Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2017, 13:26   #14
Amon
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Łada robiła co mogła w zmaganiach z zabłoconą leśną drogą. Para kanitów doskonale zdawała sobie sprawę gdzie się znajduje. Niedaleko był już domek, w którym jeszcze niedawno mieszkała para starych wilkołaków. Wkrótce trzeba było zatrzymać się by przeczekać dzień. Ostatni dzień w Rosji…
- Chcesz nocować w tym domu? Wiesz... oni mogli mieć kumpli. - Astrid spojrzała na Vikinga z dołu.
Była tak znudzona podróżą, że od pewnego czasu siedziała na odwrót, czyli głowę trzymała na siedzeniu, a nogi na oparciu, brudząc podeszwami butów podbicie dachu.
Viking przeniósł spojrzenie na Maklaviankę.
- Zawsze jest jeszcze dziupla ale wiesz… - spojrzał wymownie na trzy samotne palce wyrastające z dłoni wampirzycy - teraz będzie jeszcze ciaśniej - uśmiechnął się szelmowsko.
Prychnęła i odruchowo schowała wciąż kaleką rękę głębiej w rękaw płaszcza.
- Zawsze mogę ci je gdzieś włożyć... w ramach optymalizacji miejsca, oczywiście. - wyszczerzyła się, na wszelki wypadek jednak siadając na zadku, jakby Gangrel postanowił nagle gwałtownie zahamować.
- Możesz spróbować… - uśmiechnął się tajemniczo Viking - jak podsuniesz mi jakiś nowy pomysł, z chęcią zrewanżuje się własnym pazurem...
- Sprawdźmy czy w chacie nie ma jakiejś piwnicy, w której da się zamelinować. -
powiedziała po chwili, otwierając okno i mimo kiepskiej pogody, wystawiając głowę na zewnątrz.
- Może będziemy mieć fart - przyznał Gangrel.
- Nie możesz jechać szybciej? Ja chcę już do domu... do mojego łóżeczka... - marudziła.
- Biegłbym szybciej z tobą na plecach - wyznał - ale i tak nie dotarlibyśmy na czas mała.

Okolica chatki była spokojna, Viking wypytał parę nietoperzy o mieszkańców - nikogo nie było. Wewnątrz izby faktycznie była klapa w podłodze. Nie była to piwnica z prawdziwego zdarzenia, a jedynie schowek w którym wisiało trochę suszonego mięsa.

- Najpierw rozwalająca się wieża, a teraz spiżarnia ze zdechłymi zwierzętami... wiesz jak zaimponować dziewczynie. - Astrid nie byłaby sobą, gdyby nie skomentowała miejscówki. Z samochodu wzięła ze sobą broń i oczywiście księgę, którą trzymała cały czas pod pazuchą.
Zauważyła to już wczoraj i wciąż nie była pewna tego odczucia: Kiedy skórzana faktura księgi przylegała do jej odkrytego ciała, miała wrażenie, że wolumin nie tyle styka się z nią, co dotyka jej, wręcz maca. Przypuszczała jednak, że to efekt zbyt długiego przebywania z Vikingiem. Ciągle czuła się macana.

- Jesteś w stanie jakoś zabezpieczyć tę klapę żeby nikt nam tu nie wlazł? - zapytała.
Mężczyzna dał jej znak by była cicho, chwilę później, wampirzyca usłyszała jak jakieś ogromne zwierzę wchodzi do pomieszczenia - niedźwiedź.
- Nie jest tak łatwo sprawdzić, co znajduje się pod śpiącym misiem. - zauważył.
W odpowiedzi Astrid uniosła tylko oba kciuki do góry. Podobało jej się to rozwiązanie. Zaczęła się rozglądać za jakimś w miarę przyjemnym kątem do spania. Przez chwilę pożałowała, że nie wzięła z góry jakiegoś koca czy pierzyny, ale jak pomyślała o legowisku śmierdzącym wilkołakami... stwierdziła, że woli już zimną, twardą ziemię.
Nie było tak strasznie zimno, gdyż zaraz po położeniu się, Astrid poczułana sobie wciąż ciepłe łapska Vikinga.
Twardo jednak było.
Astrid śniła, że Gangrel kocha się na leśnej polanie w trójkącie z nią samą, oraz Aghatą. Sen był całkiem przyjemny, a szczególnie jego zakończenie, kiedy to dwie wampirzyce pożarły swojego kochanka. Moment, w którym ciało Vikinga rozsypało się, był chwilą kiedy Astrid się obudziła.
Viking jeszcze spał a chrapanie nad głową świadczyło iż misio także.
~ Ale miałaś piękny sen córeczko - odezwała się Aghata. ~ teraz jest doskonały moment, żeby coś zjeść…
Malkavianka zerwała się. Znała ten słodki, proszący głosik Aghaty w głowie i wiedziała, że zaraz zmieni się w krzyk. Bezceremonialnie szarpnęła ramieniem Gangrela. Była gotowa go nawet bić, byleby tylko się obudził.
Kiedy w końcu otworzył oczy, powiedziała:
- Zaraz mi odbije, musisz mnie wypuścić. Teraz. Już. Szybko! - potrząsała jego ramieniem w akcie desperacji.
Nieruchome ciało Gangrela podskakiwało szarpane przez Maklaviankę. Kiedy wampir wreszcie podniósł jedną powiekę niewyraźnie wybełkotał.
- Jest środek dnia…
- Niemożliwe! Ja muszę... wziąłeś łańcuchy? Powiedz mi, że je wziąłeś! -
zerwała się na równie nogi i zaczeła krążyć po pomieszczeniu, trącając raz po raz kawały wiszącego mięsa. Gdyby miały w sobie choć odrobinę krwi…
- Taaam… - Gangrel był niemiłosiernie ociężały, wskazał na róg pomieszczenia.
~ stanowczo za dużo krwi w nim chlupie… ruszyć się nie może… - Łakomie zauważyła. Aghata.
Astrid w mgnieniu oka rzuciła się, by znaleźć łańcuchy i spróbować się w nie samodzielnie zakuć.
Co przy narastającym głodzie nawet się udało! jednak pomieszczenie było zwyczajnie zbyt małe, by Gangrel nie mógł znaleźć się w zasięgu jej kłów gdy Aghata wrzasnęła:
~ Jesteśmy głodne!
Zachowując resztki świadomości i poczucia własnego jestestwa Astrid spróbowała oszukać matkę tak, jak udało jej się to za pierwszym razem, gdy zaprosiła Gangrela do swego Leża. Skoczyła na niego niczym kuna leśna i wpiła się ustami w jego usta, wyciskając na nich żarliwy, wygłodniały pocałunek.
- Ummmm… - wymruczał zaspany Viking
~ Ummmm… - wtórowała mu wygłodniała Aghata, kiedy Malkavianka pożywiała się na Gangrelu metodą usta usta. Wampir próbował się poruszyć, ale zdołał jedynie położyć swoje łapsko na plecach wampirzycy. Im więcej Astrid piła Vikingowego nektaru, im bardziej błogo jej było, im bardziej Aghata stawała się najedzona, a Gangrel zimny, tym bardziej śpiące Maklavianki się stawały.
~ Spać, trzeba spać… - mamrotała Aghata z pełnymi cieczy ustami. Chwilę później Astrid osunęła się w sen.

***

Obudziła się w kajdanach, na podłodze, między suszonym mięsem, sama.
Klapa prowadząca na górę była otwarta, słychać było powarkiwania i odgłosy pożywiania się dzikiego zwierza, bądź potwora.
Usiadła i przez chwilę zastanawiała się, co się stało. Gdyby nie kajdany na jej rękach, pewnie wpisałaby wydarzenia z dnia jako senne widziadła, jednak... oblizała usta. Poczuła smak krwi - choć zaschniętej to jednak niesamowicie pysznej... to była krew Vikinga. Kiedy wspomnienia zaczęły wracać, a ona już wiedziała, że są prawdziwe, poczuła niepokój. Te odgłosy na górze... to musiał być Gangrel. Pewnie wkurzony Gangrel. Przełknęła resztki krwi, zastanawiając się nad jakimś wytłumaczeniem dla siebie.
Po kilku minutach mlaski i powarkiwania ucichły, w stronę otworu, przez który Astrid obserwowała parter chatki, zbliżał się ktoś, o czym świadczyło miarowe dudnienie kroków. W otworze pojawiła się sylwetka Vikinga, wampir był cały umazany ciemną, niemal czarną krwią, zwierzęcą bez dwóch zdań. Jucha spływała z niego na podłogę. Mężczyzna założył dłonie na obnażonej piersi i spojrzał karcąco na skutą w dole Astrid.
- Będziesz grzeczną dziewczynką? - wywarczał nieznoszącym sprzeciwu głosem.
- A jaka jest właściwa odpowiedź? - uśmiechnęła się niewinnie, wyciągając przed siebie skute dłonie.
Wampir skoczył w dół i w jednej chwili stanął przed wampirzycą. Viking przyjrzał się wnikliwie twarzy Astrid po czym poklepał ją po policzku i rozkuł. Zanim kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć mężczyzna wcisnął jej w dłonie pełny, skórzany bukłak.
- Na razie tylko kuchnia “wegańska” - powiedział z lekkim uśmieszkiem.
Przyjęła bukłak, ale nie ruszyła jego zawartości. Czuła się najedzona... Gangrelem.
- Zbieramy się? - zapytała, skoro najwyraźniej miała szczęście i udało jej się uniknąć wyrzutów za dzienne ekscesy.
- Jasne mała. - przytaknął Viking nie odwracając się.

***

Tym razem dobrze przed świtem, łada dotarła do miasta, a co za tym idzie, lotniska. Trochę smutno było wracać bez Anny, na szczęście jednak wszystkie wizy i dokumenty były w schowku auta.
- Do domu, do domu, do domu! - marudziła Astrid. Po drodze uzupełniła jeszcze podarowany przez Vikinga bukłak o jakiegoś zataczającego się jegomościa, który wracał do swojej wsi. Podwieźli biedaka, więc w sumie był to dobry uczynek.
Niecałą godzinę po tym byli już w powietrzu. Lot do Oslo odbywał się bez zakłóceń, kiedy samolot wylądował na płycie lotniska, do wschodu słońca pozostało jeszcze czterdzieści minut.
Właściwie dopiero kiedy przystępowali do lądowania do Astrid dotarło, że oto udało im się wrócić do domu. Odnieśli sukces - zdobyli księgę. Oczywiście, miało to swoje koszta, ale czy ostatnimi czasy Malkavianka przejmowała się szczególnie ludzkim życiem? Wiedziała, że nie powinna się w to zagłębiać i tak już mocno zboczyła na stronę “ciemnej mocy” Teraz jednak, gdy odnalazła księgę, miała pozbyć się napadów głodu i wrócić do tego, co było dawniej...
Wraz z Vikingiem wyszli przed budynek lotniska i rozejrzeli się po jakże im znanej okolicy. Ponieważ Gangrel się nie odzywał, Astrid poczuła na sobie brzemię powiedzenia... czegoś.
- Dziękuję że się mną opiekowałeś - powiedziała, podnosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy - Doceniam to, co dla mnie zrobiłeś i... tak jak się umówiliśmy, jestem ci winna przysługę.
- Ano jesteś. -
powiedział tylko odwracając się na pięcie. Jednak Malkavianka widziała jeszcze jak uśmiechnął się, zanim jego twarz zniknęła z widoku.

W kieszeni Astrid poruszył się telefon. Po włączeniu bombardowały go wiadomości od operatora, była też od Wojtka: “Jestem w domu”
Wiadomość ją zdziwiła nie mniej niż reakcja Gangrela. Spodziewała się, że wampir będzie ją teraz napadał i wpraszał się do jej Leża. On tymczasem... odszedł. Chwilę stała, patrząc w ślad za nim, z komórką w ręce.
Wreszcie schowała aparat i wsiadła do taksówki, podając adres swojego Leża. Wspominając podróż, przytuliła do siebie “macającą” księgę.

Leże Maklavianów

Niebo zaczynało szarzeć kiedy Astrid wchodziła do budynku, biegnąc do swojej sypialni wampirzyca zauważyła jakąś broń, kurtkę i buty, ewidentnie syn był w domu, zapewne już we własnym pokoju. Astrid przystanęła na moment. Coś ją zapiekło w środku. Nie była już tą, która przemieniła Wojtka, nie była tą, która z lekkością mówiła o koegzystencji z ludźmi i szacunku wobec nich... Stała się mroczną wersją siebie. jak mroczną - okaże się, jeśli nie uda się uśpić Aghaty w jej głowie.
Malkavianka przygryzła wargę, po czym ruszyła na paluszkach do własnej sypialni. Nie miała siły na konfrontację.
“Jutro” - obiecywała sobie.

***

Astrid widziała zjawy: Ojca, ludzkich rodziców, starego Księcia, Ventrów z Oslo, Jednookiego, Anny, sabatników, łowców, wampirów z grobowca oraz wielu, wielu więcej. Słowem, chyba wszystkich tych, którzy skrzyżowali drogę z Maklavianką i umarli. Było ich całkiem sporo. Zjawy niczym zombie pełzły w stronę Astrid, łapały ją za ubranie, zdzierały z niej materiał, wyglądało to trochę jak scena z taniego horroru.
Jak większość jej życia.
Wtedy się obudziła.
Wczesny norweski wieczór przywitał ją jakimś klasycznym polskim rockiem, niosącym się po mieszkaniu. No tak, Wojtek zawsze wstawał pierwszy, “z sowami”.
Czuła się rozbita. Na tysiące maleńkich kawałeczków. Nagle straciła kształt, wyrazistość. Była tylko mrocznym, cienistym blobem pełznącym przez ścieżki życia, oblepiający się jego brudem.
Gdzie było to światło, które zawsze w sobie miała? Gdzie był blask, który roztoczyła przed Wojtkiem, gdy go przemieniła, by oswoił się z nowym nie-życiem?
Malkavianka zwlekła się z łóżka i niespiesznie poczłapała do swojej łazienki. Odkręciwszy strumień lodowato zimnej wody, stanęła pod nim z czołem opartym o zimne kafelki. Zamknęła oczy. Wróciła. Przetrwała. Dlaczego więc nie umiała się tym cieszyć?
- Mamooo! - rozległ się krzyk Wojtka - kolacja na stole!

Skrzywiła się odruchowo. Czy on musiał mówić do niej “mamo”? Pytanie z kogo ostatnio pił. Z tego, co pamiętała, nie ruszał jednak dzieci.

Zakręciła kurek i odgarnęła włosy do tyłu. Wycierając się pospiesznie ręcznikiem, spojrzała w lustro. Twarz anioła. Była jak Dorian Gray - paskudna w środku, lecz na zewnątrz nietknięta. Uśmiechnęła się promiennie do swojego odbicia, po czym ruszyła w stronę salonu. Po drodze tylko złapała satynowy szlafrok, którym się owinęła na wypadek jakby Wojtek zaprosił swoją nową dziewczynę.

- Już idę. - odparła wesoło.
Wojtek był jednak w kuchni sam.
Synek ubrany był w jakieś wymięte codzienne ubranie, na którym przypięte były cztery kabury i niezliczona ilość noży i magazynków, co najmniej jakby starał się o rolę w jakimś remake'u klasycznego filmu akcji z lat osiemdziesiątych. Wojtek był pochłonięty mieszaniem w garnku czegoś, co nie mogło być niczym innym jak krwią. Na stole leżały zaś już dwa talerzyki.
Kiedy Astrid weszła do pomieszczenia, młody wampir odwrócił się w jej kierunku.
- Cześć! - podbiegł do niej i objął w pasie wolną ręką (to jest tą nie uzbrojoną w okrwawioną łyżkę)
Przytuliła się do niego, wtulając nos w jego szyję na chwilę, po czym odsunęła się, by go obejrzeć matczynym wzrokiem.
- Wróciłeś całkiem? Czy tylko wpadłeś w odwiedziny? - zapytała od razu, by wiedzieć ile czasu mają razem.
Wampir otarl się swoją czupryną o włosy Matki.
- Nie no, całkiem. Na cztery noce, potem jadę dla Księcia do Szwecji… coś posprzątać. - uśmiechnął się.
- A ta dziewczyna od Gangreli? - nie potrafiła się oprzeć, by nie spytać. Usiadła grzecznie przy stole, poprawiając tylko szlafrok, gdy za bardzo się odchylił podczas zakładania nogi na nogę.
- Bronka? znaczy Brunhilda? miała ważny telefon od taty w ważnej sprawie rodzinnej i do niego pojechała, no jasne, że cztery noce lecimy razem.
Astrid starała się wyglądać normalnie. Taa, już sobie wyobrażała co to za ważna sprawa. Bez słowa patrzyła jak jej potomek wraca do pichcenia.
Wampir usiadł obok Matki, tak blisko, że ich ramiona w zasadzie się stykały.
- Zaczniemy od deseru okej? - Wojtek chwycił swojego loda i zaczął lizać. W tym momencie Astrid uświadomiła sobie, że na patyku jest sopel krwi.
- No nie wiem, czy jako odpowiedzialny rodzic powinnam pozwolić na deser przed głównym daniem. - zaśmiała się, chętnie próbując specjału. - A w ogóle... co o niej myślisz? Tej Gangrelce.
- Fajna - powiedział Wojtek wstając i podchodząc do garnka - tylko ma mnie za wariata. Okej, danie główne gotowe! - wampir postawił przed Astrid talerz z krwawą zupą.
Astrid uśmiechnęła się - ciężko powiedzieć czy z powodu tego, co powiedział Wojtek, czy z wyglądu potrawy.
- niemal w stu procentach krew! - pochwalił się dumny z siebie Wojtek. po czym przezornie postawił na stole dwie puste filiżanki. - no ale jak jakaś przyprawa “wejdzie w zęby”... - wyjaśnił.
~ Nie ma to jak bawić się jedzeniem, czekaj… czy tam pływa oko? - wtrąciła rozbawiona Aghata.
Malkavianka posłusznie zjadła zupę chwaląc Wojtka za smaczną potrawę, choć po prawdzie wolałaby wypić tę krew prosto z czyjejś tętnicy szyjnej. Ale... nie można mieć wszystkiego.
Po skończonym posiłku Astrid wstała i uśmiechnęła się.
- Przepraszam cię, ale muszę nad czymś dziś popracować. Myślę jednak, że Egon i Ludwiczek chętnie też cię zobaczą. A jutro możemy się gdzieś wybrać...
Wojtek wyglądał na trochę zawiedzionego, a może zazdrosnego, w końcu się uśmiechnął.
- A ile masz czasu jutro? może skoczymy na małą wycieczkę?
- Chętnie -
powiedziała, podchodząc do framugi drzwi - To jesteśmy umówieni. Ten twój rzęch dalej na chodzie?
Wampir obruszył się momentalnie.
- Takich solidnych samochodów już się nie produkuje. Będzie na chodzie dłużej niż te nowoczesne plastiki.
Astrid zachichotała tylko w odpowiedzi, po czym pomachała Wojtkowi i ruszyła w stronę swojej sypialni.
- Acha, powiedz proszę Egonowi żeby zwabił kilka kurczaków do holu. - rzuciła nim weszła do pokoju.
Wojtek pokiwał głową sponad talerza po czym zerwał się i pobiegł w stronę kuchenki. Coś kipiało i śmierdziało.
~ no i po kaszance… - podsumowała Aghata.
Przez chwilę Astrid zastanawiałą się czy nie ukrócić kulinarnych zapędów potomka, celem ocalenia leża, stwierdziła jednak, że i on powinien mieć jakąś zabawę.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, wyjęła księgę czarownicy na łóżko. Szybkim ruchem rozorała kłem nadgarstek i zaczęła poić magiczny pergamin strona po stronie. Skupiła się, przywołując w myślach Annę.
Księga nabrała żywych barw a Astrid poczuła za plecami obecność zjawy
- Czego znów chcesz pijawko? - wysyczała Anna.
- Wcześniej byłaś milsza. Zaświaty ci nie służą. - odparła na to Kainitka, po czym przeszła do konkretu - Chcę wiedzieć co jest w tej księdze i zaleźć rytuał do pozbycia się mojego wiecznie głodnego pasażera z głowy. Mów co udaje ci się odczytać, a ja będę przewracać kartki.
Zjawa przesiąkła przez ciało wampirzycy i pojawiła się z przodu, naprzeciw Maklavianki.
- Jesteś szalona, ale o tym już chyba wiesz. - Anna przykucnęła i przyłożyła głowę do rozwartej księgi, sponad kart spojrzała go góry na wampirzycę.
- Ty dalej przy tej księdze? - zjawa rozejrzała się dookoła - miejsce wygląda inaczej, ale już wieków się w nią wpatrujesz? musisz znaleźć nauczyciela z prawdziwego zdarzenia. Oczywiście żaden szanujący się Tremere ci nie pomoże. Ci nie szanujący się pewnie też nie. Ale może przynajmniej utną ci łeb? mogłabyś spróbować…
~ Nigdy nie podejrzewałam ją o tyle temperamentu, powinnaś sama ją zabić dawno temu… -
skomentowała Aghata.
- Mogłabyś też spróbować odkurzyć tą czaszkę i pouczyć się sama. Stary Książe zostawił po sobie biliotekę, nawet mi ciężko się było tam połapać. Oczywiście lektura może być dla ciebie nudna, nie ma tam dużo obrazków - Anna wykrzywiła perfidnie usta. - Zajęło mi całe lata zgłębienie tajników magii krwi.
~ To że słowiańska swołocz umie czytać jest anomalią samą w sobie… -
prychnęła Aghata.
Astrid słuchała ducha Anny ze spokojem. Bardziej niż na jej zachowanie zwracała uwagę na mimochodem przekazywane informacje. Postanowiła też nieco podpuścić Duchevską.
- No tak, mogłam się domyślić, że dla ciebie to za trudne. Tu trzeba spokrewnionego.
- spokrewnionego, spokrewnionego… - Duszewska uniosła dłonie na poziom głowy i potrząsała nimi przedrzeźniając szyderczo Maklaviankę.
- Nie każdego napadł w ciemnej uliczce jakiś zapity wampir… - prychnęła wyjątkowo poirytowana. - Tak! za trudne! jeseś zadowolona?! - wrzasnęła zjawa kłapiąc widmową szczęką. - I nie ma tu ża… - zawahała się, po czym jej ekspresja zmieniła się na znacznie spokojniejszą.
- Było przed moją śmiercią w Oslo małe zamieszanie, nie wiem ile czasu minęło, ale był tam wtedy ktoś, kto “umiał” magię.
- Mhm... - Astrid zaleczyła ranę i spojrzała na księgę z namysłem. Zjawę obecnie przeniosła do swojej strefy ignorancji - tej samej, w której trzymała czasem Aghatę.
Wreszcie podjęła decyzję. Podniosła telefon i wystukała na ekranie wiadomość: “Znajdziesz dziś dla mnie czas?” Następnie przesłała ją do Huberta. W końcu Nosferatu dawno nie miał z nią żadnych problemów... czas był najwyższy, aby to naprawić.
Odpowiedź przyszła jakieś dziesięć minut później:
“Za godzinę. Pozdrawiam H”
Wampirzyca postanowiła więc bez pośpiechu ubrać się, a potem zjeść śniadanie - tym razem prosto z “butelki”.

 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline