| Laura & Chloe - 1 / 2 Leniuchowanie w wydaniu Laury sprowadzało się do siedzenia w jednym miejscu przez cały dzień. Potrafiła wziąć książkę i szkicownik, usiąść na fotelu i przesiedzieć tak do wieczora. Dziewczyna nie miała z tym żadnego problemu, natomiast jej babcia takowy już miała. Cały czas starała się wyciągnąć wnuczkę, by zażyła trochę życia, bo jak to mówiła "siedzieć w pokoju to można wszędzie". Późniejszym popołudniem babcia wybierała się do piekarni i zdołała namówić Laurę na towarzyszenie, choć w prawdzie dziewczyna była skupiona bardziej na rysowaniu. Niemniej, Beronique osiągnęła mały sukces, bowiem wywlekła wnuczkę na powietrze. Tuż przed drzwiami samej piekarni, pomysł srebrnowłosej, by nie wchodzić a zostać na zewnątrz dla ładnej perspektywy, spotkał się z uznaniem.
Młoda Brequet przysiadła więc nieopodal i ze wzrokiem wbitym w raz w świątynię, raz w kartkę papieru szkicownika, przelewała naturę małą końcówką węgielnego ołówka.
- Ładnie rysujesz - odezwał się dziewczęcy głos zza pleców Laury. Gdy się odwróciła, dostrzegła zaglądającą jej przez ramię drobną dziewczynę, o jasnej cerze, ciemnych oczach i długich ciemnobrązowych włosach, które miała związane luźno z tyłu głowy. Była ubrana w białą sukienkę i płaszczyk narzucony na plecy.
- Dzień dobry - odpowiedziała przyjaźnie srebrnowłosa. - Świątynia ładnie wygląda z tej perspektywy - przyznała pokazując rysunek w całości, by dziewczyna nie musiała nachylać się zza ramienia.
- Potrafi panienka uwydatnić piękno miejsca, które z pozoru wydaje się przeciętne - stwierdziła. Wyprostowała się i uśmiechnęła do Laury.
Stanęła obok białowłosej.
- Ma panienka talent w ręku - pochwaliła Chloe.
- Zwykle moje szkice dotyczą projektów niż po prostu "martwej natury", acz staram się jak mogę... Coraz ciężej mi to wychodzi... - westchnęła przyglądając się kartce, jak i świątyni. - Panienka zdążyła się zaklimatyzować? Proboszcz na dłuższą metę jest znośny? - dopytała nieco ściszając głos na koniec.
Chloe westchnęła ale na jej twarzy pozostał lekki uśmiech.
- Tak po prawdzie to dopiero teraz mam czas dla siebie - dziewczyna rozejrzała się pod nogami. Chwyciła się pod boki.
- Szczerze powiem, że świątynia była mocno zapuszczona i porządki były nie lada wyzwaniem - mrugnęła do Laury. - Ojciec Glaive jest dobrym człowiekiem - stwierdziła Chloe. - Problem jest tylko z naszym kościelnym - pokręciła głową. - Alkohol już nie jednemu rozum wypłukał.
- Um... Kościelnym? - zwątpiła Laura niezbyt orientując się w organizacji kościołów. - Znaczy, że jest jeszcze ktoś jeszcze, czy panienka mówi o proboszczu "pijaku"? Proszę wybaczyć, niezbyt znane są mi normy kościelne. Wprawdzie z nich najbardziej interesuje mnie architektura.
Chloe pokręciła głową
- Nie nie - westchnęła i lekko uniosła ręce jakby w geście poddania. Wyprostowała się i splotła dłonie za sobą. - Z resztą mniejsza o to. Ogólnie to bardzo podoba mi się tu. Cieszę się, że zdecydowałam się na tą pracę. A jak panience mija pobyt u rodziny?
Zmarszczone brwii srebrnowłosej wskazywały, że niezbyt rozumiała poruszoną pierwszą kwestię, acz na zmianę tematu zmieniła wyraz twarzy.
- Bardzo miło było odnowić stosunki z dziadkami. A tak to z całych sił staram się nie robić nic konkretnego i "odpoczywać"... ale chyba nie potrafię. Męczę się przy tym bardziej, niż podczas pracy... Sama panienka widzi... - Laura przewertowała poprzednie strony szkicownika, które były wypełnione po brzegi szkicami rzeczy zdecydowanie bardziej technicznych, niżeli ładnych widoków. - Oszukiwanie samej siebie, że coś się potrafi, nie jest chyba najlepszym rozwiązaniem...
- Czemu panienka tak uważa? - zapytała Chloe z nagłą troską wymalowaną na twarzy. Ale uśmiech prędko powrócił na jej usta. - Nie musi być panienka tak skromna. Długo panienka zostaje u rodziny?
- Sama nie wiem jak długo... Pewnie parę tygodni. Długich tygodni, w których jak nie będę robiła nic konkretnego to wyschnę na wiór... Jest już... czwarty dzień? A ja nie mogę już wysiedzieć - przyznała kładąc szkicownik na kolanach, a dłonie na szkicowniku. - Panienka umie odpoczywać? Ja nie potrafię.
- Zdecydowanie nie - odparła bez zawahania panna Vergest. - Po prawdzie mam tak jakby dziś wolne i pomyślałam sobie, że zrobię sobie spacer po miasteczku... Ale już myślę tylko o tym co powinnam jeszcze zrobić w świątyni. A nasz Cicerone jest niesamowicie pracowitym człekiem, więc muszę za niego myśleć o sprawach tak przyziemnych jak posiłek czy nawet odpoczynek. Więc rozumiem panienkę. Sama bym nie była w stanie wysiedzieć w miejscu za długo - dodała. Gosposia duchownego w ogóle nie zwracała uwagi na niedołężność Laury, która westchnęła zastanawiając się przez chwilę.
- Rzecz w tym, że odpoczynek nie jest mi wcale potrzebny... Wszyscy zakładają, że za dużo pracuję, to jestem cały czas przemęczona. A prawda jest taka, że gorzej znosze nie robienie niczego, niż robienie czegoś sensownego.
Myśli wodzące wokoło tematu w końcu wpadły w jego szyny. Laura popatrzyła na pomocnice proboszcza nieco wnikliwie.
- A kieszonkowy zegarek z brzęczykiem nie załatwiłby sprawy Cicerona?
- Gdyby takowy potrafił jeszcze stać nad nim i pilnować, żeby znów nie spędzał całej nocy z nosem w kościelnych księgach, to myślę, że mogłabym spokojnie szukać nowej pracy - odparła z rozbawieniem Chloe. - Nasz cicerone to uparty człowiek, oddany społeczności, ale co za tym idzie, zupełnie nie dbający o siebie. Podejrzewam, że zgodziłby się ze słowami panienki, że odpoczywa pracując - dziewczyna spojrzała z roześmianym spojrzeniem na Laurę. - Rozumiem, że panienkę przysłało tu polecenie lekarza lub bliskich osób, prawda? - uśmiechnęła się tajemniczo.
- Mojego mistrza, dokładniej powiedziawszy. Sam musiał wyjechać a mnie zostawiać w pracowni samej nie chciał, więc wysłał na urlop. A lekarze? Lekarze jedynie zalecają trzymać ciepło. Ot tyle, co sama wiem, że mi pomaga.
Drzwi od piekarni otworzyły się z charakterystycznym brzękiem dzwoneczka i na zewnątrz wyszła Beronique.
- Dziękuję ci Rusty jeszcze raz i do zobaczenia - powiedziała do halfinga, który odprowadził ją do wyjścia. Piekarz ukłonił się damom i tym stojącym i również tym siedzącym pod jego przybytkiem.
- Do widzenia pani, pani Bréguet - odpowiedział. Zamyślił się przez chwilę patrząc badawczo na młode panny i uniósł otwartą dłoń.
- Panie zechcą przez chwilę poczekać - Rusty obrócił się na pięcie i zniknął wewnątrz sklepiku.
- Witaj panno Chloe - przywitała się Baronique. - Mam nadzieję, że w kościele udało nam się posprzątać i uporządkować rzeczy. Długo nam zniknęła gosposia w areszcie. Coś się tam wydarzyło? |