Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2017, 08:00   #486
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 64 1/2

Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 8 - noc 4 - 5 h do świtu; ciemność; b.zimno.




Nico DuClare, Gordon Walker i Nathaniel “Lynx” Wood



Kawa zdawała się mieć wręcz cudowne i magiczne właściwości. To, że Gordon znalazł ją w prawie przegniłym opakowaniu zewnętrznym, z którego tu i ówdzie prześwitywały plamy sreberka nie miało w tej chwili znaczenia. Sreberko na szczęście uchowało się całe i mimo upływu lat i dekad zachowało hermetyczność. Teraz więc mogli cieszyć się gorącym, brązowawym naparem o gorzkawym smaku rozsłodzonym przez miód jakim podzielił się brodaty snajper. Kawa zdawała się wlewać energię w zmarznięte ciała, rozlewała się po gardle i żołądku przyjemnym ciepłem i pomagała przezwyciężyć ogarniający coraz mocniej marazm, senność i zmęczenie.


Decydujące znaczenie miało jednak ognisko. W jego pobliżu odczuwali przyjemne, kojące ciepło jakie pozwalało zapomnieć o przemoczonych do suchej nitki ubraniach. Poruszali się już od wyceiczki na bagna w nasiąkniętych błotem i zimną wodą już gdzieś z pół doby. Do tego ostatni wieczór z padającym śniegiem przemieszanym z zimnym deszczem, leżenie w takich warunkach w mokrym i zimnym błocie, kałużach i trawie też nie pomagał zachować zdrowia i sił. Teraz zaśprzyszedł mróz. Może nie taki jak tutaj czy na północy zdarzał się w zimie ale jednak temperatura spadła zauważalnie poniżej zera. Tych zamarzniętych kałuż i zacieków, oszronionych ścian i przedmiotów nie dało się nie zauważyć. Sami czuli od razu atak mrozu jeśli choć na krok oddalili się od strefy ogrzewanej przez płomienie ogniska.


Instynkt podpowiadał pozostanie przy cieple ogniska. Pozostanie pozwalało mieć nadzieję na dotrwanie do rana w poturbowanym, sennym, głodnym, zmarzniętym ale jednak żywym kawałku. Całą trójką zdawali sobie sprawy, że ich siły zostały poważnie nadszarpniete. Ciała zbliżały się do limitu swoich możliwości. Wyjście na mróz w przemoczonych ubraniach obiecywało spore szanse na przymarznięcie tych nasączonych wodą ubrań do żywego ciało. To najpierw powodowało odrętwienie danego miejsca a w końcu zmieniało się w odmrożenie. Zaczęliby pewnie słabnąć, co raz trudniej by było zachować koncentrację nawet na prostych czynnościach jak to, gdzie się chciało i po co dojść. Aż w końcu łapało się moment odpoczynku który w niesprzyjających okolicznościach mógł się przemienić w wieczny odpoczynek. Jedynym ratunkiem by tego uniknąć było znalezienie ogrzanej, bezpiecznej kryjówki lub powrót do tej w której byli.


Czy wyprawa do pojazdu który wcześniej widział Wood było na tyle blisko by zdążyć nim zauważalnie mróz odciśnie na nich swoje piętno było ciężkie do przewidzenia. Odległość niby nie była strasznie daleka i dawała nadzieję na sukces przedsięwzięcia. Tyle, że było sporo niewiadomych których wpływ ciężko było w tej chwili przewidzieć. Począwszy od podstawowego w którym nie znany im był stan pojazdu czyli czy była nadzieja, że da się go uruchomić.


Lynx miał kolejny powód do zmartwienia. Jego cyberproteza zamigotała obrazem jakby miała kłopoty techniczne. Po chwili śnieżenia obraz wrócił do normy znów przekazując do mózgu zielonkawy obraz otoczenia.


Trójka postrzelonych żołnierzy trzęsła się z zimna i była raczej już po drugiej stronie przytomności. Nie nadawali się do żadnej samodzielnej akcji począwszy od samodzielnego poruszania się. Niemniej mieli drgawki i dreszcze a nie leżeli jak martwe kłody czyli jak wiedział Lynx z doświadczenia paramedyka i zastępczyni szeryfa z ojczystej Kanady dawało nadzieję, że póki są w cieple przestanie się im pogarszać.




Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; gorąco.




Will z Vegas



O Blue Angel nie dowiedział się Will zbyt dużo. Głównie tyle, że zainteresowanie jak się okazało kobietą - rajdowcem zostało od razu zauważone i odpowiednio potraktowane przez fanów innych kierowców z Ligii. Rozmowa szybko zaczęła się przeradzać w kłótnię i pyskówkę między trzema Runnerami z gościnnym udziałem Schroniarza tu i tam. Choć kłótnia wydawała się emanować przekleństwami i agresywnym tonem to jednak nie sprawiała wrażenie, że na serio Runnerzy zamierzają skoczyć sobie nawzajem czy Will’owi do oczu. Raczej chodziło o to by któraś z wersji była na wierzchu. A Blue Angel zdołał się więc dowiedzieć tyle, że była raczej nowa, nie była z Detroit i szło jej ostatnio wyśmienicie w Wyścigach. Nie dało się nie zauważyć, że Runnerzy całe te Wyścigi i ich gwiazdy traktują jak “sport narodowy” jak to się kiedyś na takie zjawisko mówiło.


Trójka Runnerów popatrzyła chwilę na Will’a i na siebie nawzajem. Oczywiście musieli się pokłócić o to kto ma iść. Wyglądało, że żaden nie chce iść ale i żaden nie chce zostać. Ostatecznie po chwili ostrej wymiany zdań doszli do wniosku, że w sumie jednak to powrót do Jednookiego to mniejsza siara niż gapienie się na zaparowany wrzątkiem korytarz więc dwóch z nich ruszyło na drogę zapalając oczywiście skręty ze sporą domieszką zioła. Ten trzeci też odpalił swojego, byle jak skręconego skręta i został przy Will’u z niewielkim zainteresowaniem śledząc jego przygotowania. Pewnie głównie dlatego, że był jedynym sensownie poruszającym się obiektem na jakim można było skupić wzrok.


Syk uciekajacej pary w pewnym momencie ucichł. Wewnątrz korytarza dalej jednak kłębiła się nagromadzona para nie mająca. Nagła cisza na tyle rzucała się w oczy, że Runner spojrzał z zaciekawieniem w głąb korytarza. Nic poza kłębiącym, gorącym oparem nie szło tam dostrzec więc zainteresowanie szybko zgasło z jego twarzy. - Długo już tu siedzicie? I nazywasz się w ogóle jakoś? - spytał Will’a nie chcąc chyba znów biernie czekać na rozwój wypadków.


- Miałeś być bystry. Używaj komunikatorów. Nie trać czasu na ganianie w tę i we w tę. - rozległ się nagle z któregoś z pobliskich głośników z panelu przy jakiś drzwiach głosem Jednookiego. Głośnik trzeszczał i zniekształcał głos ale Will i tak rozpoznał głos starszawego już faceta ze zdekompletowaną fizjonomią. Wyczuwał, w głosie tamtego irytację. - Pośpiesz się. Zanim cholerstwo rozlezie się po korytarzach. - dodał jeszcze kończąc rozmowę.


Pośpieszyć się jednak zbytnio nie dało. Póki w korytarzy unosiły się kłęby wrzątku nie szło tam się zbliżyć by choćby zobaczyć co się tam właściwie stało. Mgła w końcu z wolna rozeszła się tracąc temperaturę bez dodatkowego zasilania strumieniem z rury. Akurat zdążyła wrócić pozostała dwójka chłopaków z skórzanych kurtkach. Wrócili zadowoleni i chichrali się co chwila jakby po drodze spotkało ich coś przyjemnego czy zabawnego.


W każdym razie akurat jak ponownie byli we czterech to korytarz wychłodził się na tyle, że dało się do niego wejść i zbadać miejsce wycieku. Gdy weszli w głąb krytarza wciąż odczuć się dało bardzo podniesioną temperaturę. Oczy zaczęły im łzawić od tej wilgoci i gorąca. Było goręcej niż w dzień na pustyni w Vegas a powietrze było ciężkie do oddychania. W efekcie przebywanie wewnątrz miejsca uszkodzenia było już możliwe ale nadal było ciężko tu przebywać dłużej a praca wydawała się w ogóle ciężka do przedsięwzięcia. Zwłaszcza, że wszystko, zwłaszcza metal i to właśnie uszkodzonej rury nadal były tak gorące, że parzyły gołą skórę jak żywy ogień.


Same uszkodzenie było takie sobie. Poszarpane nieregularne otwory przez które wydostawała się dotąd płynąca rurami para. Widocznie ciśnienie w rurach rozsadziło od środka choć część osłabionej w tym miejscu metalowej konstrukcji i w efekcie w mini eksplozji wywaliło cały fragment rury strzępiąc go tymi otworami. Otworów było zbyt dużo i były zbyt duże by można było myśleć o jakimś klejeniu rury. Zniekształcenia od dawnej regularności też były zbyt duże by było sensowne bawić się w jakieś sztukowanie i nakładanie łat z innych rur. Łatwiej było wyciąć uszkodzony fragment i zamontować go zamiast uszkodzonego. Z pobliskich rur z innych systemów powinno dać się wykroić odpowiedni fragment. Problemem było zamontowanie tego bo choć dało się do rur sięgnąć bez pomocy to dłuższa praca z wyciągniętymi ku górze ramionami była ciężka. No i te temperatury powyżej najgorętszych tropików ze szczypiącym w oczy i pieczącym w skórę powietrzem było też trudne. Można było wytrzymać chwilę czy parę ale dłuższe przebywanie robiło się ciężkie do zniesienia.




Cheb; rejon północny; zachodni port; Dzień 8 - noc 4 - 5 h do świtu; ciemność; b.zimno.




Alice Savage



- Nic tam nie było. Nic specjalnego. Zwykły, stary, porzucony dom. Gdyby nie polali miotaczem pewnie by nie był w stanie się zapalić w ogóle przy tej pogodzie. - Alice wyłapała słowa szeryfa gdy odpowiedział na jej pytanie. Rozmawiali już chwilę przy czarnym furgonie. Łowiła jego słowa, reakcję i odpowiedzi. Ale nie mogła zapomnieć i nie obserwować pary Pazurów koncentrujących swoje wysiłki wokół terenówki. Widziała jak Paul odszedł do Hektora który miał widocznie do niego jakąś sprawę tak samo jak Nix to Boomer. Choć przynajmniej w tej drugiej sprawie mogła się domyslać o co chodzi. O to co właśnie skończyła rozmawiać z Nix’em. Teraz pewnie obgadywał to z drugim Pazurem.


Widziała jak chwilę wcześniej gdy wciąż dyskutowała z Hektorem jak Boomer przebiera się przy terenówce. Jak zdejmuje mokre ubranie i zakłada kolejne, pewnie suchsze czy bardziej odpowiednie na taką niepogodę. Nie było się co dziwić, widziała w jakim stanie wrócił z dachu Paul. Wyglądał teraz w tym przemoczonym golfie jak bardzo mokry i zmarznięty kurczak. Ale o dziwo Paul wrócił nie od razu od zawalonego dachu i już nie w samym golfie. Przyszedł do Runnerów z wojskową kurtką jaką dała mu Boomer gdzieś ze składów i zapasów terenówki. Kurtka wyglądała zdecydowanie mało runnerowo co Hektor przywitał uśmieszkiem złośliwej wyższości choć nawet on darował sobie złośliwe docinki. Paul nabierał sił grzejąc zmarznięte dłonie i ciało przy rozpalonym ognisku w starej beczce.


Potem jednak Alice zostawiła i ich i San Marino i ruszyła właśnie na rozmowę z szeryfem. Wciąż tkwiła przy furgonie skąd widziała przez tylne czy boczne drzwi parę Pazurów. Rozmowa z Nix’em nie skończyła się najszczęśliwiej. Ostatecznie odwrócił się od niej i ruszył w stronę Land Rover’a. - Szykuj się. Wyjeżdżamy. A jak ktoś nas spróbuje powstrzymać to chyba będę miał kłopot by kolejny raz utrudniać sobie życie celując w nogi. - burknął na odchodne też niezadowolony z przebiegu rozmowy tak samo jak i ona. Słyszała właśnie jeszcze też ich rozmowę jak wreszcie z Boomer mogli porozmawiać. Wracała właśnie po rozstaniu się z Paul’em który w drodze do reszty Runnerów ubierał długą wojskową kurtkę jaką od niej dostał. Nix też musiał zauważyć tą kurtkową hecę.


- Noo coo… - mruknęła obronnie miłośniczka balonówek wyczuwając ciężkie spojrzenie drugiego Pazura.


- Nie no nic. - odparł Nix tonem mówiąc cierpko i dość wyraźnie dając znak, że nie jednak tak nie całkiem takie nic.


- No to co się tak patrzysz? - obronny ton najemniczki stał się wyraźniej wyczuwalny a spojrzenie najemnika zdawało się jeszcze bardziej ciężkie. Na tyle, że kobieta uciekła w bok spojrzeniem i zajęła się rozdeptywaniem jakiegoś przebiegającego robala.


- Tak się zastanawiam co tam się działo na górze. Miałaś nas osłaniać. - Nix drążył temat patrząc na twarz unikającej jego spojrzenia kobiety.


- Osłaniałam przecież. O co ci chodzi? - na krótko Boomer spojrzała na niego przelotnie ale zaraz wróciła do niemego żucia balonówki.


- Tak? A tamten w golfie to co tam robił? Krył cię? - Nix nie dawał za wygraną i chcąc się dowiedzieć do czego doszło tam na dachu. Zupełnie jakby mu się przypomniało co i od niej i od Paul’a słychać było przez krótkofalówkę.


- A odwal się! - krzyknęła nagle Boomer przyjmując agresywny ton i postawę. - Ty co żeś tam na tamtej ławce robił co?! - warknęła na niego prawie dźgając go palcem w pierś. Chwilę złość wzajemna przetaczała się między ich spojrzeniami i wyglądali jakby mieli zacząć za chwile pełnowymiarową awanturę albo rzucić się na siebie z pięściami.


- Do roboty. Trzeba szefa przenieść. Spadamy stąd. - wysapał w końcu po chwile trzeszczącego napięcia Nix opanowując się pierwszy. Wskazał głową na rufę furgonetki i sam ruszył w jej stronę. Boomer chwilę wyglądała jakby nie była pewna co robić. Potem pyknęła balonówka i ruszyła za Nix’em. Wyglądała na spiętą i nieswoją tak samo jak i on.


No właśnie. Nix chciał zrealizować swój plan wywiezienie i jej i Tony’ego z osady. A Boomer mimo krótkiego spięcia między nimi była gotowa przyjąć jego polecenia bez szemrania. Pazur widocznie miała podobny punkt widzenia i hierarchę jak drugi Pazur. Różniła się ta hierarchia, wiedza i doświadczenie o tego co reprezentowała Alice. W tym właśnie był problem. Mieli inne punkty widzenia i nawet jak z Nix’em na chwilę jedno nawet zerknęło na punkt widzenia drugiego to tylko po to by znaleźć kolejne wady i zażalenia a nie by uznać rację i pozytywne aspekty tego punktu widzenia. Różnili się, byli inni i tak samo ich poglądy na najbliższą przyszłość były inne. Pazur nie mógł przekonać Runnera a Runner Pazura. Ganger nie mógł przekonać najemnika a najemnik gangera. Naukowiec nie mógł przekonać wojownika a wojownik naukowca. Wreszcie mężczyzna nie mógł przekonać kobiety a kobieta mężczyzny. Różnli się właściwie wszystkim i nawet te same fakty każde z nich potrafiło używć do udowaniania swoich racji. W tym był właśnie problem. Dlatego on odszedł gdy wyczerpały się cywyilizowane środki dyskusji i zostawał sam upór, tępa kłótnia czy środki bardziej bezpośrednie niż słowa. On odszedł a ona została ale oboje byli tak samo niezadowoleni i mieli za złe upór tego drugiego. Nie dogadali się.


On był żołnierzem. Patrzył na sprawę po wojksowemu. Uważał, że ma słuszność. Chciał by zaakceptowała jego plan. Pakują się. Odjeżdżają. Flashbang. Znikają. Nikt nie ginie. I wyjeżdżają z niebezpiecznej strefy. Ona nie chciała tego zaakceptować. Ona była lekarzem. Patrzyła po medycznemu. Chciała by zaakceptował jej plan. By wsiedli na łódkę. Odpłyneli. Przeszli przez Wyspę. Dotarli do Bunkra. Wrócili do swoich. Nikt nie ginie. I znajdują szczepionkę na groźnego wirusa. On nie chciał tego zaakceptować.


Ona wierzyła, że ogarnie Runnerów. Przekona ich. Na tyle by nie zrobili krzywdy Pazurom. Wystarczyło by nie robili problemów. On nie wierzył Runnerom. Uważał, że ona żyje w mrzonkach. Nie wierzył, że Runnerzy nie zlikwidują ich gdy trafi się okazja. I nie zamierzał nie robić problemów bo zamierzał ją stąd zabrać a to było jasne, że Runnerzy uznająza robienie problemów.


Ona uważała, że Runnerzy okazali na Wyspie łaskę i dobroć gdy zaczęli gadać zamiast strzelać kiedy szła z Pazurami drogą przez las. On uważał, że okazał łaskę i dobroć Paul’owi gdy przy biurze szeryfa strzelił mu w nogę a nie w pierś czy głowę.


Ona wierzyła w cuda techniki medycznej i umiejętności przedwojennego naukowca w Schronie i na tym opierała swój powód powrotu do Bunkra. On znów uważał to za uleganie mrzonkom bo stan sprzętu w Bunkrze i jego mieszkańców był im nieznany więc byłą to słaba podstawa na główny filar planu najbliższych działań.


Ona powoływała się na swoje poczucie obowiązku, służby i przysięgi które kazały jej zostać i przedostać się do źródła problemów na Wyspie. On się powoływał na swoje poczucie obowiązku, rozkazy i przysięgi które kazało mu wyjazd póki były sprzyjające ku temu okoliczności.


Ona namawiała go na rozsądek w obawie przed pościgiem i konfrontacją Runnerów czy tu, po drodze czy w Hope które było im znane dzięki niej. On traktował to jak kolejne przeszkody do pokonania i był to typ konfrontacji jaki nie wywoływał w nim obaw większych niż inne konfrontacje.


Ona namiwala go na spróbowanie swoich sił w znalezieniu szczepionki na wirusa. Wierzyła, że dzięki sprzetowi z Bunkra i własnej wiedzy zdoła tego dokonać. Nie obawiała się tej konfrontacji. On namawiał ją na rozsądek przed przedostawaniem się na teren który powinien zostać objęty kwarantanną.


Ona widziała w powrocie na Wyspę i do Bunkra jako powrót na znajomy, bezpieczny i swojski teren otoczony przez przyjaciół gdzie którzy im pomogą i nie dadzą zrobić krzywdy. On widział w powrocie na Wyspę i do Bunkra jako powrót do centrum wroga, gdzie będzie miał nad nimi miażdżącą przewagę pod każdym względem, gdzie ich załatwią przy pierwszej okazji bez względu na to co ona chce i powie tamtym czy o Pazurach.


Ona nie miała namacalnych dowodów na istnienie wirusa. Nie miała żadnych chorych do pokazania, żadnych trupów, żadnych plotek o aktualnej zarazie w okolicy, żadnych sojuszników którzy coś mówiliby o groźbie wirusa w Bunkrze. Żadnych twardych dowodów które mogłaby mu wskazać poza własnymi domysłami i przypuszczeniami. On nie miał żadnych namacalnych dowodów na istnienie spisku Runnerów dążących do likwidacji Pazurów przy pierwszej okazji. Żadnych trupów, pobić, ciał, plotek czy świadków by jej unaocznić, złą wolę gangerów z Detroit czyhających na życie jego i Boomer.


Ona podejrzewała go o manipulację faktów i wykorzystanie sytuacji by ślepo wykonać swoje rozkazy. On podejrzewał ją o manipulację faktów i wykorzystanie sytuacji by przy pierwszej okazji wrócić do Bunkra opanowanego przez Runnerów.


Ona oskarżała go o przymykanie oczu na masowe zabójstwo i wydanie wielu istnień na zarazę. On oskarżał ją o ślepotę umysłową bo co chwila ludzie umeirali na wiele rzeczy, na zarazy też. Ona uważała, że ma szansę znaleźć lek nim zaraza pochłonie masy ludzkie. On uważał, że jeśli wirus jest tak groźny jak go opisuje to nie ma szans znaleźć lek w wieczór czy dwa.


Ona wkurzała się, że chce ją i jej przybranego ojca porwać i złamać przez to umowy zawarte z Daltonem on wkurzał się na nią, że uparła się nie rozumieć co oznacza “wyjedziemy z osady i poczekamy do rana”.


Ona czuła się bezsilna widząc jego militaryzm i dążenie do konfliktu gdy upierał się by opuścić to miejsce. Bo tak właśnie postępują twardogłowi militaryści a nie elastyczni stratedzy. On czuł się bezsilny widząc jej ślepotę, że dąży do minimalizacji strat nawet u Runnerów bo z militarnego punktu widzenia powinien otworzyć ogień z nienacka i puścić prawdziwe granaty a nie flashbangi i zlikwidować przeszkodę na dobre. Bo tak właśnie wygląda elastyczna strategia a nie twardogłowy militaryzm.


Ona się powoływała na słowa Tony’ego które kazały im zostać na miejscu i wkurzała się, że on wypacza te słowa nie rozumiejąc ich oczywistego przesłania jak przecież je sam słyszał. On powoływał się na słowa szefa które kazały im bez względu na wszystko dowieźć ją do Hope i czemu ona wypacza jego słowa nie rozumiejąc ich oczywistego przesłania jak przecież sama je słyszała.


Ona wkurzała się i frustorwała widząc, że on nie chce zaakceptować jej racji, punktów widzenia i oczywistych oczywistości. On wkurzał się i frustrował widząc, że ona nie chce zaakceptować jego racji, punktów widzenia i oczywistych oczywistości.


No i koniec końców nie dogadali się. On nie przekonał jej a ona nie przekonała jego.


Wciąż rozmawiała z szeryfem tak jak wcześniej z Hektorem i Paul’em ale czuła gulę widząc jak Pazury już chyba popakowali się i przygotowali do drogi. Byli gotowi by zabrać szefa czyli jej Tony’ego no i ją samą. Konfrontacja zbliżała się wielkimi krokami razem z każdym krokiem zbliżających się Pazurów. Było oczywiste, że tutaj i ona i on się nie mylą w szacunkach i Runnerzy nie pozostaną bierni przyglądając się jak Pazury zabierają Alice. Z rozmowy z Bliźniakami wiedziała, że akurat cała trójka i oni dwaj i Nix mają zaskakująco podobny sposób rozumowania całej sytuacji. Nawet podobnie wyrażali się o sobie nawzajem widząc w tej drugiej stronie zagrożenie i jedynie chwilowi tolerujac obecność tego drugiego. Głównie ze względu na nią. Ona sama była źródłem tego konfliktu. I ona sama też powstrzymywała ten konflikt. Bliźniaki faktycznie mieli ochotę zlikwidować Nix’a. Nawet teraz nie była pewna czy jakoś nie obmyślą sposobu jak go “zniknąć”. Obaj poznali go w innych okolicznościach ale obaj pałali do niego niechęcią. Jątrzył ich samą swoją obecnością. Prowokował do zaczepek i agresji, szukali słabego punktu, by dał im pretekst do ataku. On wręcz bliźniaczo reagował na nich. Jedynie okazywał nieco inaczej, mniej pyskatymi tekstami ale za to nieustępliwym i prowokującym ich spojrzeniem, zachowaniem okazującym wyższość płynącą ze świadomości własnej wartości i przynależenia do elity pod patronatem wyszkolenia i surowym okiem sławnego “Cass’a” Rewersa. Między tymi trzema szykował się w najcieplejszym wydaniu wieczna zimna wojna w każdej chwili mogącą przerodzić się w totalną wojnę na całkowite wyniszczenie wroga.


Para Pazurów doszła do furgonetki. Milczeli. Trzasnęły otwierane drzwi gdy półsłówkami zaczęli pomagać sobie przygotowywać bezwładne ciało szefa do zabrania. Wśród złozonych pokotem ciał na podłodze furgonetki, wyniesienie ciała bezwładnego olbrzyma nie zapowiadało się ani łatwo ani lekko. Na pewno nie lekko. Nix wszedł do wnętrzw pojazdu lawirując między ciałami. Boomer została przy tylnych drzwiach szykując się do złapania za podane z wnętrza ciało. Całość obserwowała i Alice i szeryf który jako jedyny z pacjentów był przytomny i świadomy. Jednak widząc ruch i dziwne zachowanie Pazurów przy vanie do pojazdu podszedł też i Eliott z Erykiem. Na ich twarzach malował się wyraz konsternacji. Czynność jaką wykonywały Pazury była raczej oczywista ale na twarzach zastępców szeryfa i tak malował się wyraz zaskoczenia.


- Co robicie? - spytał niepewnie Eliott widząc manewrójącego wśród ciał Pazura. Spojrzał na czekajacą Boomer ale ta uciekła spojrzeniem gdzieś w bok i pyknęła balonówą. Też milczała. - Nix? - spytał Eliott rezygnując z indagowania najemniczki na rzecz jej partnera. Ten jednak uparcie milczał próbując już chwycić za nieruchomego olbrzyma. - Hej Nix no co jest? Co robicie? Myślałem, że popłyniecie z nami na drugi brzeg. Znalazłem łódkę. Co ty robisz Nix? - Eliott wydawał się z każdym zdaniem co raz bardziej rozczarowany gdy milczenie Pazurów co raz bardziej wydawało się jasne co do ich intencji.


- Wyjeżdżają. Zostawiają nas. - powiedział spokojnie Eryk też chyba z ciężkim sercem.


- Hej! - krzyknął prawie Nix uderzając ze złości w burtę wozu. - My mamy swoje rozkazy! Rozkaz to rozkaz. - Pazur wydawał się być rozjątrzony choć też nie wyglądał na zadowolonego. Raczej na takiego trawionego poczuciem winy ale i obowiązku.


- Nix ma rację. Rozkaz to rozkaz. Zostawcie ich chłopaki. Muszą jechać niech jadą. - odezwał się wreszcie calkiem spokojnie Dalton.


- Jak to niech jadą? Ale szefie… Nic szef nie powie? Nic szef nie zrobi? Chyba coś trzeba… - Eliott zwrócił się z nierozumiejącym wyrazem twarzy na starszego Chebańczyka. Spokojem i przyzwoleniem szefa wydawał się byc jeszcze bardziej zaskoczony niż szykującymi się do odjazdu Pazurami.


- Niby co Eliott? Nie złamali tutejszego prawa. Są wolni. Mogą jechać gdzie i kiedy chcą i robić co dadzą radę ze swoją wolnością. - odparł niewzruszonym głosem szeryf. Nix słuchał uważnie co mówią, zwłaszcza co mówi i jak szeryf. Pokiwał głową jakby odczuł ulgę słysząc co szef miejscowych stróżów prawa powiedział. Byli wolni. Czyli nie zamierzał nic robić.


- A Alice? Przecież ma się stawić na rozprawie. Ona też może jechać? - spytał niepewnie Eryk zerkając na rudowłosą kobietę z wyznaczonym za trzy doby terminem rozprawy.


- Póki za trzy doby nie nie stawi się na tej rozprawie nie ma podstaw do zatrzymania. Chyba, że do tego czasu znów złamie prawo. Póki to nie nastąpi nie mamy podstaw do zatrzymania kogoś z nich. - Dalton wzruszył ramionami patrząc na swoich zastępców a potem na nieco przygiętego w kufrze vana Paura.


- Ale oni chcą zwiać! Gdzie ich będziemy szukać za trzy doby?! Nawet prawdziwego samochodu nie mamy. Nie możemy czegoś zrobić? - Eliott wydawał się sfrustrowany taką jawną niedorzecznością słów szefa.


- Pewnie coś by się znalazło by kogoś z nich zatrzymać do wyjaśnienia. By zamknąć ich w celi. Ale czy to chcesz osiągnąć Eliott? Zamknąć ich w celi? I czujesz się na siłach dokonać zatrzymania? - szef chebańskich stróżów prawa nie tracił spokou ducha ani na chwilę. Wciąż mówił poważnym ale spokojnym głosem nie unosząc go ani na chwilę. Spojrzał na koniec na Eliott’a przy pytaniu o zatrzymanie. Ten przejechał językiem po wargach i przez chwilę on i Nix tkwili nieruchomo mierząc się spojrzeniami. Obaj wiedzieli, że Dalton dopiero dochodził do siebie po ostatnich godzinach tej nocy. Eryk nadawał się do pomysłowej i mężnej walki z papierami i sporządzania portretów pamięciowych. A co sam Nix potrafi w pojedynkę to Eliott był świadkiem przy jego solowej akcji przy ich biurze. A teraz była jeszcze Boomer. A Eliott właściwie był jedynym zdolnym do swobody ruchu chebańskim stróżem prawa który mógłby teraz próbować zatrzymać Nix’a i Boomer. Po chwili więc wzruszył ramionami i ze złoscią rozgniótł jakiegoś przebiegajacego robala.


- Przykro mi. - wzruszył ramionami Nix przerywajac chwilę krępującej ciszy. Wydawał się być tak samo zawstydzony jak Eliott rozczarowany. - Zatrzymamy się do rana gdzieś w pobliżu. Jak się szef obudzi i powie, że wracamy to wrócimy. - dodał najemnik jakby na pocieszenie nie chcąc chyba całkiem niszczyć ich i swojej nadziei.


- Ale musicie jechać już teraz? Zostawicie nas? Z tymi bandytami? Z tymi strzelającymi łódkami? Nie pomożecie nam? - patyowaty Eryk nieśmiało próbował coś dodać od siebie patrząc równie nieśmiało i prosząco na przygiętego pod dachem vana najemnika.


- Nic nie poradzę. Taki rozkaz. Póki nie ma innego nic nie możemy poradzić. - odpowiedział cicho Nix rozkładając bezradnie ramiona.


- Zostawcie ich chłopaki. Nie możemy im rozkazać bo nie są od nas. Nie możemy ich wynająć bo jesteśmy spłukani. Nie możemy ich błagać bo jesteśmy Chebańczykami. A prośby nie działają bo oni muszą być posłuszni swoim rozkazom. - szeryf streścił w paru słowach jak wygląda ta sytuacja. Dwaj młodsi Chebańczycy chwilę patrzyli na siebie nawzajem, na szefa, na Alice, na Pazurów chyba szukając jakiegoś wyjścia ale widocznie nic nie znaleźli. Jeden i drugi pokiwał chwilę smutno głową godząc się w końcu z odejściem Pazurów na których widocznie liczyli dużo bardziej niż dotąd się spodziewali. Nie mieli możliwości zatrzymania tutaj Pazurów. Nixteż pokiwał z wolna głową jakby też po cichu liczył, że coś jednak znajdą. Jak nie znaleźli zostawało zabrać się za przepakowanie do terenówki.


- No to ten… My będziemy się zbierać. I no jak szef się rano obudzi i każe wracać to wrócimy. Bo Alice mówi, że nie wie kiedy i chce konsultacji z innym lekarzem a wcześniej nic takiego nie mówiła. I mówiła, że szef wyjdzie z tego. Dopiero jak jej powiedziałem, że wyjeżdżamy to zaczęła mówić o innym lekarzu i to jak juz to tylko tym z Bunkra. - Nix zaczął tłumaczyć co i jak było jakby chciał jakoś głosem zalepić tą ciszę i własne sumienie.


- Alice? Tak, myślę, że tak. Nie wiem co ci powiedziała ale pewnie brzmiało prawdopodobnie, ubrane w odpowiedni żargon i jak ulał pasujące do jej potrzeb. Pewnie by nie wyjeżdżać. - powiedział spokojnie szeryf i tym razem wywołał gwałtowną reakcję całej chebańsko - pazurowej czwórki. Eliott spojrzał na niego zaskoczony a potem przekierował spojrzenie na Pazura w furgonie. Ten zaś odwrócił się wciąż pryzgięty pod dachem samochodu i wytrzeszczył oczy w jeszcze większym zaskoczeniu na szeryfa niż jego zastępca.


- Dokładnie tak! Tak było! - Nix prawie krzyknął jakby wreszcie znalazł bratnią duszę co go rozumie. - Ale nam szef kazał! Mamy swoje rozkazy! Ona tego nie rozumie! Nie wie co to oznacza mieć rozkaz! I to od szefa. - wyrzucił z siebie sfrustrowany Pazur gestykulując przy tym ręką. - A ona tylko gada o powrocie do Bunkra i tyle. Nic do niej nie dociera. Jak tam byśmy z nimi do nich poszli to nas załatwią. O tak, albo gorzej. - dodał już bardziej zmęczonym i spokojnym głosem nie wiedząc jak inaczej z tego wybrnąć więc powiedział jak to widział. Na koniec wskazał na leżącego na podłodze zabandażowanego Brian’a. Na chwilę wszyscy skupili wzrok na śpiącym Saxtonie.


- No myślę, że ten scenariusz trzeba poważnie brać pod uwagę. - zgodził się nadal spokojnie szeryf. - A Alice ma zakrzywione postrzeganie przez silny emocjonalny związek jaki odczuwa z tymi ludźmi dlatego patrzy na nie przez różowe okulary. - ponownie zgodził się z Pazurem szeryf.


- Dokładnie! Dokładnie tak! - Nix wydawał się być wręcz wniebowzięty, że szeryf potrafił ubrać jego myśli w czytelne, zrozumiałe i trafne słowa.


- No właśnie. I dlatego musicie się stąd ewakuować póki możecie wykonać rozkazy waszego przełożonego. - szeryf dalej nie wydawał się w najmniejszym stopniu wytrącony z równowagi.


- No tak. No tak, właśnie tak. - Nix pokiwał głową ale coś już widocznie musiał zauważyć w dziwnie zgodnej postawie i słowie szeryfa. W ogóle nie próbował go zatrzymywać ani nic


- No właśnie synu. Więc zabierajcie Alice, szefa i jedźcie. My was nie będziemy powstrzymywać. - Dalton nadal był zdumiewająco zgodny i układny.


- Nie? - Nix wciąż nieco przygarbiony pod budą vana popatrzył podejrzliwie i ze zdziwieniem na pół siedzącego szeryfa. Spojrzał na chwilę też na Eliott’a i odwrócił się na stojącą wciąż na zewnątrz Boomer. Ale jakoś nie doczekał się od nich decydującego wsparcia czy podpowiedzi. - No to my będziemy się zbierać. - powiedział ostrożnie patrząc znowu na szeryfa.


- Droga wolna. - szeryf gestem dłoni wskazał zachęcająco na leżąco nieruchomo ciało dowódcy Pazurów. Nix wahał się ale odwrócił się znowu by zacząć dźwigać ciało olbrzyma.


- Dobra szeryfie co jest grane? - Pazur nie wytrzymał i zostawił przenoszenie szefa i znów odwrócił się z powrotem do starszawego Chebańczyka.


- Nic nie jest grane synu. Masz swoje rozkazy. Powinieneś je wykonać. Twój plan jest sensowny i my spore szanse na powodzenia. Zostanie tutaj a zwłaszcza podróż na Wyspę nie wydaje mi się dla was korzystne. Więc powodzenia. - szeryf popatrzył z dołu gdzie siedział w górę na przegiętego pod sufitem najemnika. Ten dalej wpatrywał się w spokojną twarz szeryfa. Wodził po niej drobnymi ruchami gałek ocznych gdy szukał tam podstępu czy ukrytego sensu.


- No… No właśnie… - powiedział po chwili wahania z wyraźnym ociąganiem. Znów się wahał, milczał i próbował rozgryźć szeryfa. - A pan? Jeśli nie będzie próbował mnie pan zatrzymać to co pan zrobi? - zapytał w końcu dając za wygraną w tej szeryfowej łamigłówce.


- A wiesz synu to co zwykle. Spróbuje zadbać by to miejsce przetrwało. By zwykli ludzie mogli tu zwyczajnie żyć. - odparł szeryf patrząc w górę na stojącego przed nim młodszego mężczyznę. Ten milczał dłuższą chwilę wpatrując się intensywnie w siedzącego na podłodze szeryfa. Stał przygarbiony pod dachem runnerowego vana i kręcił coraz mocniej głową.


- Normalnie żyć? Tutaj? Ale jak? Jesteście słabi. Nie macie broni ani amunicji. Co mieliście to tamci wam ukradli. Na te kutry to trzeba coś ciężkiego. Nawet karabinem wiele się im nie zrobi. A nie macie nawet karabinów. Widziałem cmentarz. Nie mogło was zostać dużo. Pętają się tu i ci z NYA i Runnerzy. Raczej nie odejdą. Nawet prawdziwego lekarza nie macie. I te robale się tu rozpleniły. Przetrwać? Normalnie żyć? Jak nie tej nocy to… - młody Pazur jednym tchem wymienił całą litanię przeciwności i nawet taka pobieżna lista nie dawała zbyt różowych perspektyw jakiemukolwiek miejscu i w raczej oczywisty sposób nie sprzyjała temu by w nim mogli żyć normalni ludzie w normalny sposób. Wszyscy w vanie wiedzieli, że Nix trafnie choć pobieżnie oszacował sytuację. Pazurowi chyba mimo wszystkich wysiłków nie szło zrozumieć słów szeryfa. - Dlaczego? Dlaczego pan to robi? - spytał w końcu zerkając w dół na siedzącego faceta ze złotą gwiazdą w klapie kurtki.


- Bo tak trzeba synu. Takie są zasady. Muszą być jakieś zasady. Nie można wiecznie odwracać głowy i iść dalej. Uciekać. Gdzieś trzeba w końcu się zatrzymać. I walczyć. Nie dla czegoś czy kogoś. Nie dla rozkazów czy dowódców. Ale walczyć o spokój sumienia. O swoją dumę. O swój honor. Walczyć o samego siebie dla siebie. Każdy z nas musi znaleźć takie swoje miejsce i swoją walkę. Ja znalazłem tutaj. Dlatego tu zostanę. I będę walczył o te miejsce. I dla tego miejsca. Ale ty nie musisz. Nikt z was nie musi. Może nie znaleźliście jeszcze swojego miejsca. Swojego punktu do zatrzymania. - szeryf odpowiedział dłużej i tym razem przez spokojny głos przedarła się esencja pewności siebie i niezłomności wiary, że zasady o których mówi są nienaruszalne bez względu na sytuację. Zasady które Dalton stosował nie wiadomo od jak dawna a które pozwalały mu być takim jakim poznali go wszyscy wokół co choć krótko mieli okazję go poznać. Najemik znieruchomiał prawie calkowicie chłonąc każde słowo Chebańczyka. W końcu jednak zaczął przecząco kiwać głową. Najpierw prawie niezauważalnie a potem co raz wyraźniej.


- Tak… Tak ma pan rację szeryfie… A… Ale ja nie mogę… Chciałbym ale nie mogę… Mam rozkazy… Musimy dowieźć Alice na miejsce przeznaczenia. Całą. Bez względu na wszystko. Szef tak kazał. To rozkaz. I tylko szef może go odwołać albo zmienić… Nie mogę szeryfie… Nie mogę złamać rozkazów… - w głosie i minie najemnika pojawiło się cierpienie i męka gdy dwa żywioły walczyły w jego duszę. Żaden nie mógł zdobyć decydującej przewagi


- Nie możesz. Ale chcesz. To ci podpowiada sumienie synu. Z sumieniem zostajemu do ostatniego tchu synu. Z szefem i rozkazem niekoniecznie. I sumienie zabieramy ze sobą gdziekolwiek każdy z nas dalej trafi. Radzę ci o tym pamiętać synu. - szeryf odpowiedział szybko, prawie wcinając się w wypowiedź Nix’a. Wskazał go palcem a Pazur przygryzł wargę z emocji walcząc sam ze sobą w straszliwych zmaganiach wewnątrz swojej duszy.


- Daj spokój Nix… - nagle wtrąciła się Boomer też chyba przytłoczona całą tą sceną, słowami i emocjami. Para zastępców szeryfa też zaniemówiła już dłuższy czas. Delikatnie dotknęła dłoni Nix’a jakby chciała dać mu swoje współczucie, zrozumienie i otuchę w tym z czym się zmagał. Mówiła łagodnie, prawie szeptem i też podobnie patrzyła w górę na wciąż stojącego wewnątrz kufra furgonetki partnera. - Coś się wymyśli… Jak chcesz to zwal na mnie… Na pewno coś wymyślisz. Wiesz jak rano zrobiłeś ten plan trasy. Ja bym w życiu tego nie zrobiła. Tak bez map i niczego. A ty dałeś radę. Teraz też jakoś będzie. Znowu coś wymyślisz. Jak zawsze. No weź Nix… - mówiła niezbyt głośno i w miarę jak mówiła delikatnie potrząsnęła dłonią najemnika w pocieszajacym geście. On wciąż, przygarbiony stał na podłodze vana i przysłonił dłonią oczy ciężko wzdychając.


- Szef to nie jest jakiś cymbał. Wie kto podejmuje u nas decyzję. Poza tym laskami się zasłaniać… - jęknął Nix wciąż się wahając i ważąc decyzję na szali. Dłoń Boomer która na chwilę zamarła jeszcze raz pocieszająco potrząsnęła jego dłonią. - Można… Można by… Można by to wziąć na strategiczny punkt widzenia… Wyższa konieczność strategiczna która anuluje rozkazy niższego rzędu… Ale to… Nie wiem… Trzeba by się pozbyć zagrożenia. Te które sprawia, że trzeba się ewakuować. To by unieważniło potrzebę ewakuacji. Te kutry. Trzeba by rozwalić te kutry. A nie mamy czym… No i Runnerów… Oni zagrażają wykonaniu rozkazów. Chcą zabrać Alice. Jak ją zabiorą nie wykonamy rozkazów. I jak pójdziemy walczyć z kutrami czy gdziekolwiek na pewno znów ją zabiorą. - Nix wahał się gdy mówił ale jednak gdy wrócił na tryby wojskowej taktyki nawet trudny problem obrabiał jego wyćwiczony umysł sprawniej niż to z czym się męczył przed chwilą. - Nie, no to bez sensu… Brednia jakaś. Szef mnie zdegraduje. W życiu nie zostanę tym Pazurem… - jęknął ciężko osuwając się równie ciężko po burcie pojazdu i kucając na podłodze. Oparł łokieć o kolano i schował twarz w dłoni. Dłoń Boomer spoczęła pocieszająco na jego ramieniu.


- Nie bój się. Mnie pewnie zdegraduje razem z tobą. - pewnie chciał go pocieszyć ale gdy podniósł na nią wzrok i twarz spojrzenie miał jak na kogoś kto kopie leżącego. Stojąca na zewnątrz Pazur stropiła się wyraźnie pod tym spojrzeniem gdy zdała sobie widocznie sprawę z niezgrabności tego co powiedziała.


- Synu. Jeśli twój szef zwolni cię tutaj zawsze będziesz mile widziany. Dla kogoś kto ma serce, sumienie i odwagę by walczyć o to miejsce znajdzie się też i odznaka. Przydałbyś nam się synu. - do rozmowy znowu wtrącił się Dalton sprawiając, że siedzący na podłodze najemnik spojrzał w jego stronę.


- Dzięki. Ale bez urazy szeryfie chcę zostać Pazurem a nie szeryfem. Widziałem co potrafią wywinąć ludzie z odznakami. Choć pan to naprawdę jest takim prawdziwym szeryfem jak kiedyś. No ale nie Pazurem. - młody mężczyzna pozwolił sobie na nieco wylania żalu i kąśliwości jakie odczuwał.


- Rozumiem synu. Zrobisz jak uważasz. Ja nie rzucam słów na wiatr. Ale co do Runnerów chyba mógłbym wam pomóc. - szeryf kiwnął zgodnie głową i końcówką wypowiedzi wyraźnie zaciekawił Pazurów więc kontynuował dalej. - Nie chodzi o to by coś robić z Runnerami. Chodzi by nie zabrali Alice. Więc niech Alice zostanie tutaj. Wrócimy do biura. Ona tam zostanie. I tam jest dobre miejsce na punkt medyczny. Wtedy chyba byłby remis. Wy nie zabieracie Alice za miasto a oni nie zabierają jej na Wyspę. Nie uszczęśliwia to pewnie nikogo z was włącznie z Alice. Ale też nie ma przegranych w takim rozrachunku. I nikt z nas nie musi ginąć. Alternatywnie wygracie wy albo oni. I na moje oko na pewno ktoś z was zginie. Od nas pewnie też bo nie będziemy stać bezczynnie. Dlatego nie jest mi na rękę to wyjście. - szeryf wywalił kawe na ławę jaki widzi sposób na rozwiązanie tej sprawy. Nix i Boomer popatrzyli na siebie a potem na Alice. Chyba byli skłonni przyjąć takie rozwiązanie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline