Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2017, 12:54   #116
Mekow
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Ból wymieszany z przebłyskami świadomości. Swąd spalenizny, czyjeś nawoływania, w końcu zaś migoczące przed oczami obrazy. Twarz Leeny, Bullita, głos Bixa. Ciepło rozchodzące się po jej ciele, spokój ogarniający ją całą, wyciszenie wszelkich bodźców… ciemność.

….

- Hej pani kapitan! - Ktoś ją zawołał - Pani kapitan! Becky! - Została… pacnięta w ramię szablą. Obok niej stał jej pierwszy oficer, odrobinę przywołując ją do porządku. Delfin imieniem Madrelir, z obowiązkową chustą piracką na głowie i równie klimatyczną opaską na oku.
- Rozkazy pani kapitan! - Powtórzył Madrelir, wskazując szablą nadciągające kłopoty, w postaci płynących po niezwykle błękitnym oceanie… domów publicznych. Z ich okien zaś warczały Macolitki, złowrogo kręcąc młynki zakrzywionymi szablami.

“Kapitan Becka Ryder” - Tak, to brzmiało nieźle. Stała przy sterze swego okrętu, takiego starodawnego okrętu z drewna, pływającego jedynie po wodzie, gotowa zmierzyć się z wrogami, chcącymi zbezcześcić biedne arbuzy schowane pod pokładem. Piracka flaga łopotała na maszcie, podobnie jak włosy Becky, wśród lekkiej bryzy.

Przez chwilę widziała samą siebie, stojącą przy sterze, ubraną w czarne kozaczki, pończoszki, pas, biustonosz oraz długie rękawiczki, całości dopełniał wielki kapelusz z różowym piórem. Bielizna zaś była w siateczkę, więc w sumie zakrywała niewiele… to jednak nie przeszkadzało Delfinowi, podobnie jak i arbuzom.

Morze nagle się wzburzyło, statkiem zatrzęsło, i pojawiła się muzyka. Czas działać!

- Delfi, zawołaj po wsparcie syren! Przydadzą nam się - rozkazała na wstępie Becky, starając się przewidzieć rozwój sytuacji. Zapowiadała się zażarta walka, ciężka i wymagająca, dzięki czemu uśmiech zadowolenia pojawił się na twarzy pani kapitan.
- Nie damy się pedałkom! Załadować działa torpedami fotonowymi! - rzuciła pewnym siebie głosem. Trzymając staromodną lunetę, przyjrzała się nadciągającym na nie przeciwnikom. Nie, nie obawiała się ich, a jedynie gotowa była poczęstować je smakiem szabli. Rozejrzała się dookoła.
- Kurs 428 na 385! Rozwinąć żagle do warp 5! Przepłyniemy bez problemów, a te guzdrały popłyną za nami i zderzą się z tą górą lodową! - rzuciła i zaśmiała się szyderczo-zadowolona.


Nagle jednak Macolitki wskoczyły z krzykiem na pokład “Różowego Króliczka”, przystępując do abordażu. Wiele z nich miało klimatyczną drewnianą nogę, hak zamiast ręki, dwie drewniane nogi, dwa haki… hak zamiast głowy, a wszystkie śpiewały Balladę Billego Boostera pt. “My lonely alien girl”, atakując szablami. Becky nie zwracała uwagi na fakt, iż walczyła z nimi sama, dzielnie bujając się na drewnianym koniku i okładając wrogów wielgachnym salami.
- Ahoj! Kaleki, teraz to JA WAM wpierdole! - krzyknęła zadowolona.
Trochę się zawiodła, że jej załoga ruszała się jak muchy w smole i nie zdążyli nic zrobić pozwalając sobie na abordaż. Ale czegóż się było spodziewać, skoro oprócz jednego Delfinka, jej załoga to właśnie muchy? Widziała jak latali dookoła, nie udzielając się jednak w walce, ale nie była na nich zła. Okładanie macolitek salami sprawdzało się wyśmienicie - co które podeszło, zaraz obrywało i umykało z kwikiem. Becky się to podobało, szczególnie iż jednocześnie ujeżdżała dzikiego konia... na biegunach. Była jednak pewna że wygrają starcie... o ile jej salami nie utknie w którymś z haków, ale nie zamierzała do tego dopuścić.
Coś jej jednak nie dawało spokoju. Nie była pewna, czy to czasem “Różowy Króliczek” nie zderzy się z tą górą lodową, a to byłaby katastrofa. Miała wszak na pokładzie bezcenne arbuzy! Niestety zaangażowana w walkę nie mogła obrócić głowy, aby zorientować się w sytuacji.
- Madrelir! Delfinku! - stęsknionym i pełnym troski głosem, zawołała swojego pierwszego oficera i przyjaciela.

Delfin przyniósł herbatkę na tacy, podając ją niczym profesjonalny służący… na co wrogowie również zrobili sobie przerwę, zajadając się dodatkowo ciastkami. Na pokładzie statku rozległo się więc cichutkie siorbanie oraz chrupanie, przerywane od czasu do czasu odgłosami silników rakietowych, przelatujących tu i tam Mew.
- Hej ho żółtodzioby! - Rozległ się krzyk gdzieś z góry. Po chwili w efekciarski sposób zjechała po linie kapitan Leena, lądując obok Becky.
- Cześć! - Zasalutowała.


- Ahoj, Leena! - przywitała się uradowana Becky. - Jak zwykle wyglądasz czadersko! Siadaj i łap za ciacho! - dodała spokojnie i uprzejmie, ale na tyle głośno aby można ją było usłyszeć w promieniu kilkunastu metrów. Natychmiast potem, podając jej drewniany talerz ze stosem ciasteczek, nachyliła się do niej i... wcale nie po to, aby przyjrzeć się jej ciału z bliska - to wyszło tylko przypadkiem.
- Przerwa długo nie potrwa, a koń traci siły. Masz jakiś pomysł na dalszą walkę? - szepnęła przyjaciółce na ucho. Leena uśmiechnęła się tajemniczo, po czym ugryzła ciastko…

***

Obie znajdowały się na bocianim gnieździe, przywiązane do masztu, wbijającego im się w tyłki. Zarówno Becky, jak i Leena, były całkowicie golutkie, skrępowane finezyjnie linami, i dodatkowo zakneblowane.


“Różowy Króliczek” był otoczony przez 200 jednostek Federacji, a setki marynarzy gapiły się na obie nagie kobiety, szczerząc zęby w szyderczych uśmiechach. Na samym pokładzie pirackiego statku nie było już tak wesoło, tam bowiem Macolitki masakrowały bezbronnych pasażerów. Ba, tam rozgrywały się sceny iście z piekła rodem, gdy małe, zielone arbuzy były zgniatane na miazgę buciorami, rozcinane szablami, rzucane o twarde powierzchnie… gwałcone we wcześniej wywiercone otworki, czy nawet i żywcem zjadane. Madrelir zdradził, przebrzydły sukinkot, niech go szlag! A one były następne na celownikach zarówno wygłodniałych Mackolitek, jak i marynarzy Federacji.

- Niech was czarna dziura pochłonie! Wstrętne! Podłe! Nieee! Moje Arbuuuzy! Biedne, niewinne... Nieee - Wrzeszczała Becka, na widok masakrowanych towarzyszy, a łzy ciekły jej po policzkach. Niestety knebel i więzy nie pozwalały jej nic zrobić czy powiedzieć i biedna blondynka mogła tylko cierpieć. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że czerwona kulka stanowiąca zasadniczą część jej knebla, smakuje zupełnie jak arbuz. Musiało więc to być soczyste serce jednego z nich, wyrwana bestialsko z reszty i z pewnością jednocześnie złamane. Becky mogła je łatwo zmiażdżyć ustami i zjeść lub wypić... ale nie była w stanie się na to zdobyć. To byłby kanibalizm i nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby przyłożyła do tego palec - a tym bardziej język czy i zęby.
Nie rozumiała dlaczego przyjaciel ją zdradził. Tego naprawdę się po Madrelirku nie spodziewała, w końcu tak się przyjaźnili, że miała wrażenie... Przynajmniej teraz, cokolwiek miało spotkać Leenę i ją, nie było w jej oczach już takie straszne. Najgorsze już się stało - straciła wielką przyjaźń...
Wtedy jej wzrok padł na Leenę, mimo iż były po przeciwnych stronach masztu, widziała i ją, i siebie samą, jakby znajdowała się gdzieś obok, w powietrzu. Spoglądała na przyjaciółkę, która pozostała z nią i która pójdzie z nią na dno... jakiekolwiek ono nie będzie.

- Starczy tego! - Krzyknęła Leena, jakoś uwalniając się z więzów. Po chwili udało się to i Becky, i obie (choć nagie, obwiązane jedynie wielce finezyjno-perwersyjnie linami na ciele) były wolne.
- No chodź - Powiedziała przyjaciółka, chwytając ją za dłoń, i obie skoczyły… w górę z bocianiego gniazda. Lewitowały teraz niedaleko niego, spoglądając na rozgrywające się na dole sceny. W dłoni Leeny pojawił się nagle tort urodzinowy, którego świeczki szybko zaczęły syczeć niczym dynamit.
- Czas na rewanż! - Zakrzyknęła kobieta, ciskając tortem w pierwszy lepszy statek Federacji, nastąpił wybuch, a jednostka poszła momentalnie na dno - Do bojuuuu!!

To było wspaniałe uczucie. Latały z Leeną w powietrzu jak Piotruś Pan i schowanymi wcześniej w chmurach tortami bombardowały pirackie domy publiczne macolitek. Kolejne domy szły na dno, a same macolitki bezradnie wyskakiwały drzwiami i oknami. Wyrzucały jednocześnie swoje burdelowe łóżka, które unosząc się na wodzie pełniły rolę szalup ratunkowych. Może i pomoże im się to utrzymać na wodzie, ale tortowe bomby Becky i Leeny miały w sobie odłamki kremu, które obryzgiwały macolitki od stóp do głów... choć głównie koncentrując się na twarzach, dając zajefajne efekty.


Oczywiście woda nie była w stanie tego zmyć i macolitki pozostaną tak ufajdane przez kilka miesięcy. Wszyscy o tym wiedzieli, toteż nie zabrakło krzyków i osłaniania się przed nadlatującymi tortami.
Inną zaletą tej wspaniałej broni był cukier. W morzu pojawiła się już duża jego ilość i zaczął on przyciągać rekiny cukrożerne... Wśród pokrytych kremami macolitek zaczęły rozbrzmiewać okrzyki paniki i wszystkie zaczęły się pchać do łóżek, ściskając się nawet po dziesięć osób na jednym.
- A teraz... Pieprzcie się! - krzyknęła z góry Becky.
Macolitki nie miały wielkiego wyboru i musiały zrobić co im kazano - inaczej torty poślą ich łóżka na dno i do nich samych dorwą się rekiny cukrożerne. Becka z uśmiechem oglądała, jak przeciwniczki wyciągają z pod poduszek pieprzniczki i sypią pieprz jedna na drugą. Pieprz zupełnie nią pasował do kremu pokrywającego ich twarze i inne części ciała, a do tego zaraz potem rozpoczęło się rozpaczliwe kichanie, które tylko zyskiwało na częstotliwości i sile - nawet do tego stopnia, że po każdym kolejnym kichnięciu łóżka zaczęły pływać niczym łodzie odrzutowe - raz w jedną, raz w drugą, o mało nie przewracając stojących na nim macolitek.
Becky spojrzała na Leenę i obie podzieliły się sympatycznym uśmiechem i radością ze zwycięstwa... I kompletnie zapomniała już o Madrelirnie, Arbuzach i o Różowym Króliczku - nie miały one żadnego znaczenia. Becky i Leenaiały siebie, były całe i zdrowe, oraz całkiem - ale to całkiem wolne.
 
Mekow jest offline