Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2017, 18:50   #30
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
- Jestem szejk Salif Abdul Sogobo. A wy coście za jedni?
Madison odłożyła swoją broń.
- Patricia Wineheart i Adrian Tomson. - Uśmiechnęła się do szejka. - Dziękujemy za pomoc.

Mężczyzna zaśmiał się rubasznie. Przełożył swoje M-4 zawieszone na pasku, na plecy.
- Pomoc? Odłóżcie broń i wyjdźcie z samochodu.

Madison powstrzymała się, by się nie skrzywić. Pewnie jak tylko wyjdą zabiorą im wszystko co mają w aucie. Pozostawało mieć nadzieję, że nie znajdą broni ukrytej na dnie plecaka. Powoli opuściła samochód, zostawiając broń,z której strzelała na siedzeniu. Wysiadła dając znak Maxowi by też to zrobił. Nie mieli szans z taką ilością ludzi.
- Nie chcemy robić kłopotów. Niechcący wjechaliśmy tamtym na teren. - Uniosła ręce pokazując, że są puste. - Szukamy jednej osoby.
- Kogo szukacie? - zapytał szejk, dając jednocześnie znać swoim ludziom, aby przeszukali samochód.
- Ojca Gordona. - Madison cały czas zerkała co robią mężczyźni.
- Ojca Gordona? A kim jest Gordon? - mężczyzna najwyraźniej źle zinterpretował słowa najemniczki. - Ty jesteś Gordon? - zapytał wskazują głową Petersona.
- Nie - pokręcił głową Peterson - Gordon to… - najemnik zawiesił głos i wymownie spojrzał w stronę Madison.
- Jak już powiedziałam to jest Adrian. Mój narzeczony. - Madison uznała, że może być lepiej jeśli będą ich uważali za parę. - Mówiąc słowo “ojciec” miałam na myśli, że Gordon jest księdzem.
- Klecha. To źle trafiłaś panienko. To zły czas dla klechów. Ja to w sumie nie ma nic przeciwko nim jeśli tylko czczą Mahometa i Allaha. Jednak moim bracia nie są tak tolerancyjni.

Z tyłu rozległ się zrzucanej na kupę broni. Najemnicy mieli tego sporo. Jeden z ludzi szejka, powiedział do niego coś po arabsku.
- A te zabawki wam po co? - zapytał Salif łapiąc ponownie za karabin.
- Wiemy, że zaginął gdzieś w tej okolicy i że toczą się tu walki. Byłoby bardzo nierozsądne z naszej strony zapuszczać się na te tereny bez sprzętu. - Madison nasłuchiwała, czy rozpozna jakieś słowa po arabsku. Wolałaby wiedzieć na czym stoi.

Mężczyzna mówił w dziwnym dialekcie i nader szybko, ale Madison udało się wyłapać kilka słów: “amerykańska broń, specjalistyczny sprzęt, szpiedzy, śmierć”.

Szejk kiwnął tylko głową, a następnie rozkazał:
- Ismael odbierz paszporty od naszych gości.
Młody mężczyzna w kefiji szczelnie otulającej jego twarz zbliżył się do najemników. Bez słów wyciągnął dłoń po dokumenty. Madison wiedziała, że próba oporu lub odwleczenia oddania paszportów może się źle skończy. W głowie próbowała sobie przypomnieć, gdzie schowała swoje prawdziwe dokumenty.
- Muszę państwa zaprosić do mojego wozu. - rzekł z uśmiechem szejk.
- Nie chcielibyśmy zajmować panu czasu, panie Sogobo. - Madison starała się utrzymać pogodną minę. - Myślę, że każde z nas ma tu swoją robotę do wykonania.

Szejk nic już nie odpowiedział. Ruszył w stronę samochodu, a stojący za Madison mężczyzna, szturchnął ją w plecy lufą swojego karabinu.



W drodze

Kolumna aut ruszyła. Madison i Peterson siedzieli na tyle terenóki szejka. Ten siedział z przodu na miejscu obok kierowcy.
Odwrócił się w stronę najemników i zapytał.
- A teraz szczerze, jak wy to mówicie, jak na spowiedzi. Coście za jedni? I lepiej darujcie już sobie te wasze bzdurne historyjki. Prawdy i tak się dowiemy, wcześniej, czy później. Dla was będzie lepiej, jak stanie się to szybciej. Oszczędzicie sobie wielu kłopotów i bólu.

Madison była poirytowana. W aucie został placek, a co za tym idzie jej broń i dokumenty. Nie potrafiła wyczuć tego faceta. Uznała jednak, że oscylowanie w okolicy prawdy będzie najwygodniejsze.
- Jesteśmy najemnikami od znajdywania ludzi. - Uśmiech z jej twarzy znikł. Z powagą wpatrywała się w plecy szejka. - Wynajęto nas do znalezienia księdza Gordona. Nie mamy zbyt wielu informacji.

Sogobo uśmiechnął się prezentując rząd doskonale bialych zębów.
- Widzę, że rozsądna z ciebie osoba. - pokiwał w uznaniu głową - Kto was wynajął? I kim jest ten klecha?
- Inny klecha z Bamako. - Madison wyjrzała przez okno starając się ocenić, w którym kierunku jadą. - Gordon zostawił mu niewygodny towar w magazynach. Jakbym wiedziała w co się ładujemy nie robiłabym tego za taką kasę.
- Co to za niewygodny towar?
- Zamknięte skrzynie z niewiadomego źródła, podobno z lekami, ale książulek ma podejrzenie, że może być tam coś więcej.

Kolumna partyzantów zmierzała wyraźnie w kierunku miasta. Mogło to oznaczać, że Mopti zostało zajęte przez rebeliantów i nie wróżyło nic dobrego zarówno w kwestii ich misji, jak i ogólnego bezpieczeństwa.


- A od kiedy to leki są niewygodnym towarem? - zapytał bardzo ironicznie szejk - Masz mnie za idiotę? Jak wspomniałem prawdę i tak poznamy. W ten czy inny sposób. Zatem jeszcze raz pytam, co było tym niewygodnym towarem.
- Nie mam ciebie za idiotę. Tak jak powiedziałam, księżulek ma podejrzenie, że jest tam coś jeszcze. Prawdopodobnie broń. - Madison pozwoliła sobie na lekki uśmiech. - A to już chyba nie jest wygodne? Szczególnie gdy magazynów pilnuje wojsko.
- Nie pierdol koleżanko. Przyjęłaś misję, nie wiedząc o co dokładnie chodzi. Nie wierzę.Ty i twój przyjaciel nie wyglądacie na pierwszych lepszych frajerów. Co wiesz o tym Gordonie?
- Ksiądz jak ksiądz, założył jakiś kościół, sprowadzał leki. - Madison starała się wyczuć nastrój szejka. - Włamaliśmy się do tego magazynu i wiemy, że broń tam była. Jak dla mnie oznacza to więcej forsy, więc zaryzykowaliśmy. Jakie masz wobec nas plany?
- Ja nie mam żadnych - odparł ze stoickim spokojem Sogobo - Wszystko w rękach Allaha i imama Samake.

Konwój zbliżał się właśnie do przedmieści Mopti. Popołudniowe słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Na rogatach miasta sały wozu pancerne malijskiej armii do których przytwierdzono czarną flagę z wypisaną na niej szahadą.
Madison nie miała już żadnych wątpliwości, że miasto zostało zajęte. To oznaczało dla nich poważne kłopoty. Teraz gdy wpadli w ręce islamistów musieli przede wszystkim myśleć o ucieczce. Misja ratunkowa córki Stevensona musiała zejść na drugi plan.

Kobieta z niepokojem przyglądała się miastu. Jak większość tego typu osad w Afryce, kojarzyła się jej z jednym wielkim slumsem. Uważnie, przyglądała się drodze, którą jechali, starając się zapamiętać, jak mogą się wydostać z tego bagna.


Z tego co udalo się jej zaobserwować miasto nie nosiło specjalnych oznak walki. Mopti wyglądało trochę tak, jakby partyzanci z zaskoczenia wzięli miasto lub nawet - lokalne wojsko poparło ich.

Przejeżdżając między kolejnymi barakami, straganami, budami, ludźmi handlującymi z rozłożonych na ziemi gazet, dotarli do centrum. A przynajmniej Madison uznała, że to centrum bo stał tu spory budynek, który chyba był niegdyś siedzibą władz. To przed nim ich wyładowano, po czym sprowadzono do piwnic, gdzie jest prowizoryczne więzienie. Ulokowano ich w sąsiednich celach. Ściany, co zauważyła już błyskawicznie, były cienkie i spokojnie mogli sobie porozmawiać. W jaki sposób ja to pocieszyło? Żaden.
Nie mieli papierów, broni, byli w centrum islamskiego miasta i musieli się stąd wydostać, zanim… Madison nie mogła się zdecydować czy po prostu ich zabiją czy też postanowią wcześniej torturować. Świadomość tego, że jej jedynym kompanem jest facet, który potrafi się zaciąć ze stresu jakoś też nie poprawiała jej nastroju.
 

Ostatnio edytowane przez Amon : 22-03-2017 o 18:30. Powód: zamkniecie wątku
Aiko jest offline