Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-01-2017, 10:15   #81
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
- Boję się sobie przypomnieć - słowa wypadły z ust Patricii, jakby bez udziału jej woli, a jednocześnie płynęły gdzieś z głębi niej. - Nie wiem gdzie jestem - jęknęła, czując jednocześnie, jak po policzkach zaczynają jej ciec ciepłe łzy.
- W domu. - odpowiedziała istota.
Kobieta czuła, że istota mówi prawdę, że to rzeczywiście dom, o którym wspomnienia pchały się do jej świadomości. Próbowała pamiętać, czy przypomnieć sobie, ale miała wrażenie, że wszystko nadal jest za jakąś tamą.
- Czujesz to samo? - rzuciła do Kenta.
- Wierzę, że jesteśmy tutaj bezpieczni - odparł wymijająco, po czym dodał szeptem - Zachowajmy jednak ostrożność. - Spojrzał na nią, na razie jakby ignorując otoczenie. - Zaczynasz sobie coś przypominać?
- Tak - odpowiedziała cicho, podnosząc wzrok na swojego towarzysza. - Ale wszystko jest zamazane, niejasne. - Zawahała się - Jakbym była po ciężko zakrapianej imprezie i próbowała sobie przypomnieć, co takiego wyczyniałam. Chociaż rzecz jasna bardziej uduchowione - dodała, jakby zawstydzona swoim imprezowym zachowaniem.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 14-01-2017, 13:19   #82
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

- Czasami, we śnie, słyszę jego głos. Mam wrażenie, że woła mnie. Błaga o pomoc. Jak wtedy, nad Czeluścią Gawrachar, gdy otoczeni przez Wąchaczy przygotowaliśmy się na śmierć. Pamiętasz to, prawda? Wtedy byliśmy jeszcze razem. Połączeni w jedność, jak chciały Potęgi.

Mówiącą skrywała ciemność. Widać było tylko jej szczupłe, blade dłonie splecione na podołku.

Głos miała poważny, zadumany, smutny.

- Śmierć jednak nie nadeszła. Nie taka jak chciałam ja czy on. Przyszło coś innego. Zmiana. Róża spłynęła krwią po raz pierwszy. Koło się obróciło. I zamiast śmierci, ja i on znaleźliśmy coś innego. Coś czego nikt się nie spodziewał.

Ciemność wokół mówiącej kobiety poruszyła się. Zafalowała, zawinęła jak gęsty, smolisty dym.

- Masz zabić – rozkazała nagle kobieta. – Wiesz kogo i wiesz jak.
Ciemność odpłynęła. Brudna plama pełznąca po ścianach, podłodze i suficie. Świadoma swojego celu i gotowa wykonać polecenie.

Kobieta wstała. Otarła twarz z łez i wyszła z pomieszczenia.


ADAM ENOCH

Szli kilka dni bezdrożami.
Dni podobnych do siebie. Niemal bliźniaczych. Nawet krajobraz wokół nich był taki sam. Wyżyna wyschniętych traw poprzecinana ostańcami, zagajnikami i licznymi strumieniami. Pełna dziwacznych zwierząt które przypominały te, o których Adam uczył się w szkole i widział w zoo, lecz jednocześnie jakiś … odmienionych. Z dwoma ogonami, z niepasującym umaszczeniem, rogiem którego ziemski odpowiednik nie miał czy skrzydłami. W jakiś jednak sposób Adamowi wszystko, co widział wokół zdawało się być powoli bardziej realne niż życie w USA, pośród podejrzanych typków, barów, szwindli.

Zmieniał się. Czuł to w głębi siebie. Dziczał gdzieś tam, w środku.

Czuł wypełniający go ogień. Żar, którego nie musiał już podgrzewać alkoholem. Po prostu był tam. O wyciągniecie ręki.

Przemiana dotykała też jego ciała. Dostrzegał to.
Pod skórą prężyły mu się mięśnie twardsze niż dotąd. Na przedramionach pojawiały tatuaże, czy też bardziej skaryfikacje wyglądające tak, jakby zostały wypalone od drugiej strony – pod skórą. Układające się w zawiłe esy-floresy znaki przypominające spirale i płomienie.

Graw Nar Graw był dobrym kompanem. Można było na nim polegać, ale Adam wiedział, ze kiedyś nie był aż tak … obłąkany. Prowokująco dziki. Owszem. Dziki był … zawsze. Lecz nie aż tak.

W końcu ujrzeli wzniesienia na horyzoncie.

Masywne szczyty rozdzierające zachmurzone niebo skalistymi zrębami.
Wzgórza Nar.

Ziemie Ludu Nar.
Ludu, z którym Adam związał swój los.

Czekali na nich na granicy wzniesień. Co najmniej setka dzikich, półnagich lub odzianych w pancerze ze skór wojowników. Z toporami, mieczami, włóczniami, młotami. Zgraja siepaczy obojga płci, chociaż na pierwszy rzut oka trudno było rozróżnić, kto jest kim.

Na spotkanie wyszedł im potężny człowiek. Największy, jakiego Adam widział w całym swoim życiu.

- Jestem Var Nar Var – powiedział olbrzym, chociaż … nie było takiej potrzeby …

Adam znał go. Zabijał u jego boku. Pamiętał i nie pamiętał tego jednocześnie.

- Witaj, Enoch Nar Enoch – zagrzmiał głosem potężnym jak dźwięk dzwonu Var Nar Var. – Witaj w domu.


MEGAN HILL

Wędrowali dość szybkim tempem, które nie pozostawiało zbyt wiele czasu na rozmowę. Trzymali się dolin maszerując w cieniu tych ponurych, ale pięknych gór. Gór, bo wzgórzami trudno było nazwać wypiętrzenia mające niekiedy ponad milę wysokości.

Megan szła napawając się widokami i walcząc o każdy oddech. W jakiś sposób jednak ta wędrówka wydawała się dla niej czymś … kojącym. Szarość skał, surowość krajobrazów działały uspokajająco. Były niczym kotwica zarzucona na rozszalałym morzu wydarzeń. Pozwalały się skupić na tym, co ważne i na tym, co tu i teraz.
Megan zauważyła u siebie dziwną zmianę.

Coraz częściej czuła się Me’Ghan ze Wzgórza, coraz mniej … sobą. Starą Megan Hill.

Nawet jej ciało wydawało się zmieniać. Szczuplała, co mogło być oczywiście wynikiem wysiłku fizycznego, ale na jej przedramionach pojawiły się dziwne tatuaże. Z początku wyblakłe linie, które wzięła za zabrudzenia, stawały się coraz wyraźniejsze.

Dziwne, kabalistyczne znaki – figury geometryczne połączone ze sobą w pozornie przypadkowych kombinacjach – wydawały się być czymś ważnym i … osobistym.

Cahr Nar Cahr okazał się być dobrym współtowarzyszem wędrówki. Cichym i opanowanym. Potrafił zatroszczyć się o nią na postoju, rozbić obozowisko, upolować coś do jedzenia. Taki mężczyzna z dawnych dni. Ale to w jakiś dziwny sposób ona wydawała się silniejsza.

Drugiego dnia wędrówki okolica zmieniła się nieznacznie. Na wzgórzach pojawiło się więcej roślinności i drzew, a niebo zdawało się być czystsze. Megan nie czuła również tego zapachu dymu, który towarzyszył jej gdy poruszali się po królestwie Ludu Nar. Domyśliła się, że weszli na terytoria Ludu Niri.

Cahr Nar Cahr zatrzymał się nagle, gdy wspinali się po zalesionym stoku. Znieruchomiał – potężny i czujny, jak polujący drapieżnik.

- Słyszysz? – zapytał.

Nadstawiła i zrozumiała, co ma na myśli.

Krakanie. Niezbyt odległe. Wydobywające się z wielu dziobów.

- Kruki z Jónsavahr. Niedobrze. Trzymaj się blisko mnie.

Kruki z Jónsavahr. Ta nazwa wywołała w niej mimowolny dreszcz. Z końcówek jej palców uniósł się ten dziwny, szary dym przypominający mgłę. Lumina.

Cahr Nar Cahr ruszył szybko i cicho. Ledwie dotrzymywała mu kroku.
Wspięli się na zalesiony stok aż dotarli na jego grań i spojrzeli w dół, na dolinę ukrytą za wzniesieniem.

W dole była wieś. Nieduża. Zaledwie kilkanaście drewnianych chat o spadzistych dachach. Niewielkie budynki przypominały bardziej szałasy niż prawdziwe domostwa.

Pośród chat walały się trupy nad którymi krążyły wielkie, czarne ptaszyska kojarzące się Megan ze strzępkami ciemności. Byli też ludzie. Ósemka uzbrojonych, smukłych postaci o twarzach zakrytych maskami.

Otaczali oni jakąś kobietę. Młodą.

Cahr Nar Cahr warknął dziko, na widok trupów i ruszył w dół ściągając swój potężny miecz z pleców.

- Wrony z Jónsavahr! – ryknął donośnie. – Zapuściłyście się za daleko od swoich gniazd! Ta ziemia jest pod ochroną Ludu Nar!

Postacie w maskach odwróciły się powoli, chociaż część nadal nie spuszczała oczu z osaczonej kobiety.


TOBIAS GRAYSON

Hrumczychr po drodze wskazał mu … pojemnik z kryształu, w którym kłębiła się mgła. Lecz nie była to czysta mgła lecz coś, jakby dym lub smog. Jak schwytana w szklaną pułapkę, brudna chmura.

Rogaty przewodnik po tym… obłędzie… szybko schwał pojemnik do torby noszonej przy pasie.

- Nie można wystawiać mgły na światło słoneczne póki nie zostanie utkana – wyjaśnił.

Po około godzinie dotarli do celu.

Za linią drzew wznosiło się rozległe domostwo, jakby żywcem wyjęte ze scenografii jakiegoś filmu o elfach.

Z tym, że po obejściu krzątali się zdecydowanie brzydsze stworzenia, podobne do jego przewodnika – rogate fauny. Także kobiety.

Ale nie były to jedyne istoty, jakie ujrzał Tobias. Pośród kręcących się po majdanie stworzeń byli zwykli ludzie, były niskie istoty przypominające żółwie którym zabrano skorupy i ubrano w dziwaczne, pełne kieszeni stroje czy ludzie – jaszczurki o nieproporcjonalnych, bardzo wychudzonych ciałach. I dla wszystkich ta menażeria zdawała się czymś oczywistym.

- Hrumczychr! – jedna z kobiet zakrzyknęła widząc rogatego kompana Tobiasa. – Spóźniłeś się Tkaczu Mgieł. Czekałam dzień dłużej, niż miałam czekać.

Kobieta podeszła bliżej. Drapieżna. Ciemnowłosa o bardzo bladej twarzy i skórze.

- Witaj Elsabath – uśmiechnął się Hrum na jej widok. – Też się cieszę, że cię widzę.

Dziewczyna parsknęła.

- W Crommuar jest Łowca Maski. Czegoś szuka – powiedziała Elsabath.

- Myślę, że może szukać jego – rogacz wskazał palcem na Tobiasa. – Mówi, że spadł z nieba.

- Ludzie powiadają, że Róża znów krwawi. Ponoć Koło się obróciło. Wiesz, co to oznacza równie dobrze jak ja.

- Tak. Możesz się nim zająć? Ja zdobędę coś do jedzenia. Lepiej, by nie zwracał na siebie niepotrzebnej uwagi. Jeśli to Wędrowiec to…

- Za późno … - Elsabath posłała spojrzenie w bok, do wejścia czegoś, co wyglądało jak karczma.

Stał tam masywny stwór nieco przypominający Hrumzychra. Lecz wyższy, groźniejszy i bardziej … złowrogi.

- Hej! – zakrzyknął stwór. - Ty tam. O lśniącej skórze. Podejdź do mnie! Natychmiast.

- Uciekaj, jeśli jesteś Wędrowcem – syknął Hrum i odwrócił się w stronę wołającego.

- Ja, panie!? – odkrzyknął w stronę dziwnego indywiduum. – Już idę.

- Nie ty, durniu! – zirytował się tamten. – Ten obok ciebie!

- W las… - syknęła Elsabath.

- Podjedź! – zakrzyknął stwór w wejściu do karczmy głosem nawykłym do posłuszeństwa.

ARIA TARANIS

Ruszyła przed siebie. Stwór na jej plecach wydawał się ważyć tyle, co nic. Wybrała kierunek jakoś tak, instynktownie. Bezwiednie. Jakby jakiś wewnętrzny „kompas” wskazał jej drogę przez las. Ku, jak miała nadzieję, Corocz.

Kilkanaście minut później, nadal nie czując zmęczenia, posłyszała gdzieś w lesie przeraźliwy huk. Rozdzierający dźwięk czegoś, co brzmiało jak rozrywana ziemia. Trzasnęło złamane jakąś siłą drzewo. Inne runęło na ziemię.

I wtedy go zobaczyła.

Potężną, rogatą postać, mierzącą blisko trzy metry.
Stała pośród drzew, a z łowy unosiła mu się wstęga czegoś, co wyglądało jak dym – czarny i gesty.

Nogi same poniosły ją do ucieczki.

Z szybkością, jaką można było osiągnąć jedynie podczas snu, popędziła przed siebie. Jak wiatr.

Stwór ruszył w pogoń. Słyszała go, jak zbliża się do niej pędząc niczym szarżujący zwierz.

Ziemia dudniła pod nim. Tętniła dziwną mocą.

Aria skoczyła w górę. Oderwała się od ziemi, wznosząc ponad wierzchołki drzew, ciągle trzymając na ramionach nieprzytomnego stworka. Swobodnie opadła w dół. Odbiła się ponownie zwiększając dystans pomiędzy nią a ścigającym ją stworem.

Dwa kolejne susy i znalazła się na otwartej przestrzeni.

W oddali ujrzała jakieś budynki. Pobiegła w ich stronę pomagając sobie tymi niesamowitymi susami, aż rozpoznała, że to co wzięła za domy jest zwyczajnymi namiotami o półkolistych kształtach, a to co wzięła za centralne domostwo jest wielkim wozem.

Obserwowali jej przybycie zaskoczeni mieszkańcy osady.
Wielu wyglądało tak, jak Ruku-faku. Ale byli tam też ludzie.

Jeden z nich, potężny i półnagi mężczyzna z brodą, przepchnął się przez tłumek podekscytowanych kurdupli z rasy do której należał Ruku-faku. Wyraźnie wyszedł na spotkanie Taris.

- Jestem Thark Nar Thark – powiedział mężczyzna opierając się na największym mieczu, jaki kiedykolwiek widziała Aria. – Dałaś ciekawy popis … luminy.

Z puszczy, z której się tutaj dostała wynurzył się ścigający ją potwór.
Thark Nar Thark zmrużył oczy.

- Łowca Maski. Więc wiedźma miała rację każąc mi przybyć do Corocz. Uciekajcie, jeśli wam życie miłe! To Łowca Maski!


BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

- Nienawiść jest jak trucizna, siostro - odpowiedział kruk.

A Bjarnlaug zrozumiała, że to nie on mówi, lecz kobieta w masce.
Ta, która ciągle trzymała dłoń na rękojeści miecza.

- Tańczysz taniec czaszek – kontynuował kruk. – Tańczysz, chociaż go nie rozumiesz. Nie pojmujesz, jak wiele ryzykujesz. Kiedy rozeszły się wieści, że dopadł cię Łowca i zawlókł tutaj, Gniazdo wysłało mnie, bym ci pomogła, siostro. Widzę jednak, że nie potrzebujesz takiej pomocy, jak sądziłam że potrzebujesz. Widzę też, że potrzebujesz innego wsparcia. Nie wiesz co zrobić. Zagubiona w domu, który opuściłaś na tak długi czas. Chodź ze mną, siostro. Porzuć taniec kości. Porzuć ścieżkę nienawiści. Czas się zmienił. Gniazdo musi szukać innej drogi. Sojusz z Maską wydaje się być jedyną szansą na to, byśmy przetrwali. Zgodzisz się z tym?


PATRICA MADDOX i PERCIVAL KENT


Percival uśmiechnął się, szczerość kobiety przypadła mu do gustu i po raz pierwszy poczuł się w tym całym tajemniczym syfie bardziej… swojsko.

- Musisz wieść ciekawe życie - skomentował - ale teraz to dopiero będziesz miała co wspominać - rzucił jakby dla pokrzepienia. “O ile wyjdziemy z tego żywo” - dodał w myślał starając się, nie uzewnętrznić swoich odczuć.

- A ty? Pamiętasz coś jasno? Czy też zamazane? Bo nie wiem, czy to moja wina, czy po prostu jeszcze nasze szanowne głowy nie chcą nam… wszystkiego od razu udostępnić? - Jakby podsumowując wypowiedź Patricii jej brzuch odezwał się głośnym burczeniem.

- Nie dużo, ale tak, pamiętam - przyznał - przede wszystkim Luenn. Coś nas łączyło. To absurdalne, tam - machnął ręką jakby tłumacząc czym to “tam” jest, choć przecież było to jasne - mam rodzinę, dzieci. A teraz mi wyskakują z tym, że Bóg wie co kiedyś robiłem. Absurd.

- Mam syna - podzieliła się tą wiadomością ze swoim współtowarzyszem. To było jak jakiś wygodny punkt zaczepienia, coś co ich łączyło. Potrzebowała takich cech i połączeń. - I mimo, że nie jestem najlepszą matką, a syn mieszka z byłym, to wolałabym wrócić do tego bycia kiepską matką, niż siedzieć tu. Nic co tu się dzieje mnie jeszcze nie przekonało - dodała, rozcierając ramiona, jakby zrobiło się jej nieco za zimno.
Uśmiechnął się pokrzepiająco.

- Nie trać ducha, Szalona Dox - powiedział - jakoś do nich wrócimy. A teraz odegrajmy naszą rolę w przedstawieniu.

Ruszyli pomiędzy drzewa. Za „klonami” Luenn, które jednak wyglądały nie do końca jak idealne kipie lecz jak bardzo do siebie podobne siostry.
Puszcza przez którą wędrowali była bardzo … zielona.
Mieli wrażenie, jakby zanurzyli się w inny świat. Gdzieś, gdzie wszystko stało się spokojne i ciche. Lecz czuli też, ze to pozory.

W końcu po trudnym do określenia czasie dotarli do potężnego drzewa rozświetlonego od wewnątrz przez jakieś punkty światła.

Na ich spotkanie wyszła kobieta o włosach przyozdobionych piórami i uśmiechu na twarzy.

Coś w niej jednak wzbudziło ich niepokój. Jakieś wewnętrzne przeczucie, że osoba która ich wita, jest nie do końca im przychylna.

- Szalona Dox i Kent od Ostrza – powitała ich łagodnym, melodyjnym tonem. – Jestem Nanael.

Na jej znak inne dzieci Drzewa zabrały dokądś Luenn. Nanael musiał dostrzec wzrok Percivala bo uśmiechnęła się tylko lekko.

- Nic jej nie będzie. Zajmie się nią uzdrowicielka.

Kobiety niosące Luenn znikły gdzieś między drzewami.

- Zatem Luenn odnalazła aż dwójkę Wędrowców. Cóż za fortunna okoliczność. Moje siostry powiedziały mi, że wasza pamięć nie powróciła. Że czujecie się obcy.

Wyciągnęła w ich stronę dłoń w której spoczywał … plaster miodu. Ociekający lepkim, czerwonym, gęstym syropem.

- To miód pszczół żyjących w puszczy Moor-ghul. On przywróci wam wasze utracone wspomnienia. Pozwoli odzyskać zapomniane moce. Przebudzić waszą luminę.

Coś było nie tak.

Szalona Dox czuła to.

Czerwony, przypominający krzepnącą krew syrop budził w niej nieokreślone obawy. Jakby … jakby wiedziała czym on jest. Czymś pomocnym, ale i groźnym.

Percival też dziwnie się czuł widząc ociekający plaster miodu bardziej przypominający ochłap ociekający krwią, niż produkt pszczół.


LIDIA HRYSZENKO

Lidia zamrugała na tyle dużo razy, jakby coś do oczu jej wpadło.
Zastanawiała się przez chwilę, czy właśnie umarła, a kiedy pokraka dosłownie rzuciła w nią mięsem, doszła do wniosku, że nie tylko umarła, ale za bliżej nieokreślone grzechy musiała trafić do piekła.
Zdążyła złapać mięso. Nawet była dość głodna, ale żeby wpierdzielać surowe mięso?
Ach tak, przecież trafiła do piekła.
- A dokąd idziemy? – zapytała swojego oprawcy.
- Do twierdzy Maski. - burknął łowca. - Jedz!

Nie zdołała się przemóc. Nie potrafiła.

Uderzył ją w twarz, łamiąc chyba kość policzkową. Straciła przytomność.

Kiedy ją odzyskała pierwszym, co ujrzała, były konary drzew. Czuła zapach piżma Łowcy i słyszała jego mamrotanie.

- Mógłbym ją zabić – warczał. – Maska nie wspomniało że ma być żywa.
Dziwny kaszel.

- Albo mógłbym ją zerżnąć. Tak! Wepchnąć się w jej ciasne wnętrze. Wyruchać.

Znów kaszel.

- Nie! Nie… Nie! Nie można! Masz rozkazy. Musisz je wykonać inaczej wiesz co się stanie.

Kaszel stał się ostrzejszy. Gruźliczy. Suchy.

- Jest taka bezbronna. Taka chętna. Wyruchaj ją. Nikt się nie dowie. Zresztą ta szmata ma umrzeć. Po co Maska spuszczałby nas …. O tak… spuszczał się. Zerżnij ją. Zerżnij ją!

Strach odpłynął jej do gardła falą wymiocin, które z trudem powstrzymała.
Nagle kaszel przeszedł w charkot, potem w krzyk. Potem w agonalny jęk.
A potem usłyszała znajomy głos, który należał do Tarro.

- Wyglądasz jak zbite gówno, Ptaszynko. Ale nie bój się. Zabieramy cis stąd, nim on … powróci do życia. Hurrkh. Pomóż mi.

Hurrkh. Odetchnęła z ulgą i znów straciła świadomość.


Tym razem obudziła się widząc nad sobą rozgwieżdżone niebo. Leżała na jakiejś ziemi przykryta ciepłym pledem.

- Musisz zdecydować, Hurrkh – to był Tarro. – Możesz dać ją pod opiekę Strażnikom Osnowy. Zabierzemy ją do Arraniz, jak proponowałem przed tą … tą hecą z czarnym kryształem.

- Nie powinno igrać się z duszą Maski – mruknął Hurrkh. – Nawet jej kawałek niesie z sobą truciznę i zniszczenie. Sam widziałeś. Zabiorę ją do Ludu Nar.

- Lud Nar nie jest rozwiązaniem – sprzeciwił się Tarro. – Arraniz jako jedyna daje jej szansę na przetrwanie. Łowca zaraz wróci na szlak.

Lidia miała wrażenie, że koszmar powrócił.

- Ona musi zdecydować – stwierdził Tarro. – Jak się ocknie.

- Już to zrobiła. W obozie Zbieraczy. – w głosie centaura pobrzmiewała nutka gniewu.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 14-01-2017 o 13:23.
Armiel jest offline  
Stary 22-01-2017, 17:00   #83
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
- Dlaczego tak ci zależy, żebym poszła do Arraniz? - burknęła Lidia do Tarro. Była zła, ale przede wszystkim zdezorientowana. Zła za to, że nie miała sił, żeby się przeciwstawić dziwacznym, niezrozumiałym dla niej wydarzeniom. Że nie rozumiała tego, co się wokół niej dzieje.
- Lepiej mi wyjaśnij, o co tu w ogóle chodzi, z tą Maską i całą jej szajką. - dodała do Tarro, pilnując siebie, żeby jej dłoń nie powędrowała na policzek mężczyzny, przy czym zjawisko to nie miało mieć nic wspólnego z delikatnością i przyjemnością; finalnie miało się skończyć głośnym trzaskiem i utworzeniem na jego twarzy czerwonego śladu po dłoni Lidii. Bardziej miała dość tej enigmatyczności wszystkiego.
W przeciwieństwie do wielu ludzi Lidia nie lubiła niespodzianek i niejasności. Dla niej one nie miały nic wspólnego z przyjemnościami. Były one źródłem nerwów, a często też nieprzyjemności; tutaj też kłopotów.
Jesteś jedną z Wędrowców. Wieloświatowcem. Kiedyś, dawno temu walczyłaś przeciwko Dominatorowi i pomogłaś ludom wywalczyć swoją wolność. Maska był przywódcą tego zrywu. Teraz jednak stał się tyranem i stworzył nowe Dominum. Przepowiedziano, że wtedy wrócą jego dawni towarzysze broni. Aby go pokonać i znów przywrócić wolność. Cykl. tyle wiem. Jestem tylko Strażnikiem Osnowy. Arraniz jest Sprawczynią i Siewcą. Wie więcej niż ja.
Lidii nie wyjaśniło to jeszcze sytuacji. Bo jak wyjaśnić to, że jakieś 18 lat spędziła w innym świecie, w którym się urodziła, i ten fakt oraz historię Tarro ciężko było logicznie połączyć? Dotychczas nie wierzyła w reinkarnacje, nie była zbyt religijną osobą. Wciąż brakowało jej wielu elementów tej układanki.
Westchnęła.
- Jak ta cała Maska ma za mną wysłać tych łowców, to wolałabym ruszać w drogę.
Po dłuższej chwili dodała, gdy w myślach skleciła to, co chciała powiedzieć:
- Jeśli miałabym iść do Arraniz, to wyłącznie po to, żeby dowiedzieć się, o co tu chodzi. A tak, to chcę trzymać się swoich… em, planów - wciąż nie rozumiała, czemu Tarro aż tak zależało, żeby dołączyła do ‘popleczników’ Arraniz.
- Mógłbyś mi nie wyjaśniać tego w ten sposób, jakbym tu mieszkała od dawna? Mało co rozumiem z twoich wyjaśnień, bo nie wiem, o co chodzi z tą całą Osnową - co prawda była artystką, ale nie znaczyło to, że figury retoryczne były jej mocną stroną. Zajmowała się wyłącznie tworzeniem obrazów, a to rzadko kiedy miało coś wspólnego z liryką.
- Będziesz musiał mi po drodze znacznie więcej wyjaśnić - dodała, po czym zasugerowała, że lepiej będzie ruszać w drogę. Reszty informacji będzie musiała jakoś wyciągnąć po drodze.
- Skorzystaj z mojego grzbietu - zaproponował centaur. - W ten sposób szybciej dotrzemy do celu. I szybciej odzyskasz siły.
Tarro wydawał się być nieprzekonany do jej pomysłu. Ale posłusznie zaczął zbierać skromny dobytek.
Osnowa to Sieć. Sieć tego co jest, co było i co może się zdarzyć. Arraniz wędruje po niej i sprawdza wątki. A my pilnujemy jej splotów. Tego, co Matka ujrzy i tego co pragnie, by się ziściło. Czy wyrażam się jasno, Niebieski Ptaku? Trudno mi rozmawiać z kimś, kto jest niemal równy bóstwom.
Przyznał niespodziewanie.
Onieśmielasz mnie swą osobistością.
Hę? - Lidia bardzo sprytnie odpowiedziała. A raczej nie sprytnie - po prostu jak osoba, która nie była przyzwyczajona do natłoku dziwnych zdarzeń i która nie wiedziała, co w niej niby jest takiego nadzwyczajnego, poza tym że miała przefarbowane na niebiesko włosy. - Znaczy się, em... to miłe - wygłupiła się. Nie była przyzwyczajona do pochlebstw. Chyba będzie miała wiele do nadrobienia w kontaktach towarzyskich. Chwilowa pewność siebie sprzed chwili teraz gdzieś się zmyła, powalona czy to szczerą pochwałą czy może sprytnie zakamuflowanym pochlebstwem.
Wlazła na grzbiet Hurkha. Nie była jakimś wybitnym jeźdźcem, nie ujeżdżała koni (bez urazy dla przedstawiciela rasy konioludzi), ale nie była też skończonym chucherkiem w kwestii sprawności fizycznej. Pomimo pogorszenia ogólnego stanu zdrowia i kondycji była w stanie wdrapać się i trzymać się w miarę mocno grzbietu centaura. Poza tym miło, że wciąż miała przy sobie torbę ze swoimi rzeczami.
- Em, tego… to chyba możemy jechać dalej - zwróciła się do centaura.
Po drodze trzeba będzie się dowiedzieć, co trzeba, bo wyglądało na to, że tak szybko się nie wydostanie z tego popierdolonego miejsca.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 22-01-2017, 17:09   #84
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Tobias patrzył to na wrzeszczącego do niego stwora, który wyglądał jak koza na sterydach i miesiącach w siłowni, to na Hruma, który choć równie dziwaczny wydawał się o wiele bardziej przyjacielski i pomocny, to na tą która zwali Elsabeth, którą gdyby nie jej nienaturalna bladość skóry i ta zwierzęca drapieżność w spojrzeniu, miarą ludzkiego, męskiego samca można było ocenić na: “ciekawy towar”

Kiedy padło głośne “Podejdź”, linoskoczek oceniał właśnie odległość do zabudowania, miejsce gdzie mógłby się ewentualnie wspiąć, kierunek w którym znajdował się las o którym wspomniała dziewczyna.
“W sumie to jestem Wędrowcem bo szedłem przed siebie, ale tak można by i nazwać Hruma” - cyrkowiec podjął w myślach sam ze sobą rozmowę “Trochę patowa sytuacja. Cholera” - nie lubił uciekać. Zawsze stawał przodem do problemu a nie dupą.

Nie zawsze to się dobrze dla niego kończyło i właśnie tak zapowiadało się teraz.

- Do mnie mówisz?! - skierował palec prawej ręki w kierunku swojego torsu.

-Do ciebie, kolorowy człowieku.

Elsabath spojrzała na niego jak na kogoś, kto jest albo bardzo odważny, albo bardzo głupi.

- Podejdź tutaj! - zażądał stwór.

- Hamuj się czło….
“Ta. Na pewno nazywaj go człowiekiem” - zganił się w myślach

- Odwal się. Nie znam Cię, ty nie znasz mnie. Idź w swoją stronę a ja pójdę w swoją - Tobias przeskoczył wzrokiem po okolicznym budynku i wystających z niego rzeźbieniach, uwagi nie uszedł mu stojący niedaleko wóz z beczkami

- W imieniu Maski, masz tutaj podejść, natychmiast! - ryknął zwierzolud. - Inaczej poczujesz gniew jego Łowcy!

Słysząc krzyk stwora ludzie i inne istoty rozbiegli się natychmiast, wyraźnie szukając kryjówki, jakiegoś miejsca w którym nie zostaną wmieszani w sprawy, w które najwyraźniej wmieszani nie chcieli zostać.

- To ostatnie moje ostrzeżenie, człowieku w dziwnym ubraniu!

“Tak czułem, że ktoś prędzej czy później będzie uderzał do mojego wdzianka” - pozwolił sobie na suchą sugestię - “O Maskę nie ma co pytać, bo od razu wyjdzie, że nie jestem tutejszy. Heeehe” - jego usta rozszerzyły się w uśmiechu na swe myśli. Niczym szaleniec. Zrobił kilka kroków w kierunku narwańca o rogatej głowie.

- Słucham Panie Łowco Maski - stanął jakieś pięć metrów od krzykacza.

- Skąd pochodzisz? - zwierzolud zmrużył oczy odrobinę uspokojony ale nadal czujny. - I jak się nazywasz.

Elisabath gdzieś zniknęła, podobnie jak większość ludzi. Nawet jego rogaty Tkacz Mgieł gdzieś przepadł. Na dziedzińcu zostali we dwóch, on i rogaty stwór. Chociaż Tobias wyczuwał na sobie sporo spojrzeń. Miejscowi obserwowali ich bezpiecznie skryci. Jak szczury.
Tobias czuł, że musi skłamać, że powinien to zrobić. Wiedział, że powinien to zrobić umiejętnie. Jednakże jak kłamac skoro nic a nic się nie wie o regułach, miejscach, nazwach popapranego snu w którym się żyje.

- Zwę się Tobiiias i pochodzę z miejsca gdzie diabeł mówi dobranoc. Ruszyłem jednak ścieżką losu, która doprowadziła mnie tutaj u boku Tkacza Mgieł - nie pamiętał żadnych zasad co należy mówić albo nie mówić by dobrze kłamać. Kiedyś coś o tym czytał ale to było kiedyś, jak w innym śnie, innym świecie i do tego w jakimś kolorowym magazynie - Nie chcę wchodzić w twą drogę szanowny Łowco, więc jeżeli pozwolisz oddalę się by więcej nie niepokoić twej osoby, by nie męczyć sobą twego wzroku - skłonił się jak po udanym występie w cyrku, nie tracąc jednak zwierzoluda z oczu.

- Który z diabłów? Który mówi dobranoc? - dociekał stwór.

Albo ta bestia była tępa albo grała sobie z Greysonem w najlepsze.

- Jak to diabeł szanowny Łowco, wiele ma imion. Jedni znają go jako Belzebub, inni jako Niosącego Światło a jeszcze inni jako Szatana z piekła rodem - zamilkł oczekując na odpowiedź. Ani na chwilę nie przestawał być czujny.

Stwór zamilkł. Jego paskudną gębę wypaczył krzywy uśmiech. Ślepia zapłonęły żarem. Wyciągnął ręce w stronę Tobiasa i nagle, nie wiadomo skąd, wokół ciała mężczyzny oplotły się ogniwa łańcucha. Część z nich miała jakieś kolce i ciernie, które wbiły się w ciało, rozdarły ubranie.

- Maska mnie wynagrodzi … - stwór ruszył w stronę Tobiasa.

No i się doigrał.

Cyrkowiec syknął z bólu kiedy ciernie z łańcuchów wbiły się w jego ciało. Szybko skończyło się jego kozaczenie. Nie miał jednak zamiaru się poddawać.

- Ej no kurwa! To mój pierdolony sen nie twój! - starał się wyswobodzić z więzów lecz te tak szybko i niespodziewanie jak się pojawiły, nie chciały zniknąć. Próbował zrzucić je fizycznie jak i psychicznie.
“To moje reguły gry pierdolona kozo, nie twoje. To moje zajebane narkotyczne majaki. Moje jebane królestwo” - walczył jakkolwiek beznadziejna wydawała się ta sytuacja.

Naprężył muskuły czując jak kolce wbijają się w jego ciało. I ten ból wywołał dziwny przypływ sił. Tobias poczuł się tak, jakby świat wokół niego ... zwolnił. jak czasami przed skokiem na linie. Był tylko on i te wyśnione więzy które, nagle, spłynęły po nim, jak brudna woda.
Stał przez chwilę zaskoczony czując, jak z ran w ciele spływają mu wąskie smużki krwi. Nie mniej zaskoczony był zwierzolud.
Spoglądał na Greysona z szokiem w swoich aroganckich ślepiach.
nagle zachwiał się, ryknął wściekle a na jego ciele pojawiły się kolczaste więzy, które przed kilkoma uderzeniami serca więziły cyrkowca.

“No. Tak lepiej” - patrzył oszołomiony na swoje wolne już ręce. Oprzytomniał jednak szybko bo zagrożenie wcale nie minęło.

- Masz szansę ujść z życiem Łowco. Musisz jednak odpowiedzieć mi na kilka pytań. Pierwsze z nich to czego chce ode mnie Maska? - nadal zachował czujność nad stworem gotów w każdej chwili przydzwonić mu kopem w szczękę gdyby leżący coś kombinował.

Łowca wymamrotał coś pod nosem i więzy znikły.

“Jak to mawiają starzy mędrcy: Szczęście nie może trwać wiecznie”
Tobias nie miał zamiaru stracić swojej dopiero co uzyskanej pozycji. Zresztą sam do końca nie wiedział jak to się stało, że łańcuchy zniknęły z jego ciała. Łowca natomiast znał pełne zasady gry. O kopaniu nie było mocy kiedy kozogłowy był wolny więc czas było się ulotnić z tego miejsca by poznać co i jak, a najlepiej się obudzić.
Linoskoczek ruszył biegiem w kierunku stojącego wozu z zamiarem wybicia się od niego i wskoczenia na dach stojącego nieopodal domostwa.

Skoczył, odbił się i poleciał jakieś sześć, może osiem metrów w górę lądując na dachu domostwa miękko, jakby zwolnił podczas opadania, albo jakby unosiły go prądy powietrza. Znalazł się na wąskiej belce dachowej skąd miał doskonały widok na okolicę - pola uprawne, lasy i wstęgę rzeki nieopodal.

Czuł się cudownie. Jakby nigdy nie miało miejsce wydarzenie sprzed chwili. Wybicie i ten dłuuuuugi nienaturalny ale jakże piękny lot. Jakby naprawdę dostał skrzydeł. Miękko wylądował na dachu zachowując równowagę. Lata ćwiczeń i naturalnych zdolności ku temu. Pobiegł po belce nie chwiejąc się nawet. Zerknął na boki by zobaczyć czy Łowca ruszył za nim a jak tak to z której strony dachu. Zamierzał uciec do lasu zgodnie ze słowami Hruma i tej dziewczyny Elsabeth. I tam zgubić pościg bo Łowca na pewno ruszy jego tropem.

Tobias wiedział, że będzie ciężko bo gość miana “Łowcy” na pewno nie otrzymał jedynie za rogi na głowie.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 23-01-2017, 13:02   #85
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Czy jeszcze był sobą? Czyli kim? Odbicie w tafli wody nie dawało jednoznacznej odpowiedzi. Rysy takie same, jak te co codziennie oglądał przy goleniu, lecz ułożone inaczej. Grubiej, szerzej i ostrzej. Obraz zafalował i rozpadł się, gdy strumieniem uryny trafił w taflę wody, lecz nim zdążył jeszcze zapiąć rozporka, a był już z powrotem. Nachylił się i wepchnął palce w zdziwione oczy, po chwili otrząsnął z nich krople wody i wytarł o spodnie. Ciekawe, czy bez mydła też się liczyło. A czy się jeszcze cokolwiek liczyło z tego poukładanego świata higieny, maszyn i zegarów? Tutaj nie było niczego takiego. Choć wciąż czuł się rozbity na dwie części, pasujące do siebie, lecz różne, to nie miał wątpliwości. Bardziej właściwa była ta dzika i pierwotna. Przynajmniej w tym miejscu.
Wrócił do Rawa, też niespójnego, jak już sobie zdawał sprawę. Poznany przez piłkarza Enocha był inny niż ten z pamięci Enocha dzikiego. “Coś się musiało wydarzyć. Coś wielkiego i złego” - ta myśl już od jakiegoś czasu mąciła jego spokój.
- Daleko jeszcze? - zadał pytanie tak, jakby odpowiedź mogła zbliżyć do celu.
- Sam powinieneś wiedzieć Enoch - ciśnięte w złości słowa pozostawił bez odpowiedzi. W sumie to była prawda. Wiedział i wyszczerzył się na znajomy widok grani niknących w chmurach.
- Już tu zaraz - roześmiał się - Jesteśmy. - Uśmiech zaraz zniknął, bo jak mógł to wiedzieć? Jakim cudem?
Na szczęście nie musiał długo o tym myśleć i jeden niepokój zastąpił inny. Milczące sylwetki czekające w bezruchu zbliżały się z każdym jego krokiem. Tak wiele ich było półznajomych, pół nie, co mogli o nim wiedzieć? Zadrżał na myśl o ostrości z jaką mogli go widzieć, tak przeciwstawnej do jego zmętniałego spojrzenia. Mimo to ruszył pewnie w stronę największej, by stawić czoła swojej przeszłości.
- Var Nar Var - zatrzymał się parę kroków przed olbrzymem powstrzymując pierwotną chęć by go uścisnąć - wyglądałby przy nim jak dziecko. - Wróciłem. W końcu się wszystko wyjaśni.
 
cyjanek jest offline  
Stary 23-01-2017, 19:04   #86
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
- Gniazdo, Maska, Łowca, kruczy taniec - takie śliczne pierdolenie - stwierdziła zimno Bjarnlaug odruchowo sięgając w miejsce, gdzie powinna być tylna kieszeń jeansowych spodni, a w niej paczka czerwonych Marlboro. Zastała tam jedynie jędrną skórę pośladków, wtedy uświadomiła sobie, że jest przecież całkowicie naga. Nie ma się jednak czegokolwiek wstydzić, wręcz przeciwnie, jednak negliż przeszkadza czasem w powadze ważnej rozmowy. Obcej kobiecie zdaje się jednak nie przeszkadzać stan jej ubioru, figlarny uśmieszek pojawił się na przekrzywionej w dziwnym grymasie twarzy Bjarnlaug.
- Ściągnij może pierw swoją maskę i przestań nazywać mnie "siostrą". Obrażasz mnie twierdząc, żeś mi jest na tyle bliska.
Tytoniowy głód naprawdę dokuczał, mimo swej pewnej i dziarskiej postawy, lewa dłoń stukała niecierpliwie palcami o nagie biodro, zdradzała uzależnienie od papierosowego dymu.
- Odrzuć też ostrze, o tam na bok, a wtedy będziemy mogli normalnie porozmawiać. Powiedz mi, kim jest Maska? Opowiedz mi o tej śmiesznej postaci, bo jeżeli ten przerośnięty kocur faktycznie był jego sługą, to powiedz mi nieznajoma - jakże mam stać się jemu sojusznikiem, hm?
Dziewczyna czeka na reakcję obcej kobiety. Jeżeli ta przychyli się do jej próśb, odrzuci broń i maskę, wtedy Bjarnlaug poczuje się nieco swobodniej. W innym przypadku nadal będzie jej grozić, a w razie niebezpieczeństwa ponownie postara się użyć swojej dziwacznej "mocy", o której nie wie zupełnie nic.
 

Ostatnio edytowane przez Szkuner : 23-01-2017 o 19:07.
Szkuner jest offline  
Stary 24-01-2017, 10:58   #87
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Pierwsza radość z dotarcia do "ludzi", którzy mogli pomóc Luenn, powoli przygasała. Dziwna społeczność wywoływała niepokój. Otaczające ich kobiety zachwycały urodą, lecz chyba tylko dlatego, że wszystkie tak mocno podobne były do jego dawnej ukochanej. Odróżniały je jedynie drobne szczegóły, zauważalne dopiero po chwili i to dla spostrzegawczego widza.

Las dawał poczucie spokoju, bezpieczeństwa, ale Kent nie mógł pozbyć się wrażenia, że to jedynie iluzja. Gra pozorów. Bo w tej krainie czarów wszystko było możliwe. Nie mieli już ze sobą Luenn, z którą zbudował pewną wątłą nić porozumienia. Tych kobiet nie znał.

Nanael była bez dwóch zdań przywódczynią społeczności, choć swojej funkcji nie określiła w żadnym momencie. Starała się być dla nich miła, w jej uprzejmym, delikatnym uśmiechu brakowało jednak szczerości. Także jej oferta w postaci krwawych ochłapów, nie nastrajała pozytywnie. Nie, dla Kenta mało przypominało to syrop i plaster miodu, jak nazywała to Nanael.

Spoglądał na krwawy ochłap trzymany w ręku przez kobietę, zachowywał pokerową twarz. Cała sytuacja przypominała mu scenę z filmu z Reevesem, który oglądał. Z tą różnicą, że tutaj oferowano mu tylko jedno wyjście. - A co jeśli odmówimy? Zechcemy wrócić skąd przyszliśmy?

- Nie - odparła nadal się uśmiechając - Po prostu wtedy nie odzyskasz części luminy która tkwi uśpiona w pamięci, Kencie od Mieczy.

- Ale to dla was wygodne
- rzucił krzyżując ręce - Gdzie w ogóle jesteśmy? Czy to Ir'Isil? Tam chciała nas zabrać Luenn.

Nie odpowiedziała, z okazji do włączenia się w rozmowę skorzystała za to Patricia. - Jakie to ma skutki uboczne? Zjemy i nagle wszystko pamiętamy? Bez konsekwencji? - Miała wątpliwości, całe szczęście, przynajmniej ktoś oprócz Kenta zachował tu jeszcze zdrowy rozsądek.

- Wiedza bywa trucizną - odpowiedziała zagadkowo Nanael.

- Nie odpowiadaj mi mądrościami rodem z ciastek z wróżbą. Mów normalnie, jakie są koszta zjedzenia tego… czegoś? - Patricia była poirytowana, szukała wsparcia spoglądając na Kenta. Być może zdolna była nawet przystać na tę propozycję, ale miała nadzieję, że jej towarzysz niedoli także ma wątpliwości.

- Nie odpowie ci. Możemy się tylko domyślać, bo nikt tutaj nie raczy odpowiadać na pytania. - skomentował Perry. Najpierw z gniewem zacisnął pięści, potem jednak wysunął jedną z dłoni w stronę kobiety i skinął głową by podała mu ochłap.

- Ja tego nie ruszę, dopóki nie dostanę odpowiedzi. I kropka! - Podkreśliła mocno Patricia, stanowczo tupnęła nogą jakby potwierdzając, że swojej postawy nie zmieni.

Ma ikrę, pomyślał Kent. Percival miał z kolei dosyć kolejnych pytań. Wielkich niewiadomych, bzdurnych, niejasnych odpowiedzi. Choć wiedza - dar od Nanael - z pewnością była trucizną, dosłowną lub metaforyczną, postanowił ją przyjąć. Może wtedy zrozumie.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 24-01-2017, 20:42   #88
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Obserwowała zmiany, które zachodziły w jej ciele i psychice, z ciekawością, bez leku. Za to z pewnym żalem. Coraz mocniej tęskniła za Megan Hill. Czuła, jak Me’Ghna spycha jej – Megan świadomość, coraz głębiej, i głębiej. Coraz mocniej naciska, przejmując kontrolę nad jej ciałem. Poddawała się temu procesowi, choć czasem czuła przytłoczenie. I splątanie, kiedy wpatrywała się w coraz wyraźniejsze symbole tatuaży pokrywające jej – nie jej ramiona i piersi.

Kruki z Jónsavahr!

Megan zawahała się. Me’Ghan nie wahała się ani chwili – z jej gardła wydobył się chrapliwy okrzyk. Tak to właśnie poczuła – nie krzyknęła, nie miała takiej intencji, okrzyk sam wezbrał w jej gardle, aby potem wyrwać się na świat. Megan przestraszyła się i cofnęła, ustępując miejsca Me’Ghan. Ta pomknęła w dół, starając się dotrzymać kroku Cahr Nar Cahrowi. Końce jej palców mrowiły. Krew krążyła żywiej, napędzana adrenaliną i luminą sączącą się z opuszków. Zacisnęła mocniej dłoń na stylisku topora – był tam, choć nie pamiętała, żeby go wyciągała. Po prostu znalazł się w jej zaciśniętej dłoni. Pasował tam, prawie całkiem ukryty w sinej mgle luminy.

Cahr Nar Cahr zbiegł z górki w dzikiej szarży. W jego kierunku poszybowały kruki, próbując drapać po twarzy i oczach, jednak wojownik zanurkował zwinnie z oszałamiającą szybkością. Zamaskowani przeciwnicy rzucili się na niego tnąc szablami, próbując zadać jakiś skuteczny cios, ale barbarzyńca nie zwracał na to uwagi. Zadźwięczała stal. Wszystko to działo się szybko, przy wtórze dzikiego krakania kruków.
Tymczasem osaczona przez pozostałą grupkę napastników kobieta wrzasnęła wściekle i rzuciła się na oprawców wymachując trzymaną w rękach włócznią.
Zapowiadała się mała jatka.

Me’Ghan zatrzymała się i skierowała dłoń w stronę wrzeszczących ptaków. Lumina pulsowała w jej dłoni. Krzyknęła gardłowo.

Postacie w maskach zorientowały się, że mają nowych wrogów. Kruki przestały krakać i zaczęły wrzeszczeć, ludzkimi głosami.

- Siostry! Siostry! Lud Nar! Lud Nar ruszył z odsieczą!
- Nie ma wojny pomiędzy Ludem Nar a Jónsem.
- To Lud Niri spiskował z Maską. Chciał was zdradzić!
- Nie musimy przelewać krwi naszych nacji!
- Gniazdo jest waszym sojusznikiem.
- Nie jest waszym wrogiem
.

Dopiero teraz zrozumiała. Lub raczej - wydało się jej, ze rozumie. Opuściła dłoń z toporem.
- Cahr Nar Cahr! - w jej głosie był rozkaz. - Zatrzymaj się!

Zawahał się. Jedna z postaci w maskach już leżała u jego stóp. Pozostałe osaczyły go z kilku stron. Półnagi wojownik ociekał krwią, ale wyraźnie nic sobie nie robił z ran. Posłuchał jej jednak. Cofnął przyjmując pozycję z której mógł znów łatwo przejść do ataku.
- Kruki z Jónsavahr! - zawołała znowu, postawionym głosem. - Jestem Me’Ghan ze Wzgórza! Wróciłam, aby pokonać Maskę. Róża krwawi. Dołączycie do mnie, czy mam stracić kilka cennych chwil na walkę z wami? Wybierajcie.

Kruki zaczęły krążyć szybciej, zakreślając spirale na niebie. Czarne, wijące się kształty, jakby każdy z nich płonął i wiódł za sobą wstęgę dymu.
Patrzyła, niepewna tego, co zaraz nastąpi. Czekała, ściskając topór w opuszczonej dłoni. Słyszała uderzenia swojego serca : jedno, drugie, trzecie…

Kobieta pierwsza przełamała chwilę wahania. Doskoczyła do jednej z posłanniczek Jónsavahr i pchnęła włócznią w pierś. Głęboko.

kruki zakrakały złowrogo i rzuciły się w dół spadając w stronę dzikuski.
Me’Ghan jęknęła głucho. Nadzieja na pokojowe rozwiązanie właśnie została zaprzepaszczona przez zapalczywość kobiety. A może tamta wiedziała więcej? Dostrzegała coś, czego Me’Ghan nie wiedziała?
Chciała użyć mocy, ale nie wiedziała, jak to zadziała na kruki. Czy w ogóle zadziała. Chciała użyć topora. Ale nie mogła. Chwila szaleństwa minęła. Nie była jeszcze gotowa. Za mało było w niej Me'Ghan a za dużo Megan?

Wyciągnęła kliker odstraszający psy i nacisnęła urządzenie.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 25-01-2017, 12:06   #89
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wszystko było inne, dziwne, bardzo niepokojące. Tak bardzo, że gdyby tylko Aria zaczęła roztrząsać wszystkie ostatnie wydarzenia to usiadłaby na tyłku i nie ruszyła się z miejsca już prawdopodobnie nigdy. Na szczęście owe frapujące zdarzenia, które mogłyby uczynić ją bezwolną poprzez złapanie jej w ciąg nierozwiązywalnych zagadek i rozważań dały jej także możliwość wyboru pomiędzy myśleniem a działaniem. Dziewczyna wybrała to drugie. Bądź, co bądź tylko od niej zależało czy paskudny, dość specyficznie pachnący obcy stworek przeżyje.

Dlatego Aria nie zakwestionowała własnych instynktów, które podpowiedziały jej gdzie dokładnie miała się udać tylko tam się udała. Nie zastanawiała się, dlaczego potrafiła nieść jednocześnie ciężkiego potworka i własny plecak a do tego jeszcze w ogóle nie odczuwać żadnego zmęczenia.

Nie patrzyła się otępiałym ze zgrozy wzrokiem na rogatą postać, która wyskoczyła gdzieś nagle niczym przysłowiowy diabeł z pudełka. Mogła przyspieszyć własny krok, więc go przyspieszyła. Nie zastanawiała się, dlaczego trzy metrowy stwór gonił akurat ją. Zamiast tego jeszcze bardziej zwiększyła prędkość poruszania żeby w końcu odbić się od ziemi i wykonać skok przekraczający po wielokroć możliwości człowieka, a potem kolejny i kolejny. Niczym wielka ludzka pchła.

Udało jej się. Znalazła osadę Corocz, lecz wielki rogaty potwór podążał jej śladem. Łowca Maski. Takim mianem określił go wielgaśny, półnagi wojownik z absurdalnie wielkim mieczem, który wyszedł na spotkanie Taranis.

Aria zamknęła rozdziawione usta, które jakoś tak same jej się otworzyły, kiedy zobaczyła Tharka Nar Tharka.

- Wow, co za miecz! Wow, co za tatuaże! Wow, co za mięśnie!

Zerknęła trwożnie na szarżującego rogatego potwora.

- Czy to znaczy, że będziesz się z nim bił? Przy pomocy tych mięśni i tego miecza?

Nonszalancko poprawiła wiszącego na jej ramieniu Ruku-faku.

Thark w odpowiedzi spojrzał na nią pozbawionym emocji wzrokiem.

- Uciekaj stąd. Zabieraj się wozem i uciekaj.

Ruszył na spotkanie potwora. Powoli, wymachując mieczem tak, jakby był wykonaną z plastiku zabawką. Świst, który towarzyszył machnięciom był jednak jak najbardziej stalowy. Prawdziwy aż do szpiku kości.

- Jestem Thark Nar Thark! - Wykrzyknął mężczyzna na całe gardło. - Związany Przysięgą! Uciekajcie!

- Wozem? – Szepnęła Aria.

Spojrzała zdezorientowana na wielki wehikuł stojący na środku tej tak zwanej osady.

- Ale to będzie strasznie wolna ucieczka. – Zauważyła.

Nie zamierzała się jednak kłócić z kimś z takim mieczem i takimi mięśniami.

- Powodzenia! - Krzyknęła tylko za oddalającym się wojownikiem i udała się w kierunku wozu. Nawet, jeśli sama miałaby nie skorzystać z tej podwózki to teraz pojawiła się najlepsza szansa na przekazanie Ruku- faku jego pobratymcom.

W osadzie zapanowało zamieszanie. Jej mieszkańcy biegali w panice. Większość, podobnie jak Aria, kierowała się w stronę wozu, przy którym kilku osobliwie ubranych ludzi wymachiwało dziko rękami. Pomiędzy dłońmi jednego zbierała się dziwna kula, niczym wody lub światła, albo jednego i drugiego.

Przy tych “czarodziejach” gromadzili się pobratymcy Ruku-faku uzbrojeni w paskudnie wyglądające noże i nabite kolcami pałki.

Taranis zbliżyła się ostrożnie do grupy przy wozie. Wyglądali dość niebezpiecznie i do tego najwyraźniej szykowali się do niezłej bijatyki.

- Przepraszam, czy ktoś z was zna tego tutaj gentlemana? - Delikatnie zsunęła Ruku-faku z ramienia biorąc go na dwie ręce jak rodzic trzymający w objęciach małe dziecko.

Nikt nie odpowiedział. Pyszczki wpatrywały się w nią zdziwione, wielkie ślepia lśniły wilgocią. Za plecami usłyszała dziki ryk, od którego przeszły ją ciarki.

- Hej, nie rozumiecie mnie? Musicie go wziąć ze sobą, bo jest ciężko ranny i inaczej nie przeżyje. Musicie mu pomóc. - Zrobiła krok w stronę najbliżej stojącego osobnika.

- Chyba go znacie. Mówił, że jest z jakiegoś klanu stąd czy jakoś tak.

- Bieraj te kurwę na woza! - Zaskrzeczał jeden ze stworków. - Bo wychuja na kitola.

- Aha. - Aria zapomniała, że stworki używały dość ciekawej gwary i dlatego pewnie potrzebowały trochę czasu żeby zrozumieć jej mowę.

Nie tracąc czasu dziewczyna zaniosła Ruku do wozu.

Przy wozie trwała równie dzika krzątanina. Stworki podawały sobie z rąk do rąk tobołki. Część z tych tobołków lądowała w wozie, jednak część nie. Niektóre stworki zamiast podawać pakunek dalej wymykały się chyłkiem z kolejki i szybko ukrywały pakunki gdzie popadło - za kołem, w jakimś rowie, za porzuconym namiotem. Niedaleko w gromadkę zbiło się kilku ludzi. Jeden z nich o chytrym wyglądzie ruszył w stronę Arii. Był gruby i ledwie maszerował ubrany w coś, co wyglądało jak rajtuzy.

- Mamy uzdrowiciela, panienko - zakrzyknął. - Proszę podejść do nas. Niech się panienka trzyma z daleka od tych złodziejskich Zbieraczy.

- Ale to właśnie jeden ze Zbieraczy potrzebuje lekarza. - Odkrzyknęła mu Aria.

- Masz czym zapłacić? - Zaciekawił się grubas.

Z terenu przed obozowiskiem doleciał do uszu dziewczyny potworny ryk. Ludzie stłoczeni przy wozie wykrzyknęli coś gniewnie, wyraźnie wystraszeni.

- A przyjmujecie karty kredytowe? - Zapytała z nadzieją Taranis - Chyba nie za bardzo, co?- Dodała szybko.

- Co tam się dzieje? - Trwożnie odwróciła głowę w stronę, z której doleciał ryk.

Ujrzała, że potężny Thark Nar Thark walczył z demonem, który właśnie cofnął się gwałtownie. Jedna z jego łap została odcięta. Z rany spływał ogień zamiast krwi. Półnagi brodacz natarł ponownie, lecz potwór uniknął ataku i wbił szpony w brzuch mężczyzny unosząc go w górę gwałtownym zrywem.

Ludzie wrzasnęli przerażeni.

- To Łowca Maski! - Wykrzyknął inny mężczyzna, równie gruby, co ten, który rozmawiał z Arią. - Chce dziewczyny lub tego Zbieracza. Łap ich, bracie!

Tłuścioch przed nią zamrugał oczkami. Widać było, że coś przelicza i szacuje.

- Skąd wiesz? – Obruszyła się Taranis - Może równie dobrze przybył po któregoś z was. I łapy precz grubasie! Nie waż się dotykać Ruruka.

Aria odwróciła się na pięcie i pobiegła prosto do drzwi wozu żeby przekazać rannego stwora komuś bardziej zaufanemu.

- Zatrzymaj ją! Zatrzymaj ją! - Krzyczał tłuścioch z tłumu, a grubas, który proponował jej leczenie ruszył za nią niezgrabnie, przewalając ciężar z jednej nogi na drugą. Biegł jak spasiona kaczka.

Aria dopadła wozu, podała ciało Zbieracza pobratymcom a te … przerzuciły go dalej, na wóz. Znów usłyszała ryk przerażonych ludzi.

- No... - Zawahała się przy kolejnym słowie - ludzie. To nie jest bagaż. Macie mu pomóc a nie rzucać jak jakiś tłumok do bagażnika.

Nie namyślając się wiele Aria wskoczyła do środka wozu za rzuconym tam Ruku-faku.

W środku było sporo osób. Głównie tych “żółwikopodobnych” Zbieraczy. Ale też ludzi i kilka dziwacznych stworzeń o chudych ciałach, sinej skórze, i gadziej aparycji. Wszyscy byli wyraźnie wystraszeni. Wytrzeszczone oczy wpatrywały się w Arię.

- Ić stond! - Powiedział jeden ze Zbieraczy. - On ciebie szukarucha. Ty zjebawszy nam skryjówkę. Ić stond! Czmych! Czmych!

Stwór zaczął wymachiwać łapkami w geście wypędzania.

- To pomóżcie temu tam Rurukowi, bo inaczej stąd nie wyjdę. - Powiedziała Aria stanowczo, ale zaprzeczając własnemu zdecydowanemu tonowi głosu zaczęła cofać się w stronę wyjścia.

Dziewczyna nie była pewna czy ten cały Łowca rzeczywiście jej szukał, ale nie zamierzała walczyć na pięści z przerażonymi stworkami.

Kilkoro doskoczyło do jej “kamrata”. Coś tam zaczęło do siebie świergoli w swoim języku. Reszta jednak patrzyła na nią z wyczekiwaniem.

- No dobrze, idę już sobie, ale muszę wam powiedzieć, że jesteście wyjątkowo niegościnni.

Znalazła wyjście z wozu i wyskoczyła na zewnątrz. Poprawiła paski plecaka i ruszyła sprintem byle jak najdalej od tego miejsca, tych całych Zbieraczy, grubasów, wielkich facetów z mieczami, którzy okazują się wyjątkowo niekompetentni, a przede wszystkim jak najdalej od wielkich trzymetrowych stworów z rogami.

Kiedy jednak wyszła z wozu zatrzymała się w miejscu, bo zobaczyła, że wielkiego stwora już nie było. A na polu pozostał jedynie brodacz, idący do przodu, chwiejnie, z nawet z daleka widocznymi bebechami, które ciągnął za sobą, niczym prujący się sweter.

Większość kreatur zaczynała pospieszną ucieczkę. Thark nar Thark upadł nagle, twarzą do ziemi. Nikt jednak najwyraźniej nie zamierzał mu pomagać.

Aria postąpiła w stronę leżącego mężczyzny, po czym dopadła najbliższych krzaków i zostawiła tam swój ostatni posiłek, a potem ten jeszcze poprzedni. Dopiero, kiedy jej żołądek stał się całkiem pusty dała radę obrócić Thark nar Tharka na plecy. Kiedy to uczyniła zorientowała się, że mężczyzna właśnie zmarł, na jej rękach. Wozy odjechały. Nikt nie został sprawdzić, co stało się z ich wybawicielem.

Aria patrzyła tępo za oddalającymi się mieszkańcami osady Corocz wciąż trzymając martwe ciało wojownika.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 25-01-2017 o 12:10.
Ravanesh jest offline  
Stary 25-01-2017, 21:33   #90
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Tunele pojawiły się w Dominium wiele tysiącleci temu. Dziury prowadzące przez przestrzeń do innych miejsc. Nie tylko tych, które leżą w Dominium ale tych, dalej. Dużo dalej. Poza czasem i poza przestrzenią.
Przepowiedziano, że Wieloświatowcy przyniosą zmiany. I przynieśli. Rządy Dominanty upadły. Na tron tyrana wśliznął się Maska. Wśliznął lub wśliznęła bo nikt chyba nie wie kim jest nowy władca Dominium.

Żaden tyran nie dojdzie do władzy bez popleczników. A największym zdrajcą nadziei okazał się ten, który pierwszy rzucił wyzwanie Dominancie. Jóns z Gniazda. Niech przeklęte będzie jego zdradzieckie imię.


LIDIA HRYSZENKO

Wędrowali przez ziemię, która oszałamiała surowym pięknem. Wyżynę traw i skał. Dziki, pierwotny płaskowyż którego zdała się nie tknąć ludzka ręka.

Towarzyszyły im jedynie ptaki na niebie i dzikie zwierzęta o kształtach przypominających te, które Lidia znała z Ziemi, lecz jednak w jakiś sposób odmienne, zmodyfikowane – królik ze skrzydłami, skacząca na nogach jak kangur sowa, czy pełzający niczym wąż zwierz z łbem pancernika.
Dla jej dziwacznych kompanów nie było w tym nic obcego. Dla niej zresztą też.

Powoli zaczynała czuć się tutaj … jak w domu.

Dawno utraconym domu, którego z jakiś powodów nie pamiętała.
Rany zadane jej przez Łowcę goiły się doskonale w tempie, które zadziwiało nie tylko ją, ale i jej towarzyszy. Poza tym zauważyła, że na przedramionach jakby same z siebie pojawiały się jej tatuaże. Ledwie widoczne wzory: poprzecinane liniami figury geometryczne splatające się ze sobą w dziwaczne konfiguracje.

Jej palce zmieniały się. Paznokcie urosły i lekko się zakrzywiły a poza tym przybrały dziwaczny, błękitno szary odcień. Przypominały jej ptasie szpony.
Niebieski Ptak. Tak ją nazywali.

Jej włosy. Pojawiło się w nich kilka piór.

Pierwszego dnia wędrówki na noc zatrzymali się pomiędzy jakimiś skałami. Tarro rozpalił ogień, a kiedy na niebie zapłonęły gwiazdy Lidia zaniemówiła.
Ujrzała bowiem trzy księżyce wznoszące się na nieboskłon. Srebrzyste tarcze podobne do siebie jak dzieci od jednej matki.

Lśniły nad jej głową a ona poczuła, jak na ich widok wzbiera w niej jakaś … tęsknota.

A potem nadeszła wizja, tak realna, że aż budząca ból w piersiach.

Stała nad jeziorem, po kostki zanurzona w wodzie. Powierzchnia jeziora zbrukana była krwią. A jej ciało zlepiała gorąca jeszcze posoka.
Przed nią klęczał w pokłonie dziwny, paskudny stwór w stalowym hełmie. Jego szpetna gęba miała zgniłozielony odcień, a oczy kolor przetrzymanego moczu.

- Musisz się z nami spotkać, Niebieski Ptaku – powiedział stwór z wizji Lidii. – Na przełęczy prowadzącej do Gawrachar. Chodzi o JEGO serce. Trzymaliśmy je dla ciebie.

Słowa zatarł dziwny dźwięk.

Odgłos sprzeczki. Tarro i Hurrkh znów sprzeczali się o kierunek wędrówki. A Lidii pod powiekami tańczył powidok szpetnej twarzy potwora w hełmie. I czuła dziwną radość na jej widok. Jakby … jakby to monstrum było jej bliższe niż centaur i Strażnik Osnowy.

Na niebie świeciły trzy księżyce, gdzieś w oddali coś wyło upiornie, a ona czuła spokój, jakiego do tej pory jeszcze nie czuła.


TOBIAS GREYSON

Skok w dół. Dwa długie, nadludzko długie susy i znalazł się w lesie.
Oszołomiony Łowca pozostał po drugiej stronie domostwa, a Tobias puścił się biegiem w las. Chyżo, niczym maratończyk.

Dawno już nie czuł się tak silny, tak zwinny i tak wytrzymały.

Pędził niczym rączy jeleń z prędkością dorównującą zawodowym biegaczom. Aż w końcu otulił go zielony cień drzew. Wtedy przyszło zwątpienie.

Zatrzymał się nasłuchując ale poza szumem drzew poruszanych lekkich wiatrem nie słyszał niczego więcej.

Dworzyszcze zostało spory kawałek dalej. Nie sposobnością było, by ktoś przebył ten dystans równie szybko jak Tobias. Skryty pomiędzy drzewami spojrzał na pola, którymi tutaj przybył, ale zobaczył tylko falujące trawy i kobierce kwiatów. Żadnych ludzi czy też nieludzi. Najwyraźniej pozostał sam. Trochę go to zmartwiło.

I wtedy usłyszał głos za swoimi plecami. Delikatny, miły dla ucha kobiecy głos.

- Zgubiłeś się błyszczący człowieku?

Odwrócił się gwałtownie ale nikogo nie zauważył.

- Tutaj.

Głos dobiegł z boku i dopiero za drugim razem ujrzał jego właścicielkę.
Drobniutką, skrzydlatą istotkę siedzącą na pniu spróchniałego drzewa opierającego się o wyniosły dąb lub drzewo do niego niezwykle podobne. Kobietka mierzyła góra trzydzieści – czterdzieści centymetrów, a szkoda, bo była naprawdę ładniutka. Rudowłosa i jasnoskóra ubrana w kusą, zieloną sukienkę.

- To jak? Zgubiłeś się czy nie?

Jakąś mile od siebie na polu Tobias dostrzegł znanego rogacza, na którego wołali Łowcą. Nie był sam. Towarzyszyło mu pięciu zbrojnych – rogatych stworzeń pochodzących z rasy, którą reprezentował jego niedoszły towarzysz – Tkacz Mgieł.

ADAM ENOCH

Var Nar Var uściskał go porządnie na dłuższą chwilę pozbawiając oddechu. Był silny jak niedźwiedź i równie delikatny. I gorący, jakby płonął od środka.
Widząc ten uścisk setka gardeł wykrzyczała w niebo jego imię.

Enoch Nar Enoch!

Jak wojenny okrzyk. Bitewne zawołanie.

Poprowadzili go na ścieżki pomiędzy wzniesienia. Pośród snujące się nad okolica wstęgi siwego dymu. I popiołu wciskającego się w gardło, w nozdrza, wślizgującego w płuca i w mózg.

W tym dymie było echo krzyków. Agonalnych wrzasków, które budziły trwogę.

Miejscowi nie zwracali na to uwagi, lecz Adam słyszał je wyraźnie. Przerażone kwilenia.

W końcu weszli pomiędzy budynki wsi, która przypominała te z seriali historycznych z domieszką fantasy.

Byli tam inni. Wojownicy. Potężnie zbudowani. Zbrojni. O ponurych twarzach i pozbawionych życia oczach.

Var Nar var prowadził. Ciągle trzymał Adama za ramię a jego chwyt był … ojcowski. Solidny i dodający siły.

Pojawiali się kolejni przedstawiciele Ludu Nar. Niektórzy szarzy, jakby ich ciała natarto popiołem. Jeszcze inni wyglądali tak, jakby wygrzebali się z grobu. Zasuszone twarze, zapadnięte policzki, głębokie oczodoły w których łyskały oczy, widoczne dziury w ciele przez które widać było kawałki kości. Jak parada nieboszczyków. Na widok niektórych trupich facjat Adam poczuł nieprzyjemny dreszcz.

- Enoch Nar Enoch! Wieloświatowiec! Wędrowiec! Luminant! Sprawca i Siewca!

Wykrzykiwali jego tytuły nierównym chórem. Nie wszyscy.

- Jesteś drugim z dziesiątki! – powiedział Var Nar Var. – Ale będzie was więcej. Moi wojownicy poszukują Wędrowców na całym Dominium. I w końcu przyprowadzą wszystkich. Dokończymy to, co powinno zostać dokończone.

Uśmiechnął się dziko.

- Ognistego wina! – zakrzyknął a kilku z Ludu Nar z ochotą przyniosło im potężne rogi wypełnione czymś, co wyglądało jak gęste wino i pachniało jak mocny samogon.

- Do dna, Enochu! – zachęcił wódz Ludu Nar i przytknął naczynie do ust opróżniając je kilkoma potężnymi łykami.

- A teraz pytaj! Opowiadaj! O porabiałeś i dokąd powędrowałeś odkąd siepacz Maski ściął ci głowę podczas bitwy przy Czeluści Gawrachar?!


BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Kobieta nie opuściła broni. Nie zdjęła maski. Po prostu stała tak, nieruchomo, jakby się nad czymś zastanawiała. Potem powoli uniosła dłoń i zdjęła maskę ukazując bladą twarz z pasem czerwieni wzdłuż oczu.

Na widok tej twarzy Bjarnlaug doznała dziwnego uczucia. Jakby widziała już tą bladą kobietę o niepokojąco spokojnych oczach. Przez chwilę kobieta stała nieruchomo i znów zasłoniła oblicze maską.

- Zadowolonaś, siostro? – zapytał kruk. – Przekonałaś się, że ja to ja i faktycznie przysłał mnie nasz ojciec. Gniazdo chce cię odzyskać, Laugttir. Pozostaje pytanie czy chcesz iść ze mną. Czy chcesz wrócić do domu?


PATRICA MADDOX i PERCIVAL KENT

Plaster był ciężki i lepki. I pachniał żywicznym, miodowym zapachem. Percival wziął go w dłonie i spoglądał na Nanael która stała spokojnie obserwując to, co zrobi.

Ugryzł kawałek. Ostrożnie.

Z warg, przez gardło, w dół do żołądka spłynęła mu kropla gęstego nektaru. Nie był ani słodki, ani gorzki. Był gorący i ostry, jak chili. Wypalał podniebienie, rozpalał w żołądku ogień.

W głowie Percivala zapłonął ogień. I ujrzał.

Siebie z mieczem w dłonie. W dziwnej zbroi. Pośród zgiełku bitewnego. Pośród półnagich barbarzyńców, wściekłych kreatur podobnych do tych, jakie zabił w lesie. Pośród zwierzoludzi. Pośród zielonoskórych olbrzymów i zwinnych ludzi podobnych do Nanael. Pośród dziesiątek zabijających się ras i dziesiątek tysięcy istot.

Nic się nie liczyło poza zabijaniem. Poza krwią lejącą się z ran. Parującą posoką. Łamiącymi się kośćmi i otwierającymi ranami.
Rzeź.

Patricia patrzyła, jak Percival przyjmuje ten ochłap. I ujrzała jak jego ciało otacza dziwna, świetlista sfera. I przez chwilę zobaczyła bitwę. Krwawą, pozbawioną sensu rzeź. Apogeum zniszczenia.

Usłyszała echa krzyków i wrzasków bólu. Wspomnienia pradawnej bitwy.

- Twoja kolej, Szalona Dox. – Zachęciła Nanael. – Posmakuj. Przypomnij sobie.

Percival usłyszał jej głos ale nektar zaprowadził go dalej. W głąb wizji.

Patricia zobaczyła, jak światło wokół jej towarzysza rozbłysło gwałtownie, a gdy znów spojrzała w miejsce, gdzie stał, zobaczyła jedynie pustą przestrzeń.

- Jest w ulu Moor-ghul – wyjaśniła Nanael Patrici. – Zakosztuj miodu z Puszczy Umarłych i dołącz do niego, jeśli się odważysz, Szalona Dox.

MEGAN HILL

Urządzenie tym razem zadziałało zdecydowanie mniej skutecznie. Kruki chyba jednak coś usłyszały bo jakby dziobały mniej wściekle.

Trzy zamaskowane wysłanniczki z Jósnsavahr uderzały wściekle, dźgając i kłując pomiędzy pierzastymi ciałami. Trzy koło Cahr Nar Cahra zastygły, zawahały się. Na chwilę. Jedna z nich znienacka wbiła miecz w trzewia Cahra. To był błąd.

Mimo, że ostrze przebiło wojownika na wylot ten nawet nie jęknął. Uderzył szybko, brutalnie i wściekle, rozpłatując czaszkę napastniczki bez cienia litości. Potem runął na pozostałe dwójkę, tnąc i rąbiąc ze skutecznością mrożącą krew w żyłach.

Cięcia rzeźnika. Cięcia, których nie zdołały uniknąć zwinne postacie. Trzy pozostałe przy życiu nagle rozpostarły dłonie i … rozpadły się w stada kruków, w panice wzlatując ku niebu. Pozostawiając na ziemi zabite siostry, które zmieniały się w coś, co przypominało bezkształtną masę smoły, bulgocącego szlamu, glutów i piór – czarną, gasnącą, bio-degradowalną magmę. Cuchnącą niczym zepsuta lodówka z zieleniałym mięsem.

Cahr Nar Cahr usiadł, wyszarpnął miecz z rany. Trysnęła krew a ostrze zmieniło się w kolejne, czarne pióra które porwał wiatr.
Wojownik spojrzał na Megan a potem przeniósł wzrok na miejsce, w którym leżała kobieta z Ludu Niri.

- Zobacz, co z nią … - poprosił Cahr i przymknął oczy. – Ja … zaraz wracam …

Potem przechylił się w bok, jęknął boleśnie, agonalnie i skonał.


ARIA TARANIS

Wóz i towarzyszące mu zwierzęta oddalały się nieśpiesznie. A Aria walczyła o życie martwego człowieka, którego wcale nie znała. Tłukąc wściekle pięściami w nieruchomą, twardą jak głaz klatkę piersiową, próbując resuscytacji i innych sposobów ratowania życia znanych jej z kursów pierwszej pomocy. Łapiąc się na tym, że … płacze. Bezwiednie z żalu i pragnienia odmienienia tego, co nieuniknione.

Wiedziała jednak, że jest za późno i w końcu opadła z sił i osunęła się przy trupie potężnego mężczyzny.

Nie za bardzo wiedziała ile czasu leżała na pół przytomna obok zabitego Thark Nar Tharka. Nagle jednak poczuła przy sobie jakiś ruch i olbrzym usiadł z jękiem.

Spojrzał na nią rozkojarzonym wzrokiem i zaczął obmacywać ciało. Po ranie na brzuchu z której wypadły jego wnętrzności nie było śladu chociaż skóra mężczyzny nabrała dziwnego, popielatego odcienia.

- Dziękuję, że poczekałaś – powiedział brodacz zmęczonym głosem patrząc prosto na nią. – Nie lubię wracać sam.

Zamrugała powiekami. Mężczyzna wstał. Gdy leżała wyglądał jak wcielenie giganta. Oceniła jego wzrost na grubo ponad dwa metry. Może nawet dwa dwadzieścia, dwa trzydzieści. Góra mięśni.

- To ciebie ścigał Łowca Maski – stwierdził mężczyzna i pochylając się podniósł z ziemi miecz. – Zatem musisz być którąś z Wieloświatowczyń. Ale którą? Me’Ghan ze Wzgórza, Burzowym Pomrukiem, Szaloną Dox, Czystą Falą. A może Córą Jónsa? Bo chyba nie Niebieskim Ptakiem, co?

Każde imię budziło w Ari dziwne uczucie, Jakby … jakby dobrze je znała, mimo że były takie dziwaczne i nieziemskie. Jak przydomki w jakimś dziwacznym role – play lub LARP-ie.

- Wyjaw mi swe imię, o Wędrowczyni i zbierajmy się stąd nim to bękarcie dziecię Maski postanowi znów na ciebie zapolować. Drugi raz mogę mu nie podołać.

Mężczyzna zarzucił sobie miecz na ramię i wyciągnął ku niej dłoń. Z połamanymi paznokciami poczerniałą od zastygłej posoki.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172