Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2017, 13:31   #164
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Wszyscy

O tym, co w lesie siedzi, a niektórym po głowie chodzi

Zebranie w małej salce. Byli wszyscy Spokrewnieni. Był i Marcel i Giacomo… była i Honorata, Swartka i ku niechęci niektórych, contessa. Wilhelm był wyraźnie spięty i stremowany. Widać było, że to co powie za chwilę, jest ważne i zaskakujące. Stojąca na uboczu Zofia co jakiś czas posyłała mu ciepły uśmiech, próbując dodać aspirującemu księciu otuchy.
- Kniaź… zaprosił kilkoro z nas na polowanie. Przez kilkoro rozumie on mnie i trójkę z nas, najbardziej najsilniejszych, najpotężniejszych wojowników. Zwierzyną ma być… Leszy.- wyjaśnił krótko, niczego w sumie nie wyjaśniając.- Wedle słów Janikowskiego to stary i dość potężny oraz duży vozhd, należący jeszcze do rodu Tzimisce które władali ziemiami na wschodzie, a którzy zginęli po mongolskim najeździe… ponoć z rąk tamtejszych wampirów, które zwały siebie kuei-jin.
Znów przerwa, by zebrani mogli w spokoju rozważyć jego słowa.-Leszy jest jedynym co po nich pozostało. Cudeńkiem jeśli chodzi o te kreatury, przekraczającym możliwości twórcze Kościeja. Istotą równie potężną i wieczną co wampiry i bardziej szaloną niż Malkavianie. Na wiele lat popadł w letarg podobny do torporu, po tym jak Miszka próbował go “oswoić” wraz ze swoimi dziećmi… i tę próbę przepłacił ostateczną śmiercią wielu swoich potomków. Tym razem próby oswajania nie będzie. Trzeba Leszego zniszczyć skoro się już obudził i to tak, co by Kościej nie zwąchał jego istnienia i nie próbował go przejąć… co może mu się udać z racji klanowego powinowactwa do dawnych władców ziem na wschodzie. Leszy bowiem jest nie tylko potężną istotą samą w sobie, ale zawiera też sekrety owej wymarłej już linii klanu, które Kościej z chęcią by poznał. Zaproszenie… jak mi zasugerował nasz gospodarz, jest poniekąd testem lojalności dla nas.
Ze zgrzytem posunął się po polepie zydel, na którym Marta siedziała sztywno jak kołek od początku spotkania, na kolanach piastując nóż myśliwski o szerokim ostrzu i rękojeści rogowej. Gangrelka zaszeleściła suknią, przeszła do okna za plecami Tyrolczyka i wyjrzała na zewnątrz, gdzie błyszcząc zbrojami jakoby gwiazdy z nieba spadłe, Wilhelmowi rycerze trzymali dzielnie wartę. Mimo wszystko, przymknęła okiennicę, i skorzystała z okazji. Przejrzała się w pancerzu na łopatce Koenitza i widok ten ją ukontentował, bo się uśmiechnęła szybko i blado. Jakby tam w zbroi zobaczyła wcieloną własną opinię, że jej klan największą urodą się szczyci. Obiecała sobie, że nie będzie zerkać, gdzie to się Zach patrzy i czy tam gdzie wszyscy, w dekolt kolejnej z sukien contessy. W końcu, nie było to przecież nic ważnego, ani w ogóle nic takiego. Wróciła na swoje miejsce, z sakiewki wyjęła długą dratwę i przytrzymując przez skrawek skóry, rozgrzała jej koniec nad żarem. Potem dłubać zaczęła w rękojeści noża, komnatkę wypełnił ostry zapach palonego rogu.
-Fchce naszymi renkami swohje prohblemy roswionsywacz? Ja siem na to nie zgadhzam. Jesztem uczonyym nie myszliwym. Nie poluje.- wtrącił nerwowo Marcel głaszcząc oswojonego zaskrońca owiniętego wokół jego ręki. Podobny nastrój miała contessa siedząca blisko Milosa w zjawiskowej sukni koloru ciemnego karmelu podkreślającej biel jej skóry i krojem dekoltu piękno piersi. Mina wampirzycy mówiła wyraźnie, że takie testy lojalności ją niespecjalnie interesują.
Młoda Brujah wygładziła nerwowo fałdy sukni. Z każdym słowem Koenitza jej mina stawała się coraz bardziej nietęga, zdradzając niepokój wampirzycy.
Nie o tym myślała gdy Koenitz mówił o polowaniu. Chociaż… Może coś podejrzewała. Czuła że coś było nie tak, nawet jeżeli Wilhelm nie chciał powiedzieć co.
Posłała mu szybki uśmiech, komunikując że nie jest na niego zła, po czym przygryzła wargę w zamyśleniu.
– Ten, um… „Leszy”…Czym on się żywi? I czy… Jest szansa z nim negocjować? – zapytała po chwili zastanowienia. Coś w jej głosie mówiło że podejrzewała jaka będzie odpowiedź, i wcale jej się nie spodoba.
-No cóż… z tego co mi powiedział kniaź… to on żywi się krwią. Wampirów krwią i wilkołaków krwią przede wszystkim. Wysysa Spokrewnionych do cna i rozrywa puste truchła.- wyjaśnił Wilhelm powoli i wzruszył ramionami dodając.-I kniaź już próbował go przekabacić na swą stronę, wieki temu. Skończyło się to jatką.
-Po prawdzie trudno podejrzewać naszego gospodarza o talenta godne rzymskich mówców.- wtrąciła z przekąsem contessa i dodała od siebie.-Niemniej z tego com słyszała o vozhdach… nie są zbyt inteligentne bestie.
- Vozhdy zazwyczaj pozbawia sie mózgów… wszystkich lub przynajmniej większości. I dokarmia krwią Tzimisce. Ten… bardziej poluje na wampiry, niż czeka na karmienie.- wyjaśnił Wilhelm.
- Nie musiał peror uprawiać ani do wartości apelować - skomentowała spokojnie Marta do wtóry zgrzytu dratwy po rękojeści noża. - Mógł przemówić do Bestii w nim.
-Siedmiu poszło… on jeno wrócił. Taki był efekt owych przemów i negocjacji. Kniaź powiedział, że jeno najsilniejsi mają się zgłosić, bo słabi… staną za pokarm bestii i utrudnią walkę reszcie. To wszystko co mi przekazał.- Wilhelm nie podjął dyskusji z Martą ograniczając się jedynie do faktów, jakie mu przekazano.
– Żywi się krwią, jak my... A kiedy skończy się wampirza… Zacznie polować na ludzką. – dodała Zofia, chociaż były to czyste spektykulacje z jej strony.
Rozważyła w duszy za i przeciw, i…
- … Jeżeli to co mówi Pan Janikowski jest prawdą, to jest to bardziej Bestia niż człowiek. Naszym obowiązkiem jest dopilnować żeby nikogo więcej nie skrzywdził. Ja pójdę. – oznajmiła pewnym głosem, prostując głowę… Po czym posłała krótkie spojrzenie Honoracie, mając nadzieje że nie wyrazi sprzeciwu.
-To zły pomysł... przy tylu dzielnych rycerzach dziewicę pchać przed szereg. Co sobie kniaź pomyśli… że z was same tchórze co się pod spódnicę chowają?- spytała retorycznie Honorata zerkając to na Jaksę to na Milosa.
- Nie mogę ci pomóc, Wilhelmie Koenitz - oznajmiła tymczasem Marta. - Swartka takoż zostaje.
Gangrelka podniosła głowę znad swojej dłubaniny, by wzrokiem rzucić na jasnowłosą wampirzycę nudzącą się w przeciwległym kącie wierutnie, a potem na Milosa, jak przyjął nagłe porzucenie jego własnej sprawy przez Zelotkę. Nie tłumaczyła ani nie wyjaśniała powodów odmowy, ale stanowisko wyglądało na nie do ruszenia.
-Nie stawiałbym tego… w ten sposób Marto. Sprawa dotyczy nas wszystkich, więc… postanowiłem, byśmy razem uradzili co czynić.- wyjaśnił primogen Ventrue.-Książe nasz powiedział nie więcej niż trzech… mniej więc może wyruszyć.
Odłożyła z brzękiem dratwę.
- Zarzynam się dla tej wspólnej sprawy od pierwszej nocy - warknęła ostro i spojrzała wprost na wyfiokowaną hrabinę. - Najwyższy czas dać innym szansę się wykazać. Nie będę zdolna do walki. I potrzebuję kogoś lojalnego, kto mnie pozbiera do kupy jeśli plotki okażą się prawdą. Niecodziennie dostaje się wieści o śmierci rodzica. Kto jak kto, ale ty to powinieneś zrozumieć.
Węgier przeniósł wzrok na Martę. Nic nie powiedział ale zdziwion był wielce. Nie tym, że u niego szukałaby pocieszenia, ale, że tak jawnie zaznaczyła, jak ją ta ewentualna wieść o ojcowej śmierci pogruchocze. Czyż nie dopiero rozmyślali sami jak go raz na zawsze ubić? Kobiety i ich pokrętna logika potrafiły zmylić najtęższe głowy.
Poza tym Marta zawsze sprawiała wrażenie twardej, nawet jeśli pełna była czułych kruchych punktów. I teraz jej słowa zabrzmiały jak realne ostrzeżenie a Wegier uzmysłowił sobie, że go przeraża wizja złamanej, pogrążone w żalu Marty i że nie jest nawet pewien czy potrafiłby się z taką Martą obchodzić.
-Nie oczekuje, że wyruszysz na te łowy.- odparł spokojnie Wilhelm.-Jedynie twej opinii na ten temat.
- Moja opinia jest taka, że ktoś tam musi pojechać i zatłuc potworę. Jeśli chcemy liczyć na cokolwiek od Janikowskiego. Chociażby te błota i piaski, co już je nam powybierał, w swej łaskawości - warknęła w odpowiedzi. - I możliwość jakiegokolwiek ruchu na tych ziemiach.
Tymczasem Zofia zwróciła się do Honoraty.
– Jesteśmy Brujah. – odparła zdecydowanym tonem. - Jeżeli my nie walczymy, kiedy sprawa jest słuszna, to nikt tego nie zrobi.
Priomogenka miała już okazje poznać upór swojej podopiecznej, i teraz mogła się przekonać że nie dotyczył on tylko spraw błahych. Dumnie wyprostowana, z zacięta miną, jasne było że młoda Zosinka nie da się łatwo odwieść od swojego postanowienia.
… Chociaż jej ekspresja złagodniała gdy spojrzała na Martę.
- … Mam nadzieje że Pani Ojciec jest zdrów. Skąd takie straszne wieści?
- Janikowski ma… szpiegów, sojuszników. Jak zwał, tak zwał - Marta wzruszyła ramionami. - Wie, co się dzieje poza granicami jego grajdołu.
-Ale czy ty dziecko potrafisz walczyć… i co więcej, zabijać? To nie polowanie. To wojna.- stwierdziła Honorata nie przejmując się drobnym wybuchem drobnej Brujah.-I jak to by wyglądało, gdyby ciebie akurat zaliczyć do tych z najsilniejszych z nas? Ja powinnam pójść, choć nie ufam w pełni słowom Janikowskiego. Miszka powiedział pewnie tylko to, co chciał nam zdradzić. Resztę pewnikiem zataił, albo przekręcił… przypadkiem.
– Wszyscy Brujah to anioły śmierci. – odparła ponuro Zosia. Tak przynajmniej twierdzi jej stwórca… Może coś w tym było. - … Poradzę sobie. – zapewniła, choć ile w tym było ułudy a ile prawdy, Honorata mogła tylko zgadywać.
- … Naprawdę myślisz że nas okłamał? Co próbowały przez to osiągnąć? – dopytywała się ciekawsko. - … Zna go Pani najdłużej z nas wszystkich.
Jeżeli ktoś wiedział w co gra Kniaź, to właśnie Honorata.
- Gdyby nagonka całkiem przypadkiem zapędziła się na ziemie Kościejowe… - podsunęła Marta - osiągnąłby jednoznaczne postawienie nas po swojej stronie. Bo to już można traktować jako zajazd.
Skończyła wypalać wzór na rękojeści, dratwę wbiła płytko w wierzch dłoni i obserwowała rodzącą się kroplę szkarłatu.
-Obaj są siebie warci… kniazie… obaj niegodni zaufania.- stwierdziła Honorata zamyślona.-Może i on mówi prawdę… ale nie całą, to pewne.
Spojrzała po wszystkich… dodając.- Tak naprawdę… nie wiadomo jak zginęli poprzednicy Kościeja. Żadnych świadków nie ma tego… Może za sprawą mitycznych kuei-jin, o ile tacy istnieją. A może Miszka wykorzystał okazję i pomógł Mongołom.
- Prawdę zawsze można poznać. Nawet po latach - zabrał głos jednooki, który od początku spotkania stał pod ścianą z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- W przeciwieństwie do was - skłonił się Koenitzowi - nie stawałem nigdy przeciw vohzdom. Zali rzeknij, czego można się spodziewać na owym polowaniu. Prawda to, że każdy inny? I że siłę ma dwudziestu wojów? - zaczął drążyć jednooki przyglądając się z uwagą reakcji dowódcy.
- W zasadzie to prawda. Są duże… bardzo duże i bardzo silne. Są zlepiane najczęściej z ghuli i zghulonych zwierząt. Mają pazury, kły i nie są zbyt bystre. To...jak giganty z baśni. Potężnie uderzają, ale poza uderzaniem na oślep zwykle niewiele potrafią… Oczywiście bywają wyjątki. Radovir używał żywych katapult i czterometrowych “wilków” z wrośniętymi w ciało płytowymi zbrojami. Tu też mamy wyjątek, po którym nie wiadomo czego się spodziewać. - zmiana tematu uspokoiła Wilhelma, znowu poczuł metaforyczny grunt pod nogami.
- Pan Janikowski nie opisał jak wygląda? - zagadnęła Zofia.
- Rozmowe nie zeszła na ten temat, ale z pewnością podzieli się tą więdzą z uczestnikami polowania. Przynajmniej tak zapowiedział.- wyjaśnił Wilhelm.
- Jakież więc cechy muszą mieć twoi przyboczni, co by w walce się sprawdzić? - pytał dociekliwie Jaksa.
- Muszą to być wojownicy obeznani w tym rzemiośle. Najlepsi z naszej małej rodzinki. Inni mogą zginąć i swą śmiercią wzmocnić Leszego. Tyle wiem. -wyjaśnił Wilhelm.-Takoż radził kniaź
-Chce się wywiedzieć, na których mieć baczenie powinien i jednocześnie od problemu się uwolnić. Stary niedźwiedż.- syknęła z dezaprobatą Honorata.
Przez cały czas w tle rozmowy rozlegało się ciche, miarowe stukanie. Marta nurzała koniec dratwy w swojej krwi i wpukiwała metodycznie krople w wypalone cięcia na rękojeści.
- A jakże hrabina zamierza wspomóc nas w naszych terminach? - rąbnęła znienacka i głośno. Olga od dłuższego czasu wykazywała podobną zdolność jak Giacomo. Nagle bardzo jej zaczęło zależeć na byciu niezauważoną.
Powolnym ruchem Gryfita skierował swój wzrok na zapytaną kobietę. Była bardzo ciekawą postacią świetnie skrywającą prawdziwe emocje. Jednooki nie wahał się nawet na mrugnięcie okiem sięgnąć po wampirze dary. Zanim jeszcze zdążyła odpowiedzieć zobaczył jej aurę i słuchał z uwagą. Jej blada aura była jednak trudna do przeniknięcia i Jaksie nie udało się poznać jej uczuć i intencji, może była to wina krwi Bora, a może talentów Lasombry.
-Mieliśmy się wspierać w przypadku zagrożeń podczas tej wizyty. Jak dotąd… nic nam u kniazia nie zagroziło. Czy też się mylę?- zapytała retorycznie Olga z delikatnym uśmiechem maskującym jej prawdziwe uczucia.- A może o wszystkim nie wiem? Cóż… nie muszę o wszystkim wiedzieć, jednakoż jeśli jest ode mnie oczekiwana współpraca w sprawach o których nie wiem, winnam jednak być wtajemniczona. A poza tym… - przesunęła dłonią dookoła.-Widzę między nami tyle myśliwych i wojaków, że zaczyna zastanawiać się czemuś akurat mnie sobie na członkinię łowów upatrzyła. Jedynie polowania, w jakich miała okazję uczestniczyć to te z sokołami. A i na nich to ptak wykonywał całą robotę.
- A cóż to za tajemnica? Jest potwora w lesie do ubicia. Nic o niej właściwie nie wiemy. Prosta sprawa. Ty zaś oferowałaś także wsparcie w dworskich gierkach - wskazała jej Marta precyzyjnie. - To ja światowej damie takie rzeczy tłumaczyć muszę? - zdziwiła się, wybitnie fałszywie. Znać po niej było, że niczego innego oprócz wymówek i bezużytecznego piękna się po contessie nie spodziewa.
- Dobrze… zobaczę co się w tej sprawie da zrobić, na uczcie albo po niej.- stwierdziła spolegliwie Lasombra z przylepionym do ust drapieżnym uśmiechem.
- Doskonale - pochwaliła ją Marta łaskawie i podniosła się ze swojego miejsca. - Zosiu, Jakso… Milosie Zach. W kolejnej sprawie znacie moje zdanie i powtórzycie Wilhelmowi Koenitzowi moje słowa.
Ruszyła do drzwi.
-Jaka ma sens narada… jeśli wychodzisz w jej trakcie. Czy następnym razem mam zebrać po prostu listy z waszymi opiniami?- zapytał Wilhelm starając się zapanować nad sytuacją. Młoda Brujah przytaknęła w milczeniu, a Wilhelm ciągnął dalej. -Narada to coś więcej niż wygłoszenie swego zdania i wypięcie się na resztę.
Marta wyhamowała marsz w połowie drogi do drzwi.
- Chcesz się dowiedzieć czegokolwiek o leszym przed ucztą, na której masz już mieć gotową decyzję? - rąbnęła mu bezlitośnie.
Wilhelm spojrzał na Martę i rzekł chłodno.-Kniaź nie pytał się.. czy się wybiorę z nim na polowanie. Tylko kogo ze sobą wezmę. Uważasz, że powinniśmy zbiec? Odmówić mu to głupota…. równie dobrze mógłbym go walnąć rękawicą w twarz.
- Uważam, że wiedza o tym, z czym będziesz miał do czynienia pomoże ci dobrać celniej przybocznych - Marta uniosła brwi na swobodne interpretacje Tyrolczyka. - Nawet jeśli będziemy polegać na plotkach i opowieściach. To będą plotki i opowieści z więcej niż z jednych ust. Nie chcesz wiedzieć teraz, dobrze… Niechaj się contessa wykaże, w czasie przez nią wybranym. Tyle że wtedy może być już za późno na zmianę decyzji i zabranie kogo innego. - Marta przestąpiła z nogi na nogę. Zwyczajnie nie chciała już siedzieć zamknięta w tej komnacie z perfumami Olgi.
-Uczciwe.. ale wpierw chcę wiedzieć kto jest gotów wyruszyć. Nie chcę nikogo zmuszać siłą.- stwierdził rycerz.
Jaksa postąpił kilka kroków stając przed Wilhelmem. Pochylił się przykląkł na lewym kolanie. Miecz zawieszony na plecach przetarł pochwą podłogę.
- Jestem na rozkaz - rzekł.
- … Panie Jaksa, myślę że najlepiej będzie, jeżeli w tym przypadki zostanie Pan tutaj. – cichy głos Brujah przebił powietrze. - … Musi Pan odpocząć po ostatniej walce.
… Fałsz jej wypowiedzi aż palił w uszy… Ale wszyscy podejrzewali jakie mogły być prawdziwe powody jej protestu.
- Kiedy mamy ruszyć? - odezwał się wreszcie Węgier, który co prawda stał blisko Olgi ale pogrążony w myślach gapił się w podłogę. Zdawał się nawet nie zauważyć zwady pomiedzy Lasombrą a Gangrelką. - Za dwie noce jestem ustawiony ze znajomymi pani Tęczyńskiej i nie chciałbym nie dojechać.
- Jutrzejszej nocy… kniaź kończy gościnę i chce wyruszyć na to polowanie.- wyjaśnił Wilhelm.-Nie wiem ile potrwa... Może więc lepiej, żebyś jednak wybrał spotkanie ze znajomymi. Jak poważna to będzie rozmowa. Jakiej pomocy ci przy niej trzeba.
[/i] - Bardzo poważna[/i] - podsumował Wegier. Potarł palcem zmarszczkę pomiędzy brwiami. - Nie zostawię was samych sobie. Vozhd to poważna sprawa. Najlepiej zawczasu przygotować zasadzkę. Zwabić go. Jest wielki i silny, bezpośrednie starcie nie jest rozsądne. Wilczy dół najeżony kopiami powinien go osłabić i czasowo unieruchomić..
- To dobry pomysł… przedstawię go Miszce.- stwierdził Wilhelm i zerknął na Marcela który próbował za wszelką cenę spontanicznie nauczyć się nosferackiej sztuki znikania… bez skutku.
-Ja mogę pomóc… przy tym spotkaniu ze znajomymi. Lepszy byłby ze mnie pożytek niż w głuszy.- zaoferowała się uprzejmie contessa. Wilhelm próbował przewiercić swym spojrzeniem Francuza mówiąc.-A ty nic nie powiesz?
-Nie. Jezdem uchczonym… słabchym… nie mnie stawacz do walki zvozdhem. Zginombym pierszy.- wydukał, a Giacomo dodał uprzejmie.-Więce wiary w siebie mości Lecroix.
-Wiare zostawiam ksiendzom… ja na wiehdzy polegham. A wiem sze wojak se mnie szaden.- burknął Francuz.
Jaksa zignorowany przez Wilhelma wstał z kolan i wrócił pod ścianę w miejsce zajmowane dotychczas. Wiedział, że czeka go rozmowa z Koenitzem, jednak nie w tym miejscu i nie przy świadkach. Skrzyżował ręce na piersiach, oparł się i z uwagą obserwował oddalającą się Martę, która jak widać również nie zasłużyła na uwagę zakutego w zbroję Ventrue
- Bardzo się nie doceniasz, panie Lecroix, jak na kogoś kto panuje nad ogniem. Przydałbyś się, jak już bestia będzie w dole. - analizował Zach. - Jeśli polowanie ma się odbyć jutro trzeba dziś, zamiast bezcelowej uczcie, oddać się planowaniu. Ale przede wszystkim powinieneś Wilhelmie teraz ustalić co z naszej pomocy będziemy mieli. Po wykonanej robocie nie dostaniemy więcej ponad kniaziową wdzięczność.
Zofia posłała francuzowi niepewne spojrzenie. Jego ogień by się przydał, ale jeżeli nie czuł się pewnie… Vozhdy z opowieści brzmiały jak przerażające potwory. Czy daliby radę zapewnić mu bezpieczeństwo?
- … Pan Janikowski mógł go chociaż opisać. – zamarudziła.
Obróciła głowę w stronę Gryfity, ale po chwili przeniosła oczy na Wilhelma.
– Jeżeli Pani Marta musi zbadać plotki o swoim ojcu… Oby były fałszywe… A Pan Zach porozmawiać z wysłannikami Pani Tęczyńskiej... – zaakcentowała nazwisko, licząc na to że Wilhelm pamiętał ich rozmowę sprzed godziny. - … To może powinniśmy przekonać Pana Janikowskiego do przełożenia polowania. O noc czy dwie. Nie powinniśmy za bardzo się rozdzielać.
- Myślę, że panią Tęczyńską można odłożyć w czasie. Jeśli Olga zgodzi się udać z kimś spośród nas, kto się nie przyda z vohzdem, i przytrzymać na miejscu Chudobę. Ponegocjować. Zniechęcić go w jego misji. - zaproponował Zach.
- … Polowanie może zająć kilka dni. Spotkanie z Panem Chudobą… Nie dłużej niż godzinę. - zauważyła Zosia.
-Jeśli… - zaznaczyła Marta, ciągle tkwiąca po drzwiami - mi się dziś uda, będę potrzebować pomocy Marcela. A on czasu. By wam walkę ułatwić.
- Uda się co? - zapytał Milos wprost, a Zosia podniosła się z ławy którą okupowała, i cichym krokiem skierowała do Gangrelki.
– Niech Pani zostanie, Pani Marto. Jest nam Pani potrzebna – szepnęła jej do ucha, biorąc naburmuszoną kobietę pod ramię. – I mówi otwarcie. Wilhelm ceni sobie Pani zdanie, i Pani pomysły.
Mina Gangrelki poświadczała, że Marta ma w temacie postawy Wilhelma zdanie całkowicie odmienne.
-Spróbuję przekonać kniazia o to by wyprawa wyruszyła za kilka dni i o to by nagroda była dla tych co się podejmą.- postanowił Wilhelm głośno, co by wszyscy słyszeli.
-To dobry plan. Kup nam tyle czasu, ile się da.
Marta za bardzo nie wiedziała, jak zagospodarowac nagłe bogactwo w postaci Zosi u swego boku. Poklepala zelotke po dłoni, jakby psa, co się za bardzo łasi, ale ulubiony jest i trudno go odkopac. Pytanie Węgra zignorowala doszczętnie. Wszak przyobiecala przy hrabinie nic ważnego nie mówić.
Jako że gangrelka nie zaczęła się wyrywać, to Zosia uznała swoje próby zatrzymania jej za sukces i spróbowała pociągnąć Martę do jednego z okolicznych siedzisk… najlepiej takiego, z którego nie dało się widzieć Zacha i Olgi.
- Tak będzie najlepiej. – natychmiast wsparła Wilhelma. - … Musimy się przygotować… I poznać z kim nam przyjdzie walczyć. Jeżeli ten Vozhd jest jak bestia… To ma terytorium na którym poluje… Zwyczaje. Musimy najpierw go zbadać… A dopiero potem zakładać sidła… Mogę to zrobić, jeżeli zajdzie potrzeba.
- Poczekajcie na mnie z szykowanie zasadzki. Mam doświadczenie i będę mógł pomóc. Miejsce, jak liczę, pomogą wybrać Gangrelę. Znają teren - Zach trzymał rzeczowy wojskowy ton. - I jeśli więc mamy się rozdzielić chcę wiedzieć wprost kto pojedzie ze mną na spotkanie z Chudobą i jego gangrelskim pomagierem.
– Kupimy ile czasu będzie trzeba… Wilhelm ma doświadczenie w walce z Vozhdami… Jeżeli zaleci Panu Janikowskiemu cierpliwość, jestem przekonana że Kniaź posłucha. – odparła Zosia, niezbyt subtelnie robiąc wszystko by podbudować pozycję Koenitza.. - … I jeżeli spotyka się Pan z Panem Chudobą… To myślę że autorytet Wilhelma pomoże Panu przekonać ich do… Pokojowego rozwiązania.
[i]- Dowódca ma ważniejsze sprawy niż mój osobisty kłopot. Wezmę Jaksę i Olgę, jeśli oczywiście zechcą się zaangażować.[i/]
Jednooki skłonił się na te słowa wyrażając swą milczącą zgodę na działania Węgra.
-Dobry pomysł.- ocenił Wilhelm z uśmiechem.
-Lepiej, aby Wilhelm trzymał się z boku. Nie narażal się wlasnemu klanowi. Ja pójdę też i aż nadto nas będzie - zasugerowała Marta w zosine ucho.
Oczy Zofii świdrowały Węgra na wylot.
- …To Zach jest jego klanem. – odparła szeptem Marcie, nienaturalnie chłodnym tonem. Coś w doborze Milosa rozgniewało ją wielce.
- … Została jeszcze jedna sprawa do omówienia. – dodała głośniej, przenosząc wzrok na Jaksę.
Marta w końcu uległa sile dziewczęcego uporu i klapnęła bez wdzięku na ławie.
-Ehe. Nie ma co się pieścić czy krygować. Wilhelmie Koenitz, myśmy już pogadali, co z Jaksy postępkiem zrobić. A ty co zamierzasz właściwie?
Wilhelm zamilkł i zamyślił się.- Sytuacja jest niejednoznacznia. Starszyzna i zasady są zwykle bezlitosne. Diabolizm karany jest śmiercią, ale wyjątkowe sytuacje…- tu wskazał dłonią na Giacoma.-Powodują odstęp o tych bezlitosnych praw. Myślałem o publicznym biczowaniu łańcuchem do krwi. Lub samobiczowaniu… co asceci w klasztorach praktykują.
Jaksa wystąpił przed resztę.
- Żadna to kara względem występku. Toć pozbawiłem go duszy. Zabrałem jedyne co ludzkie w jego bestii było. Na wieczne potępienie skazałem. Tedy chciałbym się we władzę waszą oddać, na tyle dekad ile dekad żył jako wampir ów Bór. W ten czas nie winnem żadnych funkcji sprawować ni dla klanu mego, ni dla Camarilli jako takiej.
W czasie wystąpienia Jaksa rozłożył dłonie i czekał z pochyloną głową. Unikając wzroku zebranych.
- Przed kniaziem udawaliśmy, żem Brujah, to i powinienem na służbę trafić do pani Honoraty. Kniaź zaś sprytem się wykazał i zaproponował mi pozycję lokalnego szeryfa. Co niechybnie ma panią Honoratę poniżyć i władzy Camarilli ubliżyć jako takiej.
Po tych słowach jednooki uśmiechnął się półgębkiem do Wścieklicy. A ona na ów uśmiech, odparła swym uśmiechem.
-Kara może i nie… ale pokuta za grzech na pewno. Dla prostych Gangreli bardziej obrazowa niż… wieczna służba.- wyjaśnił swój punkt widzenia Koenitz i zamyślił się.-Pytanie jeno, czy dla nas… naszej misji, lepiej gdy odrzucisz… czy lepiej gdy przyjmiesz to stanowisko?
Jednooki milczał, nie chcąc być sędzią we własnym procesie
- … Jeżeli Pan Jaksa zostanie szeryfem… Będzie zmuszony walczyć, czy tego chce czy nie. – wtrąciła się Zofia. Unikała spojrzeniem Jaksy, i nie podnosiła głosu. - … Może nie jest to odpowiedni czas by obejmował takie stanowisko.
… Tylko pochłonąłby kolejne wampiry.
- … A co Pani o tym myśli, Honorato?
-W czyich oczach ma być ta kara? Naszych? Krakowskiej Camarilly? Miejscowych? Te tutaj to proste chłopy… nie zrozumieją znaczenia służby. Ta zresztą wyda im się czymś naturalnym. Przeca cały żywot służą swemu kniaziowi, więc oćwiczenie się kańczugiem do krwi, nawet jeśli karą nie jest w naszych oczach, do nich przemówi.- oceniła Honorata.- Najlepiej i jedną i drugą karę zaaplikować.. i Bogu świeczkę i Diabłu ogarek, jak to mówią.
– To nie jest jakieś… Przedstawienie. – dziewczęca twarz Zosi wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie. – Istnieją zasady. I muszą być przestrzegane. – podkreśliła dobitnie.
- … Dlatego nie uważam żeby kara musiała być publiczna… Zwłaszcza jeżeli ma być taka… Brutalna. -
Zadrżała lekko. Cała ta gadanina o biczowaniu do krwi sprawiła że zaczynała wątpić we własną postawę w tym wszystkim.
Siedząca u boku Zofii Marta obracała w palcach nóż, nad którym wcześniej pracowała. Teraz Zelotka rysunek na rękojeści łacno obejrzeć mogła, kwiat na wysokiej łodydze.
- Mnie się owa służba podoba. I podoba mnie się Honorata jako owej kary strażnik i dysponent, jeśli się podejmie. Prawa Camarilli ma w poważaniu i mam do niej zaufanie. Wiem, że jakby było trzeba, to łeb urypie albo za rękę złapie, i oglądać się nie będzie, że to szeryfa namaszczonego przez Janikowskiego prawica. I to jest kara, o której możemy posłać listy do Krakowa i Wiednia. Bo posłać winniśmy. Biczowanie… ja w krześcijańskich pokutach nie gustuję, a zdanie Miszkowych synaczków w tym temacie mi zajedno, dziś oni są, jutro połowy z nich nie będzie. Jednak zdaje się, że Jaksa zakonnik, i takowymi sposoby przywykł udowadniać posłuszeństwo i wyrzeczenie się pokus ciała… toteż jak ma wolę i to czynić, bronić mu przecie nie będę ani nogi podstawiać na ścieżce wiary, którą sobie obrał wieki temu.
Gangrelka opuściła wzrok na nóż, musnęła palcami ostrze i schowała go płynnym ruchem za cholewę.
- I się z oceną Jaksy zgadzam. Po to ten ruch, by nas skłócić, I by Honoratę upokorzyć. Bardziej nawet ją niż Wilhelma. Jednakże… - obróciła się do jasnowłosej Zelotki - byłoby nam wielce na rękę, gdyby udało się ten policzek znieść. Raz, że to stanowisko ułatwi nam wiele rzeczy. Da swobodę działania na smoleńskiej ziemi. A dwa… toć kniaź mieniący się władcą prawa Camarilli właśnie chce wynieść na stanowisko strażnika tych praw diabolistę… wybacz, Jakso, że cię jak cielaka na łańcuchu ciągamy, ale… czy my się poważnie zastanawiamy, czy pozwolić czy też nie pozwolić Janikowskiemu tak pięknie się wyłożyć pyskiem w błoto, jak się sam podkłada i daje o sobie świadectwo?
-Więc zostawmy karę między nami, co najwyżej kniazia w materię wtajemniczając.-
zadecydował Wilhelm. - Choć jestem pewien, że nie ucieszy się wiedząc iż jego szeryf w ramach pokuty jest na służbie primogenki.
- Może nawet cofnąć propozycję. Janikowski zasady Camarili wydaje się traktować bardzo instrumentalnie. Raczej nie ucieszy go szeryf nad którym to kontroli nie ma.-
wtrącił milczący dotąd Giacomo.
Młoda Brujah świdrowała Martę spojrzeniem. Skrzywiła się lekko, jakby właśnie zjadła coś zgniłego.
– To powinien był wybrać kogoś innego dawno temu. – wtrąciła ostro, odwracając się od gangrelki. - … Służba i kara fizyczna wystarczą. Nie obchodzi mnie czy ktoś wtajemniczy Miszkę w szczegóły.
Jeżeli Honorata nie wyrażała sprzeciwu przed sprawowaniem pieczy nad Torreadorem, a nikt inny chyba nie chciał już zająć stanowiska…
- Hmmm.
Martusia się zasępiła nad słowami Italczyka. Ponownie noża dobyła zza cholewy i rysunkowi na rękojeści się przyjrzała.
- Jeśli jest obawa, że się wkurwi na tyle, by karty wyłożone na stół z powrotem w rękaw obsmarkany chować… to ja mogę strażnikiem być. Tę gulę Janikowski winien łatwiej przełknąć.
-Jeśli uznać że… Jaksa zapomniał napomknąć Wilhelmowi, to podczas rozmowy z kniaziem nasz rycerz mógłby napomnieć o pokucie u Honoraty. I robić wielkie oczy, gdy Janikowski wspomni o swoich planach. Wtedy kniaź nie uzna, iż cały plan ten służył, by pokrzyżować mu plany. I otwiera to drzwi do negocjacji między Wilhelmem, a naszym gospodarzem w tej sprawie.- zaproponował Giacomo.
-Jaksa to żołnierz - mruknęła Marta - Nie zapominają żołnierze o sprawach takowych rzec swojemu dowódcy, Giacomo. Niemniej, jest to jakaś myśl. Jeśli Wilhelm czuje się na siłach, a Honorata jest zainteresowana… Mógłbyś pójść do kniazia, Wilhelmie, i wprost wygarnąć, że Gryfita o propozycji rzekł, lecz ciążą na Jaksie obowiązki wobec primogenki i nałożona już pokuta. Jednakże ty możesz podjąć się negocjacji, w celu uwolnienia przyszłego szeryfa spod kłopotliwej kurateli. Zaczęłabym wysoko. I nie zeszła poniżej zezwolenia na potomka dla Honoraty.
- Możemy spróbować.-ocenił Wilhelm.-Im więcej ugramy tym lepiej. Z czasem… im silniejsza będzie pozycja Miszki, tym mniej hojny będzie.
- Wszak kniaź wiedział, żem przysięgą krwi z Honoratą związany, gdy propozycję dawał. Musieli mu donieść, żem krew jej pił na uczcie przed walką. Czyż nie oznacza to służby samej w sobie? - W końcu przemówił sądzony żołnierz. - To Wilhelm winien zostać szeryfem, choć trudno będzie go w obecnej sytuacji osadzić na tym stanowisku.
- Z pewnością ma swoje powody…- stwierdziła Honorata z przekąsem.-Zobaczymy zresztą, jak zareaguje gdy jego plany zostaną obrócone wniwecz.
Wpatrzona w leżące na jej kolanach ostrze Marta potarła lewą skroń. Choć nie wyglądała na tak znudzoną jak Swartka, narada, a właściwie tylko towarzystwo niektórych jej uczestników, zaczynała ją już nużyć.
- Wolałabym uniknąć tego, że głowa naszej grupy obejmie stanowisko, przez które popadnie w bezpośrednią zależność od Janikowskiego. Mimo wszystko pamiętaj, Wilhelmie Koenitz, że sam tytuł szeryfa , to nam poręczny i potrzebny. Ważne też, ażebyś ty lub hrabina poruszyli jeszcze jedną kwestię. Skoro ma kniaź fanaberię zabrać najsilniejszych z nas na łów, reszcie koterii zapewnić winien obstawę w postaci swoich synaczków, do granic domeny. Powiem wprost. Sama przez las ze Swartką przy tych problemach z lupinami bym poszła. Ale nie z najsłabszymi z naszej grupy pod wyłączną pieczą, bez wsparcia nijakiego. - Miała niejasne przeczucie, że nim słoneczko wzejdzie nad moczarem, dostanie na odlew wywarczaną przez zęby propozycją zostania szeryfem zamiast Jaksy.- Rozmówiliście się z kniaziem oko w oko. To jak go oceniacie, Wilhelmie? Gryfito?
-Miszka głupi nie jest. A ma się za sprytnego…. choć wydaje mi się przeceniać swe talenty do intryg.- zastanowił się Wilhelm.-Dużo obiecuje… to pewne. Wydaje się kreślić prosty podział… on tu w lesie, a nam Smoleńsk i okolice zostawi do gospodarowania jako wiernym lennikom. Torreadorami ze Smoleńska gardzi i im nie ufa.
- … Chyba nie będą szczęśliwi jak zaczniemy się panoszyć w Smoleńsku… Inne klany jakoś nie miały dużo sukcesów osadzają się tam… Tak myśle, Krasicki coś o tym mówił, nie pamiętam już.
Zawierciła się niespokojnie. Cała ta gadanina o wierności i lojalności źle na nią działała.
– To, um… Tak właściwie co będzie robić reszta jak ruszymy na polowanie? Wróci do posiadłości Honoraty, czy zostanie na dworku? I myślałam że z problemem wilkołaków… Że nie ma już ich więcej. – dokończyła oględnie.
- Jaźwiec twierdzi, że problem wyje tu po lasach. Acz on akurat problem określa mianem rozrywki… - odpowiedziała Gangrelka, zrazu sucho. - Jaźwiec, wiecie… Rosły jak dąb, bycze karczycho, wielkie pięści i niemała siła. Sypia w nieheblowanej trumnie, a bieliznę trzyma w skrzyni razem z czaszkami ubitych wrogów. Więc, rozrywek mu tu nie brakuje…
Słowa niby były drwiące, ale w tonie głosu dźwięczały nutki podziwu. Mości podstarości Martusi imponował.
[i]- Zamierzamy tu osiąść, więc i tak będziemy się panoszyć… kniaź już jakieś ziemie mnie na własność darował.-[i] wyjaśnił Wilhelm.-Myślę, że ktoś winien je obejrzeć w moim imieniu i zagospodarować.
- … Trzyma bieliznę razem z czaszkami swoich wrogów? – Zosia spojrzała z niedowierzaniem na Martę. To wydawało jej się dużo istotniejsze niż jakieś nudne włości
- … Skąd Pani w ogóle Pani wie gdzie Jaź- Nieważne, nie chcę wiedzieć.
- Zajrzałam - odpowiedziała Marta niezrażona, acz kontynuowała ciszej i tylko do Zosinego ucha, żeby plotki o Borsuczych peniuarach nie wcinały się Wilhelmowi w perory wodzowskie. - Na wierzchu czerepy. Pod spodem giezła bielone.
A potem nachyliła się jeszcze niżej, tak że wykarminowanymi wargami musnęła uszko Zelotki.
- Zdaje się, że nie mordobiciem władzę zdobył.
– Ale- czyli co, musi każdego wieczoru najpierw wyjąć czaszki, a dopiero potem bieliznę? To- To chyba niezbyt praktyczne? – odparła Zosia równie cichym tonem.
-Samo się prasuje pod ciężarem - wskazała Marta szeptem. - I zdaje się, że nie każdego zmierzchu zwykł się odziewać podstarosci.
– Że niby…
Policzki Zofi przewinęły się przez całą gamę czerwieni.
– Przyjrzenie się ziemiom Miszki to wspaniały pomysł! – pisnęła głośno. – M-może Pan Borucki powinien się tym zająć? Pani Halszka mogłaby mu towarzyszyć! Ja- Ja obawiam się że zupełnie się na tym nie znam, a nie chciałabym zawracać głowy Honoracie, ahaha, aha!
Strzeliła oczami po zgromadzonych, starając się wybadać czy ktoś przysłuchiwał się ich rozmowie.
Jaksa jak zwykle milczał przydługo. Jakby dobierając w głowie słow, które miały oddać charakter ich gospodarza.
- Kniaź jest prosty. Nienawykły do wielkiej polityki, toteż prostymi rozwiązaniami się chroni. Intrygi jakie tworzy jednak nie są przez to mniej groźne. Na każdy nasz krok musimy zważać. Hojnie rozdaje tytuły. Mianując mnie szeryfem chce upokorzyć Honoratę i pokazać, że on ważniejszy. Nad Camarillę. Prosząc najsilniejszych spośród nas na polowanie na vozhda, liczy na śmierć ostateczną co poniektórych. Bo cóże nas bardziej mogłoby osłabić? Oto wszyscy zgodnie myślimy, żem grzechu winien. A Kniaź mnie nagradza. I choćbym dla was wszystkich był wielkim przyjacielem,- potoczył wzrokiem po twarzach Italczyka i Węgra, - to zawiść się pojawi. A cóż zrobimy, gdy kniaź rzeknie na polowaniu: “Wilhelmie, tyś doświadczony, prowadź.” A lord Koenitz podzieli los towarzyszy miszkowych przez Leszego pożartych? Toć połowa zbrojnych bez dowódcy nas opuści. Intryga trywialna w swej prostocie, a jednak brniemy wprost w nią.
Żołnierz zacisnął szczęki. Nie był charyzmatycznym mówcą jak przedstawiciele klanu Ventrue. Widać było po twarzy jednookiego, że kolejne zdania go męczą.
- Pewnikiem moglibyśmy odmówić, ale wtedy wyjdziemy na tchórzy niegodnych zaufania. A tu się tchórzami gardzi…- zamyślił się Koenitz pocierając podbródek.-Jakąkolwiek drogę wybierzemy… dobra ona nie będzie. Jedynie mniejsze zło możemy wybrać.
- To i wybraliśmy - podsumowała Martusia w zapadłej grobowej ciszy.
 
Asenat jest offline