Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2017, 17:58   #165
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Już Martusia przy drzwiach stała, gotowa, by smyrgnąć na zewnątrz za znikającym w części siedliszcza dla miłych gości przeznaczonej Marcelem. Doszło ją z tyłu jakieś wołanie, niemrawe nader, lecz ewidentnie Wilhelmowe. Zamierzała je właśnie zignorować, gdy poczuła drobne ramię dookoła własnego. Obracając się dostrzegła promienna uśmiechniętą Zosię, jej ręka luźno, aż zdecydowanie trzymającą wampirzycę w miejscu. Młoda Brujah rzadko prezentowała klanową siłę, ale nie było wątpliwości że jej uścisk w każdej chwili mógł zamienić się czystą stal.
– Gdyby mogła Pani jeszcze chwilę zostać, Pani Marto. – poprosiła ją uprzejmie. Dziewczyna wydawała się dziś trochę zbyt entuzjastyczna w usługiwaniu Wilhelmowi. Było to lekko niepokojące. Jak dziecko trzymające tasak, wesoło informujące rodziców że idzie pokroić warzywa.
-Po cóż? - sarknęła Gangrelka, potrzeby wielkiej dalszych narad szczerze nie czując.
- W sprawie kielicha… starałem się udawać niezainteresowanego, więc wiele nie dowiedziałem, acz… kniaź pochwalił się iż zdobył wiedzę o podejrzanej grupie kupców, którzy byli ghulami jakichś wampirów na południu Europy. I o tym, że ich kupiecką karawanę napadli bandyci pod wodzą lupinów.- wyjaśnił Wilhelm.-Stąd kniaź wie tak wiele… i może tą wiedzę wykorzystać za zanętę dla nas, jeśli uzna iż… się tym bardzo interesujemy.
- Bardziej by mnie zanęcił dzierżawiąc mi pewną Górę, niż tymi ochłapami - oceniła Martuś zimno. - A co ty myślisz o kielichu tem, Giacomo?
- Postanowione, że na Leszego i tak idziem. Niech w wyrazie dobrej woli powie gdzie kielich - zasugerował Zach. - Wilhelm niech nakłamie, że się nim interesujemy w sprawie uśmiercenia ghula. Kniaziowi nic więcej gadać nie wolno bo i sam go obierze za obiekt zainteresowań.
Ksiądz zamyślił się wyraźnie lekko przymykając oczy.- Musimy być ostrożni w swych działaniach, ale tak wielki skarb z pewnością jest wart poświęceń. Gdyby udało się dotrzeć do tego, co kniaź wie, a co… zmyśla.
- Spodziewam się, że o tym będzie chciał pogwarzyć ze mną po uczcie. Na audiencji, co to audiencją ma nie być - Marta nie za bardzo czuła różnicę. I była jej to kwestia obojętna, choć podejrzewała, że kniaź przyjmie ją półnagi, mocząc nogi w miednicy, i rozkazy przeplecie zaszczytami w postaci próśb o podanie ręcznika i skrobaczki. - Boć to nie jest raczej primogen, co wzywa by palcem pogrozić z ojcowską troską i wychować łagodnie z dala od oczu i uszu obcych. No, no, żeby mi to było ostatni raz. Te poniewieranie moim ghulem, i bicie jego pustym łbem o mojego syna. Te polowania bez zezwolenia w mojej domenie i szwendanie się od granicy do granicy bez nadzoru.
Jednooki stał w milczeniu. Wszak kwestia kielicha interesowała go bardziej niż zamki, tytuł, czy knowania Miszkowe.
- Gdy postanowił mnie tytułem szeryfa obdarować, rzekłem mu, iż trza mi swobody podróżowania po lasach. Odciął się natychmiast. Toteż i glejtu uzyskać mnie się nie udało - powiedział w końcu Gryfita zerkając w podłogę.
- To jeszcze nieprzesądzone - wskazała Gangrelka. - Wszak Wilhelm Koenitz pertraktować idzie. I jeśli koniec końców Janikowski cię wyniesie, to swobodę działania przynajmniej w okolicach miasta będzie musiał potwierdzić. Szeryf, jak bardzo by w tym splendoru nie upatrywać, to książęca miotła do wymiatania brudów. Żaden pożytek z miotły, gdy nie wolno jej się z kąta ruszyć
Wsparła się plecami o ścianę, ramiona na piersiach krzyżując, i Italczykowi spojrzała w oczy.
- Smoleńsk lubi kniaź posiadać, ale gospodarować w nim już nie. Niby Torrreadorów smoleńskich nie cierpi, a przeca miasto w ich rękach, zaś kniaź jeno przez ghula tam rozkazuje.- przypomniał Giacomo.-Sądzę, że w nasze rządy w mieście wtrącać się nie będzie dopóki jego zwierzchności podważać nie zaczniemy.
Rozmowa rozpływała się na boki jak surowe ciasto chlebowe uciekające spomiędzy palców piekarza. Żadnej tu sprawy zresztą za pysk Wilhelm nie trzymał od początku do końca. Marta wykrzywiła wargi w irytacji, obcasem buta zaczęła miarowo w drzwi stukać.
- O kielichu takowym tzimiskim czy też assamickim słyszał ty kiedy, Giacomo? Czy to bajdurzenia z palca brudnego wyssane?
-Nie.. natomiast słyszałem o Graalu, drzewie z krzyża świętego… o całunie pogrzebowym i chuście z odbiciem faciem Dei… a ten kielich... skoro pochodzi z Ziemi Świętej, taką relikwią być może. Relikwią. A nie wytworem wampirzej magii.- odparł z pasją w głosie Giacomo, co nie zdziwiło Jaksy, który wszak znał obsesję Kalwina na punkcie relikwii przeznaczonych przez Boga dla Spokrewnionych.
- Jak zwał, tak zwał… - Marta za to nie rozumiała ni w ząb. - Co za różnica…
-Duża różnica. Duża!- wrzasnął głośno Włoch.-Kielich jeśli jest prawdziwy to znakiem od istoty wyższej, potężniejszej od nas jest. Jeśli w nim jeno magia wampirza… czy inna, to… kolejna zabawka Magów naśladujących Stworzyciela. Kuglarska sztuczka będąca obrazą aktu stworzenia.- splunął na koniec z pogardą. Najwyraźniej dla niego miało to znaczenie.
Marta przyglądała się księdzu z zaciekawieniem, jak żukowi wywalonemu na grzbiet. Gdzieś w tyle czaszki kołatało się jej wspomnienie, że te wszystkie dziwaczne pludrackie wiary to nie uznają relikwii… co było wielce niestosowne. Marta bardzo pochwalała kult relikwii i opakowywanie ich złotem i klejnotami.
- I jak niby odróżnisz, jedno od drugiego? - drążyła spokojnie.
-Jestem uczonym, badaczem, teologiem…- odparł dumnie Włoch.- Zbadam przedmiot, historie o nim. Porównam z moją wiedzą. Ewentualnie pan Jaksa pomoże, przy… aurach… Albo któryś z Torreadorów w Smoleńsku.
- Zamierzasz uciąć sobie pogawędkę z kniaziem, Księże? - Martuś wyszczerzyła zęby drapieżnie.
-Wolałbym nie.. To barbatus. Nie uszanuje ludzi nauki, wiary… tylko wojowników i siłę.- Giacomo speszył się wyraźnie słysząc to pytanie.
- Niewiasty też nie uszanuje… wszak to mężowie rządzą światem - Gangrelka uniosła brwi do połowy czoła. - Gówno prawda, Giacomo.
- Gówno czy nie… obaczym po uczcie i rozmowie z tobą. Może i mężczyźni nie są jedynymi władcami stworzenia na tym padole. Ale to nie oznacza, że on uważa sobie niewiasty za równe. Żadnej Gangrelką dotąd nie uczynił.- odgryzł się Giacomo, a Wilhelm krzyknął głośno.-Dość. Takie rozmowy między nami nic do sprawy w nie noszą… poza urazami.
Marta roześmiała się swobodnie. Głośniej, niż miała w zwyczaju. I wreszcie spojrzała na wodza wyprawy i wprost do niego coś rzekła, nie w ścianę gdzieś obok niego.
- Toteż co zamierzasz wnieść, aby sprawa w ogóle… była?
-Dobrze by było wypytać ostrożnie jego przybocznych, nie jego samego. Watpię by wieści o kielichu tylko do jego uszu trafiły. Tu by się przydała Olga, ale skoro contessę wykreśliliśmy z naszych planów.- stwierdził Wilhelm wzruszając ramionami przy dźwięku naramienników.
Rozczarowanie i gniew bić zaczęły z Gangrelki jawnie i namacalnie.
- Zaiste, przepadniem z kretesem bez oparcia w jej wielkich… talentach - warknęła obcesowo. - Bo wszak ona jeno pośród nas języka używać potrafi.
Przestała oczekiwać po Wilhelmie i od Wilhelma czegokolwiek, bo jak widać strata to była czasu i nadzieje próżne. Rzecz jasna, Olgę cenił już sobie wyżej niż sojuszników, co się z nim od Krakowa wlekli i sojusz okupili krwią własną i własnych ludzi.
- Zanim zaczniesz jej bronić, bo to po rycersku a ona urocza taka, to sobie przypomnij, żem jej wroga nie była ni wstrętów nie czyniła nijakich. Kreskę dałam na to, by jej ochronę w karczmie przed kniaziem zapewnić. Zasłużyła na brak zaufania własnymi czynami. Z Siwym sama sobie pogawędzę. A jak się pozbieram po żałobie, jeśli żałoba będzie, to tropem lupińskim jadę - poinformowała, bardziej żeby jej nikt w drogę nie właził niż z potrzeby uzgadniania z Tyrolczykiem czegokolwiek. - Za kielichem goni ktoś z naszego rodzaju. Mąż w habit mnisi odziany. Nie boi się ognia. - rzuciła odstręczająco, po czym gębę zawarła, aż szczęki stuknęły o siebie.
- Nie bronię. Stwierdzam fakty.- odparł spokojnie rycerz unosząc lekko dłoń.-Nie masz co się unosić z tego powodu.
I splótł dłonie razem.-Samotnie chcesz ruszyć za lupinami? Czy to... nie lekkomyślne? Nie dość że one agresywne ponad miarę, to i kniaź niechętny samowolnym podróżom na obszarze, który za swą własność uznaje.
- Bynajmniej nie samotnie, nawet jeśli samowolnie. - odpaliła mu Martuś, a zgrzytnęła przy tym zębami, aż iskry niemal poszły.
- Kniaź wnet za wyraz nieposłuszeństwa to odbierze - powiedział niskim głosem jednooki wciąż podpierający ścianę.
-Strasznie drażliwy jest na punkcie swej władzy.- oświadczył Giacomo zgadzając się z krzyżowcem.-I swych reguł.
Gangrelka splotła ramiona na szczupłej piersi. Nie skomentowała owych mądrości, bo rzec by musiała, że samowolność nie tyczyła się ewentualnego braku zgody kniazia, a braku zgody Wilhelma Koenitza.
- Się zobaczy - oznajmiła z godnością i tonem zamykającym dyskusję.
Milos Zach cały ten czas stał z boku jakby go kolejna narada zmęczyła nim się na dobre rozpoczęła.
- W kółko i w kółko mielimy jęzorami i nic z tego nie wynika - głos miał ciężki od rozczarowania. - Trzeba określić co od kniazia chcemy uzyskać i tego zażądać w zamian za pomoc z Leszym. Negocjować chociaż, a nie dawać się rozstawiać po kątach jak służebne dziewki. Niech nam da glejt i kniaziowe błogosławieństwo i informacje o kielichu. Jak odmówi to my odmówimy pomocy. I nie będzie to kwestią tchórzostwa, a braku satysfakcji z oferowanej zapłaty. Za darmo nawet parobki nie robią. I ja też nie zamierzam.
-Jest w tym… problem, bo kniaź nie zażądał naszej obeności. A zaprosił na łowy. Niby jako zaszczyt to było. A bardziej chyba test na lojalność. Możemy odmówić… ale wyjdziemy na niepewnych sojuszników. Możemy się targować, ale Torreadory się targowały ponoć i… kniaź im pogrom zwierzyny urządził przy okazji, a jednego omal nie spalił.- wyjaśnił cicho Giacomo.-Więc sprawa nie jest aż tak prosta.
- Kniaź nauczon do innych porządków. Że tu każdy jego własność - ciągnął Węgier. - Ale tu ma zachód iść. Camarilla. I nowe zwyczaje. Jak będziemy cicho i grzecznie siedzieć, jakbyśmy byli częścią jego synowskiej gromadki, to jak ma on nas poważnie traktować i się liczyć z naszym zdaniem? Mówisz, że to było zaproszenie? - spojrzał na Wilhelma. - Tedy każde zaproszenie można z wyrazami ubolewania odrzucić. Bo obowiązki. Bo rozkazy z Camarilli. Bo głowa boli. Ja cię mam negocjacji uczyć? Jak pójdziemy za darmo i będziemy życie narażać to zaraz się pojawi drugie zaproszenie. I trzecie. Jak nam tak ładnie poszło z Leszym to czemu się nie wybierzemy razem na Diabły? Kniaź nie jest bogiem. Rzec mu “nie” nie trzeba wprost. To się nazywa polityka.
- Tedy twe zdanie... odmówić?- zapytał Wilhelm spokojnie.- Po to się tu zbieramy, by swe opinie wyrazić. Ja spróbuję coś utargować… choćby wiedzę, ale muszę wiedzieć na co wy zgodę dajecie, a na co nie.
-Tu nie Wegry mości Zachu...Tu Litwa. Jak się takie wprowadzanie zachodu udało Krzyżakom na Żmudzi udało, to ci pani Marta może przed snem opowiedzieć. Jasne… my tu Camarilla, ale siłą porządków nauczyć nie zdołamy. Przynajmniej dopóty, dopóki i Miszka i Kościej nie stępią swoich mieczy. Póki czują siłę… póty rządy Camarilli na cienkim włosku wiszą.- wtrąciła Honorata.
- Ja nie mówię żeby kniaziowi wyzwania rzucać - odpowiedział Honoracie. -. Ale potulnie i bez zastrzeżeń przyjmować każdą jego sugestię to dość poniżające. Przyjechaliśmy na Smoleńsk jako trzecia, niezależna siła i jako taka powinniśmy negocjować. Jak mamy przez kniaziem na kolanach łazić to po co w ogóle do Kościeja jechać? Bo mnie się zdaje jakbyśmy już stronę obrali i się jej pokornie słuchali.
-Ja przez długi czas byłam taka. Dumna przedstawicielka Camarilli i jedyne co siem dorobiła to przydomku Wścieklica. Tak nie można.- machnęła ręką Honorata.- Miszę trzeba rozmiękczyć jakoś. Owszem… część z nas może być porywistym koniem wierzgającym pod nim, ale niektórzy powinni być tym miękkim podbrzuszem… co by uśpić jego czujność. Wiem, że Szafraniec chce w nas widzieć trzecią siłą, ale ci tutaj… i Kościej i Miszka widzą w nas bardziej posiłki dla swych wojsk. - wyjaśniła smętnie.
-Ja bym radził a vozdha pójść, by… potem w razie napaści na Kościej mieć właśnie ową pomoc za wymówkę od tego.- poradził Giacomo.
- A ty księżę - pod wąsem zadrgał grymas rozbawienia - radzisz tak, bo sam się, rozumiem, rwiesz żeby z potworem w szranki stawać? Czy sobie w teorii szafujesz cudzym nieżyciem. Wy kościelni macie w tym zdaje wprawę.
- Ty się wyraźnie… mylisz. My kalwini odrzucamy katolicką herezję i papieża.- stwierdził dumnie Giacomo. Po czym dodał.- A jaki interes ugramy na stawianiu się kniaziowi okoniem w tej sprawie? Ot, to nie jest działanie przeciw Kościejowi, pozwoli nam zajrzeć w głębię lasu. Poznać nie tylko vozhda możliwości ale i Miszki. Targowanie się… i stawianie sprawy na zbyt wąskim ostrzu… jest zbyt ryzykowne.
- Zaproszenie dostaliśmy, nie rozkaz - mruknęła przypominająco Marta. - I cokolwiek byś sobie o kniaziu, synaczkach jego i ich manierach nie myślał, to prawda jest taka… że wielce tu o nas na razie dbali. Obchodzili wkoło i całowali w czoło. Przymykali oczy na uchybienia, a mogli, tak, mogli do cholery “negocjować” i kazać płacić. Chociażby mnie, za to co Swartka wykręciła. Kniaź ani żaden z jego pomiotu w niczym żadnemu z nas nie uchybili. Za to my wyjdziemy na chamów, prostaków i kombinatorów, co chcą do Kościeja prysnąć, a tu tylko umocnienia zjechali obejrzeć i zbrojnych policzyć, jeśli się od tego polowania wykręcać zaczniemy. Ja tak to widzę, a kniaź z mego klanu i pewnikiem kombinuje sobie podobnie.
Obróciła się do Koenitza.
- Wytarguj czasu. Nagrody dla tych, co żywotem ryzykować będą. I najważniejsze. Prawo do trofeum. Zwłok, znaczy. To jest bardzo, bardzo ważne - zakończyła z rozmysłem.
Wilhelm skinął głową i spytał jeszcze Milosa.- A więc to pewne… idziemy. Czy ciebie brać pod uwagę Milosu, gdy kniaź zapyta o to z kim pójdę… gdy już się z nim dogadam?
- Wyraziłem swoje zdanie. Co nie znaczy, że bez względu na to co postanowisz służę pod tobą i pójdę tam gdzie mi powiesz bym szedł. Lepiej ja niż dzierlatki - skwitował.
Zofia przysłuchiwała się bez słowa toczącej się dyskusji, jej ramie nadal dookoła ramienia gangreli… Co mogło być jedynym powodem dla którego Marta jeszcze nie czmychnęła.
- … Weźmiemy udział w polowaniu, bo tak jest właściwe i bo nie możemy odmówić bez urażenia Pana Janikowskiego… A Pan Janikowski nagrodzi nas, bo nie będzie chciał obrazić nas po tym jak zaryzykujemy dla niego życie… – skomentowała cicho. - … Jak po rozmowie o polowaniu Wilhelm wspomni mimochodem o tym że przydałby mu się glejt, to Pan Janikowski chyba zrozumie o co chodzi… Tak myślę. – zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć wszystko co jej mentorka mówiła jej o polityce wampirów. – Um… A tak a w ogóle to do czego nas ten glejt uprawnia? Nie wydaje mi się by ktokolwiek o tym wspominał, ahaha, ha ha, ha… – zaśmiała się nerwowo.
- Tenże, o który sprawa idzie, rzecze iż posiadacz jego wolę władcy wykonuje - naświetliła jej Marta. - A jakie jeszcze dodatkowo prerogatywy kniaź da, no to już osobna sprawa. On jest i dla śmiertelników starostą. Ja bym nie pogardziła zezwoleniem na przeszukania i aresztowania herbowych panów braci… nie żeby brak tego miał mnie powstrzymać, jak będzie konieczne.
- … Czy ktokolwiek tu zwraca na takie rzeczy uwagę? – zapytała w pełni poważnie Zocha. – Smoleńscy Torreadorzy chyba nie… Pan Haszko nie… Kościej i jego wampiry na pewno nie… – zamyśliła się. – Znaczy… Jeżeli tu swawola… To nie wiem czy powinniśmy brać dokument mówiący, że służymy Panu Janikowskiemu. – zakończyła markotnie.
- Kniaź zwraca. I kniaziowi ludzie i syneczkowie jego. Nie tylko w lesie starosta ma mir, ale i u całej ludności okolicznej. My zaś, Zofio, to nikim tu jesteśmy w oczach ludzkich. I nie my pójdziemy na służbę, by nieco władzy potrzebnej do działania uszczknąć. Jedno z nas. To z glejtem - objaśniła Marta. - Jakby się okazało, że śmierdzieć to zacznie, to smród nie przylgnie do wszystkich - wskazała zimno i z wyrachowaniem.
-Co prawda to prawda. Kniaź już sobie upatrzył wśród nas faworyta.- stwierdził ponuro Giacomo zerkając na Jaksę.
– Może w przyszłości. – ucięła kandydaturę Jaksy Zofia. - … Ale taki glejt dałby Pani Marcie dużo swobody. A Pani lubi chodzić własnymi ścieżkami. – dodała cicho do gangrelki, ale ciężko było powiedzieć czy krył się w tym wyrzut, czy tylko stwierdzała fakt. - … Zobaczymy co Pan Janikowski zadecyduje.
– A co do Pani Olgi, um… Nie wydaje mi się że powinniśmy jej ufać w tak… Ważnych sprawach jak kielich. Ale… Pani Marta wspominała coś o więźniu lochach Pana Janikowskiego? Może poprosimy ją by się temu przyjrzała? – zaoferowała.
- Pomysł wprost wyśmienity - pokiwała głową Gangrelka.
-To jej go przekażę.- stwierdził Wilhelm nie wdając się w kwestię jego sensowności.
Palce Zosi zacisnęły się odruchowo.
– Ja to zrobię. – zadecydowała natychmiast. - … Jeżeli nie masz nic przeciwko. – dodała przymilnym tonem, rozluźniając pięść.
- Nie wiem… czy to dobry pomysł. Jesteś pewna, że poradzisz sobie z tym?- zapytał ostrożnie Wilhelm najwyraźniej niezbyt zadowolony z tego pomysłu.
– Przekazuje tylko rozkazy, nie? – uparła się Zocha. – Nie musisz się fatygować z takimi drobiazgami. – zapewniła z lekko nieszczerym uśmiechem. Prędzej sama sobie wbije kołek w serce niż da Oldze okazję do przybywania sam na sam z Wilhelmem.
- No.. dobrze.- poddał się wreszcie Wilhelm i uśmiechnął.-jeśli tego chcesz… to ty przekaż owo polecenie.
“I nie pogryź się z nią”- mówiły błagalnie jego oczy spoglądając na nią.
Zosinki zmrużyła oczy w odpowiedzi.
– No co… Przecież nie jestem aż tak kłótliwa…… Nie?
Rozejrzała się w lekkiej panice po pozostałych, szukając wsparcia.
- Raczej zwyczajnie uparta - uspokoiła ją Marta, wypatrzywszy chwilę słabości i wyzwoliwszy się z czułego Zosinego uścisku. - Ale za sto lat na pewno wyhodujesz sobie owe płomienne zacięcie i niezłomność, za które tak cenimy Zelotów.
- … Myślałam, że z tego powodu się nas nie znosi. – odparła zaskoczona wampirzyca, nie wyłapując sarkazmu.
– Um… To ja już pójdę… Odpocznę trochę a potem porozmawiam z Olgą. – pomachała wszystkim i uśmiechnęła się do Wilhelma, która miał jeszcze porozmawiać z Jaksą. – Do zobaczenia przed ucztą!


***


Młoda wampirzyca wciągnęła głośno powietrze – i spuściła je powoli, kładąc głowę na stół w swoim pokoju.
Miała trochę czasu do przyjęcia… Musiała porozmawiać z Olgą, a do tego powinna się przyszykować. Przymierzać suknie, uczesać włosy… Przypudrować nos? Dobrać buty? To robiły damy przed przyjęciem, t-tak?
Poczochrała się po włosach ze zdenerwowania. Musiała się przygotować by wyglądać dobrze. Bardziej niż na poprzednią ucztę. Wtedy czuła że powinna wyglądać dobrze żeby rzutowało to pozytywnie na Koenitza. Teraz….
Teraz chciała wyglądać dobrze dla Koenitza.
Czuła jego krew w swoich żyłach. Nie był to pierwszy raz kiedy piła wampirzą krew, ale…
… Nadal pamiętała więź jaką czuła ze swoim stwórcą. Tę duszące więzy, jak pętla dookoła jej szyi. Jak łańcuchy u rąk i nóg. Ciężkie, obcierające ją metalowe kajdany. Odnawiane co miesiąc. Klatka przed którą nie było ucieczki.
… Ale pamiętała też krew swojej mentorki. Jej była… Przyjemniejsza. Jak ciepły koc w zimową noc. Dotyk dłoni przewodnika w obcym lesie. Poprosiła o nią z własnej woli – i nie żałowała swojej decyzji. Matka Dominika była dobrą kobietą, i cieszyła się z więzi jaką dzieliły. Miała nadzieje że gdyby widziała ją teraz, to popierałaby wszystko co robi.
… Natomiast krew Wilhelma…
Nie była pewna jak to opisać słowami. Przypominała jej… Jak ją ojciec poczęstował naparem ziołowym. Rozgrzewała i uderzała do głowy. Dodawała odwagi i pewności siebie. Sprawiała że czuła się… Spełniona. Jakby zaspokoiła głód z którego do tej pory nie zdawała sobie nawet sprawy.
Uśmiechnęła się do siebie głupawo, pławiąc się w tym uczuciu. Może jednak przybycie do Smoleńska nie było taką znowu złą decyzją…
Zrazu potrząsnęła głową, klepiąc się po policzkach dla otrzeźwienia. To nie był czas na leniuchowanie - miała teraz obowiązki, i musiała je wypełnić.
Niewykluczone że zależał od tego los Smoleńska.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline