Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2017, 00:50   #483
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Odejść nie oglądając się za siebie. Zostawić za plecami nieswoje wojny, zaś twarz skierować ku przyszłości, odcinając przeszłość grubą kreską. Zamieść niewygodne fakty pod dywan, zignorować jeżące włoski na karku przesłanki. Zdjąć w końcu z barków ogrom problemów, przestać użerać się ze ślepiami i głupcami, wreszcie stawiając na egoizm na spółkę z własnym dobrem. Zatrzasnąć za sobą drzwi od auta i odjechać na południe, zapominając o istnieniu miejsca takiego jak Cheb, ludzi jak Dalton, Yorda, miejscowi, żołnierze, Runnerzy. I Guido…
- Przykro mi kochanie, ale nie możemy teraz odjechać. Jeszcze nie. Wciąż mamy… mam tu coś do zrobienia. Nie odejdę, póki wirus z Bunkra przestanie stanowić zagrożenie. Najpierw Wyspa i nie ukrywam, że mając ciebie za plecami będę się czuć o niebo spokojniej. Tata też powinien się tam znaleźć. Jeżeli mają laboratoria zdolne produkować serum spowalniające rozwój wirusa w ciele, łatwiej postawię go tam na nogi - Alice nie zastanawiała się długo. W gruncie rzeczy ani przez rozsądny moment nie brała pod uwagę opuszczenia okolicy, bądź obrania za cel najbliższej relokacji miejsca innego niż Wyspa i Bunkier. Patrzyła na młodego Pazura z powagą, próbując wyglądać na mniej zmęczoną, niż była w rzeczywistości.
- Widzisz tu innych wirusologów? Kto ma się tym zająć, Kate? Jest miła i pomocna, ale to weterynarz. Weterynarz, do jasnej cholery,a nam potrzeba kogoś, kto rozpozna strategie replikacyjne, bo namnażanie wirusów jest zależne od rodzaju kwasu nukleinowego, który znajduje się w wirionie zre... Nie ma miejsca na doszkalanie i błędy, stawka jest zbyt wysoka. Pan Patrick, doktor ze Schronu. Muszę z nim porozmawiać, zniszczyć wirusa i wyleczyć zainfekowanych. Dopilnować, aby zaraza nie rozniosła się po okolicy. Wierzysz, że gdy ludzie zaczną zjadać się nawzajem i rozszarpywać gołymi rękami oraz zębami, ktoś nie postanowi uciec, nawet jeżeli sam będzie zarażony? Tak mniej więcej Baba opisał działanie cholerstwa, które trzymają pod ziemią. Na szczęście od momentu infekcji do… pełnego rozwinięcia zakażenia i utraty kontroli nad sobą mija parę dni. Pod ziemią walczyli Runnerzy, Schroniarze i Nowojorczycy. Detroit, Nowy Jork… kilkadziesiąt godzin na rozwój choroby. Maruderzy zdążą dojechać do obu miast, a tam… wirus rozejdzie się dalej. I już nic go nie powstrzyma, bo… to żywy, myślący organizm. Ewoluuje, zmienia się celem dostosowania do warunków. Aby zrobić szczepionkę potrzebny jest pierwotny szczep, bez mutacji. - zrobiła krok do przodu stając tuż przy najemniku i ujęła jego dłoń, zaciskając mocno palce. Zadzierała wysoko głowę, gapiąc się na niego z perspektywy kurdupla, a zielone oczy wypełniała prośba.
- Pomóż mi Pete - ściszyła głos, a próba skrzywienia ust w tworze podobnym do uśmiechu, spełzła na niczym - Też mi się to nie podoba, ale nie ma wyjścia. Gdyby był ktokolwiek na zastępstwo, wtedy jeszcze rozważyłabym odejście… ale nie ma - skrzywiła się, prośbę zastąpiło zmęczenie i melancholia - Pod ziemią i tu, w miasteczku, są cywile: kobiety, dzieci, starcy… oni będą pierwszymi ofiarami. Zostają też pobudki czysto egoistyczne - zrobiła krótką przerwę, nabierając ze świstem powietrza. Wstrzymała je w płucach i po czterech sekundach wypuściła powoli, z sykiem.
- Tam jest moja rodzina. I Guido - odpowiedziała po prostu, nie dorzucając zbędnych ozdobników - Nie zostawię ich na śmierć, a tym bardziej nie pozwolę, aby jemu stała się krzywda. Postaram się obudzić tatę. Mam jeszcze adrenalinę, może zadziała. Warto spróbować. Mógłbyś załatwić parę dodatkowych koców, albo innych okryć?

- Przykro mi Alice, ale nie ty tu dowodzisz. Ani nawet ja, tylko szef. A on nam wydał jasne dyspozycje. Musimy się stąd zabierać. Tak jak on planował od początku. Jak się obudzi i powie, że wracamy tutaj to nie ma sprawy. Ale jak nie to jego ostatnie rozkazy zostają w mocy. A były wyraźne i precyzyjne. Przykro mi Alice ale zbieramy się stąd. - Nix wahał się i zwlekał z odpowiedzią ale w końcu wywalił kawę na ławę choć najwyraźniej nie było mu to łatwe. Sprawiał wrażenie, że zdaje sobie sprawę z powagi i sytuacji w okolicy i tego co i komu mówi ale spojrzenie miał dość zdeterminowane. Nie wyglądał by miał za chwilę zmienić zdanie.

- Z tego co pamiętam tata zgodził się na ustępstwa aby wydostać mnie z celi. Tymi ustępstwami było chociażby trzydniowe odroczenie wyjazdu na rzecz zniwelowania kary pozbawienia wolności celem powrotu do bunkra i zrobienia porządku z wirusem. - dziewczyna założyła ręce na piersi i nadawała spokojnym tonem, patrząc wyższemu mężczyźnie prosto w oczy. Co prawda musiała w tym celu zadrzeć głowę, lecz ów detal nie był istotny - W świetle prawa zostało złożone zobowiązanie, na które zgodziły się obie strony. Kompromis traktujący o tym, że za trzy dni odbędzie się rozprawa, na której muszę się pojawić. Może i ten świat odrobinę podupadł, lecz nie zwalnia nas to z przestrzegania odgórnie ustalonych reguł. Bez tego nie będziemy się różnić od… tych, którymi tak gardzisz. Wiesz ile znaczy dyscyplina, przestrzeganie regulaminu i norm. Pazury są jednostką o ściśle ustalonej hierarchii i… przykro mi, ale zostawienie tej sprawy to ludobójstwo. Zwykłe, bezduszne morderstwo nie tylko na Runnerach i Nowojorczykach, ale i miejscowych. Tego nie da się odłożyć, liczy się każda godzina. Masz swoje rozkazy, ja mam swoją przysięgę - westchnęła i wyrecytowała, mrużąc przy tym oczy - “Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów nadany mi tytuł lekarza i w pełni świadoma związanych z nim obowiązków przyrzekam: obowiązki te sumiennie spełniać; służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu; według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek”... et cetera, et cetera. Tony nie znał wszystkich detali sprawy, myślisz że czemu poprosiłam o rozmowę z Babą a nie z nim, tam w celi? Musiałam się upewnić… - pokręciła głową i zagryzła wargi, by zaraz prychnąć zrezygnowana przez nos - I upewniłam się. Zagrożenie jest realne. Rozumiem, że zależy ci na jak najszybszym załatwieniu sprawy, wykonaniu zadania… są jednak okoliczności jakich nie wolno nam zignorować. Może się okazać, że nie będzie do czego wracać. Do kogo. Ani mnie, ani wam. Rozkazy da się modyfikować wedle danej sytuacji, Tata to rozumie… jest w śpiączce, a w bunkrze znajduje się aparatura, laboratorium w zaawansowane na tyle, by robić serum spowalniające rozwój wirusów. To najbliższy ekwiwal… zamiennik szpitala, takiego przedwojennego. On potrzebuje dobrego, przedwojennego leczenia. Zaczadził się, ale jeśli mam być szczera… nie tylko o to chodzi. Może się nie obudzić bez pomocy, a ta jest pod ziemią. Tutaj, najbliższa na Wyspie. Największe prawdopodobieństwo sprawdzenia jego realnego stanu… żeby się obudził, a jak się obudzi… nie był kaleką, człowiekiem sparaliżowanym, z niedowładem kończyn, albo amnezją. Dla niego czas też jest ważny, przy reszcie wolałam nie mówić… nie wiem czy, jak, kiedy i w jakim stanie z tego wyjdzie, nie bez badań. On może nie dojechać do Hope, Pete. Zresztą spieszył się, chciał jak najszybciej stąd odejść został jednak. Chwycił za broń i zrobił co należało. Nie odwrócił wzroku, nie zignorował zagrożenia. Pomógł, mimo iż zyskaliśmy doskonałą okazję do odjazdu, gdyż Dalton miał na głowie większy kaliber problemów… ale tak się nie robi. Nie wolno… wciąż są sprawy i wartości o które warto walczyć. Wyższe dobro, człowieczeństwo - zakończyła zdławionym głosem, patrząc na majaczące w dziurze auta nogi łysego olbrzyma.

- Co ty gadasz? - Nix’owi wyraźnie nie podobało się to co mówiła ruda lekarka i łypał na nią to z mieszaniną podejrzliwości, zaskoczenia albo niedowierzania. - Pytałem się co z szefem. Mówiłaś, że wyjdzie z tego. Nic nie mówiłaś o jakiś szpitalach. - zaczął od tego co mu się chyba rzuciło w oczy w pierwszej kolejności. - Dobra ale to nie trzeba jechać na żadną Wyspę. Zawieziemy go do Nowojorczyków. Może pomogą. W szpitalu polowym jaki tam mają pewnie mu pomożesz więcej prawda? - spytał by się upewnić co ona na to powie. - Spadamy stąd w takim razie czym prędzej. Trzeba go stąd zabrać. - najemnik wydawał się być zdecydowany na tym by przystąpić do wykonania tego planu. Zerknął niecierpliwie na otrzepującą się po upadku Boomer jakby chciał ją przywołać do siebie czym prędzej. - Ja też składałem swoją przysięgę. Ale o zapobieganiu ludobójstwu nic w niej nie było. A było o wypełnianiu obowiązków i rozkazów. - skinął ramieniem przywołując gestem koleżankę.

W westchnięciu Savage dało się usłyszeć echo zgrzytających zębów i pękających żyłek, lecz ton nadal utrzymywała w miarę opanowany.
- Wybacz, lecz kiedy miałam ci to powiedzieć? - zaakcentowała pytanie uniesieniem rudej brwi ku górze - Przed tym jak zacząłeś rozbieranie na spółkę z Hektorem tamtej dziewczyny, a może w trakcie samego aktu seksualnego? - do pierwszej brwi dołączyła druga, z zielonych oczu wiało niewinnością i szczerą troską bez grama szyderstwa - W chwili gdy do was dotarłam, byliście w fazie gry wstępnej i wyglądało na to, ze wam tam przeszkadzam, jako to piąte koło u wozu. Więc dla waszej wygody się stamtąd usunęłam i zajęłam pracą… wybacz, o podobnych sprawach nie zamierzam rozmawiać metodą krzyków przez pół parkingu, bądź w zatłoczonym vanie. - wzruszyła lekko ramionami, wyciągając fajki. Zatknęła jednego między zęby, podpalając zapalniczką Marcusa. Tym razem Pazura nie poczęstowała, gdyż wiedziała już, że nie pali .
- Trzeba jechać na Wyspę - powtórzyła dobitnie, wypuszczając pierwszą chmurę dymu - Po pierwsze: Nowojorczycy mają szpital polowy. Tego czego Tony potrzebuje się tam nie znajdzie. Bez obrazy… to powojenna jednostka wojskowa, pod ziemią jest przedwojenny bunkier medyczny. Żołnierze mają zapasy tego co i ja u siebie - klepnęła nibymedyczną, parcianą torbę - Tylko w większej ilości. Nie tego nam trzeba. Komory hiperbarycznej i tomografu lub zwykłego rentgena - w to celujemy. Po drugie: Nowojorczycy to ostatnie miejsce gdzie jedziemy. Musimy ich unikać, kontaktu zwłaszcza z Yordą. Rozmawiałam z nim, a to bystry mężczyzna. Zbyt bystry, a ja jestem tylko człowiekiem. Popełniam błędy - skrzywiła się i zaciągnęła zdrowo, aż ćwierć rulonika zmieniła sie w popiół.
- Pomyśl czemu tacie tak zależało żeby jak najszybciej opuścić ich obóz, a u Daltona spędziliśmy cały dzień i zamiast wydać wam rozkaz eliminacji miejscowych… pozwolił na marnowanie czasu i inne metody wydostania mnie z celi? Podpowiem: chodzi o to co wojskowi mogli mi zrobić, gdyby dokładniej przesłuchali. Nie tylko ze względu na chłopaków z gangu. Autorytet taty jest uśpiony tak jak on, już mnie nie chroni. Chcesz abym dojechała żywa do Hope? Omijaj obóz Nowojorczyków, albo od razu połóż mnie na stole i torturuj, a finalnie… nie wiem, wolę nie myśleć - odkaszlnęła i podjęła wątek, wyliczając następny punkt - Po trzecie potrzebuję do konsultacji innego lekarza. Drugiego porządnego przedstawiciela medycznego fachu, o przedwojennej wiedzy. Nie weterynarza, nie medyka polowego, ani kogoś kto uczył się od kogoś, kto kiedyś był lekarzem. Ani z popalonych podręczników do liceum. Nikogo, kto nigdy nie obsługiwał rezonansu, lub mikroskopu elektronowego. Na Wyspie w Bunkrze, jest ktoś taki i wiem, że nam pomoże, ale nie za darmo. Będzie chciał w zamian pomocy, a my jesteśmy mu ją w stanie zapewnić, o to się nie martw. Uprzedzając pytanie: Kate nam nie pomoże, ani nikt z Cheb. Zostaje Wyspa i bunkier. Bunkier zajęła frakcja nam przyjazna, nie zrobią nam krzywdy… wręcz przeciwnie. Pomogą na ile będą mogli o to sie nie ma co martwić. Tony potrzebuje pomocy którą dostanie najbliżej tutaj, pod ziemią. Idziemy pod ziemię - głos jej stwardniał, spojrzenie zrobiło się zdeterminowane - Pamiętasz jak opowiadałeś mi o Jimmy’m? Tym chłopaku co złamał nogę w Hope a szef kazał go wynieść? Sam tam został, choć bomby już uzbrojono. Teraz on jest tym rannym kumplem i jest jeden sposób aby mu pomóc. W kwestii ludobójstwa - to zależy czy ktoś ma sumienie i ludzkie odruchy, czy jest ich pozbawiony, aspirując do roli zwierzęcia. Potwora, nie żołnierza. Splamić mundur idzie na wiele sposobów, tak samo jak lekarski kitel. - rzuciła peta i przydusiła go butem.

- Co się czepiasz, zazdrosna jesteś? A powiedzieć mogłaś jak się pytałem co z szefem. Bo się pytałem. Czemu od razu nie powiedziałaś? Teraz mi mówi. Mówiła jedno a teraz mówi mi drugie. - Nix prychnął wyraźnie niezadowolony ani z przytyków do przygody na ławce ani z niezgodności odpowiedzi lekarki i wcześniejszych z tą obecną o stan dowódcy Pazurów.
- Nowojorczycy szpital polowy mają na Wyspie. Właściwie to tam był tylko punkt opatrunkowy. A tu mają główną bazę. Tu zwożą swoich rannych. To jest odpowiednik kompani, może nawet batalion zmotoryzowany armii więc muszą mieć odpowiedni sprzęt a przez parę dni to już musieli przygotować co trzeba. Jak mają tam taki sprzęt jak resztę co noszą ze sobą to raczej powinni mieć i tlen i co trzeba do sprawdzenia co z szefem. I mikroskopy. Sama tam wysyłałaś Kate. Jeśli sa tak przygotowani jak mówiłaś i jak ja myślę, że są to mają odpowiedni sprzęt. Więc nie widzę powodu ani wracać na Wyspę ani zostawać tutaj. - młody Pazur trochę zamyślił się jakby przypominał sobie co widział, słyszał czy jakieś regulaminy i zestawienia jakie wbito mu do głowy podczas szkolenia a może nawet i sam Rewers mu wbił.
- Co jest w Bunkrze tego nie wiemy. Nie mamy weryfikowalnych danych. Nie wiadomo co tam było ani co jest teraz. I tak wierzysz w tych swoich Runnerów ale tak naprawdę ten lekarz o którym cały czas mówisz, może już nie żyć. Zginąć w walkach albo co. Nie wiemy jak tam wygląda sytuacja. A to co widziałem jak byłem w twoim szpitalu to myślę, że Nowojorczycy też mają przynajmniej tyle. A do nich jak bryką to jest rzut beretem. I na pewno mają lekarzy. Zresztą nie wiem do czego ci drugi lekarz. Do jakiej konsultacji? Co chesz się z nim konsultować? - Nix wydawał się dokładnie na odwrót szacować wartość medyczną obozu NYA do tego co było w Bunkrze. A z tych dwóch miejsc te pierwsze było zdecydowanie bliżej i łatwiej dostępne.
- Yorda to jeden człowiek nie oznacza, że jest w bazie a jak jest, to, że go spotkamy. Poza tym możesz zostać w samochodzie ja spróbuję z nimi pogadać i załatwić sprawę. Mam nadzieję, że jakoś się z nimi dogadamy o pomoc dla szefa. - podrapał się po brodzie spoglądając w stronę czarnego vana.
- I nie przesadzaj. Może szef to nie jest mój przybrany ojciec ale jest naszym szefem i nasz szkolił. Nie wydałby rozkazu zabicia szeryfa czy cywili ot tak. Nie służyłbym u człowieka który wydaje takie rozkazy. - Pazur pokręcił głową jakby miał za złe Alice, że w ogóle przyszedł jej do głowy taki pomysł.
- Z Nowojorczykami da się załatwić. Weźmiemy jeszcze tego ich pyskacza i im zawieziemy razem z szefem. Myślę, że wówczas im pomogą. - zamyślił się znowu wpatrując się w unieruchomionego vana. - A ty się nie bój. Nic ci nie zrobią. - uśmiechnął się i położył jej dłoń na ramieniu w pokrzepiającym geście.
- Frakcja która zajęła Bunkier jest przyjazna tobie a nie nam. My tam jesteśmy tak samo mile wyczekiwani i sami tam tęsknimy jak ty za wizytą w bazie Nowojorczyków. Tyle, że bryką z obozu jeszcze mamy szansę się urwać a z trzewi jakiegoś Bunkra i przez Wyspę a potem jezioro to wiesz, które wydaje mi się to zdecydowanie trudniejsze do zrobienia. - Nix zauważył feler w filozofii prezentowanej przez Alice. Wydawał się być świadomy, że coś może i Alice miała przepustkę i bilet wstępu na tereny Runnerów a nawet była tam wyczekiwania. Ale z ich grona obcych i tutejszych tylko ona jedna.

Savage przewróciła oczami i przygryzła wargę, posyłając spojrzenie ku sufitowi na parę chwil, a gdy wróciła nim do twarzy mężczyzny, był znów poważny.
- O mało tam nie zginęliście, w tym płonącym budynku. Nie chciałam wam przeszkadzać w świętowaniu sukcesu i ujścia z życiem z walącej się pułapki, dodatkowo z tatą, a nawet nadprogramowym rannym. Tym bardziej nie chciałam… psuć wam tego, bo dookoła tylko walka, śmierć i krew. Na inne aktywności zostaje mało czasu. Mogłam albo wam zepsuć nastrój, albo zamknąć się i poczekać na dogodną okazję i szczerze. Ty mi mówisz wszystko, Nix? Od razu i bez pomijania? - skrzywiła się nieznacznie i pokręciła głową, a zmęczenie położyło się szarym cieniem miedzy piegami na bladej twarzy - Niestety muszę cię rozczarować, nie chodzi tu o zazdrość. Jesteś wyjątkowym mężczyzna: odważnym, inteligentnym, przystojnym, zabawnym, troskliwym i z dobrym sercem, dodatkowo Pazurem co już w samo w sobie mówi o twoim wyszkoleniu. Szanuję cię i lubię… i rano bałam się że zrobiłam ci krzywdę… potraktowałam okropnie, jak zabawkę, a nie chce żebyś się tak czuł, bo ludźmi nie wolno sie bawić. Nie chciałam żebyś poczuł się wykorzystany, pomyślał, że wtedy w nocy u Kate… przez chwilę obawiałam się, że możesz być taki jak ja, podchodzić do pewnych spraw i tematów w sposób… wiążący, ciężki. Staroświecki, a przecież… - zamknęła się, miotając w tym co powiedzieć, co przemilczeć. Na śmieszną i tak już wyszła, kwestia głębszego pogrążenia. Kolejny papieros wylądował między jej wargami i dopiero po trzech uspokajających oddechach podjęła - To była najgorsza noc w moim życiu, przetrwałam tylko dzięki tobie za co ci dziękuję, bo wiem jak tym razem to by się skończyło. Za dużo tragedii ostatnio się przytrafiało… ale byłeś. Dziękuję Pete, za wszystko Przepraszam za późniejsze kłopoty… może nie powiedziałam od razu o Tony’m, celem sprawdzenia czy się mylę… myliłam. - o dziwo to słowo powiedziała z ulgą - Różnica… dobrze, bardzo dobrze. Staroświeckość jest… co kto lubi.

- Nie pal. To niezdrowe, przecież jesteś lekarzem. Nie truj sama siebie. - powiedział łagodnie Pazur i wyjął z ust Alice niezapalonego papierosa. Odebrał jej paczkę i z powrotem wsadził fajka do środka. - Chociaż przez chwilę nie pal. - powiedział patrząc na trzymaną paczkę. Wzruszył wreszcie ramionami jakby się na coś zdecydował i oddał jej paczkę z powrotem.
- Daj, spokój z tym co się stało w nocy. Nic się nie stało. Znaczy… No ten… Nic złego. Nic strasznego. No wiesz… Było ok. - Pazur zaciął się szukając odpowiednich słów ale jak nie nawijał o strategiach, taktykach, regulaminach czy broni to miał wyraźne trudności ze znalezieniem odpowiednich słów. - A wcześniej w sumie też, no nie wygłupiaj się. Przecież bym cię nie zostawił. Przecież no widać było, że potrzebujesz pomocy no to jakoś to poszło. Szef nas tak wyszkolił no i wiesz, jesteśmy Pazurami i w ogóle… - Nix wydawał się być skrępowany rozmowa o takie niecodzienne tematy i poruszał się w tym temacie wyraźnie niezdarnie. W końcu ostatecznie wzruszył ramionami co chyba miało oznaczać zakończenie rozmowy z jego strony.

Nie powinna palić, bo to niezdrowe. Powinna palić, bo to rozluźnia, a wedle gangerowej filozofii fajek był remedium na większość bolączek. Lekarska patrzyła jak paczka obraca się w jego rękach, a potem wraca do niej. Okazał troskę, ale pozostawił wybór. Nie postawił ultimatum, rozkazu którego wykonania oczekiwał. Pozwolił decydować… i nie chował urazy, ani naiwnych, nieżyciowych rozterek. Brał z życia co oferowało, nie roztrząsając zbędnych detali. Carpe diem…
- Palę gdy się denerwuję. Tak jak z gadaniem, same wady - uśmiechnęła się nieznacznie, jednak po papierosa nie sięgnęła, zamiast tego wcisnęła ręce w kieszenie kurtki, próbując nie uciekać wzrokiem na ziemię. Radość zastąpił smutek i to on wiódł prym zarówno w minie, jak i głosie niewielkiego rudzielca - To “nic”, nie mów o tym chłopakom, bardzo cię proszę... nie chcę żebyś pomyślał, że się wstydzę, albo żałuję, tylko… nie podchodzę do tych spraw… lekko, w przeciwieństwie do nich nie uważam za dobry powód do dyskusji na forum ogólnym… plotek, a to świetny materiał na plotkę i kolejne podchody, zresztą słyszałeś Hektora i to jego nagabywanie. Wolę, gdy sprawy prywatne… pozostają takimi. Poza tym… jesteś trzecim mężczyzną z którym… spałam i… zwykle czynności prokreacyjnych dokonuję z tym samym partnerem, a on… - wzruszyła ramionami, a czerwone niczym piwonie policzki piekły ją w najlepsze. Odkaszlnęła i westchnąwszy ciężko, wylała resztę żali. Skoro Pazur wziął się za planowanie, musiał wiedzieć na czym stoi.
- Pytałeś się, czy na Wyspie jest ktoś dla mnie bliski. Poniekąd odpowiedziałam poprawnie: że tak, nawet parę osób… ale najbardziej chodziło o jedną - zrobiła krótką przerwę, szukając rozpaczliwie synonimów, lecz w końcu ramiona jej opadły i zeszła z niej resztka powietrza - Nie mogę iść do obozu Nowojorczyków. Tony zrobił ze mnie agenta Posterunku, byle tylko puścili nas i pozwolili odejść, ale Yorda nie jest głupi. Sama też… chlapnęłam coś niestosownego o tym co znam, z przeszłości. Poza tym te dwa trutnie, cośmy ich spotkali… Gabby po przesłuchaniu miał iść zdać raport swojemu przełożonemu. Ukrycie w aucie nic nie da. Jeżeli zagrożą zrobieniem tacie krzywdy… poddam się bez mrugnięcia okiem i do nich pójdę, a nie mogę. Walki trwają w najlepsze, z tego co mówił Hektor Runnerzy zajęli bunkier, żołnierze mogą chcieć próbować wymusić na nich ustępstwa, biorąc mnie na jeńca lub przesłuchując, tym razem tak bez taryfy ulgowej. Jest ich więcej, zabiją albo wezmą ich do niewoli i tyle z tego będzie - wskazała dyskretnie brodą resztę elementów w skórzanych kurtkach, błąkających się przy vanie - Zacznie się koszmar, bo oni na to nie pozwolą. Jeśli jakimś sposobem trafię do Armii… pomijając fakt mojej przynależności do sztabu Runnerów, znajomość planów, ilości wyposażenia, sposobu dostania się na Wyspę i logistyki ataku… Guido może zrobić coś głupiego, lub zgodzić się na coś głupiego, kiedy zagrożą że coś mi zrobią. Może nosi na plecach ćwiekowaną kurtkę, dowodzi całą watahą gangerów… ale to nie znaczy, że nie ma serca i nie może mu na kimś zależeć. Trzymamy się blisko i… kocham go, ok? Cholernie mi na nim zależy, dlatego wpadłam w taka panikę, gdy zaczęła się wymiana ognia. Bunkier… nie musisz się obawiać. Chłopaki może i nie robią najlepszego wrażenia, nie zaczęliście znajomości w sposób standardowy, lecz nie zrobią wam krzywdy. Jesteście ze mną, nie ruszą was, o ile nie zaczniecie do nich otwarcie strzelać. Paul zarobił od ciebie kulkę, ogłuszyłeś nas, potem celowaliśmy do siebie z broni, a ciągle tu jesteśmy i łączymy się, nie tylko w aktywnościach... razem byliście w tamtym budynku. Można się z nimi dogadać i razem coś zadziałać. Łatwiej będzie się nam wydostać spod ziemi, niż od żołnierzy. W tym pierwszym przypadku uzyskamy jeszcze pomoc. Guido nas puści, o to się nie musisz martwić. Tam nie będę więźniem, są też łódki. Wyspa nie jest więzieniem. Punkt stacjonowania Nowojorczyków już tak. Nie wiem co tamta dwójka nagadała, ale jeżeli to samo co Daltonowi… rzeczywiście skończy się pętlą. Tata potrzebuje pomocy, oni… chcą pomóc. Po co szukać sprzymierzeńców we wrogach, nawet jeśli noszą mundury. Daj spokój, wiem ze też nie przepadasz za żołnierzami, bo to buce. Jeden Gabby rachunku nie zmienia.

- Może nie przepadam za żołnierzami ale gangerzy to też nie jest mój preferowany typ do kolegowania. - prychnął nieco ironicznie Nix pozwalając sobie zareagować nieco żartobliwie i ze szczyptą złośliwości. - I wiesz, Alice, pewnie. Ja ci wierzę, z tymi gangerami i powrotem na Wyspę. Ale wierzę w twoje bezpieczeństwo ale nie nasze. Może szef jak powiesz, że to twój stary. Ale ja i Boomer? Serio? Ja? Co ich miałem pod lufą a tego wygolonego palanta postrzeliłem w nogę? I co? Darują mi? Zapomną? I sorry, ale widziałem w vanie w jakim stanie wraca się od nich z niewoli. I nie wiem o co poszło z Brian’em ale szkoda chłopa. Zobacz w jakim jest stanie. Ja nie zamierzam tak skończyć. Bez urazy, ale jak uważasz, że ja i oni się tam pojedziemy i skumplujemy to jesteś naiwna. Nie wierzę im. Nie wierzę, że mi zapomną albo darują. Ja bym im nie zapomniał i nie darował i jakbym miał okazję wyrównałbym rachunki. Ci dwaj i reszta tak samo. Tyle, że ja jestem Pazurem i mogę kogoś rozwalić w walce czy mordobiciu ale nie jeńca co się poddał. A u nich to sama widzisz jak to wygląda. - młody Pazur okazywał wyraźną niechęć do pomysłu i powrotu na Wyspę i okazania zaufania Runnerom. W końcu na Wyspie czy ich obozie przewaga Runnerów nad Pazurami byłaby miażdżąca pod każdym względem. Tak naprawdę byliby zdani na ich łaskę a los Briana najwyraźniej dla Nixa był dość wymownym ostrzeżeniem. Zadziorność i agresywną pyskatość Bliźniaków też widocznie dojrzał i zinterpretował odmiennie od lekarki i Runnerki.
- To ten ich Guido to twój chłopak? - uniósł w górę brew w pytającym geście. - No to ładnie. Chyba faktycznie lepiej by się nie dowiedzieli o ostatnim noclegu. - uniósł drugą brew i uśmiechnął się nieco ironicznie choć niezbyt wesoło. - Poza tym spoko nie bój się ja cię nie sprzedam jeśli o to chodzi. Słowo Pazura. - dodał uśmiechając się już tym razem szczerze i pocieszająco.
- Ale z lekarzem to się zdecyduj Alice. Nie wiem gdzie tu znaleźć innych lekarzy w okolicy poza obozem NYA. Na Wyspę nie popłyniemy. Zbyt ryzykowne. - pokręcił głową w zdecydowanym ruchu nie mając najwyraźniej zamiaru zmieniać zdania w tym punkcie. - A z Nowojorczykami da się myślę dogadać. Rozumiem, że masz powody się obawiać tam pokazać. I ze względu na siebie i szefa i w ogóle. Ale jak ja tak bym się bał to bym żadnego egzaminu u szefa nie zaliczył. - uśmiechnął się chcąc jakoś uderzyć w cieplejszą i zabawniejszą nutę. - Zawieziemy im z szefem tego pacana. Powinni im obydwu pomóc. Armia to wielka machina, nie wszyscy muszą się znać i kojarzyć wszystko jak trzeba. To niewolnicy rozkazów. Nie ma rozkazów no to nic nie zrobią. A rozkazy względem ciebie albo szefa czy nawet nas może jakieś są a może i nie. Jak nie to bez oficera na widoku same trepy nic nie zrobią. Najwyżej nie wpuszczą nas przy bramie wtedy. A jak mają jakieś rozkazy to też przy bramie powinno się wyjaśnić. A przy bramie będzie pewnie paru, ja i Boomer poradzimy sobie w razie czego. Nie uda się to trudno. Pomyślimy coś innego. Ale jak się uda to będziesz miała szefa w namiocie medycznym i jakiegoś lekarza do pogadania. Będzie w porządku, będzie okey, nie martw się, Alice. Ja i Boomer załatwimy sprawę. - w miarę jak mówił Nix zdawał się być co raz bardziej pewny siebie i optymistyczny w miarę gdy szykował plan podjazdu pod obóz NYA. Jak tak mówił ciężko było uwierzyć, że coś mogłoby by pójść nie tak z takim planem. Jak standardowo przy bramie byłoby tych dwóch czy trzech żołnierzy to dwójka Pazurów biorąc pod uwagę to jak im szło wcześniej, naprawdę miała szansę wywinąć się w razie niesprzyjających okoliczności.
- Ale mówisz, że ci mogą robić problemy jak pojedziesz z nami? - Pazur przestał się uśmiechać zmrużył oczy gdy obserwował chwilę ludzi w skórzanych kurtkach. Wyglądało jakby już szacował i kalkulował jak, którego zaatakować i co by z tego wyszło. - No faktycznie. Mogą coś spróbować. - przyznał w końcu kiwając krótko głową. - Dobra to trzeba będzie wziąć ich z zaskoka. Za dużo ich. Musimy się szybko uwinąć nim się skapnął, że pryskamy. - powiedział jakby podjął decyzję co i jak zrobić i spojrzał teraz niżej na stojącą obok lekarkę. - Dobra to my z Boomer przeniesiemy tego ich pyskacza by się nie skapnęli. Potem wrócimy po szefa. A ty pójdziesz niby tam z tamtym i zostaniesz w terenówce. Jak wrócimy z szefem to pryskamy. Boomer powinna mieć jeszcze flashbang to im rzuci. Będzie huk, ale nie bój się, nic im się nie stanie, no a do nas nie będą strzelać. Uda się Alice, nie bój się. - Nix uśmiechnął się znowu i wydawał się być gotów do działania. Miał w końcu plan i wydawał się widocznie pewny, że da się go zrealizować bez zauważalnych przeszkód.

- Nie lubisz Runnerów, a właśnie z jednym rozmawiasz - Savage skrzywiła się nieznacznie - Nawet jak uciekniemy, pojadą za nami i wtedy was zabiją, nie będą się bawić w grzeczności. Ilu dasz rade pokonać? Trzech, czterech? Ich jest cały oddział, a Guido… raczej nie popuści. Oni on, ani oni. Brian… chcieli od niego informacji, chyba. Tak mi sie wydaje. Na litość boską, poprztykaliście się i co z tego? Oni wiecznie tłuką się między sobą, co nie przeszkadza im trzymać się razem i nie chować urazy. To Runnerzy, lubią takie numery. Ludzie, nie bestie. Pokonałeś go i zraniłeś w walce: uczciwej, byłes lepszy. Tyle, nie będą drązyć, ani pielęgnować niecheci. Na wyspie wciąż mamy większe szanse, niż u nowojorczyków. Na siłe pakujesz nas w konflikt i walkę. Zrozum, nie ruszą was, bo ręczę za was. Nie skończysz jak Brian, o tym nie ma mowy. Nie działają tak, są… trochę z nimi się bujam. Zdążyłam przeprowadzić obserwację i analizę zachowania. Poza tym u żołnierzy też mogą być zakażeni, zwłaszcza w namiocie medycznym. Nie rozumiesz? Tu szaleje wirus, a oni tam byli. Przenosi się przez krew, oni są ranni. Medycy ich opatrują, a wątpię by używali do każdego rannego innych rękawiczek. Obóz Armii to skażony teren. Poza tym… jeżeli pan Patrick jest takim lekarzem na jakiego wygląda z opisu Baby, a Babie wierzę, gdy tylko zaczęły się walki, poszedł chronić cywili. Dzieci, które mieszkają pod ziemią i ich rodziny. Tam żyje sporo osób, rodzin. Runnerzy ich nie tkną. Nie zabijają dzieci, ani nieuzbrojonych. Poza tym… nie zrobią krzywdy lekarzowi, bo Chris i Tom to tylko sanitariusze, a po naszej stronie też są ranni. Mnie nie ma, potrzebują opieki. Zresztą… zimą Chebańczycy zamordowali Ernsta, naszego lekarza. My, Runnerzy, tak nie działamy: nie zabijamy lekarzy przy pracy. Pan Patrick żyje, będzie miał odpowiednią wiedzę. Najmądrzejszy człowiek jakiego Baba zna… mądry jak ja, rozumiesz? Przedwojenny lekarz, Pete. Powiedziałeś też, że gdyby tata wydał rozkaz zabicia cywili, nie pracowałbyś dla niego…. a teraz sam wydajesz taki rozkaz. Z zimną krwią zabijasz dziesiątki niewinnych, nieumiejących się obronić ludzi. Brak działania to przyzwolenie na dane działanie. Pozwolenie na mord, na śmierć niewinnych. Zostawisz ich, skażesz na katusze, agonię. Łaskawiej byłoby każdego zastrzelić. Ten wirus to jak wścieklizna, odbiera rozum, zostawia pierwotne, zwierzęce instynkty. Ludzie będą zjadać się żywcem: dzieci rodziców, mężowie żony. Jesteś gotowy wziąć za to odpowiedzialność? Bo ja nie - uniosła brodę dumnie ku górze - Nie przyłożę ręki do podobnego bestialstwa i nie posłucham kogoś, kto wyda taki rozkaz.. Ani nie narażę taty u żołnierzy. Ani chłopaków, tym bardziej Guido. Tak szydzisz z gangerów, jacy oni nie są… a kim ty jesteś, Pete? Kim właśnie próbujesz zostać? Pazury tak nie postępują… i to nie kwestia rozkazów.

- Ty też byłaś w tym Bunkrze. I ja też. - zwrócił uwagę na ten detal Nix. - Więc jeśli ten wirus tam jest taki powszechny no to niezbyt dobrze, bo pewnie też go oboje mamy. A jak my to i wszyscy tutaj. - Pazur wskazał ogólnym machnięciem ręki na osoby kręcące się to tu to tam po zrujnowanym garażu. - Nie będą nas gonić bo zanim się pozbierają po flashbangu nas już tu nie będzie. A dalej nie będą wiedzieć gdzie pojechaliśmy. Zanim by nas znaleźli będziemy u Nowojorczyków i się wyjaśni co i jak. - podał rozwiązanie kolejnej wątpliwości Ali. Gdyby zniknęli w zaułkach i budynkach Cheb no to faktycznie trzeba by pościgowi poruszać się na czuja i fart by ich odnaleźć. - Poza tym oni też są z Bunkra, zwłaszcza ci dwaj. - wskazał na obydwu Bliźniaków. - Mogą mieć syfa bardziej niż ktokolwiek z Nowojorczyków. Wszyscy Runnerzy mogą już mieć jeśli jest tam tak źle jak mówisz. Tym bardziej nie powinniśmy tam wracać. Właściwie nikt nie powinien. A ty się tam sama chcesz pchać bez sensu. - pokręcił głową w geście niezrozumienia dla opacznej logiki jaką prezentowała Alice. - Poza tym co się boisz? Mówiłaś, że szefy wyjdzie z tego. Czyli się obudzi. No jak nie sam z siebie to go pomożesz obudzić tam u Nowojorczyków. Obudzi się kiedy? Za kwadrans? Godzinę? Tej nocy, rano, w południe? No to jak się obudzi to powie co robić dalej. Jak powie, że wracamy tu czy na Wyspę to wrócimy. Jak powie, że nadal jedziemy do Hope to jedziemy. Ale ostatnie co mówił to, że bez względu na wszystko masz dotrzeć do Hope. - wiara w logikę i strategię sławnego Rewersa jaką przejawiał Nix wydawała się być niezłomna. Dlatego pewnie chciał wykonać rozkazy jakie otrzymał od szefa.
- A z tymi dwoma no sorry Alice ale nie przekonasz mnie. Znam takich jak oni. Ne ma co tu gadać. - podobnie jak do logiki i wiary w szefa wydawał się niezłomnie przejawiać nieufność i podejrzliwość względem Runnerów. Zwłaszcza Bliźniaków z którymi jak wiedziała nawzajem zaleźli sobie za skórę i oni też za nim nie przepadali.
- Nie zabijają bezbronnych i dzieci? - powtórzył jej argument i wyraźnie się nad nim wahał. Nie chciał w ciemno zaprzeczać czy negować ale widocznie miał własny garb doświadczeń mówiących co innego. - No lekarza nic dziwnego. Lekarz na polu walki jest bardzo ważny. Szef tak mówi. I tam w regulaminie mamy. O zapleczu medycznym. Głupi by byli jakby go zabili. I to w trakcie walk. Więc wiesz, to jeszcze nic nie znaczy, że oni są mili ci dobrzy. Zresztą po co ta dyskusja? Ja i Boomer nie jesteśmy ani dziećmi ani nie uzbrojonymi. I nie damy się rozbroić. - kierowany wojskowym doświadczeniem, wspartym regulaminami wyuczonymi i restrykcyjnie sprawdzanymi przez “Cass’a” Rewersa, Pazur wydawał się w kolejnym argumencie przeciw powrotowi na Wyspie być o wiele pewniejszy. To co lekarka mówiła o cechach charakteru i zachowania kolegów z bandy Nix składał na karb strategicznej logiki a nie sympatii. I ta mówiła też, że on i Boomer za cholerę nie wpisują się na listę z taryfą ulgową dla Runnerów.
- Ale Alice nie wkurzaj mnie z tym mordem, dobra? Mord to przystawić komuś nieuzbrojonemu lufę do czoła i pociągnąć za spust. W Schronie nie wiadomo co się dzieje i co tam jest. Może wirus szaleje, a może nie. Ten Patrick ma takie laboratoria i jest taki genialnym przedwojennym specem, to może i już znalazł jak pokonać wirusa. Skąd wiesz jak jest, jak tam cię nie ma i nie mamy tu nikogo, kto tam był ostatnio? A jak był nie wiadomo jak będzie jeśli ktoś tam by wrócił. Ja może nie jestem lekarzem, ale szkolenie o broni biologicznej też mieliśmy. I słyszałem o czymś takim jak kwarantanna i by się nie zbliżać do zarażonego sektora. A z tego co non stop mówisz, Bunkier jest zarażony jak jasna cholera. Albo nie. Ja tam nie chodzę i nie rozwalam głów z pistoletu. Nie wkurzaj mnie takim gadaniem, no proszę cie. - głos Pazura się podniósł i był wyraźnie zirytowany choć jeszcze się hamował by tego nie okazać w pełni. Ale widocznie pomówienie go do mordercy uderzyło w Pazura i nie podobało mu się takie porównanie.
- Jak nie chcesz jechać do Nowojorczyków, to nie jedź. Wtedy zostaje nam znaleźć innego lekarza. Choć dalej nie wiem po co ci drugi lekarz do tej konsultacji. Widzę jak gadasz i co robisz. Jesteś prawdziwym lekarzem. Zresztą szef też tak mówi. Na Wyspę nie jedziemy, mowy nie ma. Wiec jak dobrze wiem innym lekarzem tutaj jest ta Kate, co u niej nocowaliśmy. Może jest u siebie w domu. Można spróbować. O innym lekarzu tutaj nie słyszałem, ale można spytać szeryfa albo Eliott’a. Jeśli nie ma albo to nie wyjdzie będziemy musieli sobie poradzić sami posiadanymi zasobami. A wówczas i tak trzeba stąd sie ruszyć bo tu nie ma co siedzieć pod tymi wszystkimi lufami. Czyli tak czy siak ruszamy stąd. - Nix argumentował po raz kolejny i wydawał się już być ość zniecierpliwiony tą przedłużająca się dyskusją. W miarę jak Alice mówiła, podawał kolejne plany, warianty i opcje a ona była wiecznie niezadowolona i parła ku wyjściu które w oczach wychowanka Rewersa wydawało się być najbardziej ryzykowne, graniczące z samobójstwem. Dla nich Pazurów, bo Nix nie wierzył w dobroć Runnerów widząc jak skończył Brian, a dla Alice jeśli tam w Bunkrze panuje wirus tak bardzo jak to opowiadała, groziło jej to zarażeniem tak samo jak innym. Ci inni co już mieli czy mogli być zarażeni przede wszystkim byli już w Bunkrze. A w dalszej perspektywie przez żołnierzy z Nowego Jorku rozwlec się to mogło po okolicy czyli także i tu i teraz już być wśród nich. A jeśli wirusa nie było albo nie był tak groźny to i zagrożenia o jakim mówiła Alice nie było tak wielkie i groźne jak je przedstawiała.

- Ty i Boomer bylibyście martwi, gdyby tylko chłopaki chcieli i chowali urazy jak to sobie wyobrażasz i układasz pod kopułką. Zaczynając od drogi w lesie, na teraźniejszości skończywszy. Ale przecież żyjesz tu od urodzenia i znasz się na "takich jak oni"... rozmawiałeś z nimi dłużej nich parę minut? Wyszedłeś do nich z czymś innym niż spluwa, pretensje i nieufność? Ale po co się wysilać, skoro da się do jednego worka wpakować każdego, kto nie jest z tak renomowanej i szanowanej organizacji jak Pazury. Theiss też był PAzurem i co? Zachowywał się jak Pazur? Opowiadałam ci wczoraj co robił, tak postępują wykwalifikowani najemnicy? Przecież był Pazurem, to co... wolno mu było torturować tych ludzi? Nie mierz wszystkich jedna miarą. Akurat "tych dwóch" znam lepiej od ciebie i wiem sporo na temat ich zachowań, upodobań, czy odpałów. Dlaczego tu stoisz Nix, po co jesteś im potrzebny? Czemu do tej pory żaden ganger z partyzanta nie strzelił ci w łeb, choć zobacz... jest ich tu tylu dookoła. W tej chwili, tym miejscu. I parę minut wstecz. Stoisz, oddychasz, nie krwawisz. Zostawiają cię w spokoju. Dlaczego? Bo im nie bruździsz i nie próbujesz oszukać... wycwaniakować, więc cię nie ruszają. Wbrew pozorom to nie takie skomplikowane. - poziom tolerancji Savage również oscylował w granicach tuż przed wybuchem. Zamknęła oczy, policzyła do dziesięciu, a gdy uchyliła powieki, znów była spokojna.
-Gadają głupoty, mają irytujący styl bycia, ale można na nich liczyć. Da się na nich polegać. Trzeba tylko dać im szansę. To dobre chłopaki i bardzo ich lubię... pomyśl, gdyby należeli do takich degeneratów na jakich ich kreujesz... to czy aż tak bym się do nich przywiązała? Mają w sobie dobro, tak samo jak ty - wzruszyła ramieniem i przewróciła oczami, krzywiąc kąciki ust ku górze - Nie zabijają bezbronnych, cywili, dzieci... po cholerę tu przyjeżdżaliśmy, co? Na co im ten cały cyrk i akcje ratunkowe? Akcje ratunkowe. Trzymanie rannych w cieple, opatrywanie ich? Ludzi spoza gangu? Upiornie niekonsekwentne zachowanie, jak na bezlitosnych gangerów. Jesteście bezpieczni, ty i Boomer. Nie tylko dlatego, że jakby wam zrobili krzywdę, to bym się zapłakała na śmierć, a do tego nie dopuszczą. Nie wiem czy i kiedy się obudzi. Jako lekarz zalecam zabranie go do porządnego szpitala, nie tego co wy nazywacie szpitalem - prychnęła, wracając do pełnej powagi.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline