Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-12-2016, 01:31   #111
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Dosyć duże straty, jakie zaczęli ponosić obrońcy, wywołały w nich nagle chęć zemsty? Nagle bowiem żołnierze zaczęli strzelać o wiele celniej, raniąc wielu Napavan... choć i kilku z wojaków oberwało. Walki były krwawe, były wyrównane... no może, gdyby nie te cholerne Mecha.

I jak coś nie pieprznęło w zniszczony już hangar! Takie przynajmniej miała wrażenie skołowana Becky.

Nie walnęło jednak w hangar, a tuż za nim i niestety, ale obok wrogiego Mecha. Pani kapitan spieszyła pilotce z pomocą, choć pierwszy strzał oddany z działka pokładowego Fenixa okazał się niecelny…

Night wśród zgiełku bitwy wychwycił znajomy dźwięk i bardzo mu się on spodobał. Tak grać potrafiły tylko okrętowe działa. Można było odpalić je wcześniej, bo i czemu nie. Teraz nie miał jednak czasu na zwyczajowe narzekanie. Bix zaczynał przypominać durszlak, a mech wszedł właśnie w zasięg rzutu granatem. Miał je dwa. Nie pamiętał już dokładnie skąd wytrzasnął EMP'ki. Obstawiał zbrojownię stacji Uni, tej której kawałki obecnie zaśmiecały kosmos.

[MEDIA]https://cdna0.artstation.com/p/assets/images/images/000/812/676/large/russ-schwenkler-emp-grenade.jpg[/MEDIA]

- Módl się do swych bogów Młot, a jeśli w żadnych nie wierzysz lepiej zacznij. Przyda się przychylne spojrzenie jakiejś cycatej bogini...
Jeszcze raz ocenił odległość, zważył przedmiot w dłoni. Poderwał się z ziemi, zrobił krok i obszernym zamachem posłał pojemnik ze skumulowanym impulsem elektromagnetycznym w stronę mecha. Targnięty wyrzutem ramienia, na powrót padł na glebą. Nie miał zamiaru wychylać się zbyt długo. Wszędzie latały wiązki energii, a nawet takim lebiegom jak wysiadywacze jaj mogło się w końcu poszczęścić. Szybkim ruchem ponownie przyłożył broń do twarzy, wychwycił gadzi kształt na prawo od robota i pociągnął za spust.

Tymczasem Doc dopadł Rain klnąc pod nosem na zmianę z powtarzaniem w kółko frazy: Nie, nie, nie!…
I zabrał się za ratowanie jej życia. Opaska uciskowa na urwaną kończynę, by zminimalizować krwawienie. Zastrzyk z nanitów, by podtrzymać akcję serca i utrzymać ją przy życiu. Szybko i stanowczo, dokładnie… powtarzał znajome procedury walcząc z czasem i przeznaczeniem. I przegrywał. Rany były zbyt poważne, by móc jej pomóc podręcznym zestawem medycznym. Straciła za dużo krwi. Odchodziła.
I im dłużej Bullit starał się ją utrzymać na tej stronie granicy między życiem a śmiercią, tym bardziej widział, że jego wysiłki stają się bezowocne. Był tylko medykiem. Nie cudotwórcą.
Był tylko medykiem i nie miał całej technologii statku przy sobie. Rain gasła i w końcu jedyne co mógł zrobić, to zamknąć jej oczy i wypić za nią toast. O ile będzie okazja.
Póki co pozostało zająć kolejną pozycję strzelecką i pozbawić jaszczury, kolejnych kluczowych elementów w ich łańcuszku dowodzenia.

- A w chuj z tym - warknął Młot i rzucił się do ucieczki ku liniom obronnym, kuląc się pod ogniem wroga - Pierdolone jaszczury!
Śnieg bryzgał wokół rozrzucany butami numer pięćdziesiąt z hakiem, gdy Bix ratując swoje życie salwował się ucieczką. Oj, będą mu to wypominać!

[MEDIA]http://pre03.deviantart.net/e19e/th/pre/i/2014/037/d/1/ddf_06___zangief_by_pacman23-d75c2kb.jpg[/MEDIA]

Cytat:
USZKODZENIA JEDNOSTKI: 47.05%
Monitorowany stan ciała Arhona zbliżał się powoli do żółtego koloru. Wciąż jednak na niego nie wszedł, a dopiero na czerwonym byłoby niebezpiecznie.
- Ostrzelać kwadrant 21-22 oraz 21-23 prawego skrzydła. Za mechem. - wardroid nadał na kanale swojego oddziału.
Jednocześnie odezwał się też na kanale swojej załogi.
- Tu TRX-215. Potrzebuję pomocy. Niech ktoś ostrzela kwadrant 21-22 oraz 21-23 prawego skrzydła. Za plecami mecha.
Nadając komunikaty odpiął ze swoich pleców karabin oraz włączył magnes w podeszwach. Broń przestawił na tryb ognia automatycznego przytknął lufę do boku mecha gdzie pancerz był bardziej elastyczny przez co mniej wytrzymały i otworzył ogień.

Koleje bitwy sugerowały porażkę obrońców - przynajmniej tak to wyglądało na lewej flance, gdzie walczyła Becka. Ograniczona komunikacja między załogantami, brak czasu na słowa, sprawiły że nie bardzo wiedziała co się dzieje u innych. Wiedziała tylko, że u niej było fatalnie.
- Padnij - powiedziała z trudem, ale nie miała pewności, czy ostatni towarzyszący jej żołnierz ją usłyszał. Sama dość słabo się usłyszała, a ogarniający ich hałas... może odczyta to z ruchu warg? Jeśli je widzi, pod lekko pokrytą pyłem szybką kasku.
Wydostanie się spod gruzu było trudnym zadaniem, ale Becka wolała się tego nie podejmować. Bezpieczniej było przeczekać i udawać martwą, gdyż w przeciwnym razie... wcale nie będzie musiała udawać.
- Cholerny mech... nie mogliśmy zatrzymać... Lewa padła... Dajcie znać kiedy - zakomunikowała, dość niemrawym głosem Becka, starając się łapać oddech.
Liczyła na to, że Napavanie zobaczą tamtych uciekających żołnierzy i pomyślą, że to jedyni ocalali obrońcy z hangaru. Że zostawią ją w spokoju, pomijając lub uznając za zmarłą, oraz że to samo będzie się tyczyło tego ostatniego żołnierza obok niej.

Bullit wycelował w kolejnego przeciwnika. Ten znajdował się blisko pozycji TRX, wyczyniającego w tej chwili dosyć wątpliwe akcje z wrogim Mecha. Po chwili rozległo się więc kolejne "bum" Rail Guna i kolejny jaszczur padł na śnieg, brocząc zieloną juchą z bebechów... jeszcze żył, choć nie powinno to potrwać długo. Dave likwidował ich z zaciętą miną, będąc wkurzony śmiercią Rain.

~*~*~

TRX wpakował całą serię w cielsko Mecha, do którego pleców był przyczepiony butami elektromagnetycznymi. Było to widowiskowe, narobiło sporo zamieszania... efekty były jednak mizerne. Ledwie jedna, mała dziurka w pancerzu wroga. I nagle wielka, metalowa łapa strąciła Arhona ze swojego grzbietu. Ten wylądował dosyć elegancko po wykonaniu salta na śniegu... po czym dostał kolejną serię w plecy od jednego z piechurów. Drugi z nich zdychał już na ziemi, trzymając w łapach wylewające się z brzucha wnętrzności.

~*~*~

Night rzucił granat EMP prosto pod metalowe nogi Mecha. Niewielki rozbłysk, prawie żadnego huku, i po chwili na maszynie pojawiły się wyładowania elektryczne. Mecha zaskrzypiał, znieruchomiał... i w końcu padł prosto na swoją metalową mordę, zalegając w śniegu. Mężczyzna załatwił więc pierwszego z mechanicznego trio, odrobinę przechylając szalę na stronę obrońców. Do końca bitwy mogło jednak się jeszcze wiele zmienić, a gdzie tam nawet myśleć o jakimś zwycięstwie.

Oddał na szybko jeszcze strzał do jednego z Napavans, osłaniając nieco tępą kupę mięśni należącą do ich załogi, a w chwili obecnej harcującą na samej szpicy, zupełnie jakby ten wielkolud chciał, żeby go rozstrzelano... jaszczur trafiony przez strzelca jednak nie zginął, a został zraniony w rękę.

~*~*~

Bix przeliczył swoje możliwości. Nie tyle, co strzeleckie (które nawiasem mowy były fatalne), co i zdolność jego ciała na przyjęcie tylu postrzałów. Jakby bowiem na to nie patrzeć, to nie były kopniaki, pięści, czy nawet i jakaś broń wręcz, tylko był co chwilę traktowany kolejnym wystrzałem z karabinu plazmowego. A z nieproszoną plazmą w ciele, to i na dłużej sobie nawet on nie potrafił poradzić... dobrze, że chociaż Mecha padł po granacie. Ale źle, że wokół było jeszcze tyle tych cholernych jaszczurek. Wielka spluwa wielkiej kupy złomu kusiła, jednak wygrał instynkt i nogi praktycznie same poniosły "Młota" na powrót do śniegowych okopów, gdzie wylądował z gracją tony węgla obok Nighta.

~*~*~

Przed oczami Becky rozegrały się brutalne sceny frontowe. Napavans wkroczyli do zniszczonego hangaru, najpierw dobijając strzałem zakrwawionego żołnierza po granacie, a następnie wykończyli rannego blisko samej pilotki. W akcie desperacji wystrzelił on jeszcze niecelnie do przeciwników, później zaś został już zabity. Jaszczury przebiegły obok przygniecionej Becky, zajmując pozycje gdzieś poza polem jej widzenia. Podobnie uczynił Mecha, nieświadomie przechodząc... po kobiecie(!). Oj bolało, i coś chyba nawet jej pękło w lewym boku, na chwilę przyćmiewając wzrok. Gdy go odzyskała, skupił się on na leżącym blisko niej, martwym towarzyszu broni. Był nawet blisko, mogłaby go capnąć za rękę i może jakimś cudem do siebie przyciągnąć? Granat przy pasie żołnierza kusił. Mogłaby nawet na ślepo rzucić gdzieś od siebie w prawo, byleby choć trochę poszatkować tych sukinkotów?

~*~*~

Siły obrońców i atakujących również nie próżnowały. Wzajemny ostrzał, zmiana pozycji, ranni i zabici po obu stronach konfliktu. Mecha w hangarze zdmuchnął jednego z żołnierzy na dachu lazaretu swoją wielką Tsunami 480 plasma cannon. Nieszczęśnik właściwie to po tym strzale nie posiadał już żadnego niemal korpusu... poprzez hangar zaczęto również wchodzić obrońcom powoli na skrzydło.

Rozległ się kolejny, głośny wystrzał działka kwantowego Fenixa... i zaliczono kolejne pudło, obsypując Becky odłamkami! Jak to było do cholery możliwe ze 100 metrów?? A może to nie Leena strzelała, a kto inny?

Z pomiędzy budynków wybiegło 5 żołnierzy, pędzących w stronę śnieżnych okopów, by wspomóc linię frontu. To chyba były już resztki, to już ostatnia grupa, nie było więcej rezerw wśród wojaków... bezsensownie taktyczny, marny podryg tuż przed ostateczną klęską? I nagle między tymi wojakami, wyłoniła się Leena, wskakując czym prędzej prosto(i to dosłownie) na Nighta i Bixa w okopie.
- Hej dziewczyny! - Krzyknęła pani kapitan wśród kanonad - Coś wam strasznie chujowo tu idzie! Może to pomoże? - I podała im chlebak wypchany granatami.
- Aha! - Dodała po chwili - Flankują nas z lewej, z ruin hangaru! I nie wiem gdzie Becky! Jej pozycja stracona!

Bix wparował do okopu z właściwą sobie gracją, czyli po prostu wpadając tam niczym wołowa tusza do klatki z raptorami. Nawet krwawił podobnie, bo o ile strzały z plazmówek wypalały rany dość skutecznie, to nie zawsze do końca.
- O ja pierdolę! Mówiłem kurwa, osłaniać mnie!- No bo oczywiście on nie mógł być winny.
Cygaro oczywiście zgubił uciekając. Wciąż leżąc i gapiąc się w niebo na szczątki pobitewne wypalające się w atmosferze załadował swój pistoletogranatnik... właściwie nie wiedział czym. Po tym jak mu uświadomiono, że robi z siebie głupka i każdy pozna po barwnych oznaczeniach że nosi race, fajerwerki i gówna z kolorowym dymem lub żelowymi kulkami - zrobił użytek z pokładowych zapasów rozpuszczalnika i oznaczenia barwne usunął niemal ze wszystkiego.
Gdy wstał nowe półcygaro miał już w ustach, odpalił je jak kozak od dymiących zwłok, po czym wychylił się i strzelił do tego co mu się nawinęło. Efektu nie obejrzał.
- O kurna, Pani kapitan! - zdziwił się klocek i zaraz podłapał o co biega. Gdzieś tam coś jebło, jakaś zbłąkana plazma strzeliła w okolicy, ale Bix nie zwrócił uwagi, ważył w ręku plazmowy granat i uśmiechnął się po uszy. To pewnie robi niezłe jeb!
- Dobra, to gdzie tym pierdolnąć?

- Iśka z dział strzela? - Night zapytał zadowolony. - Prawda, że jest kochana? - nietrafianie nie miało dla niego żadnego znaczenia, była kochana i już. Mech padł obity z działka transportera i potraktowany granatem. Całe szczęście wystarczyło. Mężczyzna skorzystał z chwili wytchnienia.

[MEDIA]http://img03.deviantart.net/45dd/i/2013/055/1/5/gabriel_the_9th___lms___by_danluvisiart-d5w5m4x.jpg[/MEDIA]

- Dobrze, że wpadłaś Leena. Nie wiem kto uczył naszych tymczasowych sojuszników strzelać, ale na pewno nie sierżant z mojego naboru gwiezdnej floty.
Środkowy odcinek frontu nie wyglądał źle. W zasięgu wzroku biegało z pięć jaszczurów. Razem z kapitan mogliby ich spokojnie położyć. Gorzej, że cała lewa padła i Napavans w każdej chwili grozili uderzeniem z flanki. Strzelec rzucił okiem na pakunek.
- Plazmowe... kiedyś je lubiłem, zanim idioci z dowództwa nie wprowadził obostrzenia na pole rażenia. Po co się kurwa pytam? Zostawiały takie piękne, olbrzymie półkoliste kratery. Teraz to już tylko wybuchające punktowo zabawki. Także w mecha, dokładnie pod same nogi Bix! Nie gdzieś obok, tylko pod same kurwa nogi...
Wziął trzy sztuki i skinął kapitan by zabrała resztę. Jak wszyscy na raz rzucą mieli większe szanse, że blaszak padnie szybciej. Nie chciał wydawać poleceń starszym stopniem, choć uważał, że za bardzo się tu cisną i w obecnej chwili sami mogą paść od jednego granatu.
- Powinniśmy się rozproszyć i usunąć jak najwięcej zielonych przed starciem z kolejnym pancernym - doradził, pozwalając karabinowi kontynuować pieśń śmierci i zniszczenia. Miał trzech blisko siebie w linii ognia to i długo się nie zastanawiał nad wyborem celu.

[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/73/c5/59/73c559595e3bb83f67cbce2b4b0ad0c2.jpg[/MEDIA]

Doc zmienił znów swe położenie wybierając takie bliżej TRXa i mecha którego ten próbował “analnie spenetrować”. Cóż… każdy miał swój fetysz, roboty pewnie także. Zajął pozycję strzelecką z zamiarem podziurawienia wszystkich, którzy przeszkadzali Archonowi w jego “amorach”... Sam Bullit nie był w stanie odpłacić chodzącym sejfom za śmierć Rain, więc… zamierzał pomóc tym, którzy mogli.

Uszkodzenia ciała niebezpiecznie zbliżały się do czerwonego poziomu.
Cytat:
USZKODZENIA CIAŁA: 26.92%
Od krytycznych obrażeń dzieliło go zaledwie 1.92% wytrzymałości pancerza, który w wielu już miejscach na plecach dymił, w wyniku topnienia przy styczności z plazmą, a nawet pojawiło się już sporo dziur odsłaniających jego wnętrzności.
Sytuacja nie wyglądała dobrze.
- Osłaniam cię od tyłu. - usłyszał w komunikatorze głos doktora Bullita.
Dzięki temu mógł się lepiej skupić na mechu przed nim. Jego atak wywołał mniejsze efekty niż planował, widocznie pomimo tego że to lekkie pojazdy, stop użyty przy ich pancerzu w miejscach mniej osłanianych był wytrzymalszy niż standardowy. Jednak i tak został uszkodzony. Jedna malutka dziurka. Ale tyle mu wystarczyło.
Przełożył karabin do lewej ręki z prawej rozkładając ostrze. Podbiegł jeszcze raz do mecha i próbował dopaść ową dziurkę w pancerzu swym wibroostrzem, co nie było zbyt łatwe. Dziura w pancerzu Mecha była bowiem na jego plecach, a sam Mecha odwrócił się już do TRX przodem…

- Żryj to, świnio! - wrzasnął Bix i rzucił w mecha granatem. Łapę miał długą, siłę niezłą, to odległość nie była problemem, granat poszybował pięknym łukiem z grubsza w kierunku napavańskiej maszyny, a Bix zaraz po obejrzeniu fajerwerku pobiegł okopami do rozwalonego pojazdu po - a jakże by inaczej - Dużą Spluwę, która podziurawiła jednego z mechów na początku zmagań.
- Zaraz wracam!

Dla Becky wszystko to działo się zbyt szybko. To nie była byle potyczka, czy bójka w knajpie, tylko regularna bitwa z wyszkolonymi żołnierzami. Kobieta nie zdążyła zająć lepszej pozycji, aby ostrzelać nieprzyjaciela. W efekcie ginęli ludzie - te zimnokrwiste bezduszne jaszczury nie oszczędziły nawet rannych. Becka przetrwała tylko dzięki szczęściu... Przywaliło ją i unieruchomiło. Już nie pierwszy raz jej bezpieczeństwo połączyło się z całkowitym ograniczeniem swobody ruchu. Nie podobało jej się to. Miała złe wspomnienia, a rzeczywistość wcale nie była lepsza.
Becky zaciskała zęby, starając się nie krzyknąć. Z bólu, z gniewu, z żalu. Gdyby mogła wydzierałaby się na całe gardło, ale zdawała sobie sprawę, że jej przeżycie zależy od tego czy pozostanie niezauważona... Miała jednak świadomość, że w grę wchodziło także życie innych, a naoglądała się już dość śmierci. Jeśli się postara, mogła pozostać w ukryciu i nie pozostawać bierną na polu walki.

Strzelec wymierzył w kolejnego, czającego się w pobliżu jaszczura, po czym oddał celny strzał, zabijając(już wcześniej zranionego) drania. Więc zaległ następny zimnokrwisty w śniegu, ale wciąż było ich jeszcze wielu... następny strzał Nightfalla okazał się jednak już pudłem. Piechur Napavan schował na czas łeb za zaspą.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 04-01-2017 o 00:07.
Cai jest offline  
Stary 31-12-2016, 22:10   #112
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Bullit wycelował w kolejnego jaszczura w bezpośredniej bliskości TRX. Sam fakt, iż robot wybiegł przed pierwszą linię i związał walką Mecha był... no cóż. Bardzo głupi. Czyżby stalowemu koleżce z załogi coś się popieprzyło w kalkulacjach procesora? Dave nie spodziewał się takich ryzykanckich manewrów ze strony TRX, ale ponoć z drugiej strony, skoro maszyny nie znają strachu, może te jego programy wyliczyły mu, iż ma spore szanse w walce wręcz z przeważającym liczebnie wrogiem? No ale mniejsza z tym...

Celownik Rail Guna znalazł się prosto na gębie kolejnego z Napavan. Doc nacisnął spust i... suche klik.

Klik, klik... bzuuuu, jego broń "zdechła". Szlag by to trafił, Rail Gun się zaciął!!


~


Bix rzucił granatem plazmowym ile pary w łapach w kierunku Mecha walczącego z TRX i... granat wylądował zdecydowanie nie tam gdzie powinien. Coś nieco więcej niż połowa odległości do tego złomu, który był celem owego ataku....
- Marnujesz granaty! - Fuknęła Leena, po czym zdzieliła Bixa po łbie. Gdy ten mrugał ślepiami, wpatrując się w panią kapitan, ta wyciągnęła z kieszeni trzy nieco większych rozmiarów pociski.
- Masz jeszcze tą swoją pukawkę od Macolitek? - Powiedziała, podając owe pociski-granaty "Młotowi" - Tylko kurna celuj porządnie! - Pogroziła jemu palcem przed nosem, po czym sama chwyciła za swój karabin plazmowy. Oddała krótką serię do jaszczura, do którego wcześniej spudłował Night, zabijając drania na miejscu.
- Ja lecę na lewą flankę! - Krzyknęła, po czym jak powiedziała, tak zrobiła, biegnąc w tamtym kierunku śnieżnym okopem.


~


Becky przywalona gruzami wyciągnęła się w kierunku martwego wojaka, by pochwycić go za rękę. Wytrzymała ból w żebrach(udany test na Wytrwałość), i złapała martwego wojaka za rękę(udany test Zręczności), spróbowała go do siebie przyciągnąć..i nie dała rady(nieudany test Siły). Po chwili spróbowała jeszcze raz, zaciskając zęby i w końcu się udało. Same przywłaszczenie granatu martwego mężczyzny było już w miarę łatwe. Pilotka miała więc granat odłamkowy, ale co dalej? Rzucać na ślepo w prawo, gdzieś, gdzie mniej więcej słyszała Napavan przebywających w hangarze? Mechowi nic nie zrobi, ale co najwyżej poszatkuje piechotę... nie powinni jej raczej podejrzewać, była trupem przysypanym gruzem, ot jakiś wybuch się pojawia w ich szeregach "znikąd"...


~


TRX zaatakował Mecha wibroostrzem. Było to dosyć kontrowersyjne posunięcie i początkowo wywołało niekłe szanse na sukces. Wibroostrze zostało zablokowane M300 Rhino Mass Cannon, i na drobną sekundę wyglądało, jakby mała i większa maszyna się ze sobą siłowały w zwarciu... "Arhon" został jednak szybko odepchnięty w tył, a jego atak zakończył się niepowodzeniem. Wtedy też, na prawej pięści Mecha pojawiły się pazury, wysuwające w mgnieniu oka.

Zadany nimi cios, okazał się zabójczy w skutkach.

Pazury rozcięły opancerzony tors TRX z niezwykłą łatwością. Zaiskrzyło, zadymiło, uszkodzeniu uległo wiele wewnętrznych systemów. Wszelkie alarmy "Arhona" zapaliły się na czerwono, ale było już za późno...
- Załogo, uległem zniszczeniu - Zakomunikował biodroid suchym tonem przez Uni, po czym przewrócił się na twarz, zalegając w śniegu.


~


Mniej więcej na środku bitwy, z unieruchomionego granatem EMP Mecha, zaczął gramolić się na zewnątrz jego operator. Osłaniany przez dwóch swych pobratymców, opuszczał właśnie złom, których jeszcze sztuk 2, wciąż nadal masakrowały obrońców.

Do okopów obok Bixa i Nighta wskoczyło 3 żołnierzy, 2 innych pobiegło nieco na lewą flankę... i ten obok "Młota" zaraz został zraniony. No cóż, wiązki plazmy śmigały gęsto.

Wrogi Mech i jego wsparcie piechoty w hangarze zastrzeliło wojaków na dachu lazaretu, po czym sam Mech wyszedł z ruin, zachodząc już na całego obrońców z lewego skrzydła.

Było coraz gorzej.

- No ale..ale... ALE POWINNO BYŁO DOLECIEĆ! DLACZEGO KURWA NIE DOLECIAŁO SIĘ PYTAM?! - wkurwiony Bix wykrzykiwał wymówki, rozbiegane oczy latały mu tu i ówdzie. W końcu zgarnął granaty od Pani Kapitan, załadował i zaczął naparzać we wszystko co większe od jaszczura. I wrogie. Chciał to robić w swoim radosnym stylu, ale zgromiony surowym kapitańskim wzrokiem zaczął przykładać się do dokładnego celowania.
I wcale mu się to nie podobało.

- Do licha…- skomentował Doc profilaktycznie traktując broń z pięści. Gdy system zaskoczył Bullit przycelował przez celownik szukając targetu dla swojej kolejnej kulki. Przez chwilę mierzył w plecy operatorki Mecha, ale ostatecznie uznał że nie warto. Wycofywała się.
Zamiast tego wybrał cele bliżej skupionej razem grupki załogantów Feniksa i tam posyłał kolejne pocałunki śmierć w rytm starego wierszyka.
-...pop!... goes the weasel.
- Źle ci z nami Leena? - strzelec mógł już tylko odprowadzać wzrokiem oddalającą się kapitan. Bohaterskie akcje i jebana samowolka... noż ja pierdole, z kim tu muszę pracować. Klął w myślach, bo i cóż mu pozostało. Skoncentrował się na przetrwaniu. Te wymagało efektywniejszego działania. Przełączył tryb broni na auto. Operator wychodzący z mecha i jaszczur stojący zaraz obok prosili się by spalić ich w strumieniach plazmy. Bardzo dobrze. Tym razem nie musiał dokładnie mierzyć, po prostu skierował w ich stronę lufę i przytrzymał spust wystarczająco długo, by miejsce, w którym stali zaczęło falować od rozgrzanego, zjonizowanego powietrza.

Wadą (z perspektywy wolnej woli i instynktu samozachowawczego) trybu bojowego było to że logika była do pewnego stopnia ograniczona. Dopóki wytrzymałość ciała nie spadnie na czerwony obszar, to jest poniżej 25%, program pozwala na akcje z mniejszą szansą powodzenia. A według obliczeń TRX w tej walce większe szanse na powodzenie miał On niż jego oddział, nawet jeśli wciąż były małe. Zaryzykował, nie udało mu się.
Oczywiście nie miał do nikogo żalu czy gniewu. W ogóle nic nie czuł. Jak to on, nie wyposażony w uczucia.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 03-01-2017, 14:15   #113
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
- Hej... jest tam kto?... To ja, Becky - pilotka zarzuciła przez radio, niemrawym i zasmuconym głosem, łapiąc głębsze oddechy pomiędzy słowami.
Ściskała granat niczym bryłę czystego naquadah, niezwykle cenną, a dla niej być może nawet życiodajną zdobycz.
- Becky! - Krzyknęła w Unicomie Leena, wśród wybuchów i wystrzałów - Gdzie Ty się szlajasz?
- W hangarze... Jeszcze żyję... Mam granat... nie widzę ich... ale są tu - wydukała.
- Tak! Są w hangarze! Gdzie jesteś dokładnie?! - Kapitan sapała do Uni, puściła wiązankę, dało się słyszeć kolejne strzały… jak nic była w samym środku walk.
- Pod ścianą... przeciwną od lazeratu... przysypało mnie, gruzem - wydusiła Becka, mając nadzieję, że mimo hałasów po drugiej stronie, w słuchawce, słychać ją w miarę wyraźnie.
Kobiety znały się dobrze i często rozumiały się bez słów, toteż ustalenie gdzie niewidząca celu Becky, powinna rzucić granat, nie było niczym skomplikowanym. Ogólne stwierdzenie “pod ścianą od strony kopalni, w jednej trzeciej” poprawione przez strzał Leeny, trafiający najwyższą cegłę (z tego co zostało ze ściany) nad głowami Napavan, dawało najlepsze możliwe wytyczne.
Becky wzięła próbny zamach, wyciągnęła zawleczkę, a następnie właśnie tam rzuciła granat - pod nogi napavan.

~

Doc celował chowającemu się za śnieżną wydmą jaszczurowi w łeb, ale ten się niespodziewanie uniósł do strzału akurat w tym momencie, wróg oberwał więc... w lewe biodro. Był już wcześniej ranny, tym razem więc definitywnie został dobity.

Night ściął serią dwójkę Napavan. Zarówno zwykłego wojaka, jak i operatorkę Mecha, która w końcu z niego wyszła. Seria strzelca okazała się wyjątkowo śmiercionośna(był krytyk!), szatkująca wprost ową parkę, w tym uciekającą operatorkę po plecach. Magazynek karabinu plazmowego mężczyzny po tym ataku był pusty.

~

Becky dzięki wskazówkom Leeny, swemu słuchowi, i ogólnie "na czuja" posłała granat odłamkowy w kierunku wrogów znajdujących się w hangarze. I doszło do fatalnych w skutkach komplikacji. Pilotka, przygnieciona gruzami, nie umiała się poruszyć z miejsca. Wykonanie rzutu leżąc było więc odrobinę trudne... i gdy wzięła zamach dłonią z owym granatem, przywaliła w gruz nad własną głową(na k20 wypadło 1, krytyczna porażka!). Ze zranionej dłoni wyśliznął się granat, lądując tuż pod nosem samej Becky! I to dosłownie! Zszokowana takim obrotem spraw kobieta... pacnęła go dłonią, byleby odturlał się jak najdalej (znowu na k20 wypadło 1, krytyczna porażka!!), jednak odbezpieczony, gotowy do wybuchu granat odturlał się ledwie o niecałe 2 metry. I już go nie mogła dosięgnąć.

W akcie desperacji pochwyciła nieco większy kawałek gruzu, zasłaniając swoją twarz(udany rzut obronny na refleks, inaczej by zginęła od razu).

Nastąpił wybuch!

Poczuła okropny ból górnej połowy swego ciała. Ciała palonego eksplozją, ciała szatkowanego odłamkami... i nastąpiła ciemność.

~

Bix trafił z Mini-wyrzutnika granatów w Mecha na prawej flance. Pieprznęło solidnie, była eksplozja, kupa dymu, wszystko cacy jak na filmach akcji... ale gdy owa zasłona zniknęła, okazało się, że cholerna maszyna wciąż jest sprawna. Co prawda wrogi blaszak miał wyraźne uszkodzenia po takim potraktowaniu, nadal jednak to było za mało, by wyłączyć go na dobre z akcji.

~

Coś eksplodowało w zniszczonym hangarze. Eksplodowało tam, gdzie niby czaiła się pilotka.
- Becky!! - Ryknęła Leena - Becky!! - Powtórzyła przez Unicom - Becka Rider, odbiór!!

Ale nikt nie odpowiedział...

- Nie!! - Wrzasnęła pani kapitan, oddając kolejną serię do pierwszego lepszego jaszczura, którego zabiła na miejscu. Drugi atak okazał się niecelny... Leena ruszyła zaś z kopyta do hangaru, i trzeba przyznać, że pędziła niesamowitym tempem przez okopy. Jeden czy drugi z załogi Fenixa, może już mieli okazję podziwiać szybkość kapitan, ci zaś co nie mieli, byli naprawdę pod wrażeniem. Kobieta wpadła do ruin hangaru, i 3 lufy wrogich karabinów wzięły ją na cel. Jakimś cudem nie oberwała ani razu, przy okazji zaś się również okazało, iż Leena posiada na osobistym wyposażeniu Projectile Reflektor, odbijający/załamujący trajektorię wiązek broni strzeleckiej. Ale i tak sama właśnie wpakowała się w niezłe kłopoty...

Obok ruin hangaru, a właściwie między nimi a budynkiem prowizorycznego lazaretu, w którym przebywała masa rannych, potrzebujących opieki - i przede wszystkim bezbronnych - cywili, grasował wrogi Mecha, zachodząc topniejące w oczach siły obrońców od boku.

I wtedy z kopalni wyjechał na pełnym gazie jakiś górniczy transporter. Jechał przyspieszając ile się dało, mknąc między budynkami prosto na owego, cholernego Mecha. Słysząc wśród zgiełku bitewnego owe nietypowe odgłosy, Night zerknął w tamtą stronę... I włosy zjeżyły się mężczyźnie na karku.
W kabinie owego pojazdu siedziała Isabell, z zaciętą miną jadąc prosto na Mecha. Dziewczyna spojrzała w stronę okopów, zupełnie, jakby szukała właśnie tam swej miłości, i spojrzenia obojga spotkały się na drobny moment. On krzyczał, ona się uśmiechnęła.

Ciężarówka zderzyła się ze sporym impetem z Mechem, rozległ się huk prutego metalu, rozbijanego szkła... Mecha odrzuciło w tył, sama ciężarówka przewróciła się na bok, kołami w kierunku pozycji mężczyzny, i ten nie widział już kabiny ze znajdującą się tam Isabell. Po chwili jednak ten skurwiały Mech się pozbierał z gleby, wstał, wyraźnie uszkodzony, sypiący iskrami, i pochwycił w swe łapska ciężarówkę... i wtedy ta ciężarówka eksplodowała. Naprawdę, naprawdę, mocno eksplodowała. A mechaniczną gnidę odrzuciło w tył, znów posyłając na śnieg...

Obie strony konfliktu strzelały zaś nadal do siebie, ile się dało, i po obu stronach padały trupy i ranni… i nagle atak Napavans się załamał, a wielu z nich zaczęło uciekać. Czyżby to był koniec? Choć Mecha na prawej flance oddał jeszcze niecelny strzał do Bullita, a ten na lewej również stanowił jeszcze zagrożenie.

- Żryj to, gruchocie z demobilu! - krzyknął Bix, pokazując uniwersalny galaktyczny gest w kierunku napavańskiego mecha, niestety maszyna zgrzytając i iskrząc wylazła zza zasłony dymu, a Młot przewrócił oczami - No kurwa, co zrobiłem nie tak?
Chwilę to potrwało, zanim skumał co się dzieje. I przeładował kolejnym granatem. Uważnie, bo Bix był rozrabiaką, nie żołnierzem, który po otrzymaniu nowej broni rozłoży ją i złoży kilka razy, a już z pewnością upewni się, że umie ją przeładować odruchowo, bez patrzenia na ręce czy nawet myślenia o tym. Gdy podniósł wzrok by strzelić ponownie palec zawahał mu się na cynglu, jak zobaczył co zobaczył.
- Zara, oni spierdalają! Ihhha! Daliśmy im popalić! Spierdalać jaszczury! Za nimi! - wrzasnął entuzjastycznie i chyba miał zamiar wyleźć przed linię umocnień, mimo że nie wszyscy napavanie przerwali ogień. Niektórzy - i tu bez zaskoczenia, że Bix był częścią owych "niektórych" - najwyraźniej nie uczyli się na błędach.
- Szlag. szlag, szlag!- powtarzał Doc ruszając z górki na pazurki w kierunku pozycji Becky. Tam gdzie nastąpiła eksplozja. Nie wiedział kiedy dopadnie do pozycji dziewczyny, ale każda stracona sekunda mogła zdecydować o życiu i śmierci. Więc gnał tyle ile matka natura pary w mięśniach nóg dała.

Napavanie zaczęli uciekać, być może nie spodobała im się wizja przemiany w bezkształtną, parującą masę wymieszanych wnętrzności i kości, rozpuszczonych w agresywnej atmosferze plazmy. Nightfall nie miał czasu analizować, tego jak i komunikatów z uni. Coś chyba z Becky było nie tak i Arhon miał kłopoty. Tym ostatnim najmniej się przejmował. Wspominał coś wcześniej, że może się kopiować. Pewnie zrobił to wszędzie, gdzie tylko się da, zawsze to więcej procentów na coś tam. Ciekawe, czy również na dyski Doc'a, nadpisując mu te wszystkie terrabajty zwierzęcej pornografii. Isabell była w niebezpieczeństwie.
- Głupia, coś ty sobie myślała? - strzelec wyrwał przed siebie. Przecinał zasypany śniegiem teren zostawiając za sobą głębokie ślady, z trudem utrzymując równowagę. Wolniej niż by chciał, jak w jakimś przeklętym koszmarze. Biegł na skos pola bitwy, by przewrócona ciężarówka osłoniła go przed wzrokiem operatora wrogiej maszyny.

~

Becky padła...


Zawsze żyła pełną parą i czerpała z życia tyle przyjemności ile tylko się dało. Zginęła jak najbardziej przedwcześnie, w tragiczny sposób. Jednak ci którzy mieli okazję poznać ją lepiej, mogli śmiało powiedzieć, że przez dwadzieścia sześć lat swojego życia, zebrała ona więcej doświadczeń, niż niejeden człowiek. Jej największą pasją były wyścigi ścigaczy - dość niebezpieczne sporty, z których jednak zazwyczaj wychodziła cało. Lubiła tę zawrotną szybkość i adrenalinę. Gdyby sama miała wybierać, gdyby dane jej było zgadnąć jak umrze, byłoby to właśnie podczas kraksy w wyścigu, przelatując przez linię mety... Nigdy by nie przypuszczała, że zabije ją granat, którym sama rzuciła... Ale to już nie miało znaczenia.
Becka Ryder, pilot Srebrnej Czapli i Feniksa, dotarła na linię mety swojego życia. Jej wyścig się skończył, ale oceniając jego przebieg można śmiało przyznać Becky zasłużony, złoty medal... którego jednak nie mogła założyć w swoim obecnym stanie...
 
Mekow jest offline  
Stary 22-01-2017, 12:12   #114
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Leena po wpadnieciu do hangaru, zastrzeliła w końcu jednego z Napavans pojedynczym strzałem, dwóch pozostałych zraniła zaś serią. Ci zaś odpowiedzieli ogniem… nie trafiając, a po owej porażce, wzięli nogi za pas, zwiewając.

Pani kapitan podbiegła w końcu do Becky, udzielając jej pierwszej pomocy, co wcale nie okazało się takie łatwe. Cenne sekundy uciekały, podobnie jak i sama pilotka, coraz bardziej odchodząc na tamtą stronę. W końcu jednak się udało, reanimacja została zakończona sukcesem!

~

Nightfall był w pobliżu obu kobiet, chowając się za rogiem rupieciarni będącej kiedyś schronieniem dla jakiejś jednostki latającej. Wypatrywał wrogiego Mecha, wypatrywał Isabell, nerwy miał napięte, dodatkowo szarpane widokiem płonącej ciężarówki. Gdzie jego ukochana??

~

Bullit pędził ze wzgórza do zniszczonego hangaru… ich pilotka była w fatalnym stanie. Miał naprawdę wielką nadzieję, iż zdąży na czas, droga jednak była daleka, i trwała niemiłosiernie długo, mimo iż gnał, nie dbając nawet o własne bezpieczeństwo.

~

Bix po raz kolejny starannie przycelował, biorąc na muszkę Mecha na prawej flance… i opłaciło się! “Młotek” pierdyknął w sam jego środeczek, w stalowy tors wredoty, biorąc odwet za TRX. Eksplozja, kupa fruwających dłamków, nieco dymu, i bydle padło na śnieg. Trafił w jakiś wyjątkowo czuły punkt (był krytyk!), rozwalając na miejscu Mecha, i zabijając jego operatora. No, wreszcie wychodziło, jak powinno!

Night był ostrożny, bo to raz gdy ratownik idzie na dno razem z tonącym? Nie miał zamiaru dzielić podobnego losu. W poszukiwaniach Isabell przeszkadzał mech. Nie widział jej, ale miał nadzieję, że wyskoczyła z kabiny tuż przed zderzeniem, nawet Doc musiał posiadać limity na cudowne uzdrowienia, a dziewczyna swój już prawdopodobnie u niego wyczerpała. Najpierw planował wyłączyć blaszaka. Po pierwsze nie zamierzał oglądać go w szeregach wroga w kolejnym natarciu. Po drugie, no właśnie, można było go przejąć, a on miał w rękach wytrych. Zakradł się ile zdołał i cisnął granatem EMP w wycofującą się maszynę.

Gdy Doc dopadł Becky Leena zdołała już uratować jej życie. To była dobra wiadomość. To jednak nie oznaczało, że z Becky było dobrze. Wprost przeciwnie.
Dziewczyna nadal była w ciężkim stanie i Bullit sięgnął po swój zestaw medyczny dla profesjonalistów, by na szybko poprawić jej obecną sytuację.
Zajęty pospiesznym leczeniem ich ochronę pozostawił w rękach Leeny dając jednak jedno polecenie pani kapitan.- Sprowadź tu Bixa, niech ją zabierze w bezpieczne miejsce.

Piekło, kłuło, gryzło?... Bolało, jak jasna cholera. Becka nie była żołnierzem, ale jak to oni mawiali: “ból jest sprzymierzeńcem - jeśli go czujesz, to znaczy że nadal żyjesz.” Pilotka ewidentnie go czuła, ale w zbyt dużych ilościach jak dla niej. Oznaczało to, że nadal żyje i oczywiście z tego mogła być zadowolona, ale stanowczo wolałaby się obyć bez bólu.
Po wybuchu granatu strasznie szumiało jej w uszach, ale zdawało jej się, że słyszała Leenę i Doca, a to dobra wiadomość. Nie miała jednak dość odwagi, aby spróbować otworzyć oczy.
- Nnne ceeem... Byyy liii... Czy maj - wymamrotała z trudem, zapłakanym głosem, niezdolna zrobić nic więcej.

Bix gonił za Napavans, ale pierniczone jaszczurki uciekały ile sił w nogach, więc na gonieniu przez chwilę się skończyło, po czym “Młotek” dał sobie spokój. Pole walki pozostało puste, jeśli nie liczyć zalegających po obu stronach frontu trupów… i jednego Mecha, dokładnie na środku pola walki. Wyglądał na nietkniętego, pozostawiony bezpańsko, a leżący obok niego, wielki karabin aż się prosił o przywłaszczenie.
- Bix! Potrzebujemy Twojej pomocy w hangarze. Becky jest ciężko ranna, zasuwaj tu natychmiast! - Odezwała się nagle w Unicomie pani kapitan.


Nightfall rzucił prościutko pod nogi wycofującego się Mecha granat EMP. Ten cicho pierdyknął, po zwiewającej maszynie przeszły wyładowania elektryczne, zarzuciło nią nieco… i nic. Mecha zwiewał dalej, i wkrótce znalazł się za rogiem zniszczonego hangaru. Tam truchtał dalej na północ, w kierunku swych uciekających pobratymców. Było więc po wszystkim. Tylko gdzie do ciężkiej cholery była ukochana Nighta? Mężczyzna ostrożnie wyszedł w końcu zza rogu, zatoczył czujne koło wokół płonącej ciężarówki, z sercem podchodzącym do gardła. W kabinie pojazdu jednak nikogo na szczęście nie zauważył…
- Szukasz kogoś? - Usłyszał znajomy głos. Isabell. Siedziała przy kolejnym budynku, opierając się plecami o ścianę, w dłoni ściskała pistolet. Lekko osmolona, z kilkoma kroplami krwi na czole i pod nosem, uśmiechnęła się do niego. Chyba jej nie było nic poważniejszego…

Jak Doc chciał, tak Leena zrobiła, zabezpieczając teren w hangarze i przywołując do pomocy Bixa. Stan Becky był poważny, a do tego wszystkiego była przywalona gruzam. Bullit pomagał jej jak mógł, i nie było już bezpośredniego zagrożenia życia pilotki, jednak poskładanie jej do kupy mogło być naprawdę czasochłonne… do tego ta stracona ręka.

Bix trzymał wielką giwerę z czystą niekłamaną przyjemnością i już przymierzał się aby wypróbować jej skuteczność na unieruchomionym mechu, gdy usłyszał wołanie o pomoc.
- Pędzę Kapitanie - krzyknął Bix, niepomny że unicom przekazałby nawet szept i popędził, od czasu do czasu gubiąc rytm i krew. W końcu powoli opuszczała go gorączka bitwy, a kilka postrzałów dostał co nawet dla takiego mało wrażliwego kloca jak on było dość dotkliwe.

Becky cierpiała. Miała nadzieję, że to wszystko szybko minie, ale niestety nie miała na to żadnego wpływu. Słyszała znajome głosy, ale sama nie była w stanie nic powiedzieć. Leżała tylko, unieruchomiona i poraniona. Czuła, że odpływa, że ból jest zbyt silny, aby mogła dłużej utrzymać przytomność.
Bullit widząc stan pacjentki walnął jej końską dawkę środków przeciwbólowych. Możliwe że dziewczyna straci od tego przytomność, ale w tej chwili i tak nie było z niej pożytku. Żyła… I być może dożyje jutra. Co do oderwanej ręki… kikut nie wyglądał najlepiej. A i hodowla tkanek w “polowych” warunkach statku kosmicznego nie była szybkim procesem. Na razie jednak mogli nie dożyć pojutrza, więc Doc się tym nie martwił. Usadowił się koło Leeny i wspierał ją strzelając z swego railguna w najbliższe cele.
Nie trwało długo, gdy Becka odczuła ulgę. Nie potrafiła zdobyć się na uśmiech, ale w tych okropnych okolicznościach, pojawiło się coś z czego mogła być zadowolona. Czuła, że odpływa i oddychała powoli.
- Coś ie dź-je?... A Billy zaś iewa? Da mie i Leeny? Bo Leena i ja to tak... Tyko te mechy.. i ziel-ne szczury... ja nie chcem... - majaczyła Becky.
Nie wiedziała co się dzieje wokół niej, jak reszta załogi i jak przebiega walka, oraz nie miała nawet pewności co się dzieje z nią samą. Czuła za to ulgę w bólu, a potem i to że zasypia. Mimo iż nie wiedziała, czy czasem nie zasypia snem wiecznym, gotowa była podjąć ryzyko i poddać się losowi... w końcu ile razy pod rząd można mieć pecha, prawda?

- Niepotrzebne ryzyko Isabell, niepotrzebne... - Night uniósł przyłbicę hełmu, tulił do siebie dziewczynę, szepcząc jej do ucha. Przepełniony nieprzyjemnym uczuciem, że mógł ją stracić na zawsze. Teraz, gdy adrenalina opadała i myśli wraz z emocjami wypływały na powierzchnię świadomości. Tak niewiele brakowało. - Następnym razem przykuje cię do łóżka, sama się prosisz - skarcił ją delikatnym pocałunkiem w czubek głowy.

Niechętnie wypuścił dziewczynę z ramion. Musieli działać dalej. Rozglądał się po polu bitwy. Miejsca trafień z broni energetycznej znaczyły ciemne pola wypalonego śniegu. Cała ich masa, więcej niż sądził. Unosząca się w powietrzu obłokami para wodna i smród zwęglonego mięsa. Rozrzucone, zastygłe w nienaturalnych pozach ciała poległych. Przygnębiający widok.

- Widziałaś go, nawet się nie obejrzał. - skomentował zlanie efektu rozbłysku EMP przez mecha. - Arhon w kawałkach, nie wiem co z Becky. Bix zlekceważył wroga i do jego pomnika już nie trzeba tyle materiału. Taki dziurawy... Nie jesteśmy regularnym wojskiem. Nie powinno być nas tutaj - przeładował broń. Isabell nie odpowiedziała nic. Jedynie się uśmiechnęła, po czym pocałowała mężczyznę w usta.

Bitwa ustała. Skończyły się wszelkie jazgoty karabinów, eksplozje, wrzaski i jęki konających… Napavans uciekli, doznając wielkich strat, z siłami obrońców jednak nie było lepiej. Przeżył ledwie tuzin, do tego mieli i wielu rannych. Wśród załogi Fenixa również nie było kolorowo.

Gdy Bix dotarł do ruin hangaru, spod gruzu ostrożnie wyciągnięto Becky. Znalazły się po chwili jakieś nosze, na których przeniesiono ją na pokład Fenixa, gdzie można było się nią zająć w spokoju.

Bullit opatrzył na szybko “Młota”, po czym nie pozostało jemu nic innego, jak właśnie zająć się chyba pilotką. Po żywych zielonych nie było już praktycznie śladu, a kowboj nie miał w zwyczaju strzelać uciekającym w plecy…

- Night, skołuj jakiś transport i z Bixem zbierajcie z pola walki tego nieuszkodzonego Mecha, oraz co się da z karabinów i innej drobnicy, nim się wojskowi upomną o łupy - Odezwała się przez komunikator Leena - Wszystko pakujcie na Fenixa. Vis, wyłaź na zewnątrz, też się tu przydasz.
- Zakładam że dajemy dyla z tej planetki? Co z miejscowymi? Co z naszym kontaktem? Co z naszymi planami?- zapytał się Doc kierując na wzgórze, by przynieść zwłoki swej towarzyszki broni. Po drodze zabrał łopatę, by uhonorować ją prostym pogrzebem. Na razie tylko tyle mógł zrobić.

***

Bitwa, bitwa i po bitwie. Pytanie, czy Napavanie wrócą? Nie było tu nic, żadnych łupów, zero zysku. Zimno, pustka, niedobitki o marnych predyspozycjach na niewolników i jedynie wiszące w powietrzu widmo śmierci. Zrobią jak uważają, tymczasem Night walczył ze swoim własnym karabinem, próbując przywrócić go do działania. Zdobyczny nie był zły, jednak jego osobista zabawka posiadała kilka przydatnych modyfikacji. Nie miał zamiaru pozbywać się jej z powodu małego kryzysu w ich związku. Siedząc w cieple płonącego transportera na spokojnie próbował dojść przyczyny i zresetować układy.
- Noo wrednoto, dajesz... - przyglądał się zdemontowanemu mikroogniwu zasilającemu elektronikę, w razie potrzeby części zamiennych leżało wokół pod dostatkiem.
- Myślałem, że może Fluffy, potrafi zamienić się w taką wielką, krwiożerczą bestię, pod wpływem emocji. Przy zagrożeniu życia swojego właściciela - zagadał do Iss. - Chyba jednak nie... mały znów został sierotą.

- Wojskowi... - odpowiedział w końcu na komunikat z uni. - Nie widzę ich zbyt wielu, takich zdolnych poruszać się o własnych siłach. Poszukam czegoś co potrafi się toczyć - zwrócił uwagę na miejsce, z którego wystrzeliła Macolitka za kółkiem. Tam miał zamiar zacząć.

Flota na orbicie, uszkodzenia Feniksa, wyłączenie pilota, może Leena miała jakiś plan, on sam nie widział możliwości szybkiego opuszczenia mroźnej skały.

- Tak, będziemy się stąd zbierać. Ale czy już, czy za godzinę, to się okaże - Odpowiedziała Bullitowi kapitan, zrobiła to jednak na otwartym kanale, słyszeli więc i wszyscy pozostali - Co z miejscowymi? Nie wiem… nie zmieścimy 2 czy 3 setek ludzi na pokładzie, niech się chowają w kopalniach i czekają na przybycie sił Unii? Co do naszego kontaktu i planów… daj mi kilka minut, pomyślę.

Bullit zajął się więc pochówkiem Rain, następnie zaś był przy Becky na pokładzie Fenixa. Nightfall, Bix i Isabell zajęli się zbieraniem sprzętu z placu boju. Pomogła im w tym również Vis, nieco mocniej niż pozostali ubolewająca stratę TRX, którego szczątki również zabrano na pokład statku… z kilku minut zrobił się kwadrans, później drugi.

I znowu zaczęło się coś dziać. Wojskowi zameldowali o pojawieniu się wielu uzbrojonych osób nadchodzących ze wschodu, były i 2 małe pojazdy. Wszyscy ponownie rzucili się do broni, szykując na kontratak Napavans.

Po kilku nerwowych minutach okazało się jednak, że nadchodziła ekipa Crazass’a Krayal’a Eldire. Wiele zakazanych i nieźle uzbrojonych gęb, wyglądających na takich co to znają się na rzeczy. Jak nic najemnicy od ślimaka, z dodatkiem w postaci ekipy naprawczej i sporej ilości zapasowych części. Gdy teren został wybadany i najemnicy uznali go za bezpieczny, pojawił się i sam ich szef. Leena czym prędzej zaprosiła go na pokład Fenixa.

Sam Crazass był delikatnie mówiąc dziwny, nie odzywał się ani słowem, choć Leena z nim rozmawiała. I zdawało się, że owa rozmowa odbywała się w obie strony. Czyżby owy humanoidalny ślimak porozumiewał się z kapitan w inny sposób, niż werbalnie?


- Aha… aha... - Pomrukiwała Leena, wpatrując się w Crazass’a - No dobrze, myślę, że możemy ubić interes… ale reszta załogi też powinna wiedzieć, o co chodzi - Kapitan zwróciła się do pozostałych - Crazass Krayal Eldire naprawi nam statek, zapewni również bezpieczny kąt na dzień lub dwa, pomoże również odnośnie problemu pewnych gorących danych w naszym posiadaniu, w zamian jednak zabierzemy go z tej planety wraz z całą świtą, trochę tu obecnie za gorąco - Leena zrobiła na końcu na drobną sekundkę dziwną minę - Może być?

- Podwózka co?- wzruszył ramionami Doc.-W sumie i tak chcemy się stąd wynieść, więc czemu nie?

Night przysłuchiwał się wszystkiemu z ciemności kąta pomieszczenia. Crazass nie przypominał mu żadnego ze znanych gatunków. Jakby wąż z głową i ogonem spłaszczonymi kołami ciężarówki, gdzie tylko środkowy fragment tułowia zachował głębię, bo znalazł się pod osią. Musiał jednak mieć mózg, całkiem sprawny, bo i kręcił ciemne interesy, jak i posiadał pewne zdolności telepatyczne. Strzelec nie potrafił stwierdzić, gdzie go trzymał.
- Na jakiś czas musimy wejść w... symbiozę - słowo pasowało mu do osoby robala. - To w interesie nas wszystkich. Jednak jeśli cała świta ma lecieć, powinni przy wejściu zdeponować broń. Zasada ograniczonego zaufania - granica między symbiozą, a pasożytnictwem wydała się mężczyźnie całkiem cienka. Łatwa do przekroczenia z taką ilością uzbrojonych ludzi, a on nie miał ochoty ponownie ratować Isabell, z rąk oprychów tym razem.
- Szefowa, znaczy Kapitan pytała retogryczanie, głąby. Czyli z grzeczności - Bix popisał się przypadkową elokwencją zmieszaną z codzienną ignorancją i aż urósł z dumy o kilka cali z tego powodu - Bo od kiedy to piracki kapitan musi decyzje negocjować z załogą?
- Od kiedy to nie chce skończyć z nożem w plecach. Piraci nie słyną ze ślepej lojalności… dlatego załoga musi zatwierdzić co ważniejsze decyzje. Inaczej… bunty się zdarzają.- wyjaśnił krótko pirackie reguły Bullit.
Pani kapitan wymownie odchrząknęła najpierw w kierunku Nightfalla, następnie zaś posłała ostre spojrzenie Bixowi…
- “Znam Leenę Hezal dłużej niż Ty” - Usłyszał nagle w swojej głowie dudniący głos strzelec, ślimak zaś wpatrywał się w niego swoimi czarnymi ślepiami - “Nie mamy zamiaru przejmować statku, nie leży to w naszym interesie. Dalsza współpraca w przyszłości jest ważniejsza, niż zdobycie siłą jakiegoś przedmiotu należącego do kapitan.

Strzelec skrzywił się na wpełznięcie obcych słów wprost do jego umysłu. "Pierdolony dziwoląg" pomyślał głośno i dobitnie. Obserwował reakcję, chcąc uzyskać potwierdzenie, czy ślimak potrafi jedynie nadawać, czy też czyta wprost z ludzkich głów. Dla odmiany na zewnątrz zachował się wielce przyjaźnie, okazując zainteresowanie przedstawionym argumentom i nawet obdarzył robala pozytywnym półuśmiechem.
- Zabrzmiało jakby tych kilkudziesięciu uzbrojonych po zęby chłopa było zjednoczonym z tobą kolektywem... wypruci z woli? - podążył za tropem, który mignął mu przed oczami. Przy okazji baczniej przyjrzał się osobistej ochronie Crazassa.
- Nie jesteśmy żadną sektą - Burknął jeden z najemników za ślimakiem, ale został uciszony gestem dłoni swego szefa.
- Panowie, może starczy... - Odezwała się niemrawo Leena. Czyżby ją zakłopotali?
- ”Nie obrażaj mnie, sugerując tak prymitywne metody” - Ponownie odezwał się do Nighta ślimak, używając telepatii - ”Wszyscy moi współpracownicy są ze mną z własnej, nieprzymuszonej woli. Wyjaśniliśmy, co miało zostać wyjaśnione, czy nadal są jakieś podstawy do ograniczonej… wrogości?”
- "Wrogość? Naaah" - Night zaprzeczył se w myślach, bo chyba tak ostatecznie się porozumiewało z zielonym. Całkiem wygodne, nie trzeba strzępić języka. - "Wrogość to jest, gdy się z pomocą karabinu tworzy na ścianach malownicze, krwiste pejzaże, a tego nie zamierzam robić, bo i po co? Jedziemy na jednym wózku. Prędzej ciekawość możliwości niespotkanej dotąd formy życia. Podpuszczę sobie jeszcze tego twojego goryla, patrz jak uroczo się piekli."
Przesadził z poufałością? A niech tylko ktoś spróbuje mu zarzucić. Ostatecznie koleś bez pytania, na bezczela obmacywał mu zwoje mózgowe.
- Dobra, dobra. Sekta oddająca hołd kosmitom, czy sekta wyznawców kredytów, jeden kij, wciąż sekta, a jednak pierwsza z metod wciąż dla mnie bardziej finezyjna... - dodał i zamilkł spoglądając na Leenę. Wirtualnie poklepał Crazassa w ramię, taki obraz zmontował w głowie. - "Tymczasem" - pozostało mu się oddalić zanim kapitan skończy zabijać go wzrokiem i przejdzie do bardziej skutecznych sposobów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-01-2017, 10:22   #115
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Tuzin mechaników od Crazass’a zajął się naprawą Fenixa pod czujnym okiem Vis i Bixa, biorąc się ochoczo do roboty. Chyba wszyscy chcieli jak najszybciej opuścić ten lodowy badziew...

- Hej Młoteczku, u Ciebie wszystko w porządku? - Spytała z drugiego końca statku Darakanka. Bix za pierwszym razem tego nie usłyszał, mimo, iż Vis porozumiewała się z nim przez Unicom, który w końcu miał w uchu, zajęty bowiem był gapieniem się na zgrabny tyłek kobiety-mechanika od tego całego ślimaka. I tym razem była to na 100% kobieta, wysoka, zgrabna, i z cybernetycznymi rękami. W końcu zauważyła, że Bix się na nią gapi.
- Jest co? - Spytała.



- Gapię się na uroki tej zakichanej planetki - odparł Młotek obu dziewczynom na raz po czym kontynuował już do lokalnej mechaniczki - Nie przeszkadzaj sobie, ja tu tylko doglądam. Wiesz, rany bitewne te sprawy, Doc kazał mi się oszczędzać. Ale co on tam wie, pierdoła, blizn mam na pęczki. Chcesz pooglądać?
- Może później - Mruknęła kobieta, wracając do pracy. Wcisnęła się między plątaninę przewodów i różnorodnych instalacji. Odwróciła się do Młotka tyłem, grzebiąc w trudno dostępnym miejscu, przy okazji nieświadomie(?) wypinając do niego skąpo odzianą pupę.
- Te, duży, podasz mi klucz 32H? - Zapytała po chwili, wyciągając w tył rękę... między swoimi nogami!.
- Nie po ten klucz sięgasz - Młotek podał potrzebne narzędzie i zwyczajnie nie mógł się powstrzymać i klepnął w wypięty tyłek - Ale masz prawo do pomyłki, drągala mam ze stali. Pasowałby do tych seksownych raczek.
Don Juan Bix jedyny w swoim rodzaju wyraźnie się rozkręcał. Najwyraźniej uczył się gadek z taniego holoporno, którego sporo przytargał ze sobą na statek.

“Młotek” klepnął panienkę w tyłek, a ona klepnęła tam gdzieś między tymi rurami w coś łepetynką. Puściła niezłą wiązankę, której nie powstydziłby się i sam prowodyr całej sytuacji. Usiadła na podłodze, nie wychodząc z owych ciasnych zakamarków, trzymając się jedną dłonią za głowę. Klucza nie odebrała…
- Szlag by Cię trafił mięśniaku. Ty nie masz drągala ze stali, ale zakuty łeb! - Warknęła.
- To też - trzeźwo odparł Młotek - Ale wolę to pierwsze. Właź z powrotem, to choć się pogapię, nudna ta robota. Rozwalanie Jaszczurów było lepsze.
Po czym wyjął swoje półcygaro i odpalił, puszczając mechaniczce kłąb dymu w twarz. Odkaszlnęła, po czym… rzuciła w niego garścią śrub, co w sumie nie zrobiło to na Bixie wrażenia.
- A może ja bym też chciała sobie popatrzeć co? - Odpowiedziała po chwili kobieta, już nieco spokojniejszym tonem.
- To musisz wziąść w gębę cygaro - odparł Młotek szczerząc zęby… na co ona wyciągnęła w jego stronę swą mechaniczną rękę, a Młotek złapał ją i pociągnął w kierunku innego "cygara", póki co wciąż schowanego w spodniach, jeszcze miękkiego, ale już spęczniałego i gotowego od gapienia się na zgrabne poślady i wyobrażania sobie nie wiadomo czego. Pewnie zbereźności najgoszego rodzaju.
- Ciekawe, czy by chrupnęły - Panna w pobliżu krocza mięśniaka wyszczerzyła ząbki, zbliżając w strategiczne miejsce cybernetyczną kończynę. Słychać było cichą pracę poruszającej się mechanicznej ręki, która… z pewnością mogła zgnieść wiele rzeczy na miazgę.
- Pewnie możesz nią machać cały dzień i się nie zmęczy, nie? - Młotka to nie obeszło. Lub nie załapał aluzji. Pewnie to drugie.
- Bystrzacha to Ty chyba nie jesteś co? - Powiedziała kobieta, wstając z podłogi - Spojrzała Młotkowi prosto w oczy - Najpierw to byś mi musiał drinka postawić, albo dwa, a potem pomyślę... - Dodała, przygryzając wargę w zadziornym uśmiechu.
- Taki zajebisty gość jak ja nie musi być geniuszem! Browarek może być? W kajucie mam tego całkiem sporo - Młotek spytał z nadzieją, był wyraźnie zawiedziony, bo nabrał ochoty i dostał nagle kubeł zimnej wody.
- E tam browar, skołuj co mocniejszego misiu, to przyjdę. Ale najpierw robota, potem przyjemności - Klepnęła go metalową dłonią po brzuchu, chcąc chyba wrócić w zakamarki między rurami.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 28-01-2017, 12:54   #116
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Ból wymieszany z przebłyskami świadomości. Swąd spalenizny, czyjeś nawoływania, w końcu zaś migoczące przed oczami obrazy. Twarz Leeny, Bullita, głos Bixa. Ciepło rozchodzące się po jej ciele, spokój ogarniający ją całą, wyciszenie wszelkich bodźców… ciemność.

….

- Hej pani kapitan! - Ktoś ją zawołał - Pani kapitan! Becky! - Została… pacnięta w ramię szablą. Obok niej stał jej pierwszy oficer, odrobinę przywołując ją do porządku. Delfin imieniem Madrelir, z obowiązkową chustą piracką na głowie i równie klimatyczną opaską na oku.
- Rozkazy pani kapitan! - Powtórzył Madrelir, wskazując szablą nadciągające kłopoty, w postaci płynących po niezwykle błękitnym oceanie… domów publicznych. Z ich okien zaś warczały Macolitki, złowrogo kręcąc młynki zakrzywionymi szablami.

“Kapitan Becka Ryder” - Tak, to brzmiało nieźle. Stała przy sterze swego okrętu, takiego starodawnego okrętu z drewna, pływającego jedynie po wodzie, gotowa zmierzyć się z wrogami, chcącymi zbezcześcić biedne arbuzy schowane pod pokładem. Piracka flaga łopotała na maszcie, podobnie jak włosy Becky, wśród lekkiej bryzy.

Przez chwilę widziała samą siebie, stojącą przy sterze, ubraną w czarne kozaczki, pończoszki, pas, biustonosz oraz długie rękawiczki, całości dopełniał wielki kapelusz z różowym piórem. Bielizna zaś była w siateczkę, więc w sumie zakrywała niewiele… to jednak nie przeszkadzało Delfinowi, podobnie jak i arbuzom.

Morze nagle się wzburzyło, statkiem zatrzęsło, i pojawiła się muzyka. Czas działać!

- Delfi, zawołaj po wsparcie syren! Przydadzą nam się - rozkazała na wstępie Becky, starając się przewidzieć rozwój sytuacji. Zapowiadała się zażarta walka, ciężka i wymagająca, dzięki czemu uśmiech zadowolenia pojawił się na twarzy pani kapitan.
- Nie damy się pedałkom! Załadować działa torpedami fotonowymi! - rzuciła pewnym siebie głosem. Trzymając staromodną lunetę, przyjrzała się nadciągającym na nie przeciwnikom. Nie, nie obawiała się ich, a jedynie gotowa była poczęstować je smakiem szabli. Rozejrzała się dookoła.
- Kurs 428 na 385! Rozwinąć żagle do warp 5! Przepłyniemy bez problemów, a te guzdrały popłyną za nami i zderzą się z tą górą lodową! - rzuciła i zaśmiała się szyderczo-zadowolona.


Nagle jednak Macolitki wskoczyły z krzykiem na pokład “Różowego Króliczka”, przystępując do abordażu. Wiele z nich miało klimatyczną drewnianą nogę, hak zamiast ręki, dwie drewniane nogi, dwa haki… hak zamiast głowy, a wszystkie śpiewały Balladę Billego Boostera pt. “My lonely alien girl”, atakując szablami. Becky nie zwracała uwagi na fakt, iż walczyła z nimi sama, dzielnie bujając się na drewnianym koniku i okładając wrogów wielgachnym salami.
- Ahoj! Kaleki, teraz to JA WAM wpierdole! - krzyknęła zadowolona.
Trochę się zawiodła, że jej załoga ruszała się jak muchy w smole i nie zdążyli nic zrobić pozwalając sobie na abordaż. Ale czegóż się było spodziewać, skoro oprócz jednego Delfinka, jej załoga to właśnie muchy? Widziała jak latali dookoła, nie udzielając się jednak w walce, ale nie była na nich zła. Okładanie macolitek salami sprawdzało się wyśmienicie - co które podeszło, zaraz obrywało i umykało z kwikiem. Becky się to podobało, szczególnie iż jednocześnie ujeżdżała dzikiego konia... na biegunach. Była jednak pewna że wygrają starcie... o ile jej salami nie utknie w którymś z haków, ale nie zamierzała do tego dopuścić.
Coś jej jednak nie dawało spokoju. Nie była pewna, czy to czasem “Różowy Króliczek” nie zderzy się z tą górą lodową, a to byłaby katastrofa. Miała wszak na pokładzie bezcenne arbuzy! Niestety zaangażowana w walkę nie mogła obrócić głowy, aby zorientować się w sytuacji.
- Madrelir! Delfinku! - stęsknionym i pełnym troski głosem, zawołała swojego pierwszego oficera i przyjaciela.

Delfin przyniósł herbatkę na tacy, podając ją niczym profesjonalny służący… na co wrogowie również zrobili sobie przerwę, zajadając się dodatkowo ciastkami. Na pokładzie statku rozległo się więc cichutkie siorbanie oraz chrupanie, przerywane od czasu do czasu odgłosami silników rakietowych, przelatujących tu i tam Mew.
- Hej ho żółtodzioby! - Rozległ się krzyk gdzieś z góry. Po chwili w efekciarski sposób zjechała po linie kapitan Leena, lądując obok Becky.
- Cześć! - Zasalutowała.


- Ahoj, Leena! - przywitała się uradowana Becky. - Jak zwykle wyglądasz czadersko! Siadaj i łap za ciacho! - dodała spokojnie i uprzejmie, ale na tyle głośno aby można ją było usłyszeć w promieniu kilkunastu metrów. Natychmiast potem, podając jej drewniany talerz ze stosem ciasteczek, nachyliła się do niej i... wcale nie po to, aby przyjrzeć się jej ciału z bliska - to wyszło tylko przypadkiem.
- Przerwa długo nie potrwa, a koń traci siły. Masz jakiś pomysł na dalszą walkę? - szepnęła przyjaciółce na ucho. Leena uśmiechnęła się tajemniczo, po czym ugryzła ciastko…

***

Obie znajdowały się na bocianim gnieździe, przywiązane do masztu, wbijającego im się w tyłki. Zarówno Becky, jak i Leena, były całkowicie golutkie, skrępowane finezyjnie linami, i dodatkowo zakneblowane.


“Różowy Króliczek” był otoczony przez 200 jednostek Federacji, a setki marynarzy gapiły się na obie nagie kobiety, szczerząc zęby w szyderczych uśmiechach. Na samym pokładzie pirackiego statku nie było już tak wesoło, tam bowiem Macolitki masakrowały bezbronnych pasażerów. Ba, tam rozgrywały się sceny iście z piekła rodem, gdy małe, zielone arbuzy były zgniatane na miazgę buciorami, rozcinane szablami, rzucane o twarde powierzchnie… gwałcone we wcześniej wywiercone otworki, czy nawet i żywcem zjadane. Madrelir zdradził, przebrzydły sukinkot, niech go szlag! A one były następne na celownikach zarówno wygłodniałych Mackolitek, jak i marynarzy Federacji.

- Niech was czarna dziura pochłonie! Wstrętne! Podłe! Nieee! Moje Arbuuuzy! Biedne, niewinne... Nieee - Wrzeszczała Becka, na widok masakrowanych towarzyszy, a łzy ciekły jej po policzkach. Niestety knebel i więzy nie pozwalały jej nic zrobić czy powiedzieć i biedna blondynka mogła tylko cierpieć. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że czerwona kulka stanowiąca zasadniczą część jej knebla, smakuje zupełnie jak arbuz. Musiało więc to być soczyste serce jednego z nich, wyrwana bestialsko z reszty i z pewnością jednocześnie złamane. Becky mogła je łatwo zmiażdżyć ustami i zjeść lub wypić... ale nie była w stanie się na to zdobyć. To byłby kanibalizm i nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby przyłożyła do tego palec - a tym bardziej język czy i zęby.
Nie rozumiała dlaczego przyjaciel ją zdradził. Tego naprawdę się po Madrelirku nie spodziewała, w końcu tak się przyjaźnili, że miała wrażenie... Przynajmniej teraz, cokolwiek miało spotkać Leenę i ją, nie było w jej oczach już takie straszne. Najgorsze już się stało - straciła wielką przyjaźń...
Wtedy jej wzrok padł na Leenę, mimo iż były po przeciwnych stronach masztu, widziała i ją, i siebie samą, jakby znajdowała się gdzieś obok, w powietrzu. Spoglądała na przyjaciółkę, która pozostała z nią i która pójdzie z nią na dno... jakiekolwiek ono nie będzie.

- Starczy tego! - Krzyknęła Leena, jakoś uwalniając się z więzów. Po chwili udało się to i Becky, i obie (choć nagie, obwiązane jedynie wielce finezyjno-perwersyjnie linami na ciele) były wolne.
- No chodź - Powiedziała przyjaciółka, chwytając ją za dłoń, i obie skoczyły… w górę z bocianiego gniazda. Lewitowały teraz niedaleko niego, spoglądając na rozgrywające się na dole sceny. W dłoni Leeny pojawił się nagle tort urodzinowy, którego świeczki szybko zaczęły syczeć niczym dynamit.
- Czas na rewanż! - Zakrzyknęła kobieta, ciskając tortem w pierwszy lepszy statek Federacji, nastąpił wybuch, a jednostka poszła momentalnie na dno - Do bojuuuu!!

To było wspaniałe uczucie. Latały z Leeną w powietrzu jak Piotruś Pan i schowanymi wcześniej w chmurach tortami bombardowały pirackie domy publiczne macolitek. Kolejne domy szły na dno, a same macolitki bezradnie wyskakiwały drzwiami i oknami. Wyrzucały jednocześnie swoje burdelowe łóżka, które unosząc się na wodzie pełniły rolę szalup ratunkowych. Może i pomoże im się to utrzymać na wodzie, ale tortowe bomby Becky i Leeny miały w sobie odłamki kremu, które obryzgiwały macolitki od stóp do głów... choć głównie koncentrując się na twarzach, dając zajefajne efekty.


Oczywiście woda nie była w stanie tego zmyć i macolitki pozostaną tak ufajdane przez kilka miesięcy. Wszyscy o tym wiedzieli, toteż nie zabrakło krzyków i osłaniania się przed nadlatującymi tortami.
Inną zaletą tej wspaniałej broni był cukier. W morzu pojawiła się już duża jego ilość i zaczął on przyciągać rekiny cukrożerne... Wśród pokrytych kremami macolitek zaczęły rozbrzmiewać okrzyki paniki i wszystkie zaczęły się pchać do łóżek, ściskając się nawet po dziesięć osób na jednym.
- A teraz... Pieprzcie się! - krzyknęła z góry Becky.
Macolitki nie miały wielkiego wyboru i musiały zrobić co im kazano - inaczej torty poślą ich łóżka na dno i do nich samych dorwą się rekiny cukrożerne. Becka z uśmiechem oglądała, jak przeciwniczki wyciągają z pod poduszek pieprzniczki i sypią pieprz jedna na drugą. Pieprz zupełnie nią pasował do kremu pokrywającego ich twarze i inne części ciała, a do tego zaraz potem rozpoczęło się rozpaczliwe kichanie, które tylko zyskiwało na częstotliwości i sile - nawet do tego stopnia, że po każdym kolejnym kichnięciu łóżka zaczęły pływać niczym łodzie odrzutowe - raz w jedną, raz w drugą, o mało nie przewracając stojących na nim macolitek.
Becky spojrzała na Leenę i obie podzieliły się sympatycznym uśmiechem i radością ze zwycięstwa... I kompletnie zapomniała już o Madrelirnie, Arbuzach i o Różowym Króliczku - nie miały one żadnego znaczenia. Becky i Leenaiały siebie, były całe i zdrowe, oraz całkiem - ale to całkiem wolne.
 
Mekow jest offline  
Stary 29-01-2017, 12:35   #117
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Następne parę godzin Nightfall spędził w towarzystwie Isabell. Obowiązkowy był gorący prysznic, do tego posiłek, a dzięki zaradności dziewczyny znalazło się i kilka słodkich przysmaków, do tego jakaś flaszeczka… no i przede wszystkim ona sama.


Już było po bitwie, po zagrożeniu, można więc było sobie pozwolić na odrobinę relaksu, choć sprawy wymknęły się wyjątkowo szybko spod kontroli… oczywiście w pozytywnym tego znaczeniu. Ach ta Isabell…

Night półleżał wśród pomiętej pościeli, z poduchą za plecami i Isabell wtuloną w jego nagi tors. Oddech dziewczyny przyjemnie łaskotał. Mężczyzna bawił się jej blond lokami, przesuwając dłoń wzdłuż jasnych pasm. Chwycił kosmyk i zbliżył go sobie do ust, ujął między wargi. Ładnie pachniał, choć nie potrafił dokładnie stwierdzić cóż to był za owoc, kwiat, czy inne coś, na bazie którego skomponowano mieszankę szamponu. Bitwa się skończyła, naprawy szły pełną parą, wszystko zdawało się znajdować pod kontrolą. Miał nadzieję. Po całym dniu pełnym wrażeń ogarniało go zmęczenie. Zrelaksowany prysznicem, otumaniony alko, ukołysany w objęciach ukochanej, sennie obserwował świat spod przymkniętych powiek i za nic nie miał ochoty nagle się zrywać i ponownie wskakiwać w pancerz. Jutro, jeśli już. Nie dzisiaj. Dzisiaj tylko pachnące bezkresem oceanu włosy Isabell. Odpływał... I wystarczyły dwa słowa jego ukochanej, by szeroko otworzył oczy w zdumieniu.
- Chciałabym dzidziusia - Szepnęła w pewnym momencie Isabell, wodząc delikatnie palcami po jego ramieniu.

A mógł udawać, że już zasnął, nic nie słyszy. Nic, a nic. Zamiast otwierać trzeba było tylko zacisnąć powieki. Głupi odruch go zdradził. Za późno i musiał dziewczynie wyjaśnić co nieco, ale jak tu wyjaśnić cokolwiek Isabell? Logiczne argumenty były dla niej tym, czym dla Bixa "nie szarżuj na wroga". Co jak co, ale w załogę to się wpasowała idealnie. No, a poza tym miała świetny tyłek.
- Była sobie urocza, rajska kraina... - Night zaczął łagodnie bajkę na dobranoc. Sennie, z nadzieją, że dziewczyna zaśnie. - Ale zła królowa stawiając własny interes - uśmiechnął się na dwuznaczność - nad szczęście swej córki, nie mogła pogodzić się z jej uczuciem do wędrownego rycerza. Zakochani uciekli na statek, chcąc uniknąć jej gniewu. Płynęli w nieznane, z całego serca pragnąc odnaleźć swoje miejsce w świecie, tylko dla siebie. Gdzie żaden łowczy ich nie znajdzie, żaden pościg nie wytropi. Gdzie mogliby żyć w pokoju po kres swoich dni. Statek pełen był jednak szubrawców, najemników i oprychów. Przed nimi wciąż rozciągała się daleka droga... - mężczyzna zbliżył usta do ucha Iss. - Kocham cię, wyszeptał rycerz do swojej królewny, obejmując ją mocniej ramieniem. Musiał ochronić ją przed nimi wszystkimi i nie był to dobry czas, ani miejsce na przedłużanie dynastii.

Capnęła go. Dosyć mocno, i przede wszystkim nie tam, gdzie wypadało. Najwyraźniej nie spodobała jej się taka odpowiedź.
- Też Cię kocham skarbie, i to bardzo, bardzo mocno - Zamruczała Isabell, luzując chwyt pod kołdrą - I dlatego bardzo bym chciała... - Przytuliła jego twarz mocno do swych nagich, mięciutkich, i cieplutkich piersi. Nightfall usłyszał przyspieszone bicie jej serduszka.

Poległ, a czego się spodziewał? Jego własne ciało również było oporne na argumenty. Ponownie go zdradziło, ciesząc się dotykiem dziewczyny, bardziej niż by zechciał. Widać swoje miejsce na ziemi już znalazł, właśnie tam, gdzie znajdowała się teraz jego twarz. Skubnął wargami sterczący zadziornie sutek i zaczął wodzić językiem wokół. Odruch bezwarunkowy. Biust Isabell miała cudny, uroczo się kołysał, zachęcając do jeszcze mocniejszej namiętności.
- To nie jest dobry pomysł - oprzytomniał, stawiając opór. Naprawdę nim nie był. - Zacznie się, że poród odbierze Dave w czasie jakiejś kosmicznej bitwy pośrodku wielkiego nigdzie. Lasery ze zgrzytem będą ciąć poszycie, alarmy wyć, instalacje iskrzyć, a sprzęt medyczny na awaryjnym stanie dęba.
Wyswobodził się delikatnie z uścisku dziewczyny, posadził ją sobie na kolanach i spojrzał poważnie w jej błękitne oczka.
- Pierwsze słowa jakich się nauczy, to wiązanka zasłyszana od wujka Bixa. Potem zostanie już tylko tłumaczyć dlaczego w kajucie Leeny straszy, gdy wyłapie rozchodzące się jęki z używania wibro jej przepastnej kolekcji. Z pokarmu dla dzieci mamy... chyba tylko syntetyczny bekon i alko do popitki. Dobrze chociaż, że czemu źli obcy popsuli Arhona i teraz znajduje się w ciele sexdroida o nadmiarowym biuście i wyglądzie podstarzałej gwiazdy filmów nieprzyzwoitych, będziemy mieli z głowy.
Odetchnął, pogładził ukochaną po policzku.
- Odłóżmy nieco kredytów, znajdźmy miłą planetkę do zamieszkania i wtedy, mmm?
Objął ją i przyciągnął do siebie snując marzenia.
- Taką z pięknymi zachodami słońca... gdzie mały będzie mógł dorastać pośród innych dzieci, mieć kolegów. Kopać z nimi piłkę. Z dala od jaszczurów i tego brudu.

- Tak... - Mruknęła niemrawo Isabell - Masz rację… przepraszam na chwilę - Wyswobodziła się z jego objęć, po czym opuściła łóżko, owinięta prześcieradłem. Przez chwilę gmerała w jednej z szafek w kajucie Nightfalla, po czym wróciła do niego z niewielką, metalową kasetką. Spojrzał zdziwiony na przedmiot, spojrzał na nią… i zauważył łzy migoczące w oczach Isabell.
- Tu jest 20.000 - Powiedziała łamliwym głosem, po czym rzuciła kasetkę na łóżko. Wysypały się z niej kredyty, a sama dziewczyna odwróciła się na pięcie, po czym uciekła do łazienki, zamykając za sobą drzwi na zamek. Oj…

Isabell musiało naprawdę zależeć. Uciekając z Belateera nie zapomniała obrobić domowego sejfu. Night uśmiechnął się pod nosem pakując kredyty z powrotem do kasetki. Na dom z basenem raczej nie wystarczy, ale do pomnożenia jak najbardziej. Dobry początek. Spojrzał na drzwi za którymi schowała się dziewczyna. Cóż mógł poradzić, Fenix był beznadziejnym miejscem dla małych dzieci. Jedyne czego można było się tu nauczyć to dorosłości i to w tym brutalnym wydaniu. Podrapał się po głowie w zamyśleniu, ale przecież nie musieli dorabiać się tutaj. Wstał z łóżka, naciągnął spodnie i odpalił holonet. Przeczekał kilka migających okien. Trzeba było tylko wybrać jakąś planetę i przy pierwszej okazji na niej wysiąść. Najpierw coś wynająć, znaleźć robotę... dwanaście godzin w fabryce, pieluchy, chroniczne niewyspanie i Isabell po transformacji w zrzędliwą jędzę, coś jak Laura. Zobaczył to oczami wyobraźni, a pistolet leżący na biurku zaczął go nieodparcie przyzywać.
- Taak, może od razu lepiej strzelę sobie w łeb - złapał za uchwyt, złorzecząc pod nosem. - Isabell! Nie możemy się jeszcze ustatkować! - wstał i ruszył do zamkniętych drzwi. - Galaktyka jeszcze o nas nie usłyszała! Para śmiertelnie niebezpiecznych, kosmicznych kochanków. Nieobliczalni, wolni, biorący z życia to co chcą. Gwiezdni piraci. Ulubieńcy mas, znienawidzeni przez stróżów prawa i... Laurę Krunt, za wrogą propagandę.
Stał z twarzą przy ścianie.
- Co ty na to? Filmy o nas będą kręcić. Przejdziemy do legendy... no wyyyjdź, a na poważnie biorę się za twój trening strzelecki.

Nightfallowi odpowiedziała cisza. Isabell siedziała w łazience, mając chyba foch stulecia, a jeszcze przed 5 minutami było tak miło, i weź tu zrozum kobietę… Drzwi zamknięte, zero odzewu, ogólnie żadnych dźwięków dobiegających ze środka.
- Idź sobie... - Odezwała się w końcu, wśród chlipnięcia - Jesteś kłamczuch...

- Nie Isabell, gdybyśmy zostali na Bellaterze, to tak. A nie chce osiedlać się w pierwszym lepszym miejscu, byle tylko i robić na zmiany w kopalni tytanu, czy innym równie uroczym przybytku, żeby związać koniec z końcem - odchodzić wcale nie zamierzał. - ...Może znasz ciekawe planety, gdzie moglibyśmy się zatrzymać? To mów. Moja rodzinna ssie i nigdy tam nie wrócę, mam nadzieję.
 
Cai jest offline  
Stary 29-01-2017, 20:44   #118
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Składanie do kupy statku zajmie z pewnością nieco czasu, Bullit zajął się więc w ambulatorium składaniem do kupy Becky. Kobieta była nieprzytomna, w fatalnym stanie, choć stabilna, on zaś w zaciszu własnych “4 ścian” w końcu odpowiedni sprzęt i czas, by połatać, co się dało.
Stół operacyjny był już gotowy. Pozostało się zabrać za całe ciało i utrzymując przy życiu mózg oraz inne witalne organy zabrać się za rekonstrukcję tkanek. Koronkowa robota… i trudna. Dziewczynę mocno poszarpało, a Bullit po kilku godzinach bezustannej pracy medycznej, po których bez wypoczynku walczył… nie był w topowej formie. Niestety nie mógł sobie pozwolić na przerwę, jeśli ona miała żyć.
Krok po kroku postępował w swych działaniach. Jedna pomyłka… i omal nie dokończył tego co zaczął granat. Cholera! Pospieszna reanimacja, dożylne wstrzykiwanie adrenaliny… pobudzenie elektrodami. I znowu ten cudowny dźwięk.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gJpT_wHZeF8[/MEDIA]

Bicie serca dziewczyny, było miarowe. Upływ krwi ustał. Transuzja zaczeła uzupełniać jej niedobór. Rany zaczęły się zabliźniać. A Doc mógł zabrać się za łatanie dziewczyny i wyciągnięcie się z jej z maligny do zwykłego snu.

Ręka… była nie do odratowania. Ledwo odratował samą Becky męcząc się przez parę godzin i niemal tracąc pilotkę. Ponowne godziny męczenia się z respiratorem poprzedniej generacji, wstrzykiwaniem leków, reanimacją elektrodami... dały jakieś pozytywne skutki. Becky żyła… ledwo ledwo… ale żyła.
Ręka była do zutylizowania. Doc więc wrzucił organiczną tkanką laboratoryjnego utylizatora. Zapalił skręta i ćmiąc go powoli włączył komputer, by zapoznać się z możliwymi opcjami dla dziewczyny.
Te były dwie… hodowla nowej ręki z komórek pobranych od Becku. Rzecz możliwa, ale trwająca miesiące na pokładzie Feniksa. Takie rzeczy mogli w kilka dni w planetarnych klinikach wysokiej klasy. Ale komory replikujące Feniksa nie były tak zaawansowane, a statek wszak dopiero wyszedł spod ostrzału. Wybór numer dwa… to proteza. Ale od kogo by tu pobrać? Może od TRX? Jemu się wszak już nie przydadzą, gdy został zredukowany do złomu pierwszej klasy. Może zdołają go podłączyć do komputera samego statku robiąc z niego Hala? Chociaż… nie… jakoś Bullit nie chciał być podglądany przez ciekawskiego robota. Nie miał jednak żadnej medycznej protezy, więc ktoś o zacięciu mechanicznym musiałby taką Becky zrobić, a on już by umiał ją jej podłączyć.
Na razie jednak nie było pośpiechu. Niech dziewczyna dojdzie do siebie. A Doc… po kilkunastu godzinach medycznej harówy, też potrzebował odpoczynku.


Udał się więc do mesy… jak dumnie nazywał stołówkę ze stołem do bilarda. Idealne miejsce by odprawić duszę Rain odpowiednim rytuałem. No i zapalniczka, oraz mocny alkohol były jego częścią. Doc nie był może zbyt religijny, ale pożegnać towarzyszy zawsze trzeba było.

W mesie zastał… bajzel. Mechanicy ślimaka, naprawiający Fenixa, zrobili tu sobie chyba tymczasowy magazyn wszelakich części i narzędzi. Stało tu również mnóstwo różnorodnych skrzyń(z choliba wie jaką zawartością), ale przynajmniej te jełopy nie rozbestwiły się kompletnie, ograniczając do połowy pomieszczenia, z dala od stołu bilardowego Becky, i automatów z żywnością. Któryś z nich się tam kręcił, robiąc chyba sobie przerwę na dymka. Skinął minimalnie do Bullita głową, ledwie go zauważył.


Doc skinął też odruchowo głową nie przywiązując wielkiej wagi do nieznanego mu faceta. Postawił butelkę tak z wysokoprocentowym trunkiem, że miał nalepkę “flammable”. Ot, produkt z jego rodzinnych stron służący do picia w barach, czyszczenia oleistych zabrudzeń i dezynfekowania ran. Idealny… choć nie dla każdego.
Służył też do odsyłania dusz. Bullit więc wyciągnął kilkanaście różnych kieliszków, które walały się w okolicy stołu jadalnego. Nalał do nich trunków i popijając z butelki zaczął podpalać opary nad kieliszkami.


-Twoje zdrowie Rain.- mruknął cicho i wspomniał inną dziewczynę.- Twoje zdrowie Xiu…-
Nie miał chyba dotąd czasu by zrobić odpowiednią ceremonię. A trochę wszak się ich nazbierało. Twarzy których właściciele już nie żyli.

Ktoś z boku odchrząknął. I był to właśnie koleś, którego zastał tu Doc. Mężczyzna podrapał się po głowie, spoglądając na alkohol.
- Bez pytania nie biorę, i sorry, że się wtrącam, chciałem spytać, w końcu gospodarzy wypada, byłaby i kropelka dla mnie? - Przestąpił z nogi na nogę, jakby nieco zdenerwowany, i dało się słyszeć cichą pracę jego cybernetycznej kończyny…
-Nie bardzo z tych, bo to specjalne zapasy… ale…- wyjął ukrytą pod stołem bilardowym butelkę taniej wódki przyklejonej do niego taśmą klejącą. Nie tylko kapitan miała sekretne kryjówki na tym statku.
-Masz…- rzucił mu butelkę i spytał o nogę wskazując palcem.-Stary model?
- Zeszłoroczny, a co? - Jednooki znalazł sobie jakiś kubek, nalał wódy, po czym golnął, zakaszlnął, znowu nalał, i spojrzał na Bullita, wyczekując odpowiedzi.
-A nic… tak rozmyślam.- stwierdził Doc rozważając sytuację.-Po ile chodzą takie protezy?
- Noooo, tak ze 3 patyki - Odpowiedział mężczyzna.
- Sporo…- jak na coś wyglądającego na tani rzęch. Jeśli tyle kosztowała taka proteza, to ile porządne cudeńko?
- To taka… “surowa” wersja. Za lepsze zapłacisz minimum 3000 plus robocizna, i plus za jakieś tam dodatki - Typek wzruszył ramionami.
-Dobrze wiedzieć… na przyszłość.- stwierdził krótko Bullit zastanawiając się czy Becky ma owe 3 patyki plus robocizna i dodatki. Bo obecnie Feniks był w dość kiepskim stanie, a nie można było liczyć na to, że znów na pokładzie mają “cudownie uratowaną księżniczkę w przebraniu”.
- Masz zamiar zrobić sobie jakieś modyfikacje, czy co? - Mężczyzna ledwo co zgasił jednego papierosa, odpalił kolejnego…
- Może kiedyś.. póki członki pracują nie ma co ich usprawniać.Ot, komuś trzeba elektroniczną łapę dostawić. Tylko skąd ją wziąć? I mechanika który by ją skalibrował przed połączeniem.- odparł w odpowiedzi Doc popijając trunek.
Chwilowy towarzysz rozmów Bullita wyszczerzył dziwnie zęby.
- Jak zagadasz odpowiednio do Crazass’a, to się i łapa i odpowiedni mechanik znajdzie!
-Cudownie…- fałszywy uśmiech pojawił się na obliczu Doc’a na samą myśl o rozmowie ze ślimakowatym telepatą. Niespecjalnie mu się ta opcja podobała.-A ty nie jesteś jednym z jego techników?
- Ano jestem, ale ja nie od cyberdodatków - Jednooki wzruszył ramionami.
-A od czego?- zapytał Dave i ręką wskazał pakunki.-I co to za graciarnia. Przewozimy drugi statek w częściach?
- Sprzęt wszelaki, nie tylko zapasowe części do Fenixa, ale i sporo innych dupereli… a ja jestem technik-mechanik, naprawiam różne ustrojstwa, ale nie ludzi. Pistolet, komputer, czujnik, hooverbike… różne pojazdy, no i statki też.
-To masz szczęście, bo tu jest od cholery do naprawiania.- ocenił Bullit stan statku.
- Nom, i dlatego powinienem wracać do roboty, nim mi inni do dupy nakopią - Roześmiał się mężczyzna i zgasił peta, zbierając się najwyraźniej do zakończenia tej pogawędki.
-Powodzenia…- rzekł Bullit na pożegnanie i wrócił do swego pogrzebowego rytuału. Miał jeszcze paru towarzyszy do pożegnania.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-01-2017 o 20:47.
abishai jest offline  
Stary 31-01-2017, 22:19   #119
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Załoganci Fenixa zajmowali się swoimi sprawami na pokładzie statku, czasem mniej, czasem bardziej profesjonalnymi... naprawiano corvettę wspólnymi siłami, by jak najszybciej opuścić te cholerny, lodowy padół, jakim był Księżyc Argians. No i oczywiście po raz kolejny nie mogli mieć spokoju. Te 3 godziny to było stanowczo za dużo, los miał ich zmęczenie za nic.

Na statku rozległy się alarmy, a w intercomach głos Leeny:
- Uwaga wszyscy! Zwiad wykrył nowe siły Napavans zmierzające w naszą stronę! Statek wciąż nie jest naprawiony, nie pozostaje nam więc nic innego, jak po raz kolejny przywitać ich w okopach!. Wszyscy, powtarzam, wszyscy potrafiący walczyć zająć stanowiska obronne przed Fenixem!

Więc się zesrało. Po raz kolejny.

Tym razem mieli zaś do pomocy ludzi ślimaka, nieco lepiej uzbrojonych od zwykłych trepów, z którymi załoga Fenixa już wcześniej walczyła ramię w ramię. Walki te były jednak bardzo wyczerpujące, krwawe, i nie obyło się bez strat i we własnych szeregach. Zniszczony TRX, okaleczona i w śpiączce Becky... jak będzie tym razem? Oby nie podobnie. Były inne opcje? Raczej nie. Wystartować uszkodzonym poważnie statkiem i liczyć na cud nie-trafienia jakąś salwą rakiet? Opuścić pokład statku, własnego niejako domu, i zostawić go na pastwę cholernych jaszczurek, które prędzej czy później znajdą sposób, by do niego wejść lub zniszczyć?. Ukryć się w kopalniach z cywilami, modląc się o uniknięcie wspólnej masakry, czy może uciekać pieszo w siną dal, w śniegu po pas, mając nadzieję iż się nie zamarznie? Opcji naprawdę nie było wiele, a co kolejna, to gorsza.

Nightfall rozbił kolbą karabinu panel sterowniczy drzwi łazienki, a tym samym utknęła w niej Isabell. Teraz nie było czasu na wyjaśnienia, nie było raczej innej możliwości, musiał ją chronić przed tym całym syfem i... przed samą sobą. Dziewczyna była nieco szalona, co już kilka razy pokazała, a on nie chciał, nie chciał za żadne bogactwa wszechświata, by stała jej się krzywda. Nie widział w tej chwili lepszego rozwiązania sytuacji, powinna zrozumieć, a na pokładzie Fenixa nie zostanie w tej chwili całkiem sama.

- Około dwóch plutonów(50 piechurów??), 4-5 pojazdów, 4-5 Mecha - Nieubłagany głos pani kapitan wyjawiał coraz to bardziej przygnębiające fakty. Napavans z miasta rzuciły chyba już niemal wszystko co miały... będzie bardzo ciężko.

***

Jeszcze 500 metrów.

Nerwowe sprawdzanie po raz kolejny stanu amunicji, granatów, rozmieszczenia kilku ładunków wybuchowych. Przygryzanie wargi, zwalczanie własnego strachu, walka z instynktami, ostatnie rozkazy, zajmowanie dogodniejszej pozycji...

Już było słychać wrogie pojazdy, jeszcze nieco przyciszone dudnienie kroków nadchodzących Mecha.

Za chwilę się zacznie. Ogłuszająca kanonada z obu stron, strzały, wybuchy, krzyki, wrzaski zabijanych i ranionych... mimo mrozu, na czole pojawiły się krople potu. Palce sztywniały blisko spustu, umysły pełne szalejących myśli.

I nagle, nad ich głowami coś głośno i przeciągle zaświszczało, i było tego naprawdę sporo.

Mega-salwa rakiet, lecąca prosto na siły Napavans. Za nimi zaś myśliwce, które je wystrzeliły. Na tyłach obrońców lądował z kolei naprawdę pokaźnych rozmiarów... desant Military Protectorate of Galaxies, lub mówiąc prościej - sił wojskowych Union of Galaxies. Przybyły posiłki, pokonano więc siły Napavans na orbicie?


Czas się zbierać w ekspresowym tempie??

~


Ledwie 10 minut później było po wszystkim.

Jaszczurki zostały zmiecione w jasną cholerę, wszędzie szwendało się wojsko, a załoganci Fenixa i ludzie ślimaka mieli nieco nietęgie miny. Otaczało ich tak wielu mundurowych, tak wielu przedstawicieli Unii... a oni mieli na bakier z prawem. I to poważnie, poważnie na bakier z prawem.

- Niiiiiiiight - Zanuciła w Unicomie Leena, przepuszczając przed sobą jakiś przejeżdżający czołg - Zbierajcie wszystkich na statek... - I musiała nagle przybrać wielce sztuczny uśmiech, w jej kierunku maszerował bowiem jakiś cholerny generał, czy tam inna szycha w towarzystwie obstawy.


- Poszebujem pomoszy... - Wycedziła pani kapitan przez zęby.






***

Wkrótce odleciano w siną dal, zostawiając cały ten burdel za sobą. Z dala od śniegu, Napavans, i sił Unii, wymykając się im sprzed nosa. I była jedna, dobra wiadomość: jeszcze ich nie szukano, jeszcze nie powiązano jednego faktu z drugim, na ich głowy nie wyznaczono nagrody. Czas się jednak zdecydowanie kończył...

Celem podróży nieco podreperowanego Fenixa był księżyc Erebus 2, na którym to Crazass Krayal Eldire miał swoją tajną kryjówkę, gdzie można było dokończyć naprawy statku, zająć się podleczeniem Becky, utylizacją... no albo naprawą TRX, oraz w końcu było to miejsce, gdzie mogli odsapnąć na nawet 2 dni, a sam ślimak ponoć mógł im pomóc odnośnie ich wielkiej gafy dotyczącej pewnej stacji rządowej.

Co było wiadomo oficjalnie o samym Erebus 2? Ano nic ciekawego, ot niewielki księżyc, brak jakichkolwiek przydatnych surowców, kawał skały, zmniejszona grawitacja, brak atmosfery, nic interesującego. Dobrze, dobrze. Erebus 1? Ten z kolei był gazowym gigantem, wielce niestabilnym, toteż również nikogo ta planeta nie interesowała. W samym systemie Erebus nie było już nic więcej... Erebus System otaczało z kolei... "Nic". "Nic" było zaś naprawdę sporych rozmiarów pasmem niewielkich planetoid. Mówiąc zaś prostym językiem, cały ten system był totalnym zadupiem z masą nic nie wartych kamieni, Crazass znalazł sobie więc dosyć dobrą kryjówkę.

Do celu podróży mieli 10 godzin podczas skoku nadprzestrzennego, można więc było wrócić do mniej stresująco-bojowych czynności (choć nie u wszystkich było tak kolorowo).



~


Bullit zajrzał do Becky. W ciszy i spokoju panującym w laboratorium medycznym, pilotka dochodziła do siebie po operacji. Krok po kroku, szanse kobiety na powrót do pełni zdrowia wzrastały coraz bardziej. Co prawda, ręka była utracona, jednak całość nie prezentowała się aż tak źle... Wkrótce powinna wybudzić się z narkozy, a niedługo może i nawet stanąć na własnych nogach. Ustawił odpowiednie alarmy, gdyby stan Becky zmienił się w jakikolwiek sposób, po czym w końcu mógł odpocząć nieco dłużej.

Zjadł syty posiłek, wziął prysznic, a następnie najzwyczajniej w świecie zdrzemnął się, wykończony ostatnimi wydarzeniami.

....

Dwie godziny później kowboj czuł się już o wiele lepiej. Ponownie zajrzał do Becky, u której nic się nie zmieniło, a następnie... szukał sobie zajęcia na pokładzie Fenixa. Snując się tak korytarzami statku, natrafił w końcu na zaryglowane drzwi prowadzące do ładowni. Kie licho? Z reguły były one przecież odbezpieczone, i wystarczyło nacisnąć przycisk w panelu obok, by się otworzyły. Tym razem jednak ktoś je zamknął, i to od środka. Dave wstukał więc swój kod dostępu, a zapora grzecznie ustąpiła.

W ładowni ktoś pracował, sądząc po odgłosach.

Wyminął hooverbike Becky, kilkadziesiąt skrzyń, beczek i tym podobnych, po czym natrafił na dosyć niezwykły, i wielce miły dla oka widok. Skąpo ubrana Vis, zajmująca się zdobycznym Mecha od jaszczurek...







~

Jednostka specjalna przegrała potyczkę z terrorystami. Negocjacje zakończyły się totalną kleską, drzwi od łazienki pokonane sprytnie dzięki pogrzebaniu w panelu obok nich... przynajmniej nie było ofiar cywilnych. Isabell po opuszczeniu swego małego więzienia, rzuciła tylko jedno zdanie do Nightfalla, cedząc przez zęby, by ją zostawił w spokoju, po czym poszła w cholerę. Gdzie obecnie znajdowała się na Fenixie, tego mężczyzna nie wiedział. Nie było w chwili obecnej sensu z nią rozmawiać i tłumaczyć wcześniejszego postępowania, nie było również sensu jej powstrzymywać przed opuszczeniem kajuty. Co bowiem miał zrobić, zatrzymać ją siłą, choćby tylko przytrzymując w miejscu? Nie, tak się nie robiło, tak nie wypadało...

Siedział więc sam na łóżku, wpatrując się tępo w ścianę.

Miał ochotę na flaszkę mocnych procentów, których jednak nie posiadał. Może powinien się przejść do Leeny lub Doca, oni na pewno by coś mieli... westchnął przeciągle, przecierając dłońmi czoło. No cóż, czasami tak bywało, i nic w sumie na to nie można było zaradzić. Dziewczynie powinno przejść, sama się uspokoi, w końcu ze sobą ponownie porozmawiają i wszystko będzie w normie, jak do tej pory... heh, to była ich pierwsza kłótnia.


~


Becky zamrugała oczami. Raz, drugi, trzeci. Próbowała się poruszyć, czy i coś powiedzieć, poczuła jednak ból w całym ciele, a gardło było wysuszone niemal na wiór. Powoli dochodziła do siebie, przypominając sobie, co też się stało, i zastanawiając się, gdzie też jest w obecnej chwili. Z całą pewnością znajdowała się w jakiejś kapsule medycznej... Rozległ się cichy alarm, coś migotało przed jej twarzą na czerwono, a cichy, kobiecy głos komputerowy uspokajał ją i powstrzymywał przed zrobieniem jakiś głupot.
- Proszę się nie ruszać, proszę nie wychodzić. Personel medyczny jest już powiadomiony. Stan stabilny, brak zagrożenia. Proszę się nie ruszać, proszę nie.... - I tak w kółko.

Już nie było piratek, delfinów, arbuzów i tym podobnych, zwariowanych rzeczy. Bolało ją za to właściwie to całe ciało, a najbardziej ręka. Cholerne jaszczurki, już ona im kiedyś odpłaci.

- Hej Becky... - Pilotka usłyszała w końcu znajomy głos. Leena. Kapitan wyłączyła upierdliwy alarm medyczny, po czym otwarła kapsułę - Nie ruszaj się jeszcze przez chwilę...


Leena delikatnie, samymi palcami, pogładziła Becky po policzku.
- Jak się czujesz? Baliśmy się o Ciebie - Uśmiechnęła się do niej czule, choć w oczach kapitan migotały dziwne ogniki. To lekko zaniepokoiło pilotkę, wyglądało to bowiem, jakby Leena powstrzymywała się od płaczu?


~


- Pij! Pij! Pij! Pij! - Skandowało kilku najemników ślimaka, zebranych wokół stołu z uczestnikami pijackiej zabawy. Bix wlał więc w siebie kolejną dawkę, czując już niezłe zawroty głowy, nie miał jednak zamiaru tak łatwo się poddać! Moment, ale jak on się w to wpakował?

Ano bardzo prosto.

Cyber-laseczka, co to do niej wyrywał, kusiła go swoimi wdziękami, obiecankami o tym i owym, aż Młotkowi zrobiły się przyciasne spodnie. Z tego więc co zrozumiał, umówili się na spotkanie zakrapiane alkoholem, a wielkolud zacierał już łapska, wyobrażając sobie co to będzie później, gdy panienka będzie już nieźle wstawiona... no i do spotkania doszło, a on sam nawet załatwił co niezłego do picia na tą okazję.

Jeeeeeednak... Verity (bo tak się lala zwała) miała ochotę na zabawę. Pojedynek z rodzaju kto wychleje więcej, stawką zaś były właśnie igraszki cielesne. Niewiele myśląc, wgapiony dla odmiany w jej cycuszki Bix, zgodził się od razu. A jak się zgodził, to pękać nie wypadało, nawet gdy okazało się, że owe zawody z procentami nie będą miały miejsca w jego kajucie, a w stołówce Fenixa.







***
Komentarze i inne takie raczej jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 03-02-2017, 18:38   #120
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny ;)

“-Niektóre dziewczęta po prostu lubię duży rozmiar.-” pomyślał Doc kontemplując rozciągające się przed jego oczami krągło… widoki.
-I jak? Będzie coś z tej zabawki, czy tak grzebiesz w niej dla zabicia czasu?- zagadnął uprzejmie Vis.
- Daj mi dwa dni - odpowiedziała Vis, zerkając na osobę, która ośmieliła się przeszkodzić jej w robocie. Na szczęście nie był to żaden z dodatkowych pasażerów Fenixa. Po chwili dopiero przypomniała sobie, że przecież zadbała o to by jej nikt nie przeszkadzał. Jak widać niezbyt skutecznie, ale też nie miała nic przeciwko doktorkowi. Byle teraz nie zlazła się cała reszta bo jakby na to nie spojrzeć, nie była w nastroju do grupowych spotkań.
-Znaczy uruchomisz ją, czy zrobisz jej striptiz na części?- Doc akurat miał trochę czasu do zabicia, więc przysiadł na jednej ze skrzyń robiąc sobie skręta i podziwiając specjalistkę przy pracy. Choć bardziej jej wdzięki niż fachowość.Cóż.. po babraniu się poszarpanym ciele Becky i widoku martwej Rain, żywa i ładna dziewuszka była miłą odmianą.
- Uruchomię - oburzyła się Vis, która słowa Doc’a potraktowała jako wyraźną ujmę dla swych umiejętności. Zaraz jednak jej przeszło i zamiast dalej się boczyć, obdarzyła doktorka wesołym uśmiechem. - To cacko będzie chodzić jak nowe, zobaczysz. Może nawet udałoby się go nieco podrasować…
Pomysł zdecydowanie przypadł jej do gustu o czym świadczyło wesołe merdanie ogona, które to merdanie skończyło się gdy przypadkiem trafiła w jeden z rozłożonych kluczy, które miały być pod ręką, na wypadek gdyby ich potrzebowała.
- Niech cię… - jęknęła i wyswobodziwszy ciało z pasów, zaczęła schodzić z maszyny. Tyłem oczywiście, bo nie dość że tak było wygodniej, to jeszcze mogła mieć oko na resztę narzędzi, które tworzyły swoisty labirynt na uszkodzonym cielsku Mecha.
- Potrzebujesz… pomocy? Nie żebym podważał twoje… umiejętności.- w tej chwili Bullit łakomie wpatrywał się w krągłości pośladków, hipnotycznie niemal bujające mu się prawie pod nosem.-Ale umiem podawać narzędzia i potrafiłbym podsadzić do góry taką drobniutką panienkę jak ty.
Vis zatrzymała się w pół… Cóż, krokiem chyba tego nie można było nazwać, chociaż kto wie. Odwróciła głowę i zmierzyła Doc’a nieco zdziwionym spojrzeniem, zupełnie jakby na chwilę kompletnie o jego obecności zapomniała.
- No taaak… - Odparła, nad wyraz elokwentnie. - Dzięki! - dodała radośnie, jednak zamiast zacząć swoją wspinaczkę w górę, zeskoczyła w dół. No, skoro już pokonała tyle drogi to szkoda było marnować ten czas na wspinanie się z powrotem.
- Jak tam Becky? - zapytała, niekoniecznie stanem kobiety przejęta w sposób szczególny, raczej tylko dlatego, że akurat jej to pytanie przyszło na myśl i zdążyło opuścić usta zanim z owych myśli zniknęło.
Doc odruchowo wysunął dłonie by złapać w ramiona dziewczynę. Nie pomyślał przy tym czy wysokość była zagrożeniem dla niej. A pochwyciwszy ją zaborczo, zapomniał postawić na ziemi.
-Becky… wyjdzie z tego.- zaczął nieco markotniej.-Straciła rękę i cóż… albo jej wyhodujemy nową albo załatwimy protezę. W szpitalu na planecie, pewnie by to załatwili od razu. Ale na statku takich warunków nie ma. Hodowanie wymaga czasu, a proteza grubej gotówki. A i nie wiem czy nas stać na odpowiednią szpitalną placówkę. Umiałabyś coś takiego zmajstrować? Mechaniczną rękę?
Po czym uśmiechnął się dodając.- Jak na osóbkę z takimi kuszącymi krągłościami, to leciutka jesteś.
Odpowiedziała mu uśmiechem, ukazującym pełny zestaw ząbków i figlarnie pomachała nogami. To, że przy okazji ogon owinął się wokół jego nogi to już musiał być kompletny przypadek…
- Albo po prostu nasz doktorek silny - przedstawiła mu inną wersję, tykając palcem w ramię Doc’a. Jej uśmiech nie utrzymał się jednak długo.
- Możemy spróbować z częściami, które zostały po Arhonie - rzuciła, robiąc markotną minę. - Nie jestem pewna czy dam radę złożyć go z powrotem w jeden kawałek, a tak przynajmniej by się do czegoś przydał. Lepszego wyjścia nie widzę - zakończyła, ponownie się uśmiechając. - To by nawet mogło wypalić. Może dałoby się zainstalować dodatkowe funkcje… - Po błysku w oczach można było poznać, że Vis zdążyła na dobre zapalić się do pomysłu stworzenia protezy.
-Archon poradziłbym sobie z jedną ręką… zamiast drugiej mogłabyś na stale przymocować mu karabin.- zamyślił się Doc nie wypuszczając dziewczyny z rąk. Bo i tylko głupiec wypuściłby taki skarb. Starał się też ignorować fakt, że czasem ogon Vis owinięty wokół przypadkiem trącał końcówką ten obszar jego spodni, który krył wrażliwy na dotyk “męski ogonek”.
Dziewczyna ochoczo pokiwała głową, analizując w głowie możliwości jakie dawałaby taka ingerencja w budowę TRX. Miała jednak pewne do owego pomysłu wątpliwości.
- Gdyby… I tu podkreślam to gdyby - podkreślenie owe dodatkowo sygnalizował uniesiony palec, którego czubek dotknął jej nosa - udało mi się postawić go na nogi, w co bardzo wątpię, to nie jestem pewna czy taka zmiana by mu się spodobała. Co innego w końcu dosztukowanie mu protezy badawczej, a co innego zamienienie w pełni sprawnej kończyny na coś, co zdatne jest tylko do jednego.


Zaraz jednak porzuciła poważny ton i spojrzała na doktorka z iskierkami rozbawienia w oczach.
- Nooo… Może byś mnie tak postawił? - Zasugerowała, przygotowując się do zmiany pozycji poprzez położenie dłoni na jego barkach. - Albo chociaż gdzieś posadził, co?
- Może… ale skoro już złapałem cię, to domagam się okupu za wypuszczenie. Nie jestem zbyt chciwy… co wierz mi…- spojrzenie na krągłości piersi Vis wywołało w oczach Bullita łakomy wyraz.-... jest bardzo bardzo trudne. Więc zadowolę się buziakiem.
- Gdzie? - zapytała natychmiast zanim zdążyła pomyśleć, co zdarzało się jej dość często i jakoś nieszczególnie się tym przejmowała. - No bo wiesz, to dość istotna sprawa skoro to okup, prawda? - Niewinne mruganie powiekami, nijak się miało do psotnego uśmieszku, ani do tego że ogon jakoś tak nagle zaczął sobie odważniej poczynać.
- Uważaj… bo wpadnę na jakiś naprawdę pokręcony pomysł.- zagroził żartobliwie Doc czując jej działania… i czując coraz bardziej stanowczą reakcję na nie.-A gdzie byś miała ochotę… pocałować, bo ja…- nachylił twarz ku jej dekoltowi i ciepłym oddechem ogrzał skórę piersi dziewczyny.-... wiedziałbym, gdzie dać buziaka tobie.
- Niech no pomyślę… - Zaczęła, przeciągając nieco słowa jakby faktycznie się nad ową kwestią zastanawiała. W międzyczasie jej dłoń zmieniła pozycję, lądując na głowie Doc’a. Palce wsunęły we włosy i zaczęły nimi bawić.
- Może tutaj? - Zapytała i nie czekając na pozwolenie zbliżyła usta do ucha doktorka, które biorąc pod uwagę jego obecną pozycję, było idealnie w zasięgu jej języczka. To, że przy okazji także jej piersi zmniejszyły odległość jaka dzieliła je od ust Doc’a, pozwalało przypuszczać, że Vis nie ma absolutnie nic przeciwko takiej zabawie.
Toteż poczuła jak język Doca zatacza kółeczka na skórze jej piersi, delikatne i pieszczotliwe. Samym czubkiem języka Dave wyznaczał szlaki na jej piersiach, przynajmniej w tej części nie zakrytej samym strojem. Było to lekkie oszustwo, bo przecież jej nie dawał całusa jeszcze… ale czy miała ochotę przeciw temu protestować?
Najwyraźniej nie, skoro sama także całkiem odważnie poczynała sobie z jego uchem, to wsuwając języczek głębiej, to sunąc nim po zewnętrznej stronie. Oddech jej wyraźnie przyspieszył, podobnie jak i ruchy ogona, który zdawał się w tej chwili żyć własnym życiem i nad wyraz mocno interesować owym “męskim ogonkiem”. Z ust Vis wyrwało się ciche westchnienie, dodatkowy dowód na to, że zabawa ta sprawia jej przyjemność.
- Więcej… - Poprosiła, owiewając ucho Doc’a swym oddechem i wyginając zapraszająco ciało, na tyle, na ile pozwalała jej na to pozycja, którą zajmowała w rękach doktorka.
Bullit w końcu usiadł, bo ileż mógł wytrzymać w tej sytuacji na nogach. Na czymś twardym usiadł ale nie miało to znaczenia. Teraz gdy siedział trzymając nadal Vis, jedną rękę miał wolną i ta ręka uwolniła lewą pierś dziewczyny od ciężaru jej stroju. I mając ją odsłoniętą zabrał się za namiętne używanie ust i języka na owej krągłości, pieszcząc ów skarb drapieżnie… czasami nawet delikatnie kąsając skórę.
Także i Vis skorzystała z tego, że miała pod tyłkiem pewniejsze oparcie, twarde i całkiem przyjemnie uwierające. Uwierające na tyle, że zaczęła się wiercić by wygodniej ułożyć pośladki. Ogon zaś, nie mając najwyraźniej nic innego do roboty, powędrował w tył i majstrować zaczął przy pasie doktorka, ewidentnie próbując dostać się do skrytej pod materiałem skóry. Języczek zaś… Cóż, te postanowił wybrać się na małe zwiedzanie, sunąć leniwie w dół szyi, aż w końcu znalazł całkiem ciekawe dla niego miejsce, gdzie pod skórą pulsowała żyła szyjna. Przemknął po niej delikatnie, wysuwając się na całą swą długość, a następnie wybrał w drogę powrotną, by dotrzeć z powrotem do ucha, a konkretnie do płatka, który bez ostrzeżenia znalazł się nadle mięgzy ząbkami dziewczyny.
Spodnie Doca nie należały do skomplikowanych mechanizmów. W końcu wypijany alkohol uwielbiał wypełniać pęcherz. To też ogonek Vis nie miał problemu z usunięciem tej bariery… i muskaniem tego co kryło się niżej… już twardego organu miłości Bullita. Wypierściwszy jedną półkulę, Dave przyjemnie drażniony językiem i ząbkami dziewczyny mruknął łobuzersko.- Może nieco… zmienimy pozycję?
Przytaknęła nad wyraz ochoczo, przez co głowa Doc’a o mały włos nie zapoznała się bliżej z jej rogami. Zaraz też przeszła do działania, na chwilę oddalając swoje swoje wdzięki od ust i języka doktorka, po to by wstać, a następnie przerzuciwszy nogę stanąć nad nim okrakiem. Cóż, podobało się jej to, co wyprawiał z jej piersiami, a i dręczenie jego ucha sprawiało jej nie lada przyjemność, która potęgowała mrowienie skupiające się w dolnych częściach jej ciała. Nie lubiła też czekać, co dodatkowo nadawało siły jej wyborowi. No i…
- Moja kolej - poinformowała go wesoło o swoich prawach. Jakby nie spojrzeć to on wybrał pierwszą pozycję, łapiąc ją gdy zeskakiwała z Mecha.
Teraz wystarczyło tylko pociągnąć za suwak i wyswobodzić resztę ciała z więzienia w jakim wciąż się znajdowało.
- Cóż.. nie wypada mi odmawiać.- zaśmiał się Bulli i spoglądając w górę, sięgnął po suwak, rozsunął go i… w niemym zachwycie patrzył, jak jej strój opada z niej odkrywając przed nim wszelkie uroki Vis.
-Urocza… z ciebie… dziewuszka.- mruknął i zaczął wodzić dłońmi po uda stojącej nad nim dziewczyny. A potem do pieszczot palców, dołączyły usta i język, wodząc po skórze jej ud i prowokując Vis do dalszych żądań i działań.
Te jednak, przynajmniej na obecną chwilę, wyleciały jej z głowy. Czując na sobie język, dłonie i usta doktorka, oddała się wrażeniom jakich dostarczały jej ciału. Było jej dobrze… Bardzo, bardzo dobrze. Problem w tym, że nie minęła chwila, a zaczęła chcieć… No cóż, więcej.
- Więcej - powtórzyła zatem, zwyczajowo pozwalając by usta wypuściły na wolność to, co siedziało w jej głowie. Aby pomóc Doc’owi zrozumieć o co jej dokładnie chodzi, skorzystała z dobrodziejstwa jakim był jej ogon. Jego końcówka opuściła jakże przyjemną w dotyku część ciała mężczyzny i zaczęła sunąć wzdłuż jej własnej nogi by dotrzeć w końcu tam, gdzie na mus potrzebowała by znalazło się coś… Najlepiej coś twardego.
- Więcej - poprosiła wydając z siebie pełen rozkoszy jęk i kładąc obie dłonie na głowie Doc’a by zachować równowagę po tym, jak końcówka ogona się w niej zagłębiła.
Bullit sięgnął więc ustami wyżej i zaczepnie musnął językiem wrażliwy punkcik dziewczyny tuż nad obszarem, który Vis pieściła własnym ogonkiem. Pochwycił dłońmi jej pośladki i powoli ale stanowczo naciskał na nie...sugerując w ten sposób Vis, by opuściła się w dół… wprost na twardą włócznię, która była też dziełem działań jej ogonka.
Nie trzeba jej było długo namawiać. Ogonek ogonkiem, jednak nic nie było w stanie zastąpić tego, co kryło się w męskich spodniach. No, chyba że jej… Myśl jednak umknęła jej z głowy, zanim zdołała ją dokończyć. Wypuściła powietrze, które wcześniej utknęło jej w płucach gdy Doc zaatakował językiem ten nadzwyczaj wrażliwy punkt jej ciała, a następnie poszła za jego namową, opuszczając się w dół. Ogonek opuścił jej wnętrze tuż przed tym jak wsunęło się w nie coś innego, wywołując kolejny jęk rozkoszy.


Mając ją w zasięgu swych ust Doc pocałował namiętnie dziewczynę rozkoszując się jej słodyczą warg. Potem pocałunki zeszły po szyi na miękkie prężące się przed nim piersi, które wymagały uwielbienia, gdy Vis poruszała się w górę i w dół, rozkoszując się jego twardą nieustępliwą obecnością w swym delikatnym zakątku. Jedną dłonią trzymając Vis za pośladek, drugą Dave sięgnął ku podstawie jej mięciutkiego ogona i powoli delikatnie pieścił ów zwinną część ciała głaszcząc ją. Przypuszczał bowiem, że jej ogon jest wrażliwy na dotyk i muskanie go sprawi Vis taką samą przyjemność jak jego usta na szczycie jej piersi.
Bez wątpienia miał rację. Gdy tylko jego dłoń spoczęła na nasadzie ogona, jej ciało wygięło się do tyłu, a z ust wyrwał zduszony okrzyk. Pieszczota jak nic trafiła w dziesiątkę, powodując przyspieszony ruch bioder Vis, które zdawały się nie mieć dość i stale chciały więcej i więcej. I głębiej, należało wspomnieć. Końcówka ogona wsunęła się zwinnie między pośladki dziewczyny, sięgając do tych rejonów ciała doktorka, których nie było w stanie objąć jej ciało. Dłonie zaś… Te wylądowały na karku, z palcami mocno zaciśniętymi na włosach, co może było nieco bolesne, jednak nie na tyle by osłabić przyjemność, którą niosły ze sobą pozostałe poczynania Vis.
Bullit był jednak starym wygą kosmosu, na tyle że miał okazję posmakować różnych kochanek. Toteż tylko mocniej zaczął pieścić ustami falujące przed nim krągłości piersi Vis, czasami je liżąc, czasami kąsając delikatnie skórę. Dłoń na ogonku dziewczyny kontynuowała pieszczotę wodząc po krótkiej sierści go porastającej. Spokojna ręka, mimo że ruchy bioder i cudownie miękkie wnętrze otaczające jego męskość mogłyby rozproszyć wielu. I też rozkosz jaką sprawiała wijąca się na nim kochanka była intensywna i rozpraszająca. Ale marny byłby z niego chirurg polowy i strzelec wyborowy, gdyby dłonie mu drżały pod wpływem emocji. Metodycznie i delikatnie pieścił więc dłońmi ciało wijącej się na nim dziewczyny.
Vis z kolei zdecydowanie aż takiej kontroli nad swoim ciałem nie miała. Z tego też powodu nawet nie próbowała powstrzymać drżenia, ani też uspokajać oddechu. Jak zawsze szła na żywioł, porzucając rozsądek i wszelkie bariery. Było jej dobrze, więc z tego korzystała, całą sobą i bez ograniczeń. Z jej ust wyrwał się urywany śmiech, pełen satysfakcji i czystej radości. Ogon wysunął się spomiędzy jej pośladków, oplatając rękę doktorka, końcówką zaś zmierzając do czułego punktu, który pulsował w rytm poruszających się bioder. Dłonie zaś mocniej przycisnęły głowę kochanka do ciemnych i twardych zwieńczeń piersi.
- Jeszcze… Jeszcze - szeptały jej usta, domagając się kolejnych doznań, zdradzając przy tym iż chwila, w której owo “jeszcze”, miało zamienić się w “już”, nie była wcale taka daleka.
Dłoń mężczyzny posłusznie podążyła ku celowi jaki wskazała mu Vis ogonkiem i zaczęła palcami delikatnie i przyjemnie drażnić ów wrażliwy punkcik na ciele dziewczyny, jak i delikatnie ssać i kąsać owe twarde punkciki biustu, niczym delikatny smakołyk. Nie tylko ona zmierzała z jeszcze do “już”. Także wyraźnie spocony Bullit kumulował w swym drżącym ciele gwałtowną eksplozję. Nie przeszkadzało mu to jednak w rozkoszowaniu miękkim ciałem kochanki i przyspieszać już i tak gorączkowego tempa splecionych ze sobą obojga kochanków.
Dotyk dłoni podobnie jak przyspieszone ruchy złączonych ze sobą ciał, dały efekt, jakiego można było oczekiwać. Vis zamarła nagle, dociskając swoje ciało do jego i wydając z siebie krzyk, który odbił się od ścian ładowni. Chwilę trwała tak, zostawiając doktorkowi swobodę działań, skupiając się na własnej przyjemności, która zalewała jej ciało falami, w rytm pulsującego wnętrza.
- Dooobrze - westchnęła, uśmiechając się promiennie do Doc’a.

Doc wykorzystywał jeszcze kilka chwil na zabawę krągłościami Vis, by w końcu oddać to co jej ciało radośnie z niego wycisnęło.
-O taaak… zdecydowanie.- mruczał Bullit rozkoszując się chwilą własnego relaksu. Jego usta nadal muskały jej piersi, a dłonie.. wrażliwe obszary jej ciała. Choć raczej delikatnie i leniwie.- Aż kusi by brać u ciebie korepetycje z mechaniki.
Roześmiała się w odpowiedzi i pokręciła głową.
- Wiesz gdzie mnie znaleźć - poinformowała go, lekko unosząc mu twarz znad piersi i całując. Faktycznie, znaleźć Vis nie było trudno. Wystarczyło sprawdzić miejsca w których nie było nikogo i gdzie znajdował się sprzęt wymagający naprawy. Nie dało się też ukryć, że jej stwierdzenie było wyraźnym zaproszeniem. Czy przemyślanym? Niemal na pewno nie, za to z całą pewnością szczerym. Co jak co, ale nie miała w zwyczaju marnowania czasu na wymyślanie kłamstw i kłamstewek.
-Jesteś pewna że mam cię szukać? Stare kocury takiej jak ja, chętnie polują na takie milutkie kotki.- zaśmiał się Bullit i cmoknął czubek nosa Vis. Jego dłonie zacisnęły się na pośladkach dziewczyny nie pozwalając jej zejść. Może i na razie oboje odpoczywali po figlach, ale to nie oznaczało, że Doc zamierzał zrezygnować z jej miłego towarzystwa. Bądź co bądź, po ciężkiej operacji i odprawieniu żałoby Bullit potrzebował nieco radosnych chwil.
-Oglądałaś już co zostało po Archonie? Jego dysk z systemem operacyjnym i zapisem osobowości ocalał?- zapytał zmieniając temat.
- Miau? - Odpowiedziała, szczerząc ząbki, jednak uśmiech dość szybko jej zgasł, gdy tylko Doc wspomniał o TRX. - Nie, jeszcze go nie oglądałam - stwierdziła, na chwilę powracając myślami do chwili, w której usłyszała jego ostatnie słowa. Znowu poczuła ten żal, smutek i przygnębienie. I złość…
- Myślę, że dałoby się uratować przynajmniej jego SI - stwierdziła w końcu, z westchnieniem wyrażającym jej obecny stan emocjonalny. Zaraz jednak ponownie się uśmiechnęła.
- Jestem pewna, że coś da się poradzić - zapewniła, z pełnym optymizmem.
- To maszyna… je o wiele łatwiej naprawić niż organiczne istoty. A on był jeszcze bojowym modelem, więc z pewnością twardszym niż zwykłe roboty.- uśmiechnął się Bullit i zabrał za poprawianie nastroju dziewczynie. W najprostszy sposób, delikatnie muskając ustami jej szyję… ot niewinna pieszczota w porównaniu z tym co robili przed chwilą.- A co z mechem? Jakie masz wobec niego plany, jak już złożysz go do kupy?
- Był, był - mruknęła, jednak nie podejmowała dalej tematu. Zamiast tego z wyraźnym zadowoleniem przyjęła pieszczotę, podobnie jak i zmianę tematu.
- Póki co po prostu chcę go złożyć - odpowiedziała. - Co dalej to już od kapitan zależy. Fajnie by było spróbować go w akcji, przetestować. Tyle, że ja się do tego zbytnio nie nadaję - zdradziła, wzruszając lekko ramionami. - Lubię naprawiać, przerabiać, ulepszać. Rozkładać na czynniki pierwsze i składać od nowa, lub budować coś całkiem innego. Robić coś z niczego, a przynajmniej z czego, co dla kogoś innego jest niczym - rozgadała się na dobre, dając się ponieść emocjom. Widać było, że taka praca sprawia jej przyjemność, oraz że chce się tą przyjemnością podzielić.
-Night z pewnością będzie się palił do wypróbowania jego w boju. Ja co najwyżej.. do sprawdzenia czy dwie osoby zmieszczą się wygodnie w kokpicie. Choć to bywa niebezpieczne, gdy pilotka jest i pijana i podniecona. - zaśmiał się Doc wspominając swoje “przygody” z mechami.-Dobrze że maszyna miała zbudowane żyroskopowe poziomowanie pojazdu, bo byśmy nie zrobili nawet kroku bez wyrżnięcia w beton.- po czym odrobinę zmienił temat. -To musi być tu teraz raj dla ciebie. Tyle części poznosili ludzie od pana ślimaka.
Nie zaprzestawał delikatnych muśnięć szyi dziewczyny ustami, jak i masowania jej pośladków dłońmi, bo… była śliczna, golutka i wesoła. Jak tu jej nie rozpieszczać?
- Nigdy nie próbowałam - roześmiała się. - I pewnie nie spróbuję. Lepiej jest gdy trzymam się z daleka od picia - dorzuciła wyznanie, wspominając komplikacje z pobytu u macolitek. Zdecydowanie powinna się trzymać z daleka, o czym pewnie i tak zapomni przy byle okazji.
- Mhm - odparła na jego pytanie, bawiąc się przy tym włosami na karku Doc’a. - Dlatego zamknęłam drzwi. Lubię pracować sama, gdy nie muszę pilnować każdego słowa… - Dodała, zabierając się za pozbawianie doktorka reszty ubrań, które broniły jej dostępu do górnej części jego ciała. - Zwykle i tak mi to nie wychodzi. Poza tym jakoś lepiej dogaduję się z maszynami. Znowu za dużo mówię - przeskoczyła z tematu na temat, po czym zrobiła to znowu, rzucając ni z tego, ni z owego:
- Wcale nie jesteś stary.
-Miałem… bardzo intensywny żywot. I to jeszcze zanim dołączyłem do kapitan Leeny i jej stateczku.- pomagając dziewczynie w rozbieraniu go. Mogła się przekonać co dowodów tego żywota, w postaci blizn po kulach i nożach na jego ramionach i torsie.-Mi tam nie przeszkadzają twoje szczebioty i naprawdę uroczo widzieć cię przy robocie.
Mówił przy tym szczerą prawdę, bo było na co popatrzeć, gdy pracowała.-Więc… jak będę miał czas, to chętnie ci pomogę przy dłubaniu w maszynach i… w ogóle.
To “w ogóle” objawiło się już w postaci pocałunku złożonego na krągłej piersi Vis.
- Do...obrze - wyraziła swą zgodę w nieco przerywany sposób bowiem zmuszona została do zaczerpnięcia głębszego wdechu, gdy usta doktorka ponownie odnalazły jej piersi. Jej palce wodziły po mapie, którą życie wyryło na jego ciele. Mina wyrażała fascynację, jakby zobaczyła część, która wymaga naprawy albo oprogramowanie, z którym nigdy wcześniej nie miała do czynienia.
- Ładne - stwierdziła, odchylając się nieco do tyłu, przez co nacisk jej bioder stał się odrobinkę mocniejszy. - Podobają mi się. Przypominają mi niektóre maszyny, które nawet po setce napraw wciąż uparcie nie pozwalają żeby spisać je na straty. Takie lubię najbardziej. Noszą w sobie ślady działań różnych mechaników, świadectwo ich umiejętności i błędów które popełnili ich właściciele.
Znowu się rozgadała, jednak minęło już naprawdę dużo czasu odkąd ostatnim razem zainteresowała ją jednostka organiczna. No, zainteresowała w ten sposób. Wyszczerzyła się do Doc’a po czym wsparła na jego ramionach by wyprostować nogi, a następnie założyć je za jego plecami. Tak było jej nieco wygodniej, chociaż poświęciła chwilę by umościć się na nim ponownie.
-Dzięki… większość… to moje dzieło.- mocniej zacisnął dłoń na lewym pośladku dziewczyny, znów prawą dłonią wodzić po podstawie ogona dziewczyny, tak jak lubiła. Jeśli chodzi o organiczne istoty Bullit był pojętnym uczniem.-Znaczy… blizny… nie rany. Te są podpisami różnych takich… ale zszywałem sam.
Póki co to jego zęby zostawiały podpisy na jej biuście, znacznie delikatniejsze i przynoszące nieco pikantne ale przyjemne doznania. -Ja zaś… lubię jak mówisz…
Wymruczał wtulając twarz w jej piersi, by wyraźniej odczuła pieszczoty jego ust i języka.-Przyjemnie się … słucha… twego głosu.
Na kolejną taką przyjemność, płynąca ze słuchania, musiał chwilę poczekać, bowiem Vis w najlepsze oddała się nieco innym przyjemnościom, których dostarczał jego język i nie tylko on. Dotyk, który skupił się na podstawie ogona, spowodował wznowienie ruchów jej bioder. Bez dwóch zdań, ta część jej ciała była nader wrażliwa na bodźce.
- Dziękuję - wymruczała, wtulając twarz w jego włosy. Dłonie z kolei przeszły z badania blizn, na dodawanie własnych śladów na jego plecach. Ostre pazurki zaczęły tworzyć na nich mapę jej ruchów. Delikatnie, powoli i z namysłem.
- Dziwny jesteś - mruczała dalej, owiewając jego włosy swym oddechem. - To chyba przez to, że też się zajmujesz naprawami, nie wiem… Dobrze się z tobą rozmawia, jak z maszyną. - Był to, przynajmniej w jej ustach, nie lada komplement. - Wiesz… - Nagle poderwała głowę i spojrzała na niego nieco z góry. Nieco, bowiem bez dwóch zdań nie była na tyle wysoka by móc sobie pozwolić na spojrzenie w pełni. - Może faktycznie nauczę cię jak się składa maszyny. Co całkiem proste, spodoba ci się! - Zapaliła się do pomysłu na całego, przechodząc z zamyślonego tonu, na pełen radości. To, że przy okazji jej uda zaczęły poruszać się nieco szybciej, było jedynie efektem ubocznym. Dość przyjemnym efektem.
-Czemu… nie…- jęknął cicho Doc czując jak ruchy jej bioderek utwardzają jego organ miłości wciąż tkwiący w miłosnym gniazdku Vis. Uśmiechnął się do niej.-W końcu powinienem… coś wiedzieć… by być… no… pom...ocnym.- ciężko mu było mówić z w twarzą wtuloną w jej krągłości piersi. Ale na wszystkie skarby kosmosu, nie miał ochoty odrywać od nich ust na dłużej.

Decyzja jednak, przynajmniej tym razem, nie należała do niego. Vis bowiem, jak to Vis, działała już na nieco innych obrotach. Bez ostrzeżenia przeniosła cały swój ciężar na jego barki, opierając na nich ręce i podniosła się z owego, jakże przyjemnego siedziska.
- Chodź - ponagliła go ze śmiechem, wciąż stojąc nad nim i kusząc swym nagim ciałem. - Zmiana pozycji - oznajmiła, machając wesoło ogonem.
Cóż Doc mógł poradzić, wstał i podążył za chodzącą pokusą. Pochwycił ją delikatnie za ogon i pozwolił się prowadzić tam, gdzie Vis planowała… cokolwiek planowała. Był wprost “zahipnotyzowany” jej ruchami bioder.
Spacer nie był długi, wręcz przeciwnie, był bardzo krótki. Gdy tylko Vis dotarła do skrzyń, wybrała pierwszą lepszą, która miała odpowiednią wysokość i wygodnie się o nią oparła, zerkając do tyłu na Doc’a z nad wyraz psotnym uśmieszkiem.
- Ja się już napracowałam - stwierdziła, wypinając tyłeczek i przyciągając doktorka bliżej. Bez wątpienia nie miała jeszcze dość zabawy, która to po godzinach spędzonych samotnie w ładowni musiała być nie lada przyjemną odmianą.
Przy okazji mógł się on przekonać, że ten jej ogon nie dość że przydatny jest, zwinny i czuły na dotyk, to jeszcze dość silny. Darakanka zaś korzystała z niego bez skrupułów. Jej skóra zmieniła przy tej okazji odcień, stając się ciut ciemniejszą. Oświetlenie w tej części ładowni nie było bowiem aż tak intensywne jak tam, gdzie obecnie stał Mech.
- Nie odmawiam takim… wyzwaniom.- odparł z uśmiechem Doc. Oparł dłonie na krągłych pośladkach dziewczyny i przystąpił do szturmu. Szybkie silne pchnięcie, stanowcze i gwałtowne, przeszywające jej intymny kwiatuszek rozkoszą. Bullit chciał dotrzeć jak najgłębiej od razu. I wprawić jej ciało w drżenie, a także jej piersi w delikatne kołysanie. Zacisnął zęby, czując dojmującą przyjemność jaką odczuwał łącząc się z Vis. To tylko dodawało gwałtowności jego ruchom bioder.
Cóż, owe poczynania bez wątpienia wstrzymały na dłuższą chwilę dalsza paplaninę dziewczyny. Nie wstrzymały za to jej jakże ruchliwego ogonka, który z ochotą oddał się badaniu torsu doktorka, a następnie przeszedł niżej, by skupić swe działania na jego pośladkach. Głowa Vis opadła niżej, gdy dziewczyna poddała się przyjemności. Dało się słyszeć ciche stuknięcie, gdy jej rogi zderzyły się z wiekiem skrzyni. Kosmyk długich włosów podrygiwał w rytm uderzeń Doc’a, dostarczając dodatkowych, przyjemnych bodźców. Jej ciało drżało, pobudzone i gotowe do tego by po raz kolejny rozładować energię, która się w niej kumulowała.
Doktorek źle zinterpretował stuknięcia, jako że nie miał dotąd powodów, by badać fizjonomię i fizjologię Darakanek. Vis,póki co, umiała unikać obrażeń i nie była jego pacjentką. Bał się więc, że dziewczyna zrobi sobie krzywdę uderzając głową o skrzynię. To też nachylił się ku niej, by pochwycić dłonią za jej włosy i podciągnąć głowę Vis górę. Naparł przy tym mocniej na jej wypięte pośladki, tylko wzmacniając doznania jakie dziewczyna odczuwała. I swoje własne, gdy czuł jej zarówno ogonek i jak gorące wnętrze dziewczyny otulające jego własny ogonek. Dłoń doca ni dosiegła obszarów jej rogów, ale lekko trzymając ją za włosy sprawił że się wygięła w lekki łuk, jeszcze mocniej dociskając się do kochanka, w ich wspólnym ruchu bioder prowadzącym do spełnienia.
Które, w przypadku Vis, nadeszło dość szybko i do tego gwałtownie. Ponownie z jej ust wyrwał się pełen zadowolenia śmiech, który wstrząsnął jej ciałem. Oddychała szybko, nawet bardzo szybko, a w jej oczach, gdy odwróciła nieco głowę by zerknąć na Doc’a, lśniła czysta, niczym nieskrępowana radość.
Bullit dotarł na szczyt rozkoszy chwilę później i dysząc z przyjemności acz i zmęczenia intensywną zabawą, dał dziewczynie głośnego, acz niezbyt bolesnego klapsa w pośladek mówiąc. - Niezłe z ciebie ziółko wiesz?
Uśmiechnął się dodając.- I nie musisz się kryć w maszynowni. U mnie w gabinecie też są maszyny… Nawet nie wiem czy wszystkie sprawne, więc… zawsze możesz wpaść na pogaduszki lub poszukać tam coś do naprawienia. Jeśli znajdziesz na to czas i ochotę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172