Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2017, 11:23   #496
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 65 1/2

Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 8 - noc 4 h do świtu; ciemność; b.zimno.




Nico DuClare, Gordon Walker, Nathaniel “Lynx” Wood



Rozmowy trójki przytomnych obrońców Cheb nie kleiły się przytłumione przez ból z ran, głód, zmęczenie i senność. Ognisko pilnowane przez kanadyjską przepatrywaczkę błyskało ogniem znacznie mniej gdy DuClare umiejętnie dozowała łatwopalny drewniany materiał. Ciepło bijące od płomieni było jednak nadal ożywcze. Niosło pokrzepienie i otuchę w starciu z otaczającą ich mroźną, wypełnioną klekotem milionów insektów ciemność. Robactwo za to wydawało się być niezmordowane. Bez chwili wytchnienia oblegało każdą dostrzegalną osobę, przedmiot czy powierzchnię. Zwłaszcza metalowe elementy wydawały się wabić insekty. Spore przedmioty jak broń, były oblepione niczym owadzim pierzem. Było już oczywiste, że niszczą one metal pożerając go. Po ich działaniu zostawały zauważalne wżery i ubytki niczym po kwasie lub metal sypał się przy najlżejszym dotknięciu jak kompletnie zetlały przez rdzę.


Sytuacja wydawała się poważna. Ani noc, ani mróz, ani robactwo nie było skłonne do szybkiego ustąpienia. Robactwo wydawało się nienasycone, jakby miało zamiar pochłonąć każdy dostępny metal. Mróz raczej nie powinien ustąpić czy zelżeć póki nie nastanie dzień. Ciemność podobnie. Do świtu zaś brakowało wciąż jakieś połowy nocy. Póki co wciąż tkwili w tym przypadkowym parterze przypadkowego, zrujnowanego domu w mokrych ubraniach które nie zmarzały tylko dlatego, że trzymali się blisko ciepła ogniska. Mimo to nawet przy ognisku siedzenie w mokrych ubraniach było równie przyjemne i zdrowe jak siedzenie w zimnicy będąc otulonym przez mokre, śmierdzące bagnem szmaty.


Jednak w mimo to parę elementów zmieniło się odkąd skończyli oporządzanie ogniska i tego improwizowanego obozu. Nowojorskim żołnierzom wskutek przebywania w cieple stan na tyle się poprawił, że chyba raczej już zwyczajnie spali i dreszcze jeśli szarpały ich ciałami to sporadycznie. Teraz w ogóle wyglądali jak banda szczeniaków przebranych w żołnierzy. Wygląd co prawda czasami bywał zabójczo zwodniczy ale wszyscy trzej którzy jeszcze tutaj żyli, nie wyglądali pod żadnym względem na wojskowych weteranów czy choćby regularnych wojaków. Teraz jednak szanse na to, że potrwają do świtu wyglądały na znacznie większe niż godzinę czy dwie temu gdy byli w tym budynku z Gordonem pod ogniem ciężkiej broni z rzeki.


Kolejnym nowym elementem były światła latarek. Zbliżało się ich kilka od południa czyli od strony osady. Latarki szły szpalerem, i sądząc z prędkości i ruchu były pewnie niesione przez piechurów. Sądząc zaś z układu linii prostopadłej do rzeki wyglądało na klasyczną taktykę ekipy poszukiwawczej. Światła dostrzegli przez framugę rozwalonego okna i były oddalone o kilkadziesiąt kroków od zajmowanego przez grupkę DuClare budynku i stopniowo zbliżały się.


Z bliska okazało się, że to żołnierze NYA. Kilku ludzi ustawionych w szpaler przeszukiwało teren niedawnej walki. Pierwszego znaleźli zabitego pobratymca już w pobliżu budynku. Przykuł uwagę na chwilę ich uwagę ale budynek z płonącym wewnątrz ogniskiem był już w zasięgu głosu więc i szybko doszło do bezpośredniego spotkania.


Dowodzący tym pododdziałem żołnierzy kapral Barnes dość sprawnie pozarządzał następne kroki. Jego ludzie, wyposażenie w większośc w karabinki M 1 przygotowali poranionych kolegów do transportu. Nie mieli ze sobą ani zapasowych ubrań ani czegoś więcej do jedzenia niż suche racje którymi poczęstowali trójkę improwizowanych ratowników. Kapral rozmawiał tak jakby uznał osobę z odznaką zastępcy szeryfa czyli Nico, za dowódcę całej trójki ukazując sławne nowojorskie i wojskowe zamiłowanie do pagonów i emblematów.


Kapral miał jednak radio. Przez nie wezwał transport który zjawił się po paru minutach. Zabrzęczał warkot silnika ciężarówki i błysnęły światła reflektorów. Jednak oprócz ciężarówki przyjechał też wojskowy hummer. Z niego wysiadł znany już bardzo dobrze całej trójce oficer który przejął dowodzenie nad całą operacją.


- A więc spotykamy się ponownie. - przywitał się kpt. Yorda podchodząc do trójki ratowników. - Dobry wieczór w takim razie. - kiwnął lekko głową w hełmie na przywitanie. - Chciałem wam podziękować za pomoc okazaną naszym chłopcom. - kapitan oddał im salut przykładając dłoń do hełmu. Potem wskazał na żołnierzy którzy wynosili właśnie półnagich, poranionych pobratymców z domu do ciężarówki.


- Zabieramy naszych chłopców do centrum osady potem do nas. Jeśli chcecie możecie się zabrać z nami. - powiedział wskazując kciukiem na zaparkowaną za sobą ciężarówkę. - To jednak dopiero połowa obsady naszej łodzi. Czy wiecie może gdzie jest reszta? I co właściwie się im przydarzyło? - kapitan Yorda popatrzył na nich czekając na odpowiedź.


Podczas rozmowy z nowojorskim oficerem i przenoszeniem obsady zaatakowanej łodzi do ciężarówki nastąpiło jednak kilka dalszych komplikacji. Pierwszą był odgłos pracy ciężkiego silnika. Huk i łomot gąsienic lub podobnych dźwięków kojarzących się z dużym i ciężkim sprzętem wojskowym lub budowlanym. Odgłos był nieco przytłumiony przez odległość i dochodził gdzieś z drugiego brzegu od strony jeziora. Narastał i jednak zbliżając się monotonnie i nieustępliwie w tempie i gracją typową dla ciężkiego sprzętu.


Sprawa co nieco się wyjaśniło po paru chwilach. Ulicą po drugiej stronie sunęła ciężka, pancerna bestia. Jechała od strony portu w kierunku osady. Lynx zauważył ją przez znowu śnieżącą protezę oka. Reszta mogła rzucić okiem dzięki lornetce kapitana który użyczył im jej na tą chwilę gdy sam się już napatrzył na ten sunący drogą wojskowy transporter pływający wciąż ociekający wodą po pokonaniu wodnej przeszkody. O ile jednak transporter był jak najbardziej klasycznie wojskowy to już odgłos nierozpoznawalnej ale nawet z tej odległości słyszalnej muzyki był mało wojskowy.



- To nikt od nas. - mruknął kapitan odbierając ponownie lornetkę. Lornetka była dostosowana do nocnych obserwacji więc działała podobnie jak noktowizor w protezie Lynx’a. Kapitan nie wydawał się zbytnio ucieszony odkryciem pancernego obiektu po drugiej stronie rzeki.


Wraz z kapitanem wysiadł z jego terenówki wysiadł jakoś mało wojskowy, wygolony prawie do gołej skóry cywil. Robił zdjęcia postrzelanym żołnierzom, obozowisku w domu, operacji ratunkowej, kapitanowi i trójce ratowników. Często więc okolica błyskała w obiektywie jego flesza. Gdy żołnierze zostali już właściwie przeniesieni do ciężarówki i był dobry moment by szykować się do odjazdu z tego niegościnnego miejsca od strony osady nagle zawyła syrena alarmowa. Brzmiała tak samo jak wcześniej w dzień gdy zwabiła do osady rozpędzoną terenówkę Pazurów. Nadal jednak nie mieli pojęcia czyja to syrena i kto jej używa.




Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; gorąco.




Will z Vegas



Trójka Runnerów popatrzyła na Schroniarza a potem na siebie nawzajem. Do pracy i to uczciwej i jeszcze w tak niekorzystnych warunkach żaden się chyba nie palił. Jednak koniec końców kłócąc się i jojcząć swoją dolę przystali na plan Will’a. Praca szła z początku całkiem dobrze. Udało się znaleźć podobną rurę, wyciąć potrzebny kawałek i wrócić do wciąż zaparowanego korytarza. I jak się okazało to byla ta łatwiejsza część zadania.


Will z jednym z runnerowych chłopaków ruszyli by zamontować wyciętą rurę ale musieli ją zostawić bo zdołali tylko częściowo odciąć starą gdy gorący tropik zmusił ich do wycofania się. Kolejna para zdołała oczyścić uszkodzony kawałek i też prawie biegiem, kaszląc i łzawiąc z oczu, tak samo spoceni jak pierwsza już nieco ochłonięta para dołączyli do nich.


Druga tura też była ciężka. Will’owi cierpły ręce od pracy gdzie non stop trzeba było je trzymać nad głową. Wycięta rura też była w tej pozycji nie taka lekka ani łatwa do manewrowania. Podzielili się pracą tak, że Runner trzymał samą rurę a Will’owi zostało wmajstrowanie jej w stary fragment rury. Will zdołał dokleić z połowę jednego końca gdy znów musieli plując, kaszląc, łzawiąc z zaczerwienionymi twarzami wybiec z zaparowanego korytarza.


Jak poszło drugiej parze Will przekonał się gdy wbiegł ze swoim partnerem w pracy trzeci raz. Zdołali dokończyć montowanie jednej strony i zaczęli drugą. Jednak tylko zaczęli i już na oczach Will’a ledwo “złapany” koniec odpadł tak jak i cała rura. Jednak juz będąc zamontowaną z jednego końca osunęła się w dół tylko o swoją szerokość. Teraz praca z na wpół sztywną konstrukcją była łatwiejsza. Schroniarzowi i Runnerowi udało się unieść rurę i zamontować ją już całościowo. Potem zostało jeszcze kilka poprawek i właściwie robota wyglądała na skończoną.


We czwórkę, brudni, z przemoczonymi całkowicie ubraniami które nasiąknęły parą i skapującą wodą całkowicie więc wyglądali jak po skąpaniu się w jakimś basenie. Do tego nie pasowały zaczerwienione twarze i dłonie bo to już kojarzyło się z wizytą w saunie lub gaszeniu pożaru. Dłonie pełne drobnych al dokuczliwych oparzeń, wciąż piekły Will’a i jego kolegów z improwizowanej ekipy remontowej pewnie też sądząc po przekleństwach i tym jak nimi machali dla ochłody.


Wyczuł też, że trójka Runnerów ma mu za złe, że nie zdradził im swojego imienia ani sam z siebie ani zapytany o nie. Wstrzymywało to jakiś stopień głębszej integracji i Will nadal traktowany był przez nich jak jakiś przypadkowy przechodzień z którym można było mieć wspólnotę interesów na daną chwilę ale nie ma sensu sobie zawracać kimś głowy więcej. Wyczuł to po spojrzeniach w swoja stronę lub ich braku albo po tym jak przestali proponować mu fajki gdy sami sięgali po kolejne. Poza tym jednak dalej byli głośni, rozwydrzeni i niemiłosiernie klęli i palili szlugi na każdym kroku.


Powrót do sterówki zajmowanej przez Jednookiego odbył się raczej bez komplikacji. Przechodzący obok nich Runnerzy zaszczycili ich często zaskoczonymi spojrzeniami gdy całą czwórką odróżniali się wyglądem i stanem zaczerwienienia i przemoczenia na tle średniej korytarzowej. Czasem któryś coś rzucił zabawnego czy złośliwego głównie do trójki towarzyszącej Will’owi ale poza takimi drobnostkami powrót na wyższe poziomy Bunkra była bez przeszkód.


- Już się gotują kurwy. - przywitał ich zadowolony głos Jednookiego nadal siedzącego przy panelu sterowniczym. Rury i mechanizmy z trzewi sal i korytarzy podziemnej budowli drgały i dudniły miarowo w spokojnym i monotonnym rytmie. Kamer nie było by oglądać naocznie “gotowanie się kurw” ale facet w opasce na twarzy postukał w jeden ze wskaźników. Temperatura na nim pokazywała 149*C a adres na pomieszczenie wejściowe do Bunkra. W sąsiednich również choć stężenie ciśnienia i temperatury było nieco mniejsze. Wniosek był jednak dość prosty, jednooki Runner wysterylizował górne podejście do Bunkra gorącą parą. Wszelkie korytarze, szczeliny i miejsca gdzie dostała się para lub robactwo zostały wyczyszczone ogromna temperaturą i ciśnieniem. Rejon objęty tą gorącym wariantem dezynsekcji był na tyle duży, że powinno być to nie do przejścia dla jakiegokolwiek insekta. Nawet jeśli jakaś ich część przedostała się w głąb Bunkra wydawało się małym zagrożeniem dla Bunkra jako całości.

- Dobra trzeba sprawdzić jak to wygląda na miejscu. I usmażyć kurwy które jednak zdążyły przeleźć. Chcesz iść z chłopakami pobawić się miotaczami czy wolisz zostać i popilnować tutaj. Ktoś musi dopilnować by para była w ruchu. - Jednooki spytał patrząc się na Schroniarza. Will czuł się już na siłach by ogarnąć konsoletę i póki wszystko działało jak teraz pewnie nie powinno być kłopotów. Miotaczy ognia żadnych tu nie widział ale sądząc po reakcji młodszych Runnerów zdecydowanie woleli posmażyć to czy tamto niż nudnie cępić w sterówce więc gdzieś w pobliżu te miotacze pewnie były. Tak czy siak Jednooki pewnie i tak przydzieli kogoś by potowarzyszył Will’owi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 30-01-2017 o 20:08. Powód: Poprawa linków na prośbę MG
Pipboy79 jest offline