Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-01-2017, 14:24   #101
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Tego chyba nikt nie shipował.

Młoda czarodziejka niewiele mówiła, kiedy wrócili do reszty. Zaczepiła jedynie Raula i powiedziała, że chce z nim porozmawiać. Na osobności.

Możemy porozmawiać od razu — Raul skinął głową i rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu jakiegoś spokojnego, odosobnionego miejsca.

N... nie... sami, we dwoje.

Dziewczyna wyraźnie gubiła się w tym, co dokładnie chce przekazać. Chyba również zdała sobie sprawę, jak to musi brzmieć, gdyż zaczerwieniła się i spuściła wzrok.

Chodź zatem — powiedział Raul, odruchowo sprawdzając, czy ma przy sobie broń. Wychodzenie poza obóz, bez broni, byłoby krańcową głupotą.

Ruszył w kierunku brzegu morza. Czarodziejka poszła za nim i upewniła się, że są w wystarczającym odosobnieniu.

Dlaczego... — zaczęła niepewnie. — dlaczego mnie bronisz? Obroniłeś, przed Anną.

Raul spojrzał na nią z zaskoczeniem.

Jak można cię nie bronić? — odpowiedział pytaniem na pytanie. — Wszak jesteś jedną z nas.

Nie jestem jedną z was... nikt mi tu nie ufa, połowa obozu patrzy na mnie spode łba.

Jeśli mnie pamięć nie myli, to nie wynurzyłaś się z morskich fal, tylko razem z nami przekroczyłaś portal. Dla mnie to wystarcza, by cię uznać za jedną z nas. A to, co mówią inni, niewiele mnie obchodzi.

To znaczy... że zaufałbyś mi?

Raul ponownie obrzucił Pech uważnym spojrzeniem.

Gdybym ci nie ufał — odparł — zapewne już bym się ciebie pozbył w taki czy inny sposób.

J... — przerwała na dłuższą chwilę, jakby coś zablokowało jej gardło. — Jesteś wciąż ranny?

Raul przechylił głowę nieco w lewo, potem trochę w prawo.

Odrobinę jeszcze mnie boli, prawdę mówiąc — przyznał.

Czarodziejka pogmerała trochę w torbie i wyciągnęła małą buteleczkę z ciemnego szkła.

Proszę, wypij to. Nie mam wiele, ale przynajmniej... mogę tym jakoś uśmierzyć ból... po tym, jak stawałeś w mojej obronie — uśmiechnęła się delikatnie, chociaż unikała wzroku wojownika.

Skoro nie masz wiele — odparł Raul, przyjmując fiolkę i trzymając ją w dłoniach — to może lepiej zachowam to na czarną godzinę?

To nie jest nic silnego. Ten dym na horyzoncie... obawiam się, że możesz nie być w pełni sił, gdy coś się wydarzy.

W takim razie dziękuję — Raul wypił zawartość flakonika. — Gdy zaczną się kłopoty, trzymaj się za moimi plecami — zaproponował.

Czarodziejka szybko chwyciła twarz Raula w dłonie i spojrzała na niego.

To ja dziękuję...

Raul odpowiedział uśmiechem. Usiedli po chwili i jeszcze rozmawiali, a na koniec Pech... pocałowała mężczyznę. Chwyciła go za dłoń i pociągnęła, by poszedł za nią. Wyraźnie się jej spieszyło.
 
kinkubus jest offline  
Stary 27-01-2017, 10:31   #102
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
To nie tak miało wyglądać...

Przed obliczem łotrzyka stanęła Pech, a zaraz za nią, ciągnięty za rękę, stawił się również Raul. Po czole czarodziejki spłynęła kropla potu i trochę się jąkała, zanim zaczęła mówić zrozumiale.

Potrzebujemy twojej pomocy... wspomniałeś wcześniej świątynię... zaprowadź nas tam. Mnie. Mnie zaprowadź.

Ruppert popatrzył na dziewczynę zaskoczony. Po co przyprowadziła Raula? Przekierował pytające spojrzenie na niego.

To bardzo ważne — powiedział Raul. — Naprawdę ważne — zapewnił. Pamiętał bardzo dobrze, że właśnie na tym tak bardzo zależało Pech.

Czarodziejka sama spojrzała na wojownika, następnie z powrotem na Rupperta.

To bardzo ważne i... ja chyba wiem, co tam widziałeś. Ale potrzebuję również twojej pomocy. Wiem, co zrobić...

Widzicie świątynie, nie jestem wam potrzebny. — Zauważył łotrzyk. — Ale tam czeka was zagłada. Ta budowla jest przeklęta i nie daj się zwieść swoim wizjom. To coś pragnie tylko naszych dusz.

Byłeś w środku. Wskażesz nam wejście, może pokażesz jakieś inne, ważne punkty. To da nam przewagę. Wiesz, że nie chciałabym źle, inaczej już nie miałbyś wzroku...

Nie wrócę tam, rozumiesz! — Wrzasnął chłopak. Trząsł się. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Po chwili się uspokoił. — Świątynia ma dwa wejścia. Główne wejście prowadzi do sali ze studnią. Nie zbadałem dokładnie wnętrza. Mijając studnie można przejść na drugą stronę budowli do tylnych drzwi. Tam czekał on…

Dziewczyna wystraszyła się z powodu nagłego wybuchu Rupperta. Już miała zostawić go w spokoju, sam na sam ze strachem, ale ostatecznie postanowiła nalegać. Jej pomogli, kiedy w trakcie pierwszych dni, nie robiła wiele więcej, oprócz płaczu i kulenia się w swoim kocu i płaszczu Raula.

Wiem, jak go zniszczyć. Nie musisz się go bać. Wiem też, jak nam wszystkim pomóc. Zaufaj mi, też się bałam każdego dnia, ale nie chcę już więcej...

Co ty tam możesz wiedzieć. — Zakpił z dziewczyny Ruppert.

Pech wyraźnie zdenerwowała się na słowa łotrzyka. Poczerwieniały jej policzki i zmarszczyły brwi, kiedy obrzuciła go gniewnym spojrzeniem. Podniosła głos na chłopaka, jakby nie była sobą, tą cichą i wystraszoną dziewczyną.

W takim razie zostań i nie zrób nic! Myślałam, że masz w głowie więcej, żeby zauważyć, jak donikąd to prowadzi!

Szarpnęła Raula i zaczęła się odchodzić, szurając przy tym stopami.
Ruppert był zaskoczony reakcją Pech. Coś w niej się zmieniło. Z cichej, zamkniętej w sobie dziewczynki przemieniła się w zbawiciela ocalałych. Łotrzyk pokiwał ze zrezygnowaniem głową i zajął się swoimi sprawami.
 
kinkubus jest offline  
Stary 27-01-2017, 15:15   #103
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Człowiek i morze

Kończąc dyrygować grupą ocalonych, Erwin skierował swe kroki nad brzeg morza. Stanąwszy na skraju wysokiego posępnego klifu pod którym rozciągała się szeroka plaża, chwycił mocniej w dłoniach gobliński łuk, który ze sobą zabrał i posłał strzałę przed siebie. Ta poszybowała majestatycznie łącząc się na krótką chwilę z linią horyzontu, by zaraz potem zanurzyć się w morskiej topieli. Słońce zaszło już za horyzontem…
Wojownik przeklął pod nosem. Teraz był już pewien, że nie mogli rozłożyć obozowiska na plaży. Gdyby przeciwnicy mieli łuki, cała grupa skazana byłaby na śmierć.
Erwin usiadł na zboczu klifu z bukłakiem wypełnionym zawczasu winem, spojrzał to na obóz to na horyzont. Tutaj było znacznie spokojniej, miał dużą szanse dziś lub jutro zginąć i nie mógł absolutnie nic zrobić. Zawsze było tak samo, człowiek zawsze był bezsilny wobec losu, stary świat nowy świat to samo. Jedyne co mógł zrobić to odpocząć, uspokoić się przed bitwą i wypić kubek za tych co nie żyją.
- Za szósty regiment, największą ściemę w historii naszego miasta. - Wzniósł kubek w kierunku łuny skrytego za widnokręgiem słońca i wylał go na leżącą w dole plażę. - Będę miał okazję dołączyć do was wcześniej niż planowałem.
Miał już wracać, kiedy spojrzenie jego po raz ostatni padło na rozciągające się po horyzont morze. Erwin zamrugał kilkakrotnie. Z początku nie był pewien, czy przez zmęczenie i trudy ostatnich dni, jego umysł nie zaczął przypadkiem mamić go iluzjami. Po chwili jednak stwierdził, że jego wzrok się nie myli.
Erwin wyraźnie widział światła. W oddali na morzu, praktycznie na granicy horyzontu. Nie poruszały się, dlatego doszedł do wniosku, że musi tam znajdować się jakaś wyspa. Jednak, cóż mogła ona kryć w swoim wnętrzu?
Usiadł i nie widział światła, wstał i znów je widział, ocenił wysokość klifu i dodał swoją do szacunku.
- Co najmniej trzy godziny tam i z powrotem. Pięć osób na łódź, nas jest koło czterdziestu, osiem kursów, dwadzieścia cztery godziny o ile żyje tam ktoś nam nie wrogi. - Mówił do siebie po czym postanowił dziś nie dawać nikomu złudnej nadziei i stwierdził, że konsekwencjami tego odkrycia zajmie się dnia następnego o ile go dożyje.

 
Matyjasz jest offline  
Stary 27-01-2017, 17:55   #104
 
Nortrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Nortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputację
Dymy na wod... horyzoncie

- Rozdajmy wszystkim broń, lepiej żeby ciągle mieli ją przy sobie, niż zabierali na szybko, gdy nadejdzie zagrożenie - zaproponowała Crilia, biorąc jeden z łuków, który miał zastąpić jej poprzednią broń.
- Sądzicie, że będziemy musieli walczyć dziś w nocy czy dopiero jutro? - Erwin z niepokojem patrzył na smugę dymu. - Rozdać broń lub kije jeżeli broni braknie i liczyć na najlepsze z naszą liczebnością i poziomem wyszkolenia ciężko mówić o taktyce. Możemy najwyżej wykopać rów na plaży no i może mamy dostęp do jakiś czarów. Znacie jakieś zaklęcia działające na grupy? - To pytanie było ogólne a kolejną część wypowiedzi adresował do półdrowki. - Powinnaś porozmawiać zresztą kapłanów i przygotować ich do walki.
- Porozmawiam. - zgodziła się kapłanka, kiwając przy tym głową i natychmiast skierowała swoje kroki w kierunku reszty grupy, aby poszukać innych kapłanów.
- Mam złe przeczucia - odezwał się Pleufan, również ruszając z nimi.
Nastroje wśród ocalonych nie były zbyt dobre. Wszyscy widzieli walkę, która miała miejsce chwilę wcześniej, choć z pewnością nie mogli dostrzec kim był tajemniczy wędrowiec. Co gorsza, ciemne widmo zagrożenia na horyzoncie dodatkowo wywoływało wśród nich niepokój. “Nie powinniśmy się ruszać z bezpiecznej jaskini”, “wszyscy tu zginiemy” i tym podobne zdania padały półgłosem.
W końcu jednak śmiałkowie, będący podporą tej grupy, odnaleźli stojących na uboczu kapłanów. Ich spojrzenia przepełniał niepokój.
- Dobry boże, co tam się stało? - odezwał się wzburzony, lecz niemniej zlękniony Nathan. - Z kim walczyliście i dlaczego spaliliście ciało?
Tymczasem tuż obok niego przesunęła się zmizerniała postać Geoffreya, dla którego najwidoczniej tak ciężka wyprawa była wyjątkowo ciężkim doświadczeniem. Spojrzał na Raula i niemalże sine pręgi na szyi, pozostawione przez łapska zmory. Wcześniejsza magia lecząca Crilii jedynie w minimalnym stopniu pomogła zaleczyć ranę.
- Ten świat skrywa w sobie wiele niebezpieczeństw. Musicie być silni, jeżeli chcecie przetrwać - powiedział zasępiony, kładąc rękę na jego ramieniu. Nagle ręka starego kapłana rozbłysła lekkim światłem, a Raul poczuł jak ból szyi nieco łagodnieje.
- Dziękuję, kapłanie - powiedział Raul. - To był jakiś nowy rodzaj nieumarłego - mówił dalej cicho, tak by tylko kapłani go słyszeli. - To była Anna. Na dodatek natychmiast się odrodziła, ledwo zdołaliśmy ją zabić. Stale odgrażała się, że powróci. Dlatego ją spaliliśmy.
- Uznaliśmy, że musimy zmienić sposób pochówku na ćwiartowanie i palenie zwłok. Chcemy też rozdać wszystkim broń, żeby mogli się bronić w razie jakiegokolwiek zagrożenia. - dodała Crilia, wymownie spoglądając w kierunku czarnego dymu.
- Co to za chory świat - mruknął z niedowierzaniem w głosie Nathan.
- Myślicie, że to coś przyjdzie dziś w nocy? - zapytał Geoffry spoglądając w tą samą stronę co Crilia.
- W miejscu nie stoi. Powinniśmy się przygotować na najgorsze. - Raul skinął głową.
Do rozmawiającej grupy dołączył Ruppert. Podszedł nerwowo a na jego twarzy rysował się nieokreślony niepokój.
- Musimy wracać. Nie możemy iść dalej na wschód. Tam czeka nas coś gorszego niż śmierć. Nie możemy tam iść. - Przekonywał grupę Ruppert a jego głos przepełniony był lękiem.
- Skąd to wiesz? - zapytała zaniepokojona Crilia.
- Skąd to wiem?! - Niemalże krzyknął łotrzyk. - Wiem to bo tam byłem. W białej świątyni na horyzoncie. Nie możemy tam iść. Wracajmy na zachód.
Po usłyszeniu słów Rupperta, Pech na chwilę ożyła i spojrzała na niego, ale szybko wróciła do do swoje beznamiętnej, obojętnej pozy, którą przyjmowała od początku powrotu.
- Zachód był zbyt ryzykowny, dlatego ruszyliśmy na wschód. I nie musimy iść do tej świątyni, możemy ją ominąć. Jesteśmy w sytuacji, gdzie każdy wybór jest zły, dlatego ryzykujemy akurat ten kierunek. - przypomniała mu kapłanka. - I co masz na myśli przez “coś gorszego niż śmierć”?
- Ten kierunek, to najgorszy z możliwych! - Wskazał wschód Ruppert. - Ta wiadomość, którą dostała Pech na lodzie jest pułapką. Tam nie tylko stracimy życie. Tam stracimy nasze dusze.
- Ale ty nie straciłeś? - Raul spojrzał na Ruperta. - No to chyba nie jest tam aż tak źle, żeby nie można było przejść obok tej świątyni. Tak jak Crilia powiedziała.
Erwin przyglądał się relacji Rupperta czyszcząc zbroję przed zbliżającą się bitwą.
- Czy to ta chwila gdy mam powiedzieć „a nie mówiłem, że ufanie magicznemu napisowi na lodzie jest złym pomysłem”? - Wojak wskazał na dym. - O traceniu duszy nic nie wiem ale wiem, że zanim stracę duszę to pewnie będę się musiał zmierzyć z tym czymś co nas goni. Powinniśmy z tych skromnych tobołków, które mamy zbudować choć kawałek barykady i wystawić podwójne jeśli nie potrójne warty.- Splunął na polerowany kawałek metalu.
- Mówiłem, że nie można ufać jej słowom! Przez cały czas prowadzi nas ku zgubie! - wzburzył się nagle Nathan, spoglądając gniewnie na Pech.
- Nie czas teraz na to, Nathanie - przemówił Geoffry, spoglądając z niepokojem na wszystkich. - Musimy przygotować się na najgorsze…
- Taaa, jasne... Trzeba było tam zostać.
- Głos Raula był pełen ironii. - Jestem pewien, że już byś się witał z tym czymś, co dymem ogłasza swą obecność.
- Zgadzam się z Raulem. Cokolwiek to jest, zdaje się wiedzieć gdzie jesteśmy. Tak, czy inaczej musielibyśmy z tym walczyć, a jaskinia byłaby pułapką. Przed atakiem to coś mogłoby wziąć nas głodem i wybić, gdy będziemy wyczerpani. Tu chociaż możemy stanąć do walki w pełni sił, zamiast zdawać się na łaskę wroga. - stwierdziła pół-drowka. - Zamiast jałowo dyskutować i narzekać na decyzję, których i tak już nie możemy zmienić, lepiej przygotujmy wszystkich. Rozdajmy broń, wystawmy warty. Proponuję po dwie osoby. Możemy też rozpalić ogień. Skoro to coś i tak wie, gdzie jesteśmy to nie ma sensu, żebyśm marzli po ciemku. - dodała.
- Po sześć. - Erwin liczył na palcach. - Dwóch wysuniętych na północny wschód. Jeden się chowa drugi patrzy, przy obozie jeden kontrolujący wzrokiem wysuniętych i pozostała trójka obstawiająca pozostałe kierunki. Skoro palimy ogień to lepiej więcej niż jeden, będzie się wydawało, że jest nas więcej i lepiej oświetlą ewentualne pole bitwy.
-Chcecie szykować się do walki a nawet nie wiecie co nadciąga? - Ruppert zapytał zaskoczony. - Przecież jeśli to horda goblinów to jest to czyste szaleństwo. Zbierajmy manatki i wiejmy stąd ile sił w nogach.
- Jeśli to coś faktycznie wie gdzie jesteśmy to ucieczka nie da nam wiele. Będziemy jedynie bardziej zmęczeni podczas starcia. Poza tym większość musi odpocząć, nie mają już sił. Jeśli jednak dadzą się przekonać, żeby ruszyć w dalszą drogę, to nie będę się kłóciła. Musisz ich jednak najpierw przekonać. - wyjaśniła mu Crilia.
- Uciekać, w noc, z krasnoludami, dziećmi, chorymi, starcami i ciężarną. Kończy nam się jedzenie, więc i tak będziemy musieli się zatrzymać i go poszukać. Nie mamy szans uciec nie porzucając sporej części grupy. Poruszamy się od nich wolnej więc albo nas dogonią i nas wybiją w marszu albo spróbujemy walczyć na własnych warunkach. Zawsze możesz spróbować swych sił samemu w dziczy. - Erwin spojrzał na kolumnę dymu. - Biorąc pod uwagę okoliczności, nie winiłbym cię.
- Co za przeklęty świat! - wrzasnął sfrustrowany Ruppert.
 
__________________
"Alea iacta est." ~ Juliusz Cezar
Nortrom jest offline  
Stary 28-01-2017, 20:54   #105
 
Gerappa92's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwu
Skarb bez wartości w świecie bez litości

Łotrzyk rozejrzał się. W obozie panowało zamieszanie. Czy ktokolwiek zauważył jego zniknięcie? Unoszący dym na horyzoncie skutecznie odwracał uwagę wszystkich członków ocalałych. Ruppert odnalazł swój plecak. Musiał sprawdzić czy nic nie zniknęło.

Wszystko leżało na swoim miejscu nietknięte. Chłopak owinął się szczelnie kocem. Chociaż opuścił już lodową komnatę, jego ciało nadal było przemarznięte. Przysunął do siebie plecak. Rozejrzał się wokół siebie by sprawdzić czy nikt go nie obserwuję. Sięgnął ręką w głąb w poszukiwaniu swojego skarbu. Twardy i zimny. Aż umysł przeszły wspomnienia głosów uwięzionych dusz. Otulił się mocniej kocem i wyciągnął diament by przyjrzeć mu się dokładnie.

Przez kilka chwil Ruppert przyglądał się swojemu skarbowi, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Na pewno jednak po raz pierwszy widział go tak wyraźnie. Czekał na tą chwilę od kilku dni, kiedy właśnie przez to znalezisko utracił wzrok. Warto było jednak czekać. Łotrzyk szybko zorientował się, że nie ma do czynienia z jakimś tam byle jakim kamyczkiem. To był prawdziwy szafir. Łotrzyk uświadomił sobie nagle, że jest w posiadaniu bogactwa, o jakim nigdy wcześniej nawet nie mógł sobie marzyć. Szkoda tylko, że w tym świecie nie miał z tego bogactwa zbyt wiele pożytku…


 
__________________
"Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest wyobraźnia."
Albert Einstein
Gerappa92 jest offline  
Stary 28-01-2017, 23:20   #106
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację


Pech i Raul

Po nieudanej namowie Rupperta, Pech i Raul zaczęli rozglądać się w obozie za osobami, które mogłyby ich wspomóc. Niestety aura podejrzeń nie opuściła czarodziejki. Na swoje pytania spotkała się jedynie z kręceniem głową, bądź na wpół wymuszonymi uprzejmymi odmowami. Ciężko było się komu dziwić. Wieści o niebezpieczeństwie znajdującym się w środku świątyni prędko rozprzestrzeniły się po obozowisku. Nie pozostało im nic innego, jak odpuścić. Musieli się zdać na siebie.

Kiedy odeszli nieco od obozowiska, dziewczyna wypowiedziała kilka magicznych, zawiłych słów inkantacji, a chwilę później pojawił się przed nimi kary rumak. Pech dziękowała teraz w myślach Xandrosowi, od którego nauczyła się tego zaklęcia. Oboje wspieli się na grzbiet wierzchowca i zaczęli pędzić przed siebie. W ten sposób mogli w kilka minut dotrzeć do razem do podnóża zamarzniętej świątyni. Słońce zaszło już za horyzontem, a okolicę spowił mrok.

Spoglądając na ośnieżoną budowlę, oboje zaczęli ze strachem przypominać sobie niemalże obłąkane słowa Rupperta o okropnościach, znajdujących się w jej wnętrzu.
 
Hazard jest offline  
Stary 02-02-2017, 04:26   #107
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Przynajmniej już nikogo więcej nie zabijesz...

Na razie Pech kazała wierzchowcowi chodzić za nią. Zamierzała zostawić go przed wejściem, ale słyszała od Rupperta, że są dwa. Zwróciła się do Raula, żeby ułożyć jakiś plan. Jakikolwiek.

W środku jest strażnik. Żeby go zniszczyć, trzeba wywabić go na zewnątrz. Ja... nie wiem jak on wygląda... ale z opowieści Rupperta wynika, że musi być straszny... Wchodząc od tyłu trafimy na strażnika, więc może powinniśmy wejść przodem? Tam pewnie nie ma przejścia do głównej komnaty, bo inaczej broniłby go strażnik, ale możemy się rozejrzeć, może znajdziemy coś wartościowego — niby pytała, ale zaraz dokończyła. — Chodźmy.

Czarodziejka żałowała, że nie jest w stanie zapamiętać większej ilości zaklęć. Musiała polegać na swoim instynkcie, zamiast talencie. Było to niewygodne, szczególnie, gdy miejsca broniła jakaś istota.

Skoro tam jest strażnik, to może powinniśmy byli przyjść tu w więcej osób? — zasugerował Raul ruszając w stronę wejścia. — Mówisz, że to jest główne wejście?

Przecież pytaliśmy, nikt nie chciał przyjść... Nikt nie chciał przyjść przeze mnie...
Dziewczynie zrobiło się przykro z powodu tego, jak bardzo nią wzgardzali. Pierwszy raz w życiu, gdyż wcześniej stroniła od innych, karmiona przestrogami macochy. Wskazała palcem w stronę głównego wejścia.
Tak, to powinno być główne wejścia. Wchodźmy.

Ciągnięcie kogoś na siłę zdało się Raulowi mało skutecznym sposobem na znajdywanie sojuszników, musiał więc przyznać Pech rację.

Skoro mówisz, to chodźmy.

Powoli wspinając się po ośnieżonych schodach, dwójka nie mogła mieć wątpliwości, że Ruppert opuszczał to miejsce wcześniej w wielkim pośpiechu. Wyraźnie na ziemi rysowały się ślady rozpaczliwej ucieczki łotrzyka. Jednak bardziej napawały ich grozą znacznie większe ślady na ziemi przy wejściu. Strażnik najwyraźniej zaprzestał pościgu w tym miejscu.
Następnie oboje wkroczyli spowitego w mroku wnętrza świątyni. Na środku znajdowała się studnia, tak jak mówił łotrzyk. Ślady prowadziły dalej w głąb korytarza, choć z trudem mogli je dostrzec w panujących tu ciemnościach, dlatego dziewczyna wyciągnęła pochodnię ze swojej sakwy i podała ją Raulowi. Następnie sięgnęła po narzędzia, którymi próbowała rozpalić ogień. Męczyła się z tym trochę, ale wreszcie wydobyła iskry, które zapaliły kijek, a jedna prawie wleciała za kołnierz wojownika, lecz Pech w porę ją strzepnęła.
Odebrała pochodnię z ręki towarzysza i przyjrzała się ścianom blisko wejścia, a potem od razu podeszła do studni, by i ją zbadać. Zajrzawszy do środka, Pech dostrzegła jedynie ciemną otchłań. Nie widziała co jest na dnie, jednak do jej uszu z wnętrza studni dochodził jakiś odległy, dudniący cicho odgłos. Zrobiła więc to, co zazwyczaj robi się w takich sytuacjach: wrzuciła do studni kamyk i nasłuchiwała. Zaś po kilku chwilach usłyszała, dźwięk uderzenia o twarde podłoże. Najwyraźniej studnia już dawno przestała spełniać swoje zadanie.
Wiedząc, że niewiele wskóra przy studni bez odpowiedniego zabezpieczenia, przeszła się wokoło sali, oświetlając ściany. Może chociaż na nich wyryto jakieś znaki czy symbole, które uchylą rąbka tajemnicy tego miejsca.

Jeśli to studnia życzeń, to powinnaś wrzucić monetę — zażartował Raul.

Idąc w ślady Pech zaczął się przyglądać ścianom. Co czworo oczu, to nie dwoje.
Podobnie jak wcześniej tego dnia Ruppert, Pech i Raul zdołali odczytać tylko jedną z przedstawionych na ścianach scen. Przedstawiała ona dziewiątkę postaci nachylonych nad stołem. Niczego więcej jednak nie byli w stanie odczytać.

Dalej powinien czekać strażnik, jeśli wierzyć Ruppertowi — wyszeptała Pech. — Cofnijmy się i sprawdźmy drugie drzwi. Bądźmy ostrożni...

Ale zapewne i tak będziemy musieli coś zrobić z tym strażnikiem — odparł równie cicho Raul. — Szkoda, że nie będzie można go wepchnąć do tej studni. Może jedno z nas go odciągnie, a drugie sprawdzi, czego tak pilnie pilnuje?

Ja wiem, czego pilnuje... Trzeba się go jednak najpierw pozbyć. Idź, otwórz drzwi, tylko uważaj...

Czarodziejka nagle chwyciła Raula za rękę, żeby nie szedł. Wyciągnęła w jego kierunku otwartą dłoń, na której leżał pierścień. Był dosyć topornie wykonany, ale pokryty wzorami bądź literami, ciężko było jednoznacznie określić.

Jeżeli coś się stanie... — zacisnęła nagle pięść. — Jeżeli będę musiała założyć ten pierścień, obiecaj... — spojrzała na swoje stopy, przełykając kolejne słowa. — Obiecaj... że się mną zaopiekujesz...

Dlaczego niby miałabyś założyć to okropieństwo? — zapytał Raul. — Zasługujesz na coś ładniejszego. I, oczywiście, zajmę się tobą — zapewnił.

Pech spojrzała na mężczyznę zdziwionym i zmieszanym wzrokiem. On chyba nie brał tego wszystkiego na poważnie. Chociaż swoje osiągał, bo nie potrafiła się martwić innymi sprawami, niż jego niknąca poczytalność oraz narastająca beztroska. Wypuściła strumyk ciepłego powietrza przez zaciśnięte usta.

Idź przodem, ale nie daj urwać sobie głowy...

Raul spojrzał na dziewczynę i skinął głową. Wrócił do schodów, po czym wyciągnął miecz i powoli, rozglądając się na wszystkie strony, ruszył w stronę drzwi, o których wspomniała Pech. Nie chciał ich od razu otwierać, tylko najpierw dokładnie obejrzeć - a nuż zdoła zauważyć coś ciekawego. Lub też niepokojącego. Nic interesującego jednak nie dostrzegł. Drzwi były niemal identyczną kopią tych, którymi poprzednio weszli. Stwierdził jednak, że otwarcie ich może nie być takie łatwe. Lodowa skorupa zapewne od bardzo dawna trzymała te drzwi w swoich sidłach.
Raul najpierw zaczął rękojeścią miecza delikatnie odłupywać lodową skorupę w gdzie miejscach, gdzie drzwi stykały się z futryną, by po chwili spróbować sforsować oporne drzwi na siłę. Wystarczyło jedno silne uderzenie, by zmarzlina pękła, a drzwi otworzyły się z głośnym hukiem. Wojownik wpadł do środka, z trudem utrzymując równowagę.
Zaczął rozglądać się dookoła. Pomieszczenie tak jak poprzednie było całkiem ośnieżone. Nie było tu specjalnie nic ciekawego, poza kilkoma wielkimi, zamkniętymi przykrywką wazami, stojącymi rządkiem przy jednej ze ścian pomieszczenia. Na końcu znajdowały się również drzwi prowadzące gdzieś dalej do wnętrza świątyni. Raul postąpił krok do przodu. Nagle niewyobrażalny ból przeszył jego ramię. Poczuł, jakby coś mocno w niego uderzyło i przeszyło go na wylot, mimo, że nie pozostawiło żadnej rany. Sekundę później uczucie to powtórzyło się ze zdwojoną siłą. Raul padł na kolana, chwytając się za brzuch. Pochodnia i magiczny miecz upadły na śnieg. Mężczyzna jedynie przy pomocy resztek siły woli zdołał zachować przytomność. Oczy z trudem łapały ostrość. Wojownik próbował dostrzec skrytego mordercę.
I wtedy do jego uszu doszło łopotanie malutkich skrzydeł. Raul ze zdziwieniem dostrzegł, jak po pomieszczeniu, latają zlewające się z kolorem ośnieżonych ścian nietoperzopodobne istoty. Wszystkie wyglądały jakby stworzone z lodu i śniegu. Pięć, szcześć… siedem. Z trudem zdołał je policzyć. Próbował się jeszcze podnieść. Z całych sił zacisnął ręce na rękojeści miecza. Wstał na równe nogi… i krzyknął. Nagle z piersi, w miejscu gdzie znajdowało się serce, wyleciał nietoperz. “Było ich osiem”, pomyślał, po czym padł na ziemię. Nikły blask magicznego miecza zgasł zupełnie, tak samo jak życie Raula de Foxi.

Stojąca przy drzwiach Pech stała oszołomiona tym co się stało. Zaraz jednak otrzeźwiała, kiedy jej ramię przeszyła jedna z tych latających istot. Kilka innych już zaczęło krążyć wokół niej. Musiała coś szybko zrobić, jeżeli nie chciała skończyć jak wojownik.
Czarodziejka rozpoznała te stworzenia. Jedyna forma obrony, jaką posiadała, nie działała. Nie mając innego wyjścia, sięgnęła po ostatnią, desperacką deskę ratunku. Założyła pierścień i użyła jego mocy, po czym zaczęła uciekać. Pierścień sprawił, że dziewczyna zniknęła w jednej chwili. Skołowane twory lodu i śniegu nagle rozleciały się we wszystkich kierunkach, poszukując swojej ofiary. Zaś Pech skierowała się do studni, odganiając od natarczywych istot, które po omacku szukały jej obecności. Wskoczyła do środka i zaparła się kończynami tak mocno, jak tylko była w stanie.
Otoczone lodem brzegi studni okazały się zbyt śliskie. Dziewczyna nie mogła utrzymać równowagi i po chwili zaczęła bezwładnie spadać w głąb szybu. Lecąc, duszona przez adrenalinę, nawet nie krzyknęła. Zanim uderzyła z hukiem o dno, pomyślała jedynie...

„przynajmniej już nikogo więcej nie zabijesz...”




 

Ostatnio edytowane przez kinkubus : 02-02-2017 o 04:29.
kinkubus jest offline  
Stary 02-02-2017, 12:36   #108
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Kamienny grób Pradawnych


Xandros ostrożnie podchodził w stronę monolitu. Jego długie uszy ruszały się niczym u zwierzęcia, wychwytując wszelkie podejrzane dźwięki. Żaden jazgot hałaśliwych ludzi, ani ich ciężkie kroki nie przeszkadzały elfiemu wojownikowi. Czuł wewnętrzny spokój, ale jak każda żywa istota obawiał się nieznanego. Miał pewną nadzieję, że ktokolwiek zamieszkiwał te ruiny, był wrogiem goblinów, a więc cokolwiek było w tych ruinach mogło okazać się pomocne. Wpierw, bardzo ostrożnie stawiając kroki obszedł monolit na około, szukając śladów wejścia lub jakichś symboli mogących podpowiedzieć cokolwiek o przeznaczeniu starożytnej budowli.
Przyglądając się dziwnemu reliktowi zmierzchłych czasów, Xandros nie mógł określić celu jego istnienia. Jednak po kilku dłuższych chwilach, żarliwej obserwacji, elf zaczął dostrzegać pewne podobieństwo monolitu, do zaawansowanych technologii, tworzonych przez krasnoludy w Starym Świecie. Co prawda ten kawałek skały za nic nie mógł równać się z wielkimi cudami, które tworzone były w wielkich podziemnych miastach długobrodych, jednak kilka znajomych cech, niezatartych jeszcze przez czas, wskazywało na istotne ich pokrewieństwo.
Zaglądając w głąb swoich wspomnień, Xandros zdołał przypomnieć sobie nawet fragment księgi, którą niegdyś czytał, opowiadający o dziwacznym połączeniu runicznej magii z zaawansowaną technologią. Konkretnych przypadków zastosowań ich nie mógł sobie przypomnieć, jednak wiedział że możliwości takich obiektów są praktycznie nieograniczone.
Elf pokręcił się jeszcze przez chwilę koło budowli, aby upewnić się, czy nie przeoczył żadnej wskazówki po czym uważnie przyjrzał się jednej ze ścian, badając miejsce na dłoń. Porównał wymiary swojej układając dłoń na ścianie obok domniemanego zamka otwierającego pewnie drzwi lub portal. Krasnoludy bywały bardzo tajemnicze i Xandros uśmiechnął się ironicznie jednak nie obiecywał sobie zbyt wiele. Prawdopodobnie tylko krasnolud mógłby otworzyć te drzwi…..”gdyby tak wrócić do obozu i zapytać Bhupindara…..tylko prosić krasnala o pomoc….uwłaczające” - elf pokręcił głową.
Był jednak w błędzie. Dłoń idealnie wpasowała się w miejsce na monolicie, tak jakby wymierzana była specjalnie na niego. Skóra jego zetknęła się w całości z zimnym kamieniem i nagle Xandrosa przeszył dreszcz. Z początku łagodnie, jednak ze wzmagającą się siłą czuł przeszywającą go, nieprzyjemną energię. Migiem nieprzyjemne uczucie przerodziło się w ból. Elf jednak nie mógł oderwać dłoni od monolitu. Czuł jakby jakaś obca siła trzymała go, nie pozwalając się uwolnić.
Energia zaczęła rozchodzić się po całym ciele. Xandros poczuł jak moc ta, niczym jakiś pasożyt, zaczęła wić mu się pod skórą. Wspinała się coraz wyżej i wyżej, przez kręgosłup wprost do jego mózgu… I wtedy ból zniknął.
Elf zamrugał oczami, pragnąc zrozumieć co się stało. Znalazł się nagle pośrodku stojącej w ogniu wioski. Słyszał krzyki i zawodzenia jej mieszkańców, oraz jazgoty nieznanych mu do tej pory istot. Widział przemykających tu i tam ludzi, gonionych przez plugawe wynaturzenia, który nie mogły być niczym co stworzyła by matka natura.
Poczuł zaraz jak coś ciągnie go dalej. Nie mógł się ruszać, jednak w jakiś sposób przemieszczał się. W ten niezrozumiały sposób coś ciągnęło go do wnętrza, stojącej na środku wioski świątyni. Tam dostrzegł wielu przerażonych mieszkańców, stojących przy ołtarzu, w którego centrum znajdował się mistyczny monolit. Kapłan odziany w białe szaty z złotym symbolem słońca nań, podobnie jak elf położył dłoń w wyznaczonym miejscu, a następnie platforma na której stał monolit zaczęła podnosić się i obracać wokół własnej osi, powoli odsłaniając zejście do podziemi. Wszyscy w wielkim pośpiechu, czując zbliżające się niebezpieczeństwo, pomknęli do środka. Ostatni wszedł kapłan, a zaraz za nim przejście zamknęło się.
Upłynęło kilka sekund, w czasie których obezwładniony nieznaną mocą elf nie mógł zrobić nic, jak tylko wsłuchiwać się w dźwięki masakry na zewnątrz. A później drzwi świątyni ponownie rozwarły się, a do środka wlała się wataha plugawych kreatur. Każdy z nich był unikalny w swym potwornym wyglądzie. Przypominały dziwne chimery, połączenia zwierząt lub różnych potworów z ludźmi. Xandros nigdy wcześniej nie widział istoty, które bardziej napawały go niepokojem.
Zaraz za nimi do środka wszedł starszy mężczyzna w długich, śnieżnobiałych szatach. Nie robił sobie nic z niszczących wszystko dookoła potworów. Xandros poczuł nieznane, lecz z jakiegoś powodu znajome uczucie na jego widok. Było to coś podszytego w jego świadomości tak głęboko, że za nic nie mógł pojąć źródłą owego odczucia. Tymczasem beznamiętne spojrzenie mężczyzny padło na monolit. Cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy, kiedy zbliżył się i położywszy dłoń na nim, wypowiedział jakąś magiczną formułę, która całkowicie wykraczała poza zrozumienie elfa. Monolit zatrząsł się nagle, jakby nagle coś przeszyło go na wskroś, nie czyniąc przy tym żadnych szkód.
Mężczyzna w białych szatach uśmiechnął się szerzej i odwrócił na pięcie, ruszając do wyjścia. A wizja Xandrosa zaczęła nagle się rozmywać.

Ocknął się w kompletnych ciemnościach. Nie wiedział jak długo był nieprzytomny. Spojrzał po sobie i okolicy skołowany. Monolit jak w jego śnie odsłonił przed nim kręcone schody prowadzące do podziemi. Zaraz potem Xandors wyraźnie poczuł coś dziwnego na swojej dłoni, za pomocą której otworzył to dziwne przejście. Spojrzał na nią i z niepokojem dostrzegł czarny symbol słońca na niej.
Elf pokręcił głową z niedowierzaniem. Pewne elementy układanki zaczęły pasować do tego, co działo się dokoła. Schylony, ostrożnie stąpając po kamiennych schodach ruszył w dół, uważnie oglądając ściany, trzymając w pogotowiu łuk i nałożoną na nim strzałę.
Zagłębiając się w podziemia Elf dzielnie przemierzał kolejne stopnie krętych, kamiennych schodów. Jedynie dzięki swym wrodzonym zdolnościom, bez pomocy źródła światła, był w stanie zmierzyć się z panującym w głębi, wszechobecnym mrokiem. Do jego nozdrzy wdarł się zapach stęchlizny i jeszcze jakiegoś innego, bardzo nieprzyjemnego zapachu. Xandros odczuwał niepokój na myśl, że od wieków musiał być pierwszą osobą, która wkraczała w tą zapomnianą czeluść.
Czujnie skradając się w dół, szjpiczaste uszy elfa drgnęły lekko, na dźwięk dochodzącego z głębi odgłosu. Mocniej naprężył cięciwę. W niewyraźnym z początku dźwięku, śmiałek zaczął w końcu rozpoznawać odgłos… szlochania.
Wojownik rozejrzał się uważnie po podłodze, szukając czegoś, z czego mógłby zrobić pochodnię. Przydałoby się cokolwiek drewnianego, może jakieś kości czy szmaty. Szloch w takim miejscu był jeszcze bardziej przerażający, niż stęchlizna i ciemności. Elf jednak nie musiał szukać czegoś takiego. Zrobiwszy kilka kroków w dół, dostrzegł przymocowaną do ściany pochodnie. Jedynie cudem nie rozsypała się, kiedy po nią sięgnął.
Xandros wyjął z niewielkiej sakiewki przy pasie hubkę i krzesiwo po czym podpalił pochodnię. Zszedł prawie na sam dół spiralnych schodów, starając się trzymać pochodnię w górze. Odłożył na chwilę łuk, wziął szeroki zamach, po czym cisnął płasko płonącą pochodnię w głąb chodnika lub komnaty, zza zakrętu schodów, prosto w ciemność, następnie szybko naciągnął łuk i wymierzył w kierunku dźwięku przesuwając się także o kilka stóp do tyłu, czekając i nasłuchując.
Kiedy pochodnia wyleciała zza zakrętu, szloch przerodził się nagle w nienaturalny jęk, wyrażający najpewniej zaskoczenia, a może i nawet przerażenie. Zaraz potem usłyszał plusk, jakby ktoś przebiegał przez wodę, a później jeszcze kawałek po suchym gruncie. Mimo wypaczającego dźwięki echa, Xandros mógł przysiąc, że kroki owego osobnika były skierowane w przeciwnym do schodów kierunku.
Pochodnia, którą rzucił najwyraźniej nie zgasła. Wciąż bowiem widział migoczącą, płomienną poświatę na ścianach spiralnych schodów.
Trzymając się z dala od pochodni, powoli skradał się wzdłuż ściany, w ślad za tajemniczym….kimś. Xandros próbował zorientować się, co to za tajemnicze stworzenie szlochało w ciemnościach. Walcząc z rosnącym zdumieniem próbował zrozumieć, jak cokolwiek mogło przeżyć tak długo…..
Wojownik zaczął kroczyć ostrożnie w dół schodów. Kiedy minął ostatni zakręt, jego oczom ukazało się pomieszczenie, na środku którego znajdował się niewielki zbiornik, wypełniony czarną wodą. Wyrzucona przez niego pochodnia znajdowała się na drugim końcu pomieszczenia, zaraz pod sporymi, drewnianymi drzwiami. Jej płomienie oświetlały poczerniałe ściany oraz cztery spore kolumny, znajdujące się przy kontach komnaty.
Elf zaczął się rozglądać, jednak nie mógł nigdzie dostrzec szlochającej istoty.
Xandros najciszej jak mógł schował się za kolumną po lewej stronie schodów i oparty plecami do niej zerknął za nią, próbując cokolwiek wypatrzyć. Wychylił się i… dostrzegł pustkę. Nic nie kryło się za tą kolumną.
-Wyjdź. Nic Ci nie zrobię - elf powoli zaczął przemieszczać się do kolumny, znajdującej się po prawej stronie schodów. Zamierzał zerknąć za nią w taki sam sposób. Był już w połowie drogi, tuż obok schodów, kiedy nagle wzdrygnął się na jakiś podejrzany dźwięk zza kolumny po lewej stronie od wielkich drzwi. Minęło kilka długich uderzeń serca.
I nagle w komnacie rozległ się rozpaczliwy okrzyk, a zza kolumny wyskoczyłą odziana w podarte, szare szaty istota. Z jej przegniłej, przeżartej miejscami do kości twarzy ciekła jakaś dziwna, czarna maź. Mimo, że jej chude i wyniszczone ciało nie powinno być w stanie się poruszać, ten pognał w jego stronę z niezwykłą prędkością. Elf domyślił się, że czymkolwiek to niegdyś było, z pewnością umarło wieki temu i jedynie za sprawą jakiejś szarlatańskiej mocy przetrwało do dziś dzień.
Elf błyskawicznie podniósł łuk do policzka i wypuścił strzałę. Potem szybko sięgnął po kolejną. Obie zanurzyły się w ciele umarlaka, jednak nie spowolniły go ani trochę. Jedynie jego głośny, ogłuszający niemal okrzyk bólu oraz cieknąca spod ran czarna krew mogły świadczyć o tym, że atak odniósł jakiś skutek.
Jednak w końcu ta plugawa istota dotarła do elfa. Jej długi, szponiaste pazury przedarły się przez magiczną zbroję i raniły go. Xandros nie miał jednak czasu na użalanie się nad sobą. Nieumarły nie miał zamiaru poprzestać na jednej ranie. Ponownie próbował trafić elfa swoimi pazurami, a nawet gryźć, jednak tym razem jego przeciwnik nie dał się zaskoczyć. Xandros wiedział, że musi skupić się na walce, o ile chciał ponownie ujrzeć światło dzienne.
Xandros wypuścił łuk z ręki i płynnym ruchem wyszarpnął długi miecz z pochwy, jednocześnie uderzając potwora cięciem od dołu. Drugą ręką sięgnął po puklerz.
Oboje, elf i nieumarły, walczyli z dziką, nieokiełznaną zażartością. Miecz Xandrosa raz co raz nadcinał kolejne fragmenty zgniłego ciała, upuszczając z niego czarną krew. Przeciwnik jednak nie pozostawał mu dłużny. Pazury kreatury pozostawiły wiele płytkich nacięć na jego skórze. I taka właśnie wymiana ciosów trwała, zdawać by się mogło, że w nieskończoność.
Posyłając kolejne ciosy, Xandros w końcu znalazł okazję. W chwili gdy bestia postąpiła o krok w tył, szykując się do skoku na niego, elf zamachnął się mieczem na odlew. Ruch ostrza idealnie zsynchronizował się z nadciągającą ku krtani elfa głową nieumarłego. Stal w jednym ułamku sekundy przeszyła głowę bestii oddzielając ją od reszty ciała, które po kilku chwilach upadło do tyłu, wprost do czarnej topieli. Xandros odetchnął z ulgą. Udało mu się.
I wtedy niespodziewanie z bezgłowego ciała nieumarłego wyrwała się lśniąca poświata, która wijąc się w powietrzu nad wodą zaczęła przybierać ludzkie kształty. Xandros cofnął się oniemiały, zaciskając mocniej dłoń na rękojeści miecza.
- Nie lękaj się mości elfie... - Xandros usłyszał męski, spokojny głos, dobywający się z owego nadnaturalnego widma. Poświata przybrała postać łysego mężczyzny, w długich białych szatach, na których wyszyty został symbol słońca. Elf rozpoznał kapłana ze swojego snu. - … bowiem uwolniłeś mnie z więzienia tego splugawionego ciała. I choć wciąż nie mogę przekroczyć bram zaświatów, to nastał kres mej, trwającej wiele stuleci męki.-
Elf schował miecz do pochwy i popatrzył na swoją dłoń, z symbolem czarnego słońca
-Nie boję się. Mój świat umarł, i nie mam tu żadnego celu. Cieszę się, że mogłem Ci pomóc, choć nieświadomie. Widziałem wizję. Tragiczną…....współczuję Ci. Czy mogę jakoś ulżyć Twym cierpieniom? - Xandros poczuł ulgę, a jednocześnie wielki żal bo wizja i słowa widma potwierdzały najgorsze obawy. Starał się nie wyobrażać sobie wielu lat w zamknięciu, w ciemnym lochu przesiąkniętym mroczną magią.
- Dla mnie zrobiłeś już wszystko co mogłeś. Sam nie wiem dlaczego bramy zaświatów zostały zamknięte i jak mógłbyś mi teraz pomóc - odpowiedział duch spoglądając na znajdujący się pod nim zbiornik z czarną wodą. Następnie zaś spojrzał na elfa. - Mówisz, że nie należysz do tego świata, jednak musi coś cię z nim łączyć. W innym razie wrota tych podziemi nie otworzyłyby się przed tobą. Setki lat temu jeden z Pradawnych, uwięził tu mnie oraz wielu innych niewinnych mieszkańców wioski, a następnie splugawił to miejsce. Nikt poza nim samym, lub może innym Pradawnym, nie powinien być w stanie otworzyć tej krypty.-
-Widziałem to otwierając wejście do tych podziemi. Starszy mężczyzna, w szatach podobnych do Twoich. Z takim symbolem - elf uniósł dłoń, ukazując czarne słońce - Wejście naznaczyło mnie piętnem. Być może przeklęło mnie wraz z wami…..albo jest coś co musi być odkryte. Każdą klątwę da się złamać -
Zjawa z wyraźną przykrością spojrzała na symbol.
- Tak, to niestety klątwa. Moi poprzednicy przy pomocy mocy Boga słońca Canimena zabezpieczyli wejście do tej krypty, tak, aby nikt kto nie jest wyznawcą nie mógł bezkarnie wejść tutaj i splądrować tego miejsca. Gdybyś odnalazł skarbiec zamknięty za ukrytymi drzwiami i przekroczył jego próg prędko strawił by cię ogień… W dodatku do czasu aż nie zmyjesz tego symbolu wodą święconą słońce uciążliwie razić będzie twe oczy. -
-Czy jeśli wejdę głębiej do tej krypty, znajdę więcej Twoich towarzyszy? Czy wszystkich przemieniło w nieumarłych?-
- Większość odeszła - odparła zjawa. - Kiedy zorientowaliśmy się, co się wydarzyło i że jesteśmy tu zamknięci, wielu zaczęło szukać drogi ucieczki. Pod ołtarzem odnaleźli zejście w głąb jakichś o wiele starszych niż ta krypta podziemi. Większość tam zniknęła i nigdy już ich nie wróciła. Jedynie garstka z nas została tutaj, chcąc spędzić swe ostatnie dni wraz z naszym Bogiem. Czasami słyszałem odgłosy za tymi drzwiami - duch wskazał na wielkie dwuskrzydłowe wrota. - Więc pewnie ich dotknął podobny do mojego los. Lecz me ciało przez wiele lat w jednym kawałku utrzymywała ta plugawa, przeklęta substancja nad którą stoję. Zaś co z nich zostało, to sam nie wiem. Zaś w drugiej komnacie - zjawa wskazała tym razem na drugie, mniejsze drzwi znajdujące się po prawej stronie. - Wielu mieszkańców wioski postanowiło na własną rękę odebrać sobie życie. Nie wiem jednak, czy dotknął ich ten przeklęty los.-
Xandros zbliżył się do czarnej substancji wyjmując z kołczanu jedną ze strzał. Następnie lekko zanurzył czubek strzały w tajemniczej substancji którą bardzo uważnie zaczął badać. Czarna maź przypominała nieco smołę, lecz była od niej nieco mniej gęsta. Zaś jej nieprzyjemny, ostry zapach odrzucał elfa.
- Kiedyś w tym miejscu znajdował się basen z wodą święconą, w której chrzciliśmy nowych wyznawców. Jednak pod wpływem jakiejś plugawej magii przemieniła się ona w to coś. Teraz substancja ta plugawi i odbiera życie wszystkiemu, co ma z tym bliższy kontakt.-
-Hmm…nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli uwolnię Twoich towarzyszy, o ile poddali się władzy owej….substancji? - elf myślał intensywnie nad planem oczyszczenia krypty z ożywieńców -Być może będę potrzebował przedmiotów, które mogli posiadać….czy nie spotka mnie z tego powodu kolejna klątwa? Nie jestem rabusiem grobów i nie chcę nim zostać -
- Z pewnością byliby wdzięczni, jeżeli ocalisz ich od tego plugawego losu jaki na nich spoczywa. Strzeż się jednak. Jeśli zawiedziesz w walce z nimi, spotka cię taki sam jak ich los.- odparł duch. - Wszystko co tu znajdziesz, możesz ze sobą zabrać. To miejsce i tak zostało już splugawione, a nasz Bóg został zapomniany. Po lewej stronie w tej komnacie, znajduje się wejście do naszego skarbca. Jeżeli pozbędziesz się klątwy, będziesz w stanie bezpiecznie wejść tam i wszystkie skarby będą należały do ciebie. -
-I tak się stanie - Elf skinął głową duchowi i zaczął badać całe pomieszczenie. Podniósł pochodnię i obszedł dokładnie komnatę dokoła, mierząc ją krokami. Sprawdził też, czy substancja pali się, przykładając zamoczony wcześniej w brei grot do pochodni. Najwyraźniej jednak ogień na nią nie działał. Następnie zbadał zawiasy dużych drzwi, aby wiedzieć w którą stronę się otwierają i na co owe wrota są zamknięte. Następnie podniósł pochodnię w górę, aby zobaczyć, jak wygląda sufit oraz jak wyglądają kolumny.Następnie poszedł sprawdzić na górę, jaka była pora dnia. Z ulgą stwierdził, że słońce zaszło już jakiś czas temu. Miał sporo roboty.
Wpierw zabrał się za wycięcie odpowiednio długich pochodni. Pod nóż poszedł nieco leciwy buk, którego suche gałęzie zostały szybko pocięte na kilka pochodni. Znalazł kilka świerków i sosen które ponacinał nożem i ostrożnie przekradał się dalej przez las, szukając innego drzewa, bardziej przypominającego ogromny krzak. Na młody wiąz musiało pójść nieco więcej energii, szczególnie musiał przyłożyć się przy nieco grubszych partiach gałęzi, pozyskując szybko dwa długie na kilka stóp elastyczne pręty. Następnie wyciął kilkadziesiąt mniejszych szczap które bardzo starannie zaostrzył, i przywiązał bardzo mocno do owych dwóch prętów za pomocą pasków młodej kory, tworząc z nich dwa zabójcze grzebienie.
Zbiegł szybko na dół po czym za pomocą noża i liny przymocował oba grzebienie do dwóch najbardziej oddalonych od schodów kolumn, w głębi pomieszczenia w taki sposób, aby zaostrzone kolce wskazywały drzwi na wysokości brzucha dorosłego człowieka. Linę przeciął na kilka kawałków robiąc z nich pętle, zakładając je na bliższe schodów kolumny do których przymocował końce grzebieni, które trzeszczały teraz niebezpiecznie. Drobny ruch ręką wystarczył, aby posłać drewnianą śmierć prosto w stronę napastnika. Wbiegł z powrotem na górę, i poszukał naciętych drzew, z których już powinna spływać żywica. Wycięte, obumarłe gałęzie buczyny usmarował jak się dało żywicą, i obwijając je ścinkami kory pozostałymi z grzebieni. Zabrał wszystkie pochodnie, i ruszył w dół. Zdjął drewnianą sztabę przytrzymującą duże drzwi i podparł nimi boczne, po lewej - tak na wszelki wypadek. Trzymając w ręku jedną z zapalonych pochodni, lekko naparł na odblokowane drzwi.
Zza uchylonych drzwi uderzył elfa wpierw powiew stęchłego powietrza. Zaraz potem światło pochodni wdarło się do środka pomieszczenia. Promienie płomieni padły na próchno, które kiedyś zapewne niegdyś mogło służyć jako ławki. Komnata była dosyć sporo, a w dalszej części zwężała się. Na jej końcu elf dostrzegł sporych rozmiarów kamienny ołtarz.
Jednak nie to w tej chwili interesowało Xandrosa. Jego bardziej obchodziło siedem ludzkich rozmiarów postaci, które obróciły powoli głowy w jego stronę. A zasadniczo nie głowy, a czaszki. Bowiem wieki spędzone w tym pomieszczeniu obdarły nieboszczyków z resztek mięsa, pozostawiając same szkielety. W rękach zaś coś, co dawno, dawno temu mogło służyć za buzdygany, jednak teraz przypominało jedynie zardzewiały kawałek żelastwa.
Elf miał jednak szczęście. Nie do końca wiedział, w jaki sposób owe istoty myślą i reagują, jednak wydawały się zaskoczone jego pojawieniem się. Mimo przewagi liczebnej, ze swoim przygotowaniem i efektem zaskoczenia, Xandros mógł rozegrać tą sytuację na swoją korzyść.
Elf rzucił pochodnią prosto w najbliższego szkieleta po czym szybko cofnął się do lewej kolumny bliżej schodów, czekając aż szkielety podążą za nim. Ręką sięgnął do pętli, na której napięty był jeden z drewnianych grzebieni.
Nieumarli z początku mogli wydawać się zdezorientowani, jednak uderzenie pochodni o głowę jednego, wywołało natychmiastową reakcję wszystkich. Kościane ręce zacisnęły się mocniej na rękojeści broni, a szkielety rzuciły się za kryjącym się w drugiej komnacie elfem.
- A więc tylko tyle pozostało z moich braci i sióstr - powiedział duch, spoglądając na nadciągającą grupę. - Walcz wytrwale i wyzwól ich spod okowów klątwy elfie…
Xandros spokojnie czekał, aż szkielety przejdą przez wrota aby posłać im naprzeciw najeżoną drewnianymi ostrzami, elastyczną gałąź jednym ruchem ręki. Plan był prosty. Zwolnić blokadę jednej połapki, przyskoczyć do kolejnej, po czym szybki ruch na schody.
Pierwsza pułapka świsnęła z echem, posyłając na ziemię aż trzy kościane kratury. Elf zadowolony z sukcesu swojego planu przeskoczył do kolejnej pułapki, która jednak nie okazała się tak skuteczna. Szpiczaste kolce zatrzymały się między żebrami jednego z nieumarłych. W prawdzie impet uderzenia zatrząsł nim, jednak jakaś piekielna siła wciąż trzymała go w jednym kawałku.
Xandros już miał rzucić się do ucieczki, kiedy zardzewiały buzdygan zablokował mu drogę. Szkielety prędko zepchnęły go do kąta pomieszczenia, zmuszając do desperackiej walki o przetrwanie. Elf poczuł, że jego dni są już policzone…
Elf zacisnął mocniej swoją tarczę, zamierzając zastawiać się nią jak najdłużej się da, po czym uderzył mieczem w szkieleta potrzaskanego przez pułapkę licząc, że go dobije samym impetem ostrza. Zamierzał przerąbać się w stronę schodów, lub zginąć próbując zabrać jak najwięcej wrogów za sobą. Każda uwolniona z pod klątwy dusza miała dla elfa znaczenie.
Plan wyzwolenia nieumarłych przerodził się w desperacką walkę o przetrwanie. Xandros odpierał ataki kolejnych przeciwników, jednak wcześniejsza rana i zmęczenie zaczęły dawać o sobie znać. Niemy krzyk wydarł się z jego ust, kiedy buzdygan trafił go w klatkę piersiową. Oczy elfa zaszły krwią. Czyżby to miał być jego koniec?
Niczym zdesperowane, zepchnięte w pułapkę zwierze, rzucił się na swoich przeciwników, tym razem to ich zmuszając do defensywy. W końcu ostrze miecza zdołało trafić najpierw jednego, a następnie drugiego prześladowcę, którzy rozpadli się niczym domki z kart. Zostało jeszcze dwóch. Kolejne cięcie. Został jeszcze jeden…
Elf czując nadciągające zwycięstwo zamachnął się na ostatniego ze szkieletów tarczą. I wtedy zrozumiał swój błąd. Jakaś zdradziecka siła sprawiła, że szkielet uchylił się przed atakiem, zaś elf stracił równowagę. W ostatniej chwili swego życia, Xandros ujrzał pędzący w kierunku jego głowy buzdygan. “Było tak blisko”, pomyślał...
W mrocznych podziemiach rozległo się ponure echo. Nie pozostał tam już nikt żywy…
 
Asmodian jest offline  
Stary 02-02-2017, 15:52   #109
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację

Przygotowania do bitwy trwały. Odgłosy krzątaniny oraz głośne rozkazy Erwina rozbrzmiewały pod bezchmurnym, księżycowym niebem. Wszyscy z coraz większym lękiem spoglądali na czarny dym w oddali, który unosił się ciągle. Crilia oraz reszta kapłanów w ciszy odmawiała modlitwy, do swoich bogów. W pewnym momencie, za zgodą Erwina, Vincent zabrał ciężarną Alin, Trinę z jej psami, oraz Avishag by się z nimi ukryć pod klifami. Tą ostatnią musiał nieść, ponieważ choroba nasiliła się w ciągu kilku dni podróży i dziewczynka ledwo zdolna była zachować przytomność.

Tymczasem Rupperta zaczął ogarniać dziwny lęk. Nie wiedzieć czemu widmo nadciągającego zagrożenia przypominało mu o wydarzeniach w świątyni i tym, jak łatwo człowiek może zginąć. Zastanawiał się również, co mogło przytrafić się Pech oraz Raulowi, którzy od dłuższego czasu nie wracali. Czyżby przeklęty rycerz dopadł ich? Ciarki przeszły łotrzyka na tą myśl. Zaczęło mu się wydawać, że szepty ponownie zaczynają rozbrzmiewać w jego głowię…

Ocaleni z napięciem wyczekiwali. Nikt nie mógł spać. Wszyscy w napięciu wpatrywali się w horyzont, spodziewając się ujrzeć wkrótce maszerującą w ich kierunku zgubę. Nikt nie mógł się domyślić, skąd naprawdę nadejdzie atak...

Krzyk.

Gdzieś z daleka, jednak wyraźnie wszyscy zdolni byli go usłyszeć. Erwin, Crilia i Ruppert momentalnie odwrócili się w stronę morza, skąd doszedł ich ów rozpaczliwy kobiecy okrzyk, a następnie ujadanie psów.

- To Alin! - krzyknął drwal Frewyn.

Nim zdołali jednak w jakikolwiek sposób zareagować, odgłosy ze strony morza ucichły. Wszyscy zaskoczeni spoglądali w tamtym kierunku, zapominając o dymie. Nikt nie miał odwagi by sprawdzić co się stało.
 
Hazard jest offline  
Stary 22-02-2017, 15:27   #110
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Bitwa która nie nadeszła.

Wszyscy się bali i wszyscy zastygli w tym strachu. Brak działań oznaczał początek chaosu, paniki i pewną śmierć.
- Warta! Raport! - Wykrzyczał Erwin tak by wartownicy mogli go usłyszeć. Nie mogli dać się zaskoczyć. - Formować się! Łucznicy na klif ostrzelać z góry jeśli się da, wrócić jeśli nie. Lewa – w domyśle flanka – idzie jako wsparcie. Reszta gotuje się do walki.
Crilia ruchem ręki dała znak “swoim” łuczniką i lewej flance, żeby ruszyli się wykonać rozkaz. Sama popędziła na klif, modląc się w duchu, żeby przyczyną krzyku ciężarnej nie był atak, a bóle porodowe.
“Niczego nie widać, niczego nie słychać”, tak brzmiała mniej więcej odpowiedź od trzech wartowników ustawionych na północy, wschodzie i zachodzie obozowiska. Natomiast pełniący wartę od strony morza Louis nic nie odpowiedział, a jedynie niepewnie spoglądał w kierunku oddalonego niecałe ćwierć mili klifu. Najwyraźniej sam bał się sprawdzić, co tam się stało.
Mimo to na rozkaz Erwina i Crilii wszyscy ruszyli. W wielkim napięciu, ściskając w rękach łuki, wszyscy biegli w kierunku klifu, gotowi by zmierzyć się z nieprzyjacielem.
Kiedy w końcu dotarli na miejsce i stanęli nad stromym urwiskiem, wszyscy zamarli. Wszyscy, włącznie z Crilią i Erwinem. Wielka armia zielonoskórych, potwory z głębin, nieumarli, pędząca w ich stronę śmierć, wszystkie najgorsze przypuszczenia… okazały się fałszywe. Na plaży nie było nikogo, nie licząc dwóch ciemnych plam, które kształtem przypominały psy, najwyraźniej martwe. Zaś po Vincencie, Alin, Trinie i Avishag nie było śladu. A przynajmniej większość nie mogła żadnego dostrzec w ciemnościach nocy.
Wyjątek stanowiła jedynie półdrowka, która mogła dostrzec na dole wyraźnie kilka odciski na piasku. Była jednak zbyt daleko by określić ich pochodzenie i dokładną liczbę.
- Na piasku są jakieś ślady. Pięć osób idzie ze mną, żeby sprawdzić co się dzieje. Reszta niech tu czeka. - zarządziła Crilia i ruszyła na miejsce. Zaraz za nią bez cienia zwątpienia ruszył Frewyn oraz Eram. Reszta zaś zaczęła spoglądać na siebie niepewnie, czekając aż reszta ochotników sama się znajdzie.
Erwin miał powody się niepokoić, stało się coś dziwnego a on stojąc z połową ludzi nie wiedział co się dzieje i nie mógł reagować.
- Dowiedz co się stało, wróć z meldunkiem i zawróć ich jeżeli nie widzą wroga Przestaszewskim dowiedz się co się tam dzieje. - Wskazał jednego z ludzi, który zdawał się nie być równie przestraszony jak reszta prowizorycznego oddziału. Mężczyzna skinął głową i ostrożnie ruszył za Crilią i pozostałą dwójką mężczyzn.
Wszyscy zebrani nad klifem w napięciu spoglądali w dół i rozglądali się na boki, jakby spodziewając się, że już zaraz znikąd wyskoczą na nich przeciwnicy.
Tymczasem Crilia oraz towarzyszący jej ocaleni w końcu znaleźli się na dole. Półdrowka przeczesała spojrzeniem okolicę, jednak ciemność nie pozwalała jej dostrzec niczego na dalej niż sto jardów. Ostrożnie zbliżyła się do martwych psów i przyklękła przy nich, wciąż zachowując czujność. Dostrzegła kilka śladów cięć na ich grzbietach i pod gardłem. Piasek pod nimi zabarwiła krew.
Wokół miejsca zbrodni, kapłanka mogła bez problemu odnaleźć na piasku ślady. Z początku miała problem z połapaniem się w tym chaosie, jednak po dłuższej chwili Crilii udało się odnaleźć ślady odchodzące na zachód wzdłuż plaży. Musiały one należeć do trzech osób, w tym jedna z nich musiała wlec coś po ziemi, gdyż za nią ciągnął się dosyć szeroki pas w piasku. Najbardziej jednak Crilię zastanawiał fakt, że odciski zdecydowanie nie należały do goblinów. Były ludzkich rozmiarów i… najwyraźniej obute.
- Nie jestem pewna do czego należą te ślady, ale nie należały do goblinów. Prędzej do ludzi lub podobnej rasy. Było ich trzech. Najpewniej mieli buty. Ruszyli na zachód… - wskazała kierunek ręką. - ...i ktoś coś ciągnął po ziemi. To znaczy, że nie poruszają się zbyt szybko, więc powinniśmy szybko ich dogonić. - stwierdziła kapłanka i zwróciła się do osoby wysłanej przez Erwina. - Przekaż wszystko i powiedz, że proszę o trzy osoby, które pomogą w pościgu i odbiciu naszych. Nie powinno nam to długo zająć. - gdy skończyła mówić zawołała swoją suczkę, aby pomogła w tropieniu porywaczy.
Mężczyzna skinął głową i ruszył by wykonać zadanie. Po kilku kolejnych chwilach udało się mu wspiąć na skarpę i przekazał wszystkim słowa Crilii.
Po usłyszeniu wiadomości zirytowany Erwin rozmasował swoją skroń.
- Niech wszyscy z tych grup poza tą trójką wrócą do obozu. Wszyscy spocząć, podwoić warty. Kto jest wstanie niech spróbuje odpocząć.
 
Matyjasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172