Koniec wieńczy dzieło. Tak przynajmniej powiadano. No i tak też sądził Lennart - nie to ważne było, jak przygoda przebiegała, a jak się skończyła. A skończyła się połowicznym sukcesem - zarobili nieco grosza, lecz dzięki skąpstwu ich byłego pracodawcy (chytrze zamaskowanemu różnymi wykrętami) było to nieco mniej, niż im obiecano.
Ale cóż mieli zrobić? Nic, bo tamten miał ze sobą zbyt wielu zbrojnych, by móc mu przemówić do rozumu. Trzeba było się zadowolić tym, co dostali i poszukać szczęścia gdzie indziej.
Wziął część przypadającego na siebie złota.
- Proponowałbym przygotować się do dalszej drogi i rankiem wyruszyć. Mamy ryby, nałapiemy ich więcej, a rankiem ruszymy dalej - zaproponował. - W stronę tej osady,
Korzystając z okazji nałowił ryb, by starczyło ich dla wszystkich nie tylko na kolację, ale i na śniadanie.
Gdyby coś zostało, to z pewnością można by zabrać na drogę/
- Mogę pilnować na pierwszej lub drugiej warcie - powiedział, zabierając się za patroszenie ryb. |