Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-01-2017, 07:35   #491
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Czarna i Czitboy


Człowiek tak został skonstruowany, by dążyć do celu i gnać za marzeniami, o ile życie nie pozbawiło go całkowicie optymizmu, tudzież nadziei. Chciał realizować zamierzone postanowienia, wykonywać kolejne kroki na drodze ku lepszej przyszłości. Żyć pełnią życia, mimo apokalipsy toczącej rdzą cały pozostały po wojnie świat. Chciał dobrze dla siebie, swoich bliskich, potem dopiero rozpatrywał wygodę i losy dalszej okolicy, kończąc na wrogach, których to najchętniej widział w tym równaniu nieszkodliwych na podobieństwo parogodzinnych zwłok - już nie sprawiających kłopotów motorycznych i jeszcze nie grożących zarażeniem jedną z setek bakterii gnilnych, zaczynających żer na truchle raptem kwadrans od chwili zgonu.
Słuchając w milczeniu wymiany zdań między Pazurami, a szeryfem, Savage czuła jak od środka rozsadza ją złość i niedowierzanie. Siedziała sztywno, z nogami splecionymi w kostkach, wyprostowanymi plecami, oraz dłońmi splecionymi na podołku - nieruchoma i statyczna niczym wycięta z marmuru rzeźba dobrego wychowania. Kolorem skóry również dorównywała owemu kamieniowi, przybierając odcień bladości, przy którym śnieg mógł wydawać sie szarą breją. Po raz kolejny zebrało się grono mędrców, radząc nad jej losem i w najmniejszym poważaniu nie mając czego ona chce. Miała grzecznie pochylić głowę, wysłuchać, zaakceptować i dostosować bez słowa skargi, a broń Boże inwencji własnej. Ledwo dochodziło do cięższej sytuacji, na powrót z Alice stawała się paczką, gwarantem awansu. Złotym kuponem otwierającym drzwi do kariery i do Diabła co czuła, o czym myślała. Nix za wszelką cenę chciał zostać Pazurem, nie liczyło się ilu ucierpi po drodze, oraz jakich rozmiarów zgliszcza pozostawi za sobą. Zaczął się łamać po przemówieniu Daltona, lecz ono także zgrzytnęło pod rudą kopułą. Oczywiście, bez słowa skargi i pretensji da się zamknąć na komisariacie, marnując czas na doglądanie garstki rannych, podczas gdy sytuacja na Wyspie pozostawała niewiadoma, zaś wirus, o rzeczywiście wydostał się spod kontroli, szalał w najlepsze, infekując po cichu kolejnych ludzi. Nowojorczyków w obozie. Runnerów w Bunkrze, element wraży, kłopotliwy. Rodzinę, tych którzy umieli wziąć pod uwagę uczucia kłopotliwej lekarki i leźć w sam środek piekła tylko po to, aby…
“Przecież oni już są Pazurami” - cienki głosik wyszeptał prosto do piegowatego ucha, a dziewczyna skrzywiła się nieznacznie, by zaraz przymknąć oczy. Dała słowo Tony’emu, że prawdy dwójka najemników dowie się dopiero w Hope. Zimne szpony trzymały ją za gardło, gdy patrzyła na cierpienie młodego mężczyzny. Niczego nie chciała w tej chwili bardziej, niż przesunąć się i objąć go pocieszająco, szepcząc do ucha słowa rozwiewające największą z jego trosk… ale nie wolno jej było. Rozumiała punkt widzenia, priorytety oraz rozkazy, jednak nie umiała ich zaakceptować, dając prowadzić się gładko jak po sznurku ku miejscu przeznaczenia. Nie na ślepo, z całym bagażem upiornych domysłów i niedopowiedzeń. Daltonowi zaś zwłoka była jak najbardziej na rękę - ewentualny pogrom miałby miejsce po stronie wroga, przez co jego ukochane miasto zyskałoby chwilę oddechu i blade widmo długo upragnionego spokoju. Przy fragmencie o likwidacji Runnerów, wypowiedzianym ot tak, lekkim tonem, w Savage się zagotowało. Pete na serio rozważał również tę alternatywę, dla niego byli przeszkodą, a te się likwiduje.
- Jakby komuś umknął pewien drobny, nieistotny szczegół… wykażę się karygodną impertynencją i pozwolę sobie zwrócić na niego uwagę. - odezwała się w końcu, obracając samą głowę w kierunku pozostałych. Mówiła chłodnym, uprzejmym tonem, tłumiąc pragnienie aby wydrzeć się na nich ile sił w płucach. Zbędne przejawy złości i agresji tylko zaognią konflikt, a napiętą sytuację bez tego dało się kroić nożem
- Obiekt Alice jest tuż obok. Prócz roli wątpliwej jakości oraz estetyki durnostojki, potrafi się wypowiadać w swoim imieniu. Za trzy dni ma się zgłosić na rozprawę, co zrobi gdyż się do tego zobowiązał. Jeżeli fakt, że Runnerzy rozwalili jednego ze swoich broniąc Boomer przed gwałtem i pobiciem nie jest żadnym dowodem na to, iż pałają żądzą aby was oboje wydusić jak szczenięta przy pierwszej lepszej okazji, zostań i poczekaj do rozprawy. Niweluje to ryzyko wyrządzenia wam domniemanej krzywdy. Waszej karty promocyjnej do pani Harper nie ruszą, a za trzy dni i tak tu wróci. Jeszcze jest szansa dostać się do wirusa nim epidemia wybuchnie na dobre, to ostatni dzwonek. Też jestem przerażona, ale brakuje… zastępstwa. Może nie znam się na taktykach, walce i przetrwaniu, a porównanie z żołnierzem to obelga dla tej szlachetnej formacji… nie usprawiedliwia to odwracania wzroku - patrzyła na Nixona, chowając zaciśnięte do bólu pięści w fałdach płaszcza - Bycie dowódcą to nie tylko wykonywanie rozkazów, ale też to o czym mówisz: elastyczność i umiejętność dostosowania się do ciągle zmieniających warunków pola bitwy. Wojna nie jest statyczna, czasem od jednej naszej decyzji zależy więcej niż nasze dobro, albo wygoda. Nie problem iść ślepo za rozkazami, sztuką jest umieć… patrzeć dalej i szerzej. Uważniej. Szeryf ma dużo racji, sumienie… ono rozgranicza zło od dobra. Nie istniejemy dla samych siebie, lecz jako część całości. Możemy udawać, że mamy ją gdzieś, jednak tak nie jest. Myślimy o niej, bierzemy pod uwagę. Cierpimy, gdy nasze plany nie współgrają z nią, a marzenia stają się zagrożone - wstała powoli i sztywnym krokiem przeszła te parę metrów, dzielących ją od siedzącego najemnika. Stanęła przed nim i wyciągnąwszy rękę, przejechała nią delikatnie po boku jego twarzy, zaczynając przy skroni, a kończąc na czubku brody. Chciał zmienić swoje życie, dojść do czegoś, czemu poświęcił się całkowicie… a ona robiła problemy. Stała okoniem i nijak nie dała się przekonać o słuszności racji drugiej strony. Gdyby nie chodziło o zarazę, byłaby skłonna opuścić Cheb, los jednak nigdy nie ustawiał ścieżek prostych, szerokich i wygodnych. Przypominały kręty, skalisty szlak wiodący pod górę.
- Nie ma łatwych decyzji. Poważna decyzja to zawsze wybór, szamotanina z samym sobą, chirurgia sumienia. Człowiek spełnia się w decyzjach, Nix. Wszystkiego nie przewidzisz. Trzeba wejrzeć w siebie i odrzucić to, na co nie może być zgody. Pozostanie niepewność. Kiedy coś postanowisz, stłumisz ją w sobie, zapiszesz wyłącznie na własny rachunek. Osądzą cię po rezultatach. Nikt nie zapyta o intencje. - westchnęła, próbując się uśmiechnąć. Dłoń z wyszczerzoną czaszką na chwilę zatrzymała się na okrytym wojskową kurtką ramieniu - Rozmawiałam z Tony’m na cmentarzu. Czasem wypadki losowe, choroby, aura pogodowa niweczą nawet najdoskonalsze plany i strategie. Cogito ergo sum. Myślę, więc jestem. Od myślenia nic nas nie zwalnia, choćby rozkazy samej Harper. Jesteśmy tylko ludźmi, mamy prawo do własnych uczuć i opinii. Tylko maszyny podążają ślepo za raz wydanym rozkazem, bez względu na czynniki zewnętrzne. Ich nie obchodzi ile trupów za sobą pozostawią, liczy się tylko cel. Nas stać na coś więcej. Ciebie stać na więcej - zakończyła, opuszczając rękę i chowając ją do kieszeni.

- Wolałbym się spełniać inaczej. - mruknął ponuro Nix przymykając na chwilę oczy. Ciężar decyzji nadal mu widocznie ciążył na sercu i duszy. - Ale teraz Alice nie ma żadnej pogody czy innego czynnika który blokował by nam odjazd stąd. Możemy wsiąść w samochód i odjechać.Tak jak szeryf mówi, jesteśmy wolni. Mamy swobodę manewru. I nie korzystamy z tego świadomie zostając tutaj. To błędna taktyka. Ja to widzę i szef na pewno też to zauważy. On zawsze wszystko zauważa. - Pazur pokręcił głową wyłuszczając Alice gdzie widzi problem i dlaczego tak trudno będzie zmierzyć się z konsekwencjami których widocznie już się obawiał. Z tego co mówił wyglądało jakby obawiał się, że szef spojrzy na jego zachowanie jak na jawną niesubordynację bez okoliczności łagodzących.
- Dobra, nie ma co tu tak siedzieć i płakać. Trzeba brać się do roboty skoro zostajemy. - Pazur rozłożył ręce i głośno klapnął się w uda przy okazji znów podnosząc się do pionu. Tym razem wyskoczył na cement pełen szronu, lodu i biegających insektów.

- Nix a popłyniesz z nami po Nico i resztę? - zapytał Eliott i dało się wyczuć wyraźne oczekiwanie i nadzieję w tym pytaniu.

- Właściwie to mogę popłynąć skoro zostajemy. - odezwał się po chwili wahania Pazur. - Boomer, zostaniesz tutaj i będziesz nas osłaniać. - wskazał spojrzeniem na baloniarę i ta kiwnęła głową zauważalnie żwawiej. Nawet pstryknięcie balonówy zabrzmiało jakoś raźniej. - Alice namówisz swoich kolegów by zabrali vana pod biuro? Bo jak nie trzeba by przenieść rannych do naszej terenówki i spróbować przewieźć. - Nix spojrzał na Alice gdy spytał ją już spokojnym głosem.

Powiedział “koledzy” zamiast “gangerzy”, nie rzucał też innymi epitetami i najwyraźniej podjął decyzję niezgodną z taktyką, lecz zgodną z sumieniem. Wycofał się z upartego dążenia do wyjazdu, zdecydował zostać na miejscu i wziąć na barki owoce konsekwencji. Lekarka patrzyła jak próbuje zachować kamienną twarz, lecz widziała w sztywnych ruchach tajoną złość, rezygnację… i strach. Zwykły, ludzki strach co będzie dalej. Szef potraktuje go surowo, cofnie dane słowo przez co droga do kariery, a także spełnienia marzenia życia, zamknie się. Może nie na zawsze, lecz na długi czas… choć byli już tak blisko, on i Emma. Zaledwie o krok o upragnionej promocji, osiągnięcia celu. Pazury spasowały, a Savage czuła wyrzuty sumienia. Nie powinna naciskać, gadać swojego, lecz i tak to robiła, bo tak trzeba. Mówić i robić rzeczy niewygodne, choć konieczne. W aktualnym rozrachunku cała wina spadała na Pete’a, jako dowodzącego i zostanie z tego rozliczony bardzo skrupulatnie… chyba, że stanie się coś, co zmniejszy jego przewiny, odciąży sumienie. Rzuci na problem kompletnie nowe światło.
Niewielka ruda figurka biła się z myślami, analizując w czaszce kolejne scenariusze i czynniki, gryzła z własnym sumieniem, by w końcu podejść prosto do najemnika i bez słowa objąć go z całej siły, wtulając twarz w mundur na wysokości piersi. Ciepło ciała przebijało się przez materiał, kontrastujące przyjemnie z nocnym chłodem panującym niepodzielnie nie tylko w zrujnowanym garażu. Czuła jak zaledwie kilkanaście centymetrów od jej skroni bije mocno serce, skryte w klatce żeber, pompuje krew i napędza resztę ciała mężczyzny do działania. Mocne, miarowe dudnienie wypełniło uszy, nozdrza zaatakował znajomy już zapach, będący mieszaniną potu, demobilu, szarego mydła i smaru do czyszczenia broni, a także tego nieuchwytnego czynnika, znamionującego danego człowieka jako odrębną jednostkę. Wyjątkową, niepowtarzalną. Element rozpoznawczy wśród morza innych woni, dzięki któremu szło rozpoznać kogoś bez konieczności uchylania powiek.
Stała tak dłuższą chwilę, drżąc i milcząc. Z zamkniętymi oczami próbowała przekazać niewerbalnie wdzięczność, pocieszenie, a także spokój, którego jej już brakowało. Powoli klarowała kolejne zdania, układając je w jeden ciąg i podejmując kolejne decyzje w kompletnej ciszy. Być może ostatni raz zyskała szansę na zbliżenie się do Pazura na tak niewielką odległość, bez niechęci czy pretensji.
- Będzie dobrze, skarbie - uniosła głowę i stając na palcach pocałowała go w policzek, uśmiechając się ciepło. - Tony nie będzie miał nic do zarzucenia żadnemu z was. Ani tobie, ani Boomer. Obejdzie się bez pretensji, degradacji, albo innych reperkusji. Waszym zadaniem jest dostarczenie mnie żywej i zdrowej do Hope, prawda? Jesteście cudownymi ludźmi, doskonałymi żołnierzami. Cieszę się że miałam zaszczyt was poznać. Jeśli ktoś ma być tym winnym, odpowiedzialnym za niewykonanie rozkazów… - westchnęła ciężko, opuszczając ręce i robiąc cztery kroki do tyłu. Oddychała płytko bojąc się tego, co zaraz powie, wystarczył jednak rzut oka na czarną, plastikową kartę, aby myśli się rozjaśniły, zaś w mózgu zagościł spokój. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i policzywszy w myślach do dziesięciu, spojrzała wpierw na Daltona, potem na jego przytomnych zastępców, czających się w okolicy vana, by finalnie skupić się na Nixie. Twarz jej stężała, zmieniając się w uprzejmą maskę poważnego lekarza.
- Biorąc pod uwagę braki środków do obrony i przeciwdziałania skażeniu, będącymi pokłosiem dwóch dekad wojny, a także późniejszej degradacji społeczeno-administracyjnej, każdy czyn mający w rezultacie zaszkodzić pod tym kątem szerszej grupie obywateli, nabiera o wiele większej mocy i wydźwięku. Ze względu na przetrzebioną populację, nawet małe miasteczko jest aglomeracją, na której stratę nie można pozwolić. Poświęcenie go dla wygody jednej jednostki jest nazywane ludobójstwem. Te w czasach Trybunału w Kopenhadze, uznano za czyn nieulegający przedawnieniu - Zbrodnię przeciwko ludzkości, karaną w jeden jedynym sprawiedliwy sposób - mówiła spokojnie, patrząc najemnikowi prosto w oczy bez śladu wahania. Na rozterki nie było już miejsca - Karę najwyższą, ostateczną. Karę śmierci, stosowaną od początków istnienia prawa, różnie w zależności od krajów, systemów prawnych i epok, najczęściej za czyny uniwersalnie złe i o wyjątkowej szkodliwości społecznej. Dodatkowym czynnikiem obciążającym jest tu złamanie przysięgi Hipokratesa, którą składałam przy odbieraniu dyplomu. Cytując: “Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów nadany mi tytuł lekarza i w pełni świadoma związanych z nim obowiązków przyrzekam: obowiązki te sumiennie spełniać; służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu; według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek; nie nadużywać ich zaufania i dochować tajemnicy lekarskiej nawet po śmierci chorego; strzec godności stanu lekarskiego i niczym jej nie splamić, a do kolegów lekarzy odnosić się z należną im życzliwością, nie podważając zaufania do nich, jednak postępując bezstronnie i mając na względzie dobro chorych; stale poszerzać swą wiedzę lekarską i podawać do wiadomości świata lekarskiego wszystko to, co uda mi się wynaleźć i udoskonalić. Przyrzekam to uroczyście.” - uniosła brodę dumnie ku górze.
- Mamy więc dodatkowo krzywoprzysięstwo, wykonane z premedytacją… jakby ludobójstwo było niewystarczająco obciążające. Runnerzy dowiedzieli się o Bunkrze ode mnie. Wina za wypuszczenie i rozprzestrzenienie wirusa spada na moje barki, tak samo jak liczba ofiar epidemii. Brak reakcji i miganie od obowiązków, a także konsekwencji, brak udzielonej pomocy i próby zapobieżenia katastrofie. Brak chęci zbadania tematu i woli, aby służyć społeczeństwu, nie sobie samemu. Opuszczenie miasta, zostanie tu i czekanie aż zaraza wybuchnie w najlepsze to odmowa wypełnienia rozkazów oraz obietnic, złożonych pod przysięgą. Ucieczka, dezercja. Nie jestem żołnierzem, agentem… tylko lekarzem. Aniołem Miłosierdzia. Nie podlegam rozkazom wojskowym. Wydany przez waszego przełożonego rozkaz obejmuje dostarczenie mnie żywej, w stanie nienaruszonym do miejsca docelowego, jakim jest ośrodek badań nad bronią chemiczną i magazyn zaopatrzeniowy Czerwonego Krzyża, nazywany w skrócie Hope. Nie jest to żart, mówię jak najbardziej poważnie, świadoma wagi słów, wypowiedzianych przy niezależnych, niezawistnych świadkach, będących dodatkowo szanowanymi stróżami prawa - ukłoniła się lekko wpierw Daltonowi, potem jego zastępcom i znów patrzyła na Pazura, pokonując drżenie głosu - Zasługuję na karę śmierci i wyrok wykonam na sobie osobiście, jeżeli w przeciągu osiemnastu godzin nie znajdę się w Bunkrze i nie zacznę pracować nad szczepionką, robiąc wreszcie to, co do mnie należy. Jest to postanowienie wiążące, które składam, przysięgając na życie mojego przybranego ojca, Anthony’ego “Cassa” Rewersa. Nie ma niczego, co byłoby mi droższe i na czym bardziej by mi zależało. Dodatkowo środki przymusu bezpośredniego, stosowane przez T...Theissa do wymuszenia współpracy i utrzymania… jesteście zbyt dobrymi ludźmi, by trzymać mnie przy życiu za pomocą torturowania i przetrzymywania cywili, więc jeżeli ktoś ucierpi, nie będą to postronni… Tym… nigdy więcej torturowania dzieci - przełknęła ślinę i zapaliwszy trzęsącymi się dłońmi papierosa, dodała już neutralnej, wyraźnie zmęczona i przybita - Tony wie, że jestem do tego zdolna, nie będzie do was żywił żadnych pretensji. Tak… porozmawiam z chłopakami, poproszę aby pomogli z rannymi. Przetransportowali ich zanim ruszymy. Coś jeszcze?

Nix wydawał się być zaskoczony tym nagłym “atakiem” Alice. Stał przez moment z rozłożonymi ramionami gdy lekarka wtulała się w jego tors. Ale po pierwszej chwili też ją objął i przytulił.
- No dobra, dobra… No już, już… - poklepywał ją lekko po ramionach i plecach w pocieszającym geście. Boomer też wydawała się zaskoczona ale po chwili widząc rozwój sceny uśmiechnęła się lekko kiwając głową. Zrobiło się naprawdę miło, wręcz tkliwie. Co prawda po naprężeniu ramion i mięśni najemnika Alice wyczuła, że coś chyba niezbyt podziela jej pogląd, że “wszystko będzie dobrze” zwłaszcza pod wpływem reakcji szefa ale się z tym już nie kłócił i nie dyskutował zatrzymując opinię dla siebie.
Wszystko skończyło się równie nagle jak się zaczęło. Najpierw gdy Alice zaczęła mówić o rzeczach o których pewnie orientował się jedynie Dalton by w pełni pojąć o czym mówi. Boomer skoczyły nagle brwi do góry i pytająco spojrzała na Nixa chyba licząc, że on załapał o czym rudowłosa mówi. Ten miał minę jednak niepewną choć chyba ogólnie nadążał do czego pije i zmierza ta rozmowa. Uniósł swoje brwi, złożył swoje dłonie na biodrach i zaczął kręcić przecząco głową wpatrując się w czubki swoich butów. Nie przerywał jej póki nie zaczęła mówić o szantażu i swoim samobójstwie bo z twarzy od razu się zjeżył na jej “negocjacje”. Znów jednak dał jej skończyć.
- Tak chcesz to załatwić? - spytał niby spokojnie ale jednak wkurzenie było wyraźnie słychać w głosie Pazura. - Odpada Alice. Nie wracamy ani na Wyspę ani do Bunkra. Jeśli trzeba będzie cię skuć by cię zawieźć do Hopę to cię skuję. Ale dowiozę cię do Hope tak jak chciał tego szef. - wskazał na nią palcem mówiąc dobitnie kolejne słowa i zdania. - A teraz nie, nic więcej. Wystarczy, że porozmawiasz z nimi by nam pomogli. I nie będziesz uprawiać nam dywersji za plecami. I w sumie nic więcej od ciebie nie wymagam. Zrobisz to Alice? - Pazur spytał wciąż trzymając dłonie na swoich biodrach. Pozostali milczeli ale też widocznie przeżyli szok huśtawki nastrojów od wzajemnego pocieszania, życzliwości i przytulania do gadek o samobójstwie i skuwaniu.

- Nie chciałam, ale to… jedyne rozwiązanie przy którym żadne z was nie zostanie pociągnięte do ewentualnej odpowiedzialności przez przełożonego. Nie jesteście winni żadnych opóźnień, cała odpowiedzialność spada na mnie. Zostajecie kryci, zabezpieczeni. Chcę, abyście wykonali zadanie… ale nie takim kosztem. Czasem bezwiednie popadamy w niewolę, ponieważ wolność kojarzy nam się z brakiem granic i konsekwencji, ale to ułuda. Miraż. Kłamstwo narosłe na kłamstwie. Za niesprawiedliwość, ból, krzywdę i cierpienie są odpowiedzialni nie tylko ci, którzy je bezpośrednio wywołują, ale również ci, którzy nie czynią wszystkiego co leży w ich mocy, aby temu przeszkodzić. Nie musicie wracać do Bunkra, można to załatwić inaczej… aby nikt więcej nie cierpiał i nie umierał z powodu rudego, niewartego tego parcha. Brak elementu zapalnego eliminuje konflikt. - pokręciła głową, wyjmując telefon z torby. Ścisnęła go po boku, budząc powoli do życia.
- Sami piszemy nasz los. Jeszcze jest czas… skucie, skrępowanie nic nie da. Przerabiałam to z Theissem. Otworzenie żył, odpowiednio długie uciskanie poszczególnych mięśni co powoduje albo niedokrwienie serca i zgon… albo uduszenie i w rezultacie również zgon. Połknięcie języka, uduszenie bez konieczności posiadania sznura… samym ubraniem, przegryzienie bądź przetarcie skóry w miejscu gdzie zaraz pod nią przebiegają najważniejsze arterie. Wymierzenie odpowiedniej dawki leków, wstrzyknięcie do krwiobiegu kilku miligramów powietrza, utopienie w przysłowiowej szklance wody podczas picia, rozbicie czaszki przy upadku ze schodów, bądź innej wysokości. Wyłamanie kości ze stawów i za ich pomocą narobienie szkód w strukturze organów wewnętrznych… wystarczą do tego żebra - wzruszyła nerwowo ramionami, niechętnie wymieniając korowód rozwiązań - Przez te parę miesięcy ułożyłam setki planów awaryjnych, rozwiązań pozwalających… na eliminację czynnika… jestem lekarzem. Dlatego trzymał i torturował pacjentów… kazał patrzeć… póki żyli miał gwarancję, że mu nie ucieknę. Definitywnie. Też mnie potrzebował - westchnęła ciężko i cisnęła ze złością w połowie dopalonym papierosem, aż ten odbił się od ściany, kończąc żywot w kałuży deszczówki. Żar syknął w kontakcie z wodą, zamrugał i poddał się, stając się równie zimny i ciemny co otaczający go gruz.
- Ludzie w mieście potrzebują pomocy i wsparcia. Są porządni, chcą tylko przetrwać i mieć spokój. Nie są… agresorami w skórach, szukający zaczepki i dyszącymi wojną. - spojrzała z melancholią na skupionych we własnym gronie gangerów - Widziałeś jak się do mnie odnoszą i wiesz, że prędzej sami zginą, niż pozwolą aby coś mi się stało. Z nikim nie będę bezpieczniejsza przez te trzy dni. Ty i Boomer… może nie znamy się długo, ale… szybko się przywiązuję, szczególnie do tych, którzy potrafili okazać serce i dobroć. Bardzo was oboje lubię. Jeżeli zacznie się scysja… ktoś zginie, to pewne. Nie nosicie pukawek na wodę, a kule zabijają. Nie chcę, aby ktoś znowu przeze mnie umierał, żeby coś ci się stało, Nix. - ramiona lekarki opadły, głos przeszedł w chrypę.
- Tobie, Boomer, Babie, szeryfowi, Erykowi i Eliottowi. Hektorowi, Paulowi… San Marino, Tweety, Leninowi, Hiverowi, Gecko i Chromiemu. Tacie, Brianowi, sierżantowi Talbotowi. Gabby’iemu, temu kwatermistrzowi który pożyczył mi termos, dziewczynie ze sztabu Nowojorczyków zajmującej się nasłuchem. Strażnikom przed namiotem przesłuchań, porucznikowi obsługującemu moździerz, całej obsadzie z Nowego Jorku jaka tu przyjechała. Kapitanowi Richardsonowi, Kingowi i Lammarowi. April, pani Saxton, państwu Mathis, Laurze, Scottowi Sandersowi, Golitzowi, Kate, Willmie, Sue, Jenny i Molly. Benowi Ridleyowi i jego licznej rodzinie. Luke’owi i Markowi Pierce’om, Samowi Lottowi, Ralphowi Bufordowi, Patrickowi Sierra, Tommy’emu Symonsowi, Raymondowi Abelowi, Neilowi Brownowi, Jasonowi Rasco, Fredowi Nelsonowi i jego rodzinie… ma tu żonę Emmę i dwójkę dzieciaków w wieku pięciu i sześciu lat: Ethana i Marry. Których przez ten cholerny konflikt nie widział od paru miesięcy. Robertowi Granderowi - z kazdym kolejnym wymienionym imieniem stawała się coraz bledsza, o ile było to możliwe. I coraz bardziej zmęczona - Nicolette duClare, Gordonowi Walkerowi, Nathanielowi Lynxowi, Drzazdze, Jąkale, Chrisowi, Tomowi, Jednookiemu, Krogulcowi, Hankowi, Big Mike’owi, MacArturowi, Youngbloodowi, Taylorowi, Guido. Toby’emu i Bertowi, którzy zostali ranni jeszcze w Detroit. Małej Jenny, Monice i Timowi - dzieciom z Bunkra, ich rodzinom tam mieszkającym. Panu Patrickowi, pozostałym mieszkańcom Cheb… reszcie Runnerów. Nikomu. Tak wiele istnień, marzeń, planów, słabości, nadziei i trosk… nie jest warte jednego życia. Anioły zawsze muszą mieć skrzydła wystarczająco duże, aby otoczyć nimi potrzebujących i osłonić ich przed krzywdą czy bólem. To figuruje w naszym kontrakcie z Bogiem, gdy bierzemy na siebie odpowiedzialność za ich życie oraz zdrowie i choć czasem gubimy się, zbaczamy ze swojej ścieżki… próbujemy się dostosować. Przestać generować problemy, ciągle zawodzić cudze nadzieje. Być tymi, których chcą widzieć w nas nasi najbliżsi… nie będziemy nigdy nimi: ideałami, kopiami ich wymagań i oczekiwań. Sztucznymi tworami, kroczącymi torami jakie nam wyznaczono. Musimy odnaleźć własną drogę, zaakceptować słabości, niedoskonałości. Przestać udawać i znaleźć swoją ścieżkę… potknąć się, upaść… dostrzec nową perspektywę. Przypomnieć co tak naprawdę się dla nas liczy… i iść dalej. Nie proszę, abyście szli moją drogą. Brali odpowiedzialność za nie swoje grzechy… wy zaś nie wbijajcie mnie we własne mundury. Gdyby Baba zaprzeczył istnieniu wirusa… prawdopodobnie jechalibyśmy już do Hope. Nie zaprzeczył jednak, potwierdził. Moja winę i odpowiedzialność. - elektroniczne ustrojstwo rozbłysło budząc się do życia. Szybko wybrała opcję alarmu i ustawiła odpowiedni za osiemnaście godzin. Deadline dosłownie i w przenośni. Gdy mówiło się “a”, zostawało wydeklamować cały alfabet, inaczej stawało się śmiesznym i niewartym niczego poza splunięciem.
- Dla was Rich to tylko imię, ciekawostka oznaczona skrótem MIA. Jedna z wielu ofiar podziemi, dziwnym zbiegiem okoliczności nosząca to samo imię, co… jednostka po drugiej stronie konsolety, rozmawiająca z Tonym, gdy wy wynosiliście Jimmy’iego. Dla mnie to Richard Spinner, snajper i medyk. Ktoś, kogo kochałam, kto razem z tatą uczył jak żyć po wojnie. Kto szukał przez parę miesięcy po całych Stanach i… został pod gruzami. Kto osłonił przed kulami i wepchnął do windy, nim wysadził piętro razem z odpowiedzialnymi za przedostatnie porwanie.Kto wedle zdobytych przez Tony’ego informacji wciąż może żyć, nie wiem jak… ale patrząc na informacje… moją amnezję i pomieszanie. Niepewność co jest prawdą, realnym wspomnieniem... może być tam, ciągle czekać aż… - głos odmówił lekarce współpracy, schowała telefon do kieszeni, pokonując przemożną chęć, by zacząć krzyczeć. Wzięła porządny wdech, wstrzymując powietrze w płucach i wypuściła je przez nos. Dopiero wtedy podjęła wątek.
- Wymagasz zdrady wszystkiego w co wierzę, porzucenia ideałów, wyznawanych wartości. Odrzucenia człowieczeństwa. Za dużo… nie dam rady tak żyć. Nie ma do tego usprawiedliwienia, żadnego aby siedzieć beznamiętnie i patrzeć jak świat płonie. nie chcę oglądać korowodu martwych twarzy, przyglądać się zgliszczom i ruinom. Wyjechać, zostawiając całe grono pacjentów i wiedząc, że skończą jak Spider… będą umierać w cierpieniu, bez szans na ratunek. Nikt im nie pomoże, nie przyjdzie i nie ocali. Śmierć… nie przyłożę ręki do śmierci kolejnych pacjentów. Nie, gdy wciąż jest nadzieja. Tylko ona nam pozostaje, ostatni element trzymający przy zdrowych zmysłach, gdy całą resztę ogarnia pożoga. Nie chcę umierać, ale niektórych słów i czynów nie idzie cofnąć.Trzeba być… konsekwentnym. Pozostaje przyjąć z pokorą los jaki sami sobie zgotowaliśmy... a ja już jestem zmęczona. Chcę… wreszcie odpocząć. Doprowadzisz przesyłkę do celu, zostawisz w cholerę i zajmiesz własnym życiem, nie oglądając się za siebie. Macie się z Boomer wzajemnie, podołacie przyszłości. Staniesz się ważny, wyjatkowy, będziesz się piął po szczeblach kariery, mając głęboko w nosie ile istnień poszło do piachu, cel zostanie osiągnięty, a to najważniejsze, prawda? Zapomnisz o Cheb, Runnerach, Bunkrze, Wirusie. O liczbie zarażonych, koszmarze szykujacym się w szarganym przez wojnę miasteczku na krańcu strefy wpływów gangu z Detroit. Jedna z dziesiątek misji, dziesiątek celów, dziesiątek przesyłek. Zapomnisz, że ktoś taki jak Alice Savage w ogóle istniał - zielone oczy patrzyły apatycznie prosto w ciemnoniebieskie. Bez wyrzutu, czy złości, były po prostu puste. Martwe i szkliste na podobieństwo dwóch okruchów szmaragdu - Czy oszalała, przeżyła dłużej niż parę chwil po twoim odjeździe… nie będzie warte wspomnienia, ani funta kłaków. Przecież misja wykonana, co będzie dalej z nią działo cię nie obchodzi, nie twój problem. “Była dziwna, kłopotliwa, irytująca”, może “była miła” i zbywające wzruszenie ramion, bo przeszłość to przeszłość. - uniosła dłonie do twarzy i przetarła zdrętwiałe mięśnie, choć na krótką chwilę odcinając się w ten symboliczny sposób od Nixa i pozostałej części obserwatorów.
- Ona tam nie dotrze, nie da rady unieść ciężaru winy. Popłyń po Nowojorczyków, porozmawiam z chłopakami aby w tym czasie zajęli się transportem rannych do komisariatu. Przemyśl… postaw się po drugiej stronie. Tylko o to cię proszę. Do reszty wrócimy, gdy potrzebujący opieki medycznej zostaną opatrzeni i znajdą się w bezpiecznym miejscu… i bez obaw, treść tej rozmowy nie dotrze do uszu Runnerów. Nie potrzeba nam kolejnych nieporozumień - pokręciła głową, zbierając się do odejścia w kierunku Bliźniaków.

- “Nie musicie wracać do Bunkra”? - Nix powtórzył zwrot użyty przez Savage i prychnął ironicznie kręcąc przecząco do tego głową. - Tak, Alice, tak. Pewnie, że nie musimy. Puścimy cię tam samą z twoimi kolegami. Mhm. Właśnie po tym jak dopiero co od paru dni prowadzimy operację by cię odnaleźć i stamtąd wycinać. Jasne, Alice właśnie po to to wszystko robiliśmy. By cię teraz z powrotem wziąć i wypuścić tam skąd, żeśmy dopiero co cie wyciągnęli. - młody Pazur nie był uprzejmy dostrzec logiki postępowania w tym punkcie w którym Alice proponowała takie rozwiązanie.
- I co do twojego bezpieczeństwa ja mam jednak inny punkt widzenia. Myślę, że przez następne trzy dni poziom bezpieczeństwa z nami, po opuszczeniu zagrożonego walkami i jak mówisz zarazą rejonu jest znacznie wyższy niż z nimi, w rejonie objętym walką z regularną armią i jak móiwsz zarazą. A powiem ci, że rozpoznanie i szacowanie niebezpieczeństwa to jest jeden z przedmiotów jakie wykładał nam szef. - Pazur wskazał na nieprzytomnego olbrzyma w masce tlenowej na twarzy. Zapewne bazował na pomyśle oddalania się od oczywistych źródeł zagrożeń jak walki zbrojne czy ogniska epidemii o jakiej ona mówiła. A ona wręcz przeciwnie, pomysł by wracać z Runnerami do Bunkra oznaczał powrót do samego epicentrum zagrożonego rejonu.
- Ale tak, masz rację, jak zacznie się scysja pewnie ktoś zginie. Nie chciałbym tego. Ale jeśli się zacznie nie będziemy mieć wyboru. Nie dam zabić ani ciebie, ani siebie, Boomer czy szefa. Nie chciałbym też zabijać kogokolwiek w tym garażu. Ale zrobię to jeśli się zacznie. Dlatego z tobą rozmawiam. Porozmawiaj z nimi. Pojedziesz z szeryfem i resztą do biura. My spróbujemy sprawdzić co z tymi kutrami. Nie wiem ile nam zejdzie. Ale myślę, że do rana powinno się wyjaśnić. Może do tego czasu obudzi się szef. I wtedy powie co dalej robić. Ale jeżeli tutaj wybuchnie strzelania nie będę stał bezczynnie. - odpowiedział Nix nieco spokojniejszym choć i dużo poważniej brzmiącym tonem. Broń tutaj miał chyba każdy i siły Runnerów do reszty wydawały się być dość wyrównane. Co oznaczało spore szanse na wyrównaną walkę i podobną ilość rannych i zabitych po obydwu stronach.
- I ja się cały czas Alice wczuwam w drugą stronę. Próbuję przynajmniej. I wychodzi mi, że te kutry po coś tu są i czegoś chcą. Choć nie wiem czego. Ale są tu naprawdę. Wychodzi mi, że Eryk i Eliott popłynął tą łódką po Nico czy popłynę z nimi czy nie. Wychodzi mi, że tamci dwaj spróbują mnie zlikwidować gdy tylko nadarzy się okazja. I to z dala od ciebie jeśli by była możliwość. I, że prędzej czy później zjawią się gdzieś tu Nowojorczycy by odnaleźć i zabrać swoich ludzi. Wychodzi mi, że w tej chwili nie ma żadnej zarazy na Wyspie. Zobacz na Hektora. Dopiero co był w Bunkrze i coś mi nie wygląda, żeby wrócił z ogniska zarazy. Ani fizycznie ani psychicznie. Wychodzi mi jednak, że ty w nią mimo to wierzysz. Wierzysz też, że możesz coś na to poradzić. Mimo, że jak ci mówiłem, dowodów na to nie ma. Wierzę zaś, że zależy ci na powrocie do Bunkra również ze względów osobistych. I wkurza mnie jak bierzesz mnie za idiotę który nie dostrzeże naginania przez ciebie faktów i ignorowania niewygodnych dla ciebie faktów. Wydaje mi się, że rozumiem powody i motywy ale i tak wkurza mnie to. Tak samo ja wkurza, mnie chyba najbardziej to, że bierzesz mnie za jakiegoś nieczułego karierowicza. Co właśnie widać po tym jak właśnie jedziemy terenówką do Hope. Albo to, że za tydzień zapomnę ciebie albo to co się tu wydarzyło. Wkurza mnie, że nie widzisz, że gdzie ty tam i my. Więc jak pójdziesz w epicentrum wybuchu jądrowego to my też. Jesteśmy Pazurami Alice. No przynajmniej póki się szef nie obudzi. A póki co my też prędzej zginiemy niż pozwolimy by coś ci się stało. - Pazur mówił powoli zdanie po zdaniu z częstymi przerwami między nimi. Wyglądało jakby mówił na serio i wierzył w to co mówi. Stojąca obok niego pod koniec jego wypowiedzi pyknęła balonówką i pokiwała twierdząco głową.
- I z tych przemyśleń Alice mi wychodzi, że gdyby ten lekarz z Bunkra nadal żył to nie powinien z medycznego punktu widzenia pozwolić opuszczać mieszkańcom Bunkier. A jak wiemy oni go opuszczali. Zarażeń jak mi wiadomo nie ma. Więc jeśli tam jest jakiś wirus to jest pod jakąś kontrolą. Nie wiem jaki ma czas inkubacji ale zazwyczaj kwarantanny w zależności od chorób są na dwa, trzy tygodnie. Czasem nawet pięć. Jak nie ma zachorowań to uznaje się że teren jest czysty. Tutaj ludzie z Bunkra przychodzili non stop od zimy albo i dłużej. W zupełności starcza by choroba się ujawniła bo tutaj żadnych szczepionek nie ma. A nie ujawniła się Alice. Czyli albo ci co byli w Bunkrze nie przenieśli tej zarazy albo jej nie ma w ogóle. Jest pewna szansa, że wirus, jeśli jest, mógł się przedostać w ciągu ostatnich paru dni czy tygodni i być jeszcze w stanie utajonym. Ile ten stan trwa to nie wiem. Ale Baba mówił, że go nie było z tydzień. Czyli tydzień temu opuścił Bunkier. I w rozmowie ze mną nie mówił nic o żadnej zarazie. Ani z innymi z tego co ja słyszałem. Jeśli tobie coś powiedział coś więcej to nie wiem. Ty to wiesz. Ale on ma najświeższe informację sprzed tygodnia. Przez te parę ostatnich dni też nikt nie meldował o żadnej zarazie. Ile może trwać etap utajenia? Zanim wystąpią pierwsze objawy? Z kilka dni? Tydzień? Dwa tygodnie? Jeśli wirus tam tak szaleje wydaje mi się, że już coś powinno być znać. Gdyby wirus szalał w Bunkrze Hektor by pewnie coś wiedział. - wskazał głową w stronę trójki stojących przy podpalonej beczce Runnerów.
- Mi pewnie i tak by nie powiedział. Ale myślę, że powiedziałby tobie. W końcu jesteś ich lekarzem. Ale coś mi mówi, że wówczas powiedziałabyś mi o tym od razu by mnie przekonać. A nie mówisz więc stawiam, że nic takiego nie było. I na koniec Alice jeśli nie ma jeszcze pierwszych objawów to nawet jak jest tam jakaś zaraza to albo jest pod kontrolą albo da się jeszcze coś zrobić w czasie większym niż kilka godzin czy dni. I wychodzi mi jeszcze, że znalezienie jakiekolwiek szczepionki to nie jest takie proste. Nawet kiedyś dla dawnych laboratoriów. A w Schronie nie wiadomo co zostało. I dlatego Alice z mojego puntu widzenia zaraza w Bunkrze jest jakąś tam mało sprawdzalną rzeczą. A ryzyko by tam wrócić jest ogromne. Nie mówimy o spacerze do sąsiedniej wioski gdzie żyją podobni mieszkańcy jak tutaj. Na to bym się pewnie zgodził bo jest szansa dotrzeć tam do rana i bez zbędnych komplikacji i zagrożeń. Ale nie chodzi o sąsiednią wioskę. Nie, mówimy o skomplikowanej operacji powrotu do centrum pola bitwy. I to do samego obozu wroga. Dla ciebie to są przyjaciele i koledzy. Ale dla nas to jest zagrożenie w stężeniu nieporównywalnym dla niczego tutaj. Widzę, że się martwisz nie tylko o Runnerów. I chcesz zapobiec tej zarazie. Widzę to Alice. Ale ryzyko powrotu tam jest skrajnie wysokie. A wynik niepewny. Alternatywą jest wyjazd do Hope. Gdzie wynik jest bardzo prawdopodobny, a ryzyko umiarkowane. Dlatego ja proponuje przeczekać tu do rana. Do rana zostało parę godzin. Parę godzin wirusowi wiele nie zmieni. Nam może sporo. Powinna się wyjaśnić sprawa z kutrami. Może się szef obudzi. Może dojdą nas jakieś wieści z Wyspy. - na koniec dłuższej wypowiedzi wzruszył ramionami. Nie wiedział co będzie tak samo jak nikt z obecnych. Przedstawił jednak swój punkt widzenia na podstawie aktualnej wiedzy jaką miał na tą chwilę.
- Na razie wszystko co dotyczy naszej wiedzy o aktualnej sytuacji w Bunkrze jest bardzo mętne. Wiemy, że Runnerzy opanowali Bunkier i pewnie nadal tam są. Nic więcej z konkretów nie mamy. Ale można spróbować się czegoś dowiedzieć. Przynajmniej hipotetycznie. Nowojorczycy mają łączność radiową. Powinni mieć też ją ze swoimi wysuniętymi placówkami na Wyspie. Z nich zaś powinno być najbliżej do linii Runnerów. Ci zaś powinni jakoś orientować się co się dzieje w Bunkrze. Może nawet pogadać z kimś konkretnym. Ten plan ma dwa słabe punkty. Pierwszym jest nawiązanie przez nas łączności z Nowojorczykami tutaj po tej stronie jeziora. Drugim przekonanie jakichkolwiek Nowojorczyków żeby zaczęli jakikolwiek dialog przez linię frontu z jakimikolwiek Runnerami tam na Wyspie. To mi przyszło do głowy co by można zrobić na miejscu i teraz. Ale co dalej to nie wiem jakby wyszło. - powiedział po chwili zastanowienia jaką widzi alternatywę na resztę nocy. Coś co można zdziałać nie opuszczając tej części jeziora.

- Nikogo nie prosiłam, aby mnie stamtąd wyrywał. Ani ciebie, ani jego - wskazała palcem wpierw na pierś Nixa, potem na nieprzytomnego Tony’ego - Nikt się nie pytał o zdanie, tak samo jak na posterunku. Im też nie wpadło do głowy, że dobrze się siedzi za kratami - palec przetransportował się w bok i pokazał gangerów - Jasne, weź ten cholerny karabin i strzel sobie w łeb w imię wyższej sprawy! No dalej, zrób to! Na co czekasz?! Oboje to zróbcie, od razu cały magazynek prosto w skroń- zaciśnięte pięści wróciły do boków lekarki i tam pozostały, gdy zrobiła krok w stronę najemnika, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby - Jeszcze raz usłyszę o umieraniu za sprawę, promocję, tytuły, racje, a przysięgam że zwymiotuję! Gdzie się nie ruszyć ktoś chce umierać i deklaruje to tak o - lekko, bez zawahania… bo to proste! Najprostsze cholerne rozwiązanie! Zdechnąć, zostawić cały bajzel innym i niech oni się martwią! Przestać się bać, cierpieć, odczuwać głód i niepewność! Niech inni żyją dalej i się taplają w bagienku, ja sobie bohatersko umrę i tyle! Postawią mi piękny pomnik z marmuru, uronią parę łez i będą pamiętać, że wyciągnęłam dzielnie kopyta aby im żyło się lepiej! A nie będzie! Będą musieli żyć tylko z pamięcią, nic innego im nie pozostanie! Żyć z dziurą w piersi i świadomością, że już nigdy nie będą mogli z kimś porozmawiać. Zobaczyć go, dotknąć. Że go nie ma i nieważne co zrobią - już go nie będzie! Nie pojawi się nagle w progu, nie uśmiechnie się i nie… zostaną z pustką, potem kolejną i kolejną, aż nie zostanie nic poza nią. I wspomnieniami, przeklętymi obrazami wypalonymi na wewnętrznej stronie powiek. Tęsknotą! Widmem głosu odbijającego się w czaszce niczym cyfrowy plik, odtwarzany raz po raz… drobiazgiem codziennego użytku, który nagle urośnie do rangi artefaktu, bo należał… - z początku warczała ze złością, wylewając całe jej pokłady prosto na młode Pazury. Z każdym wypowiedzianym zdaniem wracała do opanowania, aż w końcu zaczęła się zacinać, wyduszając słowa na siłę, mrugając przy tym często.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 29-01-2017, 07:35   #492
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- Po co miałbyś pamiętać, skoro nie ma i nie było nic znaczącego? Nic nie było, Pazury tylko robią swoje i takie już są. Trzeba się cieszyć. Carpe diem - wzruszyła ramionami, zmieniając temat. Zapaliła kolejnego papierosa, choć w ustach czuła suchość, a w żołądku mdłości - Mam gdzieś swoje bezpieczeństwo, nie dbam o nie, bo są ważniejsze sprawy niż moja wygoda… i dostaję niestrawności od powtarzania “a nie mówiłam?”. Powinnam je wytatuować na czole. Jak z Brianem… prosiłam ich, żebyśmy jak ludzie przyszli w dzień i spróbowali uzyskać pomoc… ale nie. Bo znają inną drogę i jej ufają. Przemoc, agresja… nie na tym powinno się opierać. Dowody? Wszak tu jedna wielka tajemnica! Nikt o niczym nie, wszyscy ukrywają co wiedzą i zamiatają brudy pod dywan! Zadbano o to, by dowodów nie było. Chcesz informacji? Pogadaj z Babą jak wróci, ale “wirus jest pod kontrolą”. Nie wiadomo cy Patrick żyje, czy laboratorium zniszczono, a może coś się ostało. Mam to w głębokim poważaniu, ktoś musi to sprawdzić. Działać. Zrobić... cokolwiek. Tydzień czasu, słyszałeś szeryfa. Tu trwa wojna, przez tydzień mogło się… rożnie mogło być. Nie obchodzi mnie to. Chcesz pisemnego zrzeczenia się odpowiedzialności, to ci je dam. Bali się - obróciła twarz do Daltona - Pan nie lubi nawet rozmawiać o Bunkrze, a oni tam poszli i mieszkali. Szczerze… gdyby przyszli do pana i powiedzieli że jest tak i tak, zarazili się francą, która działa w taki i nie inny sposób, mogą być konkretne powikłania? Wściekłby się pan, pogroził im, nazwał głupkami, powiedział “a nie mówiłem?”... i próbował pomóc, może dał szlaban na kontakty póki nie pokażą zaświadczenia lekarskiego o powrocie do zdrowia. Tyle. Ale i tak się bali. Ostracyzmu, wyobcowania. Może paru głupców, którzy chcieliby wyplenić zagrożenie ogniem i żelazem… więc zrobiono z tego tajemnicę. Okres inkubacji to parę dni, dłużej niż bytność Runnerów w Bunkrze. Jeśli coś złapią… może dostaną pomoc. Z naciskiem na “może”. Ale nie ma co się martwić i przejmować - powróciła uwagą do Nixa - Zdechną w większości gangerskie ścierwa, niewarte żeby psuć ten świat bardziej niż i tak go popsuła wojna. Agresor, wróg, element kryminogenny, oprawca, najeźdźca. Niech zdychają, jedno takie ścierwo będzie na tyle uprzejme by zrobić to za siedemnaście godzin i czterdzieści trzy minuty - rzuciła okiem na telefon, wyciągając go na chwilę - Nie ma dowodów tutaj, nie zdobędzie się ich, o to zadbano. Są na Wyspie, ale tam nie jedziemy bo nie ma dowodów. Mam w nosie dowody, ale to chyba już też powtarzałam. Wychodzą ci kutry to się nimi zajmij, wymyśl coś. Pogłówkuj jak sprawę rozpracować. Analitycznie, jak uczył cię przełożony. Ja na to nie zamierzam tracić czasu, wolę się upewnić nim będzie za późno. Pomylę się, albo nie. Zyskam pewność, czy konieczne jest działanie. W medycynie jest termin nazywany prewencją. Zapobieganiem, nim trzeba leczyć. Dopasuj sobie odpowiednio wojskowy odpowiednik. Trzecim słabym punktem planu jest konieczność wyłożenia kart Nowojorczykom - teraz patrzyła na Daltona, zaciągając się od serca - Czwartym danie czegoś, w co Runnerzy uwierzą. Do tego potrzeba Runnera, słów Runnera. Co daje piąty słaby punkt: któryś Runner musiałby iść do Nowojorczyków i wyłożyć sprawę. Szósty słaby punkt wynika z piątego - wojsko i gangerzy walczą ze sobą, a ten Runner prawdopodobnie zostanie zakładnikiem i kartą przetargową, którą NYA będzie chciało wykorzystać przeciwko Runnerom. Siódmy słaby punkt jest czysto hipotetyczny: po reakcji Talbota Runnerzy raczej nie mogą się spodziewać ciepłego powitania w obozie. Widzieliście jak się zachowywał widząc mnie w celi. Nie ma co liczyć na łagodniejsze traktowanie. Poza tym musiałby tam iść ktoś, komu zależy na załatwieniu sprawy. Nie… pójściu i zapytaniu się, a przy odmowie wzruszeniu ramionami i powrocie “bo przecież próbował”. Tu potrzeba kogoś upierdliwego, kto nie odpuści, kto się postara… rozwiązać problem. Kto będzie wiedział co przekazać, co przemilczeć. Kto nie zacznie machać bronią i przeklinać… z tym chłopaki i tak mają problem. Na koniec ósmy słaby punkt: przekonanie chłopaków do zostania, zignorowania transportu. Puszczenia kogokolwiek do Nowojorczyków… ale to jakiś plan. Zakładając że zostanę i będę tu siedzieć z założonymi rękami, podczas gdy bojowa, mundurowa część grupy sobie pójdzie i będzie robić co chce i uważa za słuszne. chcesz być dowódcą Nix, chwalisz się że uczył cię tata. Dobrze, co proponujesz? Optymalny plan, uwzględniający cała gamę zmiennych, nieprzychylność oby stron konfliktu, tego że żaden Runner nie zrobi niczego, by podłożyć resztę Nowojorczykom, a Nowojorczycy mogą nie chcieć gadać, przekręci treść przekazu, albo nie zostaną wysłuchani na Wyspie - westchnęła ciężko, wracając pod wejście vana. Nie odwracała oczy od Nixona, tłumiąc cisnące się na usta przekleństwa. Nie wypadało.
- Ale nie będą ostatnią suką, pomogę ci. - prychnęła, zaciągając się po raz kolejny - Talbot i jego ludzie. Kto ich dostarczy na powrót do obozu będzie miał szansę o coś poprosić. Z żołnierzy którzy myślą i mają otwarte umysły… jest Gabriel Yorda. Trzeba uderzać z prośbą do niego. Co mu powiedzieć… co powiedzieć Paulowi i Hektorowi… chodź - wyciągnęła rękę, wstając i idąc w miejsce zbiórki gangerów - Dowódca musi też umieć rozmawiać z wrogiem, negocjować. Jeżeli usłyszę jeszcze jeden epitet, zobaczę szukanie zaczepki na siłę… nasza współpraca się zakończy. Dość jątrzenia, czas zacząć… iść inną drogą.


Grupa gangerów nie pozostawała statyczna. W stronę Chebańczyków i Pazurów toczyła się para Bliźniaków do kompletu z nożowniczką.
- Nie no, patrzcie - burknęła wskazując na rudą lekarkę i wyższego, skwaszonego najemnika - Może chcą nas zaprosić na pięciokącik! - rzuciła pomysłem, żeby się wmig poprawić - No albo sześciokącik, bo ta focza Paula to się będzie w tym układzie marnować. Ale psów w to nie mieszamy. Jebać policję, ale kurwa nie dosłownie.

- Pięciokącik? Ale znowu z tym Plakatowym? Wiesz, że umawialiśmy się tylko na łódkę z nim, nie? - Hektor chyba potraktował jak najbardziej poważnie pytanie o fizyczną, obupłciową geometrię. Albo udanie udawał taką powagę co z reputacją jaką miał on i kulejący Bliźniak było równie prawdopodobne.

- Jaka focza Paul’a? - podejrzliwie spytała Boomer która chyba była już na tyle blisko, że usłyszała o czym mówiła trójka podchodzących Runnerów.

- Ale z jebaniem policji może być fajnie. Ja znam jedną taką fajną policjantkę z Downtown co dobra jest w tym jebaniu. - Paul też wydawał się poważnie podchodzić do kwestii negocjacji o orgiach wszelakich. - No ale tutejsze władze no to serio tak nie dosłownie. - wymownie dodał wskazując niechętnym gestem na grupkę chebańskich stróżów prawa.

- Do Nowojorczyków jesteś przesadnie negatywnie nastawiona. - Nix nie wyglądał na skorego do żartów i wygłupów w tej chwili. - Patrzysz skrajnie negatywnie i pesymistycznie. Jeden nowojorski szczekacz armii nie czyni. Już ci tłumaczyłem, że jak jest wojsko to jest hierarchia i rozkazy. Bez tego nie ma wojska. On nie miał żadnych rozkazów względem ciebie. Jakby miał pewnie by pokazał od razu. A nie miał. Więc jak dla mnie nie ma tam jakiś specjalnych rozkazów co do ciebie. Co ogólnie o Runnerach to nie wiem. Ale myślę, że kontakt z nimi jest możliwy tu jak się spotkamy. - młody Pazur mówił z zastanowieniem dzieląc się swoimi spostrzeżeniami.

- Heh. Jakbyście oddali tamtemu palantowi Brzytewkę to oni byliby dużo wcześniej poszatkowani w tej łodzi ale nie przez te pedalskie kutry. - wyszczerzył się z radosną złośliwością Paul jarając skręta i patrząc wyzywająco na młodego Pazura. - Ja tam byłem i wszystko słyszałem gogusiu. Was kurwa wszystkich. Nie wiem jak ale załatwiłbym was jakbyście coś naszej Brzytewce zrobili. A jak coś by zostało to by dokończył ten złamas. - wskazał żarem fajka na stojącego po drugiej strony szamanki Latynosa.

- Ale nie oddaliśmy. Ani my ani szeryf. Więc chyba nie ma o czym gadać. - z bliska było widać, że runnerski, bezczelny styl jątrzy Pazura choć chyba starał się dość udanie nie dać sprowokować do sprzeczki.

- No to kurwa wasze szczęście chłoptasiu. - Hektor dołączył do wspólnego antyplakatowego frontu jedności runnerowej cedząc słowa i wydmuchując dym w stronę Pazura. Stał za daleko by chmura doleciała do Nix’a ale prowokacja i złośliwość były oczywiste.

- Wracając do tematu kontaktu z Nowojorczykami… - Pazur zmierzył Latynosa wzrokiem i głos nadal można było mu uznać za spokojny ale żyłki na czole i szyi pulsowały mu wyraźnie.

- Ło, ło, ło, do czego?! - Paul zastopował dyskusję ruchami ramion przerywając jej wznowienie.

- Nie będziemy z nimi gadać. Chcesz to do nich zasuwaj, będzie to mniej śmierdziało klejem do tapet ale nas w to nie mieszaj. - Hektor poparł kumpla skoro chodziło o tak szczytny i wspólny cel.

- Ona może to zrobić. - Nix zawziął się i wskazał na stojącą między Bliźniakami szamankę. - Nie wygląda jak wy. Ma jaja i odwagę. Zależy jej. Nadaje się. Ona może to zrobić. - powiedział patrząc na Alice i ignorując obydwu Runnerów po bokach szamanki.

- Te. Chłopcze z plakatu. Co masz do naszej Mariny? Gadaj co jest grane. - Bliźniaki zbystrzeli i Hektor zaczął pierwszy atakować pytaniami Pazura.

- Chodzi o misję rozpoznania aktualnej sytuacji w Bunkrze. Poprzez radio Nowojorczyków więc trzeba z nimi porozmawiać. - odpowiedział Hektorowi Nix patrząc na niego.

- Jakaś bzdura. Żadne sztywniaki pana superprezydenta nie są nam potrzebne. Wracamy na Wyspę i chuj, wiemy co się tam dzieje. Nie ma o czym tu więcej gadać. - Latynos nie miał za grosz przekonania do pomysłu Nix’a.

- To pakujcie się i wracajcie. - Pazur spojrzał na Runnera i mimo, że mówił w przeciwieństwie do niego dość spokojnie to jakoś to jednak dziwnie pojedynek na spojrzenia przypominało. - To trwa za długo. - powiedział gdy Hektor odwrócił głowę gdzieś w bok kręcąc przecząco głową. - Poza tym jest szansa, że raz nawiązany kontakt będzie można użyć ponownie. Na przykład do jakiś negocjacji. Czy czegokolwiek. - Pazur tłumaczył mieszanej grupce korzyści płynące z takiego manewru.

- A co tu negocjować? Będziemy ich rozwalać aż przestaną przyłazić. - wzruszył ramionami Paul nie widząc jakoś za bardzo sensu kontaktowania się jakiegokolwiek z Nowojorczykami.

- Dobrze, że obaj macie jakiegoś szefa nad sobą. - Nix pokręcił głową z niechęcią patrząc na obydwu Runnerów i ich reakcje. - Tam na Wyspie mogą mieć megafon. Nie wiem czy mają ale może mają. Jak mają można przenieść wiadomość głosową na dalszą odległość. Bezpieczniejszą dla nadawcy. Nie wiem czy starczy od jednej linii do drugiej ale zawsze coś. A co do przekonania oprócz San Marino można przekazać zapisaną wiadomość. List. - Nix spojrzał na Alice w tym momencie bo w końcu współuczestniczył już w przekazaniu jednego listu przez linię frontu. - Wiadomość można dać krótką do przeczytania przez megafon. To nie to samo co żywy świadek na miejscu no al lepsze niż same zapewnienia wroga o dobrych intencjach. Co dalej to nie wiem Alice bo nie znam za dobrze ani jednych ani drugich poza ogólnymi informacjami. Ale wydaje mi się, że jest na to realna szansa na tyle, by tego spróbować. Zwłaszcza, że możemy to zrobić tu i teraz bez zbytniego odciągania sił od innych operacji. - najemnik przedstawił jak widzi plan działań i jak można by go wykonać posiadanymi siłami.

- Jakich kurwa innych operacji gogusiu? - Hektor spytał podejrzliwie to co mu ostatnie najbardziej wpadło w oko w wypowiedzi Nix’a.

- Nie mów do mnie gogusiu. Jestem Nix. - w końcu nie zdzierżył i warknął ostrzej na Latynosa. Ten też od razu się zjeżył co wywołało prawie synchroniczną reakcję u Paul’a. Przez chwilę trwała cisza po czym Pazur kontynuował. - Najpierw płyniemy na drugi brzeg po naszych rannych. Potem zakładamy punkt opatrunkowy w komisariacie. A jeszcze potem spróbujemy nawiązać kontakt z kutrami. - Nix wyłuszczył im swój plan już co nieco obgadany w grupce przy furgonetce ale dla trójki Runnerów nowy.

- A po chuja chcesz odnaleźć te głupie łódki? A po tamtych od nas płynie już trzech ludzi. No i San. - Paul wskazał na szamankę ale w pomyśle odnalezienia łódek widział chyba coś złowieszczego. Nix spojrzał na kręcącą się wskazaną grupkę ludzi Hivera a potem na San Marino.

- Fajnie. Ja też tam płynę. Przyda się ktoś inteligentny na pokładzie. - kiwnął głową wciąż patrząc na szamankę. - A kutry trzeba po to odnaleźć by wiedzieć co knują. By nas nie zaskoczyły nagłym pojawieniem się co w nocy i w niekorzystnych warunkach widzialności jest bardzo prawdopodobne. - odpowiedział teraz przenosząc spojrzenie na Bliźniaków.

- No pewnie, że Marina jest inteligentna. W końcu trzyma się z nami. - wyjaśnił nonszalancko Hektor wskazując najpierw na szamankę gdzie dłoń prawie zetknęła się z jej piersiami a potem na siebie. Tonem wyraźnie wskazującym, że on z Paulem są gwarantem i synonimem posiadania inteligencji jeśli się z nimi ktoś trzyma.

- A jaka szczodra i wspaniałomyślna. Wiesz, że ona jest skłonna wprowadzić sezon ochronny dla wymierających gatunków? - Paul łypnął krzywo na Nix’a by przypadkiem nie było wątpliwości o jakie zagrożone gatunki mu chodzi. Pazur przynajmniej chyba załapał albo miał podejrzenie o co chodzi po spojrzał bystro na San Marino.

- Ale powiedz no bystrzaku, tak z czystej ciekawości, co zamierzasz zrobić jak już znajdziesz te łódki? - Hektor nie dał się namyślać zbyt długi Nix’owi tylko dalej drążył temat łódek.

- Jeśli nadarzy się okazja spróbujemy je zniszczyć. - wzruszył ramionami mówiąc ja jest.

- Ty to kurwa pojebany jesteś. - Hektor z troską popatrzyła na Nix’a i pokręcił smutno głową. Paul mu zawtórował w synchronicznym geście podzielając ten smutek dla tak ciężkiego przypadku.

- Być może. Nie wiem co z tego wyjdzie. Ale spróbujemy. I bardzo przydałaby nam się wasza pomoc. - Nix wahał się chwilę nad odpowiedzią a potem na koniec nim dopowiedział prawie jako dodatek ostatnie zdanie.

- Naprawdę pojebany. Beznadziejny przypadek. - Paul pokręcił smutno głową jakby było mu naprawdę przykro widząc taką beznadzieję. Tym razem Hektor mu milcząco zawtórował podobnym gestem.

San Marino już się miała zapowietrzyć, ale odpuściła bo tematu zrobiły się za ciężkie na szukanie dymu dla samego dymu. Uśmiechnęła się półgębkiem przy fragmencie o wstrzymaniu polowań na śliczne gatunki plakatowe i uciekła wzrokiem do dłubania w paznokciach, byle się nie gapić na Pazura.
- To świetnie że się zgłaszasz do tachania zjebów od pana prezydenta. Płyniemy ty, ja i Hektor… no i Hiver z Gecko. Chromi i jest ranny i coś się kurw krzywi, no ale udaje że go nie boli, to pewnie napierdala - zazeowała na Brzytewkę - Na te kutry to ciężki sprzęt potrzebny i więcej niż garstka ludzi. Pakujesz się sam śmierci pod kosę - pokręciła głową synchronicznie z Bliźniakami - I wiesz Śliczny, ale ja się nadaję do bicia, dymania i włażenia do płonących kurników. Ale nie do gadki z żywymi. Wkurwiacie mnie, nie wy konkretnie, ale mówię ogólnie. Nie lubię ludzi i nie umiem z nimi rozmawiać. Pocisnąć frajerowi… spoko. Ponabijać się z jakiegoś lamusa… jak najbardziej - uniosła wzrok na plakatowego - Ale do negocjacji… nie kurwa. Umiem mierzyć siły na zamiary, tobie też to polecam. Nie pcham się w konflikty żywych… bo jak to robię to tylko szkodzę. Mam niby iść i truknąć Nowojorom żeby wysłali tą wiadomość? A jak zaczną drążyć? Kurwa… - splunęła pod nogi dając pozą i miną znać jak bardzo pomysł jej nie leży. Wskazała rudzielca w gangerowej kurtce - To jej brocha, jej działka. Jak ktoś ma coś od nich wygadać, to czemu nie ona? Niech zdejmie kurtkę, pod spodem ma uniform Anioła. Ten złamas też działa z partyzanta - teraz wskazała Paula - I po jakiego chuja chcecie się kontaktować z Bunkrem? Pojedziemy tam i zobaczymy co jest grane. Ten złamas - paluch powędrował do piersi Hektora i puknął w nią - Mówi że jest ok, a był tam ostatnio. To ja się kurwa pytam co jest grane? Chodzi o zarazę o której nawija Brzytewka? - na koniec przeniosła paluch i dźgała nim przez powietrze drugą Runnerkę.

- Oni wiedzą, że jestem Runnerem. Byłam u nich, na Wyspie. Przesłuchiwali mnie, zresztą ci dwaj dezerterzy co się nas uczepili również zrobili mi tam dobrą renomę, a Yorda potem pewno wszystko wyśpiewał przełożonemu. Bo wojsko - ruda skrzywiła się, posyłając Pazurowi przelotne spojrzenie. Postarał się, tu musiała mu oddać honor. Nie dawał sie prowokować i zachowywał spokój. Punkt dla niego. - Baba potwierdził, że wirus jest w Bunkrze. Opisał objawy.. ale potrzeba dowodów na jego istnienie i skalę… w razie czego znaleźć rozwiązanie i zdobyć dodatkowe środki tutaj.. Wiedzieć co dzieje pod ziemią. Czy wybuchła tam zaraza, są chorzy, czy coś sobie ubzdurałam - wzruszyła ramionami, prześlizgując wzrokiem po Nixie i podjęła wątek bez zbędnej złośliwości
- Tutaj też są ranni, którzy potrzebują pomocy. Te statki… to może być Moloch, Baba coś napomknął nim zniknął z radaru. Jeżeli to Moloch i założą tu przyczółek… lepiej zbadać sprawę...nim będzie za późno. - powtórzyła, drapiąc się po lewym przedramieniu i westchnęła ciężko, podchodząc do Bliźniaków i ściskając ich za ręce.
- Poza tym przekradanie się z nieprzytomnym tatą… nie zostawię go… ani was… i będziemy szli większą grupą, są ranni. Wy jesteście jak cienie, albo pantery. Sami się przedrzecie. Większa grupa do tego z cywilami, rannym którego trzeba mieć co najmniej we trójkę bo jest duży i ciężki… będziemy jak na patelni, a tam cała wyspa obsadzona żołnierzami… nie chcę aby… dość ofiar. Nie wy… tata się obudzi, ale potrzebuje trochę czasu. Można równolegle...coś spróbować. Zdziałać, pomóc. Jako inwestycja na przyszłość, żeby się maszynki nie plątały nam po ogródku. Proszę… Paul… Hektor - patrzyła na obu delikwentów, próbując się uśmiechnąć, ale jej to nie wyszło - Może udałoby się zdobyć przepustkę, nie wiem… za dostarczenie informacji o kutrach nowojorczykom. Wtedy daliby nam przejść do naszych. Do chłopaków… do domu. Też chcę wrócić do Guido, przecież wiecie… ale zacznie się walka… bo … nie chcę, żeby przeze mnie ktoś znowu umierał, a przy strzelaninach... Zawsze są ofiary. Proszę was, serca moje najdroższe… Nix i Boomer to dobrzy ludzie, nie trzeba zabijać nikogo od szeryfa. Nie potrzeba… żeby ktoś zranił was. Albo zabił. Nie was - przełknęła ślinę, mrugając żeby odpędzić wilgoć z oczu, choć i tak widziała jak przez mgłę - Potem weźmie się łódkę od szeryfa, na pewno pożyczy i nie będzie miał nic przeciwko, prawda? - obróciła głowę do szeryfa ale tylko na moment i znów patrzyła na Runnerów - zostaniemy niedługo, dopóki tata się nie obudzi. On też pomoże, coś wymyśli. Jest mądry. Jak Guido. I ci z wojska go szanują… ale musi się obudzić. Nie dam rady patrzeć jak ktoś… jak umieracie, jak dzieje się wam krzywda. Zostanie to kompromis. Oni nie zabiorą mnie do Hope, wy na Wyspę. Nikomu to nie pasuje, ale czasem.. trzeba iść na takie głupie, cieniackie układy i… bez was nie dadzą rady… ja nie dam rady jesteście jedyną rodziną jaką mam, wiecie o tym. Zrobiliście dla mnie więcej, niż ktokolwiek prócz taty przez te dwa lata. Zawdzięczam wam… że pierwszy raz… ktoś mi pokazał co znaczy mieć dom. Zajęliście się mną, nawet piczkowóz przełknęliście, a to przecież siara że ganger różowym nibywozem jeździ… tylko parę godzin. Damy radę, przecież jesteśmy Runnerami. Dowiemy się przy okazji co tu maja w obozie, co szykują. Coś wymyślimy… wspólnie. Nikt… nikt nie musi strzelać, ani ginąć. Już… wystarczająco. Upewnijmy się, że to nie Moloch, albo Moloch. Jeżeli w Bunkrze jest już.. źle, to w gestii Nowojorczyków też leży żeby się wirusa pozbyć. Wyleczyć, bo oni też nim oberwą. Mają tu lekarzy i sprzęt. Pogadam że będzie dobrze. Możemy działać razem, nawet jeżeli Nix i Boomer nie mają takich fajnych kurtek i nie są tak wyluzowani jak wy… i tacy dzielni i kochani. Nikt inny nie da rady - zakończyła i zacisnęła szczęki, patrząc się na parę cerberów wybitnie z dołu.

- Nie no Brzytewka no nie przejmuj się. - pod wpływem słów Alice zapanowała chwila konsternacji. Runnerzy i Pazury patrzyły to po niej, po sobie nawzajem i po ludziach w vanie i wokół. Pierwszy odezwał się Hektor i mówił trochę jakby nie do końca był pewny co i jak powiedzieć. - Nie można przesadzać z tym twoim samochodem. - powiedział z wahaniem rozkładając ręce czym od razu wywołał zdumione i podejrzliwe spojrzenie Paula. Od kiedy piczkowozy były samochodami?! Latynos też wyglądał, że czuje się nieswojo mówiąc takie detroickie herezje. - Właściwie to nie jest taki słaby. Po różowym no wiadomo czego się spodziewać. - latynoskie brwi skoczyły do góry w grymasie mówienia oczywistej oczywistości.

- Siary i pedalstwa. - kiwnął głową białasowy Bliźniak powtarzając znaną runnerową i detroicką prawdę o tym kolorze dla samochodu.

- A i tu widać jaki z ciebie złamas! - Hektor od razu nabrał pewności gdy mógł przekierować rozmowę na znane i utarte szlaki wewnątrzbliźniakowej wiecznej wojny. Teraz mina białasa wyrażała zdziwienie. - Różowy jest pedalski i siarowy ale jak jeździ nim facet! - olśnił kumpla tym oczywistym przegapionym faktem. - A Czip co? Jest pedalska? - Latynos dalej zasypywał nowe spojrzenie na piczkowóz kolejnymi faktami.

- Nie no, Czip to Czip, Czip nie jest pedalska. - pokręcił głową Paul musząc niechętnie przyznać rację adwersarzowi.

- No właśnie! - triumfował Hektor jak zawsze gdy jeden z nich zdobył choć na chwilę jakiejkolwiek przewagi nad drugim. - I co? Nasza Brzytewka jest gorsza od Czip? - Latynos dalej oświecał kumpla.

- No nie jest. - przyznał kiwając głową Paul i puszczając do Alice psikuśne oczko. Ale tym okiem które nie było widoczne dla Hektora.

- No właśnie! Więc jak Czip może no to nasza Brzytewka też może! - Hektor dalej puszył się swoim triumfem na co Paulowi zostawało tylko pokiwać głową. - Poza tym jakbyś miał tam pod kopułą jakiś mózg dostrzegł być liczne korzyści płynące z posiadania w naszym zespole różowej maszyny. - Latynos oparł pięści na biodrach i przybrał w pełni wyniosłą i triumfującą pozę. Zaś Paul przybrał minę kompletnego zaskoczenia. Od kiedy Hektor mówił w tym stylu?!

- Ta? Niby jakie? - zmrużył oczy i spojrzał wyzywająco na Latynosa chcąc pewnie jak zwykle złapać do na kolejnej ściemie czy psikusie jakie non stop sobie nawzajem albo komuś urządzali.

- Na przykład nikt się nie spodziewa kłopotów. Maszyna zwraca uwagę bo ma nietypowy kolor ale jest inna od naszych więc nie muszą wiedzieć, że od nas. Więc nadaje się do rozpoznania terenu albo udania się gdzieś gdzie nasze maszyny nie mogą. Nie jest uzbrojona więc nie wygląda groźnie. Poza tym jak się ją odpicuje, będzie miała swój styl jak maszyny Schultza. A jeszcze jak się da poznać będzie po prostu oryginalna bo będzie wiadomo, że Brzytewki. No i będzie wiadomo, że to taki ambulans więc się do niego nie strzela. - Latynos sypał kolejnymi argumentami jak z rękawa a na twarzy Paula zaskoczenie co raz bardziej ustępowało podejrzliwości.

- Od kiedy ty się kurwa taki widzący zrobiłeś, co? - spojrzał krzywo z jawną niewiarą w szczerość rozmówcy. Hektor wyglądał jakby właśnie ten mniej udany Bliźniak przekuł mu balon triumfu i dumy.

- Guido tak powiedział. - przyznał w końcu na co Paul teraz triumfował bo uderzył się z radości o bok uda gdy jego podejrzenia okazały się słuszne. Teraz więc Latynos miał minę trochę niewyraźną.

- Guido gadał o piczkowozie? - Paul mimo wszystko zdziwił się gdy już przeszedł pierwszy odcień radości z tak trudno wywalczonego zwycięstwa.

- To już nie jest piczkowóz tylko “Pink Panter”. Taka kreskówka była. - czarnowłosy ganger musiał choć trochę spróbować pognębić czy zaszachować czymkolwiek kumpla.

- Tak nazywano kiedyś pustynny kamuflaż samochodów SAS. Takich komandosów. Potem też i ich samochody zaczęto tak nazywać. - nieoczekiwanie do rozmowy wtrącił się młody Pazur. Obaj Bliźniacy spojrzeli na niego z zaskoczeniem jakby w ogóle zapomnieli, że nie są tu sami a zwłaszcza, że ich wspólny pazurowy wróg rasowy też tu jest.

- Pytał cię ktoś o zdanie? - warknął zaczepnie Hektor patrząc nieprzychylnie i nieprzyjemnie na Pazura. Nix wzruszył ramionami najwyraźniej tracąc ochotę do angażowania się w tą część dyskusji. - A ty słyszałeś moronie? Brzytewka ma komandosowy samochód. Komandosowy to kozacki nie? Chyba nawet ty to załapiesz, co? - wrócił szybko do wywalczania sobie przewagi nad drugim z Bliźniaków.

- Lubiłem tą kreskówkę. Tamten chudzielec był fajny. - Paul zinterpretował odpowiedź po swojemu. - Ale czemu Guido o tym gadał? Gadał coś jeszcze? - spytał Runnera który miał z nich wszystkich najświeższe wiadomości z Bunkra i ostatni widział szefa ich bandy.

- A bo Billy Bob nawijał takie same durnoty jak ty. - latynoski palec wskazał wyniośle na faceta w golfie i wojskowej kurtce zupełnie zapominając, że sam do niedawna był zażartym orędownikiem takich durnot. - No i akurat usłyszał to Guido jak przechodził no i mu wytłumaczył. I tak pogadał, że nawet Billy Bob skumał. Więc kurwa nie rób siary nie gadaj takich debilizmów o jakimś piczkowozie. A. No i Taylor też tam był i Guido powiedział, że jak ktoś ma jakiś problem z bryką Brzytewki to może przyjść do Taylora i Taylor mu wtedy to wytłumaczy. - Latynos wymownie zawiesił wzrok i głos na kumplu by dać przemyśleć ten moment jak to komuś Taylor coś tłumaczył.

- Nie, tam wiesz, spoko, Taylor pewnie bardzo zajęty jest i no ej, no jak Billy Bob skumał no to każdy by skumał, nie? - Paul wydawał się szyć na gorąco dobrą minę adaptując się do nowych faktów na temat charakterystycznej już bryki.

- Guido też powiedział, że Brzytewka jest wrażliwa i delikatna i inna niż my więc kurwa będzie jej smutno jak ktoś od nas będzie darł łacha z jej bryki. I że dobrze by było jakby kurwa ktoś zaczął to by mu wyjaśnić albo od razu w pysk. Więc kurwa doceń, że tracę na ciebie czas na gadanie. A jak nie to wiesz, jeszcze zawsze jest Taylor od tłumaczenia. - Hektor dodał na koniec i przez chwilę obaj Bliźniacy w mileczeniu trawli nową perspektywę spojrzenia na maszynę Brzytewki i jaka teraz jest obecnie przyjęta filozofia w bandzie. Pozwolili sobie odpalić po skręcie, znów częstując obie Runnerki a Paul nawet Boomer choć ta zaprzeczyła gestem ręki i oczywiście tylko Nix nie został uwzględniony w grzecznościowym geście zgody i pojednania.

- Ale Brzytewka z twoim starym to nie dygaj. Pójdziesz z nami to my tak pójdziemy, że na żadnych NYA nie trafimy. któryś się zawieruszy pod nóż to sie go uciszy i będzie luz. Nie przejmuj się tym no kurwa trochę chuj, że on taki duży ale no jakoś się go zaniesie. - Paul wrócił do innego wątku o jakim wspomniała Alice.

- Właśnie, to da się zrobić. Tak pójdziemy, że tam czy z nim, czy z tobą, czy z tym kulawcem nas nie namierzą. Nie przejmuj się. - Latynos też miał podobna wizję jak i jego kumpel.

- No… I nie potrzebna nam żadna chujowa przepustka od tych miękkich chujków.Przepustki są dla frajerów. - Paul machnął pogardliwie ręką zupełnie jakby nie miał za grosz szacunku czy zaufania do czegokolwiek związanego z NYA.

- A z nimi no pewnie, że nie mają fajnych kurtek. - Latynos wskazał na parę Pazurów ubranych całkiem inaczej niż Runnerzy. - Tak samo jak ten cienias. - wyniośle wskazał na białasa który obecnie też raczej słabo wpisywał się w runnerowy dress code. Bledszy z Bliźniaków spojrzał na niego z wyrzutem i pokręcił głową by było wiadomo, z jakim leszczem i tępakiem musi się użerać.

- No dobra kurwa niech stracę. - Paul wyglądał jakby przez chwilę miał się zapowietrzyć. - Znajcie swój szczęśliwy dzień fajfusy. - wskazał nagle zapalonym skrętem na parę Pazurów. - Jak nie będziecie fikać możecie płynąć z nami. Nawet ten plakatowy. - westchnął ciężko bledszy z Bliźniaków jakby była mowa o podróżowaniu w gorący dzień, wewnątrz małolitrażowego samochodu z czymś wybitnie obrzydliwym i śmierdzącym. Nix i Boomer zdążyli spojrzeć na siebie a potem na mówiącego z takimi niezgłębionymi pokładami łaski i wspaniałomyślności Bliźniaka gdy od razu przejął pałeczkę ten drugi.

- No ale plakatowy chłopcze pamiętaj, że laski cię wyratowały. Jakby nie Brzytewka i Marina inaczej byśmy tu z tobą gadali. I inaczej byś tu teraz śpiewał. Ale jak będziesz nam fikał to wiesz, nawet laski cię nie uratują. - Hektor mówił smutnym głosem ale jakoś teraz mimo ironii i prowokacji jaką prawie zawsze obydwaj z Paulem odnosili się do wszystkiego co nixowe teraz dało się wyczuć, że mówi też i do kobiet dla obopólnej świadomości i jasności proponowanego układu.

- No bo laski coś nie chcą przyjąć do wiadomości, że jesteś trefny i będziesz robił problemy. Uparły się. No nie wiem czy to ten urok gatunku na wymarciu ale wiesz, się postarasz to już nie będziesz pierwszym gatunkiem tak pięknie plakatowym, dumnym i rycerskim w chuj co wymarł. No przykra sprawa ale no tak już ten świat jest ułożony nie ma o co bić piany, nie? - Paul też nie mógł ot tak przebrnąć do porządku dziennego z tolerowaniem w pobliżu tego egzemplarza “wymierającego gatunku”.

- No i wiesz jak to z okresami ochronnymi. Raz się kiedyś zaczynają a kiedyś tam się kończą. Chyba rozumiesz, co? - Hektor dodał puentę do zabaw z okresami i gatunkami wracając do rozżalonego i smutnego tonu jaki miał wcześniej przy tym temacie.

- Ale rozumiesz, że myśliwy w każdej chwili może stać się ofiarą, co? - Nix w końcu miał okazję się wtrącić choć odkąd Bliźniacy zaczęli się czepiać go osobiście szczęki znów zaczęły mu chodzić jakby miał ochotę od razu się odszczeknąć lub im przylać.
- I tak celowo udajecie, że nie słyszycie co tu się mówi? Nie chcemy jechać z wami na Wyspę. Na pewno nie teraz. Potem się zobaczy jak i co wyjdzie. Teraz mamy problem rannych na tamtej stronie rzeki i tych kutrów. Z kutrami sprawa jest niepewna. Różnie może być. By postanowić coś dokładniej trzeba zobaczyć w jakim są stanie. Baba meldował, że jeden jest w ciężkim. Kto wie, może nawet już zatonął? Tego nie wiemy i to trzeba się dowiedzieć. Jak się dowiemy no to no się zobaczy. Może wpłynął na mieliznę, w jakieś szuwary, zacumują gdzieś to coś się z nimi będzie można zrobić więcej niż tu i teraz do tej pory. I dlatego byście się nam przydali. - Pazur wydawał się być wyraźnie zirytowany uporem w nierozumieniu faktów prezentowanym przez Bliźniaków chyba tak samo jak przy ich nieustających docinkach pod swoim adresem.

- Człowieku to są jakieś jebane łódki! Do samochodów spoko. Wiadomo jak jeżdżą, gdzie strzelać, ile uniosą, co zniosą, gdzie wrzucać granat, jak to podejść, staranować, no kurwa po prostu co to jest! Ale te pływające chujostwo? A widziałeś może jaką to rzeźnie robi? Chyba cię ostro pojebało tam iść ale chcesz to zasuwaj tutaj i tak cę nikt nie lubi. - Hektor wylał z siebie ile mógł i złości i argumentów na koniec zakładając ramię na ramię na swojej piersi i filozoficznie przyglądając się swoim paznokciom.

- I po chuja mamy tam iść? Tych sztywniaków od pana superprezydenta sobie zawołaj do pomocy. My jesteśmy Runenrami i nie będziemy aportować twoje patyki na wstążki do twoich medali. - prychnął równie niechętnie Paul kręcąc z niedowierzaniem głową. - Słyszeliście? Ma nas za frajerów. - wskazał kciukiem na Nix’a odwracając się do niego nieco profilem a frontem w stronę szamanki i Latynosa.

- Każdy środek walki ma swoje słabości i wady. Dlatego tyle i różnych ich jest. Mają miotacz ognia ale to raczej powinno mieć krótki zasięg. Wystarczy trzymać się z dala albo za osłoną. Broń maszynowa czy działka te powinna starczyć osłona. Poza tym by zaatakować trzeba mieć namiar na cel. Więc jeśli da się pozostać w ukryciu szanse na sukces rosną. Sporo zależy od tego jak tam z kryjówkami ale tu w osadzie tych domów wokół rzeki trochę jest. Powinno więc dać się to zrobić. No i podobno jesteście w tym ukrywaniu jak pantery i duchy. - Nix przedstawił nieco dokładniej jak widzi sprawę kutrów. Na koniec chyba całkiem świadomie prowokował teraz on obu Runnerów powtarzając prawie w niezmienionej formie słowa Brzytewki o ich umiejętnościach. Bliźniacy prychnęli kręcąc głowami ale jeszcze nie było widać czy na tym się skończy i w którą stronę to obrócą.

- Może nie mam takiego fikuśnego munduru i daleko mi do zajebistości jakiejkolwiek, bo jestem tylko tępakiem który nie jest Pazurem, no więc nikim wartym uwagi, poważania, albo rozumu - do rozmowy włączyła się San Marino, warcząc niskim głosem swoje gorzkie żale prosto do Ślicznego - Ale chuj w to. Masz jeden pocisk LAW i chcesz się użerać z tymi kutrami… spoko. To też czaję… wyślijcie tego czarnego mutasa za nimi, niech się na coś przyda - pokręciła głową, po raz enty splunęła pod nogi i nagle obróciła się do Bliźniaków z szyderczą radością wymalowaną na gębie.
- Ile fur rozjebaliście do tej pory, co? Ile furgonetek, vanów, chuju muju dzikich węży, co popierdalają po lądzie? No kurwa w Det tego jest od zajebania… a ilu z was rozpierdoliło pływający czołg? No kurwa, no… taka okazja się raczej nie powtórzy… i jak Śliczny w okresie ochronnym ślicznych, zagrożonych gatunków plakatowych mówi - celowo przypomniała że mimo nieprzyjemnego wstępu nadal będzie stękać żeby złamasowi krzywdy nie robić - Można to zrobić z dystansu. Jak się nie powiedzie to wyłożymy lachę i spierdalamy do nas. I kurwa no… seeeeerio?! - uniosła oczy ku sufitowi tak samo jak ręce - Wy kurwa serio chcecie nieść tego łysego kloca przez las w pizdu daleko? No kurrrrrwaaaaaa… bez jaj. Ten złamas nie będzie tego robił bo ma nogę ranną - pacnęła Paula po uchu, sprzedając mu “pochwałkę” - No to pewnie kurrrrrwaaaa ja też będę go dźwigała, no a jak będziemy go nieść to robi się w chuj że ja pierdolę ciężko i niemiło. No jak ma się obudzić to poczekajmy… będzie nam prościej… i nożem po gardle jak kogoś spotkamy? - potępiająco przeniosła wzrok z Paula na Hektora - No już widzę jak Brzytewka ot tak pozwala bez gadania i płakania i w ogóle, żeby jakiemuś leszczowi zrobić krzywdę… no ja jebie. I kurwa nie wiem jak wy, ale mnie ssie z głodu, jestem padnięta. Nie kurwa doniesiemy tego typa, bo u was pewnie podobnie. Przyda się posiedzieć w cieple, zeżreć coś, odpocząć. Ogarnąć te kutry jak już tu jesteśmy, bo nam szkodzi? Poczekać aż ten łysy przetrzeźwieje - wywróciła oczami.

W tym czasie Savage stała, uśmiechając się nieobecnie do najbliższej okolicy z miną jakby widziała przed oczami cały koszyk puchatych szczeniaczków, stanowiących jak wiadomo najlepszy możliwy antydepresant… prócz uroczego łysola o imieniu Taylor. No i Guido.
Westchnęła, lecz nie tak ciężko, bez permanentnego zmęczenia. Ciężar na barkach odrobinę zelżał, dając wyprostować plecy… odrobinkę, jednak zawsze coś. Wrażliwa, delikatna i będzie jej przykro gdy ktoś zacznie ciągnąć wała z jej bryki… więc jak ktoś zacznie to Taylor mu to wyjaśni… i nie każdy jest taki mało kumaty jak Billy Bob… Guido zadbał o wszystko, dla niej. Żeby nie czuła się wiecznie szykanowana za tą “inność”. Należała do gangu, może trochę odstawała, ale była “ich”. Nie gorsza od Czip…
Zamiast przemalować cholernego cudaka, cholerny Wilk rozpoczął propagandę mająca na celu delikatne przekierowanie światopoglądu rozmówców na inny tor. Zaczął… jak to on, z pomysłem i elastycznie. Popchnął podwładnych… resztę sami sobie dośpiewają.
- Różowa Pantera - wyszeptała, a napięcie między piegami zastąpiło rozczulenie. W uszach zaś słyszała “to-doo, to-doo” z openingu kreskówki. Guido był taki troskliwy, gdy tylko chciał, a nikt mu nie nakazywał myśleć o pierdołach podczas operacji wojennej.
- Serio Guido tak mówił przy wszystkich… że jestem wrażliwa i delikatna i się będę przejmować? I jeszcze Taylor ma tłumaczyć o Panterze… jacy oni kochani - zrobiła klasyczne “awwww” i w głosie i w minie, na krótką chwilę zapominając gdzie się znajduje, z kim i w jakich okolicznościach. Szybko jednak rzeczywistość sprzedała jej kopa na rozpęd, zrzucając z sufitu robaka prosto na głowę.
- Ekhem… - odkaszlnęła, strącając agresora z włosów i wróciła na planetę Ziemia, do przyziemnych problemów - Nix nie ma nas za frajerów, skarbie - zwracała się do Bliźniaczej części grupy - Gdy ma do wyboru specjalistów w danej dziedzinie… to zwraca się z prośbą o pomoc do nich… może żołnierze robią dobre wrażenie, lecz poprosił Runnerów. - wzruszyła ramionami, nie przestając wpatrywać się w kawalarzy naprzemiennie - I San Marino dobrze mówi… będzie ciężko dużej grupie, niebezpiecznie. Po co ryzykować niepotrzebnie, jeżeli da się przejść bezpiecznie i jeszcze może wyciągnąć coś od nich z obozu. Może gdyby… Nix… - zmarszczyła brwi, obracając twarz do najemnika i na końcu zerknęła na daltona - Szeryfie, co jeszcze z ciężkiej broni tu macie w mieście? Ktoś coś chowa po domach, może cywile…. albo Scott? Pamiętam z zimy, że jest świetnym żołnierzem. Kuleje, ale to nie zmniejsza jego zdolności strzeleckich.

- Baba nie odpowiada, straciliśmy z nim kontakt. Jak go spotkamy pewnie się przyłączy albo już ruszył za tymi kutrami. - wyjaśnił Pazur na pytanie o czarnoskórego, pokrytego futrem, łuskami i bandażami mutanta.

- Albo go te kutry załatwiły jak każdego kto im wyłazi pod lufę. - burknął Hektor dostrzegając inną możliwość. Ani jemu ani Paulowi wyraźnie było nie w smak, jak tak San Marino ciągle gadała o tym okresie ochronnym dla zagrożonych gatunków.

- A z tym nożykowaniem w lesie to tylko tak… Raczej nikogo nie spotkamy z tamtych po nocy. Już tamtędy chodziliśmy, wiemy jak i którędy iść. Ominiemy ich. - Paul wydawał się być mało przejęty możliwością spotkania jakichś żołnierzy NYA na Wyspie a więc i potrzeby ich jakiejkolwiek likwidacji

- A Guido gadał z Billy Bobem ale paru chłopaków słyszało. No i poszło po dzielni więc jak byłem to mi mówili jak to było. - Latynos zdawał się podobnie jak Bliźniak główkować nad czymś innym bo obydwaj mówili wolniej nż zwykle i jakoś trochę nieuważnie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 29-01-2017, 07:35   #493
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- To jest nasza cała ciężka broń Cheb. - szeryf wskazał na grupkę Hivera wciąż objuczonych ciężką bronią zabraną z biura szeryfa. W głosie dało się wyczuć niechęć gdy musiał skonfrontować fakty ze stanem posiadania sprzed paru godzin. Wówczas grupka Hivera była za kratami a broń w magazynie. - A Sandersa nie widziałem od kilku dni więc nie wiem gdzie w tej chwili przebywa. - uzupełnił kolejny fragment w pytaniu Alice.
- Odpocząć i ogrzać się możemy wszyscy u nas w biurze. Zmieścimy się tam wszyscy. Woda też jest. Ale z jedzeniem będzie krucho. Ale możemy tam się wszyscy przenieść. Jest w centrum osady więc czy tam czy stamtąd da się dotrzeć do każdego miejsca w Cheb w podobnym czasie. Rzeka kieruje się na południe więc o ile te kutry się jakoś nie zatrzymają albo nie zawrócą będą co raz bardziej oddalać sie od tego miejsca. Nasze biuro zaś jest bliżej. - szeryf objaśnił co nieco lokalną geografię i warunki bytowe. Biuro było na pewno gdzieś w centrum osady i budynek był jednym z solidniejszych i na tyle pojemny by swobodnie pomieścić wszystkie osoby przebywające obecnie w garażu.

- Ale kurwa, Brzytewka, chyba nie uważasz tego plakatowego za jakiegoś speca od rozwałki co? Co myślisz? Że niby coś by rozjebał bardziej niż my? - Paul w końcu nie wytrzymał i dał znać swojemu poruszeniu samym takim pomysłem na podejrzenie, że “plakatowy” mógłby coś robić tak jak i oni. Nie mówiąc już, że lepiej.

- Właśnie! Dokładnie tak jak ten cienias mówi. My jakbyśmy chcieli już dawno byłoby tu posprzątane tylko ten… No kurwa nie nasza sprawa. Co to nam pływają po ogródku t głupie łódki? My tu jesteśmy po Brzytewkę. - Hektor też zawtórował w końcu obruszony takie niesłuszne insynuacje pod adresem Nixa i na niekorzyść swoich.

- San w sumie ma rację. Można się przejść i rzucić okiem. Może wyjdzie coś dobrego? Na przykład szlag kogoś trafi? - dodał Paul jakby poważnie sie nad tym zastanawiał a przy trafianiu szlagiem spojrzał z zastanowieniem ewidentnie na Pazura.

- Właśnie złamas dobrze mówi, plakatowy chłopcze. Tak chcesz sobie baretek poprzypinać a pewnie zapomniałeś, że je najczęściej przypinają pośmiertnie. Ale ja ci nie wróg, chcesz być rozwałkowany przez te głupie łódki to co ja ci będę bronił. Ale nie przejmuj się tak jak Brzytewka mówiła nikt nie będzie cię tu miło wspominał a ja pogłębię znajomość z Mariną już bez twojego żałosnego udziału. - czarnowłosy Runner nie omieszkał dorzucić kolejnych szpil w ulubiona ostatnio poduszkę na te narzędzie. Pazurowi znów zapulsowały mięśnie szczęk i patrzył wrogim i gniewnym wzrokiem na obydwu Bliźniaków choć i przy wspomnieniu szamanki na nią też rzucił okiem choć spojrzenie było raczej pytająco - niedowierzające.

- Ale wy jesteście głupki! - nagle wcięła się milcząca dotąd Boomer. Stała niby tuż obok i wszyscy ją widzieli ale jak zazwyczaj nie angażowała się w rozmowy za wiele co najczęściej zostawiała Nix’owi. Dlatego obydwaj Bliźniacy i Nix chyba też zareagowali zupełnym zdziwieniem, prawie podskoczyli gdy usłyszeli jej zdenerwowane warknięcie. - Nix ani ja nie robimy tego dla żadnych głupich medali! Ani nic takiego! Powinniśmy stąd spadać póki jest okazja! Ale zostaliśmy by tu zrobić porządek z tymi kutrami. I to on rozkazał. Złamał rozkaz. I to on beknie w pierwszej kolejności jak się szef obudzi. A nie dla jakichś głupich blaszek. - Boomer zaczęła mówić nagle i szybko przepełniona buzującymi emocjami ale w trakcie jakby zorientowała się, że wszyscy patrzą na nią i zwalniała, zaczęła tracić wątek aż przy końcówce przeszła w zirytowane burczenie. Grupka poczuła się chwilę zmieszana tym wybuchem ale pierwszy odzyskał głos drugi z Pazurów.

- Spokojnie, może się uda. Ja się streścimy i załatwimy sprawę szybko to może się uda z tego jakoś wybrnąć. - powiedział uspokajającym tonem Nix kładąc w pocieszającym geście dłoń na ramieniu miłośniczki balonówek.

- Ja pierdolę… To ty to robisz za frajer?! Jaa pieeerdolę. - Hektor wyglądał na prawie szczerze zszokowanego stopniem zaprezentowanego frajerstwa u “plakatowego chłopca”. Kręcił z niedowierzaniem głową zaś Nix poczerwieniał i wydawał się być na krawędzi samokontroli.

- Hektor… skarbie - Savage przywołała na twarz miły uśmiech, robiąc krok do tyłu potem jeszcze jeden, aż znalazła się obok Nixa. Ujęła go za rękę i uniosła lewą brew ku górze, spoglądając to na niego, to na parę kawalarzy.
- Przecież wam tłumaczyłam, że to dobry człowiek i serio idzie go polubić. Nie jest taki… jak żołnierze z Nowego Jorku… a wiecie jaki on zdolny? Trzech Nowojorczyków uzbrojonych pokonał! Ot tak, zanim się spostrzegli i jeszcze sierżantowi w twarz pięścią przyfasolił, co nie było co prawda zbyt uprzejme, ale… no należało się, skurczybykowi - parsknęła, odgarniając wolną ręką włosy z twarzy -. Widziałam jak się rusza… jak Chuck Norris! I umie kopać z półobrotu! Nie wiem, czy poradziłby sobie lepiej od was z ową… rozwałką kutrów, naprawdę - sprzedawała kolejne rewelacje o młodym Pazurze, celowo wchodząc chłopakom na ambicję - Bo kutrów jeszcze nie rozwalaliśmy. Nie widziałam w każdym razie i ciężko porównać, ale Nix to porządna firma, więc naprawdę ciężko rozstrzygnąć tę kwestię kierując się tylko domysłami. Nikt tak nie ściąga długów, rozwala frajerów na poboczach jak wy - uśmiechała się ciepło do Bliźniaków, kiwając z namaszczeniem rudą głową - Ale tu mamy trochę większy kaliber, prawda? Poza tym jeżeli te kutry zawrócą, albo wrócą z kolegami? To już się stanie naszym problemem. Trzeba zobaczyć z czym mamy do czynienia, żeby potem móc to raportować Guido. Wiecie… szef będzie chciał wiedzieć czy ma pod nosem maszynki, czy inne… hm, tałatajstwo. Bo wtedy je wciągnie w swoje plany i będzie wiedział co robić. Nie zaskoczą go...i skoro umiecie pozbyć się problemów tych “łódek”... pokażcie jak się to robi, może się czegoś przy was nauczą. Albo wy przy nich - na koniec przeniosła ciepłe, ufne spojrzenie na parę Pazurów - Czasem idzie się pozytywnie zaskoczyć. Działając wspólnie mamy większe szanse na sukces bez strat własnych… a Brzytewka wam nigdzie nie ucieknie. Zajmie rannymi, pomyśli nad wiadomością dla Nowojorczyków. Jeśli San Marino sobie życzy… pójdę z nią, albo… niech oni przyjdą do nas… ale to potem. Teraz trzeba rannych przewieźć łodzią… i co z Chromim, możesz opisać dokładniej objawy? Co się dzieje? - na koniec spojrzała na nożówniczkę.

- Eeeeeej, chyba się nie dygacie tych łódek, co? - San Marino sprzedała obu degeneratom w skórach po sójce pod żebra, za pomocą łokci. - Śliczny to robi za darmola! Bohatersko! No kurwa no… serio miękną kolana i się robi mokro - pokręciła niedowierzająco głową, gapiąc się na wskazany obiekt w mundurze i uśmiechając się do niego jakoś tak jakby na niego leciała za tą postawę, bohaterskość i w ogóle - No i serio sobie zajebiście poradził na tej ławeczce, ja kurwa nie narzekam, a wiem co mówię bo to mnie tam obrabiał - skończyła celując kwaśną miną w Latynosa. - No jak typ ma tyle odwagi żeby tam polecieć za darmochę i jeszcze mieć przez to problemy… a wy się potem dziwicie, że laski za takimi stają w obronie - podzieliła się babską tajemnicą, klepiąc się w pierś, potem pokazując na Brzytewkę i Boomer. Jeden typ, a tyle samic miał pod ręką i tam wyłaziły z siebie żeby mu było dobrze… no kurwa. Mogli się uczyć i sami wyciągnąć wnioski.
- A Chromi coś tam sapie i się krzywi, no ale gada że jest git i spoko… bo to siara się przyznać że coś boli. Pewnie go tam telepie po tych odłamkach. Weź go tam zbadaj, dobra? Szkoda chłopa… jest zabawny. I w Duchy wierzy - wyszczerzyła się do Brzytewki.

Dyskusję we wzajemne przekonywanie wygrały cycki. Przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. Nix z początku wydawał się bliski punktu krytycznego więc pewnie albo by rzucił wszystko i poszedł w cholerę, albo w końcu wzięłaby go cholera na bezczelnych i złośliwych Bliźniaków w miarę jak mówiły obie kobiety uspokajał się i zimna krew coraz bardziej mieszała się z tą gorącą. Przy paru momentach jak wtedy gdy Alice wspomniała o Chucku Norrisie, o jego “przygodzie” z żołnierzami NYA w mieszkaniu Kate, o tym jak San Marino mówiła o robieniu się mokrą do bohaterów właściwie Pazur odzyskał panowanie nad sobą a nawet humor mu się zdecydowanie poprawił. Dopełniło to też pewnie do karkołomnych wyczynów w dyskusji jaką odstawiały Bliźniaki.

- Ja tam na pewno też bym załatwił trzech sztywniaków Collinsa. - rzucił na początek Hektor machając pogardliwie ręką by dać znać, że taki wyczyn to dla niego nie sztuka ani wrażenia nie robi.

- Guido wysłała nas po ciebie a o kutrach to już trochę mamy mu do powiedzenia. - zauważył jego kumpel choć nie wydawał się jakoś specjalnie uparty przy tym punkcie.

- I eejjj! No pewnie, że się nie dygamy, żadnych głupich łódek! - Hektor najwyraźniej “poczuł się” sugestią Mariny, że może być inaczej. - Znaczy ja się nie dygam ale ten cienias to kto go tam wie… - wskazał wymownie oczywiście na Paul’a by było wiadomo kto w z ich kompletu jest bardziej odważny a kto krewi jak zwykle. - I ej, Marina no nie wydurniaj się, ja na tamtej ławce też cię obrabiałem. Nie mów, że zapomniałaś. Takich zajebistości nie da się zapomnieć. - Latynos wydawał się dodatkowo nadąsany o tym, co San Marino zapamiętała głównie z tamtej ławkowej przygody. Zupełnie jakby nie doceniała jego wkładu w tamtą przygodę.

- Serio robisz się mokra na takie frajerstwo? - podgolony Bliźniak zdążył już przetrawić co która powiedziała i spojrzał po wskazanych cyckach jakby je widział pierwszy raz w życiu. Co jak co ale obaj z Hektorem wszelkie cyckowe i ławkopodobne przygody traktowali jak najbardziej poważnie.

- Ale ej foczki, słuchajcie, to żaden problem! Jak to was jara i się robicie mokre no to ej, ten plakatowy da radę no to kurwa co?! My nie damy rady!? - Hektor też chyba najwięcej uwagi przywiązywał do tego odpowiedniego robienia wrażenia i szacunu u foczek bo wyglądał na całkiem przekonanego.

- No pewnie! Załatwimy te głupie łódki i ten plakatowy chłopiec coś tam może popatrzeć. Właściwie to na chuj on nam potrzebny? Sami załatwimy te kutry, a on to jak zwykle będzie ludzi wkurwiał i robił problemy. - białasowy Runner machnął ręka w stronę Nix’a który wyglądało jakby nagle okazywał się zbędnym balastem w wyprawie na te kutry. Nix uniósł oczy ku ciemnemu sufitowi i pokręcił tylko głową.

- No to postanowione. W takim razie pójdziemy przygotować te łódki, przeprawimy się na drugi brzeg i spróbujemy odnaleźć kogoś żywego po drugiej stronie. - Pazur widząc, wreszcie choć na moment zgodę powszechną w grupce wykorzystał moment by zakończyć jakimiś sensownymi ustaleniami. Wtedy niespodziewanie za sobą usłyszeli głos szeryfa.

- Myślę, że powinniście tu przyjść. Pan Rewers się obudził. - powiedział do mieszanej grupki stojącej w pobliżu oblezionego przez robactwo furgonu.

Wystarczyło jedno proste zdanie, by rudą lekarkę przeszył prąd. Wzdrygnęła się, zmęczenie odeszło w zapomnienie, a zielone oczy automatycznie obróciły się we wskazanym kierunku. Przestała się uśmiechać, obróciła na pięcie i pędem pognała tam, gdzie jeszcze parę minut temu spoczywał nieprzytomny najemnik. Co prawda do niezbyt kulturalnych zachowań dało się podciągnąć nagłe obrócenie i ewakuacje w trybie natychmiastowym, lecz w tej chwili miała to wybitnie gdzieś. Obudził się… wreszcie się obudził.

San Marino patrzyła z krzywym uśmiechem jak gangerka znika w vanie, powtarzając jedno słowo. Prychnęła, ale gdzieś tam w klacie zrobiło się jej cieplej. Ojciec dobra rzecz, jeden problem się sam rozwiązał i nie będą go musieli nieść. Prychnęła po raz drugi, odkopując myśli, że sama też chętnie objęła swojego starego, no ale się nie dało. Na to było za późno.
- No kurwa, nie da się zapomnieć - wyszczerzyła się do Latynosa, obejmując go za kark ramieniem i wieszając się na nim - Obaj byliście zajebiści, do chuja Stanleya. Bo jak razem działacie to zajebiste rzeczy wam wychodzą - potoczyła się ciągnąć gangera za sobą prosto do Ślicznego. Jego też przyciągnęła ramieniem - Będzie git, zobaczycie. Ogarniemy, szacun u lasek wam skoczy. Całej trójce - łypnęła przyjaźnie do Białasa i posłała mu buziaka przez powietrze - A teraz kurwie sympatyczne, mamy coś do zrobienia… i dajmy im chwile, niech se pogadają - machnęła głową na Vana.

Chyba wszyscy w otoczeniu vana spodziewali się podobnej reakcji po Alice bo droga stanęła otworem. Mimo, że musiała minąć parę Pazurów, stojących obok zastępców szeryfa, samego szeryfa siedzącego w otwartym, bocznym przejściu pojazdu i wreszcie dostrzegła w bladym świetle podsufitowej lampki samego Tony’ego. Siedział na podłodze samochodu ze zdjętą już obok maską tlenową. Oparł się o burtę wozu tak, że gdy ona wparowała do środku spotkali się spojrzeniami. Potem nastąpił bardziej bezpośredni kontakt.

-Tato! - wskoczyła do wnętrza furgonetki, dopadając olbrzyma, jakby chciała się przekonać na własne oczy, że już nie śpi. Przykleiła się do niego, wczepiając kurczowo palcami w mundur na jego piersi. Tyle chciała mu powiedzieć, przeprosić, podziękować i wyjaśnić. Zamiast tego trwała w milczeniu, przełykając kolejne łzy i po prostu patrząc mu w twarz.

- Alice - powiedział łysy olbrzym gdy swoją potężnym ramieniem przygarnął i otulił drobne, kobiece ciałko do swojej sylwetki. Przez chwilę tak znieruchomieli prawie całkowicie wtuleni w swoją bliskość ciesząc się kontaktem którego ostatnio mieli dla siebie tak niewiele. Reszta grupki udała robiącą coś bardzo ważnego i nawet najbliżej siedzący nich szeryf raczej zerkał częściej na to co się dzieje na zewnątrz niż wewnątrz.

San Marino widziała zniknięcie Brzytewki wewnątrz vana i reakcji jakie poza tym wywołało krótkie zdanie Chebańczyka ze złotą gwiazdą w klapie. Runnerzy skorzystali z okazji by się ponapawać wspaniałą, świetlaną przyszłością jaka ich czekała. No i tymi zastępami rozmaślonych do nich foczy. Paulowi też zdecydowanie skoczył słupek samozadowolenia gdy “oberwał” buziakiem szamanki. Zupełnie jakby nagle wszystko zaczęło być piękne.

Inaczej zaś zareagowała para Pazurów. Ci jako jedyni nieśpiesznie pokonali parę kroków do bocznych, otwartych drzwi furgonetki i czekali na to co się stanie. Boomer wyglądała na spiętą i bardzo poważną. Ale Nix to wyraźnie zbladł i zesztywniał jakby czekał na ścięcie. Pazur położyła mu pocieszająco dłoń na ramieniu ale chyba nie wiedziała co powiedzieć więc wlewała w niego otuchę i pokrzepienie głównie dotykiem i spojrzeniem.

- Spoko, Alice tam pogada i ten… No pogadam z szefem. - Pazur starał się zachować spokój ale wyraźnie był zdenerwowany. Podrapał się kciukiem po skroni co też nie wyglądało na do końca świadomy odruch.

W tym czasie nożowniczka złapała pod skrzydło drugiego Bliźniaka, odciągając ich na bezpieczną od podsłuchów odległość.
- Musimy pierdolnąć śmieci Hollyfielda nim zacznie się cyrk - powiedziała bardzo spokojnie, nie odwracając wzroku od vana - Zaczną się burzyć, mają ciężką broń w łapach i są wkurwieni o Pike’a. Albo chociaż Hivera… Hivera na bank zdejmujemy. Chromi i Gecko to wszarze, patrzą co zrobi ten trzeci kutas. On będzie się pluł że znowu odwlekamy powrót do Guido. Na razie mordy w kubeł, niech pomogą przenieść Nowojorów, ale potem… chuj. Śliczny i focza Paula mogą nam pomóc. Skoro wszystkim tu kurwa zależy na równości i jedności, trza się wysilić. Tylko co z Brzytewką, co jej powiedzieć? Że się zgubili? - popatrzyła na Latynosa i Białasa, a minę miała niepewną.

Na parę oddechów całe zło świata wzięło wolne, odchodząc poza horyzont, niczym zły sen. Lekarka trwała w bezruchu, otoczona ciepłem i znajomym zapachem. Zszargane nerwy koił niski głos, słaby jeszcze, lecz… mówił do niej, tylko to sie liczyło.
- Jak się czujesz, co cię boli, jak ręka? Duszno ci, zimno, gorące, chcesz pić, jeść? - wyrzuciła serię szybkich pytań, nie odrywając się od wielkoluda ani na sekundę. Przesunęła tylko ramię, by móc objąć go za szyję, znalazła wygodniejszą pozycję na jego kolanach, łapiąc się na bezwiednym kołysaniu z prawa na lewo.
- Co się stało… czemu… nie zostawiaj mnie, więcej tego nie rób. Drugi raz w przeciągu doby widziałam jak… jak cię niosą i nie mogłeś otworzyć oczu, a ja nie wiedziałam co robić. Proszę… tato… chyba rozumiem skąd w tobie ta złość i wytykanie wieku. Szeryf… rozmawialiśmy trochę i ma teorię… - nawijała chcąc wyrzucić jak najwięcej informacji w jak najkrótszym czasie. Naraz drgnęła i jeszcze mocniej wtuliła się w opiekuna - Nie obchodzi mnie ile lat temu się urodziłam, dla mnie zawsze będziesz tym najważniejszym, najbliższym… który uczył, dbał, opiekował się. Jesteś moim tatą i nic tego nie zmieni. Zawsze nim będziesz, nawet jak się okaże, że rocznikowo… a do Diabła z tym! Bez ciebie… nic tu nie ma sensu… Nigdy nie miałam w planach żebyś przeze mnie cierpiał, ani został ranny, ani się denerwował, martwił… i przepraszam. - zakończyła kulawo, przyciskając czoło do rozległej klatki piersiowej.

- Daj spokój San takie problemy to my załatwiamy na jednym półszlugu. - białas pogardliwie machnął ręką słuchając propozycji szamanki. - Pójdą z nami na akcję i my wrócimy a oni nie. Nie ma co komplikować i główkować na zapas. - wzruszył ramionami i miał tak dobry humor z tego obejmowania się pospołu z San, ze wolną ręką wyjął tą swoją pękatą paczkę skrętów i w przypływie dobrego humoru i dobroci poczęstował ją a nawet Hektora.

- No wreszcie kurwa się domyśliłeś i przypomniałeś sobie o koledze. - sapnął mu w odpowiedzi Latynos sięgając po skręta. Sam dokompletował zestaw do jarania ogniem z zapalniczki. - Tamtemu plakatowemu może daj bo się zaraz zesra ze strachu i chujowo będzie z nim gdzieś się ciągać. A Hivera się załatwi gdzieś po drodze. Zgubi się, zostanie w tyle albo coś się wymyśli. - pokiwał głową wodząc wzrokiem za podchodzącym grubasem i dwójką jego ludzi których też przywabiło zamieszanie przy furgonie tak samo jak Lenina i Tweety.

- Napiłbym się. - odpowiedział olbrzym siedzący przy ścianie furgonetki. - Poza tym w prządku. - dodał i gdy Alice pomogła mu się napić, gdy woda przepłukała wypalone pożarem gardło pewna dawka chrypienia i zmęczenia ubyła z głosu jej przybranego ojca.
- Dostaliśmy się pod ostrzał. Ciężki kaliber, zawalił budynek. Nic nam się nie stało ale nie mogliśmy się wydostać. No a potem podpalili naszą ruinę. - skrócił w najszybszej wersji wydarzenia z ostatnich paru godzin. Rozejrzał się po wnętrzu pojazdu i dostrzegł te kilka nieruchomych ciał i jedno przytomne.
- Mówiłem ci, że nie zdążysz. - powiedział w ramach przywitania do siedzącego na podłodze szeryfa.

- Mówiłem ci, że chodzi o zasady. - odpowiedział z ćwierć uśmiechem Dalton.

- Co u ciebie Alice? Jesteś cała? Nie jesteś. Co się stało? - dowódca Pazurów zdołał nieco obejrzeć postać przybranej córki i dojrzał widocznie nowe bandaże i ubytki w ubraniu jakich nie miała przy ich ostatnim spotkaniu.

- Jest w porządku, nie martw się tato. Już nawet nie boli - Savage wzruszyła ramionami, chcąc zbagatelizować problem. Nowe rany, rozcięcia i siniaki, raptem parę godzin od ich ostatniego spotkania. Uśmiechała się do olbrzyma, głaszcząc go po głowie i twarzy - Wpadliśmy pod ostrzał, gdy jechaliśmy po ciebie. Chyba… jakieś odłamki, ale żyjemy, nikt nie zginął. Tylko… trochę nas poszarpało. Samochód też oberwał, ale nadaje się do jazdy. Ten drugi też - pokazała brodą i oczami wnętrze vana - Nix, San Marino i Hektor cię wynieśli. Bo widzisz… - westchnęła, przymknęła oczy, by zaraz pokręcić głową i rozpocząć zdawanie raportu. Opisała akcję pod komisariatem, pojawienie się Paula, a także późniejszą próbę Nixa by odbić ją i Bommer. Napomknęła o scysji na drodze, szybko dorzucając, że udało się im wszystkim dojść do porozumienia i wspólnie przyjechali do portu. Mówiła o wirusie, o fiolce jaka pokazał jej Baba. O Aaronie, co się z nim stało. O braku dowodów i wierceniu dziury w brzuchu pozostałym Pazurom… bo przecież nie można tak zostawić ludzi w potrzebie, zwłaszcza gdy nie ma dowodów, a są tylko przesłanki przez co nie idzie jednoznacznie potwierdzić skali zagrożenia. O dzieciach w Bunkrze, Patricu który walczył z infekcją, a także o jego wiedzy i tym, że może pomoże i w jej przypadku. Opowiadała o przyniesieniu Daltona i Talbota, o tym co powiedział na temat żołnierzy po drugiej stronie. O Nico, zastępczyni szeryfa, akcji aby po nich popłynąć. Wspólnie, tak samo jak sprawdzić, czym są kutry, bo Baba miał podejrzenia o Molochu. O wymianie zdań między lekarzem a Pazurem, zimnej krwi tego drugiego i upierdliwości pierwszego… którego przez ciężki charakter i upartość nie sposób przekonać do logiki, jeżeli w grę wchodzą pacjenci… i bliscy ludzie. Ale próbował. Kombinował i analizował, podawał dziesiątki alternatyw i nie walnął w łeb, ani nie powyrywał rudych kłaków. O Boomer czatującej na dachu i pilnujących ich z góry podczas akcji na parkingu… tej z domem. O ławce nic nie wspominała. Pokazała współpracę miedzy Runnerami, Pazurami i miejscowymi stróżami prawa. Dla czegoś więcej, niż własna wygoda. Skończyła ostatnimi ustaleniami, ciągnięciem dalej współpracy. Opcją z przekazaniem wieści przez Nowojorczyków.
-... ale do rozmów z nimi… ciebie posłuchają. Proszę… wiem, że mieliśmy jechać jak najszybciej do Hope… ale nie mozemy tego tak zostawić, udać że nic sie tu nie dzieje. Że to nic nie znaczy. Jeżeli masz kogoś winić za opóźnienia - wiń mnie, nie swoich ludzi. Wiesz, że… potrafię mieszać w głowach. Starałam się tego nie robić… tylko… tu są ludzie. Dzieci, cywile… a tam na rzece… jeśli to Moloch i ich zabiorą? Albo zaraza dopadnie Guido i chłopaków? Nie mają tu lekarza, a są ranni. Chociaż… zorganizować punkt medyczny. Wreszcie, po tylu miesiącach scysji… Runnerzy i Chebańczycy chociaż próbują współpracować, mimo dawnych waśni i wojen. Jeszcze… jest nadzieja - zakończyła, ostatnie słowa wypowiadając do grdyki łysola.

- Pewnie za mało jara - San Marino wyraziła opinię na temat Ślicznego, patrząc ze złośliwą uciechą jak Para Pazurów się poci. Szkoda ich, ale i tak gapienie się na cudzą krzywdę tak odruchowo poprawiało szamance humor - Dobra, będziemy kombinować na bieżąco. Broń w pogotowiu i chuj… co będzie to będzie - podsumowała wykańczanie Elyty nim ta się doczłapała w zasięg słuchu.

Łysy olbrzym siedział i słuchał zapoznając się z wydarzeniami z ostatnich godzin. Słuchał i nie przerywał. Trzymał ją w objęciu, czasem poprawił jej jakiś kosmyk włosów czy ubrania ale już po spojrzeniu widziała, że znów analizuje sytuację tym swoim strategicznym umysłem.
- Muszę z nimi porozmawiać. - powiedział i zaczął gramolić się do pionu ale, że było to człowiek - góra to był to cały proces połączony z efektami ubocznymi jak skrzypienie resorów których jego ciężar już wprawiał w skrzypienie czy opadająca z niego kaskada insektów. Przestąpił pochylony przez podłogę furgonetki i wyszedł na zewnątrz stając przed bocznymi drzwiami vana. Był tak wysoko, że czubek głowy wydawał się sięgać prawie do czubka dachu samochodu który większość śmiertelników jednak zauważalnie przewyższał.

Para Pazurów natychmiast zareagowała na pojawienie się dowódcy. Oboje wyprężyli się jak struny i zasalutowali strzelając do tego obcasami.
- Na rozkaz szefie! - krzyknęli co sił w płucach, że aż echo poszło od pustych ścian dawnego garażu na łodzie.

- Spocznij. - dał rozkaz dowódca i para żołnierzy prawie synchronicznie trzepnęła buciorami rozgniatając kolejne robali. Stanęli w nieco mniej spiętej pozie choć dalej mieli obecnie grację i finezję nieruchomych posągów.

- Alice mi streściła co się tu działo. - największy z Pazurów wskazał na rudowłosą kobietę za swoimi plecami. - Nix, mianowałem cię dowódcą tej operacji. Czy samochód jest sprawny? - Rewers zapytał spokojnie ale jakoś i tak nie dało się zlekceważyć jego słów czy potraktować sobie lekko.

- Tak jest szefie! - potwierdził wyprężony jak struna Pazur.

- Czy zespół był zgrupowany w komplecie? - drążył temat szef komandosów.

- Tak jest szefie! - głos Nix’a znów zaszczekał w odpowiedzi wywołując przytłumione komentarze złośliwych Bliźniaków.

- Czy mieliście swobodę manewru Nix? - dowódca spytał o kolejną rzecz swojego podwładnego.

- Tak jest szefie! - Nix wyprężony jak struna wykrzyczał kolejną odpowiedź. Bliźniacy zaczęli się zastanawiać czy warto robić zakłady.

- Jakie zostawiłem wam ostatnie rozkazy Nix? - Rewers po kolei odcinał kolejną i kolejną szansę ratunku dla podwładnego.

- Wywieźć stąd Alice i przewieźć ją bezpiecznie do Hope szefie! - szczeknął ponownie młodszy z Pazurów. Bliźniacy dochodzili właśnie do wniosku, że warto bo zawsze warto się zakładać i ustalali właśnie o co by warto gdy trzepnięcie szamanki w jeden i drugi łeb spacyfikowało ich choć na chwilę.

- Czyli środek transportu był sprawny, oddział był w komplecie, była swoboda manewru i jasność co do otrzymanych rozkazów. Czyli niesubordynacja na polu walki. Znasz regulamin Nix. Wiesz jakie są konsekwencje. - dowódca spojrzał prosto na na twarz Nixa i ten zaczął wyglądać jakby się topił pod tym spojrzeniem.

- Tak jest szefie! - przesunął językiem po wargach nim odpowiedział a w głosie dało mu się słyszeć wyraźny odcień desperacji.

- Czyli świadomość i poczytalność też była.
- kiwnął głową dowódca patrząc na zesztywniałych podwładnych. - Dobrze Nix. W takim razie jakie jest twoje wyjaśnienie tej sytuacji? - zapytał szef już nielicho spoconego młodszego Pazura.

- Ja… - Nix zaczął po chwili mielenia śliny mięśniami szczęk ale zaciął się, usta mu chodziły jakby próbowały się tam uformować jakieś słowa ale cisza przedłużała się coraz bardziej i dłużej. Stawała się coraz bardziej wymowna sama w sobie.

- To moja wina szefie! To ja chciałam, żebyśmy zostali! Ja go prosiłam szefie! - Boomer nie wytrzymała presji i odezwała się wyszczekując swoją odpowiedź.

- Dlaczego? - szef przeniósł ciężkie spojrzenie na najemiczkę i ta wyglądała pod nim jeszcze bardziej nieszczęśliwie niż Nix.

- Nie, to nie jej wina szefie. Ja kazałem jej zostać. Znaczy nam. Bo… - Nix się w końcu przemógł i zaczął mówić jak na niego to dość mało pewnie. Jak jakiś dzieciak w cudzym ogrodzie przyłapany przez gospodarza. - Uznałem, że wykonanie tego rozkazu w tych okolicznościach byłoby niemoralne szefie. Po prostu nie mogliśmy tego tak tu zostawić. - Nix oddychał jakby już przebiegł dobry kawałek mimo, że nie zrobił ani kroku. Odważył się też spojrzeć szefowi prosto w oczy choć wydawał się wić pod tym spojrzeniem z każdym, szybkim oddechem. - Z militarnego punktu widzenia szefie wiem, że powinniśmy odjechać jak była okazja. Ale nie byłem w stanie wydać takiego rozkazu. Przykro mi szefie. Jeśli mógłbym prosić to ja jako dowodzący, poniosę wszelkie konsekwencje ale Boomer wykonywała tylko moje rozkazy. Ona się nadaje na Pazura szefie. - młodszy z Pazurów w końcu skończył i zarówno on jak i ona wydawali się gotowi zaraz wyleźć ze skóry gdy czekali na reakcję szefa.

- Nix. Rozkaz to rozkaz. Gdzie by wylądowała jakakolwiek armia gdyby żołnierze zaczęli dyskutować nad moralnością i sensownością rozkazu? - szef jakoś nie wyglądał na zbytnio poruszonego okolicznościami podanymi przez podwładnych.

- Tak jest szefie! - krzyknęły obydwa Pazury przeczuwając raczej mało wesołe zakończenie tego przesłuchania. Rewers chwilę się nie odzywał stojąc przed drzwiami vana i przesuwając się wzrokiem ponad głowami Pazurów, Runnerów i Chebańczyków. W końcu usiadł na podłodze furgonetki traktując ją jak siedzisko.

- Twoja ocena sytuacji była prawidłowa Nix. Zarówno militarnie jak i moralnie. - powiedział w końcu siedzący na progu wozu mężczyzna czym wywołał zdumiony popłoch spojrzeń u obydwu wciąż wyprężonych Pazurów. - Masz unikalny zestaw cech psychofizycznych oraz pożądany kościec moralny. Wykazujesz zaangażowanie, lojalność i koleżeństwo w stosunku do swoich ludzi. A oni ci się odwzajemniają tym samym to buduje świetny, silny zespół. Właśnie kogoś takiego od dłuższego czasu szukałem. - powiedział wyjaśniająco dowódca Pazurów znowu wracając wzrokiem do sylwetki młodszego Pazura.

- Szefie? - Nix wyglądał jakby nie wierzył w to co właśnie słyszy. Bliźniacy też nie. Byli rozczarowani. Już wreszcie ten plakatowy chłopiec byłby ugotowany, a tu takie rozczarowanie!

- Jak wygląda twój plan do dalszych działań Nix? - Rewers odezwał się po chwili milczenia z jakiej odważył się wyrwać Nix.

- Noo więęc szefie… Teraz to zamierzaliśmy popłynąć w parę osób, znaczy z Eliottem, Erykiem. San Marino i dwoma, trzema Runnerami na drugi brzeg. Spróbujemy odnaleźć Nico i może jakiś rannych jeśli są. Boomer widziała ognisko w jednym z domów. To tam spróbujemy zacząć, może to oni. Potem spróbujemy jechać do biura szeryfa bo wydaje mi się najlepsze na tymczasową bazę i punkt opatrunkowy. No właśnie tam zamierzaliśmy zostawić szefa i Alice. No ale jak teraz szef już jest w porządku to… To co robimy szefie? - Nix wyglądał już na trochę uspokojonego, choć dalej nie był spokojny. Stres i spięcie widać było cały czas w każdym słowie i fragmencie twarzy. Przedstawił po kolei kolejne kroki planu by w końcu spytać szefa o rozkazy.

- A co dalej zamierzasz Nix? - szef zamiast wydać rozkazy znów spytał o kolejne kroki.

- No cóż szefie… - młodszy z Pazurów przejechał językiem po spierzchniętych nagle wargach. - No dalej zamierzałem sprawdzić co z tymi kutrami szefie. Odnaleźć je i sprawdzić gdzie są, w jakim stanie i co robią. No i spróbować zniszczyć jeśli będzie okazja. Jak nie to obserwować i czekać na taką okazję. - wyznał w końcu Nix tą część planu która dotąd w mieszanej pazurowo - runnerowej grupce wzbudziła najwięcej kontrowersji.

- Dobrze Nix. To dobry plan jak na sytuację i możliwości jaki mamy w tej chwili. Dobierz więc zespół i spróbuj go zrealizować. - szef Pazurów wydawał się być tak łagodny i zgodny, że parze podwładnych znów zagościło niedowierzanie i podejrzliwość.

- My? A szef? A Alice? Jak my pójdziemy na akcję nie będziemy mogli wyjechać do Hope. - młodszy z Pazurów zwrócił uwagę szefowi na to niedomówienie.

- Obawiam się, że nasza współpraca tutaj się zakończy. - Tony znowu spojrzał prosto na zdezorientowanych podwładnych. - Myślę, że ukończyliście szkolenie. Jesteście obydwoje Pazurami. Cała szóstka. Nie jestem więc już waszym dowódcą. Wasze patenty czekają na was w naszej bazie. Wszystko jest przygotowane. - siedzący na progu vana Rewers szokował swoim spokojnym głosem dwójkę młodych podwładnych.

- Ale szefie… Ja chyba czegoś nie rozumiem. Szef nas wywala? To szefie, chociaż Boomer szef zostawi. Boomer się szefowi przyda. Ona tylko robiła moje rozkazy. - Nix wydawał się być kompletnie zmieszany. Boomer zresztą też. Patrzyli na siebie równie często jak na siedzącego na progu furgonetki szefa. I oba zestawy spojrzeń były równie rozkojarzone i zdezorientowane.
 

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-01-2017 o 10:17.
Zombianna jest offline  
Stary 29-01-2017, 10:19   #494
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- Nie Nix. Operacja która miała odnaleźć Hope i Alice okazała się porażką. Z militarnego punktu widzenia. Rachunek zysków do strat może ulec tylko pogorszeniu jeśli misja będzie kontynuowana. Wasz zespół, twój zespół Nix, wykonał zadanie aż do tego momentu tak dobrze jak oddział weteranów naszej jednostki. Dlatego uznaję was za gotowych do przyjęcia do tej jednostki. Misja zaś zostaje przerwana. Ani jako dowódca, ani strateg, ani Pazur nie mogę podpisać się dłużej pod rozkazem do jej kontynuacji. Dlatego ją przerywam. Z militarnego punktu widzenia pogłębi ona tylko nasze straty. - siedzący na krawędzi pojazdu łysy olbrzym wyjaśnił młodym Pazurom dlaczego przerywa tą misję którą dotąd z takim zaangażowaniem wszyscy ciągnęli.

- Ale jak? Jak to szefie? To co teraz będzie? A szef? A Alice? - Nix miał najwyraźniej problemy z przetrawieniem tego co właśnie usłyszał. Boomer nie odzywała się zostawiając całą rozmowę obydwu Pazurom.

- Jesteśmy wolni Nix. Każde może pójść w swoja stronę. Jeżeli chcesz tu zostać i walczyć to zostań i walcz. Widzę, że z analizą i planowaniem w realiach pola walki już cię wiele nie nauczę. A ja i Alice też tu zostaniemy. I spróbujemy wykonać zadanie którego jako Pazury nie możemy wykonać. - dowódca Pazurów popatrzył na Alice a potem na oboje dotychczasowych podwładnych.

- Ale zaraz szefie jak to? Jak to jakieś zadanie nie jest dla Pazurów? Szef powie o co chodzi to no zobaczymy no… - młodszy z mężczyzn spojrzał na chwilę na kobietę obok a ta lekko skinęła głową więc podpytał się dalej łysego olbrzyma.

- To jest to zadanie które tak umiejętnie i uparcie tłumaczyłeś Alice. Dotrzeć w centrum wrogiego obozu, w sercu pola bitwy by spróbować zwalczyć tam ognisko zarazy na którą obecnie nie ma niczego poza poszlakami a stan wiedzy o tym terenie jest skrajnie niejasny. Dla Pazurów to skrajnie niebezpieczna misja i twoje obiekcje by ją wykonać były słuszne. Gdybym ja dowodził wówczas tą misją również bym odmówił takiego manewru. Grozi unicestwieniem całego oddziału a wynik finalny nadal jest skrajnie niepewny. Czyli mówiąc kolokwialnie jest to po prostu głupie. - największy z Pazurów rozłożył na koniec dłonie i znów wywołując kolejną falę dezorientacji u młodszych od niego ludzi.

- Ale przecież szef też jest Pazurem. - zwrócił mu uwagę komandos w ciemnej czapce.

- Ale jestem też ojcem. I jako ojciec mogę zrobić coś, czego nie mogę jako Pazur albo jako dowódca. Mogę spróbować dotrzeć z moją córką w tamto miejsce. I dać jej szansę by zrobiła to co zdoła choćby dla spokoju własnego sumienia. Mimo tego, że jest to skrajnie niebezpieczne tak jak o tym mówiłeś i ze wszech miar słuszne byłoby wyjechać stąd jak najprędzej i wrócić do Hope tak jak mieliśmy to w planie. - odpowiedział zmęczonym głosem Rewers. Obydwoje Pazurów milczało teraz dłużej i wśród reszty też odpowiedź łysego olbrzyma zrobiła niemałe wrażenie. Nawet Bliźniacy przestali małpować i patrzyli w konsternacją na trójkę Pazurów i Brzytewkę.

- Szefie a ja mam jeszcze jedno pytanie. Ale jak to nasze patenty są w naszej bazie? Znaczy szef nam coś teraz napisze i mamy to zabrać do bazy? Albo jakoś wyśle? - spytał Nix a Boomer pokiwała głową na niemy znak poparcia dla tego pytania.

- Nie Nix. Patenty są złożone u komendanta bazy od naszego wyjazdu. Formalnie od dnia wyjazdu jesteście Pazurami. Cała szóstka. - Rewers tym razem odpowiedział krótko.

- Ale… Ale szefie no jak to? Przecież szef mówił, że to ma być wyprawa testowa. Jak wykonamy misję to zostaniemy Pazurami. A teraz szef… - Nix mówił coraz wolniej a na twarz mu coraz bardziej okraszał wyraz niedowierzania i rozczarowania.

- To szef nas okłamał? Nas wszystkich? - Boomer spytała patrząc na Rewersa wzrokiem który domagał się odpowiedzi.

- Tak. Wtedy wydawało mi się to słusznym rozwiązaniem. Ale teraz żałuję, że tak postąpiłem. - powiedział w końcu łysy olbrzym. Nix coraz mocniej kręcił głową mając najwyraźniej problem by pogodzić się z tym co usłyszał. Strzelił jeszcze raz obcasami i odmeldował się i zaraz za nim to samo zrobiła Boomer. Młodszy z Pazurów ruszył torując sobie drogę przez grupkę jaka zebrała się wokół wozu w tym czasie i ruszył całkiem energicznie.

Prawda w końcu wyszła na jaw, przestała ciążyć na sumieniu olbrzymiego Pazura. Reakcja niedawnych podwładnych była do przewidzenia. Alice trwała u boku wielkoluda, ściskając go za rękę, aby dodać mu otuchy. Popełnił błąd, powinien od razu postawić sprawę jasno. Nie istnieli jednak ludzie idealni, bez skazy. Każdy miał swoje grzechy, słabości, piętna i krzyże, obciążające sumienie.
- Dobrze, że im powiedziałeś. Jestem z ciebie dumna - uśmiechnęła się pokrzepiająco, wzmacniając uścisk. Nawet gdy najbliżsi popełniali błędy, rolą ich bliskich było trwać przy nich bez względu na wszystko. - Spróbuj odpocząć, Krogulec ma być niedługo. Chyba… zdążymy zająć się żołnierzami z drugiego brzegu, o ile ten plan nadal jest aktualny - powiedziała spokojnie, patrząc na plecy Pete’a. Zanim się ruszyła, przechwyciła go San Marino. Savage pozostało przypilnowąc, by Tony posiedział jeszcze chwilę, poklepać Bliźniaków po ramionach i podreptać za drugim Pazurem. Złapała ją przy terenówce, milczącą i zawziętą.
- Dlatego właśnie nie cierpię… nigdy nie lubiłam siedzieć w bazie - mruknęła aby zacząć rozmowę - Rozkazy, półprawdy, tajne przez poufne… powinno się mówić prawdę, zamiast zasłaniać regulaminami. Przykro mi, Boomer, naprawdę chciałabym żebyś wiedziała jedno. Bez względu na… jakiekolwiek czynniki, to był zaszczyt móc cię poznać. Porozmawiać, spędzić ten czas… posłuchać. Dużo mnie nauczyłaś, za co jestem ci niezmiernie wdzięczna. Pamiętam też o czym rozmawiałyśmy rano, przed kąpielą. Pozwól się zbadać, ten bunkier na wyspie… tam też powinni mieć aparaturę. Zobaczę, rozeznam się. Za trzy dni wrócę i powiem co możemy zrobić na miejscu. Jak… rozwiązać sprawę - zrobiła niewielki krok do przodu, potem drugi - Dałam ci słowo, zobowiązałam się do rozwiązania twojego problemu, wyleczenia. To się nie zmieniło, nic tego nie zmieni… nieważne gdzie nie wyląduję. Albo gdzie wy nie wylądujecie. Zawsze możesz na mnie liczyć. Znaleźć, jeżeli będziesz czegoś potrzebować. Nie chcę, abyś myślała, że odwrócę się i zapomnę. Będę pamiętać o tobie do końca, ile tam mi tego by nie pozostało, bez względu na przyszłość.

- Zrobił to zrobił. Szefowie i ważniacy zawsze kłamią. - wzruszyła ramionami Boomer odzywając się smętnym tonem jakby na jakiś czas udało jej się zapomnieć o tej prawdzie a teraz wróciła jak boomerang. - Nix’a mi szkoda. On naprawdę mu wierzył. I tak bardzo chciał być tym Pazurem. Znaczy no właściwie to jesteśmy teraz. No ale szkoda mi go. Ja bym to rzuciła gdyby nie on. Bo ciężko było. I mnie aż tak nie zależało. Ale zostałam bo on… No aż chciało się zostać. A nie, że Pazury albo twój stary. Mnie to tak nie kręci, jestem tylko zwykła baba z lasu. - Boomer powiedziała jak widzi sprawę tym swoim pesymistycznym tonem i w głosie prócz tego dało się słyszeć głównie współczucie gdy mówiła o drugim Pazurze.
- A dalej to nie wiem. Poczekam co on zrobi. Ale dzięki. - dodała jakby przypomniała sobie na koniec co jeszcze mówiła lekarka.

- Tony… nie wybrał dobrej metody. - westchnęła ciężko i pokręciła głową, opierając się plecami o burtę auta - Jesteście Pazurami, a Nix zostanie oficerem. Jest urodzonym dowódcą… tylko sam musiał to w sobie odkryć. Można komuś pokazać ścieżkę, ale musi ją przejść sam. Stąd to szkolenie, ciśnięcie i treningi. Myślę, żę specjalnie was wybrał. Was, nie nikogo innego. Nie będzie żył wiecznie i - zawiesiła się, spoglądając na ubłocone buty - Trochę porozmawialiśmy oboje, ja i tata, zanim pojechaliśmy na cmentarz. Kazał obiecać parę rzeczy, w tym że wam nie namieszam w głowach, bo jesteście doskonałymi przykładami tym, czym powinny być Pazury. Nadzieją… Nix miał swoje własne testy i dodatkowe szkolenie. Myślisz, że po co były te lekcje i połajanki? Ktoś kiedyś zastąpi Tony’ego, on szukał tego zastępstwa i znalazł. Ale gdyby to powiedzieć Nixowi wprost… nie na tym polegał test. Jeszcze by mu odwaliła palma, a chodzi właśnie o to, by go nie zepsuć, tak mi sie wydaje. Pete jest młody, porywczy. Zdolny, mądry, odważny… ale jeszcze musi się wiele nauczyć. Stanowicie świetny duet i razem nie ma dla was rzeczy niemożliwych. Fakt… za nim ciężko nie podążać, ma w sobie to coś, co ściąga do niego ludzi. Poza tym… jak na babę z lasu zaszłaś naprawde daleko. Jesteś Pazurem, Boomer. Elitą. Najlepszą z najlepszych - uśmiechnęła się lżej na koniec, a dłoń z wytatuowaną czaszką grzebała intensywnie w torbie, by wyciągnąć z niej obły kształt butelki. Lekarka zapatrzyła się na flaszkę i wcisnęła ją w ręce najemniczki - Taki sukces należy opić, mam tylko wino… ale po tym wszystkim będę zaszczycona, jeśli… walniesz ze mną toast. Nixowi też się zostawi. Zasłużyliście.

- Nix miałby zastąpić szefa? - Boomer spojrzała z bliska na siedzącą obok Alice i widać było, że ten pomysł kompletnie nie przyszedł jej do głowy. - Jak ktoś mógłby go zastąpić?Przecież to szef. I to sławny “Cass” Rewers. A Nix to Nix. Nix jest swój. Wiesz, taki zwyczajny. Taki ciepły. Jakiś taki no… Wszyscy go lubią. No prawie z tych co są w porządku. - Boomer żuła kolejną balonówę i myślała o pomyśle rudowłosej kobiety patrząc gdzieś przez rozbite przednie okno na maskę zawaloną przez żywy kobierzec insektów.
Z zamyślenia najemniczkę wyrwało stuknięcie butelki i szkła. Brwi powędrowały jej do góry ale zaraz po kilku próbach na twarzy zawitał uśmiech.
- No tak. Przecież właśnie zostaliśmy Pazurami. No to za Pazury! - uśmiechnęła się już naprawdę szerzej i szczerzej pociągając łyka z butelki.

- Za Pazury! - Lekarka poczekała na swoją kolej i też pociągnęła z gwinta, nie przejmując się etykietą. Czasem maniery winny wziąć wolne, a człowiek żyć tak jak chce.
- Nikt nie żyje wiecznie, szefów ta zasada również dotyczy. Nix jest swój, do tego jako protegowany “Cassa” Rewersa zdobył wiedzę, umiejętności. Dobry start, poza tym ma talent i predyspozycje, żeby którego dnia mówić o nim “ten szef, Nixon”. No ale czasem szefowie muszą robić rzeczy, takie jak… no szefowie-niefajne. Miał w tym cel, przecież to “Cass” Rewers, on niczego nie robi ot tak, każdy czyn ma obmyślony i przeanalizowany. Teraz pewnie było tak samo. Może sprawdzał waszą reakcję, nie wiem. Czasem… no czasem tata przesadza. A Nix ma życie przed sobą, ty też. Wołamy Paula? Pewnie też z chęcią opije twój sukces. Chyba cię lubi - dla zdrowotności pociągnęła jeszcze jeden łyk. - Jeszcze chyba chwila minie zanim się zbierzemy po tych Nowojorczyków… Nix nie jest z tych, co zostawiają ludzi w potrzebie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 29-01-2017, 12:06   #495
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację

Drogę zdenerwowanemu najemnikowi zastąpiła dziewczyna z Kalifornii, nie pozwalając przejść i łapiąc za ramię. Marszczyła czoło, aż w jednej chwili rozpogodziła się i uśmiechnęła nie jak ostatnia jędza, tylko inaczej. Cieplej, jak do człowieka.
- Śliczny… Nix, chodź zajarać - obróciła się, biorąc go pod ramię i ciągnąć w stronę wyjścia z garażu - I nie mów że nie palisz. Jedna głupota nikogo nie zabije, a przyda ci się.

- Puszczaj! - warknął rozzłoszczony Pazur ale warknął jakoś trochę bez przekonania. Ostatecznie nie wyszarpał się szamance mimo, że wierzgnął ze złością złapanym ramieniem. Zatrzymał się i słuchał co do niego mówi ale wydawał się z bliska jak widziała rozkojarzony i wściekły. Ruszył razem z nią do wyjścia na zewnątrz i drałował całkiem ostrym tempem, zbliżonym prawie do truchtu. Znaleźli się na zewnątrz. Już nie padało a na świecie panowała nocna, mroźna cisza. Grupkę ludzi zostawili za sobą, wewnątrz garażu i w większości nadal byli zgromadzeni wokół furgonu pewnie gadając o tym co się właśnie stało.

Nix zaś był wściekły i dał teraz sobie tego pozwolić wyrazić. Kopnął ze złością ścianę budynku, potem jeszcze raz i jeszcze.
- Okłamał mnie! Okłamał! Okłamał nas wszystkich! A my tak mu wierzyliśmy! Ja mu do cholery tak wierzyłem! Jak ostatni kretyn! Kurwa mać! Wierzyłem mu bardziej niż ojcu! Bo to stary pijak i degenrat! Odkąd przeszedłem selekcję w bazie i zaczęliśmy szkolenie chciałem być taki jak on! A on mnie okłamał! Tak nas szkolił, tak nas pouczał, tak nas gnębił a teraz nas okłamał! Co za chujostwo! - Nix pieklił się to co jakiś czas kopiąc blaszaną ścianę, to staranowane przez ich terenówkę drzwi, to jakieś leżący na asfalcie śmieć i tylko pieklił się cały czas tak samo.

Nożowniczka słuchała, dała mu się wygadać. Wkurwił się, nie ma się co dziwić, ale wkurw go zaślepiał. Potrzebował się wyżyć, bo w takim stanie mógł zrobić coś głupiego, czego potem będzie żałował. Stanęła naprzeciwko niego i uniosła ręce w pozycji obronnej do walki.
- Podnieś gardę, Śliczny - mruknęła, przekrzywiając kark aż zachrupotało - Już, łapy do góry. Zatańczymy. To pomaga, wiem co gadam. Gdy mnie coś ostro wkurwiło, Nick zawsze ze mną tańczył. To męczy, idzie się wyżyć. Paść na glebę i znaleźć nowe spojrzenie. Łapy do góry - warknęła, posyłając pierwszy, lekki cios w jego lewe ramię.

- Daj spokój. - mruknął nie mając chyba ochoty na młóckę z szamanką. - Do ciebie nic nie mam. - dodał jakby na wyjaśnienie. Kopnął jakiś kamień i obserwował jak ten potoczył się po zmarzniętym asfalcie rozrzucając na boki tu czy tam biegające insekty.
- Ten Nick to kto? - zapytał spoglądając na jej bladą twarz.

Kobieta nie przestawała jednak, napierać. Okrążała go po łuku, wypuszczając nagły atak pod żebra.
- Spoko, morda nie szklanka, a widzę że ci to potrzebne - mruknęła przy tym, uginając kolana, aby zaraz kopnąć go zaczepnie w udo.
- Mój mąż… znaczy mąż żywej. Mówcy nie mają rodziny.

- Przestań! - warknął na nią wyraźnie zdenerwowany gdy wciąż nie ustawała w kolejnych atakach. Zasłonił się przed jej pięścią a nogę przechwycił. Potem za tą trzymaną nogę obrócił ją wokół osi tak, że miotnęło ją plecami o ścianę budynku aż blacha zatrzeszczała.
- Przestań. - powiedział ciszej i spokojniej choć wciąż unieruchamiał przy swoim boku jej nogę więc stała na jednej oparta tylko na drugie nodze i ścianie.

Uśmiechnęła się, odpychając plecami od blachy i zawisła na Pazurze, oplatając go ramionami, ale nie w ataku. Wyginała się pod nieludzkim kątem żeby go po cieniacku przytulić. Ona z chęcią w podobnej sytuacji dałaby komuś po mordzie, sama oberwała… no ale jak chciał się zachowywać porządnie, jego sprawa.
- Przestanę jak zapalisz ze mną. Bo jak złamiesz mi nogę to cię zastrzelę, albo się rozryczę jak baba… nie wiem. Będę kombinować na bieżąco - powiedziała mu prosto w nos. - Nie jesteś kretynem, tylko Pazurem. I dobrą dupą, sympatycznym gościem. Lubię cię, kurwiu, tak serio i bez ściemniania. Mam też radę, jeżeli chcesz jej wysłuchać. Odpowiedz sobie po chuja tak się uparł na was, na ciebie? Czemu gnębił i szkolił, mógł ogarnąć weteranów tych tamtych innych. Sprawdzonych, wygadałby ich sobie, skoro jest tam taki ważny… ale wziął was. Was uczył… trzymał obok i szkolił poza treningiem. Słyszałeś co powiedział o tobie, czy już wkurw cię zeżarł? No chujowo to załatwił, ale trochę go ogarniam. Staram się… patrzeć jak żywi - prychnęła - Odpowiedz sobie co w tobie zobaczył, że chciał cię nauczyć, wytrenować? Dlaczego to zrobił. Zachował się jak wredny kurw, powinien wypałować od razu… i tak byście poleźli… ale jak był rozkaz, to się staraliście. Zapamiętaliście. Uczyliście, nie włożyliście lachę. Kiedyś ojciec uczył żywą pływać. Żywa bała się wody jak japierdolę… wziął ją na łódkę, na ryby… obiecywał że będzie dobrze, pomoczą kije i wrócą. Wiesz co zrobił? Na środku jeziora wypierdolił żywą za burtę i odpłynął kawałek. Żywa musiała sobie sama radzić… na głębokiej wodzie, bez trzymania za rączkę. - uśmiechnęła się smutno, przymykając oczy - Dopłynęła… ledwo, była wkurwiona, nienawidziła ojca… ale wiesz co? Nauczyła się pływać i umie do tej pory. Już się nie boi wody. Ty się nie boisz podejmować decyzji. Wiesz że to potrafisz i jesteś w tym zajebisty. To ta pewność siebie, którą zdobywamy tylko mierząc się z własnym lękiem i słabością na głębokiej wodzie.

Puścił ją. Gdy zorientował się, że ramiona kobiety nie pędzą ku niemu w kolejnym ataku. Puścił jej nogę więc mogła z powrotem stać spokojnie. Dał się przytulić i po chwili też jego ramiona wylądowały na jej plecach gdy ją objął. Trwali tak nieruchomo wsłuchani w siebie i swoje słowa.
- Dobra. Zapalę z tobą. - powiedział w końcu wciąż mając swój profil twarzy przy jej profilu.
- Też cię lubię. - dodał po chwili milczenia gdy trawił co mu powiedziała na tym nocnym, wiosennym mrozie. - Nie no słyszałem. Jak to powiedział to nie mogłem uwierzyć. Bo on zawsze się mnie czepiał. No najwięcej ze wszystkich. Już innym coś uznał czy zaliczył a u mnie zawsze coś było nie tak i mu sie nie podobało. Zawsze źle i do poprawki. I nic nie mogłem powiedzieć bo wszyscy w grupie gapili się na mnie i no jakoś zawsze wychodziło, że to ja mam być od gadania i załatwiania. A potem no on właśnie się czepiał. - Nix zamilkł gdy chyba na moment odpłynął na fali wspomnień ze szkolenia.
- No ale teraz powiedział, że miałem rację. Czułem, że mam jak gadałem z Alice. Wkurzała mnie jak tak uparła się nie słuchać co mówię. To teraz jak powiedział, że miałem rację i że to dobry plan… No rany… A przez chwilę myślałem, że mnie załatwi. Bo po regulaminie to wiesz… Karcer, degradacja a jak bardzo źle to ściana. Teraz bałem się, że po prostu nas wywali. I wcześniej z Alice też się bałem ale ona nie jest Pazurem, jest cywilem, nie pojmuje tego. No albo udawała, że nie. Nie wiem. Wiedziałem, że tak będzie. No tak nas włanie wyszkolił, wiedziałem ja będzie na to patrzył. Dlatego chciałem wyjechać. No i teraz powiedział, że to było słuszne. - Nix rozmawiał dalej ale zmęczonym i wypalonym głosem jakby mu te wszystkie sensacje i przeszkody wreszcie się skumulowały i go przywaliły gniotąc i topiąc w smutku i rozżaleniu.
- A teraz po tym wszystkim okazało się, że mnie okłamał. Nas wszystkich. - pokręcił głową co odczuła wyraźnie na swoich włosach i twarzy. - Dlaczego nie powiedział? Powiedziałby, że misja dla ochotników czy co to też bym się zgłosił. Zawsze chciałem być Pazurem. Ja tylko jako smark o nich usłyszałem. A potem jak już byłem na szkoleniu i go poznałem chciałem być taki jak on. No chociaż trochę. Nie sądziłem, że zrobi nam coś takiego. - milczenie znów splotło się z kręceniem głowy. Kciuk machinalnie jeździł mu po tym samym fragmencie skórzanej kurtki kreśląc ten sam bezmyślny kawałek.
- Nie wiem… Może… Właściwie to już jestem w takim razie Pazurem. - powiedział jakby dopiero teraz zaczynało to do niego docierać. - W końcu się udało. Ale wiesz, inaczej to sobie wyobrażałem. Że odnajdziemy Alice, wrócimy do Hope, potem do bazy i tam nas ogłosi Pazurami. A tu nic nie wyszło tak jak miało. - dłonie na moment odchyliły się od pleców kobiety jakby w bezradnym geście rozkładania ramion.
- Hej, dzięki, jesteś kochana. - powiedział po chwili milczenia gdy cofnął się na tyle by mogli sobie spojrzeć w twarz. - No tak, masz rację, nie ma co się mazać. - podrapał się po skroni i przymknął na chwilę oczy. - Muszę znaleźć Boomer. Zobaczyć co z nią. - powiedział spoglądając na wyrwaną czeluść bramy. Potem znów wrócił do twarzy szamanki tuż przed sobą. - Dzięki, San Marino, naprawdę dzięki. - powiedział i pocałował ją na koniec.

Szamanka na słowa “kochana” i “dzięki” zareagowała dziwnie. Przestała się szczerzyć i cieszyć, już nie emanowała pewnością siebie i wrednością.
- Nie… nie ma sprawy - próbowała zbyć temat wzruszeniem ramion, ale patrząc nie niego nie umiała tego zrobić. Stali w chłodzie, mrozie i ciemności, a ten złamas jeszcze ją pocałował… tak normalnie. Jak żywą i jeszcze nie dlatego że go prowokowała. Oddała pocałunek, ciesząc się przez te parę chwil czymś, czego już nie mogła mieć. Normalność, kurwa jego mać. Taka zwykła, ludzka normalność. Martwi jej nie potrzebowali, ale w takich chwilach jej brak był dobitny jak uderzenie metalowym kijem w nery.
- Wiesz Śliczny, kiedyś cię wynajmą do zadania i też nie powiedzą o co chodzi. Potem może się okazać że wychujali cię gorzej niż typ, który ściemnił żeby dalej was uczyć. On coś ci dał, czego nie dostali inni. - odciągnęła jego głowę od swojej, mówiąc mu prosto w uchylone usta - Życie się z nami nie pierdoli w tańcu, różnie bywa. Może to też jest lekcja, chuj go wie… może on ciągle cię uczy, ale nie myśl o tym teraz… wiesz… kiedyś… mam na imię Emily. Emily Otero, tylko nie mów reszcie. To wiedza tylko dla ciebie - mruknęła i znów ich usta się złączyły. Wtuliła się w niego, ale inaczej niż po wyjściu z płonącego budynku. Tym razem na początku delikatnie i niepewnie, potem coraz bardziej łapczywie, udając że to co jej spływa po policzkach i rozmazuje makijaż to durny deszcz. Pociągnęła Ślicznego w bok, gdzie w ścianie widać był otwór po drzwiach. Boomer była duża, poradzi sobie… a drugiej okazji mogli już nie mieć.

- Może… Pewnie tak… Ale wiesz, z obcym to zawsze się z tym jakoś liczysz ale ze swoim? Ale pewnie, tak, tak jak mówisz… - zgodził się z nią choć częściowo gdy poprowadziła go do jakiejś nadbudówki.
- Emily. Emily Otero. - powtórzył jej imię jakby chciał je zapamiętać. - Cześć Emily Otero. Ja jestem Nix. Pete. Właściwie Peter Nixon. Z Tennessee. Ale też nie mów tego reszcie. - powiedział kiwając lekko głową jakby zgadzając się z nią czy jakimiś swoimi myślami albo wspomnieniami gdy zatrzymali się przed wejściem czy raczej dziurą do tej budy.

- Chodź Emily. - teraz on ją złapał i pierwszy przeszedł przez dziurę pociągając ją za sobą. Znaleźli się w środku. Raczej małe, ciemne i zimne jak wszystko dookoła. Zatrzymał się i widziała już głównie majaczący owal jego twarzy i nieco mniejsze ale bardziej ruchome plamy jego dłoni. Jedna z nich poszybowała ku górze w stronę jej szyi. Poczuła wówczas ciepło żywego ciała jego palców. Te przesunęły się sunąc po skórze szyi, przejechały w tył na kark i w końcu zmieniły się w chwyt do pocałunku który nastąpił chwilę później.

Zimno, mróz… i ciepło żywej osoby tuż obok, jej smak i zapach, które upajały lepiej niż najlepsze prochy i wódka. Dziewczyna na wyścigi pozbywała się swoich ubrań i szarpała ubraniami Pazura, ściągając je i rzucając na ziemię. Na sam dół poleciał jej płaszcz, pancerz z kości spadł ciężko na glebę, płosząc stado robaków. Gdy zostały jej tylko spodnie, złapała go za fraki i przewaliła się do tyłu, ciągnąc go za sobą prosto na stertę ubrań.
- Wiem co mówię - parsknęła między pocałunkami, jeżdżąc dłońmi po niewidocznej w ciemności twarzy i ramionach - Duchy nigdy się nie mylą.

On i ona opadli na ubrania rozrzucone po ciemku na oszronionej podłodze. Ona czuła jego włosy, głowę i twarz pod swoimi dłońmi. Ciepłe, żywe ciało było trudne do przeoczenia w tej panującej dookoła mroźnej ciemnicy. Całowali się i dotykali. Starczyło na chwilę nim niecierpliwość i namiętność wzięły górę. Mróz już teraz dawał o sobie zapomnieć tylko na chwilę gdy otulał nieprzeniknioną warstwą nagą skórę ciał. Tylko tam gdzie żywe ciało stykało się z drugim żywym ciałem czuć było coś innego niż chropawy chłód nocy.
Jego dłonie a po chwili i usta błądziły po omacku po jej ustach. Potem zeszły niżej, ku rozedrganym piersiom i tu zatrzymały się na zwyczajowy przystanek. Mężczyzna jednak niecierpliwił się a z mrozem na dłuższą metę wygrać nie mogli. Dłonie więc przesunęły się niżej po jej brzuchu aż zawędrowały na pasek jej spodni. Dłonie złapały ten pasek i ściągnęły go w dół do połowy ud a potem jeszcze niżej, za kolana i jeszcze niżej.
Dłonie znów zaczęły sunąć po obnażonym już prawie całkowicie ciele kobiety. Teraz za dłońmi napierała także i reszta ciała mężczyzny. Czuła jego ciężar i bliskość oraz ciepło, prawdziwy żar żywego ciała, tak bardzo odczuwalny w tej zimnicy. Ciepłe, żywe ciało dające się poznać wszystkimi zmysłami. Dotykiem, zapachem, smakiem, jędrnością, wilgocią i przede wszystkim ciepłem.
Wkrótce na zmrożonej podłodze, poprzez zrzucone na nie ubrania dał się słyszeć rytmiczny skrzyp dech i jakichś brzęczących cichutko w ciemności gratów. Dwoje młodych ludzi, dzieliło się siebie i ze sobą nawzajem. Czuła go w sobie i na sobie. Jak ją dotykał, jak sunął po jej skórze palcami, jak ją całował i oddychał co raz szybciej. Też czuła uwieranie którejś czaszki pod barkiem, szron na nodze która leżała poza rzuconym płaszczem i szczelinę jaśniejszych niebios w dziurze na dachu.

Ciepło, miękko. Gorąco, inaczej. Jak być nie powinno. Jak było kiedyś. Dwoje ludzi, kobieta i mężczyzna, a wokoło mróz który przestał cokolwiek znaczyć. Nie tu i nie teraz. Teraz liczyło się własne ciało i to drugie, na górze. Splecione w jedno i na parę chwil nie do rozdzielenia. Emily chwytała się kurczowo tego, co mężczyzna jej oferował. Przylgnęła do niego, oplatając nogami i przyciskając do siebie. Pozwalała się dotykać, całować, odwzajemniając jak tylko mogła. Dobroć, czułość, bez zwierzęcej żądzy. Było inaczej, normalnie. Przestały sie liczyć durne kutry, Runnerzy, NYA. Był jeden złamas… Peter. Ładne imię…
Myśli zaczęły uciekać, żar rósł, ruchy nabrały gwałtowności a ona pozostawała bezradna, tracąc resztki kontroli. Całowała usta, policzki i powieki, wplatała palce w krótkie włosy, czując ich kłucie. Przyciągała go ilekroć odsuwał się dalej niż parę milimetrów.

W końcu nadszedł ten moment który musiał nadejść. Do którego oboje dążyli i do którego oboje zmierzali. Jeden moment w którym palce zaciskały się spazmatycznie na żywym ciele, na zmrożonych deskach podłogi, na zrzuconych ubraniach, gdy szczęki się zaciskały i rozkurczały, oddech i ciała przeszywały spazmy a potem wszystko się zaczęło uspokajać. On wciąż jeszcze pochylony nad nią zawiesił si tak na chwilę po czym opadł na nią. Usta znów szukały ust, dłonie zaczęły sunąć po brodzie, policzkach, powiekach przeczesując palcami włosy.
- Dzięki… Dzięki Emily… - mężczyzna wyszeptał wciąż zmagając się z własnym ciężkim oddechem. - Dzięki, że tu jesteś… - powiedział zsuwając się z niej i kładąc obok niej. Mróz musiał wkrótce upomnieć się o swoja dolę i zaraz zacznie kąsać i zaczną się dreszcze. Ale jeszcze nie teraz, teraz mieli jeszcze chwilę dla siebie. - Masz tego fajka? Chyba dobry moment. - głos obok uśmiechnął się z bladej plamy twarzy.

Fajki się znalazły, zapalniczka też. Kobieta odpaliła oba i zapalonego podała Pazurowi. Gdy się odsunął, jak kierowana magnesem przekręciła się i przycisnęła do niego żeby nie tracić kontaktu. Potem, potem przyjdzie czas na opamiętanie, ale nie teraz. Teraz było… dobrze.
- Będę, jeżeli zajdzie potrzeba. Wystarczy… uważaj na siebie i nie umieraj - powiedziała z policzkiem przyciśniętym do jego ramienia, zaraz nad obojczykiem. Szczęka jej zadrgała, sapnęła i burknęła z fajkiem przy ustach - Nie rób tego… proszę.

Pazur chyba nie miał zbytniego doświadczenia w paleniu czegokolwiek bo rozkaszlał się po kilku machach. Ostatecznie więc bardziej przetrzymał tego fajka niż go wypalił. Objął tak, że prawie wylądowała na nim. Tam gdzie stykała się z jego ciałem było dobrze, przyjemne, gorące, żywe ciepło. Ale reszta ciała już wypromieniowała nadmiar wilgotnego ciepła w nocny chłód. Przesunął ramieniem tak by jego kurtka choć częściowo ich okryła.
- Będzie dobrze, Emily, będzie dobrze, nie przejmuj się. - powiedział w końcu gdy po tym manewrze z “paleniem fajki” oddech mu się już unormował. Znów ją pocałował, znów w usta, ale tym razem nieśpiesznie, w pocałunku bedacym wymianą pocieszenia, otuchy i nadziei bardziej niż słowa. Wiedzieli kim są i jaką mają naturę. Nie wiedzieli co ich czeka. Ale teraz tu, w tej zarobaczonej i oszronionej szopie mieli siebie tylko dla siebie przynajmniej na te parę chwil.

Nic nie będzie dobrze, ale pięknie to brzmiało. Dodawało otuchy, nadziei i siły. Gówno tam, a nie “będzie dobrze”. Życie toczyło się po tych złych torach, nie dobrych. Albo ona już zgorzkniała i nie umiała patrzeć na świat inaczej niż przez szare, cyniczne okulary.
- Jeżeli tam na wyspie jest wirus… nie patrz na to co trzeba a czego nie wolno. Uciekaj… póki jest czas - przełamała się i mówiła szczerze, patrząc na niego z pozycji głowy opartej o jego ramię. Próbowała nie ryczeć, bo to żałosne, ale smutek nie dawał się wykopać - Potem jest za późno, umierają ci na którym nam zależy. Trzymamy ich w ramionach i możemy tylko patrzeć jak cierpią i odchodzą… umierają. Nie zostaje nic. Nie ma rodziny, nie ma… dzieci. Zostaje pustka i życie z dnia na dzień. Bądź taki jak jesteś, nie zmieniaj się. Nie stawaj cyniczny, taki jesteś… najlepszy.

- Dobrze. - powiedział po chwili gdy przetrawił jej słowa. - Ale ja też cię wolę taką jak teraz. - dorzucił po paru oddechach. - Właśnie taka podobasz mi się najbardziej. - spojrzał chyba na jej twarz co widziała po ruchu plamy twarzy i wyczuwała po ruchach mięśni na szyi.

W odpowiedzi wzięła go za rękę i przełożyła przez swoje ciało, aż dłonie dotknęły skóry na plecach. Śliskiej, chropowatej… jak po oparzeniach.
- Bo jest ciemno - kobieta odpowiedziała niechętnie, ale nie uciekła. Została na miejscu - Za dnia nie wygląda tak… kolorowo. Każdy kogoś udaje, ale gdy gasną światła można wreszcie być sobą, chociaż na chwilę. Tak jest bezpieczniej. Wiedźmy się pali, ale pieprzyć to. Dla ciebie mogę być… taka jak teraz. Jeśli chcesz.

- Boli cię to? - spytał gdy jego palce przesunęły się po zdeformowanej skórze.

- Czasem - wzruszyła wolnym ramieniem, wracając do przyciskania się do drugiego ciała - Da się… ale jest… - zawiesiła się, pociągając fajka. - Są gorsze rzeczy.

- Pomogę ci. - szepnął jej do ucha i podniósł się do siedzącej pozycji. Przesunął dłońmi po jej plecach aż jego dłoń spoczęła na jej barku. Ułożył ją na swoim miejscu, tak, że leżała teraz na brzuchu plecami ku górze, ku niemu. Poczekał aż znieruchomieje. A potem poczuła jego oddech na atakowanej chłodem skórze. Oddech przeszedł szybko w dotyk jego ust i dłoni. Dłonie i usta nieśpiesznie przewędrowały od jej pośladków, przez krzyż, łopatki aż skończyły na barkach i karku. Co chwila, co każdy zniekształcony bliznami kawałek goszcząc, dotykając, całując lub muskając swoimi ustami i dłońmi.
- Boli cię jeszcze Emily? Boli cię coś jeszcze? - spytały jego usta tuż przy jej uchu.

Obróciła się tylko po to, żeby zarzucić mu ramiona na szyję.
- Boli że odejdziesz, ale teraz... jest dobrze. Z tobą jet dobrze - wyszeptała zanim ich usta ponownie się połączyła, a dłonie i ciała odnalazły zagubiony gdzieś przez okres bezruchu rytm.
Było dobrze... boleć zacznie potem.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 30-01-2017, 11:23   #496
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 65 1/2

Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 8 - noc 4 h do świtu; ciemność; b.zimno.




Nico DuClare, Gordon Walker, Nathaniel “Lynx” Wood



Rozmowy trójki przytomnych obrońców Cheb nie kleiły się przytłumione przez ból z ran, głód, zmęczenie i senność. Ognisko pilnowane przez kanadyjską przepatrywaczkę błyskało ogniem znacznie mniej gdy DuClare umiejętnie dozowała łatwopalny drewniany materiał. Ciepło bijące od płomieni było jednak nadal ożywcze. Niosło pokrzepienie i otuchę w starciu z otaczającą ich mroźną, wypełnioną klekotem milionów insektów ciemność. Robactwo za to wydawało się być niezmordowane. Bez chwili wytchnienia oblegało każdą dostrzegalną osobę, przedmiot czy powierzchnię. Zwłaszcza metalowe elementy wydawały się wabić insekty. Spore przedmioty jak broń, były oblepione niczym owadzim pierzem. Było już oczywiste, że niszczą one metal pożerając go. Po ich działaniu zostawały zauważalne wżery i ubytki niczym po kwasie lub metal sypał się przy najlżejszym dotknięciu jak kompletnie zetlały przez rdzę.


Sytuacja wydawała się poważna. Ani noc, ani mróz, ani robactwo nie było skłonne do szybkiego ustąpienia. Robactwo wydawało się nienasycone, jakby miało zamiar pochłonąć każdy dostępny metal. Mróz raczej nie powinien ustąpić czy zelżeć póki nie nastanie dzień. Ciemność podobnie. Do świtu zaś brakowało wciąż jakieś połowy nocy. Póki co wciąż tkwili w tym przypadkowym parterze przypadkowego, zrujnowanego domu w mokrych ubraniach które nie zmarzały tylko dlatego, że trzymali się blisko ciepła ogniska. Mimo to nawet przy ognisku siedzenie w mokrych ubraniach było równie przyjemne i zdrowe jak siedzenie w zimnicy będąc otulonym przez mokre, śmierdzące bagnem szmaty.


Jednak w mimo to parę elementów zmieniło się odkąd skończyli oporządzanie ogniska i tego improwizowanego obozu. Nowojorskim żołnierzom wskutek przebywania w cieple stan na tyle się poprawił, że chyba raczej już zwyczajnie spali i dreszcze jeśli szarpały ich ciałami to sporadycznie. Teraz w ogóle wyglądali jak banda szczeniaków przebranych w żołnierzy. Wygląd co prawda czasami bywał zabójczo zwodniczy ale wszyscy trzej którzy jeszcze tutaj żyli, nie wyglądali pod żadnym względem na wojskowych weteranów czy choćby regularnych wojaków. Teraz jednak szanse na to, że potrwają do świtu wyglądały na znacznie większe niż godzinę czy dwie temu gdy byli w tym budynku z Gordonem pod ogniem ciężkiej broni z rzeki.


Kolejnym nowym elementem były światła latarek. Zbliżało się ich kilka od południa czyli od strony osady. Latarki szły szpalerem, i sądząc z prędkości i ruchu były pewnie niesione przez piechurów. Sądząc zaś z układu linii prostopadłej do rzeki wyglądało na klasyczną taktykę ekipy poszukiwawczej. Światła dostrzegli przez framugę rozwalonego okna i były oddalone o kilkadziesiąt kroków od zajmowanego przez grupkę DuClare budynku i stopniowo zbliżały się.


Z bliska okazało się, że to żołnierze NYA. Kilku ludzi ustawionych w szpaler przeszukiwało teren niedawnej walki. Pierwszego znaleźli zabitego pobratymca już w pobliżu budynku. Przykuł uwagę na chwilę ich uwagę ale budynek z płonącym wewnątrz ogniskiem był już w zasięgu głosu więc i szybko doszło do bezpośredniego spotkania.


Dowodzący tym pododdziałem żołnierzy kapral Barnes dość sprawnie pozarządzał następne kroki. Jego ludzie, wyposażenie w większośc w karabinki M 1 przygotowali poranionych kolegów do transportu. Nie mieli ze sobą ani zapasowych ubrań ani czegoś więcej do jedzenia niż suche racje którymi poczęstowali trójkę improwizowanych ratowników. Kapral rozmawiał tak jakby uznał osobę z odznaką zastępcy szeryfa czyli Nico, za dowódcę całej trójki ukazując sławne nowojorskie i wojskowe zamiłowanie do pagonów i emblematów.


Kapral miał jednak radio. Przez nie wezwał transport który zjawił się po paru minutach. Zabrzęczał warkot silnika ciężarówki i błysnęły światła reflektorów. Jednak oprócz ciężarówki przyjechał też wojskowy hummer. Z niego wysiadł znany już bardzo dobrze całej trójce oficer który przejął dowodzenie nad całą operacją.


- A więc spotykamy się ponownie. - przywitał się kpt. Yorda podchodząc do trójki ratowników. - Dobry wieczór w takim razie. - kiwnął lekko głową w hełmie na przywitanie. - Chciałem wam podziękować za pomoc okazaną naszym chłopcom. - kapitan oddał im salut przykładając dłoń do hełmu. Potem wskazał na żołnierzy którzy wynosili właśnie półnagich, poranionych pobratymców z domu do ciężarówki.


- Zabieramy naszych chłopców do centrum osady potem do nas. Jeśli chcecie możecie się zabrać z nami. - powiedział wskazując kciukiem na zaparkowaną za sobą ciężarówkę. - To jednak dopiero połowa obsady naszej łodzi. Czy wiecie może gdzie jest reszta? I co właściwie się im przydarzyło? - kapitan Yorda popatrzył na nich czekając na odpowiedź.


Podczas rozmowy z nowojorskim oficerem i przenoszeniem obsady zaatakowanej łodzi do ciężarówki nastąpiło jednak kilka dalszych komplikacji. Pierwszą był odgłos pracy ciężkiego silnika. Huk i łomot gąsienic lub podobnych dźwięków kojarzących się z dużym i ciężkim sprzętem wojskowym lub budowlanym. Odgłos był nieco przytłumiony przez odległość i dochodził gdzieś z drugiego brzegu od strony jeziora. Narastał i jednak zbliżając się monotonnie i nieustępliwie w tempie i gracją typową dla ciężkiego sprzętu.


Sprawa co nieco się wyjaśniło po paru chwilach. Ulicą po drugiej stronie sunęła ciężka, pancerna bestia. Jechała od strony portu w kierunku osady. Lynx zauważył ją przez znowu śnieżącą protezę oka. Reszta mogła rzucić okiem dzięki lornetce kapitana który użyczył im jej na tą chwilę gdy sam się już napatrzył na ten sunący drogą wojskowy transporter pływający wciąż ociekający wodą po pokonaniu wodnej przeszkody. O ile jednak transporter był jak najbardziej klasycznie wojskowy to już odgłos nierozpoznawalnej ale nawet z tej odległości słyszalnej muzyki był mało wojskowy.



- To nikt od nas. - mruknął kapitan odbierając ponownie lornetkę. Lornetka była dostosowana do nocnych obserwacji więc działała podobnie jak noktowizor w protezie Lynx’a. Kapitan nie wydawał się zbytnio ucieszony odkryciem pancernego obiektu po drugiej stronie rzeki.


Wraz z kapitanem wysiadł z jego terenówki wysiadł jakoś mało wojskowy, wygolony prawie do gołej skóry cywil. Robił zdjęcia postrzelanym żołnierzom, obozowisku w domu, operacji ratunkowej, kapitanowi i trójce ratowników. Często więc okolica błyskała w obiektywie jego flesza. Gdy żołnierze zostali już właściwie przeniesieni do ciężarówki i był dobry moment by szykować się do odjazdu z tego niegościnnego miejsca od strony osady nagle zawyła syrena alarmowa. Brzmiała tak samo jak wcześniej w dzień gdy zwabiła do osady rozpędzoną terenówkę Pazurów. Nadal jednak nie mieli pojęcia czyja to syrena i kto jej używa.




Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; gorąco.




Will z Vegas



Trójka Runnerów popatrzyła na Schroniarza a potem na siebie nawzajem. Do pracy i to uczciwej i jeszcze w tak niekorzystnych warunkach żaden się chyba nie palił. Jednak koniec końców kłócąc się i jojcząć swoją dolę przystali na plan Will’a. Praca szła z początku całkiem dobrze. Udało się znaleźć podobną rurę, wyciąć potrzebny kawałek i wrócić do wciąż zaparowanego korytarza. I jak się okazało to byla ta łatwiejsza część zadania.


Will z jednym z runnerowych chłopaków ruszyli by zamontować wyciętą rurę ale musieli ją zostawić bo zdołali tylko częściowo odciąć starą gdy gorący tropik zmusił ich do wycofania się. Kolejna para zdołała oczyścić uszkodzony kawałek i też prawie biegiem, kaszląc i łzawiąc z oczu, tak samo spoceni jak pierwsza już nieco ochłonięta para dołączyli do nich.


Druga tura też była ciężka. Will’owi cierpły ręce od pracy gdzie non stop trzeba było je trzymać nad głową. Wycięta rura też była w tej pozycji nie taka lekka ani łatwa do manewrowania. Podzielili się pracą tak, że Runner trzymał samą rurę a Will’owi zostało wmajstrowanie jej w stary fragment rury. Will zdołał dokleić z połowę jednego końca gdy znów musieli plując, kaszląc, łzawiąc z zaczerwienionymi twarzami wybiec z zaparowanego korytarza.


Jak poszło drugiej parze Will przekonał się gdy wbiegł ze swoim partnerem w pracy trzeci raz. Zdołali dokończyć montowanie jednej strony i zaczęli drugą. Jednak tylko zaczęli i już na oczach Will’a ledwo “złapany” koniec odpadł tak jak i cała rura. Jednak juz będąc zamontowaną z jednego końca osunęła się w dół tylko o swoją szerokość. Teraz praca z na wpół sztywną konstrukcją była łatwiejsza. Schroniarzowi i Runnerowi udało się unieść rurę i zamontować ją już całościowo. Potem zostało jeszcze kilka poprawek i właściwie robota wyglądała na skończoną.


We czwórkę, brudni, z przemoczonymi całkowicie ubraniami które nasiąknęły parą i skapującą wodą całkowicie więc wyglądali jak po skąpaniu się w jakimś basenie. Do tego nie pasowały zaczerwienione twarze i dłonie bo to już kojarzyło się z wizytą w saunie lub gaszeniu pożaru. Dłonie pełne drobnych al dokuczliwych oparzeń, wciąż piekły Will’a i jego kolegów z improwizowanej ekipy remontowej pewnie też sądząc po przekleństwach i tym jak nimi machali dla ochłody.


Wyczuł też, że trójka Runnerów ma mu za złe, że nie zdradził im swojego imienia ani sam z siebie ani zapytany o nie. Wstrzymywało to jakiś stopień głębszej integracji i Will nadal traktowany był przez nich jak jakiś przypadkowy przechodzień z którym można było mieć wspólnotę interesów na daną chwilę ale nie ma sensu sobie zawracać kimś głowy więcej. Wyczuł to po spojrzeniach w swoja stronę lub ich braku albo po tym jak przestali proponować mu fajki gdy sami sięgali po kolejne. Poza tym jednak dalej byli głośni, rozwydrzeni i niemiłosiernie klęli i palili szlugi na każdym kroku.


Powrót do sterówki zajmowanej przez Jednookiego odbył się raczej bez komplikacji. Przechodzący obok nich Runnerzy zaszczycili ich często zaskoczonymi spojrzeniami gdy całą czwórką odróżniali się wyglądem i stanem zaczerwienienia i przemoczenia na tle średniej korytarzowej. Czasem któryś coś rzucił zabawnego czy złośliwego głównie do trójki towarzyszącej Will’owi ale poza takimi drobnostkami powrót na wyższe poziomy Bunkra była bez przeszkód.


- Już się gotują kurwy. - przywitał ich zadowolony głos Jednookiego nadal siedzącego przy panelu sterowniczym. Rury i mechanizmy z trzewi sal i korytarzy podziemnej budowli drgały i dudniły miarowo w spokojnym i monotonnym rytmie. Kamer nie było by oglądać naocznie “gotowanie się kurw” ale facet w opasce na twarzy postukał w jeden ze wskaźników. Temperatura na nim pokazywała 149*C a adres na pomieszczenie wejściowe do Bunkra. W sąsiednich również choć stężenie ciśnienia i temperatury było nieco mniejsze. Wniosek był jednak dość prosty, jednooki Runner wysterylizował górne podejście do Bunkra gorącą parą. Wszelkie korytarze, szczeliny i miejsca gdzie dostała się para lub robactwo zostały wyczyszczone ogromna temperaturą i ciśnieniem. Rejon objęty tą gorącym wariantem dezynsekcji był na tyle duży, że powinno być to nie do przejścia dla jakiegokolwiek insekta. Nawet jeśli jakaś ich część przedostała się w głąb Bunkra wydawało się małym zagrożeniem dla Bunkra jako całości.

- Dobra trzeba sprawdzić jak to wygląda na miejscu. I usmażyć kurwy które jednak zdążyły przeleźć. Chcesz iść z chłopakami pobawić się miotaczami czy wolisz zostać i popilnować tutaj. Ktoś musi dopilnować by para była w ruchu. - Jednooki spytał patrząc się na Schroniarza. Will czuł się już na siłach by ogarnąć konsoletę i póki wszystko działało jak teraz pewnie nie powinno być kłopotów. Miotaczy ognia żadnych tu nie widział ale sądząc po reakcji młodszych Runnerów zdecydowanie woleli posmażyć to czy tamto niż nudnie cępić w sterówce więc gdzieś w pobliżu te miotacze pewnie były. Tak czy siak Jednooki pewnie i tak przydzieli kogoś by potowarzyszył Will’owi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 30-01-2017 o 20:08. Powód: Poprawa linków na prośbę MG
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-01-2017, 11:32   #497
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 65 2/2

Cheb; rejon północny; port zachodni; Dzień 8 - noc 4 h do świtu; ciemność; b.zimno.




San Marino



- Odejdę. Ale wrócę. Wrócę jak to wszystko się skończy. Teraz robotę mam. Teraz nie mogę. Wrócę po tym no i… No zobaczymy. - Nix odpowiedział też cicho, prawie szeptem głaskając ją po twarzy i włosach. Jego palce przesuwały się po jej pokrytej już gęsią skórką skórze. Na koniec jeszcze przesunął dłonią po sprezentowanych tak wdzięcznie kobiecych wdziękach jakby chciał je zapamiętać i zabrać ze sobą na drogę. Potem mróz końcu wygrał z ludzkimi ciałami i emocjami zmuszając oboje do powstania i pozbierania porozrzucanych ubrań. Zakładało się je już zimne i zesztywniałe co było nieprzyjemne w zetknięciu z rozgrzanym żywym ciałem ale po chwili przynosiło prawdziwą ulgę. Mróz coraz bardziej zakryte ciała kąsał coraz rzadziej i słabiej choć myśl o rozpalonych beczkach czy ciepłym wnętrzu nagrzanego vana wydawała się pojawiać w głowach wręcz samoistnie.


- Słuchaj Emily… - powiedział najemnik gdy już ubrani ale wciąż poprawiający swoje ubrania wyszli z przybudówki na oszronioną ulicę. Sam zaczął szukać czegoś po swoich kieszeniach. - Bo wiesz, różnie może być… - dodał jakby tonem wyjaśnienia i wydobył portfel a z niego jakąś złożoną kartkę. Podał jej tą kartkę. - Tu jest gotowa pocztówka. - powiedział tłumacząc co jest grane. - Tu jest podany adres naszej bazy. Każdy kurier czy Pazur to skuma. Albo jakiś konwój 8 Mili oni prawie wszędzie jeżdżą. Jakby… coś… no chciała albo no… - urwał gdy chwilę szukał odpowiednich czy jakichkolwiek słów. - W każdym razie to już jest adres naszej bazy. My tam prędzej czy później zawsze wracamy. Oni mi to jakoś przekażą. Znajdą mnie. - powiedział z wyciągniętą kartką. - Albo poczekaj… - zabrał już wyciągniętą kartkę, wydłubał jakiś ogryzek ołówka i coś tam jeszcze zaczął pisać. - Napiszę ci mój numer. Każdy z nas ma swój. Ja tam w biurze gdzieś coś z numerem jest to wiesz, tak bardziej osobiście i na serio wygląda. - dodał szybko kończąc gryzdanie i oddał jej kartkę.


Kartka była jak mała składana dawna kartka z życzeniami czy dziecięca laurka. Po złożeniu niewiele wystawała poza dłoń dorosłego, po rozłożeniu miała mniej więcej wielkość dawnych banknotów dlatego mieściła się w portfelu. Sam kartonik był jednak sztywny jak dawne wizytówki co jak na wyrób papierowy zapewniało mu dość dobrą trwałość i solidność. Zewnętrzną część wyglądała bardzo ważnie i służbowo bo wyglądał na zestaw adresów podobnych do tych zapisywanych sprzed wojny. Był jeden większy z Nevady i cztery mniejsze rozsiane po całych stanach. Najbliższe były z Nowego Jorku i St. Louis.


Potłumaczył jej chwilę przez drogę gdy wracali do garażu jak to jest z tymi kartkami. Dostawali po jednej czy dwie do żołdu a i mogli zabrać z bazy na misję czy co. Wedle niego jak któryś z Pazurów chciał to miał takie kartki. I system był nastawiony tak bardzo jak tylko w tym świecie się dało. Pazury były najczęściej odbierane raczej pozytywnie więc ich logo i adres na papierze miał swój urok zwracania uwagi. Bardziej niż jakiś bezimienny list czy kartka od jakiegoś John’a czy Jane Doe. Pazury traktowały te sprawę poważnie więc gdy jeden gdzieś spotkał kogoś kto miał taką kartkę dla innego najczęściej zgadzał się pomóc ją dostarczyć. No i poza tym był standard czyli kurierzy i 8 Mila której regularne konwoje po regularnych trasach często były wykorzystywane też do przesyłania poczty wszelakiej.



Alice Savage



- Nix zostanie szefem? - Boomer powtórzyła swoje pytanie i zdziwienie. Tym razem jednak wydawała się nad tym zastanawiać już na poważnie. - Nie wiem. Nie myślałam o tym. Za trudne dla mnie. Ale on zawsze wie co robić. - wzruszyła w końcu ramionami upiła z butelki kolejny łyk wina. Oddała butelkę Alice i przesiadła się na pakę terenówki i odgarniając biegające robale zaczęła grzebać w jakimś pojemniku.


- A szef nie wiem, może i ma rację, że tak zrobił. Może to jakaś jego strategia czy plan. Pewnie i słuszna skoro on tak zrobił. Ale dla mnie to nie było w porządku. Powinien nam powiedzieć. A teraz to nie wiem co teraz będzie. - Boomer pyknęła wesoło do raczej smutnego tonu słyszalnego w jej głosie. Wydawała się być niepewna co czynić dalej niż na następne kilka kwadransów. Na razie jednak wróciła na miejsce obok Alice z jakimiś puszkami i pakunkami.


- Chodź, zjemy coś bo na pusto to się zaraz nabzdryngolimy tym winem. - powiedziała zabierając się za otwieranie kolejnych puszek. Przyniosła też jakieś placki pewnie służące za odpowiednik chleba, słoik z dżemem i kolejny co było jakąś pastopodobnym wyrobem. Jedna pachniała jak pasta rybna, druga chyba kiedyś była ziemniakami lub czymś podobnym.


- E tam, ten Paul… - powiedziała wgryzając się w placek posmarowany dżemem. Przeżuwała chwilę nim wznowiła kolejny wątek. - Lubi, nie lubi… Ale on chyba wiele dziewczyn lubi. A nie, że tak mnie tylko. - mruknęła przegryzając kolejny kęs i w głosie znów kwitło w pełni ten typowy dla niej spokojny pesymizm. - Takiego wstydu mi narobił. Tam na dachu. - jedzenie chyba utknęło jej gulą w ustach bo przestała na chwilę mówić i pokręciła przecząco głową.


- Jak tam do mnie przyszedł na dach… - zaczęła zwierzać się drugiej kobiecie. Szczęki wznowiły w końcu pracę gdy sceneria zalewanego wtedy deszczem dachu znów widocznie stanęła jej przed oczami. - A ten ględził te swoje głupoty aż nie wiedziałam co powiedzieć. Gada tak głupio i bez przerwy w ogóle nie wiadomo co robić. To nic nie robiłam. Ale padało a on był tylko w tym golfie. Już widziałam, że zaczyna nim rzucać. To mi się go szkoda zrobiło i zdjęłam płaszcz i okryłam nas oboje. A ten ledwo odżył zaczął pchać te swoje zimne łapy… To się wydarłam na niego… Ale zapomniałam, że radio mam na odbiór nastawione bo na obserwacji byłam… I wszyscy nas usłyszeli… Znaczy Nix… Pewnie myśli, że coś było tam na dachu… - Boomer zmarkotniała do reszty i po chwili bezruchu pociągnęła z gwinta kolejny łyk.


- Chciałam mu powiedzieć. Ale wkurzył mnie z tamtą ławką. I naskoczył potem na mnie jakby sam był lepszy. To mnie wkurzył i mu kazałam się odwalić. I pewnie wkurzył się na mnie. I wszystko przez tego głupka. - wymamrotała cicho Pazur siedząc w półmroku terenówki. Zamilkła na chwilę po czym zaczęła przygotowywać sobie kolejną plackową kanapkę tym razem z którąś z past.


- Ale wtedy przy tamtym komisariacie… Nie poradziłabym sobie z nimi wszystkimi ze związanymi rękami… Może Nix ale nie ja. - pokręciła przecząco głową smarując placka pastą. - Albo jak mnie wyniósł wtedy z samochodu po tym zderzeniu… Nie wiem… - najemniczka mówiła jakby wciąż nie mogła sobie wyrobić jednoznacznej opinii o Paul’u jego tak sprzecznych dla nie zachowaniach.


- Weź ty go zawołaj. Bo jak ja to zaraz będzie głupio gadał, że na niego lecę. A przecież nie. Przecież jak się mu tam na dachu dałam raz pocałować to nic. A nie, że tam lecę na niego. Na takiego głupka. - machnęła ręką i zafrasowała się trochę gdy fragment pasty spał jej na udo i ześlizgnął się niżej na podłogę Land Rovera.



Alice Savage i San Marino



San Marino z Nix’em wrócili po jakimś czasie do wnętrz agarażu i skierowali się do obydwu kobiet wewnątrz pojazdu Pazurów. Pomysł i z winem i z tym kolacyjnym śniadaniem bardzo podpasował Nix’owi. Obecność Bliźniaków już znacznie mniej. Im zaś widok powracającej pary też był niezbyt w smak.


Atmosfera początkowo koncentrowała się na jedzeniu. Zarządzająca jedzeniem Boomer znalazła się w naturalny sposób w centrum zainteresowania wszystkich. Paul i Hektor jak zwykle byli wzorcowo niepoważni i złośliwi, Boomer małomówna i pykająca balonówy a Nix wydawał się być zadowolony i zrelaksowany najbardziej z nich wszystkich choć nie dało się nie wyczuć spiny między nim a Bliźniakami. Ale ta obecnie dzięki wspólnemu posiłkowi, butelce wina, toastowej niezbyt mądrej ale za to dość pociesznej gadce Bliźniaków żartujących z awansu, wina, sztywniaków, szefów wydawała się przejść w utajone, zamrożone stadium.


- Nix? To co teraz robimy? - zapytała Boomer swojego kompana.


- Czemu się mnie pytasz? Wszystko się posypało. Jak nie ma naszego oddziału to nie ma jego rozkazów ani szefa ani dowódcy. Znaczy teraz oboje jesteśmy Pazurami o tym samym stopniu. Nie mogę ci już rozkazywać, masz ten sam stopień co ja a żadnych rozkazów nie mamy. - Pazur wydawał się wrócić do normalnego głosu ale, że mówił o raczej niezbyt wesołej sytuacji to i nie zabrzmiało to radośnie.


- Daj spokój Nix, wiem to. Ale co dalej robimy? Przecież zawsze trzymaliśmy się razem. A teraz jak szef nas zostawił to jesteśmy tu sami. I no daj spokój. I tak wszyscy zawsze czekaliśmy co powiesz. To co teraz? - Boomer kiwnęła głowa i pyknęła balonówą gdy usłyszała odpowiedź partnera ale jednak nie do końca jej wydawała się jasna więc dopowiedziała resztę.


- Hej mała, ja ci powiem co! Jego się nie pytaj z nim to same kłopoty. - powiedział wesoło Hektor. Paul na razie pochłonięty pożeraniem placka z obydwoma masami i jeszcze dżemem na razie był wyłączony z dyskusji. Za to łypał pożądliwie na butelkę którą obecnie przetrzymywał latynoski Bliźniak. - Przyłączcie się do nas! - olśnił ich genialnością swojego pomysłu. - Skombinujecie sobie czaderskie kurtki zamiast tych sztywniackich co żaden prawdziwy Runner by na siebie nie włożył. - tu ewidentnie spojrzał na kumpla któremu szczęki zamarły a spojrzenie nabrało pretensjonalnego wyrazu gdy wzrok Hektora spoczął na jego pożyczonej przez Boomer “sztywniackiej kurtce której nie założyłby żaden prawdziwy Runner”. Mając zajęte obie ręce i usta kopnął więc tylko zdrową nogą nogę kumpla. - Właśnie i trochę bajerów i wiecie, będzie w naszej bandzie. No dobra ty mała to mi pasujesz bo ten plakatowy chłopiec no to wiesz, my nie lubimy problemów nie? - Hektor spojrzał na Boomer dobrotliwie a na Nix’a złośliwie. Na ramieniu najemniczki położył swoje troskliwe i opiekuńcze ramię a najemnikowi posłał smutne kiwanie głowy gdy często towarzyszyło mu podczas omawiania beznadziejnie smutnych przypadków.


- Jakbym chciał ganiać w skórzanej kurtce to bym ganiał już dawno. - prychnął siedzący naprzeciw Bliźniaków najemnik też kręcąc głową na niedorzeczność propozycji gangera. Boomer zaś pokiwała zgodnie swoją ciemnowłosą głową. - Teraz Boomer spróbujemy popłynąć na drugi brzeg. A potem namierzyć te kutry. Szef i tak zabiera Alice na Wyspę więc się pewnie rozstaniemy. - komandos wrócił do pytania partnerki i ta pokiwała głową energiczniej zgadzając się na taki plan bez specjalnych zastrzeżeń.


- Nix? Boomer? Mogę was prosić na chwilę? - od furgonetki zbliżyła się olbrzymia, łysa sylwetka dotychczasowego dowódcy dwójki Pazurów. Para Pazurów zauważyła zbliżającą się sylwetkę tak samo jak cała grupka wewnątrz terenówki. Pazury spojrzały po sobie i spojrzenie Boomer miało wyraźnie pytający charakter. Nix prawie niedostrzegalnie skinął głową po czym dwójka w kamuflujących mundurach wystrzeliła z pojazdu stanęła przed łysym olbrzymem prężąc się na baczność.


- Na rozkaz szefie! - oboje krzyknęli zgodnie tak jak zawsze. Jakby żadnego zdarzenia sprzed paru kwadransów w ogóle nie było. Rewers przygryzł wargi i chwilę kiwał lekko głową nim się odezwał. Przez ten jeden moment znów wyglądało jakby nadal im dowodził i mógł poprowadzić ich do walki czy akcji. Ale już nie był ich dowódcą i nic nie miało być takie jak przed paroma kwadransami.


- Spocznij! - Rewers dał komendę i obydwoje młodszych Pazurów posłusznie zmienia postawę. Hektor i Paul pokręcili w zdumieniu głowami mając chyba problemy ze zrozumieniem takiego zachowania u całej trójki. Spotkanie nie trwało długo. Rewers wręczył młodym Pazurom jakieś drobiazgi. Wyglądało to mimo scenerii rozwalonego i zarobaczonego garażu na łodzie jakoś trochę jednak oficjalnie i formalnie. Największy z Runnerów pogratulował i uścisnął dłonią każdego z nich i chwilę porozmawiał i z Nix’em i Boomer. Na koniec znów sobie zasalutowali i trójka pełnoprawnych Pazurów rozeszła się. Rewers do furgonetki a młodsze Pazury do terenówki.


- No to teraz już nie jesteśmy równi stopniem. - uśmiechnęła się Boomer pykając dużo weselej swoją balonówę. Nix też wydawał się wrócić w dużo bardziej zadowolonym humorze. Oboje mieli w dłoniach naszywki z jakimiś znaczkami, kartki zapisanego papieru które wyglądały jak wyrwane z notesu podobnego jaki miał szeryf.


- No teraz już nie. - uśmiechnął się Nix zapatrzony w trzymane przez siebie precjoza mówiące, że jest już oficjalnie Pazurem.


- Czemu mu salutowaliście? Przecież was wyjebał i wyrolował. - Hektor nie mógł przejść do porządku dziennego z zachowaniem Pazurów więc musiał spytać.


- Bo jesteśmy Pazurami. A on jest starszy stopniem. - odpowiedział Nix wciąż głaszcząc swoją trzymaną naszywkę.


- Mógł dać ci chociaż pełnego porucznika. - mruknęła Boomer patrząc też na trzymany metalowy elemencik w dłoni najemnika.


- Pewnych rzeczy nawet on nie może przeskoczyć. Podporucznik też jest świetny. - pokiwał głową z lubością patrząc na drobny żółtawy prostokącik.


- A czemu wciąż mówicie do niego szefie? - Paul też wydawał się dołączać do niezrozumienia tej formalnej kompletnie innej etykiety niż ta która obowiązywała Runnerów. Mimo, że korzenie tej bandy z Detroit też były wojskowe to jednak tą część wojskowej tradycji Runnerzy odrzucili precz jak najdalej i zostawili za sobą najczęściej kpiąc i szydząc z wojskowego drylu którego stali się wręcz przeciwieństwem. Mimo to zamiłowanie i słabość do wojskowych elementów wciąż była wyraźnie widoczna w ich sposobie ubierania się bo nawet z daleka wyglądali na jakąś paramilitarną organizację poubieraną w gangrskie skórzane kurtki i takież maniery.


- Chyba z przyzwyczajenia. - odparł Pazur i spojrzał po zebranej grupce. - Przypniesz mi? - spojrzał na San Marino i wskazał na miejsce przy kołnierzyku wyciągając w drugiej dłoni dwa, małe metaliczne prostokąciki z zaczepami do przypinania w ubranie.


---



Grupka typów ludzkich zebranych pod częściowo już zawalonym dachem garażu na dawne łodzie zamarła słysząc odległy dźwięk. Wydawał się mruczeć niskim, silnikowym basem jak jakaś machina. Ludzie mniej lub bardziej okazując zaskoczenie zerwali się z miejsc niepewni jak zareagować na te nowe zjawisko. Jednak większość była obyta z zagrożeniami i żyjąca z udziału w mierzeniu się z nimi. Większość w pierwszej chwili chwyciła za broń. Większość też czekała na ekipę z terenówki. Jedynie ludzie szeryfa trzymający się w pobliżu vana mogli być przez niego pokierowani bezpośrednio. Runnerzy czekali na to co zarządzą Bliźniacy. Pazury ruszyły się również gdzie Nix zakomenderował bez większej chwili zwłoki by Boomer biegła na dach a Alice do Tony’ego którego wciąż nazywał szefem.


Potem większość uzbrojonych ludzi znalazła się przy staranowanej bramie oblezionej przez robactwo. Zbliżało się coś ciężkiego. I co wywoływało konsternację zbliżało się od strony portu i jeziora. Szybko przeszło w głuchy łoskot i zgrzyt gąsienic. I muzykę. To coś co nadjeżdżało musiało mieć głośniki i to nieliche bo muzyka przebijała się przez łoskot gąsienic i warkot silnika częściowo je zagłuszając. Nix, Runnerzy, Chebańczycy obsadzający co kto znalazł za przeszkodami spoglądali na siebie niepewnie słysząc takie dziwne połączenie punkowej muzyki i ciężkiego sprzętu. Pojazd musiał być już na tyle blisko, że muzyka i słowa były już jak najbardziej rozpoznawalne.


Mam dwie lewe ręce! Robić nie chcę wcale!

Ale za to w głowie, mam poukładane!

Mam dużo pieniędzy! I paru kolegów!

Są wśród nich złodzieje! I paru morderców!


Gdy ja piję wódę, oni piją ze mną!

Gdy trzeba coś skroić, są zawsze przede mną!

Gdy ja piję wódę, oni piją ze mną!

Gdy trzeba coś skroić, są zawsze przede mną!


Mam dwa samochody! I ładne mieszkanie!

Laski lecą na mnie! Pozwalam se na nie!

Miałem kiedyś żonę! Truła o sumieniu!

Prosiła, błagała, mówiła o więzieniu!


Raz nie wytrzymałem, w mordę dziwce dałem!

Zabrała dzieciaka, już jej nie widziałem!

Raz nie wytrzymałem, w mordę dziwce dałem!

Zabrała dzieciaka, już jej nie widziałem!


Sprzedać, ukraść, kupić! Kogoś wykołować!

Głowę mam na karku! Umiem kombinować!

A do tego jestem! Silny i pazerny!

Gdy mnie wkurwi ktoś to mu walę w zęby!


Sprzedać, ukraść, kupić! Kogoś wykołować!

Głowę mam na karku! Umiem kombinować!

A do tego jestem! Silny i pazerny!

Gdy mnie wkurwi ktoś to mu walę w zęby!



Zdążyli wysłuchać chyba większość puszczanego utworu gdy krótkofalówka Nix’a szczęknęła głosem Boomer. - To M 113. Wiezie jakichś ludzi na pace. - podzieliła się swoją obserwacją najemniczka. Pazur sądząc po minie solidnie się zdziwił.



- To taki transporter. Na gąsienicach. - powiedział do grupki rozłożonej od bramy do pobliskiego rowu gdzie leżeli z wycelowaną w ciemność różnoraką bronią. Chwilę potem sami mogli zauważyć zbliżający się kanciasty cień.


- Aaa! - Paul nagle wydał z siebie okrzyk ulgi i wykuśtykał zza framugi rozwalonej bramy za jakiej się chował na środek ulicy. Trzymany dotąd wycelowany w ciemność karabinek opuścił swobodnie wzdłuż nogi. Szczerzył się jakoś wybitnie kawalarsko. - Wołaj Brzytewkę. - mruknął do drugiego z Bliźniaków nonszalancko sięgając do kieszeni kurtki po zmiętoloną paczkę fajek.


- Brzyyteeewkaaa! Do ciebie! - Hektor też zaczął się szczerzyć jakby wszystko szło zgodnie z planem. Powstał zza jakiejś starej beczki i wydarł się w głąb garażu. Zachowanie Bliźniaków wywoływało powszechną konsternację zarówno u Pazurów, Chebańczyków jak i pozostałych Runnerów. Lenin i Tweety wydawali się tak samo zaskoczeni jak Hiver i dwóch jego ludzi.


- Co jest grane?! Kto to jest?! - krzyknął zirytowanym głosem Nix widząc, że od Bliźniaków więcej wyjaśnień sam z siebie nie otrzyma. Alice zdołała dotrzeć do większości zdezorientowanych ludzi pełnych nerwowego oczekiwania z palcami na spustach gdy olbrzymi cień huczącej maszyny był już o kilkanaście metrów od stojących na środku ulicy Bliźniaków. Wyglądało jakby obydwaj byli święcie przekonani, że samą swoją obecnością gwarantują, że pojazd się zatrzyma. I pojazd faktycznie się zatrzymał. Szczęknęły mechanizmy przekładni, zgrzytnęły na asfalcie gąsienice, transporter szarpnął się jeszcze raz i zatrzymał ostatecznie o kilka ostatnich kroków od tarasujących sobą drogę Bliźniaków. Moment później zgasł silnik pojazdu i ściszono muzykę na tyle, że przestała być istotna.


Z zatrzymanego pojazdu zaczęły zeskakiwać na oszroniony kolejne sylwetki z bronią w rękach i skórzanych kurtkach na grzbietach. Jedną Alice rozpoznała od razu. Krogulec. Więc pewnie i jego ludzie. Ale nie miała pojęcia skąd wytrzasnęli taki nietypowy środek transportu który wciąż ociekał świeżymi kaskadami jeziornej wody. Obydwie grupki zdążyły do siebie poszczerzyć się zębiskami w bezczelnych uśmiechach, pomachać łapą na przywitanie gdy właz na górze, z przodu pojazdu szczęknął, odchylił ukazała się dłoń, potem głowa aż wreszcie cała sylwetka szefa gangu stała się widoczna gdy stanął w rozkroku na dachu pojazdu.


- No co tak długo wam tu zajmuje? Długo mam czekać? - Guido wyszczerzył się radośnie stojąc w tej bezczelnej pozie zwycięzcy i jakby się to odetkało głos u wszystkich. Bliźniacy razem z Krogulcem złapali Brzytewkę i właściwie zanieśli ją na rękach do stojącego transportera by ją podsadzić na górę. Tam czekały już na nią wyciągnięte dłonie, wilcze spojrzenie i chciwe wargi na przywitanie.


---



Sytuacja i scena utonęła w radosnym chaosie. Przybycie Guido w tak niecodziennym środku transportu, przybycie jego oddziału specjalnego za jaki uchodzili ludzie Krogulca, przybycie reszty Runnerów wywołało euforię u ludzi w skórzanych kurtkach. I ci przybyli z Wyspy i ci co już byli w Cheb wydawali się wierzyć, że teraz mogą zdziałać wszystko. Pazury wydawały się zachowywać bardziej stonowane zachowanie a dwaj zastępcy szeryfa miny mieli trochę niewyraźne. Dotąd gdyby liczyć Runnerów i nie Runnerów jako całość rachunki wyglądałyby dość podobnie. Teraz zaś Runnerzy zdobyli zdecydowaną przewagę i liczebną i jakościową. W sytuacji tak niepewnej, że użycie słowa “sojusz” mogło być dużym nadużyciem wszyscy nie-Runnerzy mieli prawo czuć co najmniej dyskomfort psychiczny.


Gdy minęła pierwsza euforia przez Runnerów jak jedna fala przebiegło jedno ale uparte pytanie: Co robimy? Pytanie ogniskowało się teraz na szefie bo skoro przybył to pewnie wiedział po co. Wiedział i nie omieszkał tego ogłosić publicznie.


- Gdzie są te kutry?! Chcę je dla siebie! - Guido nie bawił się w ukrywanie swoich zamiarów tylko od razu zaspokoił ciekawość swoich ludzi i reszty przy okazji. I znowu jak to wcale nierzadko bywało zaskoczył ich kompletnie. Patrzyli to na siebie to na niego podobnie jak wówczas gdy obwieszczał im wyprawę do Bunkra czy plan zadomowienia się w nim na dłużej. Znów nie byli pewni co tak naprawdę kryje się za prostymi słowami. Najbardziej zdziwieni wydawali się być Bliźniacy. Synchronicznie spojrzeli na Nix’a który też wydawał się być zaskoczony słowami szefa gangerów ale widząc bliźniacze spojrzenia uśmiechnął się do nich triumfująco. Paul i Hektor więc natychmiast odwrócili się do niego plecami udajac, że na pewno nigdy na niego w tym momencie nie patrzyli. Tymczasem Guido jako świetny mówca wyśmienicie pozwolił im się podgotować w tej niepewności tak by czekali na to co będzie dalej.


- Co się gapicie jakbyście skrzyni biegów nigdy nie rozbierali!? - wyszczerzył się do nich traktując dach transportera jak mównicę. Patrzył się na zebrane twarze wyzywającym wzrokiem jakby prowokował wręcz zebranych ludzi do stawiania się okoniem. Taylor był w pobliżu choć z wciąż z ręką na temblaku wybrał pozycję na dole, tuż przed frontem transportera.


- Ale Guido nie wiem co tam o nich wiesz ale te kutry są trochę mocne. - pierwszy odezwał się Hektor zadzierając głowę do góry by spojrzeć na szefa stojącego na transporterze.


- Właściwie to robią niezłą rzeźnię. - dodał Paul również chyba mając wątpliwości co do pomysłu szef. W końcu co jak co ale jakby Guido powiedział, że wracają na Wyspę to by wrócili na Wyspę i mieliby spokój z tymi cholernymi rzeźnikami grającymi na rzece. A z wszystkich Runnerów właśnie Paul miał najwięcej możliwości obserwacji kutrów i ich działań.


- Dokładnie tak! Robią rzeźnię! Tego właśnie chcę! To jest nam właśnie potrzebne! - krzyknął Guido wskazując palcem na Paul’a w takt każdego zdania. Runnerzy spojrzeli po sobie i nadal chyba większość nie ogarniała powodów o wykonania tak ryzykownego planu szefa. Więc im wytłumaczył.


- Rozejrzyjcie się! Skurwiele z Collinsowa mają śmigłowce! - krzyknął wskazując mniej więcej w stronę rzeki i jeziora gdzie pewnie byli jacyś Nowojorczycy. - Czaicie?! Sprowadzili cholerne, latające śmigłowce! Jak żyję nie widziałem lecącego śmigłowca! Wraki tak tu czy tam ale do cholery nie sprawnego i lecącego! - uniósł w górę obydwa ramiona by podkreślić ten fakt. Głowy zaczęły patrzeć na siebie i kiwać gdy przypomnieli sobie ten detal z ostatniej nocy. No tak, rzadko kto mógł się pochwalić z zauważeniem jakiegokolwiek latacza na niebie.


- To co jeszcze mogą nimi sprowadzić?! I to szybko! W jeden dzień?!Dwa?! A ile jedzie konwój stąd do Nowego Jorku?! - zapytał raczej retorycznie patrząc po twarzach. Teraz już u szeregowych Runnerów zaczęło coś świtać po twarzach. Wzmianka o konwojach, trasach, odległościach, silnikach i zużyciu paliwa była czymś co znali więc przemawiała do nich. Szeregowy Runner wokół transportera zaczął już więc ogarniać zagrożenie jakie dostrzegł szef.


- A my nic na te ich cholerne śmigłowce nie mamy! Nie mamy jak ich zniszczyć czy zatrzymać! A musimy mieć! Musimy mieć broń która je sięgnie! Która robi rzeźnię! Musimy mieć broń z tych kutrów! Musimy mieć te kutry! I Paul co ty masz za chujowa kurtkę?! - Guido po wskazaniu zagrożenia wskazał im teraz też sposób w jaki można je zażegnać. Mówił zdecydowanym głosem i pewnością, że zdawało się oczywistością, że Runnerzy mogą sięgnąć po te kutry skoro tego chcą. A chcą bo on tego chce a jak chcą to sięgną. Przecież byli Runnerami! Na końcu zakończył runnerowym żarcikiem gdy najwyraźniej nie nie zauważył odmiennego ubioru Paul’a który w tym gąszczu skórzanych kurtek wyglądał wyraźnie inaczej w tej wojskowej, panterkowej kurtce od Boomer. Złośliwa uwaga szefa wydała się większości bandy zabawna więc roześmiali się.


- Zostaw go Guido. Paul ma nową dziewczynę i wlazł jej pod pantofel, że już ledwo piszczy. - Hektor poklepał przyjacielsko białasa po barach jednocześnie próbując wstawić się za nim i sprzedać tradycyjna szpilę w tych ich odwiecznych słownych przepychankach.


- Ale to nie jest jedyna przewina Paul’a że bawi się w udawanie Runnera! - rozległ się nagle nowy głos, wywołujący reakcję wśród zebranych Runnerów. Głowy i twarze odwróciły się w stronę grubasa w skórzanej kurtce i ciężką bronią na ramieniu. Przez tłumek gangerów przebiegł szmer gdy rozpoznali krzykacza. Hiver. Hollfield. Gunship. Co on tu robi?!


- Hiver. - tym razem Guido choć też zaskoczony to jednak pokiwał głową. Wymienione imię i spojrzenie było raczej z tych jak się mówi o kuzynie przybyłym z niezapowiedzianą wizytą. O niechcianym kuzynie z którym jednak trzeba się liczyć. - No cześć Hiver. Co masz do Paul’a? - szef popatrzył z góry na Hiver’a który podchodził coraz bliżej.


- A to, że ten chuj zabił Pike’a! Naszego Pike’a! - krzyknął Hiver oskarżycielsko wskazując na postać w wojskowej obszernej kurtce. Przez resztę Runnerów przebiegł szmer, tym razem zaskoczenia i niedowierzania. Jeszcze zbyt mało wiedzieli i obraz był niejasny. To, że jeden Runner zabił innego rzadkością w gangu nie było. Gang był zbudowany na śmierci, przemocy lub groźbie ich swobodnego użycia. Więc czyjaś śmierć sama w sobie wrażenia na tych mężczyznach i kobietach w skórzanych kurtkach wrażenia nie robiła. Ważne były jednak okoliczności by sobie wyrobić zdanie. Wokół Paul’a zrobiło się jakby luźniej gdy on i Hiver stali się jakby adwersarzami. Tylko Hektor nadal nie ruszał się ani na krok od kumpla.


- A tak! Paul zabił Pike’a! Naszego Pike’a! Bezbronnego bo nie miał Pike broni! Wszyscy wtedy jeszcze byliśmy bez broni! I Paul go zastrzelił na środku ulicy! Jak psa! I dlaczego?! Dla tej swojej dupy! O tamtej na dachu! Ta której barwy teraz nosi! Zdradził nasze barwy! Zdradził nas wszystkich! - Hiver rozkręcał się coraz bardziej i cały czas oskarżycielsko wskazywał na bledszego z Bliźniaków. Ten poczerwieniał i zaczął kuśtykać w stronę pyskacza a razem z nim Hektor. Tłum jednak był pod wrażeniem. Jaką kurtkę ma Paul wszyscy widzieli. Zabić kogoś z gangu by chronić kogoś spoza gangu było bardzo źle widziane. Nawet teraz widzieli jak Paul w tej krytycznej chwili nie zrzucił z siebie tek wojskowej kurtki a swojej skórzanej nie miał nawet pod spodem tylko zwykły, czarny golf. W końcu sam szef mu zwrócił na to uwagę a teraz sprawa się wyjaśniła dzięki słowom Hivera. Wskazał nawet na stojącą z karabinem przy krawędzi dachu Boomer która też miała podobną kurtkę jak Paul czy Nix.


- Ja zdradziłem?! Ja nie jestem Runnerem! Kurwa chodź tu, wyfiletuję cię jak kurczaka spaślaku! - sapał rozwścieczony Paul kuśtykając ku oponentowi i sięgając do pochwy przy boku po nóż.


- Zamknąć ryje! - tłum aż zatrząsł się i posłusznie znieruchomiał od wrzasku Pittbull’a. Nawet rozwścieczony Paul się zatrzymał gdy Taylor ruszył ku nim i stanął mniej więcej pośrodku między Bliźniakami a Hiverem. Sytuacja choć na chwilę unormowała się. Prawie automatycznie wszyscy spojrzeli na stojącego wciąż na transporterze szefa.


- Gadaj jak było Paul. - rozkazał poważnym głosem Guido wskazując na młodego Runnera z podgoloną głową. Sytuacja diametralnie się zmieniła i przez euforię spotkania, zaskoczenie nowym celem jaki wskazał szef bandy, teraz zrobiło się poważnie gdy życie jednego z członków bandy wisiało na włosku.


- Kazałem im ją puścić! Kazałem! Nie posłuchali! No to kurwa rozjebałem jednego! Akurat poszło w Pike’a! A mówiłem im, że ja rządzę! I nie posłuchali! - krzyczał wciąż targany wściekłością jak i powagą sytuacji Paul. Musiał się bronić bo oskarżenia były poważne. Stado gangerów nie było zbyt tolerancyjne dla kapusiów, zdrajców i odstępców.


- A ona kim dla ciebie jest? To ta twoja nowa panna? - Guido wciąż stojąc na dachu pojazdu wskazał głową na też stojącą ale na krawędzi dachu Boomer. Paul wydawał się kompletnie zaskoczony pytaniem. Właściwie wyglądał jakby go zamurował ten pomysł. Spojrzał w górę na stojącą na dachu najmniczkę jakby ją pierwszy raz na oczy widział. Chwila ciszy zaczynała się przedłużać gdy dostał zachęcające klepnięcie w bark o Hektora.


- No pewnie! A co nie widać?! - Paul jakby się pod tym klepnięciem odblokował i znów nawijał bezczelnie i pewnie jak zazwyczaj to z hektorem uskuteczniali.


- Łże! Łże jak pies! Szyje ba bierząco! Wcale jej nie znał i w samochodzie musiał ją przywiązać! Niech ona pokaże nadgarstki to sami zobaczycie! - krzyknął rozeźlony Hiver bojąc się, że mu zemsta na Paul’u się odwlecze.


- No to wszystko jasne! O co kurwa chodzi Hiver? Facet bronił swojej kobiety! Jak każdy facet! Chyba pamiętasz jeszcze co to oznacza?! - krzyki Hivera przerwał okrzyk Guido. Uwaga na końcu wywołała drobny pośmiechowy pomruk wśród Runnerów. - I jak zawiodły słowne metody no to kurwa nie zostawiliście Paul’owi wyboru. Bronił się. Musiał strzelać. Powiedz Paul czy po zastrzeleniu Pike’a posłuch i spokój był? - Guido zwrócił się się zjadliwym głosem do grubasa i dopiero przy pytaniu do Bliźniaka głos mu znormalniał do neutralnych barw. Paul skinął głową na co Guido wyszczerzył się w złośliwym uśmiechu. - Widzisz Hiver? Zadziałało. Więc to jest dobra metoda. - szef bandy rozłożył ramiona oznajmując, że sprawa została właśnie zakończona jego zdaniem. Emocje tłumu też się odmieniły gdy sympatia przy takim przedstawieniu sprawy przechyliła się na stronę dopiero co oskarżonego Bliźniaka. Z bliska jednak Brzytewka widziała, że Guido m bardzo złe spojrzenie na Hivera. Takie które nie wróżyło niczego dobrego osobom obdarzonym takim spojrzeniem. Ale adresat pewnie był zbyt daleko od transportera by je dostrzec.


- No. Słyszałeś Hiver? Masz kurwa jeszcze jakiś problem? - Taylor jako prawa i główna egzekucyjna ręka Guido spytał z wyzywającym spojrzeniem grubasa w kurtce. Pittbull wyglądał jakby nawet wolał usłyszeć potwierdzenie od runnerowego ważniaka.


- Dobra chuj w to! - rozzłoszczony Hiver splunął na zarobaczony asfalt. - Dobra Guido, twój cyrk i twoje małpy ale baw się tu po swojemu. Daj mi jakąś brykę, może być ta leninowa, i ja biorę chłopaków i wracamy do Det. - gruba zdawał się być bardzo niezadowolony z takiego obrotu sprawy ale widząc, że nie przeforsuje swojej sprawy chciał się stąd ulotnić. Mówił też jakby swoje warunki uważał za niezbyt wygórowane. Co innego mówiły zaskoczone i gniewne spojrzenia Lenina i Tweety. Spojrzenie Guido zaś co widziała z bliska Brzytewka przeszło z oziębłego w mordercze.


- Oj Hiver, Hiver… Za dużo krzyczysz Hiver. - Guido pokręcił głową w smutnym geście ale nie spuszczając celownika oczu z grubego. Taylor musiał też perfekcyjnie wyczuć nastrój szefa bo zaczął leniwym krokiem flankować go od strony ulicy. - Ty chyba się tu zasiedziałeś i nie czaisz chłopie aktualnej sytuacji. - szef bandy pokręcił znowu głową i zrobił pół kroku w stronę krawędzi transportera. - Pozwól, że ci to wyjaśnię Hiver. - czarnowłosy szef zeskoczył na zmrożony asfalt a szeregowi Runnerzy rozstąpili się czując, że szykuje się kolejna konfrontacja. Choć tym razem stronami miały być runnerowe szychy więc zwykli członkowie bandy zamarli w oczekiwaniu.


- Od zimy Hiver sytuacja się u nas bardzo zmieniła. - Guido rozłożył ramiona ruszajac w stronę grubszego Runnera. - Na przykład to, że jesteś dowódcą gunshipa. Bez gunshipa. - zauważył szef bandy wymownie unosząc brwi i posyłając swój cwaniacki uśmieszek. Celna uwaga wywowłała znowu falę złośliwej radości u runnerowej braci.


- Albo to, że jesteś człowiekiem Hollyfielda. Bez Hollyfielda. - brunet pokonał nie śpiesząc się z połowę drogi między transporterem a stojącym grubym Runnerem. Teraz pomruk tłumu zrobił się poważniejszy. Poza Gecko i Chrome pozostali Runnerzy byli z bandy Guido. Jeśli nie brało się pod uwagę protekcyjnego zaplecza głównego szefa Sand Runners to pozycja trójki gangerów była beznadziejnie słaba. Tyle, że takie spojrzenie godziło w dumę i oko samego Hollyfielda. Gdyby się o tym dowiedział. Kaliber rzucony swobodnym tonem przez szefa gangu przygwoździł więc wszystkich. Zwłaszcza Hivera.


- Hiver a pewnie nie wiesz ale w Det panuje święte przekonanie, że cała obsłgua gunshipa poległa mężnie podczas zimowych walk do końca nie opuszczając swoich stanowisk. Przecież taka elita na pewno nie dałaby się załatwić jakimś wieśniakom z końca świata prawda? A na pewno tak elitarny i dumny oddział nie dałby się wziąć do niewoli prawda? - Guido doszedł już do grubasa który nagle zaczął się bardzo pocić gdy zaczął odkrywać obraz budowli z cegiełek układanych przez szefa bandy. Mimo, że te układane w złudnie życzliwej i przyjacielskiej atmosferze jakoś dziwnie zaczynały się w szafot układać.


- To nie były żadne wieśniaki! To był Dziki! Sam wiesz co on potrafi! Przecież on jest z Ligii! No człowieku co mogliśmy zrobić przeciw Dzikiemu?! - Hiver zaczął się bronić przywołując imię jednego z najznamienitszych rajdowców z Ligi który w zimie tu był i walczył przeciwko Runnerom. Umiejętności Dzikiego do niszczenia pojazdów i kraks były wręcz przysłowiowe i żywą legendą nie tylko na torach Ligi. Zostać pokonanym przez takiego przeciwnika to nie był żaden wstyd.


- Ci, ci, ciii… No już, już… Ja teraz mówię Hiver. - Guido uspokoił przyjacielskim klepaniem po hiverowych plecach ich właściciela. Ten faktycznie zamilkł. - Kolejną rzeczą którą chyba powinieneś wiedzieć jest to, że to ja. JA! - nagle krzyknął z bliska prosto w ucho drugiego gangera. - To JA stałem tam w hali Forda przed Hollyfieldem i to JA tłumaczyłem mu się czemu wróciłem bez jego gunshipa! JA! Ja Hiver a nie ty! Gdzie wtedy byłeś Hiver?! Wylegiwałeś się w celi?! Gdzie byłeś gdy trzeba było się wytłumaczyć z utraty podobno TWOJEGO gunshipa?! Dlaczego to JA musiałem się tłumaczyć Hollyfieldowi, że stracił swoją ulubioną zabaweczkę?! - szef gangerów złapał za ramiona Hivera i brutalnie odwrócił go w swoją stronę a potem prawie przy każdym, dobitnym “JA” dźgał palcem napierw w pierś Hivera a potem swoją.


- I to JA wciąż płacę za tego gunshipa więc wiesz co Hiver? Ten gunship jest teraz mój. - powiedział już zwykłym głosem choć wciąż zjadliwym tonem obwieszczając kolejną rewelację wyzwoleńcowi. - Ludzie którzy go obsadzają też są moi. Słyszysz to Hiver? Należysz do mnie palancie! - krzyknął łapiąc na koniec za hiverowe gardło a wskazujący palec drugiej ręki wylądował o centymetry przed twarzą spaślaka. Ten cofnął sie od tego nagłego ataku ale za jego plecami stał już Taylor który zablokował mu ten nagły odwrót przytrzymując jedyną sprawną dłonią za kark.


- A teraz kurwa Hiver słucham. Dlaczego rozjebałeś mi niespłaconego jeszcze gunshipa? - Guido puścił gardło drugiego Runnera i wysyczał mu pytanie prosto w twarz. Zarzut był poważny tak samo jak w zimie gdy te same pytanie zadał Hollyfield do wezwanego na dywanik Guido.


- Spokojnie Guido. Na pewno się dogadamy. Weź wyluzuj dobra? Zapalimy skręta pogadamy jak starzy przyjaciele. - Hiver wydawał się być bardzo spocony i bladł to czerwieniał na przemian. Wyglądał jakby się starał być tak mały i przyjacielski jak tylko się da.


- Przyjaciele? Ogłuchłeś Hiver? Nie słyszałeś puszczanego kawałka? Z przyjaciółmi to ja wódkę piję. A coś kurwa nie pamiętam cię z ostatniego rozlewania. - Guido parsknął ironicznie jakby słowa grubego gangera rozbawiły go szczerze. Uwaga znowu wydała się tłumowi w kurtkach zabawna bo rozległy się śmiechy z celnej riposty szefa.


- Dobra to słuchaj Guido ja ci nie wróg. Wezmę tego vana i wrócę do Det dobra? - Hiver próbował się wyślizgać z matni i wycofać z tego pola jego oczywistej klęski.


- Aa… Widzisz Hiver widzę, że nie skumałeś jeszcze jednej rzeczy. To. Jest. Moje. Ci ludzie pracują dla mnie. - wskazał na Lenina i Tweety. - Należą więc do mnie. Ich van też więc należy do mnie. Mam ci dać swój van Hiver? Jesteś na moim terenie Hiver. Tu wszystko należy do mnie. Ja tu decyduję kto może żyć dalej. A kto umiera. - czarnowłosy szef popatrzył odpowiedział poważnym i nieprzychylnym wzrokiem i głosem wpatrzony w drugiego Runnera jak w ofiarę.


- Okey, okey Guido tak mi się głupio powiedziało z tym vanem. Spoko nie będę go ruszał. Po prostu sobie pójdę dobra? Znajdę sobie coś innego jak wrócić do Det. Nie musisz nic mi dawać, poradzę sobie. Ok? - Hiver otarł rękawem pot z czoła widząc o jaką stawkę toczy teraz grę. Chciał już tylko ujść cało z tej cholernej osady i wyjść poza zasięg tego typa co zarządzał tą bandą.


- Nie, nie ok Hiver. Należysz do mnie. Jesteśmy na akcji. Spierdolenie z akcji to dezercja za którą rozwalam łeb. Chcesz to idź. - Guido cofnął się o krok i drugi i położył dłoń na wsadzonym za pasek pistolecie. Grubas spojrzał na tą rękę i przełknął nerwowo ślinę nim się odezwał.


- No dobra. Jak tak jest jak mówisz no to dobra Guido spokojnie. Nie ma sprawy. To powiedz co robimy. Wiesz przecież, że ja mam doświadczenie i umiem dowodzić ludźmi. Mogę się przydać. - ramiona grubego gangera uniosły się w uspokajającym geście. Było raczej dla każdego obserwatora pewne, że Guido na pewno ręka nie zadrży przy takiej okazji do pozbycia się kłopotliwego członka bandy. W końcu wiedzieli, że w takich warunkach nigdy nie drżała mu ręka.


- No faktycznie Hiver umiesz dowodzić ludźmi. Nie bój się Hiver nie zapomnę o tobie gdy będę przydzielał zadania. Przydziele je pod twój poziom doświadczenia i przydatności. - Guido uśmiechnął się wreszcie ale był to jakiś taki wilczy uśmiech na widok tłustej owcy. Nie było wiadomo jakie zadanie przypadnie Hiverowi ale zapowiadało się, że będzie w samym centrum wydarzeń.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 30-01-2017 o 20:40. Powód: Poprawa linków na prośbę MG
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-02-2017, 11:55   #498
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Alkohol miał to do siebie, że rozwiązywał ludziom języki i łagodził napięcie. Tym razem też tak było. Wystarczyło parę łyków wina, by Boomer przestała stać sztywno jak kołek i się rozluźniła. Odrobinę, ale zawsze coś. Ważne są początki, a po ciężkim dniu i jeszcze cięższej nocy, należała się im chwila oddechu. Savage przysiadła na masce terenówki i majtając wesoło nogami, słuchała zwierzeń na temat Paula. Uśmiechała się przy tym, kiwała głową, czasem też wzruszyła ramionami, biorąc czynny udział w snutej przez najemniczkę opowieści Tak, jeśli tylko chciał, Paul potrafił być uroczy… jeśli akurat obok nie znajdował się Hektor. Wtedy załączała się im odwieczna wojna i rywalizacja, ale sam na sam krótko wygolony brunet stanowił niezwykle wdzięczny obiekt do rozmów z nim… i o nim.
- On tak ma, czasem gada takie kołomyje, że uszy więdną, ale jest pocieszny... - przyznała rację, lecz nie rozwijała tematu, gdyż sama pod tym kątem nie miała czystego sumienia. Zamiast tego wyszczerzyła się wesoło, patrząc na rozmówczynię z uwagą - Każdy na kogoś pozuje, zwłaszcza w Det iw gangu. Na prawdziwego macho, nie umie inaczej. Taki jest, tak się wychował i to widział dorastając. Wiesz jak się ucieszył na tą kurtkę? Nie dlatego że fajna, wojskowa i w panterkę, o czym też wspominał, ale bardziej oczy mu się śmiały dlatego, że dostał ją od ciebie. Można lubić wiele dziewczyn, ale tylko te wyjątkowe się nosi na rękach i ratuje. Dba o nie i martwi, a on… przecież się nie przyzna, że na ciebie leci. Na pewno nie przy Hektorze, ale jeśli się go weźmie na bok, będzie się zachowywał normalnie. Tak jak fajny chłopak którym jest. I mądrym, zabawnym. Czasem męczącym, jednak w tym wypadku plusy całkowicie niwelują minusy - powiedziała tonem głębokiej konspiracji, szerząc siarę za plecami bledszego z Bliźniaków, gdy nie słyszał.

- Pewnie ma mnie za jakąś frajerkę, że mu tak za nic kurtkę dałam. - mruknęła cicho najemniczka patrząc gdzieś w dół swoich butów i od niechcenia rozgniatając jakiegoś robala. Obok cichego trzasku skorupki i niewielkiego kleksa i tak nadal kłębiły się dziesiątki, małych żyjątek. - Ale to czemu łazi z tym drugim głupkiem? Jak są obaj to już w ogóle… - zapytała i spojrzała pytająco na siedzącą na masce lekarkę.

- Dałaś mu ją jako prezent, z dobroci serca i troski - Savage zapatrzyła się na zabitego owada i kiwnęła ze świętym przekonaniem rudą głową - Nie uważa cię za frajerkę, jest mu bardzo miło. Teraz rzadko się dostaje prezenty, tym więcej więc one znaczą, zwłaszcza jak takie przemyślane, dobrane i jeszcze kozackie! Trafiłaś z nim prosto w dychę - mrugnęła wesoło, ale zaraz spoważniała - Trzymają się razem, bo dużo razem przeszli. Wiedzą, że mogą sobie ufać i polegać. To ważne… móc na kogoś liczyć, a to w Det bardzo… tam każdy każdego chce wyrolować. Samemu się nie przetrwa, smutno też tak… być wyobcowanym. Zobacz: wiesz że nawet jak będzie gorąco, Nix cię nie zostawi. Przyjaźń to bezcenna rzecz.

- Dałam mu ją bo wyglądał jak zmokły kociak. A żadnej nie miał. To szkoda mi się go zrobiło. No to mu dałam. Ale takie dawanie to teraz bez sensu. Ludzie mają cię za głupka. - wyjaśniła swoim nostalgiczno-pesymistycznym tonem. Milczała chwilę łykając z butelki trochę wina. Odstawiła szkło i zabrała się za łyżkowanie jakiejś konserwy. - Mógłby sobie znaleźć jakiegoś mądrzejszego kolegę. - podsumowała Pazur kręcąc lekko głową gdy przemyślała słowa lekarki o relacjach wiążących obydwu Bliźniaków. Porównanie do relacji jej z Nix’em chyba jednak dało jej jakąś skalę porównawczą choć Hektor zdawał się budzić niechęć jeszcze większą niż Paul. - A skąd wiesz, że mu się podobała? Powiedział tak? I nie mówił, że ma ją od jakiejś frajerki? Mówił coś o mnie? - Boomer zdawała się mówić mimochodem i o niechcenia ale z bliska Alice widziała jak czekając w napięciu na odpowiedź mięśnie szczęk zaczęły jej pulsować rytmicznie a skrobanie i stukanie łyżki o metal puszki stało się jakieś głośniejsze i mniej skoordynowane bo pełna łyżka jakoś zapomniała trafić do ust.

- Czasem dajemy coś za nic, tylko dlatego żeby zrobić przyjemność drugiej osobie którą lubimy. - lekarka uśmiechnęła się pod nosem - I to nie jest frajerstwo, w żadnym wypadku. To ludzkie… niezwykle miłe. Nie ma w tym głupoty, najpiękniejsze, najwartościowsze prezenty to te dawane od serca, nie dla zysku. Podobała to mało powiedziane. Cieszył się jak dzieciak, gdy ją zakładał. Pokazywał nam i ciągle o niej gadał, żebyśmy przypadkiem nie przeoczyli co za świetny prezent dostał. I cały czas się gapił na ciebie, gadał o tobie. Jaka jesteś sympatyczna i ładna. Ilekroć wychodził temat współpracy on chciał współpracować z tobą. Czasem człowiek nie musi mówić wprost, słowami. Robi to gestami, mimiką… zainteresowaniem. Gołym okiem widać, że mu się podobasz i bardzo cię lubi, bardziej niż inne dziewczyny. Wiesz… trochę go już znam i nigdy nie widziałam, żeby się tak zachowywał - przeszła w ton konspiracji - No mógł znaleźć… ale Hektor też nie jest taki zły… poza tym że zboczony do potęgi n-tej… ale to równy gość. Uczył mnie jak ściągać długi - uśmiechnęła się szerze na sam koniec.

- No tak ale… No wiesz jacy są ludzie. - Boomer pokiwała głową jakby niby się zgadzając ale jednak zdając sobie sprawę, że teoria rzadko idzie w parze z praktyką o tych prezentach, dawaniu i frajerstwie. Ale w miarę jak Pazur słuchała o tym jak i co Alice opowiadała o zachowaniu Runnera w golfie zaczynała się zachowywać coraz dziwniej. Twarz zaczęła szukać nie wiadomo czego czy kogo po podłodze, karoserii terenówki poszatkowanej przez odłamki i zarysowanej przez rozbryźnięte szkło, przez same robale co wyłaziły co chwila z tych dziur, po twarzy czy sylwetce Alice albo własnych dłoniach. łonie też wydawały się tracić koordynację i pewność ruchów jakie zazwyczaj cechowały Pazurów.
- Powiedział, że mu się podobam? Że jestem ładna? Tak powiedział? - Boomer nieświadomie poprawiło sobie pukiel włosów odsuwając go sobie za ucho i niezbyt skoordynowana dłoń zaczęła błądzić jej wokół twarzy. Sprawiała wrażenie jakby jakaś myśl czy pomysł który dotąd nie śmiał zakiełkować w jałowej krainie teraz wreszcie przebił się do nieba i światła słonecznego zwabiony deszczem odkładanych dotąd w kąt nadziei. Wyglądała jakby nie miała pomysłu co zrobić z twarzą, rękami i głosem więc w końcu sięgnęła po butelkę i upiła spory łyk. Opuściła szklane naczynie ale nadal trzymała ją za szyjkę na swoim udzie.
- A inne dziewczyny? Pewnie ma jakąś co? Pewnie dużo miał. - spytała ostrożnie i z kolejnymi porcjami obaw przed drążeniem tego nietypowego tematu. W końcu podniosła wzrok bezpośrednio na twarz Alice i posłała jej niepewne spojrzenie. - Ale ty chodzisz ściągać długi Alice? Jak taki egzekutor? - spytała poważnie też jakby obawiając się usłyszeć odpowiedź ale też i nie mogąc się jej doczekać.

- Ludzie nie żyją naszym życiem, chociaż czasem bardzo by chcieli. Lubią plotkować i snuć domysły, najlepiej o kimś innych: z nudów, złośliwości. Nie warto sobie zawracać głowy ich gadaniem. Niech spadają na bambus i pilnują własnego ogródka. To nasze życia i możemy z nimi zrobić co nam sie podoba… w granicach rozsądku, od osądzania jest Bóg - wzniosła na chwilę oczy ku sufitowi i po chwili powróciła nimi do twarzy Pazur - Jesteś śliczną dziewczyną, masz wielkie, piękne orzechowe oczy i świetną figurę: wysportowaną, sprawną. dobrze ci w mundurze, nadal wyglądasz w nim kobieco i lekko. Nie widzę w tym nic dziwnego, że się podobasz facetom, to zrozumiałe. Z tego co się orientuję Paul nie ma dziewczyny. Nie sypia codziennie z inną, nie zmienia ich jak rękawiczek - zamyśliła się i pokręciła głową ze śmiechem - Nie… nie egzekutor. Chłopaki mi tłumaczyli, raz wzięli na akcję żeby pokazać i na bieżąco przeprowadzać lekcję. Mówili co i jak się robi przy tym ściąganiu długów. Pokazywali, ale niczego ani nikogo nie kazali rozwalać czy zastraszać. Nie nadaję się do tego… ale i tak mnie niańczyli - rzuciła czułym spojrzeniem w parę kawalarzy, pajacujących przy vanie - Tak jak i wy… dzięki Boomer.

Wiadomość, że Alice jednak nie jest egzekutorem od ściągania długów Boomer chyba przyjęła z ulgą. Uśmiechnęła się i pokiwała głową jakby teraz jej samej ta myśl wydała się nonsensowna.
- Nie przejmować się ludzkim gadaniem? Co o tobie mówią? Weź, Alice… Nie mieszkałaś nigdy na wsi, co? - spytała patrząc na lekarkę i uśmiechając się smutno. - Zresztą Pazury też gadają. Wszyscy ludzie zawsze gadają. Dlatego no ciężko się nie przejmować. Zwłaszcza jak nie jesteś tak na dzień czy dwa. - dziewczyna z bezimiennej prowincji zwierzyła się ze swoich doświadczeń życiowych jakie nabyła przez lata tułaczki po kontynencie.
Pokraśniała na twarzy gdy usłyszała listę atutów jakie widziała w niej druga z kobiet. Spuściła wstydliwie oczy na swoje uda i przez chwilę bez większego sensu bawiła się korkiem od trzymanej butelki obracając go w palcach na różne sposoby. - I on nie ma dziewczyny? - spytała jakby chciała się upewnić i podniosła głowę przeszukując wzrokiem wnętrze garażu. Jej bystre oczy szybko zatrzymały się na utykającej sylwetce w wojskowej kurtce. Wyglądała jakby znów kłóciła się na śmieć i życie o coś z Latynosem w skórzanej kurtce. Nawet tutaj dochodziły ich podniesione, hałaśliwe głosy. Hektor chyba znów wygrał bo Paul zamilkł na chwilę czyli pewnie nie znalazł riposty na to o co się akurat żarli z Hektorem.
- On jak chce to jest bardzo sprytny. Zaszedł mnie tam na strychu. On i ta w czaszkach. Oboje. Nie słyszałam ich. Dopiero jak już byli w środku. A nie wiedziałam kto to. Strzelałabym. Zabiłabym go. Bo nie widziałam po ciemku kto to. Tylko cienie. Ale mnie podszedł. No i znów mi przylał. Dopiero wtedy go poznałam. Jak się zaczął tak głupio gadać jak zwykle. - twarz najemniczki znieruchomiała w zasępionym wyrazie twarzy gdy wspominała zdarzenia z dnia wczorajszego. Obserwowała w zamyśleniu jak w oddali Bliźniacy znów wznowili swoje niekończące się dysputy. Teraz pewnie jechali po Hiverze bo patrzyli w jego stronę, bezczelne i ironicznie uśmiechy nie schodziły im z twarzy tak samo jak skręty z ust.
- Ale pewnie chce się ze mną przespać i tyle. Jak każdy. Pewnie myśli, że jestem łatwa. No i znudzę mu się pewnie prędko. A ja już więcej kurtek nie mam, żeby mu dać. Swojej nie mogę mu oddać. - jej ramiona znów się przygarbiły tak samo jak twarz gdy wróciła do obserwacji zarobaczonego betonu przed sobą.
- Ale chyba przesadzasz, że podobam się facetom. Mnie to żaden nie zaprosi na drinka albo gdzieś zabierze. Albo coś da. Jak ten twój tobie. Tylko Nix. Nix mnie zawsze wszędzie wyciągał. Znaczy wiesz, tak jak normalne dziewczyny. A on tak głupio i tyle gada ale na razie nigdzie mnie nie zabrał. I zobacz teraz też z tamtym gada a nie ze mną. - Pazur poskarżyła się wracając do swojego pesymistycznego przygnębienia które jednak zdawało się mieć jakieś szczeliny nadziei tu i tam gdy tak mówiła i słuchała co rudowłosa kobieta ma do powiedzenia na jej temat, na temat Paula, Hektora i całej reszty.

Ruda dziewczyna westchnęła, wieszając wzrok na własnych dłoniach. Tak, ludzie byli tylko ludźmi i zawsze gadali.
- Nie zamkniesz nikomu ust, ale nie ma co brać do siebie każdego nonsensu pod naszym adresem. Ludzie gadają żeby bolało, żeby wyszydzić. Poczuć się kimś lepszym, pogrążyć, zdyskredytować. Jeśli żyjemy razem z nimi możemy… spróbować zmienić ich podejście. Pokazać, że się mylą, nie mają racji. Udowadniać to aż zamkną usta i przestaną… chociaż na chwilę przeszastaną wymyślać kocopoły. Grunt bo być sobą, nie kimś na pokaz. Takim, jakbym chce nas widzieć reszta, nieważne rodzina, przyjaciele. Ci prawdziwi doceniają prawdę, nie wygodne kłamstwa i iluzje. A prawda w końcu wychodzi na jaw, karma wróci. Zło uczynione bliźnim zawsze do nas powraca - wzdrygnęła się, przywołując na twarz pogodną minę - Paul i Hektor są ludźmi Guido od zadań specjalnych. Tak… potrafią chodzić jak duchy i działają synchronicznie, jakby czytali sobie w myślach… przynajmniej podczas akcji. W innym wypadku wygląda to mniej więcej tak - machnęła ręką w kierunku Bliźniaków liżących rany i puszących się po kolejnej potyczce niekończącej się, brudnej wojny podjazdowej.
- A nie pomyślałaś, że boją się podejść, bo jesteś od nich lepsza w walce i mogą oberwać? - zaakcentowała pytanie uniesieniem brwi i kontynuowała - To nic złego, jesteś wartością osobą, nie musisz się przed każdym płaszczyć. Jak coś ci nie podpasuje, umiesz się bronić. Teraz… ciężko o romantyzm, niczym z książek czy filmów, ale zdarza się. Trzeba tylko.. dać mu szansę - na moment jej spojrzenie zrobiło się nieobecne, ręka automatycznie powędrowała do kieszeni i czarnej karty - Nie przesadzam, mówię co widzę i co myślę. Niczego ci nie brakuje, prócz wiary w siebie… niepotrzebnie. Nie dowiesz się co myśli, póki z nim nie porozmawiasz. Sam na sam, bez świadków… zwłaszcza Hektora. Odciągnę go na bok, postaram się aby jego uszy były zajęte - wyszczerzyła się wyjątkowo wesoło na myśl o terroryzowaniu Latynosa kolejną porcją… jakże ważnych i istotnych pytań - Wiesz, ciężko tak w środku walki gdzieś kogoś wyciągnąć, albo zaprosić. Ale po wszystkim, gdy wreszcie nastanie spokój? Jest tu podobno bar… i to nie zawsze facet musi zapraszać, kobieta też może, serio. Nie jest to nic dziwnego. Wystarczy trochę odwagi, a tobie jej nie brakuje. Niczego ci nie brakuje.

- No tak, tak… Ale to wkurza. I nic nie można zrobić. Znaczy ja nie wiem co. - Emma pokiwała smutno głową czując się chyba bezsilna w starciu z ludzkim obgadywaniem. Sama sprawiała wrażenie, że jest uwrażliwiona na takie gadanie, zwłaszcza gdy dotyczyło jej osoby ale i sama zwracała widocznie uwagę co, kto, o kim i jak mówi. Nie umiała widocznie sobie z tym poradzić i częściej wybierała bierność i frustrację niż walkę z ludzką gadaniną.
- To oni są specjalistami? Ten drugi też? - ciemne brwi skoczyły w górę gdy znów odnalazła wzrokiem parę Bliźniaków. Akurat w tej chwili wyglądali dość mało “specjalsowo”. Paul nawet z tej odległości i oświetleniu utykał ale mimo to obaj palili skręty i chyba znów się o coś darli łacha. Wyglądali jak klasyczni podpici gangerzy czy motocykliści, no Paul, ze względu na wojskową kurtkę trochę mniej klasycznie. Ale mało wpasowywali się w stereotyp komandosów czy członków sił specjalnych. Pazury były dużo bliższe takiego rysopisu. Boomer jednak raczej pytała pro forma niż by czekać na dodatkowe potwierdzenie od Alice.
- Ale ja bym chciała, żeby tak chociaż czasem jakiś podszedł i postawił drinka czy coś takiego. No przecież bym go nie lała w pysk za to. No ale masz rację. Wszystko przez to. - mruknęła rozżalona Pazur szarpiąc się lekko za front munduru i klepiąc leżący obok karabin. W takim zestawie wyglądała dość bojowo, jak każdy Pazur. Sprawiała wrażenie, że te pazurowe barwy też jej w takich chwilach ciążą.
- A on no wiem, wiem jak tu jest. - na chwilę podniosła znowu wzrok na roześmianego Bliźniaka. - Wiem, że teraz to nie ma jak ani gdzie pójść i w ogóle się dzieje. Ale tyle gada i takie głupoty no to przecież mógłby powiedzieć i taką. No wiesz, chociaż powiedzieć. Przecież wiem, że i tak by nic nie było. - jęknęła wciąż wpatrzona w gadającą sylwetkę. Do Bliźniaków doszedł Lenin z Tweety i zauważalnie zrobiło się tam głośniej, raźniej i weselej. Blondyna zajęła strategiczne miejsce obok Latynosa i nawet stąd było widać, że maśli do niego oczami i nie tylko.
- A potem to on pewnie z nimi wyjedzie w jedną a my z Nix’em w drugą stronę. - brunetka wyraźnie oklapła ramionami gdy widocznie zdawała sobie nadto boleśnie sprawę z realiów jakie ich otaczają. Zdecydowanie nie sprzyjających zapraszaniu obcych dziewczyn na drinka do baru.

- Daleko mi do taty, albo ojca Miltona, księdza który tu mieszkał, żaden ze mnie autorytet. Wydaje mi się jednak… ludziom nigdy nie zamkniemy ust. Część zawsze będzie gadać, a wiesz dlaczego? - zawiesiła w powietrzu pytanie, ujmując kobietę za ręce - Bo zazdroszczą, sami są słabi i się boją. Mają masę kompleksów, które tuszują nieudolnie rzucanymi oskarżeniami. Ciężko im przyznać się do własnych błędów, za to chętnie omawiają cudze, bo to prostsze niż wziąć własne lęki za kark i stawić im czoła. Ciężko udawać, że nas to nie obchodzi… nie wolno jednak pokazywać jak nas to rani, w ogóle obchodzi. Lepiej zbyć kąśliwe uwagi albo ciętą ripostą, albo parsknąć i wyrobić nawyk nieprzejmowania. Odbijać ich oszczerstwa od pancerza kultury… to bardzo irytuje. Gdy plują jadem, a napotykają się nie na łzy czy zgrzyt zębów, a ironię i uprzejme, pełne politowania uśmiechy. Nix chciał zostać Pazurem, jest nim. Spełnił swoje marzenie. Wspierałaś go w tym, nie opuściłaś w ciężkich chwilach. Osiągnął cel… ale jakie jest twoje marzenie? Mówiłaś o dzieciach, rodzinie… to piękne marzenie. - uśmiech lekarki zrobił się rozmarzony - Trzymać w ramionach własne dziecko, kłaść się obok ukochanego. Czasy są szalone, jednak póki mamy w sobie dość siły, aby wierzyć… marzenia się spełniają. Posłuchaj, to zabrzmi jak czyste szaleństwo, ale… w każdym szaleństwie jest cień rozwagi i sensu. Nie musisz być Pazurem, jeśli tego nie chcesz. Nix się nie obrazi, poza tym on ma swoje życie, ty swoje. Nie jesteś mu nic winna, masz własną wolę, plany i marzenia. Cel do osiągnięcia, pragnienia. Możesz być kim chcesz, robić co tylko zapragniesz. Poziom wyszkolenia, patent masz, bez problemu znajdziesz inną pracę. Sama napiszesz własny los i nie będziesz niczego musiała żałować.

- Tak ale jeden coś powie a reszta słucha i powtarza. I ja nigdy nie wiem co powiedzieć bo się wstydzę albo denerwuje. No i ja nie umiem mówić tak jak ty, Nix albo szef. Jestem tylko zwykła baba z lasu. - Boomer rozłożyła ramiona nie mając chyba pomysłu jak zastosować się do rady Alice.

Gdy dr. Savage wspomniała o planach, marzeniach, potrzebach i pełnej rodzinie, takiej z mężczyzna, kobietą, dzieckiem i wspólnym domem najemniczka prawie całkowicie znieruchomiała wpatrzona gdzieś w głąb mroków przeszłości czy niepewnej przyszłości. Trwała tak dłuższą chwilę. W końcu pochyliła głowę tak, że włosy opadły ciemnymi puklami na twarz. Dłoń powędrowała do twarzy gdzieś w okolicy oczu i coś starła. Po chwili siąpnął nos ale milczała dalej. W końcu sięgnęła po butelkę wina i łyknęła znów spory łyk.
- A daj spokój. - powiedziała odstawiając butelkę na podłogę terenówki. - Teraz jak wreszcie zostałam Pazurem? A kim miałabym być? Nie umiem nic innego. Tylko strzelać i skradać. Już próbowałam. I jako tropiciel, i myśliwy, i przewodnik, zwiadowca i najemnik. A Nix i szef mają rację. Pazur to jest ktoś. No wiesz, ktoś ważny, ktoś co coś znaczy, z kim się ludzie liczą. - mówiła powoli tłumacząc część swoich doświadczeń lekko pomagała sobie gestykulując dłońmi powolnymi, oszczędnymi ruchami.
- I nie miałabym zostawić Nix’a? No coś ty. Nie chcę. On jest taki… - Pazur przez chwilę szukała słów ale po chwili się poddała. - No sama wiesz… - powiedziała unosząc plamę twarzy w stronę lekarki i podając jej butelkę.

Patrząc na Boomer i słuchając jej, Alice pękało serce. Przerabiała w głowie dziesiątki odpowiedzi, rozpatrywała kolejne plany i ewentualności, kiwając głową i w pocieszającym geście zaciskając palce na obleczonym wojskową kurtką ramieniu.
- Trzymasz się Nixa, bo to jedyny facet który okazał ci serce. Tak, jest wyjątkowy i lojalny. To twój przyjaciel… ale nie zawsze będziecie pracować razem. Przydzielą was do różnych misji, on będzie się piął na szczeblach kariery. Ty możesz iść swoją drogą, jaką tylko chcesz. Nie zostaniesz sama… zostań z nami! - powiedziała nagle i aż zamrugała, lecz ciągnęła dalej - Z takim wyszkoleniem i zdolnościami nie będziesz szeregowym Runnerem, tylko od razu Guido weźmie cię do siebie. On docenia ludzi którzy coś potrafią. Będziemy rodziną, może trochę pokręconą i dysfunkcyjną… ale oni nie są źli. I też przestrzegają rozkazów, regulaminów… tylko trochę innych. Nikt nie powie ci, ani o tobie złego słowa, a jak powie to go chłopaki spacyfikują…Paul na bank! Runner nigdy nie jest sam, kto atakuje jednego, atakuje wszystkich… czy to słownie czy siłowo. Widziałaś… przyjechali po mnie, tyle ryzykowali… bo trzymamy się razem i nie zostawiamy swoich. Mają też lekkie podejście, nie obchodzi ich kim się było, co robiło wcześniej. Ma się czystą kartę, żadnych plot. Zresztą sama widzisz Bliźniaków, niby para pajaców, ale powiedzieli coś nieprzyjemnego? I byłabyś ze mną i Paulem. Paul umiałby zbudować normalny dom, taki prawdziwy. Miał taki, poznałam jego mamę, cudowna kobieta… i świetnie gotuje. Chodzące dobro. Ciebie też by polubiła! Dogadałabyś się z Krogulcem, u nas nikt nie nadaje się lepiej do precyzyjnej roboty niż on… ale jak przyjdziesz, to będziesz równie dobra, albo i lepsza! Bo jesteś świetna! I śliczna i odważna. Nie tylko z Pazurami trzeba się liczyć, zobacz jak Nowojorczycy kota dostają na samą myśl o ludziach Guido. Jest silny, ma silny oddział. Liczy się w mieście, a z nim ci, którzy za nim podążają. Poza tym… nie jesteśmy tacy straszni, a Nix nadal przecież może być twoim przyjacielem. Z ludźmi w skórach idzie się dogadać, spójrz - klepnęła się w pierś i wyszczerzyła wesoło - Dla każdego znajdzie się miejsce… i mogłybyśmy na bieżąco postarać się o dziecko, wyleczyć cię. Gdyby dolegliwości wróciły - zawsze masz pod ręką lekarza… i Paula. Widywalibyście się codziennie, mogli wyskakiwać do barów na drinki, albo włóczyć się na spacery. Też byłby szczęśliwy, jakbyś została z nami.

Baloniara milczała jak to często miała w zwyczaju. Milczała dłuższą chwilę gdy Alice mówiła o karierze w Pazurach jej i Nix’a, przydziałach i innych rzeczach.
- Szef nam obiecał, że będziemy służyć razem. Znaczy cała nasza grupa. - mruknęła cicho po tej przedłużającej sie chwili milczenia. Patrzyła znowu na robactwo biegające po podłodze i bez większego zaangażowania rozgniotła jakiegoś plastikowego karalucha.
Podniosła głowę wyżej by spojrzeć na kręcących się po garażu Runnerów. Akurat wyglądali teraz jak zwykła banda nicponi. Zwłaszcza Bliźniacy którzy wręcz w magiczny sposób generowali wokół siebie chaos i hałas. Teraz też akurat Tweety coś krzyczała na Paul’a i okładała go ręką czemu zażarcie dopingowali Hektor i Lenin. Nie wiedziały o co poszło ale nawet te okładanie wyglądało stąd jakoś tak mało poważnie i zabawnie. Patrzyła jakby oceniała jakby tam miałą pasować. W porównaniu do hałaśliwych i żywiołowych Bliźniaków zdawała się być powściągliwa i cicha więc jakby z kompletnie skrajnego krańca skali ludzkiej natury by ich robiono.
- No przyjechali po ciebie ale ten twój to pewnie ktoś ważny. No a ja to widzisz, nie jestem taka jak ty. Nie umiem tylu rzeczy. - w głosie Pazura dało się słyszeć powątpiewanie, niepewność i jakby cień nadziei.
- Paul ma mamę? - spojrzała prosto na twarz Alice jakby chciała się upewnić czy się nie przesłyszała. Ten fakt wydawał się jakoś szczególnie ją poruszać. - Ja też umiem gotować. W domu gotowałam. Bo ja jestem taka dziewczyna z lasu. No to musiałam. Lubię gotować. Znaczy jak jest co. Bo jak nie ma no to nic fajnego tak patrzeć na puste gary jak wiesz, że będą puste bo nic nie masz. - zwierzyła się, kręcąc trochę głową w takt swoich myśli.
- I myślisz, że on by tak mógł? Tak w domu ze mną? Wiesz no tak… No wiesz, jak normalni ludzie. Bez tego chodzenia na Pustkowia i głupot. - znów spojrzała na lekarkę czekając na jej opinię co do swoich szans z Paul’em na normalne życie.
- Z Nixem no tak… Ale… Ale ja bym wolała być z Nixem… Ale on mnie nie chce… Tylko tak jak kumpelę… Raz tylko się całowaliśmy… Wtedy jak się pobił za mnie… Ale to też ja go pocałowałam pierwsza… A potem już nie… Pewnie się wstydzi mnie… Bo ja nie jestem taka jak ty albo tamta w czaszkach… Ja tak nie umiem jak wy. Tylko strzelać umiem. - brunetka chyba była bliska płaczu bo chodź nie widać było jej twarzy przez opadające pukle włosów to jednak słychać było to w jej głosie. Znowu siąpnęła kilka razy nosem i dłoń chwilę gmerała przy jej twarzy.

Zadziałał odruch. Zwykłe ludzkie współczucie dla drugiego człowieka i zrozumienie co znaczy nie pasować, odstawać. Drobne ramiona wystrzeliły do przodu, otaczając drugą kobietę i przyciskając do niej lekarkę.
- Gdybyśmy wszyscy byli identyczni, świat stałby się nudnym miejscem - mruczała łagodnie, kołysząc powoli sobą i najemniczką - To właśnie ta różnorodność czyni życie pięknym, pasjonującym. Nadaje mu barw, smaku i intensywności. Różnimy się i przez to uzupełniamy. Nie istnieją ideały, biegłe w każdej możliwej sztuce, nie da się nauczyć wszystkiego. Jesteśmy dobrzy w jednym, drugie nam nie idzie... ale wtedy możemy znaleźć kogoś, kto wesprze nas w sprawach, jakich nie ogarniamy. My za to możemy go wspierać w sytuacji pokrewnej. Jedni umieją leczyć, inni strzelać, a jeszcze inni polować. Trzymając się razem zyskujemy większe szanse na przetrwanie, odnalezienie swojego miejsca na ziemi: może odrobinę przykurzonego, lecz szczęśliwego. Przy ludziach, którym na nas zależy i na których nam zależy. Szef ma nad sobą swojego szefa, Nix też kiedyś nim będzie. Takim szefem, kimś ważnym. Będą go zabierać na narady, trzymać w sztabach i wciągać w planowanie. Ma swoje życie, ambicje. Kiedyś wasze drogi się rozejdą. Jest wyjątkowy, fakt. Przyzwyczaiłaś się do niego, bo czujesz się przy nim bezpiecznie. Ufasz mu, wiesz że możesz na niego liczyć... ale nie tylko na niego. Ludziom daleko do samotnych wysp, w pojedynkę... ciężko, pusto - w głos rudzielca wkradł się smutek, gdy wskazała dyskretnie brodą na rozwydrzoną grupkę
- Myślisz, że do nich pasowałam? Z tym niezrozumiałym gadaniem, kompletnie sprzecznym światopoglądem? Brakiem choćby cienia umiejętności bojowych? Przeświadczeniem, że ważniejsza od argumenty siły jest siła argumentu? Pokój zamiast wojny, litość zamiast agresji? Sprawiałam problemy od pierwszego dnia, uciekałam, marudziłam, smędziłam... byli cierpliwi, nie pospieszali. Dali czas na aklimatyzację, oswojenie. Niczego nie wymuszali na siłę. Leczę i gadam... a co poza tym? Nic nie umiem, nie wezmę strzelby i nie stanę w obronie najbliższych, nie ocalę ich jeżeli zacznie się walka... pod tym kątem jestem bezużyteczna. Nawet nie masz pojęcia jak ci zazdroszczę - przywołała na twarz cień uśmiechu.
- Popatrz na siebie: dzielna, samowystarczalna, przystosowana do współczesnych realiów... i jeszcze gotować umiesz. Wykarmisz siebie i rodzinę, obronisz ich, ochronisz w razie konieczności... umiesz tu żyć. Nie trzeba cię niańczyć, pilnować i szukać, bo zgubisz się na prostej drodze. Postaw mnie przy garach, a podpalę siebie i najbliższą okolicę. Będziemy chodzić głodni, o ile uciekniemy z pożaru. Jedyne co mogę to... próbować tłumaczyć, prosić o rozwagę. Znaleźć... alternatywę dla konfliktu zbrojnego. Nie zawsze się udaje, ludzie sięgają po broń... a wtedy już nic nie zdziałam. Ty byś mogła, stanąć z ramię przy ramieniu i walczyć. O to, co się liczy. Różne metody, ten sam cel. Nie patrz na wady, skup się na zaletach, a tych w tobie od cholery. Nie baba z lasu, Boomer. Emma. Nikt się ciebie nie wstydzi. Jeden durny klecha z kompleksem wielkości gadał bzdury. Nie znał cię, chciał poprawić własną samoocenę. Wszystkim nie dogodzimy, niech wichrzyciele topią się we własnym jadzie. Bądźmy ponad to, stać nas na więcej niż ich. Ciebie stać na więcej i jesteś więcej warta od nich. Wiem co mówię, znam się na ludziach. Szef się o to postarał. Szkoli i tyra wszystkich równo, nawet swoje dzieci - pozwoliła sobie na żart i znów wskazała brodą epicentrum chaosu w skórzanych kurtkach
- Po ciebie też by przyjechali, z sympatii, oddania. Bo tak trzeba. Kto tyka kogoś z rodziny, rusza całą rodzinę - zacisnęła mocniej ramiona - Nie trzeba pajacować, aby być dobrym Runnerem. Taylor jest poważny i groźny, jego żarty się nie trzymają. Jednooki profesjonalny w każdym calu - mało gada, ale gdy bierze się za pracę nie ma przebacz. Gang to zbiór najróżniejszych osobowości, charakterów. Milczków, ponuraków, szczekaczy, cwaniaków. Lekkoduchów i tych poważnych. Tropicieli, żołnierzy, saperów i jajogłowych. Miejsce znajdzie się dla każdego, dla ciebie również. Od gadania masz mnie... tak, Paul ma mamę. Poznałam ją przed odjazdem. Nakarmiła nas, zapakowała naleśniki na drogę... żebyśmy nie byli głodni. Jest... jak mama, taka normalna. Czytała mu bajki gdy był mały, martwi się o niego... płakała gdy odjeżdżaliśmy - odebrała Bommer butelkę i pociągnęła zdrowo z gwinta.
- Runner może mieć dom: ciepły, rodzinny. Paul taki ma, wiedziałby jak go zbudować, utrzymać... i gdybyś tu była, mogłabym cię prosić abyś nauczyła mnie gotować... i nikt by nie mówił jadowitych bredni. Gdyby próbował Taylor ma wprawę w ręcznym tłumaczeniu wszelkich nieścisłości. Paul też nie pozostanie bierny... i Hektor... i ja! Guido też, słyszałaś jak zakręcił temat, że nagle różowa bryka nie jest synonimem siary albo wstydu, tylko specwozem. Kwestia... podejścia i argumentów - pokiwała energicznie głową, aż rude kłaki zafurkotały w powietrzu - Krzywda wyrządzona bliskiemu to krzywda wyrządzona nam, a ty już jesteś rodziną.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 04-02-2017, 03:26   #499
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację

Bycie martwym miało dużo plusów. Dało się dzięki temu olewać otaczający świat i nie przywiązywało do ludzi. Nie pozwalało im zbliżyć, brało co chciało i wykładało lachę na konsekwencje. Trwało się w stanie podobnym katatonii, ograniczając bodźce zewnętrzne do niezbędnych podstaw. Łatwo, szybko i przyjemnie. Bez zobowiązań, pretensji… bez uczuć, przywiązania i strachu o drugą osobę. Trzymało ludzi na dystans, nie zagłębiając w co kto od kogo wymaga, na czym mu zależy. Skupiało na sobie, bo tak najprościej i najbezpieczniej… a potem pojawiał się taki Peter i cały misterny plan szedł w pizdu.
- Mam… do ciebie napisać? - Emily trzymała kartkę, przyglądając się jej z zakłopotaniem. Wyglądała legitnie, poważnie i profesjonalnie. Chciał mieć z nią kontakt, jeżeli się zgubią. Rozdzielą i wylądują na kompletnie przeciwnych krańcach Zasranych Stanów. Słyszała że kiedyś były ustrojstwa o nazwie telefony i dało się porozmawiać na żywo kiedy się chciało, nieważne jak daleko się od siebie nie znajdowało. Teraz nie mieli takich luksusów, listy wróciły do łask. On był żołnierzem, ona prawdopodobnie zostanie Runnerem. Stracą się z widoku, ale biała pocztówka dawała nadzieję, że nie znikną całkowicie. Odnajdą się jeśli zajdzie potrzeba. Porozmawiają za pomocą znaków zostawionych na papierze.
- Nie umiem czytać i pisać - przyznała się, uciekając wzrokiem na rzekę. Zacisnęła szczęki i warknęła ze złością, zawzięcie. Złapała oddech, prezent chowając do wewnętrznej kieszeni kurtki - Ale się nauczę. Poproszę… Brzytewka coś na to poradzi. Ona umie czytać, na razie może na razie pisać i czytać za mnie. Ale słowa będą moje i nauczę się. Obiecuję. Będę pisać. Jeżeli chcesz i ci to nie przeszkadza - powiedziała szybko, patrząc kątem oka na reakcję Pazura.

- Ach… - Pazur chyba przewidział wiele możliwości z tym utrzymaniem kontaktu ale wyznanie dziewczyny o jej kłopotach ze słowem pisanym chyba wyraźnie go zaskoczyło. Szedł kilka kroków obok San Marino i sądząc po urwanych, szybkich ruchach gałek ocznych myślał nad czymś. - Aa… Znaczy, nie przejmuj się. Alice na pewno ci pomoże. Jakby co to pogadam z nią, poproszę by ci w tym pomogła. - rzekł do niej gdy znów spojrzał na nią gdy szła obok niego jakby uzmysłowił sobie, że chwila milczenia zabrzmiała dość niezręcznie. - Ale wiesz no to już trochę komplikacja ale możesz też wysłać kasetę. No wiem, trzeba by mieć dyktafon. Sprawny. Ale no jak zdążę to poszukam jakiegoś. A potem wiesz, doczepiasz kasetę do kartki i dalej idzie tak samo jak kartka. - dodał chcąc chyba wymyślić jakikolwiek sposób na ułatwienie kontaktu. Zatrzymał się przed samą rozwaloną bramą do garażu. - Fajnie jakbyś coś wysłała. Wiesz tak jak się gdzieś tam siedzi i się tak dostanie… - urwał dość nagle i spojrzał gdzieś w bok na oszronioną ulicę. Przesunął dłonią po powiece i chrząknął jakby z zakłopotaniem. - A ty gdzie będziesz? Wiesz my nigdy nie wiemy gdzie nas wyślą. No ale trochę opcji z przydziałami jest. No i przepustki czasem mamy. To no można posiedzieć w bazie a można i gdzieś pojechać, nie? - uniósł brwi i rozłożył ręce próbując się uśmiechnąć choć grymas wyszedł mu dość niemrawy.

Robiła problemy, nawet jak ta frajerka nie umiała pisać listów. Czuła się głupio, mało wartościowo i było jej smutno, że on się smuci. Machnęła ręką, a z rękawa kurtki wyskoczył niewielki nożyk. Milcząc uparcie odcięła jedną z czaszek z przedramienia i nie myśląc o konsekwencjach, wpadła z impetem prosto w rozłożone ramiona. Nie na długo, zaraz i tak wrócą do reszty, ale teraz jeszcze… był czas.
- Nauczę się, tak szybko jak się da. Będę pisać… pewnie z Detroit, albo stąd. Lenin powiedział, że Guido mnie przyjmie - mówiła szybko, łaskocząc oddechem szyję Pazura - Oni rozumieją, szanują Duchy. Nie zrobią mi krzywdy. Nie spalą, ani nie powieszą. Będzie… będzie dobrze. Zgadamy się, znajdziemy. Możemy się przecież umówić w pół drogi, w jakimś barze. Albo przyjadę do ciebie. Albo ty do mnie… a kiedyś… może… różnie bywa, nawet Duchy nie wiedzą wszystkiego - zamknęła się, wciskając mu do ręki obłą kość - To kruk, posłaniec. Mądry, rozważny. Przekazuje wieści, opiekuje duchami. Duszami. Łączy żywych i umarłych. Pomoże ci, przypilnuje… to na szczęście.


- To dla mnie? - spytał gdy uniósł do twarzy dłoń z trzymaną czaszką. - Fajna. - uśmiechnął się z zadowolenia obracając mały skalp w różne strony. Czaszka zajmowała mu sporą część dłoni ale nadal była sporo od niej mniejsza. - Dzięki Emily. Na pewno przyniesie mi szczęście. - uśmiechnął się teraz do niej i schował czaszkę do kieszeni spodni. Potem słuchał jej gorącej litanii i kiwał głową. Odgarnął jej czarny lok za ucho i pocałował ją gdy tylko skończyła mówić. Całował ją mocno i chciwie jakby miało już nie być drugiej okazji przytrzymując w objęciach jej twarz i głowę. Wyczuwała jak oddech znów mu przyspiesza jakby emocje znów napędzały jego ciało. Złapał ją wreszcie za ramiona i na chwilę przerywając pocałunek obrócił o 180 stopni tak, że opadła plecami na ścianę magazynu.
- Zaczekaj. Jeszcze chwila. Zaraz wrócimy ale jeszcze chwila. - szepnął z przyśpieszonym oddechem patrząc nieco chaotycznie na jej twarz. Na usta, oczy, włosy, policzki, nos patrzył błądząc po niej bez ładu i składu i po chwili znów zaczął ją całować a dłonie też w podobnym chaosie jak oczy błądziły teraz po jej ciele.

- Nigdzie mi się nie spieszy… nigdzie - zarzuciła mu ramiona na szyję, wychodząc naprzeciw ustom. Ręce na ślepo sunęły po mundurze i cieplejszych kawałkach żywego ciała. Nie chciała żeby gdzieś szli, żeby on szedł. Żeby odszedł. Chciała żeby został, najlepiej jak najdłużej. Na zawsze było dobrym terminem, pasowało jak ulał. Byłoby… byłoby dobrze.

Całowali się. Dotykali. Czuli. Chaotycznie, mocno, zachłannie, nerwowo, przepełnieni tymi samymi emocjami i pragnieniami które ich ciała oddawały sobie nawzajem tak samo jak słowa. Czuli to samo i mieli takie same potrzeby. Tu i teraz, w tej chwili. Pochodzili z różnych miejsc, tradycji, wychowania i bagażu życiowego. Każde z nich było wręcz skrajnie inne. Pochodzili z dwóch skrajnych punktów kontynentu a teraz po tak długiej drodze w czasie i przestrzeni spotkali się w końcu tutaj, na tej zaszronionej, zaciemnionej ulicy, przy tym zrujnowanym, blaszanym magazynie. Tu i teraz byli tacy sami. Tak samo niecierpliwie siebie spragnieni i tak bezgranicznie świadomi, że mają dla siebie tylko te parę chwil. Nim świat znów ruszy i spróbuje przemielić i ich, i ich rodzącą się właśnie więź, i pamięć o tym. Ale to było później, było nieuchronne ale miało być później, dopiero nadejść. Tam wewnątrz garażu pełnego gangerów, najemników, gliniarzy i robactwa, tam na rzece gdzie grasowały te kutry siejące wokół śmierć i zniszczenie, tam na Wyspie gdzie toczyły się od kilku dni ciężkie walki gdzie pojedynczy człowiek był tylko kolejnym celem lub źródłem ataku a jeszcze miała grasować jakaś zaraza. To miało dopiero nadejść. Ale teraz było tu i teraz. Mężczyzna całował i dotykał kobietę, kobieta dotykała i całowała mężczyznę. On chciwie napierał na jej ciało przygniatając ją do blaszanej ściany aż ta zgrzytała i chrobotała od ich wspólnego rytmu.
Dopiero co zdjęte i tak pieczołowicie zapinane ubrania znów traciły kolejne guziki, uwalniały wewnętrzne warstwy i skórę, wystawiając ich na chłód. Ale nie było czasu szukać ustronnego, ciepłego miejsca. Nie mieli go wiele, zamiast na szukanie woleli go poświecić sobie. Marne okruchy, parę minut wyjętych z walki, zadawania i otrzymywania ran. Wojny, przemocy, strachu - ten przyszedł nagle, jak niechciany i już zapomniany gość. Strach o drugą osobę, jej życie los. Przyszłość inną niż własna. Witanie, poznawanie, odkrywanie przed sobą i jednocześnie pożegnanie. Na wszelki wypadek, gdyby już więcej się nie spotkali. W innych czasach, w innym miejscu mieliby szansę na szczęście, ale nie tutaj. Nie w ich świecie. Tu prędzej czy później pozostawały tylko kości i proch.

- Nie boisz się mnie, nie gardzisz. Nie… dlaczego, Pete? Przeziębisz się, będziesz chory, jest zimno - mamrotała z żalem, a jej palce przerywały walki z paskiem jego spodni.

- Gardzę? Boję? No coś ty! Co ty mówisz? Myślisz, że dałbym kartkę jakiejś lafiryndzie jaką gardzę? No coś ty Emily Otero. - wydawał się być zaskoczony pośpiesznymi pytaniami czarnowłosej kobiety. Tak bardzo, że na chwilę przestał ją całować i dotykał tylko przesuwając dłońmi po jej włosach a drugą wciąż obejmując jej kibić. - Ktoś ci jakiś durnot musiał kiedyś nagadać. - prychnął jakby się irytował na owego kogoś czy to jak ona musiała to odebrać czy się poczuć. Dłoń z włosów przesunęła się niżej na jej policzek i zawędrowała niżej na brodę. Kciuk mężczyzny chwilę błądził pieszcząc jej brodę, usta i końcówkę nosa. - Jesteś niezwykłą kobietą, nie ma drugiej takiej jak ty. Ja to widzę Emily. Dopiero co się poznaliśmy, ale ja to widzę. Dlatego nie wiem co się stanie ale odnajdę cię. Nie wiem kiedy i jak ale odnajdę cię. - mówił głaszcząc cały czas jej twarz i usta patrzył na nią z bliska intensywnym, rozognionym wzrokiem, tak gorącym jakby na przekór otaczającemu ich zeszklonym szronem światu. - A ty? Poczekasz na mnie? - spytał prawie całkowicie nieruchomiejąc i wpatrując się z napięciem i nadzieją na dnie jego ciemnych oczu.

Czego tak się gapił i mącił? I jeszcze pytał i czekał na odpowiedź… od żywej. Od Emily, nie San Marino. Problemy umarłych były prostsze. Czy poczeka, na niego? Dlaczego miałaby nie poczekać? Dał jej kartkę, lubił i dało się to odczuć. Powiedział, że odnajdzie…
W głowie usłyszała inny głos, nie opiekuna. Ale też należał do Ducha.
“Będzie dobrze, wrócę po ciebie.”
Szamankę ścisnęło w dołku, szczęka dostała delirki, a pozostała cześć jej sylwetki zesztywniała.
- Nick też tak mówił, że wróci… ale nie wrócił. Czekałam… tyle lat czekałam… wrócił w końcu, ale nie należał już do świata Żywych. Znajdziesz, kruk poprowadzi… ale wróć żywy. Na żywego poczekam… na Ducha też. Poczekam na ciebie Pete… albo sama cię odnajdę, jeśli mój czas w tym świecie się skończy. Znajdę cię Pete - wydukała i obróciła głowę, zasłaniając twarz włosami.

Dłonie mężczyzny objęły i przytuliły kobietę. Objął ją swoimi ramionami i trzymał przez chwilę gdy tak trwali wtuleni w siebie biodra przy biodrach, brzuch przy brzuchu, pierś przy piersi i głowa przy głowie. Czuli siebie i swoje wzajemne ciepło oraz dotyk niosące pocieszenie, otuchę i nadzieję.
- No… No Emily… Ułoży się… Ułoży nam się, zobaczysz, że się ułoży. Jeszcze nie wiem jak ale się ułoży. - Nix tulił i szeptał słowa do jej uszu, lekko kołysząc ją i siebie w uspakajającym rytmie.

Szamanka bujała się w jego ramionach, ale gdy skończył mówić i zapanowała cisza, znieruchomiała.
- Naraz w nocnej ciszy łonie, słodkie się rozeszły wonie. Jakby miękko, cicho ręką ktoś wonności rozlał kruż. - wyszeptała z szeroko otworzonymi oczami - Chłonąc wonnych dym kadzideł, usłyszałem jakby skrzydeł, Jakby lekkich stóp anielskich cichy szelest blisko, tuż! “Panie!”, rzekłem, “Ty łask zdroje przez anioły szlesz mi swoje, balsamicznych lek nektarów gdzieś z niebiańskich zsyłasz zórz. Przychyl ustom wonnej czary, bym przepomniał smętnej mary a ból we mnie zmilknie stary” - przełknęła gulę w gardle i dokończyła - A kruk rzecze: Nigdy już!

- Ładne - skinął głową najemnik chyba trochę zdziwiony bo gdy mówiła wodził po jej twarzy zdziwionym spojrzeniem. Ale czekał aż skończy nim się odezwał do niej. Znów przytulił ją do siebie i milczeli chwilę. - Ja nie znam żadnego. - wyznał w końcu jakby przez ten czas próbował sobie przypomnieć jakikolwiek wiersz. - Ale znam jedną modlitwę. Znalazłem kiedyś u nas w bibliotece. - cofnął nieco twarz by móc znowu na nią spojrzeć. - Daj mi panie to czego inni od ciebie nie wzięli. O co nikt nigdy nie prosi. Nie proszę o pokój, odpoczynek dla duszy i ciała. Nie proszę o bogactwo ani tym bardziej zdrowie. Wszyscy cię o to proszą więc dla mnie pewnie i tak nic już nie zostało. Daj mi więc to o co cię nikt nie prosi. Daj mi to czego nikt od ciebie nie żąda. Daj mi to czego i tak masz dla mnie w nadmiarze. Chcę niebezpieczeństwa i walki. Daj mi ból i cierpienie. Proszę cię daj mi jednak też odwagę, siłę i wiarę by to wszystko znieść by nikt inny nie musiał. Proszę cię też daj mi to wszystko dzisiaj. Bo nie wiem czy jutro starczy mi jaj by cię o to znowu poprosić. - Nix mówił poważnym głosem patrząc prosto na twarz Emily. Dopiero przy ostatnich słowach skłonił w pokorze głowę i przytknął pięść do serca. Po chwili otworzył oczy i przejechał językiem po wargach. - Nie wiem czy dobrze zapamiętałem. Ale jakoś tak to leciało. Spodobała mi się bo jest taka inna. I nazywa się nawet modlitwą komandosa albo spadochroniarza. Nie pamiętam już. Ale lubię ją. - powiedział jakby na wyjaśnienie wzruszając lekko ramionami.

Po śmierci nie szło się do miłosiernego Boga, tylko zostawało na Ziemi. Gwałtowna śmierć przywiązywała do miejsca zgonu i żadne anielskie harfy nie przygrywały zmarłemu do snu. Ale skoro dla Petera modlitwa była ważna, Emily zmilczała cyniczne komentarze.
- Dziwna… ale widać że ktoś z góry jej wysłuchał - zauważyła i starła topniejący śnieg z jego czoła, resztki strzepnęła z czapki - Teraz poproś o sen wariata, żeby trwał. Masz gdzieś dom? Powiedziałeś że jesteś z Tennessee.

- Mam. - potwierdził kiwając głową. - Ale nie wiążę z nim swoich planów. W Tennessee. A ty? Skąd jesteś? Masz kogoś? Znaczy ja mam rodziców. Starego znaczy się. No i rodzeństwo. Ale miałem znaczy jak byłem tam ostatnio. Kilka lat temu. Nie układa się nam. Nie chcę tam wracać. - zasępił się do swoich wspomnień które chyba nie były najcieplejsze. Wrócił więc wzrokiem do jej twarzy i przejechał palcami po twarzy odgarniając kawałek włosów.

- Z Kalifornii. Miałam dom, rodzinę. Ojca, męża i synka - powiedziała niechętnie - Zabrała ich dziewica w bieli, z wiankiem utkanym z uschniętego bluszczu i o trupim, owrzodziałym obliczu. Tańczyła wokół miasteczka i obejmowała ludzi, a kogo dotknęła ten padał w gorączce i już się nie budził. Morowa Panna. - wyszeptała strwożona, rozglądając się nerwowo w obawie że wypowiedzenie imienia przyciągnie uwagę jego właścicielki - Tu też będzie tańczyć... i znowu umrą dzieci, nadejdzie czas palenia chorych... którzy wciąż żyją, ale inaczej się nie da. Zostanie popiół i kości. - popatrzyła na gazmaskę i uśmiechnęła się bez radości - I Duchy... one też zostają. Reszta przemija, znika. Krąg życia. Łatwiej być Mówcą, niż Żywym. Mówca nie musi pamiętać. Może iść gdzie chce i jego dom jest tam, gdzie chce.

Podporucznik Pazurów nie odzywał się dłuższą chwilę słuchając. Jego dłonie przesuwały się z wolna po ciele szamanki w geście niesienia otuchy i choć dotykiem ukojenia żalu.
- Przykro mi Emi. - powiedział przesuwając dłonią po czarnych włosach - Ale nie myśl tak. Tak negatywnie. Bo to cię zniszczy. Prędzej czy później, mniej lub bardziej. Różnie jeszcze może być. Niekoniecznie tak źle jak z twoją rodziną. - dłoń z włosów przejechała na jej policzek gładząc go a po chwili jego usta zetknęły się z jej czołem. - I ja wolę jak jesteś żywa Emi. Tak bardzo żywa. Wtedy jesteś najpiękniejsza. - powiedział szeptem przytulając ją do siebie.

- Tak… różnie, nienegatywnie… realistycznie. Ale nie tańcz z nią, odejdź gdy jeszcze będzie czas. Obiecaj mi to, tylko to że przeżyjesz i spotkamy się w barze, wieczorem. Żyj Pete, żywy jesteś najlepszy - odsunęła go od siebie i pocałowała w czoło. Powitanie, poznawanie, pożegnanie wymieszane ze sobą w tym ułamku sekundy, nim świat rusza do przodu.

- Pewnie. Wciąż ci wiszę kolejkę
- uśmiechnął się Nix prychając lekko choć trochę chcąc chyba odmienić smutne i pesymistyczne tony ich rozmowy. Niosąc pociesznie znów zaczął się z nią kołysać aż nagle na pohybel tym wszystkim przeciwnościom gibnął nią całkiem mocno wypuszczając z objęć w tanecznym piruecie aż się im ramiona naprężyły. Potem gdy krytyczny moment minął ściągnął ją z powrotem do swoich ramion uśmiechając się do niej całkiem wesoło. Mróz dawał się już ostre we znaki, ociągając się, ale wrócili do garażu. Zapach jedzenia i hałas czyniony przez Bliźniaków od razu skierował prosto pod furgonetkę. Mechanizm kosmosu zarzęził, posypała się rdza i tryby znowu ruszyły do przodu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 04-02-2017 o 03:35.
Czarna jest offline  
Stary 04-02-2017, 06:01   #500
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Chwila niepokoju i nerwowego zamieszania. Głuchy ryk potężnego silnika, zajmowanie dogodnych do obrony pozycji. Grupa ludzi przyczajona wśród gruzu i rdzewiejącej blachy, gotowa z zaciśniętymi do bólu zębami stawić czoła kolejnym kłopotom. Te nadjechały, lecz nie takie, jakich się spodziewano.
Transporter na gąsienicach - taki duży, metalowy i groźny. Do tego napakowany Runnerami. Jeśli jeszcze kwadrans temu ewentualna potyczka między zebranymi pod dachem garażu ludźmi mogła zakończyć się krwawym remisem, teraz przewaga Chebańczyków i Pazurów stopniała zauważalnie.
W tej chwili dla Savage liczyło się kompletnie co innego. Po ponad dwóch dobach ciągłego niepokoju, strachu i niepewności, bezsilnego trwania obok prowadzonego na Wyspie konfliktu, niewiedzy co do statusu oddziału z Bunkra, odpowiedź na trawiące serce problemy pojawiła się sama. Z początku na zarobaczony chodnik wyskoczył Krogulec i jego ludzie, lecz przecież to na nich czekali. Lekarka tylko uniosła brwi, a na wymizerowanej, bladej twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech. No tak… podróż zwykłą łódką stanowiła zbyt duże zagrożenie, biorąc pod uwagę szalejącą w najlepsze wojnę, a trzeba było przedostać się jeszcze przed obszar patrolowany przez wroga. Teraz rozumiała pewność siebie i butę Hektora, gdy mówił o transporcie, oraz braku problemów po drodze. Spoglądała uważnie na kolejne postacie w skórzanych kurtkach, podświadomie wyszukując w ich ruchu i postawie świadectwa osłabienia chorobą, dreszczy, lecz mrok nocy skutecznie skrywał większość detali, zmieniając ludzi w dwuwymiarowe figury utkane z czerni i szarości. Mroźne nocne powietrze zmieniało oddechy w parę, przyczepioną do nich na podobieństwo całunu. Jeden Runner, kolejny i jeszcze jeden. Dużo ludzi, ale nie dziwota. Czasy nie należały do spokojnych.
Stała między parą Bliźniaków, łypiąc na nich z zaciekawieniem, by zaraz powrócić do obserwacji nowoprzybyłych. Do niej? Przyjechali do niej? Po nią, żeby zabrać do domu. Zdążyła pomachać Krogulcowi, posyłając mu przez mroźną ciemność szeroki uśmiech, podpatrzony u pary kawalarzy i choć gdzieś pod czaszką szpony niepokój związany z wrodzoną agresją jej rodziny i słabszą pozycją pozostałych ludzi, to widząc przewoźników czuła, jak z ramion spada jej olbrzymi ciężar, plecy się prostują, a oddech nie sprawia trudności. Nim jednak otworzyła usta celem wyrzucenia z siebie werbalnego powitania, właz czołgu zaskrzypiał, pchnięty przez następnego Runnera.
Wiedziała kim był, ledwo zobaczyła ręce. Te ręce, o zręcznych palcach, które tyle razy widziała z tak bliska. Znała je doskonale, od stwardniałych opuszek, aż po pokryte bliznami po nożu nadgarstki. Ich ciepło, zapach, siłę. Dotyk i euforię, jakie potrafiły wywołać. Spokój który przynosiły, ilekroć dotykały piegowatej skóry: raz czule i delikatnie, raz stanowczo i intensywnie, bez miejsca na sprzeciw. Słowa uwięzły dziewczynie w gardle, zielone oczy zrobiły się szkliste. Podniosła dłonie zatykając usta, nim wydarło się z nich zduszone, cienkie kwilenie. Patrzyła zahipnotyzowana, jak z transportera wyłania się głowa, potem reszta ciała czarnowłosego mężczyzny i nie mogła uwierzyć w to co widzi. Zamrugała, obraz się nie zmienił. Wciąż był tam, nie zniknął. Stał z tym bezczelnym samozadowoleniem, wymalowanym na twarzy, w rozpiętej kurtce drwiąc z otaczającego ich mrozu… ale dlaczego? Czemu tu przyjechał, ryzykował dostanie się w ręce wroga? Przecież miał na głowie całą operację przejęcia podziemi, masę ludzi czekających na rozkazy. Nie powinien opuszczać Bunkra i pchać się w teren, gdzie na niego polowano… coś mogło mu się stać… a jeśli ktoś go postrzeli, albo wrócą te upiorne kutry, lub oberwie odłamkiem jak grupa z samochodów przy wjeździe do portu? To niedorzeczne, nieefektywne. Nie. Zwariowała. Wreszcie jej odbiło, zaczynała mieć zwidy i widzieć duchy - dziwne stwierdzenie przynosiło ulgę. Wolała stracić rozum niż, przeżyć rozczarowanie, że to tylko iluzja, wytwór zmęczonego, znerwicowanego umysłu, oszalałego z tęsknoty i bezsilności.
Na dźwięk jego głosu Alice zadrżała, miękkie nogi same rozpoczęły marsz w kierunku celu, obierając najkrótszą możliwą drogę. Przyciągana niewidzialną siłą parła naprzód coraz szybciej, a reszta świata w jednej chwili straciła jakiekolwiek znaczenie. Liczył się tylko on: dumny, wyniosły, uśmiechnięty po wilczemu i pewny siebie do bólu.
Para ciemnych oczu patrzyła prosto na lekarkę, wabiąc ją do siebie, przyzywając. Nie umiała oderwać od nich wzroku, oddech rwał się, ruda głowa kręciła w niedowierzaniu na boki, zaś klatkę piersiową zalała fala ciepła, niwelując nocny chłód. Rozsądek i opanowanie wyparowały, przegonione przez obezwładniającą radość. Powinna zachować spokój, przecież tylu ludzi patrzyło. Podejść jak zwykle i przywitać się kulturalnie, pamiętając o tym, że publiczne okazywanie uczuć Runnerzy traktowali jako “siarę” i mogła narobić Wilkowi wstydu przy kolegach… i obcych. Przy Daltonie, jego podwładnych. Przy obcych Pazurach… detale. Nic nieznaczące i niewarte uwagi. Do diabła z tym co wypadało, całego życia nie dało się przejść patrząc tylko na to co wypada lub nie…
Ktoś porwał ją i uniósł do gór, przenosząc te ostatnie parę metrów. Nie rejestrowała co się dzieje, czy ktoś coś mówi, robi. Liczył się tylko on, tak blisko, że dało się go dotknąć. Przytulić, pocałować… zdobyć dowód, że to nie sen, a jawa. Cholerna, wilcza jawa, pachnąca psią sierścią. Wyciągała rozpaczliwie ramiona, skracając dystans i czas do spotkania, kontakt, a gdy nadszedł starała się nie płakać, lecz zdradliwe łzy i tak toczyły się po policzkach, zostawiając po sobie dwie mokre ścieżki.
Ganger przyciągnął ją do siebie, otoczył ramionami, kojącym ciepłem przeganiając wszelkie lęki. W jednej sekundzie zapomniała o strachu, morzu problemów, niepokoju i bólu ran, liczyła się tylko obecność drugiego człowieka - najbliższego, kochanego. Jego dotyk i usta. Te usta, żadne inne. Wygłodniałe, łapczywe, miękkie… ze stwardnieniem po dawnym rozcięciu na dolnej wardze. Oddech smakujący mieszaniną alkoholu, tytoniu i śmiałości od których kręciło się w głowie. Żar bijący od większego ciała, jakby zamknięto w nim wielki piec. Chłonęła je, syciła się nim, wodząc dłońmi po jego twarzy i szyi, głaszcząc policzki, włosy i skronie. Nie śniła, naprawdę tu był. Przyjechał, pamiętał…
Czuła jak ją przytrzymuje, krótkie nogi w wojskowych butach na moment zawisły w powietrzu, ręce żyły własnym życiem, badając kawałek po kawałku znaną doskonale fizjonomię. Wargi przekazywały to, czego nie potrafiły słowa: tęsknotę, czułość, namiętność i pasję. Nieprzebrane szczęście ze spotkania i ulgę, że czas rozłąki dobiegł końca. Nieważne co stanie się za godzinę, albo jutro. Teraz, w tej sekundzie byli tu oboje, obok siebie i jedynie to się liczyło. Jeszcze chwilę, tylko trochę… przecież nikomu nie robili tym krzywdy…
W końcu zebrała się w sobie na tyle, żeby oderwać się od jedynych ust, jakie chciała łączyć ze swoimi. Spojrzała prosto w wilcze ślepia, zamglonym, nieobecnym wzrokiem.
- Jesteś… naprawdę tu jesteś… przyjechałeś… nie zapomniałeś… jesteś… żyjesz… tak się cieszę… że jesteś. Tęskniłam za tobą - szeptała z trudem, obsypując pocałunkami powieki, czoło, policzki i wargi Runnera - Bałam się… że coś ci… że ty… Guido… - zabrakło sił i chęci na dodawanie czegokolwiek. Zamiast tego wtuliła twarz w kołnierz pachnącej skrętami kurtki, przymykając oczy i oplatając jego szyję ramionami. Ludzie patrzyli, otaczał ich konflikt, Runnerzy nie płakali, byli twardzi. Nie żyli w krainie snów i marzeń… ale jeszcze chwilę… tylko chwilę…

Cieszył się. Widziała to i wyczuwała. W spojrzeniu, w bezczelnym wyszczerzu o radosnym zabarwieniu ze złośliwymi nutkami jakby wywinął wszystkim kolejny kawał. Po ustach i pocałunkach gdy jak zwykle bez skrępowania nie pocałował jej grzecznie raz czy dwa cmoknięciem na przywitanie. Tylko złączył swoje usta z jej w długim bezwstydnym pocałunku. Słyszała gdzieś śmiechy i wiwaty gdy szeregowi żołnierze szefa też po części przeżywali z nimi ten moment radości, szczęścia i spełnienia. Czuła to po tym jak ją trzymał, mocno, pewnie jakby nie chciał by znów mu wyfrunęła z objęć.
- No pewnie, że jestem. Złego diabli nie biorą. Co innego z aniołami. - uśmiechnął się do niej ciepło i radośnie takim ciepłym i przyjaznym spojrzeniem jakie rzadko gościło u niego do innych adresatów. Stali na dachu transportera i on na chwilę po prostu objął ją i przytulił do siebie trzymając ją w milczeniu w tych swoich obitych skórzaną kurtką ramionach.

- Nie jesteś zły… jesteś… mój
- wydukała gdzieś z wysokości gangerowej pachy, kurczowo wpijając palce w jego ubranie. Nie gromił wzrokiem, nie rzucał pretensji za zniknięcie. Spotkanie nie było mu obojętne, miał gdzieś bandę. Na widok tego uśmiechu, ciepła w oczach i gestach w dziewczynie coś się odblokowało - Próbowałam przesłać wiadomość. List, do ciebie. Wyjaśnić… żebyś nie myślał, że uciekłam bez słowa… od ciebie. Od was. Zostawiłam, nie ciebie… dostałeś go, przeczytałeś? Był na odwrocie ulotki, tej propagandowej, od Nowojorczyków… bo… trafiliśmy na nich, do ich obozu. Była okazja, Tony tak zrobił, że się nie spostrzegli… dorzucił do pozostałych… do pocisku moździerzowego…. a potem wystrzelili… do was, może ktoś znalazł. Któryś z chłopaków. Jak się czujesz, jesteś ranny?

- A tak! Ten list. - Guido pokiwał głową jakby dopiero teraz o nim sobie przypomniał gdy o nim wspomniała. - Tak dostałem, dostałem. - pokiwał głową. - Tak, na ulotce i o mało bez czego chłopaki by go nie zjarali w skręcie. No ale duchy nam sprzyjały i tak, czytałem. - przestał przytakiwać i spojrzał na nią z uwagą odgarniając jej kosmyk z twarzy. - Nieźle pomyślane. - wskazał palcem jakby pokazywał namacalnie dobry pomysł. - Dobrze, że go wysłałaś. Bo po prostu zniknęłaś i nikt nie wiedział co się z tobą stało. Miałem zamiar przycisnąć tych ze Schronu bo myślałem, że to ich sprawka. Ja i Taylor. Wycisnęlibyśmy z nich jakby coś wiedzieli. No ale w końcu znaleźliśmy ten list to się wyjaśniło. Potem jeszcze przyszedł Hektor i poopowiadał trochę. No to już wiedziałem na czym stoję i co trzeba robić. Ale kurwa cisnęli nas wtedy ostro i nie mogliśmy odpuścić bo by się wszystko posypało. Dlatego posłałem tylko Hektora. Oni z Paulem to sama wiesz. Coś by wymyślili. - powiedział spokojnym i zamyślonym tonem gdy wspominał wydarzenia z ostatnich dni i nocy co się wydawały odległe jak całe tygodnie, miesiące i lata temu.
- Czytałem ten list Brzytewka, sporo musiałem rozszyfrować i się domyślić… ale to był dobry list. Piękny. Od kochającej, tęskniącej kobiety. W życiu od żadnej takiego listu nie dostałem, dlatego kazałem cię odnaleźć i jak tylko się wyprostowało to przyjechałem po ciebie. Jakby trzeba było pojechałbym i dalej. No ale… Jesteśmy tu, nie? - Najpierw mówił wolno i z wahaniem czy zastanowieniem. Gładził ją koniuszkami palców jeżdżąc wzdłuż linii szczęki gdy tak mówił z takim zastanowieniem. Na końcu znów jakby maska na twarz mu opadła czy spadła niczym przyłbica niewidzialnego hełmu i znów wyszczerzył się w bezczelnym uśmiechu.

- Bo… był dla ciebie… i tęskniłam… i się martwiłam. Przepraszam, nie mogłam napisać wprost, gdyby się nie udało… albo Nowojorczycy zorientowali… musiałam… ale wiedziałam, że zrozumiesz. Kto inny, jak nie ty. Przepraszam, że się martwiłeś. Nie chciałam żebyś się martwił. Obiecałam ci, że nie zniknę, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz… - W odpowiedzi lekarka tylko się uśmiechnęła, patrząc na niego ufnie i z czułością. Wzmocniła uścisk, gładząc go po plecach i przechylając głowę w kierunku jeżdżącej po piegowatej twarzy łapy, by w końcu stanąć na palcach i przycisnąć wargi do jego warg. Czasem słowa bywały zbędne, nie oddawały tego, co człowiek w pełni czuł.
- Pojechałbyś dalej, nawet do Hope? Nikt jeszcze nie przyjechał po mnie czołgiem.. to czołg, tak? Ma gąsienice - spytała zakłopotana, gdy się od niego oderwała, spoglądając na kupę żelastwa pod nogami - Tony tu jest. Chciałabym abyś go poznał. To… mój tata, jest mądry polubisz go, zobaczysz. Jest parę rzeczy, które chciałabym ci wyjaśnić, powiedzieć. Tyle powiedzieć…części pewnie już sam się domyśliłeś. - tym razem parsknęła, udając pełną powagę. Skoro Daltonowi wystarczyło parę rozmów aby zorientować się że coś jest z Savage nie tak, co dopiero ktoś kto miał ją pod ręką kilka miesięcy? - Ale to za chwilę… tak, jesteś… cieszę się, że jesteś… z fanfarami i na wypasie. Bardzo ciekawa piosenka, pasuje do ciebie.

- Pojechałbym tam gdzie by trzeba było. - uśmiechnął się patrząc w ół w jej zielone oczy. - A to w sumie nie wiem co to jest. Jednooki mówi, że transporter. Stał to wzięliśmy. Miałem go zostawić na specjalne okazje bo z paliwem tu chujowo a żłopie jak smok. Ale te robactwo żre go jak wszystko na zewnątrz więc go w końcu pewnie zeżre. Więc nim zeżre to można trochę poszaleć. - powiedział stukając piętą w blachy pod nogami. Insekty łaziły po każdym możliwym i niemożliwym otworze i powierzchni transportera i naprawdę można było odnieść wrażenie, że zjadają go na bieżąco. Godziny gdy transporter zmieni się we wrak wydawały się bardzo policzalne. Ale na razie jeszcze jeździł.
- A kawałek zajebisty! Lubię go. Jakby dla mnie robiony. Mieliśmy czas to chłopaki znaleźli w Bunkrze audio i zamontowali co trzeba. Puściłem bo nie wiedziałem gdzie dokładnie jesteście a wiedziałem, że Bliźniaki skumają czaczę. A no kozacki ten czołg ale do przemykania to chujowy więc nie było co próbować. - wyjaśnił z uśmiechem jak to było z tą muzą i jej użyciem. W końcu wyjeżdżając z jeziora miało się przed sobą, puste, wymarłe i ciemne ulice pokryte szronem i zamarzniętymi kałużami a znalezienie kogokolwiek było dość trudne.
- Twój tata, taki duży i łysy. - Guido wskazał dłonią nad swoją głową pokazując o głowę od siebie większy wzrost. Raczej nie czekał na potwierdzenie i pytał się grzecznościowo. - Hektor mi powiedział to i owo. - wyjaśnił pochodzenie informacji. - Słuchaj Brzytewka nie wiem jak tam ci się układa ze starym i chcesz go całego, spotkać się a nawet zabrać do nas no ja nie mam z tym problemu. No do cholery twój stary to twój stary ale niech mi też nie robi problemów. Jasne Brzytewka? - pierwszy raz odkąd się spotkali w głosie gangera pojawiło się coś na kształt nieprzychylności i ostrzeżenia.

- M113… podobno. Trzeba mieć klasę, nieważne co się robi - pokiwała brodą na maszynę i pokręciła ze śmiechem głową. Tak… najlepszym sposobem na znalezienie kogoś w ruinach było puszczenie punk rocka na pełen regulator i wparowania tam czołgiem. Albo transporterem, mniejsza o nomenklaturę. Stała na palcach, nie przestając błądzić dłońmi po twarzy i torsie mężczyzny, z piegowatego oblicza nie schodził uśmiech. Pojechałby gdzie trzeba by było… na to stwierdzenie aż westchnęła. Jej rycerz na białym koniu… w wersji detroickiej.
- Tata jest… - zamilkła szukając odpowiedniego słowa, aż postawiła na najprostsze - kochany, mądry i za dużo się martwi. Zanim przyjechałeś przerwał zadanie i oddelegował swoich ludzi żeby móc wrócić ze mną do ciebie. Czasami jest bardzo poważny. Myśli jak strateg, to jego praca. Nie umie do końca z niej wyjść. Pracuje dla pani Harper, ciągle ktoś od niego wymaga analizowania, planowania… ci z Posterunku też. Żołnierze. Gdy trafiliśmy do Nowojorczyków oni też chcieli żeby im coś tłumaczył i rozwiązał ich problem. Tylko dzięki niemu wyszliśmy stamtąd w komplecie i przesłuchali mnie… po łebkach, nie drążąc tematu. Pomysł z moździerzem był jego - przyznała bez wahania, pokazując dzięki komu w ogóle zaistniała opcja przesłania wiadomości przez linię frontu - Nie będzie robił problemów. Trochę porozmawialiśmy, rozumie sytuację. Nie musisz się obawiać, niczego z jego strony. Może będzie umiał znaleźć sposób na te kutry… i Tony… Anthony “Cass” Rewers... ale dla mnie to tata - zrobiła krótką przerwę i naraz wypaliła, nim zdołała ugryźć się w język, wyrzucając dręczące ją od dawna pytanie.
- Kochasz mnie, prawda? - Co prawda znalazła odpowiedź, jednak… usłyszeć to co innego, a skoro Wilk był w nastroju. Nadzieja wredne stworzenie.

- Tak. Chyba tak na to mówią. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Wyjątkową kobietą. Więc tak. Kocham cię. - Guido najpierw parsknął gdy usłyszał pytanie ale odpowiedział z bardzo wycieniowanym uśmiechem ale spojrzenie miał poważne jak zawsze gdy mówił poważnie o poważnych rzeczach. - Myślałem, że jesteś inna. Dlatego czekałem. Sprawdzałem. Każdego sprawdzam. Zawsze. Te suki co myślą, że są cwane bo mają piczę, cycki i dadzą mi zamoczyć też. To nie one dają mi zamoczyć. To ja je biorę bo mam na to ochotę. A zdziwiłabyś się ile głupich pind tego nie czai. Potem, że niby coś im się ode mnie należy. Bo co? Bo im zrobiłem dobrze? Bo je gdzieś zabrałem? Pokazałem się z nimi? A chuja! - głos ociekał mu rosnącą irytacją jakby mówił o wielokrotnie przerabiany scenariuszu. Machinalnie przeczesywał palcami jej włosy gdy patrzył w zamyśleniu na jej twarz.
- Ale jesteś inna. W wyjątkowy sposób inna. Czekałem kiedy zaczniesz mnie rolować. Kiedy zaczniesz robić jakieś kretyńskie żądania, że niby kurwa coś ci się należy ode mnie. Że to ja kurwa jestem ci coś winny. Ale nie. Ty jesteś inna. Wyjątkowa. I ten list. Tak, dobrze, że napisałaś ten list. Bardzo dobrze. I dlatego Brzytewka czuję do ciebie też coś wyjątkowo innego, jak do żadnej kobiety wcześniej. Więc myślę, że to jest właśnie ta durna miłość. - przez moment zjeżył się a głos mu stwardniał gdy wspominał o nastawieniu większości kobiet z jakimi miał dotąd takie lub inne relacje. Potem gdy wrócił do niej głos mu znów zwolnił i złagodniał.
- Kiedyś myślałem, że z Viper się kochamy. Ale nie. Jesteśmy do siebie zbyt podobni. Ona jest taka jak ja. Jak rodzeństwo z jednego miotu, a ten tam łysy to ten trzeci. - wskazał brodą na łysinę w okolicach ich butów. Taylor nadal stał z ręką na temblaku przed frontem transportera czy czołgu i chyba nie słyszał o czym rozmawiają lub starał się udolnie udawać takiego. - Ale ty jesteś inna Brzytewka. Inna od nas wszystkich. Dlatego tak długo nie mogłem cię rozgryźć. - pokręcił głową z wciąż zamyślonym wyrazy twarzy ale zostawił wspomnienia i rozmyślania i wrócił do oszronionej i ciemnej teraźniejszości.
- I to twój stary wymyślił te ulotki? No niezłe, niezłe… - pokiwał głową zmieniając temat. - Fajnie jakby nie robił problemów. Wszystkim nam będzie się wtedy żyło lepiej i przyjemniej A swoją drogą jak on cię tu znalazł? Ściągnęłaś go tu jakoś? I po chuj w ogóle cię stąd zabierał?! Nie mógł kurwa przyjść normalnie, że chce z tobą pogadać czy co? Woli ze mną zadzierać? Zwady ze mną szuka? Więc wiesz Brzytewka no ojciec to ojciec, chce tu być z tobą nie ma problemu ale niech nie robi takich problemów więcej bo ojciec nie ojciec ale się pogniewamy. - temat Tony’ego jakby przypomniał szefowi mafii bardziej przyziemne i mniej oddalone w czasoprzestrzeni sprawy. Pomysł porwania Alice najwidoczniej nie przypadł mu do gustu pod żadnym katem widzenia.

Powiedział to, przyznał się otwarcie! Ledwo w powietrzu zawisły dwa wyjątkowe słowa, Alice wydała z siebie rozradowany pisk. Nie potrafiła w to uwierzyć, ale jednak! Nie odbiło jej i choć te parę łyków wina nie stanowiło dawki zdolnej zaburzać percepcję, zatoczyła się jak pijana. Skakała z radości.. jak wariatka, skoro i tak się już zachowała się wystarczająco mało poważnie. Temat należał do poważnych, uspokoiła się więc po czasie. Serio miał gdzieś odstępstwa, akceptował je. Słuchała co mówi, a euforię przyćmił cień smutku. Ściskała go za rękę, gładząc czule jej wierzch kciukiem, gdy opowiadał o przeszłości, tym jak go traktowano. Od niego też każdy czegoś chciał, widział trampolinę do kariery, wpływów. Substytut przedwojennego bankomatu, wygodną poduchę i… jak w ogóle można było myśleć w ten sposób o drugim człowieku?
Miał rację… nie rozumiała tego. Pojęła za to grę podchodów, sprawdzania oraz testowania. Z niedowierzaniem uzmysłowiła sobie, że oboje od dłuższego czasu krążyli wokół siebie z nadzieją na to samo, lecz i strachem przed kolejnym zawodem. Istniały dwie rzeczy, które nigdy nie dawały spokoju: miłość i rozczarowanie. Nie dało się ich wyłączyć jak wentylatora ani skierować podmuchu w bok. Pozostawał strach przed tym drugim. Najpotężniejszą bronią strachu była zaś jego zdolność do czynienia ludzi ślepymi na wszystko oprócz nich samych. Natykając się raz po raz na ten sam scenariusz w końcu brało się go smutny pewnik. Stałą kosmiczną. Pewne jednak w życiu były wedle Pratchetta tylko dwie rzeczy - śmierć i podatki. Reszta należała do wartości zmiennych, dalekich od stanu constans.
- Nie szanuje się, nie lubi i nie kocha za coś… tylko po prostu. - uniosła rękę i przejechała jej rantem po wilczym policzku - Liczy się człowiek sam w sobie. Jaki jest dla przyjaciół i pozostałych, czasem wystarczy, że jest. Zaszczyty, dobra materialne to tylko rzeczy, nic nie warte. Martwe, materia nieożywiona, niezdolna do czucia. Nieistotna. Nie wolno się bawić ludźmi, zwodzić ich, oszukiwać dla własnych korzyści… to nie w porządku. Jesteś wart więcej niż da się przełożyć na majątek. Kochałabym cię nawet, gdybyś rozwoził pizzę, albo grał na gitarze w przejściu podziemnym metra… bo jesteś unikalny, opiekuńczy, szczery, dobry… da się wymieniać w nieskończoność, ale listę zakończy jedno słowo: ludzki. Nie ma drugiego takiego jak ty i chcę tylko jednego: żebyś był, dzielił swoim czasem… uwagą, ciepłem. Troskami i chwilami radości. Żebyś wiedział, że możesz na mnie liczyć, cokolwiek nie przyniesie jutro. Świat nie kończy się na dziś. Każda, nawet najczarniejsza i najmroźniejsza noc przemija, nastaje świt. Nowy początek. Pierwszy dzień reszty naszego życia… którego nie chcę przebywać bez ciebie. To wystarczy, reszta sama się ułoży. Tylko trzeba tego chcieć, nie odcinać się od nadziei. Wierzyć… w coś. Albo w kogoś - zakończyła, patrząc mu prosto w oczy. Między piegami położył się długi, melancholijny cień, drobne ramiona opadły zrezygnowane.
- Tak myślałam, że coś was z Viper łączyło. Zazdrość nie bierze się znikąd - westchnęła cicho, by zagryźć wargę i oprzeć czoło o obleczony czarną podkoszulką tors gangera. Policzyła w myślach do dziesięciu, jednak nie znalazła w głowie zwyczajowego strachu. Minął, rozpłynął się jakby nigdy go tam nie było. Etap strachu został permanentnie zakończony, w tym jednym przypadku.
- Runner specjalnej troski… rzeczywiście, odrobinę od was odstaję - wygięła kąciki ust ku górze na dwa uderzenia serca, po czym wróciła do powagi. - Natknąłeś się na ciężki przypadek, skamielinę… ja też nie ułatwiałam ci zadania, bawiłam w tajemnice. Obawiałam, że zrobisz krzywdę, wykorzystasz. Niepotrzebnie - pokręciła głową, unosząc wzrok i posyłając mu nieme “przepraszam” - Ciężko rozgryźć kogoś, kto urodził się przed wojną, jeśli samemu zna się jedynie świat po niej. Biorąc pod uwagę datę narodzin jestem od ciebie starsza, od Taylora też… ile dokładnie, cóż. Istnieje prawdopodobieństwo, że całkiem sporo. Problem w tym… nie wiem kochanie, nie wiem… - przez piegowatą twarz przeszedł bolesny skurcz, zielone oczy wypełniła udręka - Brzmi jak fantasmagoria… ale naprawdę… nie pamiętam. Nie wiem już co było prawdziwe, co… brak danych. Rozmawiałam o tym z Daltonem, nim spadły bomby był już dorosły, dużo kojarzy z… mojego świata. Pomagał… układać informacje, ale wciąż… - zrobiła krótką pauzę, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Wyciągnęła ją ku Guido, potem sama zapaliła, odwlekając moment podjęcia opowieści pełnej samych niewiadomych.
- Pamiętam obrazy, urywki. Sekwencję slajdów, albo całe wspomnienia, nie umiem ich poszeregować chronologicznie. Pamiętam też Hope, to się tam działo nim.. pojawiły się maszyny. Laboratoria, sterylne korytarze oświetlone jarzeniówkami, aparaturę, sterty dokumentów i wykresów spisanych na tablicach tak wielkich, że musiałam wchodzić na drabinę żeby rozwiązywać kolejne równania. Krew i ciemność, krzyki… uciekającą mamę… o ile to była moja mama… jasne światło. Ostre, rażące. Oświetlone kaskadami lampek ulice po których jechały sznury samochodów i sunął korowód ludzi w zimowych ubraniach, trzymających wielkie torby prezentami. Zapach kawy ze Starbucksa i wygrywane w kółko w centrach handlowych “Last Christmass” George’a Michaela. Wąskie, niewygodne krzesła metra.. takiej podziemnej kolejki. Wysokie, kamienne sklepienie i marmurowe posadzki paryskiego Luwru, stelę Naramsina w sekcji eksponatów kultury Bliskiego Wschodu… ale… widziałam to, a może ktoś mi wgrał te wspomnienia? Kojarzę z… filmów, czy to moje? Nie wiem… już nic nie wiem. - mówiła coraz szybciej, nerwowo wyrzucając na wydechu kolejne gorzkie zdania - Lepiej znam przeszłość, niż teraźniejszość. Stąd to dopytywanie, wiecznie kłapanie jadaczką i wiercenie dziury w brzuchu o rzeczy oczywiste. Nie wiem kim… albo czym jestem. Może klonem, albo pasożytem w obcym ciele, bo ponoć jak na tak młody wiem… za dużo wiem, technicznych detali. Wiedzy, jaką kiedyś przez lata zdobywało się na uniwersytetach. Może ktoś… mi to wgrał, nie wiem jak, ani dlaczego. Kim byłam, ile mam lat. Kto...i dlaczego mi to zrobił. Amnezja jest wynikiem… eksperymentu, translokacji jaźni? Kto go zlecił i dlaczego, jaki był sens, główne założenie projektu. Czy to szok pourazowy. Umarłam? Czy spałam… zahibernowana. To szkodliwe? Może się odbić na tobie negatywnie? Rozchorujesz się, proces jest nietrwały, niedokończony, skoro twory Molocha wybiły całą obsadę podziemi? Tata mówił coś o konieczności dokończenia… o terapii, ale nie jest lekarzem. Obawiał się pokazać komuś z zewnątrz. Wyłapał podstawowe informacje, ale nie umiał zinterpretować całości, zrozumieć medyczno-naukowego żargonu jakim spisano dzienniki mamy. Albo nie mamy, nie mojej. Boję się, Guido. Niczego nie mogę być pewna, prócz jednego… - przyłożyła dłoń na piersi Runnera po lewej stronie. Tam gdzie serce.
- Tego że chcę tu być, z tobą. I żebyś nie umarł, nie cierpiał. Był szczęśliwy, bezpieczny… nie gniewaj się na tatę, próbował mi pomóc. Zrobić to, co robił odkąd mnie znalazł… uratować. Wiesz jaka jestem… dziwna, inna, ciągle się gdzieś gubię, albo wpadam w kłopoty. Wyłażę przed lufy i próbuję naprawiać świat. Ratować kogo się da… a nie umiem się bronić fizycznie. On… ciężko z niego cokolwiek wyciągnąć, mówił że jedzie do pracy, a nie miał mnie z kim zostawić. Rich… on… zginął kiedy Theiss ubzdurał sobie, że będę dla niego robić broń z chemikaliów i zawiózł siłą do Hope. Znęcał się i zamęczał pacjentów na śmierć, kazał na to patrzeć… i pracować. To ten człowiek, o którym ci opowiadałam na dachu, przed meczem… tata myślał, że jesteś taki sam. Więzisz i robisz krzywdę, ale tak przecież nie było… ale nie wiedział, nie znał cię. Założył z doświadczenia, że historia się powtarza po raz kolejny. Zadziałały emocje. Nie wygląda… ale on też je posiada, jest człowiekiem. Ojcem chroniącym dziecko. Gangerzy nie mają zbyt… pozytywnej opinii, wystarczy spojrzeć jak reagują na nas “zwykli” ludzie, spoza Detroit. Miałam tam zaczekać, u jego siostry w Downtown… żeby nie rzucać się w oczy Pazurom, albo reszcie. Siedzieć cicho, czekać… ten wypadek… byli ranni, potrzebowaliście pomocy… zawieźliście do Cheb. Nie żałuję, inaczej nigdy byśmy się nie spotkali. Tłumaczyłam to tacie, prosiłam… o tym że jego pracą był powrót do Hope powiedział przedwczoraj. Nie wzywałam go. Pamiętasz jak ci się żaliłam na parkingu przed odjazdem? Że się nie odzywa, a już powinien wrócić… nie miałam pojęcia, że tu będzie. Zimą w kościele rozmawiałam z tym dziennikarzem, Zdravko… zrobił z naszej rozmowy wywiad i puścił do gazety. Stąd tata wiedział gdzie jestem - przeczytał. Nie wzywałam go w żaden sposób… przeszukał podziemia i znalazł te przeklęte dzienniki. To co w nich znalazł… przestraszyło go, wyprowadziło z równowagi… bo dotyczyło jego córki. Chciał jak najszybciej ściągnąć ją na miejsce. Dopilnować, zbadać, wyleczyć… upewnić się, że jest bezpieczna. Też nie powiedział tego wprost… bał się o tym rozmawiać, ale widziałam i czułam że go to dręczy. “Skup się Alice, nie myśl o problemach. Myśl o rozwiązaniach.” Kiedyś go zabraknie, zdaje sobie z tego sprawę, więc ciągle uczy… wpaja wiedzę potrzebną do tego, żebym poradziła sobie gdy odejdzie. Umiejętność analizy sytuacji, znajdowania rozwiązań z sytuacji bez wyjścia. Kojarzenia faktów… do tej pory jedynie on mnie chronił, był on i ja, ale teraz jest inaczej. Nie tylko jemu zależy, abym nie padła w pierwszym lepszym rowie - zrozumiał to. To że cię kocham i jestem szczęśliwa również. Nie musisz się obawiać, więcej problemów z jego strony nie napotkasz. Jesteście najbliższymi mi ludźmi, dlatego chciałabym, abyście ze sobą pogadali… on cię szanuje, nie uważa za furiata albo degenerata. Nie powiedział złego słowa, wręcz przeciwnie, że jesteś niestandardowy nawet jak na dzisiejszy standard. - wzięła wdech inaraz zorientowała się, że zapalony papieros zgasł, nim zaciągnęła się choćby jeden raz.

Guido słuchał i słuchał. Gdy zaczęła skakać i piszczeć uśmiechał się widząc pożądaną i zrozumiałą reakcję. Pozwolił sobie na nonszalancki uśmiech zadowolenia. Ale gdy spoważniała i zaczęła mówić na dziwne tematy bardzo dziwne rzeczy najwyraźniej sprawa była dla niego niejasna. Zaczęła opowiadać o klonach, robotach, nie wiadomo jak starym wieku i medycznych eksperymentach przeprowadzanych na niej na twarzy gościło mu co raz większe niedowierzanie. Pocałował ją więc, uciszając i swoje i jej wątpliwości i usta.
- Brzytewka nie mam pojęcia co ty do mnie nawijasz. Nie obchodzi mnie skąd jesteś czy przez co przeszłaś. Obchodzi mnie byś była tutaj ze mną. - złapał ją za ramiona i popatrzył na nią uważnie jakby chciał się upewnić czy do niej to dotarło. Potem objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie tak, że jej głowa wtulała się w jego pierś. - Przeszłaś przez niezłe chujostwo. Ale to minęło. Każdy z nas przez coś przeszedł. Nie uciekniemy od tego. No nie ma się co rozczulać. - potrząsnął lekko swoim ramieniem którym ją obejmował co przełożyło się na ruch jej ciała.
- Hope... pamiętam co mówiłaś. Jest tam coś ważnego dla ciebie a może być fajnego dla nas to się ogarnie sprawę. Ale nie teraz. Teraz mamy robotę tutaj. Bo się wszystko posypie i wysiudają nas z siodła. - pokręcił głową dając znak, że nie po to tu przyjechał by dać sobie zabrać główną nagrodę turnieju którą w takich trudach zdobyli i wiązali tyle planów.
- A twój stary no chuj. Daruję mu. Tym razem. Ojciec to ojciec. No chuj. Dla ciebie i dla nas mu daruję. Ale mówię ci Brzytewka lepiej by mu nie odwaliło drugi raz ze znikaniem ciebie bo mnie to ostro wkurwi. A jak coś mnie wkurwia no może mnie wtedy coś ponieść w cholerę a na co nam to nie? Ale nie bój się, pogadam z nim i nic mu nie zrobię. Chcesz to może wracać z nami. Ale niech on też nie zapomina, że ja tu rządzę. - Guido wydawał się być udobruchany zapewnieniami rudowłosej lekarki co do postawy przeszłej, obecnej i przyszłej Rewersa i poza zastrzeżeniami do znikania córki przed nim i uzurpacji czy podważania pozycji więcej roszczeń i zastrzeżeń chyba nie miał.

Pocałunek i proste stwierdzenie pozamiatały, bąbel podskórnego niepokoju pękł, a na nim wylądował kojący plaster.
“Nie obchodzi mnie skąd jesteś czy przez co przeszłaś. Obchodzi mnie byś była tutaj ze mną.”
Szach mat. Niepewności i lękom już dziękujemy. Rzeczywiście, za dużo gadała, za bardzo się przejmowała sprawami na które nie dało się nic poradzić. Stojąc przy Guido, czując bijące od niego gorąco, wszystko stawało się jasne, proste. Oczywiste. Nieistotne kim była kiedyś. Wiedziała kim jest teraz i to się liczyło, a także on. Pod rudą kopułą zapanował długo wypatrywany i wytęskniona cisza. Myśli zwolniły szaleńczy zazwyczaj bieg. Siedmiogłowa bestia zasnęła, ukołysana głosem, zapachem i dotykiem.
- Będę tam gdzie ty, nigdzie się nie wybieram. Razem w tym siedzimy. - odpowiedziała po chwili ciszy - Dziękuję... chciałabym, aby tata pojechał z nami, wtedy będzie się mniej martwił. Poza tym bardzo się cieszę, że tu jest. Za nim też tęskniłam, a nie mieliśmy nawet okazji po prostu spędzić razem czasu, tak normalnie. Nie będzie już nikogo znikał, ani próbować stawać między tobą, a twoimi ludźmi. Jest mądry, polubisz go - uśmiechnęła się ze świętym przekonaniem iż tak się właśnie stanie. Powiedział “dla nas”? Bankowo, nie przesłyszała się. Tak powiedział!
- Hope… potem. Kiedyś, teraz co innego mamy na tapecie. Powinniśmy wrócić pod ziemię, jak najszybciej. Pamiętasz jak mówiłam ci o tym wirusie? - spytała, strzepując robaka z klapy kurtki czarnowłosego - Rozmawiałam z Babą. To taki… duży Mulat, bardzo duży. większy od taty. Ma metalową płytkę na twarzy i jest najmilszym człowiekiem jakiego spotkałam. Ciepły, rozsądny, wyrozumiały… cierpliwy i czuły. Głaskał mnie po głowie jak siedziałam w celi i obiecał że ubierzemy choinkę na święta. Tylko… trochę dziwnie wygląda, ale nie jest zły, wręcz odwrotnie. Ma wielkie, złote serce i też dużo przeszedł, wiele wycierpiał. Jego nikt nie wydostał z transportu, dotarł do miasta Maszyn. - dziewczyna posmutniała wyraźnie, rozbita dolna warga zadrgała - Jest… odmieniony, ma futro i nogi jak u jaszczurki. Wygląda groźnie, ale to cudowny człowiek. Mieszka na co dzień w Bunkrze, potwierdził istnienie wirusa. Tam, pod ziemią są dzieci… i nasi, chłopaki. Była walka, bakcyle mogły się wydostać, bo wybuchy i masa uszkodzeń. Pan Patrick pracował nad szczepionką. Znalazł środek spowalniający proces infekcji, ale nie samego wirusa. Trzeba mu pomóc. Jestem lekarzem, po to w Det ciągle siedziałam po nocach nad książkami. Dam radę pozbyć się tego zagrożenia, wyleczyć chorych… póki jest czas.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172