Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2017, 12:06   #495
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację

Drogę zdenerwowanemu najemnikowi zastąpiła dziewczyna z Kalifornii, nie pozwalając przejść i łapiąc za ramię. Marszczyła czoło, aż w jednej chwili rozpogodziła się i uśmiechnęła nie jak ostatnia jędza, tylko inaczej. Cieplej, jak do człowieka.
- Śliczny… Nix, chodź zajarać - obróciła się, biorąc go pod ramię i ciągnąć w stronę wyjścia z garażu - I nie mów że nie palisz. Jedna głupota nikogo nie zabije, a przyda ci się.

- Puszczaj! - warknął rozzłoszczony Pazur ale warknął jakoś trochę bez przekonania. Ostatecznie nie wyszarpał się szamance mimo, że wierzgnął ze złością złapanym ramieniem. Zatrzymał się i słuchał co do niego mówi ale wydawał się z bliska jak widziała rozkojarzony i wściekły. Ruszył razem z nią do wyjścia na zewnątrz i drałował całkiem ostrym tempem, zbliżonym prawie do truchtu. Znaleźli się na zewnątrz. Już nie padało a na świecie panowała nocna, mroźna cisza. Grupkę ludzi zostawili za sobą, wewnątrz garażu i w większości nadal byli zgromadzeni wokół furgonu pewnie gadając o tym co się właśnie stało.

Nix zaś był wściekły i dał teraz sobie tego pozwolić wyrazić. Kopnął ze złością ścianę budynku, potem jeszcze raz i jeszcze.
- Okłamał mnie! Okłamał! Okłamał nas wszystkich! A my tak mu wierzyliśmy! Ja mu do cholery tak wierzyłem! Jak ostatni kretyn! Kurwa mać! Wierzyłem mu bardziej niż ojcu! Bo to stary pijak i degenrat! Odkąd przeszedłem selekcję w bazie i zaczęliśmy szkolenie chciałem być taki jak on! A on mnie okłamał! Tak nas szkolił, tak nas pouczał, tak nas gnębił a teraz nas okłamał! Co za chujostwo! - Nix pieklił się to co jakiś czas kopiąc blaszaną ścianę, to staranowane przez ich terenówkę drzwi, to jakieś leżący na asfalcie śmieć i tylko pieklił się cały czas tak samo.

Nożowniczka słuchała, dała mu się wygadać. Wkurwił się, nie ma się co dziwić, ale wkurw go zaślepiał. Potrzebował się wyżyć, bo w takim stanie mógł zrobić coś głupiego, czego potem będzie żałował. Stanęła naprzeciwko niego i uniosła ręce w pozycji obronnej do walki.
- Podnieś gardę, Śliczny - mruknęła, przekrzywiając kark aż zachrupotało - Już, łapy do góry. Zatańczymy. To pomaga, wiem co gadam. Gdy mnie coś ostro wkurwiło, Nick zawsze ze mną tańczył. To męczy, idzie się wyżyć. Paść na glebę i znaleźć nowe spojrzenie. Łapy do góry - warknęła, posyłając pierwszy, lekki cios w jego lewe ramię.

- Daj spokój. - mruknął nie mając chyba ochoty na młóckę z szamanką. - Do ciebie nic nie mam. - dodał jakby na wyjaśnienie. Kopnął jakiś kamień i obserwował jak ten potoczył się po zmarzniętym asfalcie rozrzucając na boki tu czy tam biegające insekty.
- Ten Nick to kto? - zapytał spoglądając na jej bladą twarz.

Kobieta nie przestawała jednak, napierać. Okrążała go po łuku, wypuszczając nagły atak pod żebra.
- Spoko, morda nie szklanka, a widzę że ci to potrzebne - mruknęła przy tym, uginając kolana, aby zaraz kopnąć go zaczepnie w udo.
- Mój mąż… znaczy mąż żywej. Mówcy nie mają rodziny.

- Przestań! - warknął na nią wyraźnie zdenerwowany gdy wciąż nie ustawała w kolejnych atakach. Zasłonił się przed jej pięścią a nogę przechwycił. Potem za tą trzymaną nogę obrócił ją wokół osi tak, że miotnęło ją plecami o ścianę budynku aż blacha zatrzeszczała.
- Przestań. - powiedział ciszej i spokojniej choć wciąż unieruchamiał przy swoim boku jej nogę więc stała na jednej oparta tylko na drugie nodze i ścianie.

Uśmiechnęła się, odpychając plecami od blachy i zawisła na Pazurze, oplatając go ramionami, ale nie w ataku. Wyginała się pod nieludzkim kątem żeby go po cieniacku przytulić. Ona z chęcią w podobnej sytuacji dałaby komuś po mordzie, sama oberwała… no ale jak chciał się zachowywać porządnie, jego sprawa.
- Przestanę jak zapalisz ze mną. Bo jak złamiesz mi nogę to cię zastrzelę, albo się rozryczę jak baba… nie wiem. Będę kombinować na bieżąco - powiedziała mu prosto w nos. - Nie jesteś kretynem, tylko Pazurem. I dobrą dupą, sympatycznym gościem. Lubię cię, kurwiu, tak serio i bez ściemniania. Mam też radę, jeżeli chcesz jej wysłuchać. Odpowiedz sobie po chuja tak się uparł na was, na ciebie? Czemu gnębił i szkolił, mógł ogarnąć weteranów tych tamtych innych. Sprawdzonych, wygadałby ich sobie, skoro jest tam taki ważny… ale wziął was. Was uczył… trzymał obok i szkolił poza treningiem. Słyszałeś co powiedział o tobie, czy już wkurw cię zeżarł? No chujowo to załatwił, ale trochę go ogarniam. Staram się… patrzeć jak żywi - prychnęła - Odpowiedz sobie co w tobie zobaczył, że chciał cię nauczyć, wytrenować? Dlaczego to zrobił. Zachował się jak wredny kurw, powinien wypałować od razu… i tak byście poleźli… ale jak był rozkaz, to się staraliście. Zapamiętaliście. Uczyliście, nie włożyliście lachę. Kiedyś ojciec uczył żywą pływać. Żywa bała się wody jak japierdolę… wziął ją na łódkę, na ryby… obiecywał że będzie dobrze, pomoczą kije i wrócą. Wiesz co zrobił? Na środku jeziora wypierdolił żywą za burtę i odpłynął kawałek. Żywa musiała sobie sama radzić… na głębokiej wodzie, bez trzymania za rączkę. - uśmiechnęła się smutno, przymykając oczy - Dopłynęła… ledwo, była wkurwiona, nienawidziła ojca… ale wiesz co? Nauczyła się pływać i umie do tej pory. Już się nie boi wody. Ty się nie boisz podejmować decyzji. Wiesz że to potrafisz i jesteś w tym zajebisty. To ta pewność siebie, którą zdobywamy tylko mierząc się z własnym lękiem i słabością na głębokiej wodzie.

Puścił ją. Gdy zorientował się, że ramiona kobiety nie pędzą ku niemu w kolejnym ataku. Puścił jej nogę więc mogła z powrotem stać spokojnie. Dał się przytulić i po chwili też jego ramiona wylądowały na jej plecach gdy ją objął. Trwali tak nieruchomo wsłuchani w siebie i swoje słowa.
- Dobra. Zapalę z tobą. - powiedział w końcu wciąż mając swój profil twarzy przy jej profilu.
- Też cię lubię. - dodał po chwili milczenia gdy trawił co mu powiedziała na tym nocnym, wiosennym mrozie. - Nie no słyszałem. Jak to powiedział to nie mogłem uwierzyć. Bo on zawsze się mnie czepiał. No najwięcej ze wszystkich. Już innym coś uznał czy zaliczył a u mnie zawsze coś było nie tak i mu sie nie podobało. Zawsze źle i do poprawki. I nic nie mogłem powiedzieć bo wszyscy w grupie gapili się na mnie i no jakoś zawsze wychodziło, że to ja mam być od gadania i załatwiania. A potem no on właśnie się czepiał. - Nix zamilkł gdy chyba na moment odpłynął na fali wspomnień ze szkolenia.
- No ale teraz powiedział, że miałem rację. Czułem, że mam jak gadałem z Alice. Wkurzała mnie jak tak uparła się nie słuchać co mówię. To teraz jak powiedział, że miałem rację i że to dobry plan… No rany… A przez chwilę myślałem, że mnie załatwi. Bo po regulaminie to wiesz… Karcer, degradacja a jak bardzo źle to ściana. Teraz bałem się, że po prostu nas wywali. I wcześniej z Alice też się bałem ale ona nie jest Pazurem, jest cywilem, nie pojmuje tego. No albo udawała, że nie. Nie wiem. Wiedziałem, że tak będzie. No tak nas włanie wyszkolił, wiedziałem ja będzie na to patrzył. Dlatego chciałem wyjechać. No i teraz powiedział, że to było słuszne. - Nix rozmawiał dalej ale zmęczonym i wypalonym głosem jakby mu te wszystkie sensacje i przeszkody wreszcie się skumulowały i go przywaliły gniotąc i topiąc w smutku i rozżaleniu.
- A teraz po tym wszystkim okazało się, że mnie okłamał. Nas wszystkich. - pokręcił głową co odczuła wyraźnie na swoich włosach i twarzy. - Dlaczego nie powiedział? Powiedziałby, że misja dla ochotników czy co to też bym się zgłosił. Zawsze chciałem być Pazurem. Ja tylko jako smark o nich usłyszałem. A potem jak już byłem na szkoleniu i go poznałem chciałem być taki jak on. No chociaż trochę. Nie sądziłem, że zrobi nam coś takiego. - milczenie znów splotło się z kręceniem głowy. Kciuk machinalnie jeździł mu po tym samym fragmencie skórzanej kurtki kreśląc ten sam bezmyślny kawałek.
- Nie wiem… Może… Właściwie to już jestem w takim razie Pazurem. - powiedział jakby dopiero teraz zaczynało to do niego docierać. - W końcu się udało. Ale wiesz, inaczej to sobie wyobrażałem. Że odnajdziemy Alice, wrócimy do Hope, potem do bazy i tam nas ogłosi Pazurami. A tu nic nie wyszło tak jak miało. - dłonie na moment odchyliły się od pleców kobiety jakby w bezradnym geście rozkładania ramion.
- Hej, dzięki, jesteś kochana. - powiedział po chwili milczenia gdy cofnął się na tyle by mogli sobie spojrzeć w twarz. - No tak, masz rację, nie ma co się mazać. - podrapał się po skroni i przymknął na chwilę oczy. - Muszę znaleźć Boomer. Zobaczyć co z nią. - powiedział spoglądając na wyrwaną czeluść bramy. Potem znów wrócił do twarzy szamanki tuż przed sobą. - Dzięki, San Marino, naprawdę dzięki. - powiedział i pocałował ją na koniec.

Szamanka na słowa “kochana” i “dzięki” zareagowała dziwnie. Przestała się szczerzyć i cieszyć, już nie emanowała pewnością siebie i wrednością.
- Nie… nie ma sprawy - próbowała zbyć temat wzruszeniem ramion, ale patrząc nie niego nie umiała tego zrobić. Stali w chłodzie, mrozie i ciemności, a ten złamas jeszcze ją pocałował… tak normalnie. Jak żywą i jeszcze nie dlatego że go prowokowała. Oddała pocałunek, ciesząc się przez te parę chwil czymś, czego już nie mogła mieć. Normalność, kurwa jego mać. Taka zwykła, ludzka normalność. Martwi jej nie potrzebowali, ale w takich chwilach jej brak był dobitny jak uderzenie metalowym kijem w nery.
- Wiesz Śliczny, kiedyś cię wynajmą do zadania i też nie powiedzą o co chodzi. Potem może się okazać że wychujali cię gorzej niż typ, który ściemnił żeby dalej was uczyć. On coś ci dał, czego nie dostali inni. - odciągnęła jego głowę od swojej, mówiąc mu prosto w uchylone usta - Życie się z nami nie pierdoli w tańcu, różnie bywa. Może to też jest lekcja, chuj go wie… może on ciągle cię uczy, ale nie myśl o tym teraz… wiesz… kiedyś… mam na imię Emily. Emily Otero, tylko nie mów reszcie. To wiedza tylko dla ciebie - mruknęła i znów ich usta się złączyły. Wtuliła się w niego, ale inaczej niż po wyjściu z płonącego budynku. Tym razem na początku delikatnie i niepewnie, potem coraz bardziej łapczywie, udając że to co jej spływa po policzkach i rozmazuje makijaż to durny deszcz. Pociągnęła Ślicznego w bok, gdzie w ścianie widać był otwór po drzwiach. Boomer była duża, poradzi sobie… a drugiej okazji mogli już nie mieć.

- Może… Pewnie tak… Ale wiesz, z obcym to zawsze się z tym jakoś liczysz ale ze swoim? Ale pewnie, tak, tak jak mówisz… - zgodził się z nią choć częściowo gdy poprowadziła go do jakiejś nadbudówki.
- Emily. Emily Otero. - powtórzył jej imię jakby chciał je zapamiętać. - Cześć Emily Otero. Ja jestem Nix. Pete. Właściwie Peter Nixon. Z Tennessee. Ale też nie mów tego reszcie. - powiedział kiwając lekko głową jakby zgadzając się z nią czy jakimiś swoimi myślami albo wspomnieniami gdy zatrzymali się przed wejściem czy raczej dziurą do tej budy.

- Chodź Emily. - teraz on ją złapał i pierwszy przeszedł przez dziurę pociągając ją za sobą. Znaleźli się w środku. Raczej małe, ciemne i zimne jak wszystko dookoła. Zatrzymał się i widziała już głównie majaczący owal jego twarzy i nieco mniejsze ale bardziej ruchome plamy jego dłoni. Jedna z nich poszybowała ku górze w stronę jej szyi. Poczuła wówczas ciepło żywego ciała jego palców. Te przesunęły się sunąc po skórze szyi, przejechały w tył na kark i w końcu zmieniły się w chwyt do pocałunku który nastąpił chwilę później.

Zimno, mróz… i ciepło żywej osoby tuż obok, jej smak i zapach, które upajały lepiej niż najlepsze prochy i wódka. Dziewczyna na wyścigi pozbywała się swoich ubrań i szarpała ubraniami Pazura, ściągając je i rzucając na ziemię. Na sam dół poleciał jej płaszcz, pancerz z kości spadł ciężko na glebę, płosząc stado robaków. Gdy zostały jej tylko spodnie, złapała go za fraki i przewaliła się do tyłu, ciągnąc go za sobą prosto na stertę ubrań.
- Wiem co mówię - parsknęła między pocałunkami, jeżdżąc dłońmi po niewidocznej w ciemności twarzy i ramionach - Duchy nigdy się nie mylą.

On i ona opadli na ubrania rozrzucone po ciemku na oszronionej podłodze. Ona czuła jego włosy, głowę i twarz pod swoimi dłońmi. Ciepłe, żywe ciało było trudne do przeoczenia w tej panującej dookoła mroźnej ciemnicy. Całowali się i dotykali. Starczyło na chwilę nim niecierpliwość i namiętność wzięły górę. Mróz już teraz dawał o sobie zapomnieć tylko na chwilę gdy otulał nieprzeniknioną warstwą nagą skórę ciał. Tylko tam gdzie żywe ciało stykało się z drugim żywym ciałem czuć było coś innego niż chropawy chłód nocy.
Jego dłonie a po chwili i usta błądziły po omacku po jej ustach. Potem zeszły niżej, ku rozedrganym piersiom i tu zatrzymały się na zwyczajowy przystanek. Mężczyzna jednak niecierpliwił się a z mrozem na dłuższą metę wygrać nie mogli. Dłonie więc przesunęły się niżej po jej brzuchu aż zawędrowały na pasek jej spodni. Dłonie złapały ten pasek i ściągnęły go w dół do połowy ud a potem jeszcze niżej, za kolana i jeszcze niżej.
Dłonie znów zaczęły sunąć po obnażonym już prawie całkowicie ciele kobiety. Teraz za dłońmi napierała także i reszta ciała mężczyzny. Czuła jego ciężar i bliskość oraz ciepło, prawdziwy żar żywego ciała, tak bardzo odczuwalny w tej zimnicy. Ciepłe, żywe ciało dające się poznać wszystkimi zmysłami. Dotykiem, zapachem, smakiem, jędrnością, wilgocią i przede wszystkim ciepłem.
Wkrótce na zmrożonej podłodze, poprzez zrzucone na nie ubrania dał się słyszeć rytmiczny skrzyp dech i jakichś brzęczących cichutko w ciemności gratów. Dwoje młodych ludzi, dzieliło się siebie i ze sobą nawzajem. Czuła go w sobie i na sobie. Jak ją dotykał, jak sunął po jej skórze palcami, jak ją całował i oddychał co raz szybciej. Też czuła uwieranie którejś czaszki pod barkiem, szron na nodze która leżała poza rzuconym płaszczem i szczelinę jaśniejszych niebios w dziurze na dachu.

Ciepło, miękko. Gorąco, inaczej. Jak być nie powinno. Jak było kiedyś. Dwoje ludzi, kobieta i mężczyzna, a wokoło mróz który przestał cokolwiek znaczyć. Nie tu i nie teraz. Teraz liczyło się własne ciało i to drugie, na górze. Splecione w jedno i na parę chwil nie do rozdzielenia. Emily chwytała się kurczowo tego, co mężczyzna jej oferował. Przylgnęła do niego, oplatając nogami i przyciskając do siebie. Pozwalała się dotykać, całować, odwzajemniając jak tylko mogła. Dobroć, czułość, bez zwierzęcej żądzy. Było inaczej, normalnie. Przestały sie liczyć durne kutry, Runnerzy, NYA. Był jeden złamas… Peter. Ładne imię…
Myśli zaczęły uciekać, żar rósł, ruchy nabrały gwałtowności a ona pozostawała bezradna, tracąc resztki kontroli. Całowała usta, policzki i powieki, wplatała palce w krótkie włosy, czując ich kłucie. Przyciągała go ilekroć odsuwał się dalej niż parę milimetrów.

W końcu nadszedł ten moment który musiał nadejść. Do którego oboje dążyli i do którego oboje zmierzali. Jeden moment w którym palce zaciskały się spazmatycznie na żywym ciele, na zmrożonych deskach podłogi, na zrzuconych ubraniach, gdy szczęki się zaciskały i rozkurczały, oddech i ciała przeszywały spazmy a potem wszystko się zaczęło uspokajać. On wciąż jeszcze pochylony nad nią zawiesił si tak na chwilę po czym opadł na nią. Usta znów szukały ust, dłonie zaczęły sunąć po brodzie, policzkach, powiekach przeczesując palcami włosy.
- Dzięki… Dzięki Emily… - mężczyzna wyszeptał wciąż zmagając się z własnym ciężkim oddechem. - Dzięki, że tu jesteś… - powiedział zsuwając się z niej i kładąc obok niej. Mróz musiał wkrótce upomnieć się o swoja dolę i zaraz zacznie kąsać i zaczną się dreszcze. Ale jeszcze nie teraz, teraz mieli jeszcze chwilę dla siebie. - Masz tego fajka? Chyba dobry moment. - głos obok uśmiechnął się z bladej plamy twarzy.

Fajki się znalazły, zapalniczka też. Kobieta odpaliła oba i zapalonego podała Pazurowi. Gdy się odsunął, jak kierowana magnesem przekręciła się i przycisnęła do niego żeby nie tracić kontaktu. Potem, potem przyjdzie czas na opamiętanie, ale nie teraz. Teraz było… dobrze.
- Będę, jeżeli zajdzie potrzeba. Wystarczy… uważaj na siebie i nie umieraj - powiedziała z policzkiem przyciśniętym do jego ramienia, zaraz nad obojczykiem. Szczęka jej zadrgała, sapnęła i burknęła z fajkiem przy ustach - Nie rób tego… proszę.

Pazur chyba nie miał zbytniego doświadczenia w paleniu czegokolwiek bo rozkaszlał się po kilku machach. Ostatecznie więc bardziej przetrzymał tego fajka niż go wypalił. Objął tak, że prawie wylądowała na nim. Tam gdzie stykała się z jego ciałem było dobrze, przyjemne, gorące, żywe ciepło. Ale reszta ciała już wypromieniowała nadmiar wilgotnego ciepła w nocny chłód. Przesunął ramieniem tak by jego kurtka choć częściowo ich okryła.
- Będzie dobrze, Emily, będzie dobrze, nie przejmuj się. - powiedział w końcu gdy po tym manewrze z “paleniem fajki” oddech mu się już unormował. Znów ją pocałował, znów w usta, ale tym razem nieśpiesznie, w pocałunku bedacym wymianą pocieszenia, otuchy i nadziei bardziej niż słowa. Wiedzieli kim są i jaką mają naturę. Nie wiedzieli co ich czeka. Ale teraz tu, w tej zarobaczonej i oszronionej szopie mieli siebie tylko dla siebie przynajmniej na te parę chwil.

Nic nie będzie dobrze, ale pięknie to brzmiało. Dodawało otuchy, nadziei i siły. Gówno tam, a nie “będzie dobrze”. Życie toczyło się po tych złych torach, nie dobrych. Albo ona już zgorzkniała i nie umiała patrzeć na świat inaczej niż przez szare, cyniczne okulary.
- Jeżeli tam na wyspie jest wirus… nie patrz na to co trzeba a czego nie wolno. Uciekaj… póki jest czas - przełamała się i mówiła szczerze, patrząc na niego z pozycji głowy opartej o jego ramię. Próbowała nie ryczeć, bo to żałosne, ale smutek nie dawał się wykopać - Potem jest za późno, umierają ci na którym nam zależy. Trzymamy ich w ramionach i możemy tylko patrzeć jak cierpią i odchodzą… umierają. Nie zostaje nic. Nie ma rodziny, nie ma… dzieci. Zostaje pustka i życie z dnia na dzień. Bądź taki jak jesteś, nie zmieniaj się. Nie stawaj cyniczny, taki jesteś… najlepszy.

- Dobrze. - powiedział po chwili gdy przetrawił jej słowa. - Ale ja też cię wolę taką jak teraz. - dorzucił po paru oddechach. - Właśnie taka podobasz mi się najbardziej. - spojrzał chyba na jej twarz co widziała po ruchu plamy twarzy i wyczuwała po ruchach mięśni na szyi.

W odpowiedzi wzięła go za rękę i przełożyła przez swoje ciało, aż dłonie dotknęły skóry na plecach. Śliskiej, chropowatej… jak po oparzeniach.
- Bo jest ciemno - kobieta odpowiedziała niechętnie, ale nie uciekła. Została na miejscu - Za dnia nie wygląda tak… kolorowo. Każdy kogoś udaje, ale gdy gasną światła można wreszcie być sobą, chociaż na chwilę. Tak jest bezpieczniej. Wiedźmy się pali, ale pieprzyć to. Dla ciebie mogę być… taka jak teraz. Jeśli chcesz.

- Boli cię to? - spytał gdy jego palce przesunęły się po zdeformowanej skórze.

- Czasem - wzruszyła wolnym ramieniem, wracając do przyciskania się do drugiego ciała - Da się… ale jest… - zawiesiła się, pociągając fajka. - Są gorsze rzeczy.

- Pomogę ci. - szepnął jej do ucha i podniósł się do siedzącej pozycji. Przesunął dłońmi po jej plecach aż jego dłoń spoczęła na jej barku. Ułożył ją na swoim miejscu, tak, że leżała teraz na brzuchu plecami ku górze, ku niemu. Poczekał aż znieruchomieje. A potem poczuła jego oddech na atakowanej chłodem skórze. Oddech przeszedł szybko w dotyk jego ust i dłoni. Dłonie i usta nieśpiesznie przewędrowały od jej pośladków, przez krzyż, łopatki aż skończyły na barkach i karku. Co chwila, co każdy zniekształcony bliznami kawałek goszcząc, dotykając, całując lub muskając swoimi ustami i dłońmi.
- Boli cię jeszcze Emily? Boli cię coś jeszcze? - spytały jego usta tuż przy jej uchu.

Obróciła się tylko po to, żeby zarzucić mu ramiona na szyję.
- Boli że odejdziesz, ale teraz... jest dobrze. Z tobą jet dobrze - wyszeptała zanim ich usta ponownie się połączyła, a dłonie i ciała odnalazły zagubiony gdzieś przez okres bezruchu rytm.
Było dobrze... boleć zacznie potem.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline