Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2017, 12:01   #4
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Tak naprawdę wszystko sprowadzało się do jednego podziału. Na zabijanych i zabijających. Nie szło nawet o dosłowność profesji Browna, ale że w każdym człowieku tkwiła ofiara lub kat. Dopiero z tego faktu wynikały pozostałe cechy charakteru.
Pierwszych lubił nazywać martwymi za życia. Na przykład Polidor. Tytuł strategosa musiał mu ciążyć bardziej niż własny brzuch. Byle tagmatos miał więcej jaj od niego. Gdyby zaszła potrzeba powstania zza biurka i próby sił w otwartej walce, wróg rozprułby tego wieprzka w jedno uderzenie serca. Dobrze że mieli go podobno zmienić, bo stary by już w ogóle w tagmatę zwątpił.
Albo radny Symonides. Pierdział w stołek na obradach, wiedząc że jest jeno figurą i nie posiada realnej władzy. W obliczu prawdziwej polityki, zostałby przez nią pożarty. Bo akurat ta potrafiła nieść gorętsze batalie, niż toczone z obcym wojskiem, a może nawet morfą.
A przecież znał lichwiarzy, kurwy i wykidajłów bardziej zapalczywych niż ci, którzy obsadzali wysokie stołki. To byli na swój sposób silni ludzie. Nigdy nie dali się stłamsić przez gówno warty los. Ich wyłapywał bardzo szybko. Owe rozeznanie było przecież częścią jego pracy.
“Zabójcy” nie znajdowali się więc tylko w gildii. Ten przekrój miał szerszy zakres niż naiwne skojarzenie noża z bebechami. Ofiara i siepacz to zarazem sługa i rządca. Dawca oraz biorca.
Nekri z całą pewnością należała do tej drugiej kategorii. Bynajmniej tylko dlatego że była oprawczynią Skilthry. Przez życie szła z konsekwencją ostrza przebijającego zgniłą tkankę miasta.
Tylko człowiek pozbawiony rozumu by ją lekceważył. A Brown z pewnością głupcem nie był. Wiedział co oznacza gniew Syntyche. W milczący sposób szanował ją za tę bezwzględność. Co nie znaczyło, że egzekutorkę lubił.
Kiedy jego najlepszy uczeń, Cyric przyszedł do vasanistissy nieproszony, wiele ryzykował. Nawet jeśli zamierzał zjawić się tylko pod pozorem uroczystości pogrzebowych przybranego brata, Baltarysa. Gdy okazał nieprzystającą do jego statusu dumę, tylko Brown mógł mu pomóc. Biedny dureń, nawet nie wiedział co go czekało, gdyby stary nie ruszył z odsieczą. A może i posiadał jakąś tego świadomość. W podziemiach Skilthry również odkupowało się winy za pomocą śródków, spośród których łzy oraz krew ledwie otwierały długą listę.
Cyric był jego dzieckiem. Co prawda nie takim jak Baltarys, ale rodziny nie definiowały tylko więzy krwi. Kimże stałby się sam Brown, gdyby ktoś inny nie uświadomił mu tego lata temu. Po akcie pokory protegowanego, wybaczył mu. Tym razem.
Jednocześnie mistrz podziemi zaciągnął dług u oprawczyni. Odebrał swego chowanka, czego ceną miał być podarowany na egzekutorskiej tacy kozioł ofiarny. Nie namyślał się długo, choć udawał że w istocie było odwrotnie. Chciał żeby skubana myślała, iż okupiła to u starego ciężką decyzją. Dla niego to była konieczność. Tyle.
W obecnej sytuacji smród ciągnął się z dwóch zafajdanych źródeł. Zgodnie z jego rozkazem, zabito kuszniczkę ze straży zwaną Amber. Dwa: porwano jej szefową, anoterissę Origę Torukię. Również miała zginąć, ale tak się pojebanie złożyło że uszła z życiem. Nekri chciała jej żywą, zapewne aby nie zaognić sytuacji z tagmatą. Stary zezwolił ją wypuścić, ale dopiero gdy jego córki złamały weń ducha. Mimo iż tej kobiety zwyczajnie nienawidził, musiał przyznać że ona także stanowiła typ wojownika. Mało kto tak kurczowo trzymał się życia i zmysłów. Większość mężczyzn już dawno by dała za wygraną.
Brown ani myślał umywać rąk od odpowiedzialności. Ręczył za swoje dzieci oraz ich czyny. Taka była cena piastowania miejsca na szczycie, choć jak na ironię - w najgłębszym miejscu Skilthry. I choć był świadom swoich rozkazów, których implikacje powinien przewidzieć, to równocześnie gniew na własne dzieci był usprawiedliwiony. Bo to trzeba było od razu drzeć się, że straż brata trupem położyła? Nie lubił, nienawidził gdy ktoś z tak gorącą głową podchodził do swojej pracy. Chciał wierzyć, że to wina kompromisu podejmowania trudnej misji z temperamentem młodej głowy. Bo jawnego braku subordynacji by zwyczajnie nie zdzierżył.

Opuścili bustuarium przez ukryte przejście w piwnicach. Z tego co zdążył usłyszeć, na zewnątrz budynku trwał jakiś rwetes. O to chwilowo nie dbał. Kto jak kto, Nekri wiedziała jak ustawić mącicieli, tym bardziej na swoim poletku.
Trafili do kanałów, co i tak było mu na rękę. Tutaj czuł się pewniej niż na otwartej przestrzeni. Ilekroć kroczył ulicami miasta, przytłaczał go ogrom niebios rozciągniętych nad głową. Były niczym monstrualne sklepienie, gotowe spaść na ludzkie robactwo w dowolnej chwili. Podziemia działały inaczej. Stanowiły zrozumiałą i zamkniętą konstrukcję.
Kiedy tak brodzili w błocku i nieczystościach, Brown chciał wiedzieć jedno. Co dokładnie tak rozwścieczyło Syntyche. Cyric powinien wyspowiadać mu się tu i teraz. Lecz ten drżał i wyraźnie brakowało mu sensownych tłumaczeń. Stary nie mógł patrzeć na taki widok. Machnął tylko ręką.
“Dzikie” rejony kanalizacji miasta zaczęły się zmieniać w dobrze znane im terytorium gildii. Byle jakie, pochylone korytarze zastąpiły przejścia wsparte na grubych stelażach. Odnogi prowadziły do cel oświetlonych przez setki świec. Mimo ich iluminacji, wszędzie panował półmrok. Dopełnieniem tegoż były szepty dobywające się z licznych zakątków i alkierzy. W domu Browna można było porozumiewać się tylko półgłosem.
Mistrz odwrócił ponure oblicze w stronę sługi. Cyric przez chwilę spoglądał niechętnie na oszpeconą twarz swego mentora.
- Zejdź mi z oczu i zajmij się czymś pożytecznym - rzekł ostentacyjnie Brown i natychmiast skierował kroki ku najniższym kondygancjom.
Musiał od razu przejść do realizacji swojego planu. Człowiek, którego miał zamiar wydać Nekri nazywał się Theodric. Był niezgorszym zabójcą, któremu przydzielił już szereg zleceń. Ale raz skrewił. I to porządnie.
Nie lubił marnować dobrych ludzi. Dlatego dla wąskiego grona najlepszych skrytobójców przeznaczył pewną dyspensę. Pod kanałami miasta znajdował się bowiem jeszcze jeden poziom.


Nie miał pojęcia ile dokładnie lat liczyły sobie katakumby. Był jedyną osobą, która znała ich skomplikowany układ, mimo że niektórzy wątpili aby można było spamiętać tak duże miejsce. Jednak nawet on nie zapuścił się w dosłownie każdy korytarz. Część z pewnością już dawno uległa osunięciu, inne zalały nieczystości z właściwych kanałów.
Każdy, komu darował bezpośrednie wymierzenie kary, musiał zejść tutaj z mieszczącym się w dłoni prowiantem oraz równie skąpym źródłem światła. Jeśli delikwent znalazł drogę powrotną, jego winy zostały puszczone w niepamięć. Gdyby zabłądził... nie mógł tedy przynajmniej narzekać na wiekuistą samotność. Katakumby były dosłownie wyłożone kośćmi należącymi do magnaterii z poprzednich pokoleń. Choć patrząc na ich liczbę, Brown podejrzewał że zaczęto tu później wrzucać gnaty poślednich mieszkańców. Kiedy morfa szalała po świecie, zwłoki częstokroć palono. zaś zwęglone szczątki zrzucane były do krypt. Te ze strefy sacrum przeszły ponurą drogę do formy trupiego śmietnika. Później, wraz z rozwojem miasta większość zwyczajnie zapomniała o tym miejscu. Nie Brown.
Wąskie przejścia, oświetlone jedynie liżącym pochodnię ognikiem, sprawiały klaustrofobiczne wrażenie. Każden korytarz prowadził do kolejnych, identycznych odnóg. Prócz zapomnianych kapliczek nie było tu innych punktów odniesienia. Nic dziwnego, że tak łatwo szło tu zabłądzić.
Twarz starego nieznacznie rozciągnęła się, gdy powoli krocząc, minął parę opuchniętych, sinych trupów. Ściany obok był porysowane śladami paznokci. Zastanawiał się co czuł ludzki umysł, którego właściciel ostatni swój czas spędził w ciemnościach. Może resztki świadomych myśli czepiały się jego postaci jako ciemiężcy. Chciał sądzić jakoby było wręcz przeciwnie. Że ukarani kajali się i błagali dobrego ojca o powrót do jego łask. Jedna z przeklętych dusz miała się za parę chwil doczekać się ponownego widzenia z mistrzem. Czy tego chciała lub nie.
Wtedy to usłyszał. Szloch Theodrica przypominał szczebiotanie przerażonego zwierzęcia. Bez problemu wybrał parę następnych rogatek. Szedł powoli, z dostojeństwem człowieka dla którego tysiące trupów było jedynie tłem wobec załatwiania interesów. Wyszedł mu naprzeciw.
Wychudzona postać musiała nosić maskę. Podobnego wyrazu twarzy nie mógł posiadać żyjący człowiek. A jednak. Theodric przypominał żałosną kopię samego siebie. W jego źrenice przelała się ciemność oraz zwierzęcy strach, poszerzając je do ogromnych rozmiarów. Dumne kiedyś oblicze nabrało kredowej barwy. Ubranie, a właściwie to, co z niego pozostało przywodziło na myśl drugą skórę. Zwisało z niego równie luźno, było poszarpane i brudne.
- A zatem postradałem zmysły. Widzę duchy - wybełkotał Theodric.
Mistrz pokręcił głową.
- W żadnym wypadku, choć możliwe że gdzieś tutaj są.
- Ja… nie rozumiem.
Podszedł do byłego ucznia bliżej. Położył mu dłoń na ramieniu. Kąciki ust starego podniosły się. Aby oddać słowo prawdzie, grymas przypominał próbę kogoś, kto czytał o uśmiechu, ale nie wiedział jak zastosować go w praktyce.
- To bardzo proste, Theodricu. Przyszedłem cię stąd uwolnić. Uznałem że miast zakłócać spokój przodków, bardziej potrzebny będziesz gdzieś indziej. Uznaj to za akt mojej łaski - podniósł mu głowę, aby zrównała się z jego własnym obliczem - Powinieneś to docenić. Nie zwykłem tak szafować zrywami mojego serca.
Więzień nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Chyba nadal sądził, że istotnie dopadło go szaleństwo. Coś wreszcie zaskoczyło w jego głowie, bowiem padł na kolana i uniósł się wysokim zawodzeniem.
- Dziękuje… o bogowie… jesteś wspaniałomyślny, ojcze!
Brown wyswobodził swoją nogę z rąk mężczyzny. Spojrzał na niego, nie kryjąc pogardy.
- Nie jesteś moim synem. Ale wciąż możesz się przydać.
- Wszystko. Co tylko każesz oj… panie!
Pokręcił głową. Mówiąc “docenić”, nie miał na myśli płaszczenia się. To był żałosny spektakl. Gdyby nie był mu potrzebny, najchętniej wdeptał by go w ziemię jak glistę.
- Chodź za mną - powiedział tylko i odwrócił się, by ruszyć z powrotem do wyjścia.

Wezwał je do siebie, jak tylko wróciły do gildii. Ostatnio dobrze się sprawiły, dał im więc czas zająć się swoimi sprawami. Przyjął dziewczynki w swojej celi. Ledwie parę pomieszczeń obok, siedział przykuty do ściany Theodric. Dębowe drzwi upewniły Browna, że ten nie zasłyszy prowadzonej rozmowy.
Spojrzał na swoje córy, Utishę i Altiję. Przez ułamek sekundy dało się ujrzeć w jego oczach dumę. Prędko jednak na swoje miejsce wróciła ponura aparycja mistrza.
- Przyzwałem was, ponieważ Theodric chwilowo wrócił do naszej społeczności. Czeka dla niego pewne zadanie u egzekutorki naszego miasta. Teoretycznie winien być posłuszny i spełnić je bez namysłu. Widzicie jednak, wizyta na dole nieco zmieniła Theodrica. Mało w nim życia i werwy, która to jest cechą mężów w jego wieku.
Wstał i rozprostował kości. Nalał sobie wina wina z omszałej karafki. Następnie pociągnął zdrowy haust. Myśli szybko się wyklarowały.
- Każdemu z nas na czymś zależy, prawda? - tylko przelotnie skupił się na Altiji, dobrze wiedząc w jaki sposób patrzyła czasem na Cyrica - Mówię o prawdziwych priorytetach. To odróżnia nas od zwykłych morderców. Problem jest takiej natury, że Theodric ducha stracił. Jeśli pójść pod jego celę i uchylić luft, zobaczyłybyście wypalonego człowieka bez wiary. A ktoś taki jest mało wiarygodny. Syntyche chce posłusznego pieska, gotowego przyjąć przygotowany dlań scenariusz. Nie pojebańca, który w dowolnym momencie zacznie burdel robić, bo i tak nie posiada nic do stracenia. Przypomnijmy mu, że jest odwrotnie.
Nachylił się do córek konspiracyjnie, mimo że pozostawali w pomieszczeniu we trójkę.
- Theodric miał rodzinę gdzieś w Studni. Według tego co ćwierakają moje ptaszki, mieszka tam jego bękart. Prowadzi skromny zakład krawiecki. Nasz pętak wciąż żywi do niego jakieś uczucia, bo część urobku mu przysłał. Jest też wuj, z zawodu druciarz, choć ostatnimi laty dusznica go do łoża przyszpiliła. Odwiedźcie któregoś z nich, pozbądźcie kilku palców lub czego tam chcecie. Theodric może już rozumu wiele nie posiada, ale emocji tak szybko wyrugować z człeka nie idzie. Jak ujrzy “zgubę” swej latorośli czy wuja, pojmie szybko o co toczy się stawka.
Znów zaschło mu w ustach. Ostatnio działo się to nader często. Dokończył trunek i zanotował w pamięci, że trzeba będzie posłać do Thormunda po więcej wina.
- Jak tylko sobie rzecz uświadomi, zabierzecie go do bustuarium jeszcze dziś przed zmierzchem. Wskażę wam drogę w kanałach. Nie zwlekajcie zatem córy moje i nie każcie mi czekać. I jak choć cień podejrzenia na mnie padnie, niech wasze nogi tu nawet nie postąpią. Pożyjecie kwadrans dłużej.
Groźba pozostawała w sferze hipotetycznej. Należało jednak stale podkreślać że w żadnej relacji nie wolno było się z Brownem przesadnie spoufalać. Kumoterstwo osłabiało dyscyplinę, na którym zbudował podziemne królestwo.

Z Theodriciem ustalił nową wersję już wcześniej. Miało go coś łączyć z Origą i tym samym być zazdrosnym o Mossmonda. Na tego znów był za cienki w uszach. Wyimaginowany kochanek wciąz jednak nie mógł znieść odrzucenia. W afekcie zabił Amber, bliską przecież podmiotowi westchnień. Tak co by pokazać że nie żartuje. To mu jednak nie wystarczyło. Chciał ją mieć tylko dla siebie. Chore pożądanie przejęło nad nim kontrolę. Porwał kobietę, dając upust niezaspokojonym rządzom. Jeśli miała zajść taka potrzeba, gotów był pogadać z Hagne. Relacje tuzina kurw, o tym że Theodric burdel często odwiedzał i lubił tam się sadystycznie wyżyć, spięłyby historię logiczną konkluzją. Nie takie usługi zamtuz oferował.
Jeśli Nekri miała lepszy pomysł, ani myślał ją dalej wyręczać. Swoje uczynił i miał nadzieję, że poselstwo spełni swoje zadanie. Wolałby udać się do Syntyche osobiście, ale miał dziś jeszcze jedno, ważne spotkanie.
Czekała na niego w osobistej celi. Jeszcze nim wszedł i zamknął za sobą drzwi, poczuł charakterystyczny zapach. Jaśmin i lawenda. Nie sposób było pomylić tych woni z niczym innym.
- Balansujesz na ostrzu noża, wiesz? - powiedziała dźwięcznym głosem.
Prychnął i przysunął sobie zydel.
- Gówno się tam znasz. Moja pozycja jest świetnie zabezpieczona.
- Na pewno? Zastanawiam się, czy potrafiłbyś spojrzeć w oczy zwierciadła i to powtórzyć.
Zgrzytnął zębami. Czasem jej nienawidził, mimo tego że…
- Zamknij się. Trzymam rękę na pulsie. Nie rozumiesz nic ze złożoności machiny, jaką uruchomiłem tu pod miastem. Myślisz że choć na sekundę przestałem być czujny? Doskonale orientuje się ilu ludzi widziałoby mnie martwym. Ale stary Brown nie da się podejść jak amator.
Nie musiał na nią patrzeć, aby wiedzieć że się uśmiecha. Bawiło ją to. Przez chwilę poczuł się mały, obnażony.
- Amatorem nie był też Kruk. A jak skończył?
Tego było zbyt wiele. Brown zerwał się na równe nogi i kopnął ją. Potem rzucił całym ciałem do przodu. Począł okładać pięściami. Co ona sobie kurwa wyobrażała? Że niby kim jest, aby zwracać się do niego w taki sposób?
Ręce miał unurzane we krwi, ale nie dbał o to. Jej skóra ulegała morderczym ciosom. Pękała karminem w kolejnych miejscach.
Stojący na straży przyboczny zareagował natychmiast. W ułamku sekund dobiegł do celi i załomotał w drzwi.
- Ojcze? Czy wszystko w porządku?
Nie czekając na reakcję uchylił drzwi.
Brown klęczał sam na środku pomieszczenia. Jego oddech był ciężki. Ręce miał poharatane o butelkę czerwonego wina.
- Nigdy nie było lepiej - wydyszał.

 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-01-2017 o 04:17.
Caleb jest offline