Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2017, 19:02   #20
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
- Ubieraj się - poleciła szybko bardka, przerywając małe spa. Zadziwiająco szybko przechodząc ze stanu rozleniwienia w stan gotowości.
- Może potrzebują pomocy… masz broń?
- Nie... nie potrzebuję. Muszę się tylko niepostrzeżenie wymknąć. Najlepiej się przydam jako smok - wyjaśniła Godiva szybko się ubierając. - Ucieknę w szuwary, a potem przylecę.
- Jeeesteś tego pewna? - Tancerka mocno powątpiewała w plan smoczycy, ale w końcu nie wiedziała jak wyglądała sytuacja eskapady.
- Mam kij Jarvisa, ale daleko mi to umiejętności Yasavi - zawahała się. Po chwili obie usłyszały trzask łamanych desek i poszycia w oddali oraz... ryki. I kolejny huk broni palnej.
Chaaya chwyciła za tunikę, która leżała złożona i zapomniana przez wszystkich w kącie pomieszczenia wraz z nowymi zakupionymi ubraniami. Narzuciła ją szybko na siebie, po czym odnalazła jedyny przedmiot i zarazem broń, jaką miała przy sobie w mieście przemytników. Wachlarz.
- Zapomnij o przemianie… bierz kij i idziemy obie. Jeszcze tylko brakuje by po całej walce wpadli na pomysł zabicia smoka…
Wybiegły na pokład i póki co nie dojrzały nikogo z członków wyprawy. Za to dostrzegły coś innego.
Macki…

Te wynurzały się ze statku niczym z kokonu jakiegoś owada, atakując rój latających… kłów? Nie był to łatwy… ani też zwyczajny cel. Nic dziwnego więc, że owe macki na oślep walczyły z wirem ostrych jak sztylety lewitujących zębów. Tylko gdzie się podziała reszta?
- Żyją… - pocieszyła bardkę Godiva. - Jarvis jest ranny. Ale żyją.
Bardka stała oniemiała i przyglądała się wielkim mackom zawzięcie machającym w powietrzu i dopiero po chwili zareagowała na komunikat.
- Eeee… gdzie są? - odwróciła się za siebie, szukając wzrokiem ostatniego załoganta pilnującego steru. - Musimy stąd odpłynąć bo i nas zatopi jak stwierdzi, że we wraku nie jest już tak bezpiecznie jak kiedyś…
- Jeszcze w środku.. duża z niej bestia i głodna chyba. Walczą z drugą z jej macek. Pierwszą odrąbali. Powiem Jeoffremu żeby odpłynęli - odparła Godiva i pognała na mostek. - Tylko nie ryzykuj, zaraz wrócę.
Chaaya popatrzyła na mackę, obejrzała się za smoczycą, spojrzała ponownie na mackę i… ruszyła abordażować wrak. Nie mogła stać i się gapić, musiała jakoś pomóc, choćby dając się złapać wielkiej ośmiornicy. Od tego była w skrzydle, od poświęcania się sprawie.
A teraz nie była sama… był z nią Starzec... podobno.
Jak twierdził, był potężny i nie dałby jego naczyniu zrobić krzywdy, więc czas było sprawdzić drakońską prawdomówność.
- “Ty też już nie jesteś słabą kobietą, jaką byłaś gdy Janus cię znalazł.” - Myśl Starca odezwała się w jej głowie, gdy zeskakiwała z ruszającego statku wprost na ląd. Widziała jak stary okręt, dosłownie pęka w szwach. Jak się sypie, jak macki machając walczą z rojem kłów.
Tancerka jednak nie odpowiedziała, zbyt mocno skupiona na obserwowaniu toczącej się walki. Ponownie poczuła, jak w jej umyśle pojawiają się słowa, których nigdy nie znała i poznać nie powinna. Magia daleko wybiegająca za jej talenty i zdolności.
Skupiła się na nich, nawiązując więź z czarownikiem. ~ Opisz mi dokładnie gdzie jesteś… ~ Przymknęła oczy, powoli kreśląc znaki w powietrzu i wypowiadając magiczną inkantację teleportacji. Nie wiedziała, czy Pradawny pozwoli jej użyć dwa razy swojej mocy, ale musiała zaryzykować.
Jarvis zrobił coś czego bardka się spodziewała. Otworzył się na nią. Zamiast opisu… zobaczyła to co on. Niewątpliwie było to coś… niezwykłego. Wszak wiedziała, że nie radził sobie z tym tak dobrze jak Gniewomir. Ale zobaczyła… ciemną salę, uciętą mackę… potwory i Yasavi szarpiące się z mackami i kapitana strzelającego do kolejnej macki z rewolweru. Wiedziała gdzie jest!
Chaaya zatrzymała ten obraz, utrwalając go w swej pamięci, ostatecznie skupiając się na samym zaklęciu, którego słowa z rozwagą i uczniowską starannością dopowiedziała właśnie do końca.
Nie zdążyła nawet murgnąć, gdy obraz z jej głowy pokrył się z tym przed własnymi oczami. Przez chwilę nie wiedziała, czy sobie tego nie wyobraziła, ale podmuch powietrza i grad drzazg szybko sprowadził ją do rzeczywistości.
- Wszyscy do mnie! - krzyknęła z całych sił, rozglądając się za Jarvisem, gdyż tak naprawdę to tylko po niego tutaj przybyła.
Kapitan podciągnął rannego czarownika do Chaai, także i Yasavi do niej podbiegła. Teraz wystarczyło powtórzyć formułkę i… po kilkusekundowej recytacji, która jawiła się wszystkim niczym tysiąc godzin, nagle wszyscy znaleźli się nie gdzie indziej… a w mesie, na własnym statku, daleko od brzegu z ośmiornicą.
Chaaya ścisnęła mocniej wachlarz w dłoni, po czym odwróciła się na pięcie i zdzieliła nim kapitana w twarz.
- Co do! - wrzasnął Pasqual, ale potem jego wzrok skupił się na brzegu. Wściekły drapieżnik oswobodził się ze swej zbroi

jakim był wrak statku i ruszył za uciekającym parowcem, który pędził pełną parą, lekki, o małym zanurzeniu…
Szybkość okazywała się przewagą zwiększającą odległość między nimi. A kapitan po wpadnieciu do kotłowni, był zajęty dorzucaniem węgla do kotłów.
- Oberwał macką… chyba żebra mu obito - wyjaśniła Yasavi pomagając bardce i smoczycy zanieść Jarvisa do jego kajuty. Do ich kajuty. - Twardy jest… wyżyje.
Gdyby nie to, że czarownik potrzebował opieki, pewnie jeszcze raz zdzieliłaby Pasquala w ten głupi pysk, co by mu te durne pomysły powybijać ze łba raz na zawsze.
Na szczęście dla nich obu, skończyło się tylko na nienawistnym spojrzeniu zwężonych oczu, które zwiastować mogły prawdziwe piekło… w przyszłości.
- Co was nagrało, żeby z tym kurwa walczyć? - ofukała wojowniczkę, klepiąc się wachlarzem w dłoń jakby przymierzała się do i Yasavi przywalenia.
- Nie planowaliśmy walczyć. Ośmiornica przyczaiła się i gdy byliśmy już w środku okrętu, zaatakowała mackami i próbowała odciąć drogę odwrotu. Mogliśmy walczyć, albo dać się złapać. Musieliśmy sobie wyrąbać sobie drogę. Twój mężczyzna… nas uratował. Możesz być z niego dumna. - stwierdziła Yasavi nie przejmując się wybuchem gniewu Chaai. A raczej rozumiejąc go.
“Ja ci kurwa dam mojego mężczyznę…” Bardka aż zadrżała ze złości, gryząc się w język by nie zwymyślać wszystkich jak leci po równo.
Poczuła dziwne łaskotanie we wnętrzu, jakby coś lub ktoś ją podglądał z zaciekawieniem i niejakim rozbawieniem.
Nveryioth… to na pewno ta mała pijawka emocjonalna. Tylko on lubował się w spijaniu pianki z kielicha jej negatywnych emocji.
Rozłożyła zamaszystym ruchem wachlarz, tylko po to by go złożyć i tak przez kilka chwil powtarzała tę czynność, powoli sie uspokajając. Ostatecznie odwróciła się plecami do rogatej kobiety, spoglądając na Jarvisa w łóżku. Uśmiechnęła się nieznacznie i podeszła kucając u brzegu pryczy.
~ Bardzo cię boli? ~ zapytała z troską, głaszcząc go delikatnie po czole.
~ Prawie w ogóle. To tylko draśnięcie ~ odparł telepatycznie, siląc się na zawadiacki uśmiech. Po czym już poważniej dodał. ~ Żebra bolą, ale oddycham bez problemu. Dwa chyba złamane, ale żadne nie przebiło płuc.
Na czarownika patrzyła szóstka zmartwionych, kobiecych oczu.
~ Kłamca i to mizerny… ~ odparła cierpko, wstając by móc rozpiąć mu ubranie na klatce piersiowej. ~ Uleczę cię… może złagodzi to trochę twój ból… ~ odwróciła się na chwilę.
- A ty i kapitan jesteście ranni? - spytała, ponownie skupiając uwagę na czarowniku, delikatnie kładąc mu dłonie w miejscu uderzenia, gdzie skóra zaczynała zmieniać kolor na wściekły czerwony pomieszany z fioletowym.
Zanuciła cicho, by w końcu zaśpiewać łagodna pieśń, niczym kołysankę. Znał ją, bo nie raz miał okazję jej słuchać, niestety za każdym razem w podobnie nieprzyjemnych okolicznościach. Jedynie słowa dalej pozostawały dla niego zagadką, bo wciąż były w obcym języku.
- Taaa… oberwało się mi - rzekła Yasavi oglądając swe okrwawione udo. - Kapitan strzelał z broni palnej, więc trzymał się z tyłu. Nic mu się nie stało, ale ja na pierwszej linii walczę.
Czarownik zaś tylko się uśmiechnął i skinął głową.
Z kolejnymi wersami pieśni, wybroczyny na ciele mężczyzny zaczęły blednąć, by w końcu całkowicie zniknąć. Chaaya miała nadzieję, że ten drobny zabieg złagodził ból jej towarzysza.
Odwróciła się do wojowniczki, przyglądając się jej nodze.
- Jeśli chcesz mogę zasklepić twoje rany lub opatrzeć… - zaproponowała spolegliwym tonem, choć jej spojrzenie było dość chłodne.
- Byłoby miło - odparła z uśmiechem Yasavi nadstawiając nogę na leczenie.
Bardka przyklękła na jedno kolano by mieć lepszy ogląd na ranę, po czym nałożyła na nią swoje dłonie, jednakże nie dotykając skóry. Ponownie przywołała leczniczą moc, swą łagodną pieśnią, zabliźniając rozcięte tkanki.
Po chwili nie było prawie śladu po obrażeniach.
- Powinnam przygotować posiłek. - Odezwała się po wszystkim, wstając z podłogi.
- Przyniosę ci posiłek do łóżka… - Nie brzmiało to jak oferta pomocy, zważywszy, że kobieta zaraz wyszła trzaskając za sobą drzwiczkami.
Yasavi wyszła chwilę później, zostawiając Godivę z Jarvisem. Smoczyca wpierw dopilnowała, by czarownikowi było wygodnie i spacyfikowała wszelkie jego pomysły wstawania z łóżka… posuwając się, aż do gróźb. Po czym ruszyła za Chaayą, by pomóc jej w gotowaniu.
Ale nie było w czym za bardzo pomagać, gdyż potrawy były proste jak budowa cepa… wrzucało się po kolei składniki, dusiło, przyprawiało i serwowało.
Tancerka zdążyła już podsmażyć cebulę, uprażyć przyprawy i przygotować sos… zostało tylko ugotowanie twardych warzyw i mięsa, ale to robiło się samo.
Dziewczyna stała i przyglądała się mijanej zieleni, od czasu do czasu uchylając pokrywę gara, mieszając chochlą zawartość.
- Nie boli go już tak. Trochę zmęczony, ale twoja pieśń pomogła mu z obrażeniami. Dojdzie wkrótce do siebie - rzekła tak niby mimochodem Godiva.
- Nie dawaj Pasqualowi jedzenia… niech z głodu zdechnie, przygłup jeden - burknęła pod nosem Chaaya, odgarniając włosy za ucho. - Wilk morski od siedmiu boleści… - Bardka nie chciała już mówić, że cała trójka była, według niej, siebie warta.
- Zniszczyli nam popołudnie… nie użyłyśmy w końcu pachnideł, które zwinęłaś Yasavi… - jej głos złagodniał i nabrał wesołości pomieszanej z cieniem smutku.
- Nooo.. szkoda by było, gdyby się zmarnowało. A Pasqualowi zawsze możemy za bardzo przyprawić. Wypadki chodzą po posiłkach, prawda? - rzekła niewinnym tonem Godiva, z mało niewinnym uśmieszkiem.
Dziewczyna nie odpowiedziała, mieszając zawzięcie w garze. “Wypadki” w posiłkach, i to śmiertelne, bywały tylko ze skorpionim jadem, a tego nie miała, więc kapitan zaśnie dziś o suchym pysku.
- Za jakiś kwadrans będzie gotowe - mruknęła cicho, zdejmując parujący ryż, by odstał i dogotował się pod pokrywką.
- Ja zaniosę reszcie… a ty Jarvisowi. Może być? - zaproponowała smoczyca, czekając przy garach na gotowy posiłek.
- Nie chcesz iść do niego? - zdziwiła się lekko propozycją Godivy, ale nie oponowała za bardzo, jakby jej nie zależało.
- Mam go cały czas w głowie… - przypomniała smoczyca i wzruszyła ramionami. - Poza tym… mam wrażenie, że wolałbyś teraz nie widzieć twarzy reszty załogi, prawda?
- To co bym wolała, a czego nie, nie jest istotne w tejże sytuacji… mam obowiązki z których muszę się wywiązać - przypomniała jej tancerka, spoglądając koso na Niebieską. - Ale niech tak będzie, zaniosę mu jedzenie. - Chaai nie chciało się licytować, wolała po prostu machnąć ręką. - Zjem razem z nim.
- Obowiązkiem twoim na tym statku jest gotowanie posiłków. Roznoszenie już niekoniecznie. Ostatecznie sami mogą przyjść po jedzenie - odparła z uśmiechem smoczyca i dodała wesoło. - Poza tym... też chcę być pomocna.
Bardka nie chciała mówić, że kapitan ma w obowiązku bezpiecznie dostarczyć ich do miasta, a tymczasem naraził ich wszystkich na niebezpieczeństwo. Oczekiwanie na posiłek odbyły więc w posępnym milczeniu i kiedy jedzenie było gotowe, kobiety wspólnie rozporządziły porcje.
W tym jedna przypilnowała drugiej, by nie nałożyła kapitanowi jedzenia, za to innym nie poskąpiła w dokładkach.
- Smacznego. - Tancerka pożegnała się z Godivą, zabierając talerz z podwójną porcją curry, udając się do kajuty w którym rezydowała z Jarvisem.
Czarownik już odpoczywał, przykryty kocem, po części z powodu ran, po części zapewne z powodu gróźb. Bądź co bądź Godiva była smokiem, a smoki mają wrodzony pęd do dominowania nad otoczeniem. No i dochodził instynkt macierzyński niebieskoskrzydłej.
- Co takiego smakowitego dziś przygotowałaś? - spytał tawaif, gdy zamknęła za sobą drzwi.
- To co zawsze - odparła rozbawiona widokiem posłusznie leżącego pod kocykiem czarownika. Przysiadła na krawędzi łóżka podając mu talerz, ale szybko się zreflektowała. - Nakarmić cię, czy sam dasz radę?
- Dam radę, ale wolałbym być nakarmiony - zażartował Jarvis przyglądając się jej obliczu.
- Nie za dobrze ci? - spytała unosząc jedną brew do góry, ale zatrzymała talerz przy sobie, ostrożnie mieszając łyżką sos z ryżem. Jej wzrok rzadko podnosił się znad parującej strawy. Przysunąwszy się bliżej, położyła talerz na kolanach, po czym trzymając dłoń pod łyżeczką podmuchała na porcję, po czym przysunęła mu ją do ust. - A teraz bądź grzecznym chłopczykiem i zrób aaa…
- Aaaa… - Jarvis był posłuszny i nieco rozbawiony sytuacją. ~ Za dobrze… ale trzeba łapać dobre chwile, kiedy trwają.
- Łap, łap… zwłaszcza, że mogłeś zginąć - odparła chłodno z zimnym spojrzeniem, ale w karmieniu była delikatna i uważna.
~ Nie możemy zawsze uciekać od zagrożenia. Zresztą tym razem próbowaliśmy, ale było trudno.. ten statek był pułapką. Znaleźliśmy kości… ośmiornica ukryta w jego trzewiach, używała go jako wabika. ~ wyjaśnił telepatycznie Jarvis grzecznie dając się karmić.
- Wabika na idiotów… przechytrzyło was durne zwierze - fuknęła wściekle, dzwoniąc sztućcem o talerz. - Martwiłam się o ciebie, nie chce się martwić - odparła z frustracją w głosie, dzióbiąc go łyżką w usta, by szybciej je otworzył.
- Przepraszam… że musiałaś się martwić - odparł czarownik smutno, po czym powrócił do bycia karmionym.
Chaaya pokiwała tylko głową nic nie odpowiadając. Przez chwilę “jedli” w ciszy, gdy w końcu bardka zapytała - Daleko do miasta?
- Na moje oko, jutro lub pojutrze dopłyniemy do granic miasta. A potem jego serca. - Uśmiechnął się lekko. - I tam skończy się nasza podróż na tym parostatku.
- Mhm… ciesze się - odparła z ulgą, również uśmiechając, choć nieco blado. - Załatwiłam Nveremu przemianę… - pochwaliła się swoim małym osiągnięciem.
- Ugłaskałaś Starca… Nie będzie już ci sprawiał kłopotu? - Uśmiechnął się lekko Jarvis na te słowa. - Nvery już wie? Jak zareagował?
- Pewnie leży gdzieś skacowany w ładowni - wysiliła się na dowcip. - Nie wiem kto komu sprawia większe kłopoty… ale postaram się być lepszym naczyniem.
- Cóż. W końcu i jemu i nam zależy na tym samym - stwierdził czarownik. - Jak to jest? Bo chyba to coś innego niż więź między tobą, a Nverym.
- Trochę… dziwnie - zmarszczyła brwi zastanawiając się chwilę. - Nveryioth jest gościem, niczym powiew wiatru w moich myślach, ale Starzec. Jest we mnie ciągle… zupełnie jakby stał mi za plecami, a może ja jemu? - Wzruszyła ramionami. - Kiedy śpi nie jest tak źle, ale kiedy się objawia jego myśli są moimi zupełnie jakbym to ja je pomyślała.
- To inaczej niż w przypadku opętania, wtedy jesteś więźniem we własnym ciele. - Zamyślił się Jarvis najwyraźniej coś rozważając w głowie.
- Wtedy w mieście… gdy przejął nade mną kontrolę, poczułam się jak w klatce, która powoli napierała na mnie ścianami… - Chaaya przywołała posępne wspomnienia. - To jest jak rywalizacja, walka o panowanie nad zmysłami.
- Chęć dominowania jest naturą zarówno chromatycznych smoków jak i demonów. Ale uważaj na diabły… te nie chcą dominacji. Te będą kusić, sugerować, manipulować tobą. - Jarvisa myśli nieco odpłynęły. Co sam czarownik zauważył i speszony dodał. - Niemniej Starzec uczynił to tylko tam i jak dotąd… pomaga ci w kłopotach. Więc o ile nie będziemy działać wbrew jego planom… nie powinien się tak budzić.
Bardka wzruszyła ramionami, mieszając powoli w talerzu. - Najadłeś się?
- Tak… najadłem. Dziękuję. - Uśmiechnął się w odpowiedzi czarownik.
Kobieta kiwnęła głową, po czym zabrała się za dojadanie tego czego nie zjadł Jarvis.
- Bardzo smaczne - pochwalił jej posiłek czarownik, przyglądając się jak je. Ostrożnie wysunął dłoń i musnął pieszczotliwie jej włosy. Delikatnie jakby nie chciał jej spłoszyć.
- Nie musisz kłamać, kucharka ze mnie żadna… - zażartowała uśmiechając się pod nosem. - Ale dziękuję.
- Nie kłamię. Wychodzi ci to gotowanie. Lepiej niż mnie na pewno. - Zaśmiał się pod nosem czarownik i zacisnął zęby. Żebra… choć podleczone magią bardki nadal bolały. Powinno to jednak przejść wkrótce całkiem.
Chaaya przyjrzała się w zatroskaniu mężczyźnie.
- Leżysz wygodnie? Może poprawię ci poduszki… - wstała z łóżka odkładając talerz na ziemię. - Będę spać na ziemi, byś miał więcej miejsca…
- Wolę byś spała przy mnie… - stwierdził stanowczo Jarvis, gdy ona poprawiała mu poduszki. - Szybciej wyczujesz jakby coś było nie tak, a ja i tak nie rzucam się podczas snu.
Tancerka nie wiedziała co miałaby niby wyczuć. Nadchodzące niebezpieczeństwo? Spanie na podłodze nie przytępi jej zmysłów, może je nawet wyostrzyć. Dopiero wzmianka o “rzucaniu” się naprowadziła ją na trop koszmarów sennych, o których wspominała Godiva. Czy tego od niej właśnie oczekiwał?
- Jak sobie życzysz… - uśmiechnęła się pogodnie, asekurując go w ponownym oparciu się. - Lepiej?
- Lepiej… - odparł z uśmiechem przyglądając się bardce. - Jeszcze trochę, a uwierzę, że płynie w tobie krew aasimarów. Choć wiem, że równie dobrze mogłaby i odrobina krwi diabląt płynąć. Wszak masz swoją bardziej drapieżną stronę.
Chaaya stała przy łóżku również przyglądając się swemu rozmówcy.
- Muszę cię rozczarować, ale moja krew jest w stu procentach nudna i ludzka… My dholianie nie lubimy odmieńców. Szanujemy… ale nie lubimy. - Postąpiła krok w tył i schyliła się po puste naczynie, które odłożyła do gara z zimną już wodą. - Pójdę pozmywać i zrobię chai, odpocznij proszę.
Skinął głową dodając. - Zrobię jak sobie życzysz moja droga.
Dziewczyna zaśmiała się pod nosem, kręcąc w zrezygnowaniu głową, po czym wyszła z kajuty, zająć się oporządzaniem mesy do stanu używalności do następnego gotowania.
Na miejscu czekały na nią garnki i sterty talerzy z zaschniętymi resztkami jedzenia, na których rozgościły się już wszelkiego koloru owady.
Zaczesując włosy do tyłu oraz podwijając rękawy, bardka zabrała się za sprzątanie przy okazji podgrzewając wody na herbatę.
Po trzech kwadransach kuchnia była czysta i poukładana, a chai przestygł. Rozlała więc napoju do kubków i zabrała dwa ze sobą z zamiarem dostarczenia jednego Godivie, a jednego Yasavi.
Pierwsza na liście była smoczyca. Pytanie tylko gdzie ją posiało. Trenowała? Nudziła się, czy może romansowała?
Jak się okazało po przechodzeniu przez statek... romansowała z Yasavi, dość niezdarnie, ale wesoło. Słuchała z przejęciem opisów jej przygód i walk, oraz relacji z niedawnej wyprawy. Na widok wchodzącej z chajem bardki, smoczyca uśmiechnęła się łobuzersko dodając. - Widzisz? Mówiłam, że twój Jarvis nie jest łatwy do ubicia. Nie musisz się martwić, wyjdzie z tego jeszcze silniejszy. Zobaczysz.
- Bądź tak miła i się udław - zaszczebiotała słodko, posyłając buziaczka Godivie, gdy podawała jej kubek z herbatą. - Proszę… ty też możesz. - Mrugnęła łobuzersko do rogatej, gdy przyszła na nią kolej. - Nie przeszkadzam wam, idę truć truć kapitana.
- Baw się dobrze - zaszczebiotała Godiva i dodała do zaskoczonej Yasavi. - Nie przejmuj się tym. Jej kochanek mógł dziś zginąć. Musi jakoś odreagować.
- Tobie też to polecam… - mruknęła pod nosem Chaaya, prychając podczas zamykania za sobą drzwi. Po powrocie do kuchni nalała trzy porcje herbaty dla siebie, dla Jarvisa i dla Joeffre’a, którego miała nadzieję złapać gdzieś po drodze do czarownika. Ten jednak był w samej sterówce parostatku, więc należało nadłożyć nieco drogi.
Nie miała wyboru, skoro i tak już mu nalała, dlatego przyśpieszyła kroku i zapukała stopą do sterówki, bo otworzyć nie miała jak.
- O co chodzi? - Mężczyzna podszedł i otworzył drzwi zaskoczony jej widokiem. - Coś się stało?
Po czym równie zdziwiony spojrzał na niesione przez nią kubki… nie wiedząc co powiedzieć i czego się spodziewać.
- Przyniosłam ci herbaty - oznajmiła wyciągając rękę z jednym kubkiem. - Jak obiad, nie za ostry?
- Nie bardzo miałem czas… coś tam podgryzałem, ale jeszcze nie zjadłem. - Wskazał ręką na niedokończoną potrawę. - Muszę pilnować rzeki, żebyśmy nie wpłynęli na mieliznę.
Gdy tak mówił podchodził do steru i znów go ujął w dłonie. - Ale smakowało mi to co już zjadłem. Dziękuję.
- W takim razie nie przeszkadzam ci już… - wolną ręką przymknęła drzwiczki i udała się do Jarvisa. Na dziś w teorii miała wolne.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline