Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2017, 07:35   #491
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Czarna i Czitboy


Człowiek tak został skonstruowany, by dążyć do celu i gnać za marzeniami, o ile życie nie pozbawiło go całkowicie optymizmu, tudzież nadziei. Chciał realizować zamierzone postanowienia, wykonywać kolejne kroki na drodze ku lepszej przyszłości. Żyć pełnią życia, mimo apokalipsy toczącej rdzą cały pozostały po wojnie świat. Chciał dobrze dla siebie, swoich bliskich, potem dopiero rozpatrywał wygodę i losy dalszej okolicy, kończąc na wrogach, których to najchętniej widział w tym równaniu nieszkodliwych na podobieństwo parogodzinnych zwłok - już nie sprawiających kłopotów motorycznych i jeszcze nie grożących zarażeniem jedną z setek bakterii gnilnych, zaczynających żer na truchle raptem kwadrans od chwili zgonu.
Słuchając w milczeniu wymiany zdań między Pazurami, a szeryfem, Savage czuła jak od środka rozsadza ją złość i niedowierzanie. Siedziała sztywno, z nogami splecionymi w kostkach, wyprostowanymi plecami, oraz dłońmi splecionymi na podołku - nieruchoma i statyczna niczym wycięta z marmuru rzeźba dobrego wychowania. Kolorem skóry również dorównywała owemu kamieniowi, przybierając odcień bladości, przy którym śnieg mógł wydawać sie szarą breją. Po raz kolejny zebrało się grono mędrców, radząc nad jej losem i w najmniejszym poważaniu nie mając czego ona chce. Miała grzecznie pochylić głowę, wysłuchać, zaakceptować i dostosować bez słowa skargi, a broń Boże inwencji własnej. Ledwo dochodziło do cięższej sytuacji, na powrót z Alice stawała się paczką, gwarantem awansu. Złotym kuponem otwierającym drzwi do kariery i do Diabła co czuła, o czym myślała. Nix za wszelką cenę chciał zostać Pazurem, nie liczyło się ilu ucierpi po drodze, oraz jakich rozmiarów zgliszcza pozostawi za sobą. Zaczął się łamać po przemówieniu Daltona, lecz ono także zgrzytnęło pod rudą kopułą. Oczywiście, bez słowa skargi i pretensji da się zamknąć na komisariacie, marnując czas na doglądanie garstki rannych, podczas gdy sytuacja na Wyspie pozostawała niewiadoma, zaś wirus, o rzeczywiście wydostał się spod kontroli, szalał w najlepsze, infekując po cichu kolejnych ludzi. Nowojorczyków w obozie. Runnerów w Bunkrze, element wraży, kłopotliwy. Rodzinę, tych którzy umieli wziąć pod uwagę uczucia kłopotliwej lekarki i leźć w sam środek piekła tylko po to, aby…
“Przecież oni już są Pazurami” - cienki głosik wyszeptał prosto do piegowatego ucha, a dziewczyna skrzywiła się nieznacznie, by zaraz przymknąć oczy. Dała słowo Tony’emu, że prawdy dwójka najemników dowie się dopiero w Hope. Zimne szpony trzymały ją za gardło, gdy patrzyła na cierpienie młodego mężczyzny. Niczego nie chciała w tej chwili bardziej, niż przesunąć się i objąć go pocieszająco, szepcząc do ucha słowa rozwiewające największą z jego trosk… ale nie wolno jej było. Rozumiała punkt widzenia, priorytety oraz rozkazy, jednak nie umiała ich zaakceptować, dając prowadzić się gładko jak po sznurku ku miejscu przeznaczenia. Nie na ślepo, z całym bagażem upiornych domysłów i niedopowiedzeń. Daltonowi zaś zwłoka była jak najbardziej na rękę - ewentualny pogrom miałby miejsce po stronie wroga, przez co jego ukochane miasto zyskałoby chwilę oddechu i blade widmo długo upragnionego spokoju. Przy fragmencie o likwidacji Runnerów, wypowiedzianym ot tak, lekkim tonem, w Savage się zagotowało. Pete na serio rozważał również tę alternatywę, dla niego byli przeszkodą, a te się likwiduje.
- Jakby komuś umknął pewien drobny, nieistotny szczegół… wykażę się karygodną impertynencją i pozwolę sobie zwrócić na niego uwagę. - odezwała się w końcu, obracając samą głowę w kierunku pozostałych. Mówiła chłodnym, uprzejmym tonem, tłumiąc pragnienie aby wydrzeć się na nich ile sił w płucach. Zbędne przejawy złości i agresji tylko zaognią konflikt, a napiętą sytuację bez tego dało się kroić nożem
- Obiekt Alice jest tuż obok. Prócz roli wątpliwej jakości oraz estetyki durnostojki, potrafi się wypowiadać w swoim imieniu. Za trzy dni ma się zgłosić na rozprawę, co zrobi gdyż się do tego zobowiązał. Jeżeli fakt, że Runnerzy rozwalili jednego ze swoich broniąc Boomer przed gwałtem i pobiciem nie jest żadnym dowodem na to, iż pałają żądzą aby was oboje wydusić jak szczenięta przy pierwszej lepszej okazji, zostań i poczekaj do rozprawy. Niweluje to ryzyko wyrządzenia wam domniemanej krzywdy. Waszej karty promocyjnej do pani Harper nie ruszą, a za trzy dni i tak tu wróci. Jeszcze jest szansa dostać się do wirusa nim epidemia wybuchnie na dobre, to ostatni dzwonek. Też jestem przerażona, ale brakuje… zastępstwa. Może nie znam się na taktykach, walce i przetrwaniu, a porównanie z żołnierzem to obelga dla tej szlachetnej formacji… nie usprawiedliwia to odwracania wzroku - patrzyła na Nixona, chowając zaciśnięte do bólu pięści w fałdach płaszcza - Bycie dowódcą to nie tylko wykonywanie rozkazów, ale też to o czym mówisz: elastyczność i umiejętność dostosowania się do ciągle zmieniających warunków pola bitwy. Wojna nie jest statyczna, czasem od jednej naszej decyzji zależy więcej niż nasze dobro, albo wygoda. Nie problem iść ślepo za rozkazami, sztuką jest umieć… patrzeć dalej i szerzej. Uważniej. Szeryf ma dużo racji, sumienie… ono rozgranicza zło od dobra. Nie istniejemy dla samych siebie, lecz jako część całości. Możemy udawać, że mamy ją gdzieś, jednak tak nie jest. Myślimy o niej, bierzemy pod uwagę. Cierpimy, gdy nasze plany nie współgrają z nią, a marzenia stają się zagrożone - wstała powoli i sztywnym krokiem przeszła te parę metrów, dzielących ją od siedzącego najemnika. Stanęła przed nim i wyciągnąwszy rękę, przejechała nią delikatnie po boku jego twarzy, zaczynając przy skroni, a kończąc na czubku brody. Chciał zmienić swoje życie, dojść do czegoś, czemu poświęcił się całkowicie… a ona robiła problemy. Stała okoniem i nijak nie dała się przekonać o słuszności racji drugiej strony. Gdyby nie chodziło o zarazę, byłaby skłonna opuścić Cheb, los jednak nigdy nie ustawiał ścieżek prostych, szerokich i wygodnych. Przypominały kręty, skalisty szlak wiodący pod górę.
- Nie ma łatwych decyzji. Poważna decyzja to zawsze wybór, szamotanina z samym sobą, chirurgia sumienia. Człowiek spełnia się w decyzjach, Nix. Wszystkiego nie przewidzisz. Trzeba wejrzeć w siebie i odrzucić to, na co nie może być zgody. Pozostanie niepewność. Kiedy coś postanowisz, stłumisz ją w sobie, zapiszesz wyłącznie na własny rachunek. Osądzą cię po rezultatach. Nikt nie zapyta o intencje. - westchnęła, próbując się uśmiechnąć. Dłoń z wyszczerzoną czaszką na chwilę zatrzymała się na okrytym wojskową kurtką ramieniu - Rozmawiałam z Tony’m na cmentarzu. Czasem wypadki losowe, choroby, aura pogodowa niweczą nawet najdoskonalsze plany i strategie. Cogito ergo sum. Myślę, więc jestem. Od myślenia nic nas nie zwalnia, choćby rozkazy samej Harper. Jesteśmy tylko ludźmi, mamy prawo do własnych uczuć i opinii. Tylko maszyny podążają ślepo za raz wydanym rozkazem, bez względu na czynniki zewnętrzne. Ich nie obchodzi ile trupów za sobą pozostawią, liczy się tylko cel. Nas stać na coś więcej. Ciebie stać na więcej - zakończyła, opuszczając rękę i chowając ją do kieszeni.

- Wolałbym się spełniać inaczej. - mruknął ponuro Nix przymykając na chwilę oczy. Ciężar decyzji nadal mu widocznie ciążył na sercu i duszy. - Ale teraz Alice nie ma żadnej pogody czy innego czynnika który blokował by nam odjazd stąd. Możemy wsiąść w samochód i odjechać.Tak jak szeryf mówi, jesteśmy wolni. Mamy swobodę manewru. I nie korzystamy z tego świadomie zostając tutaj. To błędna taktyka. Ja to widzę i szef na pewno też to zauważy. On zawsze wszystko zauważa. - Pazur pokręcił głową wyłuszczając Alice gdzie widzi problem i dlaczego tak trudno będzie zmierzyć się z konsekwencjami których widocznie już się obawiał. Z tego co mówił wyglądało jakby obawiał się, że szef spojrzy na jego zachowanie jak na jawną niesubordynację bez okoliczności łagodzących.
- Dobra, nie ma co tu tak siedzieć i płakać. Trzeba brać się do roboty skoro zostajemy. - Pazur rozłożył ręce i głośno klapnął się w uda przy okazji znów podnosząc się do pionu. Tym razem wyskoczył na cement pełen szronu, lodu i biegających insektów.

- Nix a popłyniesz z nami po Nico i resztę? - zapytał Eliott i dało się wyczuć wyraźne oczekiwanie i nadzieję w tym pytaniu.

- Właściwie to mogę popłynąć skoro zostajemy. - odezwał się po chwili wahania Pazur. - Boomer, zostaniesz tutaj i będziesz nas osłaniać. - wskazał spojrzeniem na baloniarę i ta kiwnęła głową zauważalnie żwawiej. Nawet pstryknięcie balonówy zabrzmiało jakoś raźniej. - Alice namówisz swoich kolegów by zabrali vana pod biuro? Bo jak nie trzeba by przenieść rannych do naszej terenówki i spróbować przewieźć. - Nix spojrzał na Alice gdy spytał ją już spokojnym głosem.

Powiedział “koledzy” zamiast “gangerzy”, nie rzucał też innymi epitetami i najwyraźniej podjął decyzję niezgodną z taktyką, lecz zgodną z sumieniem. Wycofał się z upartego dążenia do wyjazdu, zdecydował zostać na miejscu i wziąć na barki owoce konsekwencji. Lekarka patrzyła jak próbuje zachować kamienną twarz, lecz widziała w sztywnych ruchach tajoną złość, rezygnację… i strach. Zwykły, ludzki strach co będzie dalej. Szef potraktuje go surowo, cofnie dane słowo przez co droga do kariery, a także spełnienia marzenia życia, zamknie się. Może nie na zawsze, lecz na długi czas… choć byli już tak blisko, on i Emma. Zaledwie o krok o upragnionej promocji, osiągnięcia celu. Pazury spasowały, a Savage czuła wyrzuty sumienia. Nie powinna naciskać, gadać swojego, lecz i tak to robiła, bo tak trzeba. Mówić i robić rzeczy niewygodne, choć konieczne. W aktualnym rozrachunku cała wina spadała na Pete’a, jako dowodzącego i zostanie z tego rozliczony bardzo skrupulatnie… chyba, że stanie się coś, co zmniejszy jego przewiny, odciąży sumienie. Rzuci na problem kompletnie nowe światło.
Niewielka ruda figurka biła się z myślami, analizując w czaszce kolejne scenariusze i czynniki, gryzła z własnym sumieniem, by w końcu podejść prosto do najemnika i bez słowa objąć go z całej siły, wtulając twarz w mundur na wysokości piersi. Ciepło ciała przebijało się przez materiał, kontrastujące przyjemnie z nocnym chłodem panującym niepodzielnie nie tylko w zrujnowanym garażu. Czuła jak zaledwie kilkanaście centymetrów od jej skroni bije mocno serce, skryte w klatce żeber, pompuje krew i napędza resztę ciała mężczyzny do działania. Mocne, miarowe dudnienie wypełniło uszy, nozdrza zaatakował znajomy już zapach, będący mieszaniną potu, demobilu, szarego mydła i smaru do czyszczenia broni, a także tego nieuchwytnego czynnika, znamionującego danego człowieka jako odrębną jednostkę. Wyjątkową, niepowtarzalną. Element rozpoznawczy wśród morza innych woni, dzięki któremu szło rozpoznać kogoś bez konieczności uchylania powiek.
Stała tak dłuższą chwilę, drżąc i milcząc. Z zamkniętymi oczami próbowała przekazać niewerbalnie wdzięczność, pocieszenie, a także spokój, którego jej już brakowało. Powoli klarowała kolejne zdania, układając je w jeden ciąg i podejmując kolejne decyzje w kompletnej ciszy. Być może ostatni raz zyskała szansę na zbliżenie się do Pazura na tak niewielką odległość, bez niechęci czy pretensji.
- Będzie dobrze, skarbie - uniosła głowę i stając na palcach pocałowała go w policzek, uśmiechając się ciepło. - Tony nie będzie miał nic do zarzucenia żadnemu z was. Ani tobie, ani Boomer. Obejdzie się bez pretensji, degradacji, albo innych reperkusji. Waszym zadaniem jest dostarczenie mnie żywej i zdrowej do Hope, prawda? Jesteście cudownymi ludźmi, doskonałymi żołnierzami. Cieszę się że miałam zaszczyt was poznać. Jeśli ktoś ma być tym winnym, odpowiedzialnym za niewykonanie rozkazów… - westchnęła ciężko, opuszczając ręce i robiąc cztery kroki do tyłu. Oddychała płytko bojąc się tego, co zaraz powie, wystarczył jednak rzut oka na czarną, plastikową kartę, aby myśli się rozjaśniły, zaś w mózgu zagościł spokój. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i policzywszy w myślach do dziesięciu, spojrzała wpierw na Daltona, potem na jego przytomnych zastępców, czających się w okolicy vana, by finalnie skupić się na Nixie. Twarz jej stężała, zmieniając się w uprzejmą maskę poważnego lekarza.
- Biorąc pod uwagę braki środków do obrony i przeciwdziałania skażeniu, będącymi pokłosiem dwóch dekad wojny, a także późniejszej degradacji społeczeno-administracyjnej, każdy czyn mający w rezultacie zaszkodzić pod tym kątem szerszej grupie obywateli, nabiera o wiele większej mocy i wydźwięku. Ze względu na przetrzebioną populację, nawet małe miasteczko jest aglomeracją, na której stratę nie można pozwolić. Poświęcenie go dla wygody jednej jednostki jest nazywane ludobójstwem. Te w czasach Trybunału w Kopenhadze, uznano za czyn nieulegający przedawnieniu - Zbrodnię przeciwko ludzkości, karaną w jeden jedynym sprawiedliwy sposób - mówiła spokojnie, patrząc najemnikowi prosto w oczy bez śladu wahania. Na rozterki nie było już miejsca - Karę najwyższą, ostateczną. Karę śmierci, stosowaną od początków istnienia prawa, różnie w zależności od krajów, systemów prawnych i epok, najczęściej za czyny uniwersalnie złe i o wyjątkowej szkodliwości społecznej. Dodatkowym czynnikiem obciążającym jest tu złamanie przysięgi Hipokratesa, którą składałam przy odbieraniu dyplomu. Cytując: “Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów nadany mi tytuł lekarza i w pełni świadoma związanych z nim obowiązków przyrzekam: obowiązki te sumiennie spełniać; służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu; według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek; nie nadużywać ich zaufania i dochować tajemnicy lekarskiej nawet po śmierci chorego; strzec godności stanu lekarskiego i niczym jej nie splamić, a do kolegów lekarzy odnosić się z należną im życzliwością, nie podważając zaufania do nich, jednak postępując bezstronnie i mając na względzie dobro chorych; stale poszerzać swą wiedzę lekarską i podawać do wiadomości świata lekarskiego wszystko to, co uda mi się wynaleźć i udoskonalić. Przyrzekam to uroczyście.” - uniosła brodę dumnie ku górze.
- Mamy więc dodatkowo krzywoprzysięstwo, wykonane z premedytacją… jakby ludobójstwo było niewystarczająco obciążające. Runnerzy dowiedzieli się o Bunkrze ode mnie. Wina za wypuszczenie i rozprzestrzenienie wirusa spada na moje barki, tak samo jak liczba ofiar epidemii. Brak reakcji i miganie od obowiązków, a także konsekwencji, brak udzielonej pomocy i próby zapobieżenia katastrofie. Brak chęci zbadania tematu i woli, aby służyć społeczeństwu, nie sobie samemu. Opuszczenie miasta, zostanie tu i czekanie aż zaraza wybuchnie w najlepsze to odmowa wypełnienia rozkazów oraz obietnic, złożonych pod przysięgą. Ucieczka, dezercja. Nie jestem żołnierzem, agentem… tylko lekarzem. Aniołem Miłosierdzia. Nie podlegam rozkazom wojskowym. Wydany przez waszego przełożonego rozkaz obejmuje dostarczenie mnie żywej, w stanie nienaruszonym do miejsca docelowego, jakim jest ośrodek badań nad bronią chemiczną i magazyn zaopatrzeniowy Czerwonego Krzyża, nazywany w skrócie Hope. Nie jest to żart, mówię jak najbardziej poważnie, świadoma wagi słów, wypowiedzianych przy niezależnych, niezawistnych świadkach, będących dodatkowo szanowanymi stróżami prawa - ukłoniła się lekko wpierw Daltonowi, potem jego zastępcom i znów patrzyła na Pazura, pokonując drżenie głosu - Zasługuję na karę śmierci i wyrok wykonam na sobie osobiście, jeżeli w przeciągu osiemnastu godzin nie znajdę się w Bunkrze i nie zacznę pracować nad szczepionką, robiąc wreszcie to, co do mnie należy. Jest to postanowienie wiążące, które składam, przysięgając na życie mojego przybranego ojca, Anthony’ego “Cassa” Rewersa. Nie ma niczego, co byłoby mi droższe i na czym bardziej by mi zależało. Dodatkowo środki przymusu bezpośredniego, stosowane przez T...Theissa do wymuszenia współpracy i utrzymania… jesteście zbyt dobrymi ludźmi, by trzymać mnie przy życiu za pomocą torturowania i przetrzymywania cywili, więc jeżeli ktoś ucierpi, nie będą to postronni… Tym… nigdy więcej torturowania dzieci - przełknęła ślinę i zapaliwszy trzęsącymi się dłońmi papierosa, dodała już neutralnej, wyraźnie zmęczona i przybita - Tony wie, że jestem do tego zdolna, nie będzie do was żywił żadnych pretensji. Tak… porozmawiam z chłopakami, poproszę aby pomogli z rannymi. Przetransportowali ich zanim ruszymy. Coś jeszcze?

Nix wydawał się być zaskoczony tym nagłym “atakiem” Alice. Stał przez moment z rozłożonymi ramionami gdy lekarka wtulała się w jego tors. Ale po pierwszej chwili też ją objął i przytulił.
- No dobra, dobra… No już, już… - poklepywał ją lekko po ramionach i plecach w pocieszającym geście. Boomer też wydawała się zaskoczona ale po chwili widząc rozwój sceny uśmiechnęła się lekko kiwając głową. Zrobiło się naprawdę miło, wręcz tkliwie. Co prawda po naprężeniu ramion i mięśni najemnika Alice wyczuła, że coś chyba niezbyt podziela jej pogląd, że “wszystko będzie dobrze” zwłaszcza pod wpływem reakcji szefa ale się z tym już nie kłócił i nie dyskutował zatrzymując opinię dla siebie.
Wszystko skończyło się równie nagle jak się zaczęło. Najpierw gdy Alice zaczęła mówić o rzeczach o których pewnie orientował się jedynie Dalton by w pełni pojąć o czym mówi. Boomer skoczyły nagle brwi do góry i pytająco spojrzała na Nixa chyba licząc, że on załapał o czym rudowłosa mówi. Ten miał minę jednak niepewną choć chyba ogólnie nadążał do czego pije i zmierza ta rozmowa. Uniósł swoje brwi, złożył swoje dłonie na biodrach i zaczął kręcić przecząco głową wpatrując się w czubki swoich butów. Nie przerywał jej póki nie zaczęła mówić o szantażu i swoim samobójstwie bo z twarzy od razu się zjeżył na jej “negocjacje”. Znów jednak dał jej skończyć.
- Tak chcesz to załatwić? - spytał niby spokojnie ale jednak wkurzenie było wyraźnie słychać w głosie Pazura. - Odpada Alice. Nie wracamy ani na Wyspę ani do Bunkra. Jeśli trzeba będzie cię skuć by cię zawieźć do Hopę to cię skuję. Ale dowiozę cię do Hope tak jak chciał tego szef. - wskazał na nią palcem mówiąc dobitnie kolejne słowa i zdania. - A teraz nie, nic więcej. Wystarczy, że porozmawiasz z nimi by nam pomogli. I nie będziesz uprawiać nam dywersji za plecami. I w sumie nic więcej od ciebie nie wymagam. Zrobisz to Alice? - Pazur spytał wciąż trzymając dłonie na swoich biodrach. Pozostali milczeli ale też widocznie przeżyli szok huśtawki nastrojów od wzajemnego pocieszania, życzliwości i przytulania do gadek o samobójstwie i skuwaniu.

- Nie chciałam, ale to… jedyne rozwiązanie przy którym żadne z was nie zostanie pociągnięte do ewentualnej odpowiedzialności przez przełożonego. Nie jesteście winni żadnych opóźnień, cała odpowiedzialność spada na mnie. Zostajecie kryci, zabezpieczeni. Chcę, abyście wykonali zadanie… ale nie takim kosztem. Czasem bezwiednie popadamy w niewolę, ponieważ wolność kojarzy nam się z brakiem granic i konsekwencji, ale to ułuda. Miraż. Kłamstwo narosłe na kłamstwie. Za niesprawiedliwość, ból, krzywdę i cierpienie są odpowiedzialni nie tylko ci, którzy je bezpośrednio wywołują, ale również ci, którzy nie czynią wszystkiego co leży w ich mocy, aby temu przeszkodzić. Nie musicie wracać do Bunkra, można to załatwić inaczej… aby nikt więcej nie cierpiał i nie umierał z powodu rudego, niewartego tego parcha. Brak elementu zapalnego eliminuje konflikt. - pokręciła głową, wyjmując telefon z torby. Ścisnęła go po boku, budząc powoli do życia.
- Sami piszemy nasz los. Jeszcze jest czas… skucie, skrępowanie nic nie da. Przerabiałam to z Theissem. Otworzenie żył, odpowiednio długie uciskanie poszczególnych mięśni co powoduje albo niedokrwienie serca i zgon… albo uduszenie i w rezultacie również zgon. Połknięcie języka, uduszenie bez konieczności posiadania sznura… samym ubraniem, przegryzienie bądź przetarcie skóry w miejscu gdzie zaraz pod nią przebiegają najważniejsze arterie. Wymierzenie odpowiedniej dawki leków, wstrzyknięcie do krwiobiegu kilku miligramów powietrza, utopienie w przysłowiowej szklance wody podczas picia, rozbicie czaszki przy upadku ze schodów, bądź innej wysokości. Wyłamanie kości ze stawów i za ich pomocą narobienie szkód w strukturze organów wewnętrznych… wystarczą do tego żebra - wzruszyła nerwowo ramionami, niechętnie wymieniając korowód rozwiązań - Przez te parę miesięcy ułożyłam setki planów awaryjnych, rozwiązań pozwalających… na eliminację czynnika… jestem lekarzem. Dlatego trzymał i torturował pacjentów… kazał patrzeć… póki żyli miał gwarancję, że mu nie ucieknę. Definitywnie. Też mnie potrzebował - westchnęła ciężko i cisnęła ze złością w połowie dopalonym papierosem, aż ten odbił się od ściany, kończąc żywot w kałuży deszczówki. Żar syknął w kontakcie z wodą, zamrugał i poddał się, stając się równie zimny i ciemny co otaczający go gruz.
- Ludzie w mieście potrzebują pomocy i wsparcia. Są porządni, chcą tylko przetrwać i mieć spokój. Nie są… agresorami w skórach, szukający zaczepki i dyszącymi wojną. - spojrzała z melancholią na skupionych we własnym gronie gangerów - Widziałeś jak się do mnie odnoszą i wiesz, że prędzej sami zginą, niż pozwolą aby coś mi się stało. Z nikim nie będę bezpieczniejsza przez te trzy dni. Ty i Boomer… może nie znamy się długo, ale… szybko się przywiązuję, szczególnie do tych, którzy potrafili okazać serce i dobroć. Bardzo was oboje lubię. Jeżeli zacznie się scysja… ktoś zginie, to pewne. Nie nosicie pukawek na wodę, a kule zabijają. Nie chcę, aby ktoś znowu przeze mnie umierał, żeby coś ci się stało, Nix. - ramiona lekarki opadły, głos przeszedł w chrypę.
- Tobie, Boomer, Babie, szeryfowi, Erykowi i Eliottowi. Hektorowi, Paulowi… San Marino, Tweety, Leninowi, Hiverowi, Gecko i Chromiemu. Tacie, Brianowi, sierżantowi Talbotowi. Gabby’iemu, temu kwatermistrzowi który pożyczył mi termos, dziewczynie ze sztabu Nowojorczyków zajmującej się nasłuchem. Strażnikom przed namiotem przesłuchań, porucznikowi obsługującemu moździerz, całej obsadzie z Nowego Jorku jaka tu przyjechała. Kapitanowi Richardsonowi, Kingowi i Lammarowi. April, pani Saxton, państwu Mathis, Laurze, Scottowi Sandersowi, Golitzowi, Kate, Willmie, Sue, Jenny i Molly. Benowi Ridleyowi i jego licznej rodzinie. Luke’owi i Markowi Pierce’om, Samowi Lottowi, Ralphowi Bufordowi, Patrickowi Sierra, Tommy’emu Symonsowi, Raymondowi Abelowi, Neilowi Brownowi, Jasonowi Rasco, Fredowi Nelsonowi i jego rodzinie… ma tu żonę Emmę i dwójkę dzieciaków w wieku pięciu i sześciu lat: Ethana i Marry. Których przez ten cholerny konflikt nie widział od paru miesięcy. Robertowi Granderowi - z kazdym kolejnym wymienionym imieniem stawała się coraz bledsza, o ile było to możliwe. I coraz bardziej zmęczona - Nicolette duClare, Gordonowi Walkerowi, Nathanielowi Lynxowi, Drzazdze, Jąkale, Chrisowi, Tomowi, Jednookiemu, Krogulcowi, Hankowi, Big Mike’owi, MacArturowi, Youngbloodowi, Taylorowi, Guido. Toby’emu i Bertowi, którzy zostali ranni jeszcze w Detroit. Małej Jenny, Monice i Timowi - dzieciom z Bunkra, ich rodzinom tam mieszkającym. Panu Patrickowi, pozostałym mieszkańcom Cheb… reszcie Runnerów. Nikomu. Tak wiele istnień, marzeń, planów, słabości, nadziei i trosk… nie jest warte jednego życia. Anioły zawsze muszą mieć skrzydła wystarczająco duże, aby otoczyć nimi potrzebujących i osłonić ich przed krzywdą czy bólem. To figuruje w naszym kontrakcie z Bogiem, gdy bierzemy na siebie odpowiedzialność za ich życie oraz zdrowie i choć czasem gubimy się, zbaczamy ze swojej ścieżki… próbujemy się dostosować. Przestać generować problemy, ciągle zawodzić cudze nadzieje. Być tymi, których chcą widzieć w nas nasi najbliżsi… nie będziemy nigdy nimi: ideałami, kopiami ich wymagań i oczekiwań. Sztucznymi tworami, kroczącymi torami jakie nam wyznaczono. Musimy odnaleźć własną drogę, zaakceptować słabości, niedoskonałości. Przestać udawać i znaleźć swoją ścieżkę… potknąć się, upaść… dostrzec nową perspektywę. Przypomnieć co tak naprawdę się dla nas liczy… i iść dalej. Nie proszę, abyście szli moją drogą. Brali odpowiedzialność za nie swoje grzechy… wy zaś nie wbijajcie mnie we własne mundury. Gdyby Baba zaprzeczył istnieniu wirusa… prawdopodobnie jechalibyśmy już do Hope. Nie zaprzeczył jednak, potwierdził. Moja winę i odpowiedzialność. - elektroniczne ustrojstwo rozbłysło budząc się do życia. Szybko wybrała opcję alarmu i ustawiła odpowiedni za osiemnaście godzin. Deadline dosłownie i w przenośni. Gdy mówiło się “a”, zostawało wydeklamować cały alfabet, inaczej stawało się śmiesznym i niewartym niczego poza splunięciem.
- Dla was Rich to tylko imię, ciekawostka oznaczona skrótem MIA. Jedna z wielu ofiar podziemi, dziwnym zbiegiem okoliczności nosząca to samo imię, co… jednostka po drugiej stronie konsolety, rozmawiająca z Tonym, gdy wy wynosiliście Jimmy’iego. Dla mnie to Richard Spinner, snajper i medyk. Ktoś, kogo kochałam, kto razem z tatą uczył jak żyć po wojnie. Kto szukał przez parę miesięcy po całych Stanach i… został pod gruzami. Kto osłonił przed kulami i wepchnął do windy, nim wysadził piętro razem z odpowiedzialnymi za przedostatnie porwanie.Kto wedle zdobytych przez Tony’ego informacji wciąż może żyć, nie wiem jak… ale patrząc na informacje… moją amnezję i pomieszanie. Niepewność co jest prawdą, realnym wspomnieniem... może być tam, ciągle czekać aż… - głos odmówił lekarce współpracy, schowała telefon do kieszeni, pokonując przemożną chęć, by zacząć krzyczeć. Wzięła porządny wdech, wstrzymując powietrze w płucach i wypuściła je przez nos. Dopiero wtedy podjęła wątek.
- Wymagasz zdrady wszystkiego w co wierzę, porzucenia ideałów, wyznawanych wartości. Odrzucenia człowieczeństwa. Za dużo… nie dam rady tak żyć. Nie ma do tego usprawiedliwienia, żadnego aby siedzieć beznamiętnie i patrzeć jak świat płonie. nie chcę oglądać korowodu martwych twarzy, przyglądać się zgliszczom i ruinom. Wyjechać, zostawiając całe grono pacjentów i wiedząc, że skończą jak Spider… będą umierać w cierpieniu, bez szans na ratunek. Nikt im nie pomoże, nie przyjdzie i nie ocali. Śmierć… nie przyłożę ręki do śmierci kolejnych pacjentów. Nie, gdy wciąż jest nadzieja. Tylko ona nam pozostaje, ostatni element trzymający przy zdrowych zmysłach, gdy całą resztę ogarnia pożoga. Nie chcę umierać, ale niektórych słów i czynów nie idzie cofnąć.Trzeba być… konsekwentnym. Pozostaje przyjąć z pokorą los jaki sami sobie zgotowaliśmy... a ja już jestem zmęczona. Chcę… wreszcie odpocząć. Doprowadzisz przesyłkę do celu, zostawisz w cholerę i zajmiesz własnym życiem, nie oglądając się za siebie. Macie się z Boomer wzajemnie, podołacie przyszłości. Staniesz się ważny, wyjatkowy, będziesz się piął po szczeblach kariery, mając głęboko w nosie ile istnień poszło do piachu, cel zostanie osiągnięty, a to najważniejsze, prawda? Zapomnisz o Cheb, Runnerach, Bunkrze, Wirusie. O liczbie zarażonych, koszmarze szykujacym się w szarganym przez wojnę miasteczku na krańcu strefy wpływów gangu z Detroit. Jedna z dziesiątek misji, dziesiątek celów, dziesiątek przesyłek. Zapomnisz, że ktoś taki jak Alice Savage w ogóle istniał - zielone oczy patrzyły apatycznie prosto w ciemnoniebieskie. Bez wyrzutu, czy złości, były po prostu puste. Martwe i szkliste na podobieństwo dwóch okruchów szmaragdu - Czy oszalała, przeżyła dłużej niż parę chwil po twoim odjeździe… nie będzie warte wspomnienia, ani funta kłaków. Przecież misja wykonana, co będzie dalej z nią działo cię nie obchodzi, nie twój problem. “Była dziwna, kłopotliwa, irytująca”, może “była miła” i zbywające wzruszenie ramion, bo przeszłość to przeszłość. - uniosła dłonie do twarzy i przetarła zdrętwiałe mięśnie, choć na krótką chwilę odcinając się w ten symboliczny sposób od Nixa i pozostałej części obserwatorów.
- Ona tam nie dotrze, nie da rady unieść ciężaru winy. Popłyń po Nowojorczyków, porozmawiam z chłopakami aby w tym czasie zajęli się transportem rannych do komisariatu. Przemyśl… postaw się po drugiej stronie. Tylko o to cię proszę. Do reszty wrócimy, gdy potrzebujący opieki medycznej zostaną opatrzeni i znajdą się w bezpiecznym miejscu… i bez obaw, treść tej rozmowy nie dotrze do uszu Runnerów. Nie potrzeba nam kolejnych nieporozumień - pokręciła głową, zbierając się do odejścia w kierunku Bliźniaków.

- “Nie musicie wracać do Bunkra”? - Nix powtórzył zwrot użyty przez Savage i prychnął ironicznie kręcąc przecząco do tego głową. - Tak, Alice, tak. Pewnie, że nie musimy. Puścimy cię tam samą z twoimi kolegami. Mhm. Właśnie po tym jak dopiero co od paru dni prowadzimy operację by cię odnaleźć i stamtąd wycinać. Jasne, Alice właśnie po to to wszystko robiliśmy. By cię teraz z powrotem wziąć i wypuścić tam skąd, żeśmy dopiero co cie wyciągnęli. - młody Pazur nie był uprzejmy dostrzec logiki postępowania w tym punkcie w którym Alice proponowała takie rozwiązanie.
- I co do twojego bezpieczeństwa ja mam jednak inny punkt widzenia. Myślę, że przez następne trzy dni poziom bezpieczeństwa z nami, po opuszczeniu zagrożonego walkami i jak mówisz zarazą rejonu jest znacznie wyższy niż z nimi, w rejonie objętym walką z regularną armią i jak móiwsz zarazą. A powiem ci, że rozpoznanie i szacowanie niebezpieczeństwa to jest jeden z przedmiotów jakie wykładał nam szef. - Pazur wskazał na nieprzytomnego olbrzyma w masce tlenowej na twarzy. Zapewne bazował na pomyśle oddalania się od oczywistych źródeł zagrożeń jak walki zbrojne czy ogniska epidemii o jakiej ona mówiła. A ona wręcz przeciwnie, pomysł by wracać z Runnerami do Bunkra oznaczał powrót do samego epicentrum zagrożonego rejonu.
- Ale tak, masz rację, jak zacznie się scysja pewnie ktoś zginie. Nie chciałbym tego. Ale jeśli się zacznie nie będziemy mieć wyboru. Nie dam zabić ani ciebie, ani siebie, Boomer czy szefa. Nie chciałbym też zabijać kogokolwiek w tym garażu. Ale zrobię to jeśli się zacznie. Dlatego z tobą rozmawiam. Porozmawiaj z nimi. Pojedziesz z szeryfem i resztą do biura. My spróbujemy sprawdzić co z tymi kutrami. Nie wiem ile nam zejdzie. Ale myślę, że do rana powinno się wyjaśnić. Może do tego czasu obudzi się szef. I wtedy powie co dalej robić. Ale jeżeli tutaj wybuchnie strzelania nie będę stał bezczynnie. - odpowiedział Nix nieco spokojniejszym choć i dużo poważniej brzmiącym tonem. Broń tutaj miał chyba każdy i siły Runnerów do reszty wydawały się być dość wyrównane. Co oznaczało spore szanse na wyrównaną walkę i podobną ilość rannych i zabitych po obydwu stronach.
- I ja się cały czas Alice wczuwam w drugą stronę. Próbuję przynajmniej. I wychodzi mi, że te kutry po coś tu są i czegoś chcą. Choć nie wiem czego. Ale są tu naprawdę. Wychodzi mi, że Eryk i Eliott popłynął tą łódką po Nico czy popłynę z nimi czy nie. Wychodzi mi, że tamci dwaj spróbują mnie zlikwidować gdy tylko nadarzy się okazja. I to z dala od ciebie jeśli by była możliwość. I, że prędzej czy później zjawią się gdzieś tu Nowojorczycy by odnaleźć i zabrać swoich ludzi. Wychodzi mi, że w tej chwili nie ma żadnej zarazy na Wyspie. Zobacz na Hektora. Dopiero co był w Bunkrze i coś mi nie wygląda, żeby wrócił z ogniska zarazy. Ani fizycznie ani psychicznie. Wychodzi mi jednak, że ty w nią mimo to wierzysz. Wierzysz też, że możesz coś na to poradzić. Mimo, że jak ci mówiłem, dowodów na to nie ma. Wierzę zaś, że zależy ci na powrocie do Bunkra również ze względów osobistych. I wkurza mnie jak bierzesz mnie za idiotę który nie dostrzeże naginania przez ciebie faktów i ignorowania niewygodnych dla ciebie faktów. Wydaje mi się, że rozumiem powody i motywy ale i tak wkurza mnie to. Tak samo ja wkurza, mnie chyba najbardziej to, że bierzesz mnie za jakiegoś nieczułego karierowicza. Co właśnie widać po tym jak właśnie jedziemy terenówką do Hope. Albo to, że za tydzień zapomnę ciebie albo to co się tu wydarzyło. Wkurza mnie, że nie widzisz, że gdzie ty tam i my. Więc jak pójdziesz w epicentrum wybuchu jądrowego to my też. Jesteśmy Pazurami Alice. No przynajmniej póki się szef nie obudzi. A póki co my też prędzej zginiemy niż pozwolimy by coś ci się stało. - Pazur mówił powoli zdanie po zdaniu z częstymi przerwami między nimi. Wyglądało jakby mówił na serio i wierzył w to co mówi. Stojąca obok niego pod koniec jego wypowiedzi pyknęła balonówką i pokiwała twierdząco głową.
- I z tych przemyśleń Alice mi wychodzi, że gdyby ten lekarz z Bunkra nadal żył to nie powinien z medycznego punktu widzenia pozwolić opuszczać mieszkańcom Bunkier. A jak wiemy oni go opuszczali. Zarażeń jak mi wiadomo nie ma. Więc jeśli tam jest jakiś wirus to jest pod jakąś kontrolą. Nie wiem jaki ma czas inkubacji ale zazwyczaj kwarantanny w zależności od chorób są na dwa, trzy tygodnie. Czasem nawet pięć. Jak nie ma zachorowań to uznaje się że teren jest czysty. Tutaj ludzie z Bunkra przychodzili non stop od zimy albo i dłużej. W zupełności starcza by choroba się ujawniła bo tutaj żadnych szczepionek nie ma. A nie ujawniła się Alice. Czyli albo ci co byli w Bunkrze nie przenieśli tej zarazy albo jej nie ma w ogóle. Jest pewna szansa, że wirus, jeśli jest, mógł się przedostać w ciągu ostatnich paru dni czy tygodni i być jeszcze w stanie utajonym. Ile ten stan trwa to nie wiem. Ale Baba mówił, że go nie było z tydzień. Czyli tydzień temu opuścił Bunkier. I w rozmowie ze mną nie mówił nic o żadnej zarazie. Ani z innymi z tego co ja słyszałem. Jeśli tobie coś powiedział coś więcej to nie wiem. Ty to wiesz. Ale on ma najświeższe informację sprzed tygodnia. Przez te parę ostatnich dni też nikt nie meldował o żadnej zarazie. Ile może trwać etap utajenia? Zanim wystąpią pierwsze objawy? Z kilka dni? Tydzień? Dwa tygodnie? Jeśli wirus tam tak szaleje wydaje mi się, że już coś powinno być znać. Gdyby wirus szalał w Bunkrze Hektor by pewnie coś wiedział. - wskazał głową w stronę trójki stojących przy podpalonej beczce Runnerów.
- Mi pewnie i tak by nie powiedział. Ale myślę, że powiedziałby tobie. W końcu jesteś ich lekarzem. Ale coś mi mówi, że wówczas powiedziałabyś mi o tym od razu by mnie przekonać. A nie mówisz więc stawiam, że nic takiego nie było. I na koniec Alice jeśli nie ma jeszcze pierwszych objawów to nawet jak jest tam jakaś zaraza to albo jest pod kontrolą albo da się jeszcze coś zrobić w czasie większym niż kilka godzin czy dni. I wychodzi mi jeszcze, że znalezienie jakiekolwiek szczepionki to nie jest takie proste. Nawet kiedyś dla dawnych laboratoriów. A w Schronie nie wiadomo co zostało. I dlatego Alice z mojego puntu widzenia zaraza w Bunkrze jest jakąś tam mało sprawdzalną rzeczą. A ryzyko by tam wrócić jest ogromne. Nie mówimy o spacerze do sąsiedniej wioski gdzie żyją podobni mieszkańcy jak tutaj. Na to bym się pewnie zgodził bo jest szansa dotrzeć tam do rana i bez zbędnych komplikacji i zagrożeń. Ale nie chodzi o sąsiednią wioskę. Nie, mówimy o skomplikowanej operacji powrotu do centrum pola bitwy. I to do samego obozu wroga. Dla ciebie to są przyjaciele i koledzy. Ale dla nas to jest zagrożenie w stężeniu nieporównywalnym dla niczego tutaj. Widzę, że się martwisz nie tylko o Runnerów. I chcesz zapobiec tej zarazie. Widzę to Alice. Ale ryzyko powrotu tam jest skrajnie wysokie. A wynik niepewny. Alternatywą jest wyjazd do Hope. Gdzie wynik jest bardzo prawdopodobny, a ryzyko umiarkowane. Dlatego ja proponuje przeczekać tu do rana. Do rana zostało parę godzin. Parę godzin wirusowi wiele nie zmieni. Nam może sporo. Powinna się wyjaśnić sprawa z kutrami. Może się szef obudzi. Może dojdą nas jakieś wieści z Wyspy. - na koniec dłuższej wypowiedzi wzruszył ramionami. Nie wiedział co będzie tak samo jak nikt z obecnych. Przedstawił jednak swój punkt widzenia na podstawie aktualnej wiedzy jaką miał na tą chwilę.
- Na razie wszystko co dotyczy naszej wiedzy o aktualnej sytuacji w Bunkrze jest bardzo mętne. Wiemy, że Runnerzy opanowali Bunkier i pewnie nadal tam są. Nic więcej z konkretów nie mamy. Ale można spróbować się czegoś dowiedzieć. Przynajmniej hipotetycznie. Nowojorczycy mają łączność radiową. Powinni mieć też ją ze swoimi wysuniętymi placówkami na Wyspie. Z nich zaś powinno być najbliżej do linii Runnerów. Ci zaś powinni jakoś orientować się co się dzieje w Bunkrze. Może nawet pogadać z kimś konkretnym. Ten plan ma dwa słabe punkty. Pierwszym jest nawiązanie przez nas łączności z Nowojorczykami tutaj po tej stronie jeziora. Drugim przekonanie jakichkolwiek Nowojorczyków żeby zaczęli jakikolwiek dialog przez linię frontu z jakimikolwiek Runnerami tam na Wyspie. To mi przyszło do głowy co by można zrobić na miejscu i teraz. Ale co dalej to nie wiem jakby wyszło. - powiedział po chwili zastanowienia jaką widzi alternatywę na resztę nocy. Coś co można zdziałać nie opuszczając tej części jeziora.

- Nikogo nie prosiłam, aby mnie stamtąd wyrywał. Ani ciebie, ani jego - wskazała palcem wpierw na pierś Nixa, potem na nieprzytomnego Tony’ego - Nikt się nie pytał o zdanie, tak samo jak na posterunku. Im też nie wpadło do głowy, że dobrze się siedzi za kratami - palec przetransportował się w bok i pokazał gangerów - Jasne, weź ten cholerny karabin i strzel sobie w łeb w imię wyższej sprawy! No dalej, zrób to! Na co czekasz?! Oboje to zróbcie, od razu cały magazynek prosto w skroń- zaciśnięte pięści wróciły do boków lekarki i tam pozostały, gdy zrobiła krok w stronę najemnika, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby - Jeszcze raz usłyszę o umieraniu za sprawę, promocję, tytuły, racje, a przysięgam że zwymiotuję! Gdzie się nie ruszyć ktoś chce umierać i deklaruje to tak o - lekko, bez zawahania… bo to proste! Najprostsze cholerne rozwiązanie! Zdechnąć, zostawić cały bajzel innym i niech oni się martwią! Przestać się bać, cierpieć, odczuwać głód i niepewność! Niech inni żyją dalej i się taplają w bagienku, ja sobie bohatersko umrę i tyle! Postawią mi piękny pomnik z marmuru, uronią parę łez i będą pamiętać, że wyciągnęłam dzielnie kopyta aby im żyło się lepiej! A nie będzie! Będą musieli żyć tylko z pamięcią, nic innego im nie pozostanie! Żyć z dziurą w piersi i świadomością, że już nigdy nie będą mogli z kimś porozmawiać. Zobaczyć go, dotknąć. Że go nie ma i nieważne co zrobią - już go nie będzie! Nie pojawi się nagle w progu, nie uśmiechnie się i nie… zostaną z pustką, potem kolejną i kolejną, aż nie zostanie nic poza nią. I wspomnieniami, przeklętymi obrazami wypalonymi na wewnętrznej stronie powiek. Tęsknotą! Widmem głosu odbijającego się w czaszce niczym cyfrowy plik, odtwarzany raz po raz… drobiazgiem codziennego użytku, który nagle urośnie do rangi artefaktu, bo należał… - z początku warczała ze złością, wylewając całe jej pokłady prosto na młode Pazury. Z każdym wypowiedzianym zdaniem wracała do opanowania, aż w końcu zaczęła się zacinać, wyduszając słowa na siłę, mrugając przy tym często.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline