świadomie i z wyboru. Ze swojego własnego, nieprzymuszonego wyboru. I sama też potem musisz przyjąć reakcję jaką wywołałaś. Jesteś na tyle inteligentna by do pojąć. Nie wiem czy na tyle szczera sama ze sobą by to przyznać i na tyle silna czy jak wolisz uparta by próbować to zmienić. Wkurzasz i zniechęcasz do siebie ludzi i robisz to dobrowolnie i premedytacją. Nawet jak coś w tobie znajdują, że trzymają się z tobą razem, szanują czy lubią to w końcu te twoje odpychające i obce gadki budują rezerwę i jak się to pogłębia to rodzi się w końcu niechęć i obcość. Ale to konsekwencja twoich wyborów i zachowania a nie, że się uparli ciebie nie lubić za kurtkę, kolor włosów czy jeszcze co innego. To jest twój krzyż do dźwignięcia. - szeryf i starszawy już człowiek patrzył na lekarkę i mówił poważnym i stonowanym głosem. Bez pretensji, żalu czy agresji nawet twardość często goszcząca w jego głosie, spojrzeniu i postawie jakoś znikła tym razem. Choć mówił pewnym głosem jak ktoś kto jest pewny swoich racji i argumentów.
- Z dziurami w pamięci nie pomogę ci. Nie jestem ani lekarzem ani jajogłowym. Mówię ci co mi mówi moje doświadczenie i ocena tego co pamiętam sprzed wojny. I mówię to mimo, że widzę jak wyglądasz i wydaje mi się to kompletnym paradoksem. Ale właśnie tak to widzę choć nie mam pojęcia jak to by mogło być możliwe. - gdy doszedł do bardziej znajomego tematu jego ton nieco przyspieszył i mówił bardziej zdecydowanym głosem. Chociaż wyczuwała w nim nieco zakłopotania gdy przyznał, że sam widzi ten paradoks jej wyglądu do jej wiedzy i zachowania.
- Z tym Spiderem przykro mi. Nie znałem go ale widzę, że to przeżyłaś. Ale nawet na tym zadupiu słyszałem o Zakazanej i tym co się tam kryje. Śmierć i zagłada. I jeśli to cię pocieszy… A właściwie uspokoi sumienie, to na niektóre choroby nie można nic poradzić. Nawet kiedyś z dawnymi laboratoriami i szpitalami. Jak to było tak zjadliwe, że nawet morfina nie pomagała i zmieniać się zaczął to nie sądzę by nawet kiedyś coś się na to poradziło. Więc tym bardziej teraz jak ze zdobyciem czystego bandaża jest kłopot. - Chebańczyk mówił teraz nieco bardziej szorstkim tonem jakby niezgrabnie się czuł w roli pocieszyciela. Poza tym właściwie istnienie tak zjadliwych chorób było raczej mało pocieszające choć chyba chciał znaleźć cokolwiek co by mogło chociaż załagodzić drastyczność wspomnienia które nawet teraz wywoływało emocje w osobie rudowłosej gangerki.
- Ale o zarazie i wirusie z Bunkra nic nie wiem. Spodziewaliśmy się zakażeń od Schroniarzy. Ale przychodzą tutaj już z pół roku i wyglądają na zdrowych. Nikt z nich nie mówił nam o żadnej zarazie ani przemienieniach. Nie widziałem u nich objawów jakie pamiętam, że kiedyś ludzie stamtąd wracali. - szeryf pokręcił głową z wyraźnym wahaniem. Sam był jedną z najbardziej sceptycznie czy wręcz podejrzliwie nastawionych osób jeśli chodziło o podróż do Bunkra. A przez jego postanowienia i zakazy przelało się to na resztę miejscowych. Wcześniej, w zimie, mówił o czymś co przypominało gorączki krwotoczne. Ale jeśli Schroniarze naprawdę przebywali z wizytami w Cheb od pół roku to jeśli nie była to jakaś bardzo, wręcz skrajnie nietypowa odmiana to już dawno powinna wyjść ze stanu utajenia i okazać się objawami o jakich w zimie wspominał Dalton. Najpierw u Schroniarzy a potem u Chebańczyków skoro ich odwiedzali. Tych objawach, tak znanych Daltonowi i jego pobratymcom najwyraźniej nie dostrzeżono przez ostatnie pół roku. Objawy były podobne jak z dawnych horrorów a groza słowa “zaraza” pobrzmiewała nawet teraz w wahaniu szeryfa ale ciężko ją było nazwać, że wirus jakoś niedorzecznie odmieniał ludzi. Wybroczyny na skórze czy pod nią były straszne ale w mniej drastycznej skali pojawiały się i przy mniej zjadliwych chorobach. Zwłaszcza dla ludzi którzy jak Dalton i Chebańczycy mieli już okazje obserwować te objawy.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 23-01-2017 o 00:52.
Zombianna jest offline  
Stary 23-01-2017, 00:51   #485
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- Z Molochem nie siejmy paniki. Te kutry nie wiadomo kim czy czy są. Ale wyglądają podobnie do przedwojennych. Choć po wojnie nie widziałem tu takich. Nie wiem też czego tu chcą. A i te robactwo przyniosła skądeś burza z tydzień temu. Znaczy wcześniej to wyglądało jak jakiś piasek czy pył. Teraz się niedawno wylęgło i biega wszędzie. - rozgniótł butem kilka insektów które zatrzeszczały pod podeszwą gniecionym plastikiem przyszpilone do metalu podłogi. - Ale na mój rozum to jeśli roboty są z metalu to niezbyt im by się kalkulowało robić do pary robale wcinające metal. - pokręcił głową wyraźniej przy tym punkcie choć nie wyglądało by w cokolwiek związanego z robotami czy tymi robalami chciał się przy nim upierać. Spojrzał na skuloną kobietę w skórzanej kurtce która na koniec zaczęła się jąkać, tracić wątek aż wreszcie zamilkła. Mężczyzna też zamilkł wpatrując się w nią przez chwilę jakby też zastanawiał się co dalej zrobić czy powiedzieć.
- Nie musimy… Nie możemy podążać czyjąś drogą. Każdy z nas ma swoją własną. Nawet jak czasem nam czy innym… Na przykład naszym rodzicom czy dzieciom… - spojrzał na pogrążonego we śnie zastępce szeryfa i na chwilę przerwał mówić. - Nawet jeśli wydaje się czasem inaczej. - powiedział kładąc swoją pomarszczoną dłoń na ramieniu w skórzanej kurtce w geście pociechy i otuchy. Dłoń po tym przelotnym kontakcie jednak szybko wróciła do właściciela - Ale nie zgodzę się, że jesteś nikim istotnym. Jakbyś mało uprzejmie nie zauważała, że sporo spraw w okolicy ma w centrum twoją osobę. - zakończył nieco kąśliwie swoją wypowiedź szeryf.

Lekarka o dziwo pokiwała głową, zgadzając się z oceną własnego postępowania. Wzdrygnęła się przy kontakcie fizycznym, lecz nie poruszyła się, ani nie uciekła. Poczuła się dziwnie, zamaskowała to wrażenie kaszlnięciem.
- Trzymanie dystansu… bezpieczniej zgrywać kosmitę, niż przyznać się do własnej śmieszności, ale tak. To irytujące, staram się… ograniczać, już nie wkurzam chłopaków przy każdej rozmowie, nie zasługują… ufam im. Niczego nie muszę udawać. Trzymając na dystans niweluję ryzyko, że… przyciąga się nie tylko życzliwych, a jeśli nie umiesz się obronić, narażasz bliskich, a potem cierpią. Z naszej winy, po raz kolejny. Już raz torturowano kobiety, starców i dzieci, bo… byłam naiwna. Ktoś chciał mnie nakłonić do współpracy, a wiedział doskonale że… - pokręciła głową i ponowiła próbę podpalenia papierosa. Tym razem się udało - Chcę się zmienić, próbuję… strach pozostaje. Jest gdzieś z tyłu głowy, nie daje zapomnieć. Budowanie murów jest prostsze, zza nich… nie popełni się tych samych błędów. Ciebie też odepchnęłam… z premedytacją, źle oceniłam. Przepraszam za te durnoty, które ci nagadałam. Naprawdę… nie myślę tak, bardzo cię szanuję. To co robisz, ile serca i siły w to wkładasz. Podziwiam. - zaciągnęła się, posyłając pod sufit kłąb dymu.
- Sumienie mordercy… mój krzyż. Konsekwencje… nigdy wcześniej nikogo… nie pozbawiłam życia. i nie chcę, aby się to powtórzyło. Jeśli chodzi o wirusa z bunkra… a ty byś się przyznał do choroby? Nie obwiniaj ich, na pewno robili wszytko, by was nie narazić na niebezpieczeństwo... tez chcą żyć spokojnie. Żyć... jak ludzie, nie zaszczute zwierzęta. Jesteście najbliżej, gdybyście się uparli, odcięlibyście ich i umarliby tam z głodu. Jakby to… - zamyśliła się, marszcząc bri i przez chwilę szukając odpowiedniej alegorii, aż pstryknęła palcami - Amunicja. Potraktuj wirusy jak amunicję. Masz w szafce naboje do karabinu, pistoletu, strzelby, albo tej rurki… tej, no… wyrzutni - przypomniała sobie określenie na dziwny kawał metalu, użyte przez Paula - Gorączka krwotoczna to amunicja pistoletowa. Wspomniany wirus to... Coś innego, ale równie groźnego. Działa inaczej, inne są objawy. Nie przypomina Eboli, ale jest równie zabójcze. Pan Patrick próbował… znalazł półśrodek, który hamuje rozwój, ale jest nietrwały. Trzeba go przyjmować cyklicznie i ograniczyć kontakty fizyczne… a jak działa. Bez wglądu w dokumentację ciężko powiedzieć na czym bazowano tworząc ten szczep. Roboczo pasuje to… modyfikowanej wścieklizny. Wywołuje szał, utratę umiejętności racjonalnego myślenia. Zabija… ludzką cześć, pozostawiając instynkty. Możliwe że blokuje receptory nerwowe, upośledza układ współczulny. Daje odporność na ból. Maszyna do zabijania, którą ciężko zabić. Przenosi się przez płyny ustrojowe: krew, ślinę, wydzielinę pochwową, pot, spermę… tak wynika z opisu. W bunkrze byli Nowojorczycy, walczyli tam. Jeżeli doszło do zakażenia… podobno przemiana trwa kilka dni, czy jest odwracalna… nie wiem. Jeszcze - westchnęła, popalając w międzyczasie, zapatrzona nieobecnym wzrokiem na szeryfa - Schowaj cywili, przenieś ich w łatwe to obrony, zamknięte miejsce z dala od obozu żołnierzy. Na wszelki wypadek, bo jeżeli wśród rannych jest jeden zainfekowany, a sanitariusze nie pilnują higieny i grzebią hurtowo przy rannych w jednych rękawiczkach… sami przeniosą wirusa na zdrowych. Kiedy zacznie się faza ostra… dezercja, próba ucieczki… - pokręciła znów głową - Porozmawiaj z Yordą, on tam wydaje się najrozsądniejszy. Niech obejmie kwarantanną rannych i tych z bunkra, ale dyskretnie, bez siania paniki. Droga wodna odcięta, nie wiadomo ile ich jest i gdzie płyną. Baba mówił, że to Moloch… insekty jedzą metal, choćby broń, zamki w drzwiach. Może zdechną za parę dni, wtedy Cheb zostanie bez możliwości obrony. Wejdą na gotowe. Może, mam nadzieje że nie - bez słowa podwinęła rękaw, a w półmroku dziury na przedramieniu lekarki zamrugały szyderczo. Szybko opuściła ubranie na poprzednią pozycję - Ale lepiej dmuchać na zimne… i co poradzę, że się na mnie uwzięliście? - spytała z cieniem uśmiechu - Co było w tym płonącym budynku, trzymaliście tam coś...nietypowego? Dawny magazyn? Nie wiem czemu… tata nie chce się obudzić, powinien. Obrażenia nie są aż tak… rozległe. Jad wężydła utrudnia wybudzenie ze śpiączki? Zostaje również... kwestia waszej i naszej winy, poselstwa. Patrzyłam jak Marcus wykrwawia się w trawie i nie mogłam nic zrobić. Ciężko kogoś opatrywać, gdy ktoś kopie cię i butami trzyma na ziemi. Nie chcę się z tobą kłócić o to, ani udawać że Runnerzy są niewinni. Są winni, ale ty też zobacz co narobił Drzazga. Nie umiem... nie mam pojęcia jak wypracować konsensus, sprawiedliwy dla obu stron. Potrzebuję pomocy... San Marino miała rację. Nie stać nas na... spory, za dużo osób może na tym ucierpieć - zmarkotniała, dusząc papierosa o podłogę.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 24-01-2017, 08:00   #486
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 64 1/2

Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 8 - noc 4 - 5 h do świtu; ciemność; b.zimno.




Nico DuClare, Gordon Walker i Nathaniel “Lynx” Wood



Kawa zdawała się mieć wręcz cudowne i magiczne właściwości. To, że Gordon znalazł ją w prawie przegniłym opakowaniu zewnętrznym, z którego tu i ówdzie prześwitywały plamy sreberka nie miało w tej chwili znaczenia. Sreberko na szczęście uchowało się całe i mimo upływu lat i dekad zachowało hermetyczność. Teraz więc mogli cieszyć się gorącym, brązowawym naparem o gorzkawym smaku rozsłodzonym przez miód jakim podzielił się brodaty snajper. Kawa zdawała się wlewać energię w zmarznięte ciała, rozlewała się po gardle i żołądku przyjemnym ciepłem i pomagała przezwyciężyć ogarniający coraz mocniej marazm, senność i zmęczenie.


Decydujące znaczenie miało jednak ognisko. W jego pobliżu odczuwali przyjemne, kojące ciepło jakie pozwalało zapomnieć o przemoczonych do suchej nitki ubraniach. Poruszali się już od wyceiczki na bagna w nasiąkniętych błotem i zimną wodą już gdzieś z pół doby. Do tego ostatni wieczór z padającym śniegiem przemieszanym z zimnym deszczem, leżenie w takich warunkach w mokrym i zimnym błocie, kałużach i trawie też nie pomagał zachować zdrowia i sił. Teraz zaśprzyszedł mróz. Może nie taki jak tutaj czy na północy zdarzał się w zimie ale jednak temperatura spadła zauważalnie poniżej zera. Tych zamarzniętych kałuż i zacieków, oszronionych ścian i przedmiotów nie dało się nie zauważyć. Sami czuli od razu atak mrozu jeśli choć na krok oddalili się od strefy ogrzewanej przez płomienie ogniska.


Instynkt podpowiadał pozostanie przy cieple ogniska. Pozostanie pozwalało mieć nadzieję na dotrwanie do rana w poturbowanym, sennym, głodnym, zmarzniętym ale jednak żywym kawałku. Całą trójką zdawali sobie sprawy, że ich siły zostały poważnie nadszarpniete. Ciała zbliżały się do limitu swoich możliwości. Wyjście na mróz w przemoczonych ubraniach obiecywało spore szanse na przymarznięcie tych nasączonych wodą ubrań do żywego ciało. To najpierw powodowało odrętwienie danego miejsca a w końcu zmieniało się w odmrożenie. Zaczęliby pewnie słabnąć, co raz trudniej by było zachować koncentrację nawet na prostych czynnościach jak to, gdzie się chciało i po co dojść. Aż w końcu łapało się moment odpoczynku który w niesprzyjających okolicznościach mógł się przemienić w wieczny odpoczynek. Jedynym ratunkiem by tego uniknąć było znalezienie ogrzanej, bezpiecznej kryjówki lub powrót do tej w której byli.


Czy wyprawa do pojazdu który wcześniej widział Wood było na tyle blisko by zdążyć nim zauważalnie mróz odciśnie na nich swoje piętno było ciężkie do przewidzenia. Odległość niby nie była strasznie daleka i dawała nadzieję na sukces przedsięwzięcia. Tyle, że było sporo niewiadomych których wpływ ciężko było w tej chwili przewidzieć. Począwszy od podstawowego w którym nie znany im był stan pojazdu czyli czy była nadzieja, że da się go uruchomić.


Lynx miał kolejny powód do zmartwienia. Jego cyberproteza zamigotała obrazem jakby miała kłopoty techniczne. Po chwili śnieżenia obraz wrócił do normy znów przekazując do mózgu zielonkawy obraz otoczenia.


Trójka postrzelonych żołnierzy trzęsła się z zimna i była raczej już po drugiej stronie przytomności. Nie nadawali się do żadnej samodzielnej akcji począwszy od samodzielnego poruszania się. Niemniej mieli drgawki i dreszcze a nie leżeli jak martwe kłody czyli jak wiedział Lynx z doświadczenia paramedyka i zastępczyni szeryfa z ojczystej Kanady dawało nadzieję, że póki są w cieple przestanie się im pogarszać.




Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; gorąco.




Will z Vegas



O Blue Angel nie dowiedział się Will zbyt dużo. Głównie tyle, że zainteresowanie jak się okazało kobietą - rajdowcem zostało od razu zauważone i odpowiednio potraktowane przez fanów innych kierowców z Ligii. Rozmowa szybko zaczęła się przeradzać w kłótnię i pyskówkę między trzema Runnerami z gościnnym udziałem Schroniarza tu i tam. Choć kłótnia wydawała się emanować przekleństwami i agresywnym tonem to jednak nie sprawiała wrażenie, że na serio Runnerzy zamierzają skoczyć sobie nawzajem czy Will’owi do oczu. Raczej chodziło o to by któraś z wersji była na wierzchu. A Blue Angel zdołał się więc dowiedzieć tyle, że była raczej nowa, nie była z Detroit i szło jej ostatnio wyśmienicie w Wyścigach. Nie dało się nie zauważyć, że Runnerzy całe te Wyścigi i ich gwiazdy traktują jak “sport narodowy” jak to się kiedyś na takie zjawisko mówiło.


Trójka Runnerów popatrzyła chwilę na Will’a i na siebie nawzajem. Oczywiście musieli się pokłócić o to kto ma iść. Wyglądało, że żaden nie chce iść ale i żaden nie chce zostać. Ostatecznie po chwili ostrej wymiany zdań doszli do wniosku, że w sumie jednak to powrót do Jednookiego to mniejsza siara niż gapienie się na zaparowany wrzątkiem korytarz więc dwóch z nich ruszyło na drogę zapalając oczywiście skręty ze sporą domieszką zioła. Ten trzeci też odpalił swojego, byle jak skręconego skręta i został przy Will’u z niewielkim zainteresowaniem śledząc jego przygotowania. Pewnie głównie dlatego, że był jedynym sensownie poruszającym się obiektem na jakim można było skupić wzrok.


Syk uciekajacej pary w pewnym momencie ucichł. Wewnątrz korytarza dalej jednak kłębiła się nagromadzona para nie mająca. Nagła cisza na tyle rzucała się w oczy, że Runner spojrzał z zaciekawieniem w głąb korytarza. Nic poza kłębiącym, gorącym oparem nie szło tam dostrzec więc zainteresowanie szybko zgasło z jego twarzy. - Długo już tu siedzicie? I nazywasz się w ogóle jakoś? - spytał Will’a nie chcąc chyba znów biernie czekać na rozwój wypadków.


- Miałeś być bystry. Używaj komunikatorów. Nie trać czasu na ganianie w tę i we w tę. - rozległ się nagle z któregoś z pobliskich głośników z panelu przy jakiś drzwiach głosem Jednookiego. Głośnik trzeszczał i zniekształcał głos ale Will i tak rozpoznał głos starszawego już faceta ze zdekompletowaną fizjonomią. Wyczuwał, w głosie tamtego irytację. - Pośpiesz się. Zanim cholerstwo rozlezie się po korytarzach. - dodał jeszcze kończąc rozmowę.


Pośpieszyć się jednak zbytnio nie dało. Póki w korytarzy unosiły się kłęby wrzątku nie szło tam się zbliżyć by choćby zobaczyć co się tam właściwie stało. Mgła w końcu z wolna rozeszła się tracąc temperaturę bez dodatkowego zasilania strumieniem z rury. Akurat zdążyła wrócić pozostała dwójka chłopaków z skórzanych kurtkach. Wrócili zadowoleni i chichrali się co chwila jakby po drodze spotkało ich coś przyjemnego czy zabawnego.


W każdym razie akurat jak ponownie byli we czterech to korytarz wychłodził się na tyle, że dało się do niego wejść i zbadać miejsce wycieku. Gdy weszli w głąb krytarza wciąż odczuć się dało bardzo podniesioną temperaturę. Oczy zaczęły im łzawić od tej wilgoci i gorąca. Było goręcej niż w dzień na pustyni w Vegas a powietrze było ciężkie do oddychania. W efekcie przebywanie wewnątrz miejsca uszkodzenia było już możliwe ale nadal było ciężko tu przebywać dłużej a praca wydawała się w ogóle ciężka do przedsięwzięcia. Zwłaszcza, że wszystko, zwłaszcza metal i to właśnie uszkodzonej rury nadal były tak gorące, że parzyły gołą skórę jak żywy ogień.


Same uszkodzenie było takie sobie. Poszarpane nieregularne otwory przez które wydostawała się dotąd płynąca rurami para. Widocznie ciśnienie w rurach rozsadziło od środka choć część osłabionej w tym miejscu metalowej konstrukcji i w efekcie w mini eksplozji wywaliło cały fragment rury strzępiąc go tymi otworami. Otworów było zbyt dużo i były zbyt duże by można było myśleć o jakimś klejeniu rury. Zniekształcenia od dawnej regularności też były zbyt duże by było sensowne bawić się w jakieś sztukowanie i nakładanie łat z innych rur. Łatwiej było wyciąć uszkodzony fragment i zamontować go zamiast uszkodzonego. Z pobliskich rur z innych systemów powinno dać się wykroić odpowiedni fragment. Problemem było zamontowanie tego bo choć dało się do rur sięgnąć bez pomocy to dłuższa praca z wyciągniętymi ku górze ramionami była ciężka. No i te temperatury powyżej najgorętszych tropików ze szczypiącym w oczy i pieczącym w skórę powietrzem było też trudne. Można było wytrzymać chwilę czy parę ale dłuższe przebywanie robiło się ciężkie do zniesienia.




Cheb; rejon północny; zachodni port; Dzień 8 - noc 4 - 5 h do świtu; ciemność; b.zimno.




Alice Savage



- Nic tam nie było. Nic specjalnego. Zwykły, stary, porzucony dom. Gdyby nie polali miotaczem pewnie by nie był w stanie się zapalić w ogóle przy tej pogodzie. - Alice wyłapała słowa szeryfa gdy odpowiedział na jej pytanie. Rozmawiali już chwilę przy czarnym furgonie. Łowiła jego słowa, reakcję i odpowiedzi. Ale nie mogła zapomnieć i nie obserwować pary Pazurów koncentrujących swoje wysiłki wokół terenówki. Widziała jak Paul odszedł do Hektora który miał widocznie do niego jakąś sprawę tak samo jak Nix to Boomer. Choć przynajmniej w tej drugiej sprawie mogła się domyslać o co chodzi. O to co właśnie skończyła rozmawiać z Nix’em. Teraz pewnie obgadywał to z drugim Pazurem.


Widziała jak chwilę wcześniej gdy wciąż dyskutowała z Hektorem jak Boomer przebiera się przy terenówce. Jak zdejmuje mokre ubranie i zakłada kolejne, pewnie suchsze czy bardziej odpowiednie na taką niepogodę. Nie było się co dziwić, widziała w jakim stanie wrócił z dachu Paul. Wyglądał teraz w tym przemoczonym golfie jak bardzo mokry i zmarznięty kurczak. Ale o dziwo Paul wrócił nie od razu od zawalonego dachu i już nie w samym golfie. Przyszedł do Runnerów z wojskową kurtką jaką dała mu Boomer gdzieś ze składów i zapasów terenówki. Kurtka wyglądała zdecydowanie mało runnerowo co Hektor przywitał uśmieszkiem złośliwej wyższości choć nawet on darował sobie złośliwe docinki. Paul nabierał sił grzejąc zmarznięte dłonie i ciało przy rozpalonym ognisku w starej beczce.


Potem jednak Alice zostawiła i ich i San Marino i ruszyła właśnie na rozmowę z szeryfem. Wciąż tkwiła przy furgonie skąd widziała przez tylne czy boczne drzwi parę Pazurów. Rozmowa z Nix’em nie skończyła się najszczęśliwiej. Ostatecznie odwrócił się od niej i ruszył w stronę Land Rover’a. - Szykuj się. Wyjeżdżamy. A jak ktoś nas spróbuje powstrzymać to chyba będę miał kłopot by kolejny raz utrudniać sobie życie celując w nogi. - burknął na odchodne też niezadowolony z przebiegu rozmowy tak samo jak i ona. Słyszała właśnie jeszcze też ich rozmowę jak wreszcie z Boomer mogli porozmawiać. Wracała właśnie po rozstaniu się z Paul’em który w drodze do reszty Runnerów ubierał długą wojskową kurtkę jaką od niej dostał. Nix też musiał zauważyć tą kurtkową hecę.


- Noo coo… - mruknęła obronnie miłośniczka balonówek wyczuwając ciężkie spojrzenie drugiego Pazura.


- Nie no nic. - odparł Nix tonem mówiąc cierpko i dość wyraźnie dając znak, że nie jednak tak nie całkiem takie nic.


- No to co się tak patrzysz? - obronny ton najemniczki stał się wyraźniej wyczuwalny a spojrzenie najemnika zdawało się jeszcze bardziej ciężkie. Na tyle, że kobieta uciekła w bok spojrzeniem i zajęła się rozdeptywaniem jakiegoś przebiegającego robala.


- Tak się zastanawiam co tam się działo na górze. Miałaś nas osłaniać. - Nix drążył temat patrząc na twarz unikającej jego spojrzenia kobiety.


- Osłaniałam przecież. O co ci chodzi? - na krótko Boomer spojrzała na niego przelotnie ale zaraz wróciła do niemego żucia balonówki.


- Tak? A tamten w golfie to co tam robił? Krył cię? - Nix nie dawał za wygraną i chcąc się dowiedzieć do czego doszło tam na dachu. Zupełnie jakby mu się przypomniało co i od niej i od Paul’a słychać było przez krótkofalówkę.


- A odwal się! - krzyknęła nagle Boomer przyjmując agresywny ton i postawę. - Ty co żeś tam na tamtej ławce robił co?! - warknęła na niego prawie dźgając go palcem w pierś. Chwilę złość wzajemna przetaczała się między ich spojrzeniami i wyglądali jakby mieli zacząć za chwile pełnowymiarową awanturę albo rzucić się na siebie z pięściami.


- Do roboty. Trzeba szefa przenieść. Spadamy stąd. - wysapał w końcu po chwile trzeszczącego napięcia Nix opanowując się pierwszy. Wskazał głową na rufę furgonetki i sam ruszył w jej stronę. Boomer chwilę wyglądała jakby nie była pewna co robić. Potem pyknęła balonówka i ruszyła za Nix’em. Wyglądała na spiętą i nieswoją tak samo jak i on.


No właśnie. Nix chciał zrealizować swój plan wywiezienie i jej i Tony’ego z osady. A Boomer mimo krótkiego spięcia między nimi była gotowa przyjąć jego polecenia bez szemrania. Pazur widocznie miała podobny punkt widzenia i hierarchę jak drugi Pazur. Różniła się ta hierarchia, wiedza i doświadczenie o tego co reprezentowała Alice. W tym właśnie był problem. Mieli inne punkty widzenia i nawet jak z Nix’em na chwilę jedno nawet zerknęło na punkt widzenia drugiego to tylko po to by znaleźć kolejne wady i zażalenia a nie by uznać rację i pozytywne aspekty tego punktu widzenia. Różnili się, byli inni i tak samo ich poglądy na najbliższą przyszłość były inne. Pazur nie mógł przekonać Runnera a Runner Pazura. Ganger nie mógł przekonać najemnika a najemnik gangera. Naukowiec nie mógł przekonać wojownika a wojownik naukowca. Wreszcie mężczyzna nie mógł przekonać kobiety a kobieta mężczyzny. Różnli się właściwie wszystkim i nawet te same fakty każde z nich potrafiło używć do udowaniania swoich racji. W tym był właśnie problem. Dlatego on odszedł gdy wyczerpały się cywyilizowane środki dyskusji i zostawał sam upór, tępa kłótnia czy środki bardziej bezpośrednie niż słowa. On odszedł a ona została ale oboje byli tak samo niezadowoleni i mieli za złe upór tego drugiego. Nie dogadali się.


On był żołnierzem. Patrzył na sprawę po wojksowemu. Uważał, że ma słuszność. Chciał by zaakceptowała jego plan. Pakują się. Odjeżdżają. Flashbang. Znikają. Nikt nie ginie. I wyjeżdżają z niebezpiecznej strefy. Ona nie chciała tego zaakceptować. Ona była lekarzem. Patrzyła po medycznemu. Chciała by zaakceptował jej plan. By wsiedli na łódkę. Odpłyneli. Przeszli przez Wyspę. Dotarli do Bunkra. Wrócili do swoich. Nikt nie ginie. I znajdują szczepionkę na groźnego wirusa. On nie chciał tego zaakceptować.


Ona wierzyła, że ogarnie Runnerów. Przekona ich. Na tyle by nie zrobili krzywdy Pazurom. Wystarczyło by nie robili problemów. On nie wierzył Runnerom. Uważał, że ona żyje w mrzonkach. Nie wierzył, że Runnerzy nie zlikwidują ich gdy trafi się okazja. I nie zamierzał nie robić problemów bo zamierzał ją stąd zabrać a to było jasne, że Runnerzy uznająza robienie problemów.


Ona uważała, że Runnerzy okazali na Wyspie łaskę i dobroć gdy zaczęli gadać zamiast strzelać kiedy szła z Pazurami drogą przez las. On uważał, że okazał łaskę i dobroć Paul’owi gdy przy biurze szeryfa strzelił mu w nogę a nie w pierś czy głowę.


Ona wierzyła w cuda techniki medycznej i umiejętności przedwojennego naukowca w Schronie i na tym opierała swój powód powrotu do Bunkra. On znów uważał to za uleganie mrzonkom bo stan sprzętu w Bunkrze i jego mieszkańców był im nieznany więc byłą to słaba podstawa na główny filar planu najbliższych działań.


Ona powoływała się na swoje poczucie obowiązku, służby i przysięgi które kazały jej zostać i przedostać się do źródła problemów na Wyspie. On się powoływał na swoje poczucie obowiązku, rozkazy i przysięgi które kazało mu wyjazd póki były sprzyjające ku temu okoliczności.


Ona namawiała go na rozsądek w obawie przed pościgiem i konfrontacją Runnerów czy tu, po drodze czy w Hope które było im znane dzięki niej. On traktował to jak kolejne przeszkody do pokonania i był to typ konfrontacji jaki nie wywoływał w nim obaw większych niż inne konfrontacje.


Ona namiwala go na spróbowanie swoich sił w znalezieniu szczepionki na wirusa. Wierzyła, że dzięki sprzetowi z Bunkra i własnej wiedzy zdoła tego dokonać. Nie obawiała się tej konfrontacji. On namawiał ją na rozsądek przed przedostawaniem się na teren który powinien zostać objęty kwarantanną.


Ona widziała w powrocie na Wyspę i do Bunkra jako powrót na znajomy, bezpieczny i swojski teren otoczony przez przyjaciół gdzie którzy im pomogą i nie dadzą zrobić krzywdy. On widział w powrocie na Wyspę i do Bunkra jako powrót do centrum wroga, gdzie będzie miał nad nimi miażdżącą przewagę pod każdym względem, gdzie ich załatwią przy pierwszej okazji bez względu na to co ona chce i powie tamtym czy o Pazurach.


Ona nie miała namacalnych dowodów na istnienie wirusa. Nie miała żadnych chorych do pokazania, żadnych trupów, żadnych plotek o aktualnej zarazie w okolicy, żadnych sojuszników którzy coś mówiliby o groźbie wirusa w Bunkrze. Żadnych twardych dowodów które mogłaby mu wskazać poza własnymi domysłami i przypuszczeniami. On nie miał żadnych namacalnych dowodów na istnienie spisku Runnerów dążących do likwidacji Pazurów przy pierwszej okazji. Żadnych trupów, pobić, ciał, plotek czy świadków by jej unaocznić, złą wolę gangerów z Detroit czyhających na życie jego i Boomer.


Ona podejrzewała go o manipulację faktów i wykorzystanie sytuacji by ślepo wykonać swoje rozkazy. On podejrzewał ją o manipulację faktów i wykorzystanie sytuacji by przy pierwszej okazji wrócić do Bunkra opanowanego przez Runnerów.


Ona oskarżała go o przymykanie oczu na masowe zabójstwo i wydanie wielu istnień na zarazę. On oskarżał ją o ślepotę umysłową bo co chwila ludzie umeirali na wiele rzeczy, na zarazy też. Ona uważała, że ma szansę znaleźć lek nim zaraza pochłonie masy ludzkie. On uważał, że jeśli wirus jest tak groźny jak go opisuje to nie ma szans znaleźć lek w wieczór czy dwa.


Ona wkurzała się, że chce ją i jej przybranego ojca porwać i złamać przez to umowy zawarte z Daltonem on wkurzał się na nią, że uparła się nie rozumieć co oznacza “wyjedziemy z osady i poczekamy do rana”.


Ona czuła się bezsilna widząc jego militaryzm i dążenie do konfliktu gdy upierał się by opuścić to miejsce. Bo tak właśnie postępują twardogłowi militaryści a nie elastyczni stratedzy. On czuł się bezsilny widząc jej ślepotę, że dąży do minimalizacji strat nawet u Runnerów bo z militarnego punktu widzenia powinien otworzyć ogień z nienacka i puścić prawdziwe granaty a nie flashbangi i zlikwidować przeszkodę na dobre. Bo tak właśnie wygląda elastyczna strategia a nie twardogłowy militaryzm.


Ona się powoływała na słowa Tony’ego które kazały im zostać na miejscu i wkurzała się, że on wypacza te słowa nie rozumiejąc ich oczywistego przesłania jak przecież je sam słyszał. On powoływał się na słowa szefa które kazały im bez względu na wszystko dowieźć ją do Hope i czemu ona wypacza jego słowa nie rozumiejąc ich oczywistego przesłania jak przecież sama je słyszała.


Ona wkurzała się i frustorwała widząc, że on nie chce zaakceptować jej racji, punktów widzenia i oczywistych oczywistości. On wkurzał się i frustrował widząc, że ona nie chce zaakceptować jego racji, punktów widzenia i oczywistych oczywistości.


No i koniec końców nie dogadali się. On nie przekonał jej a ona nie przekonała jego.


Wciąż rozmawiała z szeryfem tak jak wcześniej z Hektorem i Paul’em ale czuła gulę widząc jak Pazury już chyba popakowali się i przygotowali do drogi. Byli gotowi by zabrać szefa czyli jej Tony’ego no i ją samą. Konfrontacja zbliżała się wielkimi krokami razem z każdym krokiem zbliżających się Pazurów. Było oczywiste, że tutaj i ona i on się nie mylą w szacunkach i Runnerzy nie pozostaną bierni przyglądając się jak Pazury zabierają Alice. Z rozmowy z Bliźniakami wiedziała, że akurat cała trójka i oni dwaj i Nix mają zaskakująco podobny sposób rozumowania całej sytuacji. Nawet podobnie wyrażali się o sobie nawzajem widząc w tej drugiej stronie zagrożenie i jedynie chwilowi tolerujac obecność tego drugiego. Głównie ze względu na nią. Ona sama była źródłem tego konfliktu. I ona sama też powstrzymywała ten konflikt. Bliźniaki faktycznie mieli ochotę zlikwidować Nix’a. Nawet teraz nie była pewna czy jakoś nie obmyślą sposobu jak go “zniknąć”. Obaj poznali go w innych okolicznościach ale obaj pałali do niego niechęcią. Jątrzył ich samą swoją obecnością. Prowokował do zaczepek i agresji, szukali słabego punktu, by dał im pretekst do ataku. On wręcz bliźniaczo reagował na nich. Jedynie okazywał nieco inaczej, mniej pyskatymi tekstami ale za to nieustępliwym i prowokującym ich spojrzeniem, zachowaniem okazującym wyższość płynącą ze świadomości własnej wartości i przynależenia do elity pod patronatem wyszkolenia i surowym okiem sławnego “Cass’a” Rewersa. Między tymi trzema szykował się w najcieplejszym wydaniu wieczna zimna wojna w każdej chwili mogącą przerodzić się w totalną wojnę na całkowite wyniszczenie wroga.


Para Pazurów doszła do furgonetki. Milczeli. Trzasnęły otwierane drzwi gdy półsłówkami zaczęli pomagać sobie przygotowywać bezwładne ciało szefa do zabrania. Wśród złozonych pokotem ciał na podłodze furgonetki, wyniesienie ciała bezwładnego olbrzyma nie zapowiadało się ani łatwo ani lekko. Na pewno nie lekko. Nix wszedł do wnętrzw pojazdu lawirując między ciałami. Boomer została przy tylnych drzwiach szykując się do złapania za podane z wnętrza ciało. Całość obserwowała i Alice i szeryf który jako jedyny z pacjentów był przytomny i świadomy. Jednak widząc ruch i dziwne zachowanie Pazurów przy vanie do pojazdu podszedł też i Eliott z Erykiem. Na ich twarzach malował się wyraz konsternacji. Czynność jaką wykonywały Pazury była raczej oczywista ale na twarzach zastępców szeryfa i tak malował się wyraz zaskoczenia.


- Co robicie? - spytał niepewnie Eliott widząc manewrójącego wśród ciał Pazura. Spojrzał na czekajacą Boomer ale ta uciekła spojrzeniem gdzieś w bok i pyknęła balonówą. Też milczała. - Nix? - spytał Eliott rezygnując z indagowania najemniczki na rzecz jej partnera. Ten jednak uparcie milczał próbując już chwycić za nieruchomego olbrzyma. - Hej Nix no co jest? Co robicie? Myślałem, że popłyniecie z nami na drugi brzeg. Znalazłem łódkę. Co ty robisz Nix? - Eliott wydawał się z każdym zdaniem co raz bardziej rozczarowany gdy milczenie Pazurów co raz bardziej wydawało się jasne co do ich intencji.


- Wyjeżdżają. Zostawiają nas. - powiedział spokojnie Eryk też chyba z ciężkim sercem.


- Hej! - krzyknął prawie Nix uderzając ze złości w burtę wozu. - My mamy swoje rozkazy! Rozkaz to rozkaz. - Pazur wydawał się być rozjątrzony choć też nie wyglądał na zadowolonego. Raczej na takiego trawionego poczuciem winy ale i obowiązku.


- Nix ma rację. Rozkaz to rozkaz. Zostawcie ich chłopaki. Muszą jechać niech jadą. - odezwał się wreszcie calkiem spokojnie Dalton.


- Jak to niech jadą? Ale szefie… Nic szef nie powie? Nic szef nie zrobi? Chyba coś trzeba… - Eliott zwrócił się z nierozumiejącym wyrazem twarzy na starszego Chebańczyka. Spokojem i przyzwoleniem szefa wydawał się byc jeszcze bardziej zaskoczony niż szykującymi się do odjazdu Pazurami.


- Niby co Eliott? Nie złamali tutejszego prawa. Są wolni. Mogą jechać gdzie i kiedy chcą i robić co dadzą radę ze swoją wolnością. - odparł niewzruszonym głosem szeryf. Nix słuchał uważnie co mówią, zwłaszcza co mówi i jak szeryf. Pokiwał głową jakby odczuł ulgę słysząc co szef miejscowych stróżów prawa powiedział. Byli wolni. Czyli nie zamierzał nic robić.


- A Alice? Przecież ma się stawić na rozprawie. Ona też może jechać? - spytał niepewnie Eryk zerkając na rudowłosą kobietę z wyznaczonym za trzy doby terminem rozprawy.


- Póki za trzy doby nie nie stawi się na tej rozprawie nie ma podstaw do zatrzymania. Chyba, że do tego czasu znów złamie prawo. Póki to nie nastąpi nie mamy podstaw do zatrzymania kogoś z nich. - Dalton wzruszył ramionami patrząc na swoich zastępców a potem na nieco przygiętego w kufrze vana Paura.


- Ale oni chcą zwiać! Gdzie ich będziemy szukać za trzy doby?! Nawet prawdziwego samochodu nie mamy. Nie możemy czegoś zrobić? - Eliott wydawał się sfrustrowany taką jawną niedorzecznością słów szefa.


- Pewnie coś by się znalazło by kogoś z nich zatrzymać do wyjaśnienia. By zamknąć ich w celi. Ale czy to chcesz osiągnąć Eliott? Zamknąć ich w celi? I czujesz się na siłach dokonać zatrzymania? - szef chebańskich stróżów prawa nie tracił spokou ducha ani na chwilę. Wciąż mówił poważnym ale spokojnym głosem nie unosząc go ani na chwilę. Spojrzał na koniec na Eliott’a przy pytaniu o zatrzymanie. Ten przejechał językiem po wargach i przez chwilę on i Nix tkwili nieruchomo mierząc się spojrzeniami. Obaj wiedzieli, że Dalton dopiero dochodził do siebie po ostatnich godzinach tej nocy. Eryk nadawał się do pomysłowej i mężnej walki z papierami i sporządzania portretów pamięciowych. A co sam Nix potrafi w pojedynkę to Eliott był świadkiem przy jego solowej akcji przy ich biurze. A teraz była jeszcze Boomer. A Eliott właściwie był jedynym zdolnym do swobody ruchu chebańskim stróżem prawa który mógłby teraz próbować zatrzymać Nix’a i Boomer. Po chwili więc wzruszył ramionami i ze złoscią rozgniótł jakiegoś przebiegajacego robala.


- Przykro mi. - wzruszył ramionami Nix przerywajac chwilę krępującej ciszy. Wydawał się być tak samo zawstydzony jak Eliott rozczarowany. - Zatrzymamy się do rana gdzieś w pobliżu. Jak się szef obudzi i powie, że wracamy to wrócimy. - dodał najemnik jakby na pocieszenie nie chcąc chyba całkiem niszczyć ich i swojej nadziei.


- Ale musicie jechać już teraz? Zostawicie nas? Z tymi bandytami? Z tymi strzelającymi łódkami? Nie pomożecie nam? - patyowaty Eryk nieśmiało próbował coś dodać od siebie patrząc równie nieśmiało i prosząco na przygiętego pod dachem vana najemnika.


- Nic nie poradzę. Taki rozkaz. Póki nie ma innego nic nie możemy poradzić. - odpowiedział cicho Nix rozkładając bezradnie ramiona.


- Zostawcie ich chłopaki. Nie możemy im rozkazać bo nie są od nas. Nie możemy ich wynająć bo jesteśmy spłukani. Nie możemy ich błagać bo jesteśmy Chebańczykami. A prośby nie działają bo oni muszą być posłuszni swoim rozkazom. - szeryf streścił w paru słowach jak wygląda ta sytuacja. Dwaj młodsi Chebańczycy chwilę patrzyli na siebie nawzajem, na szefa, na Alice, na Pazurów chyba szukając jakiegoś wyjścia ale widocznie nic nie znaleźli. Jeden i drugi pokiwał chwilę smutno głową godząc się w końcu z odejściem Pazurów na których widocznie liczyli dużo bardziej niż dotąd się spodziewali. Nie mieli możliwości zatrzymania tutaj Pazurów. Nixteż pokiwał z wolna głową jakby też po cichu liczył, że coś jednak znajdą. Jak nie znaleźli zostawało zabrać się za przepakowanie do terenówki.


- No to ten… My będziemy się zbierać. I no jak szef się rano obudzi i każe wracać to wrócimy. Bo Alice mówi, że nie wie kiedy i chce konsultacji z innym lekarzem a wcześniej nic takiego nie mówiła. I mówiła, że szef wyjdzie z tego. Dopiero jak jej powiedziałem, że wyjeżdżamy to zaczęła mówić o innym lekarzu i to jak juz to tylko tym z Bunkra. - Nix zaczął tłumaczyć co i jak było jakby chciał jakoś głosem zalepić tą ciszę i własne sumienie.


- Alice? Tak, myślę, że tak. Nie wiem co ci powiedziała ale pewnie brzmiało prawdopodobnie, ubrane w odpowiedni żargon i jak ulał pasujące do jej potrzeb. Pewnie by nie wyjeżdżać. - powiedział spokojnie szeryf i tym razem wywołał gwałtowną reakcję całej chebańsko - pazurowej czwórki. Eliott spojrzał na niego zaskoczony a potem przekierował spojrzenie na Pazura w furgonie. Ten zaś odwrócił się wciąż pryzgięty pod dachem samochodu i wytrzeszczył oczy w jeszcze większym zaskoczeniu na szeryfa niż jego zastępca.


- Dokładnie tak! Tak było! - Nix prawie krzyknął jakby wreszcie znalazł bratnią duszę co go rozumie. - Ale nam szef kazał! Mamy swoje rozkazy! Ona tego nie rozumie! Nie wie co to oznacza mieć rozkaz! I to od szefa. - wyrzucił z siebie sfrustrowany Pazur gestykulując przy tym ręką. - A ona tylko gada o powrocie do Bunkra i tyle. Nic do niej nie dociera. Jak tam byśmy z nimi do nich poszli to nas załatwią. O tak, albo gorzej. - dodał już bardziej zmęczonym i spokojnym głosem nie wiedząc jak inaczej z tego wybrnąć więc powiedział jak to widział. Na koniec wskazał na leżącego na podłodze zabandażowanego Brian’a. Na chwilę wszyscy skupili wzrok na śpiącym Saxtonie.


- No myślę, że ten scenariusz trzeba poważnie brać pod uwagę. - zgodził się nadal spokojnie szeryf. - A Alice ma zakrzywione postrzeganie przez silny emocjonalny związek jaki odczuwa z tymi ludźmi dlatego patrzy na nie przez różowe okulary. - ponownie zgodził się z Pazurem szeryf.


- Dokładnie! Dokładnie tak! - Nix wydawał się być wręcz wniebowzięty, że szeryf potrafił ubrać jego myśli w czytelne, zrozumiałe i trafne słowa.


- No właśnie. I dlatego musicie się stąd ewakuować póki możecie wykonać rozkazy waszego przełożonego. - szeryf dalej nie wydawał się w najmniejszym stopniu wytrącony z równowagi.


- No tak. No tak, właśnie tak. - Nix pokiwał głową ale coś już widocznie musiał zauważyć w dziwnie zgodnej postawie i słowie szeryfa. W ogóle nie próbował go zatrzymywać ani nic


- No właśnie synu. Więc zabierajcie Alice, szefa i jedźcie. My was nie będziemy powstrzymywać. - Dalton nadal był zdumiewająco zgodny i układny.


- Nie? - Nix wciąż nieco przygarbiony pod budą vana popatrzył podejrzliwie i ze zdziwieniem na pół siedzącego szeryfa. Spojrzał na chwilę też na Eliott’a i odwrócił się na stojącą wciąż na zewnątrz Boomer. Ale jakoś nie doczekał się od nich decydującego wsparcia czy podpowiedzi. - No to my będziemy się zbierać. - powiedział ostrożnie patrząc znowu na szeryfa.


- Droga wolna. - szeryf gestem dłoni wskazał zachęcająco na leżąco nieruchomo ciało dowódcy Pazurów. Nix wahał się ale odwrócił się znowu by zacząć dźwigać ciało olbrzyma.


- Dobra szeryfie co jest grane? - Pazur nie wytrzymał i zostawił przenoszenie szefa i znów odwrócił się z powrotem do starszawego Chebańczyka.


- Nic nie jest grane synu. Masz swoje rozkazy. Powinieneś je wykonać. Twój plan jest sensowny i my spore szanse na powodzenia. Zostanie tutaj a zwłaszcza podróż na Wyspę nie wydaje mi się dla was korzystne. Więc powodzenia. - szeryf popatrzył z dołu gdzie siedział w górę na przegiętego pod sufitem najemnika. Ten dalej wpatrywał się w spokojną twarz szeryfa. Wodził po niej drobnymi ruchami gałek ocznych gdy szukał tam podstępu czy ukrytego sensu.


- No… No właśnie… - powiedział po chwili wahania z wyraźnym ociąganiem. Znów się wahał, milczał i próbował rozgryźć szeryfa. - A pan? Jeśli nie będzie próbował mnie pan zatrzymać to co pan zrobi? - zapytał w końcu dając za wygraną w tej szeryfowej łamigłówce.


- A wiesz synu to co zwykle. Spróbuje zadbać by to miejsce przetrwało. By zwykli ludzie mogli tu zwyczajnie żyć. - odparł szeryf patrząc w górę na stojącego przed nim młodszego mężczyznę. Ten milczał dłuższą chwilę wpatrując się intensywnie w siedzącego na podłodze szeryfa. Stał przygarbiony pod dachem runnerowego vana i kręcił coraz mocniej głową.


- Normalnie żyć? Tutaj? Ale jak? Jesteście słabi. Nie macie broni ani amunicji. Co mieliście to tamci wam ukradli. Na te kutry to trzeba coś ciężkiego. Nawet karabinem wiele się im nie zrobi. A nie macie nawet karabinów. Widziałem cmentarz. Nie mogło was zostać dużo. Pętają się tu i ci z NYA i Runnerzy. Raczej nie odejdą. Nawet prawdziwego lekarza nie macie. I te robale się tu rozpleniły. Przetrwać? Normalnie żyć? Jak nie tej nocy to… - młody Pazur jednym tchem wymienił całą litanię przeciwności i nawet taka pobieżna lista nie dawała zbyt różowych perspektyw jakiemukolwiek miejscu i w raczej oczywisty sposób nie sprzyjała temu by w nim mogli żyć normalni ludzie w normalny sposób. Wszyscy w vanie wiedzieli, że Nix trafnie choć pobieżnie oszacował sytuację. Pazurowi chyba mimo wszystkich wysiłków nie szło zrozumieć słów szeryfa. - Dlaczego? Dlaczego pan to robi? - spytał w końcu zerkając w dół na siedzącego faceta ze złotą gwiazdą w klapie kurtki.


- Bo tak trzeba synu. Takie są zasady. Muszą być jakieś zasady. Nie można wiecznie odwracać głowy i iść dalej. Uciekać. Gdzieś trzeba w końcu się zatrzymać. I walczyć. Nie dla czegoś czy kogoś. Nie dla rozkazów czy dowódców. Ale walczyć o spokój sumienia. O swoją dumę. O swój honor. Walczyć o samego siebie dla siebie. Każdy z nas musi znaleźć takie swoje miejsce i swoją walkę. Ja znalazłem tutaj. Dlatego tu zostanę. I będę walczył o te miejsce. I dla tego miejsca. Ale ty nie musisz. Nikt z was nie musi. Może nie znaleźliście jeszcze swojego miejsca. Swojego punktu do zatrzymania. - szeryf odpowiedział dłużej i tym razem przez spokojny głos przedarła się esencja pewności siebie i niezłomności wiary, że zasady o których mówi są nienaruszalne bez względu na sytuację. Zasady które Dalton stosował nie wiadomo od jak dawna a które pozwalały mu być takim jakim poznali go wszyscy wokół co choć krótko mieli okazję go poznać. Najemik znieruchomiał prawie calkowicie chłonąc każde słowo Chebańczyka. W końcu jednak zaczął przecząco kiwać głową. Najpierw prawie niezauważalnie a potem co raz wyraźniej.


- Tak… Tak ma pan rację szeryfie… A… Ale ja nie mogę… Chciałbym ale nie mogę… Mam rozkazy… Musimy dowieźć Alice na miejsce przeznaczenia. Całą. Bez względu na wszystko. Szef tak kazał. To rozkaz. I tylko szef może go odwołać albo zmienić… Nie mogę szeryfie… Nie mogę złamać rozkazów… - w głosie i minie najemnika pojawiło się cierpienie i męka gdy dwa żywioły walczyły w jego duszę. Żaden nie mógł zdobyć decydującej przewagi


- Nie możesz. Ale chcesz. To ci podpowiada sumienie synu. Z sumieniem zostajemu do ostatniego tchu synu. Z szefem i rozkazem niekoniecznie. I sumienie zabieramy ze sobą gdziekolwiek każdy z nas dalej trafi. Radzę ci o tym pamiętać synu. - szeryf odpowiedział szybko, prawie wcinając się w wypowiedź Nix’a. Wskazał go palcem a Pazur przygryzł wargę z emocji walcząc sam ze sobą w straszliwych zmaganiach wewnątrz swojej duszy.


- Daj spokój Nix… - nagle wtrąciła się Boomer też chyba przytłoczona całą tą sceną, słowami i emocjami. Para zastępców szeryfa też zaniemówiła już dłuższy czas. Delikatnie dotknęła dłoni Nix’a jakby chciała dać mu swoje współczucie, zrozumienie i otuchę w tym z czym się zmagał. Mówiła łagodnie, prawie szeptem i też podobnie patrzyła w górę na wciąż stojącego wewnątrz kufra furgonetki partnera. - Coś się wymyśli… Jak chcesz to zwal na mnie… Na pewno coś wymyślisz. Wiesz jak rano zrobiłeś ten plan trasy. Ja bym w życiu tego nie zrobiła. Tak bez map i niczego. A ty dałeś radę. Teraz też jakoś będzie. Znowu coś wymyślisz. Jak zawsze. No weź Nix… - mówiła niezbyt głośno i w miarę jak mówiła delikatnie potrząsnęła dłonią najemnika w pocieszajacym geście. On wciąż, przygarbiony stał na podłodze vana i przysłonił dłonią oczy ciężko wzdychając.


- Szef to nie jest jakiś cymbał. Wie kto podejmuje u nas decyzję. Poza tym laskami się zasłaniać… - jęknął Nix wciąż się wahając i ważąc decyzję na szali. Dłoń Boomer która na chwilę zamarła jeszcze raz pocieszająco potrząsnęła jego dłonią. - Można… Można by… Można by to wziąć na strategiczny punkt widzenia… Wyższa konieczność strategiczna która anuluje rozkazy niższego rzędu… Ale to… Nie wiem… Trzeba by się pozbyć zagrożenia. Te które sprawia, że trzeba się ewakuować. To by unieważniło potrzebę ewakuacji. Te kutry. Trzeba by rozwalić te kutry. A nie mamy czym… No i Runnerów… Oni zagrażają wykonaniu rozkazów. Chcą zabrać Alice. Jak ją zabiorą nie wykonamy rozkazów. I jak pójdziemy walczyć z kutrami czy gdziekolwiek na pewno znów ją zabiorą. - Nix wahał się gdy mówił ale jednak gdy wrócił na tryby wojskowej taktyki nawet trudny problem obrabiał jego wyćwiczony umysł sprawniej niż to z czym się męczył przed chwilą. - Nie, no to bez sensu… Brednia jakaś. Szef mnie zdegraduje. W życiu nie zostanę tym Pazurem… - jęknął ciężko osuwając się równie ciężko po burcie pojazdu i kucając na podłodze. Oparł łokieć o kolano i schował twarz w dłoni. Dłoń Boomer spoczęła pocieszająco na jego ramieniu.


- Nie bój się. Mnie pewnie zdegraduje razem z tobą. - pewnie chciał go pocieszyć ale gdy podniósł na nią wzrok i twarz spojrzenie miał jak na kogoś kto kopie leżącego. Stojąca na zewnątrz Pazur stropiła się wyraźnie pod tym spojrzeniem gdy zdała sobie widocznie sprawę z niezgrabności tego co powiedziała.


- Synu. Jeśli twój szef zwolni cię tutaj zawsze będziesz mile widziany. Dla kogoś kto ma serce, sumienie i odwagę by walczyć o to miejsce znajdzie się też i odznaka. Przydałbyś nam się synu. - do rozmowy znowu wtrącił się Dalton sprawiając, że siedzący na podłodze najemnik spojrzał w jego stronę.


- Dzięki. Ale bez urazy szeryfie chcę zostać Pazurem a nie szeryfem. Widziałem co potrafią wywinąć ludzie z odznakami. Choć pan to naprawdę jest takim prawdziwym szeryfem jak kiedyś. No ale nie Pazurem. - młody mężczyzna pozwolił sobie na nieco wylania żalu i kąśliwości jakie odczuwał.


- Rozumiem synu. Zrobisz jak uważasz. Ja nie rzucam słów na wiatr. Ale co do Runnerów chyba mógłbym wam pomóc. - szeryf kiwnął zgodnie głową i końcówką wypowiedzi wyraźnie zaciekawił Pazurów więc kontynuował dalej. - Nie chodzi o to by coś robić z Runnerami. Chodzi by nie zabrali Alice. Więc niech Alice zostanie tutaj. Wrócimy do biura. Ona tam zostanie. I tam jest dobre miejsce na punkt medyczny. Wtedy chyba byłby remis. Wy nie zabieracie Alice za miasto a oni nie zabierają jej na Wyspę. Nie uszczęśliwia to pewnie nikogo z was włącznie z Alice. Ale też nie ma przegranych w takim rozrachunku. I nikt z nas nie musi ginąć. Alternatywnie wygracie wy albo oni. I na moje oko na pewno ktoś z was zginie. Od nas pewnie też bo nie będziemy stać bezczynnie. Dlatego nie jest mi na rękę to wyjście. - szeryf wywalił kawe na ławę jaki widzi sposób na rozwiązanie tej sprawy. Nix i Boomer popatrzyli na siebie a potem na Alice. Chyba byli skłonni przyjąć takie rozwiązanie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-01-2017, 08:04   #487
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 64 2/2

Cheb; rejon północny; zachodni port; Dzień 8 - noc 4 - 5 h do świtu; ciemność; b.zimno.




San Marino



San Marino uczestniczyła w rozmowie Alice z Bliźniakami. Widziała uniesione brwi i ironiczne spojrzenia jakim Hektor przywitał zmokniętego Bliźniaka. Zwłaszcza, długa wojskowa kurtka od Boomer wywoływała przytłumioną radochę u Hektora. Słyszała jak obydwaj oświecili Alice i przy okazją ją samą. Guido, Taylor i Viper jako jedyni wrócili z robotów. Z pięciu w pełni wyekwipowanych i obsadzonych pojazdó wrócili tylko oni. I zgodnie postanowili tam nie wracać a zająć się interesami w mieście. I tak założyli tą całą wesołą zgraję. Byli nierozłączni i trzymali się razem. Razem byli nie o ruszenia a kilejne sukcesy, przebiegłość i śmiałość Viper, bezwzględność i brutalność Taylora oraz łebskość i fart Guido sprawiały, że zaczęli ściągać o siebie ludzi z innych band. W końcu nawet Hektor kiedyś właściwie był Camino czyli jednym z największych wrogów Runnerów w rodzmym mieście. A kiedy? No dawno. Z parę lat temu ale ile to nie Bliźniaków jakoś specjalnie to nie obchodziło choć jak zwykle skorzystali z okazji o to by się pokłócić. Czas obliczali właściwie wedle sezonów Ligii i właśnie tu pożarli się o to kto kiedy wygrywał jaki sezon, wyścig czy kiedy kogos rozwaliło lub załatwili. Miesiące i lata w takim zestawieniu były jedynie metnym dodatkiem z którego nijak nie szło odtworzyć kalendarza wydarzeń, poza tym, że było to ‘dawno” i “kilka sezonów temu”.


Natomiast prawie zgodnie, wręcz synchronicznie i żywiołowo zareagowali na pomysł by zabrać Pazury ze sobą na Wyspę. Pomysł wydawał im się niedorzeczny. Zwłaszcza Nix im nie pasował na taką wycieczkę bo Boomer ostatecznie mogła być. No ale nie Nix. Pazur budził ledwo wytłumioną przed dziewczynami niechęć i to póki był gdzieś tam w zasięgu wzroku a nie swobodnego głosu.


- Wkurza mnie gnojek. Nogę mi rozwalił. Rozwalmy go od ręki i będzie spokój. - wzruszył ramionami podgolony z Bliźniaków patrząc za odchodzącą w stronę vana Brzytewką. Poskarżył się gestem klepiąc się w udo postrzelonej nogi. Dłoń właściwie uderzyła w bok wojskowej kurtki bo sięgała mu ona prawie do kolan. Ale wyglądała solidnie, z dużymi kieszeniami, obszernym kapturem no i oczywiście w panterkę. To się najbardziej spodobało Paul’owi bo jak twierdził pasuje mu do spodni. Choć spodnie miał jakieś ciemne, właściwie chyba nawet miały być czarne choć w tym półmroku rozpalonego ognia w beczce gdzie się grzali we trójkę ciężko było być pewnym.


- No to nie będzie takie proste złamasie. - odezwał się Hektor a Paul posłał mu pytające spojrzenie. - Obiecałem w chwili słabości Marianie, że nie zlikwiduje go póki nie zacznie pierwszy. - Latynos wskazał na stojącą obok San Marino.


- Ale chujowo obiecałeś. - skrzywił się Paul patrząc krzywo i z wyrzutem na Bliźniaka. - Ale lepiej by on nie zaczynał pierwszy. Tak na serio. Widziałem go. Szybki jest. Za szybki by ryzykować. Trzeba go jakoś załatwić by to ominąć. - Paul swobodnie zaczął snuć rozważania o pozbyciu się nixowego problemu na dobre.


- Może wypadek przy czyszczeniu broni? Tak jakbym mi się ręka opskła i przypadkiem wystrzelił z automatu niestety w jego stronę? Cały magazynek. Prosto w ten jego wkurzajacy łeb. - patrzył na Paul’a a potem sądująco przeniósł sie spojrzeniem na San Marino. Czekał chyba czy taki wypadek też by mu uznała za zaczynanie pierwszemu. Przecież to tylko wypadek a wypadki się zdarzają prawda? Przykra rzecz no ale zdarza się.


- Albo wypadłby z tej łodzi co go mamy zabrać. Przydałoby mu się. Ostudziło by go to trochę. Deszcz widać nie działa to widocznie trzeba zwiększyć dawkę. - Hektor wpadł na kolejny pomysł który nie wymagał definitywnej likwidacji problemu a jednak się go pozbwał. I cos chyba miał nadal w pamięci wyczyny Nix’a na ławce podczas deszczu. Jak przecież oczywistym było, że sam by obadał San Marino i z góry, i z dołu, i z przodu, i z tyłu i jakby tam jeszcze trzeba było i żadnego Nix’a do tego nie potrzebował. - Co innego Marina. - z zamyślenia o deszczach i chłodzeniu gorączki namiętności wyrwał Latynosa trzecia uczestniczka ławkowo - deszczowych przygód. Latynos trzepnął Paula w ramię. - Sam zobacz jaka focza! A wiesz jaka gorąca!? No co miała tam na tym deszczu stygnąć! - zaperzył się od razu ciemnoskóry Bliźniak wskazując gestem na szamankę.


- No gorąca. - zgodził się Paul też bez żenady taksując oczaszkowaną kobietę w czerniach spojrzeniem. - No szkoda by ostygła. - zgodził się zgodnie białas. - Ale dlaczego z tamtym plakatowym?! Nie mogłeś już wziąć kogoś innego?! Na przykład, kurwa mać, mnie?! - prychnął i spojrzał na kumpla dźgając najpierw go palcem w pierś by zaraz wskazać na siebie i swoją pierś.


- Hej! A ty co?! Żeś sam zwyobracał tamtą foczę na dachu i co kurwa?! Wtedy to o kumplu nie pamiętasz?! - Latynos natychmiast zrewanżował się białasowi własnym zarzutem pod względem jego mało koleżeńskiej i egoistycznej postawy. - Masz szczęście, że płyną z nami to jeszcze będziesz mógł naprawić z tą foczą. Zaraz jak goguś wyląduje za burtą. Przypadkiem oczywiście. - dodał uspokajająco Hektor nonszalanckim tonem na koniec gdy wspominał o przypadku spojrzał uspokajająco na San Marino.


- Właśnie. Z nimi będą problemy. Zwłaszcza z nim. Wozi się. Z gęby widać, że szuka dymu. - Paul poparł wniosek i pytanie Hektora odnośnie sensu wspólnego podróżowania z dwójka najemników w mundurach.


- No. Będzie robił problemy. Po drodze i w ogóle. W sumie dobrze jakby zaczął. Wtedy bym go załatwił od razu. - Hektor podrapał się po brodzie i zaczął sięgać do kieszeni kurtki po zmiętolona paczkę fajek. Chwilę luźno i nie całkiem już trzeźwo i z sensem zaczęli rozważać w oparach palonego zioła różne coraz dziwniejsze i najczęściej coraz durniejsze pomysły o załatwieniu Nix’a, o zaliczeniu Boomer i San Marino, wspólnie albo osobno, o Brzytewce co ich bezczelnie wyzwała od starszych braci więc z robienia laski przez nią nici co obydwu bardzo smuciło i rozczarowywało na tyle, że na chwilę aż zawiesili się między machami nad tą rudą podłością co przecież od zimy czekali na tą laskę a tu nic.


Czas, tytoń, zioło, alk i nastroje u Runnerów płynęły szybko i były bardzo elastyczne i zmienne. Potrafili całkiem gładko i płynnie przejść z jednej skrajności w inną. Teraz też zaczęło się niewiadomo jak i kiedy dokładnie ale zaczęło. Z początku nic nie wskazywało na to, że będzie jakaś spina. I to Runnerów z Runnerami. Już prędzej z tym robiącym problemy i wkurzającym “plakatowym”. A jednak.


Przy kolejnym skręcie Hektor jakby przypomniał sobie ten pomysł z łodzią i wysłaniu Hivera na drugi brzeg. Paul zgodził się wciąż nieco przymulonym głosem trzymając skręta i pospołu, wrzaskliwie krzykneli rozbawionymi głosami na Hivera. Ten przyszedł równie chętnie i prędko jak oni go wołali. Wyglądało na początku, że wszyscy mieli wyjebane na całe te gadanie o łodzi czy nie łodzi aż nagle w przeciągu paru machów atmosfera gwałtownie stężała. Znowu z Hiverem gadał głównie Paul. Zaczęło się od milczenia. Hiver zamiast coś powiedzieć czy zrobić milczał. Stał o parę kroków od podpalonej beczki, spojrzał się na Gecko i Chrome a potem z powrotem na Paul’a. Milczał. Paul przestał się szczerzyć i uniósł brwi w podkreśleniu oczekiwania na odpowiedź. San Marino poznała przez Lenina i Tweety podwórkową etykietę na tyle by orientować się, że brak natychmiastowej odpowiedzi w takich wypadkach oznaczał kłopoty. Tylko różnie bywało z tym jakie i dla kogo. Cisza nie zwiastowała niczego dobrego. Paul też musiał to wiedzieć bo zbystrzał od razu słysząc tą ciszę i widząc reakcję całej trójki.


- Nam się tu podoba Paul. Nie będziemy płynąć po żadnych obcych palantów. Pod te lufy. Miałeś nas zabrać do Guido. - Hiver mówił poważnie i ostrożnie. Ale jakoś z delikatnym nalotem oschłości i nieprzychylności w głosie. Wciąż też trzymał ten karabin maszynowy zrabowany miejscowym. Teraz nagle ta ciężka broń stała się jakoś bardziej zauważalna na je. Niby trzymał ją zawieszoną na pasku, w poprzek jego mikołajowego brzucha, z dłońmi opartymi o tą broń a jednak jakoś teraz właśnie przychodził na myśl jego karabin. Gecko wciąż miał miotacz na plecach więc i cały czas chodził z jego dyszą w łapach. Też teraz jakoś ta dysza rzucała się w oczy. Gecko zaś wciąż miał w łapach swój ckm. W sumie to cała trójka miała ciężką broń której nie było łatwo nosić wygodnie więc jakoś zajmowała te plecy, ramiona i dłonie. Ale teraz przy tej ciszy i spojrzeniach jakoś właśnie bardziej rzucała się w oczy. Zwłaszcza, że Paul miał swój pistol za paskiem spodni a karabinek na plecach. Karabinku na pewno nie zdążyłby zdjąć nim ktoś z tamtych zrobiłby użytek ze swojej broni.


- Podoba ci się tu ta rudera do jakiej nas zaprosił tamten plakatowy piękniś? To masz chujowy gust tak samo jak on Hiver. - Paul wyszczerzył się swobodnie do grubego Runnera ale jakoś mało przyjemnie brzmiał i wyglądał ten jego uśmiech. Właśnie bardziej jak szczerzenie zębów. Adresatowi też nie spodobała się ani uwaga ani uśmiech. Palce rozkurczyły się i zacisnęły na ramię broni a nozdrza poruszyły. - O Guido się nie bój. Jak komuś duchy sprzyjają to dotrze do niego. A jak nie no to cóż… Wiesz jak to z tymi duchami bywa nie? - Paul uniósł brwi i cofnął dłonie znad beczki i ognia w niej opierając je na biodrach kurtki. Ta nieco rozchyliła się na boki ukazując front Runnera. I sterczącej za paskiem klamki nie dało się nie zauważyć. Przynajmniej Hiver wyraźnie na nią spojrzał i patrzył przez chwilę. To z tej klamki Paul zabił jednego z nich przy komisariacie. Jednego z którym kiblowali w pierdlu przez parę miesięcy. Zabił w obronie kogoś obcego. Laski bez runnerowej kurtki. To na pewno nie przysparzało szacunku Paul’owi na runnerowej dzielni.


- Duchy to duchy Paul. Różnie może być. Wiesz, jak to może być. - Hiver podniósł wzrok z klamki za paskiem Paul’a na jego bladą twarz. Nie odrywał teraz dłoni od karabinu.


- Właśnie Paul! Obiecałeś, że uporamy się z tamtymi złamasami i kurwa załatwiliśmy to jak chciałeś! A miałeś nas zaprowadzić do Guido. Gdzie on jest? - wtrącił się Chrome nieco głośniej niż Hiver ale też i wydawał się bardziej okazywać niezadowolenie lub zwyczajnie był szczerszy lub mniej cwany od brodacza na przedzie.


- I nie gadaj nam tu o duchach Paul! Załatwiłeś Pike’a! Dla jakiejś obcej szmaty! - wrzasnął rozzłoszczony operator miotacza.


- Zamknij ryj Gecko! Pike’owo się należało! Nie słuchał co mówię! Też tak skończysz jak nie będziesz robił co mówię! - pyskowanie rozsierdziło ponownie Paul’a aż mu żyłka na skroni zapulsowała.


- Nie zamknę! Załatwiłeś jednego z nas! I po chuja?! Dla jakiejś cipy?! Ona nie jest od nas! Zabawilibyśmy się z nią i chuj! Należało nam się za te pół roku w pierdlu! - Gecko też wydawał się być tak samo wkurzony jak i Paul i darł się dalej tak samo jak on na niego.


- I to przez was tam kiblowaliśmy Paul. Przez was. To był wasz pomysł by tu przyjechać. Waszego Guido. Coś nam się za to należy. Jedna głupia cipa to niezbyt dużo. A zabiłeś za nią Pike’a. Naszego Pike’a. Zabiłeś go Paul. - do głosu znów doszedł Chrome. Mówił ciszej od kumpla ale też brzmiała w nim złość i agresja.


- No Paul. Chłopaki mają rację. Zostawiliście nas tam. Guido taki cwaniak a nie brakowało mu nas w rachunkach? Nie spytał czy ktoś może nie wie gdzie jest obsada z gunshipa? Wy wróciliście do nas, chodziliście na Wyścigi, chlaliście browary, rypaliście panienki i kurwa jaraliście zioło. Wiesz kurwa człowieku co to jest pół roku bez zioła? - zapytał Hiver gdy wylał swoje żale, złość i krzywdy Paul’owi. Gandzia i Runnerzy byli tak ze sobą zespoleni, że naprawdę było trudno sobie wyobrazić Runnera przez dłuższy czas nie jarającego zioła. Paul i trójka wyzwoleńców przez chwilę byli zgodni w odbiorze tej strasznej myśli. Tak pozbawić Runnera zielonej esencji życiowej, jego mistycznego połączenia ze światem duchów i uniwersalny lek na wszystko. `


- Właśnie kurwa. A teraz zamiast do Guido mamy gdzieś płynąć chuj wie gdzie i po chuja. Przez tą jebaną rzekę z tymi pływającymi gunshipami. Ja myślę, że chcecie nas wyrolować. Chcecie nas załatwić. - wycedził oskarżycielsko Gecko patrząc na Paul’a bardzo nieprzychylnym wzrokiem. Okolice rzeki dzisiejszej nocy pewnie wielu osobom w okolicy nie kojarzyły się z niczym z bezpieczeństwem w nazwie.


- No. Chcemy was załatwić. Dlatego macie zasuwać do tej jebanej łódki. Masz z czymś kurwa problem? - Paul zrzucił maskę żartobliwości i wyzywająco szczeknął magiczną formułkę znaną z ulic, knajp i dzielnic Detroit. Poprawną odpowiedź zasugerowała jego dłoń która wylądowała na klamce zatkniętej za paskiem.


- No. Mam problem. Nie ruchałem żadnej szmaty od pół roku. - warknął identycznym tonem Gecko. - Tamtej ci szkoda to daj nam tą. - wskazał brodą na San Marino. - Ona nie jest od nas. No kurwa jakąś dupę musisz nam dać. Tak dla zdrowotności. To chyba nie jest dla ciebie problem co? - mówił Gecko ale cała trójka spojrzała łapczywie na szamankę w czerni i bielejącymi się czaszkami.


- A wiesz Gecko nie wiem jak dla tego cieniasa ale dla mnie jest to kurwa problem. - odezwał się nagle Hektor. Stał obok i jakoś zniknął widocznie rozmówcom z uwagi. Teraz dał krok naprzód nieco po lewej stronie Paul’a tak, że jakoś dziwnie stanął jakby chciał zajść trójkę Runnerów z boku zostawiając skupiającego dotąd na sobie uwagę Paul’a w centrum. Trójka twarzy powędrowała w stronę latynoskiej twarzy. Rozległo się ciche, przykuwające uwagę stukanie. Lufa z tłumikiem stukała cichutko o nogawkę Hektora.


- Daj spokój Hektor. Bądź kurwa człowiek. Nic jej nie zrobimy. Zabawimy się z nią a potem możemy iść na tą łódkę. - wtrącił się do rozmowy Chrome. Cofnął się gdzieś o pół kroku. Lufa trzymanej dużo większej niż hektorowej broni przesunęła się co nieco w jego stronę. Gecko znów spojrzał na San Marino bez żenady pożerając ją chciwym wzrokiem.


- Wygląda na ostrą foczkę co lubi się ostro zabawić. Hej mała, lubisz dobrą zabawę nie? - zapytał Gecko błądząc wzrokiem po piersiach szamanki.


- Lubi. I nie tylko wygląda na ostrą foczkę. Mówię wam certyfikat pierwszej jakości. Dopiero co testowałem i kurwa mówię wam ostrość pierwsza klasa. - Hektor wpatrywał się wilczym wzrokiem w trójkę Runnerów wywołując zauważalną wśród nich reakcję. Prawie każdy ponownie chociaż na chwilę prześlizgnął się po sylwetce szamanki.


- No ale wy nie jesteście pierwsza klasa chłopaki. Właściwie to jesteście bandą tępaków i nie staliście nawet obok ostrości. - uśmiechnął się złośliwie Paul biorąc trzech Runnerów w krzyżowy ogień złośliwości.


- Te! Nie fikaj. Bo cię zrobimy na drugą nóżkę bardziej niż tamten fajfus. Byś taki kurwa niesymetryczny nie był. - warknął do białasowatego Bliźniaka Hiver.


- Chcecie zgarnąć wszystkie dupy dla siebie? A nam kurwa nic? - Gecko wciąż łypał na szamankę nie spuszczając z niej wzroku.


- No chyba będziecie musieli zjechać sobie na ręcznym chłopaki. Albo bądźcie kolegami i obsłużcie się nawzajem. - wyszczerzył się radośnie Hektor a Paul prychnął z dowcipu.


- Nie kalkuluje mi się to brachu. Dawaj tu którąś dupę to znów będziemy kumplami. - Hiver zażądał spełnienia swojego warunku ale dwoma jego kumplami szarpnęła złość słysząc hektorową złośliwość. Cierpliwość chyba wszystkim zaczynała już szwankować.

- Nie kalkuluje mi sie to brachu. Kalkuluje mi się zaraz widzieć was w łódce. - wycedził w odpowiedzi Paul. Sytuacja była napięta. Trójka z ciężką bronią miała niewątpliwą przewagę siły ognia w porównaniu do kogokolwiek innego. Przy tym pukawki Bliźniaków wyglądały jak zabawki. Było nerwowo choć jeszcze nikt w siebie nie wymierzył i nie celował. W zasięgu wzroku był Lenin i Tweety choć ci byli w pewnym oddaleniu i pewnie nie słyszeli całości rozmowy. Ale scena nerwów była dość wymowna nawet dla całkowitego głuchego. Sięganie czy dobywanie broni mogło spowodować lawinę ognia wzajemnego. Przy tej sile ognia i odległości oraz braku sensownych kryjówek walka byłaby pewnie intensywna, brutalna i byłoby mnóstwo ofiar.Wciąż jednak przez zęby ale rozmawiali a nie strzelali się ze sobą. Źródło zagrożenia jakie ich tu wszystkich przywiało znikło. Wraz z nim zaczęła się sypać poczucie wspólnoty interesów. Brzytewka, Pazury i reszta wciąż okupowali furgonetkę i wydawali się tam bardzo zajęci.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-01-2017, 09:52   #488
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację

Trzech zarośniętych, brudnych i śmierdzących leszczy nie było tym, z czym San Marino chciała się bliżej zapoznać czy to grupowo czy pojedynczo. Nie tknęłaby ich nawet gdyby ktoś jej zapłacił. Co innego para złamasów, no i Śliczny, ale ten ostatni został sprawdzony i wbrew niechęci Latynosa, całkiem nieźle sobie poradził. Brak kurtki i przynależności do gangu stawiał szamankę na słabszej pozycji, ale znowu para kawalarzy wzięła ją w obronę na swój sposób. Patrzyła na nich, ale nagle jej uwagę przyciągnęła rozmyta sylwetka gdzieś po lewej stronie. Obróciła się ku niej i patrzyła nie mrugając długo, kiedy gangerzy przerzucali się docinkami. Przekrzywiła szyję pod karkołomnym kątem gapiąc się uparcie na coś, co dla pozostałych było ścianą i kupką cegieł.
- Żywi… zawsze kurwa to samo… muszę? - warknęła nieprzyjemnie, nie zmieniając obiektu zainteresowania aż do chwili w której wyprostowała kark i mruknęła do widma - Skoro taka jest twoja wola - kiwnęła głową i dopiero obróciła się do Runnerów.
- Patrzycie i nie widzicie. Słuchacie, a pozostajecie głusi. Otaczają was duchy, mówią do was a wy jesteście ślepi i głusi. Ignorujecie znaki nawet jak napierdalają was po ryjach. Nie chodzi dupa spoza grupy, z grupy czy inna sucz. Padł rozkaz, a ten zlekceważono… tak jak ostrzeżenia i znaki - przeleciała wzrokiem po każdym po kolei, zatrzymując się na Gecko - Krew na ziemi… ciepła, buchająca z przestrzelonego gardła. Gorąca, o metalicznym posmaku. Ziemia pod policzkiem… twarda, chropowata. Robaki żerujące na ścierwie nim pada martwe… a umiera. Z każdym oddechem, każdą kroplą uciekającej juchy. Nie da się zatamować… nie da przetrwać. Chłód… chłód którego nie da się przegonić. Dotyk śmierci, jej ramiona wokół szyi - przeniosła wzrok na Hivera - Ból. Cierpienie jakie przynosi każdy oddech, błoto w ustach. Niewładne nogi, bijące o rudą ziemię. Gacie mokre od szczyn, łzy na policzkach. Kurz w powietrzu. Morze krwi… w ustach, uszach… agonia i drapanie paznokciami kamieni… deszcz. - skierowała pusty wzrok ku Chromiemu - Wstęgi jelitów parujące na glebie. Wypływające z rozprutego kałduna. Nie da się ich wpakować na powrót w bebechy, gówno na łapach… i jucha. Z Duchów nie wolno drwić, nie wolno żartować. Mają wielką moc…- wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Nie śmierć na wodzie wam pisana, Duchy to widzą. Wiedzą, mówią… wystarczy słuchać. Otworzyć oczy, spojrzeć w płomienie i mgłę. Posmakować popiołu i przejść przez granicę ich świata. Wtedy mówią… i słuchają. Ruszanie tych przez których przemawiają nie jest zdrowe. Są mściwe, nie wybaczają. Zwłaszcza rzeczy wyrządzonych ich posłańcom. Ruchanie Mówców Umarłych przynosi zajebistego pecha. Ściągamy nieszczęścia i klątwy, taka karma. Ten zjeb z plakatu i tak niedługo zdechnie, więc mu to nie zaszkodzi, a tego - machnęła ręką na Latynosa - Duchy go lubią… a wy? Tknijcie mnie, a szybko odpadną wam kutasy o które tak się martwicie, broń zatnie się w najgorszym momencie. Dołączycie do Duchów nim zajdzie słońce i na wieczność będziecie przeżywać moment własnego końca. - wyszczerzyła się wyjątkowo radośnie co z warkotem i dziesiątkami przyczepionych do ubrania kości robiło obłąkańcze wrażenie. Klekotały w rytm słów, żyjąc własnym życiem i poruszając się mimo tego, że w garażu nie było wiatru - Jestem ich głosem, łącznikiem między światem Popiołu i światem Żywych. Są łaskawe dla Guido i tym którym ufa, przychylne przemawiającym w jego imieniu. - spojrzała na Bliźniaków i wróciła do wpatrywania w brzuchacza - Jeszcze nie noszę kurtki, ale to kwestia czasu. Kazały mi go znaleźć, a im się nie odmawia, bo to zawsze kończy się tragicznie. Płyniemy do niego, jak zostało powiedziane. Widziałam co się tu działo, pokazały mi… i Łosia i całą resztę. Dużo śmierci w krótkim czasie. Czerwień na śniegu, kostniejące od mrozu palce. Zawieję i nieruchome ciała przysypane białym puchem. Czarne rozbryzgi, krzyki i dym palonego prochu. Na wojnie nie da się doliczyć zabitych, ale żyjecie. Nikt was nie zostawił, wróciliśmy po was, a mogliście nadal gnić w celi. A jesteście tu. Duchy przyprowadziły nas do was, pokazały łaskę i wsparcie - zwróciła się do Gecko i Chromiego.
- Nic nie dzieje się przez przypadek. Dostaliście dowód poparcia dla wspólnego celu, trzymacie go w rękach. Byliście na dole, razem ze mną i Leninem. Widzieliście, słyszeliście… pamiętacie. Wskazały drogę, obdarowały bronią abyśmy dotarli do waszego szefa… ale łaska szybko może przemienić się w niełaskę. Nikt kto rozgniewał Duchy nie dożył szczęśliwego końca. Chcecie dup, dragów i wódy? Odbić półroczny post jak ktoś ważny, nie frajerzy rzucający się na ochłapy? Wolicie być tymi, co dali się złapać lamusiastym kundlom i przetrzymywać jak głupie pizdy bez jaj i dymać do Towarzysza Dowódcy z podkulonymi ogonami? A może wolicie wrócić na pełnej kurwie, jako ci którzy wzięli wieśniackich buraków za mordy, wydostali się i mimo pałętających się po okolicy żołdaków, dotarli jako zwycięzcy prosto do niego, pomagając wykonać zadanie wysokiego priorytetu? Guido jest na Wyspie, a te dwa złamasy wiedzą gdzie i jak się tam dostać. Mają bilet prosto pod jego nos. Bilet do zwycięstwa i tylu dup, że zejdziecie na zawał zanim wszystkie wyruchacie. O ile wcześniej nie zachlacie się i przećpacie z tego dobrobytu. - rzuciła szybkie spojrzenie w bok, na kłąb dymu pod ścianą i parsknęła - Tu Duchy nie są zgodne. Każdy z nas ma swoją próbę. Od nas zależy czy wyjdziemy z niej zwycięsko, czy wpierdolimy się prosto do grobu na własne życzenie. Też kurwa nie chce tu siedzieć na piździe i latać jak pierdolnięta po rowach z burakami, ale to przejściowe. Cel pozostaje ten sam. Wyspa. Bunkier. Guido. - zmrużyła oczy i powstrzymała się przed splunięciem w kierunku jojczących gangerów.

Atmosfera była tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Albo rzucać. Piątka facetów w podobnych, skórzanych kurtkach stała naprzeciw siebie i jeszcze nie mierzyła ewidentnie otwarcie do siebie nawzajem. Niemniej etap ten wydawał się niebezpiecznie blisko. Póki nie przemówiła szamanka.
Z początku wydawała się w ogóle zaskoczyć wszystkich, zwłaszcza trójkę z ciężką bronią, że w ogóle się odezwała. Gdy już jednak się odezwała i nadal mówiła pojawiło się najpierw w zdziwienie a potem twarze, łącznie z Bliźniakami, zaczęli chyba główkować co, kto, i co właściwie mówi. Gdy mówiła z początku i śmierci i umieraniu Hiver i Gecko zdawali się być zirytowani czy zaskoczeni, może próbowali pojąć o czym do cholery nawija. Właściwie Bliźniacy chyba trochę też. Ale Chrome chyba się przejął. Widziała jak cofnął się minimalnie i na wpół świadomie o ćwierć kroków. Ale też i przesunął się nieco tak, jakby w pierwszej kolejności przy otwieraniu ognia zamierzał pociągnąć po San Marino.
Gdy mówiła przepowiednię co do ich losów jakie ma od duchów Chrome i Gecko wydawali się wahać. Hiver za to nie wyglądał na specjalnie przejętego. Za to całkiem radosny i pewny siebie był Hektor.

- No! Słyszeliście palanty?! Nie zadzierajcie ze mną bo mnie duchy lubią! - wyszczerzył się nagle wypogodzony Latynos.

- Jego?! A mnie?! - duchy nie duchy, powaga sytuacji z prawie na progu strzelaniny czy nie białas najwyraźniej nie zamierzał ani na chwilę zapominać o ich odwiecznej wojnie z drugim Bliźniakiem.

Hektor w odpowiedzi pokręcił lekko głową by było jasne z jakim nieudacznikiem musi się wozić. Gdy jednak San Marino zaczęła mówić o wizji, o planach, o celach znów zrobiło się cicho gdy piątka mężczyzn w skórzanych kurtkach słuchała tego co mówi. Trójka mężczyzn popatrzyła na siebie nawzajem.

- Dobra chuj w to. Niech będzie. Ale jak tak duchy takie pewne, że na łódce nic nikomu nie będzie to płyniesz z nami. - po zdawałoby się nieskończenie długiej chwili Hiver splunął ze złością, zły najwyraźniej, że dał się przekonać i w końcu postawił swój warunek.

- Chujowo wyszła ci ta prośba Hiver. Poćwicz ją jeszcze trochę. - Paul odezwał się ponownie do drugiego gangera znów nie spuszczając z tonu ani na trochę i ani na chwilę.

- Złamas ma rację. Ja tu mam z nią jeszcze do pogadania. Bez świadków. - Hektor dołączył się do swojej części pertraktacji.

San Marino zarechotała i w jednej chwili spoważniała, pozbywając się zbędnych emocji z gęby.
- Stal i ogień. Wiedźmy się pali, nie topi. Znam mój los, żywi - wyjaśniła jakby mówiła coś oczywiście oczywistego w odniesieniu do podróży łodzią - Sprężcie rowy, a wy mówcie o co chodzi - zwróciła się do Bliźniaków.

- No ej, zaraz! To we trzech mamy płynąć? Nie wiemy nawet po chuja! - Hiver znów wylał swoją złość wskazując gdzieś na ścianę gdzie pewnie była rzeka i reszta tego gdzie mowa była, że mają się udać. Hektor który już prawie odwracał się do szamanki znów przekierował swoją uwagę na trójkę Runnerów.

- Płyniecie po tych fajfusów pana prezydenta. I jak tam jeszcze jest ktoś żywy to też go zgarnijcie jak się da nie to niech tam zdycha. - Paul odpowiedział nie siląc się ani na grzeczność ani na ceregiele.

- Żeby kurwie nie próbowały skakać. Niech wiedzą po której stronie jest siła. I chujki żywi mają pozostać. Duchy nie zawsze są sprawiedliwe… to niech ich czas - dziewczyna z Kalifornii westchnęła ciężko, żeby znać dać pozostałym jak jej też leżą podobne wariacje, ale przyjmuje ciężar losu na klatę. Zgarnęła Latynosa pod ramię, drugie wyciągnęła do Białasa - My tu jeszcze mamy deala życia do ubicia - warknęła ironicznie, gapiąc się na obu i nie mrugając.

Trójka mężczyzn wydawała się niezadowolona z takiego przebiegu sytuacji, najbardziej Gecko. Hiver wodził po odchodzącej trójce złym spojrzeniem. Chrome miał chyba dość całej scysji. Dwójka Bliźniaków ruszyła trzymając San Marino w środku zostawiając drugą trójkę za plecami. Dopiero po przejściu kawałka usiedli pod jakąś podpaloną beczką.

- Ej powiedz, ale mnie to duchy też lubią nie? - Paul nie mógł odpuścić by drugi Bliźniaków zyskał samotnie taki autorytet i mistyczne wsparcie duchów a on co tyle się z nim naużerał nie.

- Aha i z tym odpadaniem fiutów po ruchaniu z tobą to ich robiłaś w wała, nie? - Hektora najwyraźniej też coś zainteresowało cz nawet zainteresowało z tego co wcześniej mówiła szamanka.

Kobieta wyciągnęła rękę i powiodła nią przed twarzą Białasa, mrucząc coś pod nosem. Nie patrzyła na niego, ale gdzieś w bok i to kiwała, to kręciła głową, aż westchnęła z ciężkim sercem.
- Nie ma lipy, złamasie. Nie musisz dygać, z Duchami u ciebie jest git - mruknęła do Paula i zaraz posłała Hektorowi poważne skrzywienie brwi - Mówiłam poważnie, żadna ściema. Jak mnie wkurwisz to ci uschnie i odpadnie, ale na razie nie wkurwiasz, więc też nie dygaj. Co robimy ze Ślicznym i jego dupą? Nie ma ich co zdejmować, ale trzeba coś wykminić. Już raz Brzytewkę podpierdolili, nie chce mi się za nimi uganiać po tym zadupiu. Znajdziemy ich, ona zacznie jęczeć i gadać i nigdy do Guido nie dotrzemy - prychnęła, prostując nogi i zwalając ze spodni robactwo. - Wezmę go na stronę, powiem że spierdalam łodzią bo to nie moja piaskownica i chcę się pożegnać i mu daruje to piwo, ale chce co innego. Szybki numerek na pożegnanie, nie jestem wybredna. Walnę go usypiaczem, ty się zajmij foczą ale po cichu - wskazała na Paula. - Nikt nie ginie. Tu i tak za dużo Duchów.

- A ten Plakatowy? On cię wkurwia prawda? Jemu fiut odpadnie, no nie? - Hektor zaczął od najważniejszego w tej historii elementu. Paul też wydawał się być zaciekawiony takim rozwiązaniem. Jak zwykle gdy chodziło o coś złośliwego względem Nixa. Odkąd San Marino mu powiedziała, że ma takie same mistyczne zaplecze jak drugi z Bliźniaków wydawał się być całkiem radosny.

- Z Plakatowym nie wiem co się obie tak użarłyście, żeby mu nic nie robić i takie tam. - dodał po chwili z wyczuwalną urazą Paul mając świeżo w pamięci te wszystkie ich nie i nie, żeby coś robić Nixowi. - Ale fakt, trzeba coś zrobić bo kurwa mu źle z gęby patrzy. I może coś odwalić. - zgodził się białasowy Bliźniak kiwając głową.

- A powiedz, ten szybki numerek to byś mu zrobiła z tym odpadającym fiutem? Jak tak to na pewno świetny pomysł jest. Jakoś to przeżyje gdy chodzi o dobro nas wszystkich. - Hektor też zainteresował się kolejnym detalem z pomysłu szamanki.

Nożowniczka wzniosła oczy i ramiona do sufitu jakby biorąc sypiący się gruz na świadka niedoli.
- Co was tak boli Śliczny, co? - burknęła wracając do normalnej pozycji i gapiąc się na obu pacanów spod byka - Głupi jest, naiwny… ale z gęby niezła dupa i ten fiut mu się przyda. Kto wie, może jeszcze będę go używać w bliskiej przyszłości nim kojfnie, a szkoda marnować jak taki chętny i zaangażowany. Przecież do was się nie umywa, to nie wiem o co te wąty - udała że się nad tym zastanawia - Nieee, nie odpadne mu fiuta. Ale go unieszkodliwię.Jego, bojowo, nie kutasowo. Weźcie kurwa przyszykujcie jakieś sznurki i kajdanki, to się go zwiążę i przestanie fikać naszym biznesom. I Brzytewkę trzeba od nich zabrać, bo jak tak siedzi u nich na wyciągnięcie ręki to korci do głupot. Starego nie zostawi, ale chuj tam wie co tym deklom zaszwargocze pod kopułą - skrzywiła się i założyła ręce na piersi - Nie lubię jak facetom fiuty odpadają przy dymaniu, to wkurwiające. Jak już się pałę wyjmuje to niech chociaż będzie z niej użytek, a nie tak wietrzyć wora żeby wietrzyć… i Hivera trzeba kurwa usadzić też, ale to potem. Za długo chujek w pierdlu siedział i mu się klepki poprzestawiały. Szkoda żeby tak żył w błędnym przekonaniu że coś znaczy.

- On coś znaczy. Dlatego tak się sadzi. - ostudził ją Paul wskazując głową na kierunek z jakiego dopiero co przyszli. - Oni są od Hollyfielda. Samego szefa. Dlatego od początku tak się wożą. Wiesz, że elyta i takie tam. - białas machnął lekceważąco ręką najwyraźniej nie mając zbytniego uznania dla tej “elyty”.

- Ale załatwić ich by nie było złe. W sumie nikt chyba nie wie, że tam kiblowali. To by jak to zostało między nami… - Hektor dodał po chwili zastanowienia wyjmując znowu zmiętoloną paczkę. Coś już trochę cienko wyglądała ta paczka co wyraźnie martwiło Latynosa sądząc po jego twarzy.

- Trzeba by załatwić ich z dala od Brzytewki. Wiecie ona z tych wrażliwych, zaraz zacznie płakać i szlochać, że nie wolno i ich szkoda i takie tam głupoty. Za bardzo się przejmuje a za mało jara zioła. - Paul dodał kolejny detal i spojrzał przelotnie na zmiętoloną paczkę kumpla. Sam zaczął sięgać po własną.

- Dasz radę zająć się tą foczą by się nie skapła co jest grane? - zapytał Hektor wyjmując zębami wytrząchniętego z paczki skręta. Miał już przypalać gdy dojrzał w pomrokach paczkę kumpla. Nieprzyzwoicie grubszą i pełniejszą. Spojrzenie Latynosa nagle stało się zdecydowanie bardziej potępiające i oskarżycielskie. Paul miał jeszcze tyle fajek a on już tylko kilka!

- No pewnie. Leci na mnie tak samo jak San Marino. - uśmiechnął się Paul niezbyt wiadomo czy do własnego dowcipu, porównania wielkości paczek z rakotwórczymi pałeczkami czy jeszcze czegoś innego.

- Już ci tyle razy mówiłem, że żadna foczka nie poleciałaby na takiego złamasa jak ty. No jakaś desperatka po pijaku i paru kreskach to może, może… - Hektor wyraźnie nie przegapił okazji do szpili pod adresem kumpla i zmrużył oczy jakby obliczał właśnie ile takich desperatek mogłoby się jeszcze uchować na tym świecie. I sądząc po minie pewnie niewiele. - To ja i Marina byśmy zajęli się tym gogusiem. Ale to jego też trzeba by załatwić tak by się Brzytewka nie skapnęła. Jej się wydaje, że chyba go zaraz zadźgany czy co bo gada, że go lubi. Pewnie z litości. Wiesz jaka ona jest, nad każdym się lituje. Pewnie tak beznadziejny, że złapało to dziewczynę za serce ta litość. I daj pojarę. - Hektor snuł sobie swoje domysły po cwaniacku w międzyczasie chowając swojego skręta z powrotem do paczki i na koniec sępiąc od kumpla fajkę jakby żadnej, paczki już w ogóle nie miał.

- Dobra masz. - powiedział spokojnie Paul i płynnym ruchem wyciągnął poczęstunek w stronę San Marino. - No tak, trzeba ich rozdzielić. Niech San weźmie go na stronę. I tam go się jakoś będzie musiało załatwić. Znaczy wy we dwójkę ja wezmę na siebie tą foczę. Chętnie ją na siebie wezmę. - Paul mówił spokojnie i rozważnie póki jak zwykle nie skojarzyło mu się coś z całkiem jednoznacznym braniem. - Widzieliście jaką zajebistą kurtałkę mi dała? Jak dała to leci jak chuj. - wyszczerzył się z zadowoleniem Paul.

- Słuchaj Marina weź tak na serio odpadł jakiemuś fiut jak się z tobą ruchał? - Hektor jakby przypomniał sobie nieco wcześniejszą wypowiedź szamanki.

San Marino wzięła fajka od bielszego z gangerów i zapaliła z zadowoleniem.
- Było paru takich - pokiwała głową, patrząc na dym unoszący się do góry - Myśleli że mogą wsadzać chuja gdzie popadnie. Przeliczyli się - parsknęła - Wezmę Ślicznego na bok i tam uśpię. Potem go przeniesiemy. Usypiamy, nie robimy mu wypadku - zmrużyła oczy, celując fajkiem w Latynosa - Najpierw załatwimy to, potem się zastanowimy jak wyruchać bez mydła cieci Hollyfielda. Nie wiem, daj mi parę minut, potem po prostu go przyniesiemy i zwiążemy. Brzytewka nie będzie się pluć, bo mu włos ze ślicznej głowy nie spadnie. Same plusy, kurwa.

- O ja pierdolę… - Hektor był chyba pod wrażeniem odpowiedzi bo zgapił ten krytyczny moment gdy Paul schował paczkę z powrotem do kurtki. - I co zrobiłaś? Wyjmowałaś jakoś chyba te odpadnięte fiuty, co? - Latynos wydawał się być wręcz zafascynowany detalami o jakich mówiła szamanka.

- Tak, weźmiesz na bok ok, to ma sens. Ale jak chcesz go uśpić? Wygląda na szybkiego, ciężko będzie coś dobyć szybciej niż on coś skuma. - Paul nadal był skoncentrowany na planowaniu pozbycia się Nixa. - I jak szybko działa ten usypiacz? - zapytał San Marino o kolejny szczegół.

- Mam coś specjalnego - szamanka klepnęła się po klapie płaszcza - parę sekund i będzie leżał jak kłoda… i nie dygaj, wybiorę odpowiedni moment - machnęła od niechcenia ręka w której pojawił się znikąd niewielki nożyk. Zamachała drugi raz i nożyka nie było - Ciężko mu się będzie skupić jeżeli zajmie się posuwaniem. - wyszczerzyła się złośliwie, ale szybko znów była markotna, wychylając się do Hektora - Musiałam je wydłubywać jak za głęboko siedziały, inaczej wystarczyło chwycić za jaja i same wychodziły.

- A przy robieniu laski? Został ci kiedyś jakiś? - tym razem zaciekawił się Paul choć Hektor też słuchał uważnie zaciekawiony odpowiedzią szamanki.

- Zacznij mnie wkurwiać, a sam się przekonasz - prychnęła, podnosząc się i przekazując Latynosowi pojarę - Na razie ciecie od Hollyfielda się nam przydadzą. W kupie siła, a użerać się jeszcze z chebańskimi kundlami… dla ich spokoju ducha niech widzą nasz w większej grupie, nie będą im głupoty chodzić po głowie. Zawsze możemy ich jebnąć na łodzi, jak wasz Krogulec przypadkiem zapatrzy się na wiosła, albo inny chuj. Zostawmy Chromiego tutaj, oberwał i lepiej ich rozdzielić. Powie się Brzytewce, że on tam się krzywi i go boli, a już ona się nim zajmie i nie odpuści. A teraz do roboty, awantura sama się nie nakręci - wyszczerzyła się szeroko, kucając przy Białasie i korzystając z osłony, wyjęła z kieszeni niewielką fiolkę i strzykawkę, przelewając zawartość z jednego szkiełka w drugie.

- Czyściej by ich było załatwić wzorowo i kompletnie zanim przypłynie Krogulec. Im mniej osób o nich wie tym dla nas lepiej. A jak już załatwić to wszystkich. Do napsucia krwi i zrobienia smrodu wystarczy jeden. Tego no… Tego od wyrzutni trzeba będzie jeszcze jakoś sięgnąć. - Paul podrapał się po głowie gdy rozważał pomysł San Marino. Coś widocznie nie był zbytnio przekonany do jej pomysłu. Spojrzał na Hektora a ten wzruszył ramionami nie mając wyraźnych obiekcji przed takim rozwiązaniem.

- To musimy ich rozdzielić - kobieta skończyła przygotowania, pakując strzykawkę w rękaw - Jest ich trzech, nas jest trójka. Tego od wyrzutni wezmę na dupę. Widzieliście jakie ma chłopak ciśnienie - wzruszyła ramionami - Mogę działać na polu jakie u was odpada. Mów co ci chodzi po łbie, złamasie - popatrzyła na jaśniejszego Bliźniaka bez złości - Możemy ich też nie ruszać, zostawić i mieć więcej spluw. A w bunkrze jak taka zaraz to przypadkowo na nich trafi. Wtedy nikt nam niczego też nie zarzuci, a tu zyskamy mięso armatnie - myślała na głos.

- Tak ale wiesz, jak popłyną we trzech to jest nadzieja, że ich coś skosi na raz. Te łódki albo co. A tak zawsze jakiś zostaje. - powiedział Hektor zezując sobie na klatę kurtki Paul’a gdzie ten przed chwilą podstępnie wykorzystał jego zafrapowanie i schował swoje fajki. A niby kolega…

- Fakt, można by ich załatwić i potem. Po drodze czy jeszcze potem. Ale potem to już by ich trochę osób widziało. By poszła plota, że tu byli ludzie Hollyfielda i coś im się stało. Niby nic ale sama wiesz jak to wygląda. A tak tutaj to tylko my wiemy. No bo co? Ty, ja, ten cienias - kuternoga i nawet nie wiem czy Brzytewka kojarzy kim oni są. A dla reszty to jacyś tam Runnerzy. A krogulec i reszta to już skuma. Kumasz czaczę? - białas wyłuszczył szamance kolejne zawiłości tego pozbywania się Hivera i reszty. Sami chyba teraz zaczęli się zastanawiać nad różnymi za i przeciw.

- Dzięki kurwa że mi tak dobrze życzysz - nożowniczka pokręciła ze złością głową i syknęła przez zaciśnięte zęby - Też z nimi płynę na tej jebanej łajbie po tych jebanych debili. Pytanie czy Krogulca będzie to obchodzić. Co mogą zrobić realnie, jak zaszkodzić?

- Właściwie niby nic. Ale sama widzisz jak im odpierdala. Serio chcesz płynąć z nimi? - Hektor odpowiedział i zapytał przy okazji chyba zdziwiony z deklaracji szamanki. Paul coś nie domyślił się jak na razie, że powinien już dawno poczęstować kumpla skrętem ze swoich zasobów.

- No więc ich rozdzielmy
- wzruszyła ramionami - Popłynę z Gecko i Hiverem, na spółkę z tym złamasem - palec kobiety pokazał Latynosa - I może jeszcze… - nagle się wyszczerzyła bardzo wesoło i aż się przeciągnęła, wprawiając kości na ubraniu w klekot - Weźmiemy Ślicznego. Dobrze się nam współpracowało i w płonącym pierdolniku i na ławeczce - szczerzyła się Hektorowi prosto w twarz - Paul i jego focza przypilnują Chromiego i Brzytewki. Może dupa na niego nie leci, a kurtkę dostał z litości, ale warto to wykorzystać. A wyłączyć Ślicznego to go wyłączymy zanim się rozejdziemy, po powrocie z nowojorskimi kutasiarzami. Niech się jeszcze na coś przyda. Ogarniemy to i pomyślimy co ze śmieciarską elytą.

- A chuj, niech będzie. - Paul zgodził się gdy przemyślał sprawę. Zaraz po tym gdy zgodnie z Hektorem skrzywili się kwaśno i przewrócili oczami na pomysł jakiegokolwiek zaangażowania w cokolwiek, młodego Pazura.

- Ej no weź, no co ty! Po chuja nam ten gnojek?! Bez niego będzie więcej miejsca i po chuja nam ten gnojek?! - Hektor któremu wedle planu przypadała rola osoby współpracującej z Nixem nie był już tak swobodny i spokojny jak Paul który miał “zająć się” drugim Pazurem.

- Bo chcę mieć go pod ręką i o to w chuj ładnie że ja pierdolę proszę? - San Marino uniosła brwi i wychyliła się do przodu, żeby zawisnąć twarzą tuż przed twarzą Latynosa. Głos ściszyła do szeptu - I w zamian za straty moralne dam ci się potem obrobić od strony i pod kątem jaki będziesz chciał. Samemu, żeby nikt nie przeszkadzał. Pasuje?

- Dobra! - Hektor podskoczył prawie dosłownie jakby go prąd popieścił albo doznał jakiegoś adrenalinowego szoku czy zastrzyku. Nagle wydawał się całkiem rozświergotany i pełen miłości wszelakiej do świata wszelakiego. Zwłaszcza właśnie obiecanej do Mariny. Nawet nagle ten Nix jakoś zdawał mu się przestać przeszkadzać. Paul spojrzał podejrzliwie na nich oboje. Na twarzy zaczęło mu kiełkować pewne podejrzenie widząc kontrast w zachowaniu kumpla, znaczy tego patałacha, zwłaszcza, że dopiero co była mowa o zabraniu Pazura na wiosłową przejażdżkę a tu nagle taka radosna zgoda.

- Obiecałaś mu dać dupy? Tylko jemu?! Ej, ja też chcę! Poza tym on już raz był a ja nie. - Paul od razu wylał swoje zażalenie na ten element planu i układu. Jakże to jeden z nich miałby być w czymś lepszy od drugiego. Jawna niesprawiedliwość i potwarz.

- Ty miałeś numerek ze swoją foczą od kurtki, więc sklej rowa… złamasie - kobieta podniosła się do pionu i podparła boki pięściami - Swędzi cię, to niech ona cię drapie, co nam się tu z pretensjami wpierdalasz do deali? Moja dupa i mogę jej dawać komu chcę! - obruszyła się i naburmuszyła i w ogóle patrzyła nieprzychylnie na Białasa, któremu się ubzdurało rozporządzanie nie swoją tylną częścią ciała.

- Ejjj nooo… - Paul był wyraźnie rozczarowany taką odmową co dla odmiany dodatkowo zdawało się uskrzydlać Hektora. Wreszcie zdobył przewagę! Rozmowa więc właściwie zacięła się.

- No kurwa dziś się świat kończy? - czarnowłosa ofuknęła Białasa, poprawiając mankiet i bandaże robiące jej za rękawiczki - Skoro mam się z wami bujać to jeszcze niejednego deala ubijemy i będziemy go świętować... a teraz, do chuja Stanleya, podnoście obaj dupy i idziemy do tych kurwi co to myślą że jak są Pazurami, to mogą się wozić jak alfons w cabrio - bez skrępowania pokazała paluchem vana, czekając aż Bliźniacy zbiorą się w sobie.
I wreszcie pójdą nakręcać burdę.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 28-01-2017 o 00:50.
Czarna jest offline  
Stary 27-01-2017, 10:53   #489
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico siedziała patrząc się ponuro w ognisko w końcu postanowiła przerwać ciszę
- Pewnie nikt nie pomyślał o zabraniu pianek?

-Ciesz się że pijesz gorącą kawę… i zamiast o piankach pomyśl jak za chwilę będziesz trząść się z zimna w drodze do uszkodzonego auta, które chcemy postawić na nog… znaczy koła… - Walker mówił dość poważnie, humor mu się wyraźnie popsuł - zmęczenie, mróz, przemoczone ciuchy, głód, rany… wszystko to sprawiało że cholernie ciężko będzie przetrwać im czas do poranka… żołnierzom też dawał coraz mniejsze szanse mimo obecnie lepszej pomocy medycznej niż potrafił dostarczyć sam zabójca maszyn - dajmy sobie jeszcze kilka minut...

-Kubek do połowy pełny i te sprawy? - Nico dodała markotnie. - Może powinnam się udać na południe, tam klimat jest lepszy
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 29-01-2017, 02:22   #490
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Will cierpliwie czekał aż para powoli się rozwieje i dopiero wtedy, gdy jej ilość pozwoliła na szybkie wejście, zaczął działanie. Na szybkości wszedł i zasłaniając ręką twarz rozejrzał sie jak wygląda sprawa. Tak jak wcześniej myślał niezbędne będzie wycięcie całego kawałka rury i wstawienie nowego. Chłopak na oko pomierzył jaka gruba musi być rura i wycofał się z gorącego obszaru.

Chłopak po wyjściu z powoli ulatującej pary, otarł czoło i rozejrzał za odpowiadającym fragmentem rury z innego systemu. Will po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że z całą pewnością nie da rady zrobić całej operacji samemu. Postanowił się więc podzielić pracą tak, aby każdy z nich był w chmurze bezpieczną ilość czasu.

- Musimy podzielić się jakoś pracą - odezwał się chłopak do pozostałych gangerów - Proponowałbym taki plan, że 2 osoby wycinają tamtą rurę w parze, potem ja z trzecią osobą wycinamy odpowiadający kawałek i idziemy do pary go na szybkości zamontować. - Will przedstawił plan reszcie - W ten sposób nikt nie będzie w parze na tyle długo żeby się poparzyć albo sobie coś innego poważnego zrobić. Co Wy na to? - spytał zacierając ręce
 
Carloss jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172