Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2007, 19:05   #19
Diakonis
 
Reputacja: 1 Diakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znany



Słońce właśnie zachodzi, niebo zrobiło się pomarańczowo różowe. Delikatny wiatr niesie ze sobą orzeźwienie. Zapowiada się piękna noc zabawy i ucztowania
Służba na zamku czyni już ostatnie przygotowania. Na korytarzach wszędzie wiszą płótna z herbem księcia Azouna IV. Wszystko jest dopinane na ostatni guzik ażeby za pół godziny rozpocząć bankiet. To samo na rynku gdzie zebrały się ogromne tłumy ludzi czekając na ogłoszenie rozpoczęcia inauguracji urodzin księcia. Na scenie artyści już tylko czekają na herolda, ażeby przedstawić swoje programy przygotowane specjalnie na tą okazję. Słowem wszyscy czekają na rozpoczęcie uroczystości, które ogłosi sam Książę Azoun IV Obarskyr na Królewskim Bankiecie.

Volstagh

Volstagh przysiadł sobie z tyłu karety na wielkich okutych skrzyniach, modląc się ze wszystkich sił żeby peleryna działała jak należy. Kolejka była długa, a wokół niej chodzili strażnicy, więc gnom został zmuszony do usadowienia się na jednej z ostatnich karoc. Minęło pół godziny kiedy wreszcie powóz dotarł do bramy. Strażnicy rozmawiali chwile z woźnicą, następnie z pasażerami. Gnom natomiast trząsł się niespokojnie kiedy strażnicy oglądając karetę stali na wyciągnięcie ręki od niego. W końcu przejechali przez bramę. Volstagh dopiero w stajni odważył się zejść z bagaży. Ostrożnie przeszedł przez stajnię unikając krzątających się tam koniarzy. Wyszedł na dziedziniec i skierował swe kroki w kierunku zamku. Tutaj jeszcze musiał uważać i nie mógł zdjąć peleryny. W pewnym momencie usłyszał jakiś krzyk, gnom odruchowo skulił się i zamarł w bezruchu. Po chwili w jego kierunku przybiegli dwaj strażnicy. Serce Volstagha zabiło mocniej.
- Arriadzie, widziałeś to co ja?
- Na przenajświętsze oko Helma, tak Mitrumie!
- Co to było? Wyglądało jak wielgachny zielono żółty trol ze skrzydłami.
- To była jakaś bestia przypominająca wielkiego owada ze smoczym ogonem.
- A jużci musiało nam się przewidzieć bo tu nic nie ma. –
- Alem się przestraszył. Dobrze że na dziedzińcu nikogo nie było.
- No, zobaczyliby nasze przewidzenia i by się przestraszyli i nici by było z urodzin księcia
- No, ale byłoby głupio gdybyśmy zniszczyli księciuniowi urodziny


Dwaj nie grzeszący rozumem strażnicy odeszli od Volstagha, a on mógł bezpiecznie skierować się do zamku. Gnom upatrzył sobie wejście dla służby jako że było ono nie chronione i z łatwością przedostał się przez ogromną kuchnię na jeden z wielu korytarzy w pałacu. Teraz wystarczyło znaleźć Vanticusa. Tylko jak znaleźć jedną osobę w tak wielkim zamku w dodatku w dniu uroczystości kiedy było tyle gości.

Splamiony


- Wyobraź sobie że wiem że stanie na krawędzi jest niebezpieczne, ale to niestety jedyne ryzykowne zajęcie wyzwalające we mnie adrenalinę na jakie może sobie pozwolić młoda kontessa na wydaniu jak ja. Jeżdżę z ciotką, która obiecała mojemu ojcu wydać mnie za odpowiedniego męża. Z początku byłam ciekawa podróży, ale teraz wiem że równie dobrze mogłabym się nudzić w domu. Wyrwałam Cię, bo po prostu chciałam z kimś pojechać na to urwisko, które widziałam z okna. Jak powiedziałeś samej byłoby niebezpiecznie, więc poprosiłam Ciebie. Najchętniej zmieniłabym to monotonne dworskie życie jeszcze dziś, ale nie może mnie zabraknąć na uroczystości więc mam nadzieję że będziesz nam towarzyszył to może umilisz mi czas rozmową. Zazwyczaj na takich balach zabawiają mnie młodzi szlachetkowie swoimi przechwałkami albo historiami z polowań. Mam już tego dość. -

Latilien mówiła coraz szybciej. Zobaczyłeś błysk w jej oczach kiedy patrzyła w dal, ciekawość świata, chęć przeżycia przygody. Chciałeś coś jej odpowiedzieć, ale Latilien odsunęła się od krawędzi, wskoczyła na konia i pognała w stronę miasta. Po chwili ją dogoniłeś wtedy ona zwolniła. Znów była taka jak rano, uśmiechnięta, radosna... i wyzywająca. Miała twarz skierowaną przed siebie, ale kilka razy zauważyłeś jak spogląda na Ciebie. Gdy wróciliście na zamek było koło południa. Udaliście się najpierw oboje do stajni, a później do zamku.

- Uważajmy teraz. Nie chciałabym żeby ciotka dowiedziała się że byłam konno na skarpie. Jeżeli spyta Cię gdzie byłam to odpowiedz, że w mieście na placu i na straganach. – Latilien uśmiechnęła się do Ciebie po czym powoli ruszyła w stronę jej pokoju.
- Dziękuję za przejażdżkę Leekanie –
rzekła Latilien znikając za drzwiami swojego pokoju. Stałeś jeszcze chwilę patrząc na drzwi. Zachciało się przygód powabnej szlachciance. W najlepszym wypadku po wyjechaniu na trakt złapaliby ją bandyci zbili, zgwałcili a potem zostawili gdzieś w przydrożnym rowie. Takie są prawidła świata. Dziwne. Wyobraziłeś sobie krzywdę tej dziewczyny, a jednak nie wzbudziło to w Tobie żadnych emocji, choć przed chwilą zdawałeś się być co najmniej zainteresowany tą młodą osóbką. Odszedłeś do swego pokoju, gdzie po chwili ktoś przyniósł Ci obiad. Zjadłeś jak zwykle w samotności. Kilka godzin zajęło Ci chodzenie po zamku. Przyglądałeś się tym wszystkim gościom którzy zjechali na uroczystości. Zwiedziłeś cały zamek razem z ogrodami, dziedzińcem i kilkoma innymi budynkami do których udało Ci się dostać. W końcu wróciłeś do swojego pokoju żeby położyć się na chwilę na łóżku. Nie byłeś zmęczony, ale potrzebowałeś po prostu położyć się i przemyśleć kilka kwestii.

Elaraldur

Szedłeś korytarzem szukając jakichś znajomych twarzy wśród krzątających się gości. W tym natłoku ludzi trudno było kogoś znaleźć. Główna sala bankietowa jeszcze była nie otwarta, najwidoczniej czyniona tam jeszcze ostatnie przygotowania. Goście zbierali się powoli w ogrodzie, gdzie dyskutowali i przechadzali się wśród fontann i rośliny przy akompaniamencie kwartetu smyczkowego. Sam postanowiłeś jeszcze chwilę tam nie schodzić, zamiast tego wyszedłeś na jeden balkon przystający do korytarza i siedząc na balustradzie zagrałeś jedną ze swych kompozycji, „Blask Odeironu”. Grałeś spoglądając od czasu do czasu na kręcące się pod Tobą towarzystwo gości. Zobaczyłeś posłów z różnych krajów, byli tam między innymi panowie w barwach Tethyru, jeden Amnijczyk z jakąś kobietą, a nawet trzech Calimshytów trzymających się nieco na uboczu. Wśród szlachty Cormyrskiej rozpoznawałeś herby najważniejszych domów, a także wiele innych pomniejszych, których nie dane Ci było znać. Widziałeś, że wśród towarzystwa kręcili się Purpurowi, ubrani w galowe mundury, z rapierem przy boku, widać wzbudzali zainteresowanie wśród dam.


Everon

Przebrałeś się strój galowy. Trochę dziwnie czułeś się w tych odświętnych czarno czerwonych szatach. Zszedłeś na dół, do ogrodu gdzie większość gości przechadzała się czekając na przyjęcie. Bankiet miał zacząć się za jakiś czas toteż tutaj spędzali czas przy muzyce kilku grajków. Wszedłeś pomiędzy nich. Była to głównie szlachta, posłańcy, posłowie. Widziałeś tam najróżniejszych przybyszy z najdalszych zakątków Faerunu, było kilku Elfów z Thethyru, była grupa trzech krasnoludów stojących na uboczu, były dwóch gnomich posłańców najwyraźniej z różnych państw gdyż różnili się od siebie znacznie i kłócili bez przerwy. Skierowałeś się w dalszą część ogrodu gdzie ciżba nie była tak stłoczona. Widziałeś jak ukradkiem przyglądają Ci się oficerowie Purpurowych Smoków. Najwidoczniej lustrowali każdego, a Ty nie miałeś najprzyjaźniejszej aparycji. Przechadzałeś się wśród drzew i fontanna nawet nie udając że podziwiasz ogród, bardziej twoje myśli zajmowała osoba twojego informatora. Powąchałeś jeszcze raz list od niego, pachniał wanilią, cynamonem i czymś jeszcze jakimś owocem chyba. Najwyraźniej była to kobieta, to chyba u nich całkiem normalne że perfumują swoje listy, ale miłosne na litość boską, a nie służbowe.
 

Ostatnio edytowane przez Diakonis : 29-05-2007 o 19:17.
Diakonis jest offline