Oswald nie takiej reakcji się spodziewał. W sumie sam nie wiedział czego się spodziewał. Może więcej mieczy? Chociaż nie mógł narzekać. - Albert badał takie zmiany. Twierdzi że jest szansa to usunąć, albo i nad tym od biedy panować. Sam nie wiem... niby może mnie też to zabić, ale chyba nie mam już nic do stracenia. Pokręcił głową. - Luisa też nie możemy zostawić samemu sobie bo może narobić sporo szkód. Pewnie tak jak i ja... No ale ubiore się, zobacze co uda się odzyskać z moich rzeczy i porozmawiam z synem sołtysa co można zrobić z tym przekleństwem. Wstał i spojrzał na Randulfa. - Dzięki. Chyba nie takiej reakcji się spodziewałem.
Następnie podszedł do juków i wyciągnął z nich zapasowe ubranie w postaci ciżm, ciemnych spodni, zielonej koszuli i ciemnego wamsu ze srebrnymi guzami na koniec. - Jak dobrze pójdzie to tego nie zniszczę... Skomentował kwaśno.
Wyciągnął też z czeluści sakw małą buteleczkę i przyjrzał się jej dobrze, odkorkował i pociągnął łyka krzywiąc się mocno. - Niby ma to powstrzymywać, czy spowalniać. Albo tylko smakuje paskudnie.
__________________ Our sugar is Yours, friend. |