Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2017, 21:33   #90
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Tunele pojawiły się w Dominium wiele tysiącleci temu. Dziury prowadzące przez przestrzeń do innych miejsc. Nie tylko tych, które leżą w Dominium ale tych, dalej. Dużo dalej. Poza czasem i poza przestrzenią.
Przepowiedziano, że Wieloświatowcy przyniosą zmiany. I przynieśli. Rządy Dominanty upadły. Na tron tyrana wśliznął się Maska. Wśliznął lub wśliznęła bo nikt chyba nie wie kim jest nowy władca Dominium.

Żaden tyran nie dojdzie do władzy bez popleczników. A największym zdrajcą nadziei okazał się ten, który pierwszy rzucił wyzwanie Dominancie. Jóns z Gniazda. Niech przeklęte będzie jego zdradzieckie imię.


LIDIA HRYSZENKO

Wędrowali przez ziemię, która oszałamiała surowym pięknem. Wyżynę traw i skał. Dziki, pierwotny płaskowyż którego zdała się nie tknąć ludzka ręka.

Towarzyszyły im jedynie ptaki na niebie i dzikie zwierzęta o kształtach przypominających te, które Lidia znała z Ziemi, lecz jednak w jakiś sposób odmienne, zmodyfikowane – królik ze skrzydłami, skacząca na nogach jak kangur sowa, czy pełzający niczym wąż zwierz z łbem pancernika.
Dla jej dziwacznych kompanów nie było w tym nic obcego. Dla niej zresztą też.

Powoli zaczynała czuć się tutaj … jak w domu.

Dawno utraconym domu, którego z jakiś powodów nie pamiętała.
Rany zadane jej przez Łowcę goiły się doskonale w tempie, które zadziwiało nie tylko ją, ale i jej towarzyszy. Poza tym zauważyła, że na przedramionach jakby same z siebie pojawiały się jej tatuaże. Ledwie widoczne wzory: poprzecinane liniami figury geometryczne splatające się ze sobą w dziwaczne konfiguracje.

Jej palce zmieniały się. Paznokcie urosły i lekko się zakrzywiły a poza tym przybrały dziwaczny, błękitno szary odcień. Przypominały jej ptasie szpony.
Niebieski Ptak. Tak ją nazywali.

Jej włosy. Pojawiło się w nich kilka piór.

Pierwszego dnia wędrówki na noc zatrzymali się pomiędzy jakimiś skałami. Tarro rozpalił ogień, a kiedy na niebie zapłonęły gwiazdy Lidia zaniemówiła.
Ujrzała bowiem trzy księżyce wznoszące się na nieboskłon. Srebrzyste tarcze podobne do siebie jak dzieci od jednej matki.

Lśniły nad jej głową a ona poczuła, jak na ich widok wzbiera w niej jakaś … tęsknota.

A potem nadeszła wizja, tak realna, że aż budząca ból w piersiach.

Stała nad jeziorem, po kostki zanurzona w wodzie. Powierzchnia jeziora zbrukana była krwią. A jej ciało zlepiała gorąca jeszcze posoka.
Przed nią klęczał w pokłonie dziwny, paskudny stwór w stalowym hełmie. Jego szpetna gęba miała zgniłozielony odcień, a oczy kolor przetrzymanego moczu.

- Musisz się z nami spotkać, Niebieski Ptaku – powiedział stwór z wizji Lidii. – Na przełęczy prowadzącej do Gawrachar. Chodzi o JEGO serce. Trzymaliśmy je dla ciebie.

Słowa zatarł dziwny dźwięk.

Odgłos sprzeczki. Tarro i Hurrkh znów sprzeczali się o kierunek wędrówki. A Lidii pod powiekami tańczył powidok szpetnej twarzy potwora w hełmie. I czuła dziwną radość na jej widok. Jakby … jakby to monstrum było jej bliższe niż centaur i Strażnik Osnowy.

Na niebie świeciły trzy księżyce, gdzieś w oddali coś wyło upiornie, a ona czuła spokój, jakiego do tej pory jeszcze nie czuła.


TOBIAS GREYSON

Skok w dół. Dwa długie, nadludzko długie susy i znalazł się w lesie.
Oszołomiony Łowca pozostał po drugiej stronie domostwa, a Tobias puścił się biegiem w las. Chyżo, niczym maratończyk.

Dawno już nie czuł się tak silny, tak zwinny i tak wytrzymały.

Pędził niczym rączy jeleń z prędkością dorównującą zawodowym biegaczom. Aż w końcu otulił go zielony cień drzew. Wtedy przyszło zwątpienie.

Zatrzymał się nasłuchując ale poza szumem drzew poruszanych lekkich wiatrem nie słyszał niczego więcej.

Dworzyszcze zostało spory kawałek dalej. Nie sposobnością było, by ktoś przebył ten dystans równie szybko jak Tobias. Skryty pomiędzy drzewami spojrzał na pola, którymi tutaj przybył, ale zobaczył tylko falujące trawy i kobierce kwiatów. Żadnych ludzi czy też nieludzi. Najwyraźniej pozostał sam. Trochę go to zmartwiło.

I wtedy usłyszał głos za swoimi plecami. Delikatny, miły dla ucha kobiecy głos.

- Zgubiłeś się błyszczący człowieku?

Odwrócił się gwałtownie ale nikogo nie zauważył.

- Tutaj.

Głos dobiegł z boku i dopiero za drugim razem ujrzał jego właścicielkę.
Drobniutką, skrzydlatą istotkę siedzącą na pniu spróchniałego drzewa opierającego się o wyniosły dąb lub drzewo do niego niezwykle podobne. Kobietka mierzyła góra trzydzieści – czterdzieści centymetrów, a szkoda, bo była naprawdę ładniutka. Rudowłosa i jasnoskóra ubrana w kusą, zieloną sukienkę.

- To jak? Zgubiłeś się czy nie?

Jakąś mile od siebie na polu Tobias dostrzegł znanego rogacza, na którego wołali Łowcą. Nie był sam. Towarzyszyło mu pięciu zbrojnych – rogatych stworzeń pochodzących z rasy, którą reprezentował jego niedoszły towarzysz – Tkacz Mgieł.

ADAM ENOCH

Var Nar Var uściskał go porządnie na dłuższą chwilę pozbawiając oddechu. Był silny jak niedźwiedź i równie delikatny. I gorący, jakby płonął od środka.
Widząc ten uścisk setka gardeł wykrzyczała w niebo jego imię.

Enoch Nar Enoch!

Jak wojenny okrzyk. Bitewne zawołanie.

Poprowadzili go na ścieżki pomiędzy wzniesienia. Pośród snujące się nad okolica wstęgi siwego dymu. I popiołu wciskającego się w gardło, w nozdrza, wślizgującego w płuca i w mózg.

W tym dymie było echo krzyków. Agonalnych wrzasków, które budziły trwogę.

Miejscowi nie zwracali na to uwagi, lecz Adam słyszał je wyraźnie. Przerażone kwilenia.

W końcu weszli pomiędzy budynki wsi, która przypominała te z seriali historycznych z domieszką fantasy.

Byli tam inni. Wojownicy. Potężnie zbudowani. Zbrojni. O ponurych twarzach i pozbawionych życia oczach.

Var Nar var prowadził. Ciągle trzymał Adama za ramię a jego chwyt był … ojcowski. Solidny i dodający siły.

Pojawiali się kolejni przedstawiciele Ludu Nar. Niektórzy szarzy, jakby ich ciała natarto popiołem. Jeszcze inni wyglądali tak, jakby wygrzebali się z grobu. Zasuszone twarze, zapadnięte policzki, głębokie oczodoły w których łyskały oczy, widoczne dziury w ciele przez które widać było kawałki kości. Jak parada nieboszczyków. Na widok niektórych trupich facjat Adam poczuł nieprzyjemny dreszcz.

- Enoch Nar Enoch! Wieloświatowiec! Wędrowiec! Luminant! Sprawca i Siewca!

Wykrzykiwali jego tytuły nierównym chórem. Nie wszyscy.

- Jesteś drugim z dziesiątki! – powiedział Var Nar Var. – Ale będzie was więcej. Moi wojownicy poszukują Wędrowców na całym Dominium. I w końcu przyprowadzą wszystkich. Dokończymy to, co powinno zostać dokończone.

Uśmiechnął się dziko.

- Ognistego wina! – zakrzyknął a kilku z Ludu Nar z ochotą przyniosło im potężne rogi wypełnione czymś, co wyglądało jak gęste wino i pachniało jak mocny samogon.

- Do dna, Enochu! – zachęcił wódz Ludu Nar i przytknął naczynie do ust opróżniając je kilkoma potężnymi łykami.

- A teraz pytaj! Opowiadaj! O porabiałeś i dokąd powędrowałeś odkąd siepacz Maski ściął ci głowę podczas bitwy przy Czeluści Gawrachar?!


BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Kobieta nie opuściła broni. Nie zdjęła maski. Po prostu stała tak, nieruchomo, jakby się nad czymś zastanawiała. Potem powoli uniosła dłoń i zdjęła maskę ukazując bladą twarz z pasem czerwieni wzdłuż oczu.

Na widok tej twarzy Bjarnlaug doznała dziwnego uczucia. Jakby widziała już tą bladą kobietę o niepokojąco spokojnych oczach. Przez chwilę kobieta stała nieruchomo i znów zasłoniła oblicze maską.

- Zadowolonaś, siostro? – zapytał kruk. – Przekonałaś się, że ja to ja i faktycznie przysłał mnie nasz ojciec. Gniazdo chce cię odzyskać, Laugttir. Pozostaje pytanie czy chcesz iść ze mną. Czy chcesz wrócić do domu?


PATRICA MADDOX i PERCIVAL KENT

Plaster był ciężki i lepki. I pachniał żywicznym, miodowym zapachem. Percival wziął go w dłonie i spoglądał na Nanael która stała spokojnie obserwując to, co zrobi.

Ugryzł kawałek. Ostrożnie.

Z warg, przez gardło, w dół do żołądka spłynęła mu kropla gęstego nektaru. Nie był ani słodki, ani gorzki. Był gorący i ostry, jak chili. Wypalał podniebienie, rozpalał w żołądku ogień.

W głowie Percivala zapłonął ogień. I ujrzał.

Siebie z mieczem w dłonie. W dziwnej zbroi. Pośród zgiełku bitewnego. Pośród półnagich barbarzyńców, wściekłych kreatur podobnych do tych, jakie zabił w lesie. Pośród zwierzoludzi. Pośród zielonoskórych olbrzymów i zwinnych ludzi podobnych do Nanael. Pośród dziesiątek zabijających się ras i dziesiątek tysięcy istot.

Nic się nie liczyło poza zabijaniem. Poza krwią lejącą się z ran. Parującą posoką. Łamiącymi się kośćmi i otwierającymi ranami.
Rzeź.

Patricia patrzyła, jak Percival przyjmuje ten ochłap. I ujrzała jak jego ciało otacza dziwna, świetlista sfera. I przez chwilę zobaczyła bitwę. Krwawą, pozbawioną sensu rzeź. Apogeum zniszczenia.

Usłyszała echa krzyków i wrzasków bólu. Wspomnienia pradawnej bitwy.

- Twoja kolej, Szalona Dox. – Zachęciła Nanael. – Posmakuj. Przypomnij sobie.

Percival usłyszał jej głos ale nektar zaprowadził go dalej. W głąb wizji.

Patricia zobaczyła, jak światło wokół jej towarzysza rozbłysło gwałtownie, a gdy znów spojrzała w miejsce, gdzie stał, zobaczyła jedynie pustą przestrzeń.

- Jest w ulu Moor-ghul – wyjaśniła Nanael Patrici. – Zakosztuj miodu z Puszczy Umarłych i dołącz do niego, jeśli się odważysz, Szalona Dox.

MEGAN HILL

Urządzenie tym razem zadziałało zdecydowanie mniej skutecznie. Kruki chyba jednak coś usłyszały bo jakby dziobały mniej wściekle.

Trzy zamaskowane wysłanniczki z Jósnsavahr uderzały wściekle, dźgając i kłując pomiędzy pierzastymi ciałami. Trzy koło Cahr Nar Cahra zastygły, zawahały się. Na chwilę. Jedna z nich znienacka wbiła miecz w trzewia Cahra. To był błąd.

Mimo, że ostrze przebiło wojownika na wylot ten nawet nie jęknął. Uderzył szybko, brutalnie i wściekle, rozpłatując czaszkę napastniczki bez cienia litości. Potem runął na pozostałe dwójkę, tnąc i rąbiąc ze skutecznością mrożącą krew w żyłach.

Cięcia rzeźnika. Cięcia, których nie zdołały uniknąć zwinne postacie. Trzy pozostałe przy życiu nagle rozpostarły dłonie i … rozpadły się w stada kruków, w panice wzlatując ku niebu. Pozostawiając na ziemi zabite siostry, które zmieniały się w coś, co przypominało bezkształtną masę smoły, bulgocącego szlamu, glutów i piór – czarną, gasnącą, bio-degradowalną magmę. Cuchnącą niczym zepsuta lodówka z zieleniałym mięsem.

Cahr Nar Cahr usiadł, wyszarpnął miecz z rany. Trysnęła krew a ostrze zmieniło się w kolejne, czarne pióra które porwał wiatr.
Wojownik spojrzał na Megan a potem przeniósł wzrok na miejsce, w którym leżała kobieta z Ludu Niri.

- Zobacz, co z nią … - poprosił Cahr i przymknął oczy. – Ja … zaraz wracam …

Potem przechylił się w bok, jęknął boleśnie, agonalnie i skonał.


ARIA TARANIS

Wóz i towarzyszące mu zwierzęta oddalały się nieśpiesznie. A Aria walczyła o życie martwego człowieka, którego wcale nie znała. Tłukąc wściekle pięściami w nieruchomą, twardą jak głaz klatkę piersiową, próbując resuscytacji i innych sposobów ratowania życia znanych jej z kursów pierwszej pomocy. Łapiąc się na tym, że … płacze. Bezwiednie z żalu i pragnienia odmienienia tego, co nieuniknione.

Wiedziała jednak, że jest za późno i w końcu opadła z sił i osunęła się przy trupie potężnego mężczyzny.

Nie za bardzo wiedziała ile czasu leżała na pół przytomna obok zabitego Thark Nar Tharka. Nagle jednak poczuła przy sobie jakiś ruch i olbrzym usiadł z jękiem.

Spojrzał na nią rozkojarzonym wzrokiem i zaczął obmacywać ciało. Po ranie na brzuchu z której wypadły jego wnętrzności nie było śladu chociaż skóra mężczyzny nabrała dziwnego, popielatego odcienia.

- Dziękuję, że poczekałaś – powiedział brodacz zmęczonym głosem patrząc prosto na nią. – Nie lubię wracać sam.

Zamrugała powiekami. Mężczyzna wstał. Gdy leżała wyglądał jak wcielenie giganta. Oceniła jego wzrost na grubo ponad dwa metry. Może nawet dwa dwadzieścia, dwa trzydzieści. Góra mięśni.

- To ciebie ścigał Łowca Maski – stwierdził mężczyzna i pochylając się podniósł z ziemi miecz. – Zatem musisz być którąś z Wieloświatowczyń. Ale którą? Me’Ghan ze Wzgórza, Burzowym Pomrukiem, Szaloną Dox, Czystą Falą. A może Córą Jónsa? Bo chyba nie Niebieskim Ptakiem, co?

Każde imię budziło w Ari dziwne uczucie, Jakby … jakby dobrze je znała, mimo że były takie dziwaczne i nieziemskie. Jak przydomki w jakimś dziwacznym role – play lub LARP-ie.

- Wyjaw mi swe imię, o Wędrowczyni i zbierajmy się stąd nim to bękarcie dziecię Maski postanowi znów na ciebie zapolować. Drugi raz mogę mu nie podołać.

Mężczyzna zarzucił sobie miecz na ramię i wyciągnął ku niej dłoń. Z połamanymi paznokciami poczerniałą od zastygłej posoki.
 
Armiel jest offline