Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2017, 20:28   #138
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Rodolphe czuł się ostatnio zagubiony i nie było mu z tym dobrze. Dla oczyszczenia umysłu postanowił wybrać się do lasu i nazbierać nieco ziół, huby i wczesnych grzybów. Coś ciągnęło go w stronę bagien, gdzie zmarła stara Marie. Brakowało mu trochę czarownicy w wiosce. Bez niej wszystko wydawało się takie… zwykłe? Ludzie z problemami nie mieli na kogo narzekać, ludzie z innymi problemami nie mieli się do kogo wybrać. Z mrocznymi myślami i marsem na czole zielarz spacerowym krokiem szedł na wschód, rozglądając się za przydatnymi roślinami.

Ponieważ dobrze znał te miejsca, nie narzekał na brak surowców. Nie tylko te pospolite i łatwe w zbieraniu rośliny, jak ostropest plamisty, tymianek, tatarak czy pokrzywa, wpadały mu prosto pod kozik. W jego torbie znalazły się też rzadsze okazy. Pewnie Trottier znalazłby jeszcze więcej gdyby nie szybko zapadający zmierzch…

Bagna zanurzały się powoli w mroku, a niedawne silne opady, nawet tak dobrze znającemu te miejsca merowi, skutecznie ograniczały poruszanie się. Łatwo było wdepnąć butem w naprawdę głęboką kałużę i go tam zostawić z głośnym mlaskiem. Nie jeden but i niejednego mera bagna już wessały, odessały i wypluły...

“Na przykład Baptiste Bouchard’a” mogło przebiec po głowie Rodelphe.
Jak na zawołanie, bagna właśnie mlasnęły i coś bulgotnęło. Nieopodal, na lewo, bliżej głębokich rozlewisk doleciały mera odgłosy rozmowy.
Czy każda jego wizyta na bagnach musiała kończyć się jakimś spotkaniem? Kto normalny spaceruje po tak nieprzyjemnym terenie? Zielarz westchnął cicho i już prawie zdecydował, żeby zignorować te głosy. Jednak długi czas pełnienia funkcji mera odbiły się najwyraźniej na jego zdrowiu psychicznym i poczuł obowiązek, by dowiedzieć się, cóż się tutaj wyprawia. Zamknął spokojnie torbę na zioła, starając się ich nie pozgniatać, schował nożyk i zaczął nasłuchiwać, starając się rozpoznać głosy. Jeżeli nie byłby w stanie, to chciał przejść nieco w stronę rozmawiających, uważając na co staje, do momentu gdy cokolwiek będzie w stanie rozróżnić w rozmowie.

Rodolphe zgrabnie zbliżył się do powalonego, zatopionego w bagnie i gnijącego pniaka. Swoją wielkością i obrośnięciem mchem i krzakami skutecznie mógł ukryć jeszcze trzech Rodolphów.

W dali zamamrotał męski głos, a kobiecy odkrzyknął już głośniej.
- Nie będę po tobie, ciulu jeden, sprzątać brudów!
- I dobrze! - odparł mężczyzna - I tak mnie już tu nie zobaczysz! A tym bardziej moich pieniędzy! Radź sobie sama, podła suko!.. Ty i ta twoja córa…
Później nastąpiło chlupnięcie i woda zakołysała się mlaszcząc koło pniaka. Gdy mer wyjrzał, spostrzegł ledwo widoczne czółno, które z niewielką lampą oddalało się od brzegu by zniknąć w bagiennych oparach.
Samotna postać, która została na brzegu stała przez chwilę z lampą w ręku. W końcu westchnęła, obróciła się i rozpoczęła kierować się w stronę miasteczka.

Zielarz pożałował swojej przyszłej decyzji, zanim jeszcze się nad nią zastanowił. Wyszedł zza powalonego drzewa, pokazując się, prawdopodobnie, kobiecie.
- Dzień dobry! - A w myślach dodał: “Jesteś kretynem, Rodolphe”.
- Na Drekara!! - Simone Girard mało nie wypuściła rozpalonej lampy z rąk - Moje serce!
Kobieta musiała opanować oddech, bo zaczęła ziać jak po jakimś maratonie. Oparła się ręką o drzewo i dyszała ciężko.
- Ależ mnie mer wystraszył. O matko. O jejku…
- A właśnie panią zobaczyłem, zioła zbieram. I już nie za bardzo mer, pani Girard - spróbował uspokoić kobietę, mimo wszystko uważając na otoczenie. Rodzina Girardów potrafiła całkiem sprawnie sprawiać kłopoty. - Cóż tu pani o tej porze robi? Nie najlepsze miejsce na przechadzkę.
Kobieta pokiwała głową z lekkim uśmiechem. Na twarzy malowała się ulga.
- Bo to nie przechadzka panie Trottier - Sapnęła - To pożegnanie starego drania.
Gdzieś w dali zahuczała sowa.
Rodolphe był dość zaskoczony szczerością, przynajmniej powierzchowną szczerością, kobiety.
- Odprowadzę cię do wioski. Jeżeli będziesz chciała, to chętnie wysłucham co masz do powiedzenia. Czasem warto się nieco wygadać - zaproponował zielarz, nie skrywając swojej ciekawości.

- Mam dość panie merze. Jestem zmęczona. Nie dość, że z córą tyle problemów to jeszcze z tym szwagrem - poskarżyła się kobieta. Wsparła się pod ramię Trottier’a i oddała mu lampę.
- Uciekł. Nie zamierzam za niego nadstawiać karku i kłamać dalej.
Oboje szli pod górę w gęsto porośniętym krzakami lesie, kierując się ku miasteczku.
- Jak pewnie pan wie, mąż mój zginął służąc w wojsku. No i tak właśnie zamieszkałam z tym całym Christo, bratem mojego męża. Nie jest tajemnicą, że bagna zna jak własną kieszeń, bo ciągle coś przemycał. Szuwary, Chlupocice, Pocieszniki. To, że wpadnie w problemy było tylko kwestią czasu.
Rodolphe pokiwał głową, prowadząc kobietę, ostrożnie wybierając dla nich drogę przez moczary.
- Wszystko zaczęło się pół roku temu. Szwagier wpadł w ręce chlupocickich szeryfów, gdy coś tam przemycał. Podobno wsypały go te mendy - małżeństwo Lortie - Kobieta wzruszyła ramionami. Rodolphe znał dobrze tych ludzi ze słyszenia. Nędzna para drobnych przestępców, którzy głównie kradli. Szeryf Harl ciągle się z nimi użerał. Podobno ich zwłoki nadal gniją w trawie obok domu maga.
- No i ten cały mer, Ferdynand - kontynuowała kobieta - złożył Christopherowi ofertę nie do odrzucenia. Albo kamieniołomy, areszt, dożywocie..., albo praca dla niego. No to przyjął…
Oboje musieli przystanąć na chwilę gdyż kobieta nico się zaspała. Byli już niedaleko zabudowań i karczemną muzykę.
- I tak zaczęły się jego problemy. Uciekł teraz ze strachu, bo z całej tej bandy knucicieli, ostał się sam - Kobieta machnęła ręką wskazując drogę i ruszyła do przodu - A chodzi o to, że ze dwa tygodnie temu miał przemycić ciało nieboszczyka do Szuwar. Załadowali mu je na łódkę i kazali oddać Lortie’rom. Tak też się stało… I minęły dwa tygodnie. Nieboszczyk, którego tu dostarczył teraz prowadzi karczmę, a państwo Lortie gryzą piach…
Zielarz w zamyśleniu kiwał głową, gdy Simone zdradzała kolejne rewelacje. Wciąż uważał, że jest to niebezpieczna i niegodna zaufania kobieta, ale jej współczuł. Taka durna natura.
- Mogę zaproponować pani herbatę albo coś mocniejszego? Może uda nam się nieco ten problem rozwiązać na spokojnie. Albo przynajmniej nieco załagodzić następstwa.
- Jestem za, panie Trottier. To był ciężki dzień. Moja córka skądś się dowiedziała, że ten nowy karczmarz wypytywał o Christo i zaczęło się. Ten cały koszmar. Pakowanie się, uciekanie.. ech.. - Westchnęła. Oboje weszli między budynki na wysokości posiadłości pani Girard, gdy nagle od zachodu przetoczyła się przez okolicę fala podmuchu niosąc ze sobą pył, stare liście i drobne patyki. Ledwo oboje ustali w miejscu.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline