Sobowtór, i to na dodatek taki, na którego spadek czekał?
Nieszczęście jednych jest zyskiem innych, a to, że tamten biedak nie doczekał zmiany losu na lepszy nie oznaczało wcale, że kto inny nie może sięgnąć po bezpański w tym przypadku majątek. A jeśli Zinggerowi się pofarci, to i jego kompani źle mieć nie będą.
Warto było spróbować, bo twarz jakby skóra była żywcem zdarta...
* * *
Wędrówka za dziwacznie zachowującymi się ludźmi, co to 'Lieberunga' witali dziwnymi gestami, nie przyniosła efektu. POtwierdziło się jedynie podejrzenie, że coś dziwnego się dzieje... i że zdobycie spadku nie będzie takie proste, jak by się to niektórym marzyło.
Wyglądąło na to, że tamci znali Lieberunga tylko z opisu i w jakiś umówiony wcześniej sposób chcieli się z nim skontaktować. Ale dlaczego ten sposób był taki dziwny i tak rzucający się w oczy - tego Axel nie wiedział.
W każdym razie tamci się rozpłynęli między altdorfskimi uliczkami i to, czego chcieli, pozostało tajemnicą. A szkoda, bo skoro na wyprawę księcia się spóźnili, to może chociaż ten z tego sobowtóstwa coś by się wyciągnąć dało...
Ale o to zdało się Axelowi niepewną rzeczą, bo kłopoty włóczyły się za nimi bez przerwy, dla odmiany przybierając postać dwóch zarozumiałych młokosów, którym z racji pochodzenia (i czterech ochroniarzy) zdawało się, że świat do nich należy. A uszkodź takie szlacheckie bezmózgowie... Strach pomyśleć. Dlatego i Axel poparł pomysł Bernhardta, by opuścić przybytek i na barkę się udać. W zacisznej, wąskiej uliczce można by i szlachetków, i ich obstawę do piachu wysłać, ale nie na oczach świadków.
-
Panie Josefie - powiedział -
z przyjemnością do Bogenhafen popłyniemy. A im szybciej ruszymy, tym lepiej.