Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2017, 12:36   #108
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Kamienny grób Pradawnych


Xandros ostrożnie podchodził w stronę monolitu. Jego długie uszy ruszały się niczym u zwierzęcia, wychwytując wszelkie podejrzane dźwięki. Żaden jazgot hałaśliwych ludzi, ani ich ciężkie kroki nie przeszkadzały elfiemu wojownikowi. Czuł wewnętrzny spokój, ale jak każda żywa istota obawiał się nieznanego. Miał pewną nadzieję, że ktokolwiek zamieszkiwał te ruiny, był wrogiem goblinów, a więc cokolwiek było w tych ruinach mogło okazać się pomocne. Wpierw, bardzo ostrożnie stawiając kroki obszedł monolit na około, szukając śladów wejścia lub jakichś symboli mogących podpowiedzieć cokolwiek o przeznaczeniu starożytnej budowli.
Przyglądając się dziwnemu reliktowi zmierzchłych czasów, Xandros nie mógł określić celu jego istnienia. Jednak po kilku dłuższych chwilach, żarliwej obserwacji, elf zaczął dostrzegać pewne podobieństwo monolitu, do zaawansowanych technologii, tworzonych przez krasnoludy w Starym Świecie. Co prawda ten kawałek skały za nic nie mógł równać się z wielkimi cudami, które tworzone były w wielkich podziemnych miastach długobrodych, jednak kilka znajomych cech, niezatartych jeszcze przez czas, wskazywało na istotne ich pokrewieństwo.
Zaglądając w głąb swoich wspomnień, Xandros zdołał przypomnieć sobie nawet fragment księgi, którą niegdyś czytał, opowiadający o dziwacznym połączeniu runicznej magii z zaawansowaną technologią. Konkretnych przypadków zastosowań ich nie mógł sobie przypomnieć, jednak wiedział że możliwości takich obiektów są praktycznie nieograniczone.
Elf pokręcił się jeszcze przez chwilę koło budowli, aby upewnić się, czy nie przeoczył żadnej wskazówki po czym uważnie przyjrzał się jednej ze ścian, badając miejsce na dłoń. Porównał wymiary swojej układając dłoń na ścianie obok domniemanego zamka otwierającego pewnie drzwi lub portal. Krasnoludy bywały bardzo tajemnicze i Xandros uśmiechnął się ironicznie jednak nie obiecywał sobie zbyt wiele. Prawdopodobnie tylko krasnolud mógłby otworzyć te drzwi…..”gdyby tak wrócić do obozu i zapytać Bhupindara…..tylko prosić krasnala o pomoc….uwłaczające” - elf pokręcił głową.
Był jednak w błędzie. Dłoń idealnie wpasowała się w miejsce na monolicie, tak jakby wymierzana była specjalnie na niego. Skóra jego zetknęła się w całości z zimnym kamieniem i nagle Xandrosa przeszył dreszcz. Z początku łagodnie, jednak ze wzmagającą się siłą czuł przeszywającą go, nieprzyjemną energię. Migiem nieprzyjemne uczucie przerodziło się w ból. Elf jednak nie mógł oderwać dłoni od monolitu. Czuł jakby jakaś obca siła trzymała go, nie pozwalając się uwolnić.
Energia zaczęła rozchodzić się po całym ciele. Xandros poczuł jak moc ta, niczym jakiś pasożyt, zaczęła wić mu się pod skórą. Wspinała się coraz wyżej i wyżej, przez kręgosłup wprost do jego mózgu… I wtedy ból zniknął.
Elf zamrugał oczami, pragnąc zrozumieć co się stało. Znalazł się nagle pośrodku stojącej w ogniu wioski. Słyszał krzyki i zawodzenia jej mieszkańców, oraz jazgoty nieznanych mu do tej pory istot. Widział przemykających tu i tam ludzi, gonionych przez plugawe wynaturzenia, który nie mogły być niczym co stworzyła by matka natura.
Poczuł zaraz jak coś ciągnie go dalej. Nie mógł się ruszać, jednak w jakiś sposób przemieszczał się. W ten niezrozumiały sposób coś ciągnęło go do wnętrza, stojącej na środku wioski świątyni. Tam dostrzegł wielu przerażonych mieszkańców, stojących przy ołtarzu, w którego centrum znajdował się mistyczny monolit. Kapłan odziany w białe szaty z złotym symbolem słońca nań, podobnie jak elf położył dłoń w wyznaczonym miejscu, a następnie platforma na której stał monolit zaczęła podnosić się i obracać wokół własnej osi, powoli odsłaniając zejście do podziemi. Wszyscy w wielkim pośpiechu, czując zbliżające się niebezpieczeństwo, pomknęli do środka. Ostatni wszedł kapłan, a zaraz za nim przejście zamknęło się.
Upłynęło kilka sekund, w czasie których obezwładniony nieznaną mocą elf nie mógł zrobić nic, jak tylko wsłuchiwać się w dźwięki masakry na zewnątrz. A później drzwi świątyni ponownie rozwarły się, a do środka wlała się wataha plugawych kreatur. Każdy z nich był unikalny w swym potwornym wyglądzie. Przypominały dziwne chimery, połączenia zwierząt lub różnych potworów z ludźmi. Xandros nigdy wcześniej nie widział istoty, które bardziej napawały go niepokojem.
Zaraz za nimi do środka wszedł starszy mężczyzna w długich, śnieżnobiałych szatach. Nie robił sobie nic z niszczących wszystko dookoła potworów. Xandros poczuł nieznane, lecz z jakiegoś powodu znajome uczucie na jego widok. Było to coś podszytego w jego świadomości tak głęboko, że za nic nie mógł pojąć źródłą owego odczucia. Tymczasem beznamiętne spojrzenie mężczyzny padło na monolit. Cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy, kiedy zbliżył się i położywszy dłoń na nim, wypowiedział jakąś magiczną formułę, która całkowicie wykraczała poza zrozumienie elfa. Monolit zatrząsł się nagle, jakby nagle coś przeszyło go na wskroś, nie czyniąc przy tym żadnych szkód.
Mężczyzna w białych szatach uśmiechnął się szerzej i odwrócił na pięcie, ruszając do wyjścia. A wizja Xandrosa zaczęła nagle się rozmywać.

Ocknął się w kompletnych ciemnościach. Nie wiedział jak długo był nieprzytomny. Spojrzał po sobie i okolicy skołowany. Monolit jak w jego śnie odsłonił przed nim kręcone schody prowadzące do podziemi. Zaraz potem Xandors wyraźnie poczuł coś dziwnego na swojej dłoni, za pomocą której otworzył to dziwne przejście. Spojrzał na nią i z niepokojem dostrzegł czarny symbol słońca na niej.
Elf pokręcił głową z niedowierzaniem. Pewne elementy układanki zaczęły pasować do tego, co działo się dokoła. Schylony, ostrożnie stąpając po kamiennych schodach ruszył w dół, uważnie oglądając ściany, trzymając w pogotowiu łuk i nałożoną na nim strzałę.
Zagłębiając się w podziemia Elf dzielnie przemierzał kolejne stopnie krętych, kamiennych schodów. Jedynie dzięki swym wrodzonym zdolnościom, bez pomocy źródła światła, był w stanie zmierzyć się z panującym w głębi, wszechobecnym mrokiem. Do jego nozdrzy wdarł się zapach stęchlizny i jeszcze jakiegoś innego, bardzo nieprzyjemnego zapachu. Xandros odczuwał niepokój na myśl, że od wieków musiał być pierwszą osobą, która wkraczała w tą zapomnianą czeluść.
Czujnie skradając się w dół, szjpiczaste uszy elfa drgnęły lekko, na dźwięk dochodzącego z głębi odgłosu. Mocniej naprężył cięciwę. W niewyraźnym z początku dźwięku, śmiałek zaczął w końcu rozpoznawać odgłos… szlochania.
Wojownik rozejrzał się uważnie po podłodze, szukając czegoś, z czego mógłby zrobić pochodnię. Przydałoby się cokolwiek drewnianego, może jakieś kości czy szmaty. Szloch w takim miejscu był jeszcze bardziej przerażający, niż stęchlizna i ciemności. Elf jednak nie musiał szukać czegoś takiego. Zrobiwszy kilka kroków w dół, dostrzegł przymocowaną do ściany pochodnie. Jedynie cudem nie rozsypała się, kiedy po nią sięgnął.
Xandros wyjął z niewielkiej sakiewki przy pasie hubkę i krzesiwo po czym podpalił pochodnię. Zszedł prawie na sam dół spiralnych schodów, starając się trzymać pochodnię w górze. Odłożył na chwilę łuk, wziął szeroki zamach, po czym cisnął płasko płonącą pochodnię w głąb chodnika lub komnaty, zza zakrętu schodów, prosto w ciemność, następnie szybko naciągnął łuk i wymierzył w kierunku dźwięku przesuwając się także o kilka stóp do tyłu, czekając i nasłuchując.
Kiedy pochodnia wyleciała zza zakrętu, szloch przerodził się nagle w nienaturalny jęk, wyrażający najpewniej zaskoczenia, a może i nawet przerażenie. Zaraz potem usłyszał plusk, jakby ktoś przebiegał przez wodę, a później jeszcze kawałek po suchym gruncie. Mimo wypaczającego dźwięki echa, Xandros mógł przysiąc, że kroki owego osobnika były skierowane w przeciwnym do schodów kierunku.
Pochodnia, którą rzucił najwyraźniej nie zgasła. Wciąż bowiem widział migoczącą, płomienną poświatę na ścianach spiralnych schodów.
Trzymając się z dala od pochodni, powoli skradał się wzdłuż ściany, w ślad za tajemniczym….kimś. Xandros próbował zorientować się, co to za tajemnicze stworzenie szlochało w ciemnościach. Walcząc z rosnącym zdumieniem próbował zrozumieć, jak cokolwiek mogło przeżyć tak długo…..
Wojownik zaczął kroczyć ostrożnie w dół schodów. Kiedy minął ostatni zakręt, jego oczom ukazało się pomieszczenie, na środku którego znajdował się niewielki zbiornik, wypełniony czarną wodą. Wyrzucona przez niego pochodnia znajdowała się na drugim końcu pomieszczenia, zaraz pod sporymi, drewnianymi drzwiami. Jej płomienie oświetlały poczerniałe ściany oraz cztery spore kolumny, znajdujące się przy kontach komnaty.
Elf zaczął się rozglądać, jednak nie mógł nigdzie dostrzec szlochającej istoty.
Xandros najciszej jak mógł schował się za kolumną po lewej stronie schodów i oparty plecami do niej zerknął za nią, próbując cokolwiek wypatrzyć. Wychylił się i… dostrzegł pustkę. Nic nie kryło się za tą kolumną.
-Wyjdź. Nic Ci nie zrobię - elf powoli zaczął przemieszczać się do kolumny, znajdującej się po prawej stronie schodów. Zamierzał zerknąć za nią w taki sam sposób. Był już w połowie drogi, tuż obok schodów, kiedy nagle wzdrygnął się na jakiś podejrzany dźwięk zza kolumny po lewej stronie od wielkich drzwi. Minęło kilka długich uderzeń serca.
I nagle w komnacie rozległ się rozpaczliwy okrzyk, a zza kolumny wyskoczyłą odziana w podarte, szare szaty istota. Z jej przegniłej, przeżartej miejscami do kości twarzy ciekła jakaś dziwna, czarna maź. Mimo, że jej chude i wyniszczone ciało nie powinno być w stanie się poruszać, ten pognał w jego stronę z niezwykłą prędkością. Elf domyślił się, że czymkolwiek to niegdyś było, z pewnością umarło wieki temu i jedynie za sprawą jakiejś szarlatańskiej mocy przetrwało do dziś dzień.
Elf błyskawicznie podniósł łuk do policzka i wypuścił strzałę. Potem szybko sięgnął po kolejną. Obie zanurzyły się w ciele umarlaka, jednak nie spowolniły go ani trochę. Jedynie jego głośny, ogłuszający niemal okrzyk bólu oraz cieknąca spod ran czarna krew mogły świadczyć o tym, że atak odniósł jakiś skutek.
Jednak w końcu ta plugawa istota dotarła do elfa. Jej długi, szponiaste pazury przedarły się przez magiczną zbroję i raniły go. Xandros nie miał jednak czasu na użalanie się nad sobą. Nieumarły nie miał zamiaru poprzestać na jednej ranie. Ponownie próbował trafić elfa swoimi pazurami, a nawet gryźć, jednak tym razem jego przeciwnik nie dał się zaskoczyć. Xandros wiedział, że musi skupić się na walce, o ile chciał ponownie ujrzeć światło dzienne.
Xandros wypuścił łuk z ręki i płynnym ruchem wyszarpnął długi miecz z pochwy, jednocześnie uderzając potwora cięciem od dołu. Drugą ręką sięgnął po puklerz.
Oboje, elf i nieumarły, walczyli z dziką, nieokiełznaną zażartością. Miecz Xandrosa raz co raz nadcinał kolejne fragmenty zgniłego ciała, upuszczając z niego czarną krew. Przeciwnik jednak nie pozostawał mu dłużny. Pazury kreatury pozostawiły wiele płytkich nacięć na jego skórze. I taka właśnie wymiana ciosów trwała, zdawać by się mogło, że w nieskończoność.
Posyłając kolejne ciosy, Xandros w końcu znalazł okazję. W chwili gdy bestia postąpiła o krok w tył, szykując się do skoku na niego, elf zamachnął się mieczem na odlew. Ruch ostrza idealnie zsynchronizował się z nadciągającą ku krtani elfa głową nieumarłego. Stal w jednym ułamku sekundy przeszyła głowę bestii oddzielając ją od reszty ciała, które po kilku chwilach upadło do tyłu, wprost do czarnej topieli. Xandros odetchnął z ulgą. Udało mu się.
I wtedy niespodziewanie z bezgłowego ciała nieumarłego wyrwała się lśniąca poświata, która wijąc się w powietrzu nad wodą zaczęła przybierać ludzkie kształty. Xandros cofnął się oniemiały, zaciskając mocniej dłoń na rękojeści miecza.
- Nie lękaj się mości elfie... - Xandros usłyszał męski, spokojny głos, dobywający się z owego nadnaturalnego widma. Poświata przybrała postać łysego mężczyzny, w długich białych szatach, na których wyszyty został symbol słońca. Elf rozpoznał kapłana ze swojego snu. - … bowiem uwolniłeś mnie z więzienia tego splugawionego ciała. I choć wciąż nie mogę przekroczyć bram zaświatów, to nastał kres mej, trwającej wiele stuleci męki.-
Elf schował miecz do pochwy i popatrzył na swoją dłoń, z symbolem czarnego słońca
-Nie boję się. Mój świat umarł, i nie mam tu żadnego celu. Cieszę się, że mogłem Ci pomóc, choć nieświadomie. Widziałem wizję. Tragiczną…....współczuję Ci. Czy mogę jakoś ulżyć Twym cierpieniom? - Xandros poczuł ulgę, a jednocześnie wielki żal bo wizja i słowa widma potwierdzały najgorsze obawy. Starał się nie wyobrażać sobie wielu lat w zamknięciu, w ciemnym lochu przesiąkniętym mroczną magią.
- Dla mnie zrobiłeś już wszystko co mogłeś. Sam nie wiem dlaczego bramy zaświatów zostały zamknięte i jak mógłbyś mi teraz pomóc - odpowiedział duch spoglądając na znajdujący się pod nim zbiornik z czarną wodą. Następnie zaś spojrzał na elfa. - Mówisz, że nie należysz do tego świata, jednak musi coś cię z nim łączyć. W innym razie wrota tych podziemi nie otworzyłyby się przed tobą. Setki lat temu jeden z Pradawnych, uwięził tu mnie oraz wielu innych niewinnych mieszkańców wioski, a następnie splugawił to miejsce. Nikt poza nim samym, lub może innym Pradawnym, nie powinien być w stanie otworzyć tej krypty.-
-Widziałem to otwierając wejście do tych podziemi. Starszy mężczyzna, w szatach podobnych do Twoich. Z takim symbolem - elf uniósł dłoń, ukazując czarne słońce - Wejście naznaczyło mnie piętnem. Być może przeklęło mnie wraz z wami…..albo jest coś co musi być odkryte. Każdą klątwę da się złamać -
Zjawa z wyraźną przykrością spojrzała na symbol.
- Tak, to niestety klątwa. Moi poprzednicy przy pomocy mocy Boga słońca Canimena zabezpieczyli wejście do tej krypty, tak, aby nikt kto nie jest wyznawcą nie mógł bezkarnie wejść tutaj i splądrować tego miejsca. Gdybyś odnalazł skarbiec zamknięty za ukrytymi drzwiami i przekroczył jego próg prędko strawił by cię ogień… W dodatku do czasu aż nie zmyjesz tego symbolu wodą święconą słońce uciążliwie razić będzie twe oczy. -
-Czy jeśli wejdę głębiej do tej krypty, znajdę więcej Twoich towarzyszy? Czy wszystkich przemieniło w nieumarłych?-
- Większość odeszła - odparła zjawa. - Kiedy zorientowaliśmy się, co się wydarzyło i że jesteśmy tu zamknięci, wielu zaczęło szukać drogi ucieczki. Pod ołtarzem odnaleźli zejście w głąb jakichś o wiele starszych niż ta krypta podziemi. Większość tam zniknęła i nigdy już ich nie wróciła. Jedynie garstka z nas została tutaj, chcąc spędzić swe ostatnie dni wraz z naszym Bogiem. Czasami słyszałem odgłosy za tymi drzwiami - duch wskazał na wielkie dwuskrzydłowe wrota. - Więc pewnie ich dotknął podobny do mojego los. Lecz me ciało przez wiele lat w jednym kawałku utrzymywała ta plugawa, przeklęta substancja nad którą stoję. Zaś co z nich zostało, to sam nie wiem. Zaś w drugiej komnacie - zjawa wskazała tym razem na drugie, mniejsze drzwi znajdujące się po prawej stronie. - Wielu mieszkańców wioski postanowiło na własną rękę odebrać sobie życie. Nie wiem jednak, czy dotknął ich ten przeklęty los.-
Xandros zbliżył się do czarnej substancji wyjmując z kołczanu jedną ze strzał. Następnie lekko zanurzył czubek strzały w tajemniczej substancji którą bardzo uważnie zaczął badać. Czarna maź przypominała nieco smołę, lecz była od niej nieco mniej gęsta. Zaś jej nieprzyjemny, ostry zapach odrzucał elfa.
- Kiedyś w tym miejscu znajdował się basen z wodą święconą, w której chrzciliśmy nowych wyznawców. Jednak pod wpływem jakiejś plugawej magii przemieniła się ona w to coś. Teraz substancja ta plugawi i odbiera życie wszystkiemu, co ma z tym bliższy kontakt.-
-Hmm…nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli uwolnię Twoich towarzyszy, o ile poddali się władzy owej….substancji? - elf myślał intensywnie nad planem oczyszczenia krypty z ożywieńców -Być może będę potrzebował przedmiotów, które mogli posiadać….czy nie spotka mnie z tego powodu kolejna klątwa? Nie jestem rabusiem grobów i nie chcę nim zostać -
- Z pewnością byliby wdzięczni, jeżeli ocalisz ich od tego plugawego losu jaki na nich spoczywa. Strzeż się jednak. Jeśli zawiedziesz w walce z nimi, spotka cię taki sam jak ich los.- odparł duch. - Wszystko co tu znajdziesz, możesz ze sobą zabrać. To miejsce i tak zostało już splugawione, a nasz Bóg został zapomniany. Po lewej stronie w tej komnacie, znajduje się wejście do naszego skarbca. Jeżeli pozbędziesz się klątwy, będziesz w stanie bezpiecznie wejść tam i wszystkie skarby będą należały do ciebie. -
-I tak się stanie - Elf skinął głową duchowi i zaczął badać całe pomieszczenie. Podniósł pochodnię i obszedł dokładnie komnatę dokoła, mierząc ją krokami. Sprawdził też, czy substancja pali się, przykładając zamoczony wcześniej w brei grot do pochodni. Najwyraźniej jednak ogień na nią nie działał. Następnie zbadał zawiasy dużych drzwi, aby wiedzieć w którą stronę się otwierają i na co owe wrota są zamknięte. Następnie podniósł pochodnię w górę, aby zobaczyć, jak wygląda sufit oraz jak wyglądają kolumny.Następnie poszedł sprawdzić na górę, jaka była pora dnia. Z ulgą stwierdził, że słońce zaszło już jakiś czas temu. Miał sporo roboty.
Wpierw zabrał się za wycięcie odpowiednio długich pochodni. Pod nóż poszedł nieco leciwy buk, którego suche gałęzie zostały szybko pocięte na kilka pochodni. Znalazł kilka świerków i sosen które ponacinał nożem i ostrożnie przekradał się dalej przez las, szukając innego drzewa, bardziej przypominającego ogromny krzak. Na młody wiąz musiało pójść nieco więcej energii, szczególnie musiał przyłożyć się przy nieco grubszych partiach gałęzi, pozyskując szybko dwa długie na kilka stóp elastyczne pręty. Następnie wyciął kilkadziesiąt mniejszych szczap które bardzo starannie zaostrzył, i przywiązał bardzo mocno do owych dwóch prętów za pomocą pasków młodej kory, tworząc z nich dwa zabójcze grzebienie.
Zbiegł szybko na dół po czym za pomocą noża i liny przymocował oba grzebienie do dwóch najbardziej oddalonych od schodów kolumn, w głębi pomieszczenia w taki sposób, aby zaostrzone kolce wskazywały drzwi na wysokości brzucha dorosłego człowieka. Linę przeciął na kilka kawałków robiąc z nich pętle, zakładając je na bliższe schodów kolumny do których przymocował końce grzebieni, które trzeszczały teraz niebezpiecznie. Drobny ruch ręką wystarczył, aby posłać drewnianą śmierć prosto w stronę napastnika. Wbiegł z powrotem na górę, i poszukał naciętych drzew, z których już powinna spływać żywica. Wycięte, obumarłe gałęzie buczyny usmarował jak się dało żywicą, i obwijając je ścinkami kory pozostałymi z grzebieni. Zabrał wszystkie pochodnie, i ruszył w dół. Zdjął drewnianą sztabę przytrzymującą duże drzwi i podparł nimi boczne, po lewej - tak na wszelki wypadek. Trzymając w ręku jedną z zapalonych pochodni, lekko naparł na odblokowane drzwi.
Zza uchylonych drzwi uderzył elfa wpierw powiew stęchłego powietrza. Zaraz potem światło pochodni wdarło się do środka pomieszczenia. Promienie płomieni padły na próchno, które kiedyś zapewne niegdyś mogło służyć jako ławki. Komnata była dosyć sporo, a w dalszej części zwężała się. Na jej końcu elf dostrzegł sporych rozmiarów kamienny ołtarz.
Jednak nie to w tej chwili interesowało Xandrosa. Jego bardziej obchodziło siedem ludzkich rozmiarów postaci, które obróciły powoli głowy w jego stronę. A zasadniczo nie głowy, a czaszki. Bowiem wieki spędzone w tym pomieszczeniu obdarły nieboszczyków z resztek mięsa, pozostawiając same szkielety. W rękach zaś coś, co dawno, dawno temu mogło służyć za buzdygany, jednak teraz przypominało jedynie zardzewiały kawałek żelastwa.
Elf miał jednak szczęście. Nie do końca wiedział, w jaki sposób owe istoty myślą i reagują, jednak wydawały się zaskoczone jego pojawieniem się. Mimo przewagi liczebnej, ze swoim przygotowaniem i efektem zaskoczenia, Xandros mógł rozegrać tą sytuację na swoją korzyść.
Elf rzucił pochodnią prosto w najbliższego szkieleta po czym szybko cofnął się do lewej kolumny bliżej schodów, czekając aż szkielety podążą za nim. Ręką sięgnął do pętli, na której napięty był jeden z drewnianych grzebieni.
Nieumarli z początku mogli wydawać się zdezorientowani, jednak uderzenie pochodni o głowę jednego, wywołało natychmiastową reakcję wszystkich. Kościane ręce zacisnęły się mocniej na rękojeści broni, a szkielety rzuciły się za kryjącym się w drugiej komnacie elfem.
- A więc tylko tyle pozostało z moich braci i sióstr - powiedział duch, spoglądając na nadciągającą grupę. - Walcz wytrwale i wyzwól ich spod okowów klątwy elfie…
Xandros spokojnie czekał, aż szkielety przejdą przez wrota aby posłać im naprzeciw najeżoną drewnianymi ostrzami, elastyczną gałąź jednym ruchem ręki. Plan był prosty. Zwolnić blokadę jednej połapki, przyskoczyć do kolejnej, po czym szybki ruch na schody.
Pierwsza pułapka świsnęła z echem, posyłając na ziemię aż trzy kościane kratury. Elf zadowolony z sukcesu swojego planu przeskoczył do kolejnej pułapki, która jednak nie okazała się tak skuteczna. Szpiczaste kolce zatrzymały się między żebrami jednego z nieumarłych. W prawdzie impet uderzenia zatrząsł nim, jednak jakaś piekielna siła wciąż trzymała go w jednym kawałku.
Xandros już miał rzucić się do ucieczki, kiedy zardzewiały buzdygan zablokował mu drogę. Szkielety prędko zepchnęły go do kąta pomieszczenia, zmuszając do desperackiej walki o przetrwanie. Elf poczuł, że jego dni są już policzone…
Elf zacisnął mocniej swoją tarczę, zamierzając zastawiać się nią jak najdłużej się da, po czym uderzył mieczem w szkieleta potrzaskanego przez pułapkę licząc, że go dobije samym impetem ostrza. Zamierzał przerąbać się w stronę schodów, lub zginąć próbując zabrać jak najwięcej wrogów za sobą. Każda uwolniona z pod klątwy dusza miała dla elfa znaczenie.
Plan wyzwolenia nieumarłych przerodził się w desperacką walkę o przetrwanie. Xandros odpierał ataki kolejnych przeciwników, jednak wcześniejsza rana i zmęczenie zaczęły dawać o sobie znać. Niemy krzyk wydarł się z jego ust, kiedy buzdygan trafił go w klatkę piersiową. Oczy elfa zaszły krwią. Czyżby to miał być jego koniec?
Niczym zdesperowane, zepchnięte w pułapkę zwierze, rzucił się na swoich przeciwników, tym razem to ich zmuszając do defensywy. W końcu ostrze miecza zdołało trafić najpierw jednego, a następnie drugiego prześladowcę, którzy rozpadli się niczym domki z kart. Zostało jeszcze dwóch. Kolejne cięcie. Został jeszcze jeden…
Elf czując nadciągające zwycięstwo zamachnął się na ostatniego ze szkieletów tarczą. I wtedy zrozumiał swój błąd. Jakaś zdradziecka siła sprawiła, że szkielet uchylił się przed atakiem, zaś elf stracił równowagę. W ostatniej chwili swego życia, Xandros ujrzał pędzący w kierunku jego głowy buzdygan. “Było tak blisko”, pomyślał...
W mrocznych podziemiach rozległo się ponure echo. Nie pozostał tam już nikt żywy…
 
Asmodian jest offline