| 27 Eleint 1273 roku, Popołudnie
Bernetogh
Zapytany o swój towar z alchemicznego srebra gnom najpierw rozejrzał się po swoim przybytku, jakby upewniwszy się, że nikt niepowołany nie usłyszy tego, co chce Kobuzowi rzec.
- Bo wiesz, podróżnicy przynoszą ze sobą nie tylko pieniądze, ale i nowe plotki i modę z południa. - Powiedział poufnie. - I teraz srebrna broń jest ponoć raz ze modna w Amn, to jeszcze “ktoś” rozpuścił plotki wśród przyjezdnych, że w naszych lasach grasują wilkołaki, satyry i inne wróżkowe tałatajstwa.
To ostatnie handlarz powiedział z wyraźnie wrednym uśmieszkiem, wskazującym na to, że tym “kimś” na pewno nie był “on”.
Przy nieco prywatniejszej rozmowie z Dragomirem Eyarmuck nie miał już takiej radosnej miny.
- No ale jak to wyprawa… a zresztą - gnom machnął ręką - jak wielki pan komendant tak nakazał to co mi się tu kłócić. Mus to mus. Jasne, weź srebrne strzały. Potraktuj to jako inwestycję w twoje nie-zginięcie. Przyjezdni ostatnio marudzą o baśniowych stworkach w lesie, ale osobiście sam te plotki rozpuściłem na mieście, żeby sobie sprzedaż srebrnych broni podnieść, więc pewnie niewiele jest w nich prawdy. No ale nigdy nie wiadomo. No a miecze… wiesz, po cenie rynkowej, jak ktoś z twoch bardzo potrzebuje… ~*~
Urathes zamyślił się na chwilę na pytania Dragomira.
- Z druidami nigdy nic nie wiadomo. - Powiedział w końcu w języku leśnym. - Ale gdyby specjalnie antagonizowały zwierzęta w ten sposób… Dragomir, to wbrew naturze. Druidzi są różni, dziwni i w ogóle, ale nie działają wbrew naturze. Rozjuszać zwierzęta, żeby zabijały dla zabawy? Nie słyszalem, żeby nawet Malaryci tak robili.
- Na pewno nie powołuj się na mnie jak spotkasz innych z mojego ludu. - Powiedział poważnie. - Najlepiej omijać ich z daleka. Są próżni i dumni, wiec jest szansa, że jak będziecie próbowali się nieudolnie ukrywać, albo w inny sposób pozwolicie im pokazać ich wyższość to zostawią was w spokoju. Tak myślę.
Na pożegnanie centaur tradycyjnie grzmotnął łowczego w pierś, pozbawiając go tym samym na chwilę tchu. Dragomir starał się (za każdym razem) odpowiedzieć tym samym, ale z jakiegoś powodu jego pięść nie niosła za sobą takiego efektu jak ta Urathesa. ~*~
Artahorn zmarszczył brwi słysząc słowa łowczego.
- Nekromacja? Wynaturzenia? Być może. Malaryci… też są możliwością. - Zmierzył Dragomira wzrokiem, wyraźnie zdziwiony takimi sygestiami. Ostatecznie jednak westchnął bezradnie. - Chciałbym móc powiedzieć coś konkretnego, ale sam mam ostatnio spore problemy z kontaktem z naturą w lesie. Coś się tam wydarzyło zdecydowanie przeciwnego naturze. Mam nadzieję, że to znajdziecie i unicestwicie.
- To nie byłby pierwszy raz, kiedy szarzy jednoczą się z druidami. Ale takie sojusze nigdy nie były trwałe ani długie, bo podczas gdy druidzi zwykle dążą do równowagi w przyrodzie, to elfy chcą kompletnej dominacji na swoim terenie. 28 Eleint 1273 roku, Wczesny ranek
Bernetogh
Noc była deszczowa i pozostawiła swoje piętno na nowo wstającym dniu w postaci gęstej mgły. Nikomu, ale to absolutnie nikomu nie chciało się ani wstawać, ani wyruszać na jakąś głupią wyprawę w taki dzień. Niestety nikt z towarzyszy nie miał już po sześć lat, by móc sobie pozwolić na działanie wedle własnego widzimisię. Na dodatek wciąż padała denerwująca mżawka. Drużyna zebrała się przy południowej bramie i po zdawkowych przywitaniach ruszyła w stronę Wężowego Lasu. Ponury to był start dla ich pierwszej wyprawy, a sytuacja miała przybrać jeszcze mroczniejszy obrót…
Początek wędrówki kierował towarzyszy zgodnie ze szlakiem handlowym. Mgła znacząco ograniczała widoczność do najbliższych kilku metrów, a wilgoć sprowadzona przez nocne opady wdzierała się w najgłębsze zakamarki skóry potęgując już i tak podłe nastroje wśród drużyny. Prawdziwe wyzwanie zaczęło się kiedy po około godzinie Dragomir zarządził, że czas zboczyć ze szlaku i skierować się na południowy wschód: w głąb lasu.
Teraz towarzysze rozumieli co chciał im powiedzieć Artahorn - las stał się mroczny, nieprzyjazny i drażliwy. Z pewnością działała tu potężna magia, a jej właścicielowi zależało na tym, aby nikt nie czuł się tutaj ani bezpiecznie, ani wygodnie. Irytacja, agresywność, bezradność, nieustanne poczucie zagrożenia - taką mieszankę uczuć czuli na każdym kroku towarzysze i zmuszała ich ona do nieustannej czujności, gdyż każdy z nich spodziewał się ataku w każdej chwili. Nawet ze strony towarzysza idącego tuż za nim.
Wszechogarniająca mgła potęgowała poczucie niebezpieczeństwa, gdyż nie było widać niczego na odległość większą niż kilka metrów i nie trwało długo zanim nadmierna czujność przerodziła się w paranoję. Nikt jednak nie chciał się przyznać do wątpliwości, jakie trawiły jego umysł, żeby nie okazywać słabości w takim miejscu i czasie.
Około godziny jedenastej drużyna doszła do czegoś co wydawało się być polaną - drzewa były w tym miejscu trochę rzadsze niż poprzednio. Zmęczeni i nieco zrezygnowani trudnymi warunkami panującymi w lesie, towarzysze szybko doszli do wniosku, że czas na przerwę, a polanka idealnie się do tego celu nadawała.
Niestety.
Kiedy Dragomir i Bozaf zorientowali się, że to co od dłuższej chwili słyszęli nie było zaledwie kolejnym przywidzeniem, było za późno. Ciche powarkiwanie tym razem miało swoje bardzo realne źródło w postaci kilku gnolli. Psowate wyglądały na równie zaskoczone co drużyna, jednak nie dały towarzyszom żadnych złudzeń co do tego czyja ich zdaniem była ta polana. Jeden z nich zawył głośno, co spowodowało więcej psich warknięć w okolicy (w tym Afera i Pieseła), a następnie gnolle rzuciły się do walki ze swoimi koślawymi toporami i powykrzywianymi tarczami w łapach. |