Piwa płynęło po ramieniu Maximiliana pozostawiając na rękawie kaftana ciemną strugę wilgotnego materiału i budząc w spojrzeniu Łowcy nienawiść. Widział już oczami wyobraźni siebie wstającego od stołu i z wyskokiem wybijającego się z ławy, by jednym szybkim ciosem wybić pierdolonemu chłystkowi wszystkie zęby. Patrzał by jak ta nędzna szmata leży u jego stóp jęcząc jak zranione kocie, a w jego oczach jest tylko strach bo okazało się, że ani tatusiowy herb ani jego w mordę końską pałą walone nazwisko już go nie uratują.
Nie zrobił jednak tego, zdrowy rozsądek i słowa kompanów pozwoliły mu ochłonąć na tyle by wróciła mu trzeźwość myślenia. Nie mógł tak tego załatwić, nie tu i nie teraz. Łowca wstał od ławy i otarł resztkę płyny z rękawa, nie odwrócił się jednak do szlachciców czy ich ochroniarzy. Po prostu odszedł w stronę drzwi, spokojnym równym krokiem bez żadnych krzyków gwałtownych ruchów. Stracił cierpliwość dopiero przy barze gdy karczmarz upomniał się o opłatę za wypity trunek, a w odpowiedzi oberwał do Maksyma prosto w środek czoła srebrną monetą.