Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2017, 20:56   #40
Amon
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Jęki Sorianny niosły się długo po okolicznych jaskiniach, podobnie jak świąd krwi i śmierci. Padlinożerne robactwo oraz złowieszcze szczury prędko spełzły się na wieczerzę. Kły i szczękoczułki rozszarpały wpierw umarłych, ale i nabita na stalagmit jęcząca kapłanka zaczęła być trawiona na długo przed tym, zanim jej serce przestało bić… Wszystkiemu przyglądała się łowczyni, a widok jak i absolutna dominacja nad swoimi ofiarami, namieszała w głowie i wypełniła myśli pierwotnymi i dzikimi instynktami. Aurora zagalapowała się a jej drapieżne zachowanie nie hamowane niczym i nikim wypełniło ją w całości. Jej zadanie pozbycia się czterech wysokich kapłanek Beanth zostało wykonane, choć w tym momencie wcale ją to nie obchodziło. Łowy zostały zakończone. Po łowach wracało się do domu.
Podróż przez Podmrok trwała kilkadziesiąt cykli, ale Aurora w swoim własnym ciele nic nie krępowało, miała co prawda ogon w postaci “przedmiotu” Duaglotha, ale zawsze mogła kazać niewolnicy latać. Doprawdy umysł drowki musiał być wspaniale przeżarty, kobieta potrafiła rzucać zaawansowaną magię mimo iż nie posiadała żadnej woli.

Mimo iż Łowczyni straciła cały swój ekwipunek i oczywiście nie posiadała swoich insygniów, olbrzymia kambionka była dość dobrze znana przez straże u bram Sel Natha. Na tyle dobrze, że męscy strażnicy wiedzieli lepiej, by w ogóle nie wdawać się w żadne dyskusje, a najlepiej obserwować czubki swoich butów. Strażniczki zaś uprzejmie przepuściły Pierwszą córkę dziewiątego domu a ewentualne komentarze, zachowały dla siebie i to na czas, gdy uszy Aurory znajdowały się już bardzo, bardzo daleko.

Przefrunięcie do rodzinnego kompleksu odbywało się już bez jakichkolwiek zakłóceń, kilku unoszących się w powietrzu czarodzieji skomplementowało jedynie urodę nagiej Olathkyuvrki.

Kiedy stopy Aurory dotknęły rodzinnej ziemi, kobieta ruszyła poprzez dziedziniec, spojrzała ku wieży gdzie zapewne siedział teraz Duagloth, stanęła i zmierzyła wzrokiem budynek, jeśli tam był i teraz patrzył niech wie, że i ona patrzy na niego.

- Spier*alaj do swojego kojca - mruknęła pod nosem mając na myśli niewolnice, choć patrzyła w kierunku wieży. Zwolniła ją ze służby, lecz wciąż była w posiadaniu magicznej rózgi, z którą jeszcze nie miała planów się rozstawać.
Niewolnica bez słowa ruszyła w kierunku wieży czarodzieja.

Długa chwila minęła zanim odpuściła myśli skierowane do Paskudy, i obrała inne. Ruszyła pewnym krokiem w stronę wejścia, a im bliżej jego była, bym jej humor i wyraz twarzy poprawiał.

- Gdzie jest moja ulubiona siostrzyczka?! - odezwała się dość znacząco, gdy minęła futrynę. Z szalonym uśmiechem skierowała się do komnat Fyrfrii.
Siostry tam jednak nie zastała, komnata była opustoszała a jedna z młodszych drowek poganiała właśnie dwóch goblińskich sprzątaczy.
- Filfriia zaginęła, Pani - odpowiedziała dziewczyna pochylając głowę gdy tylko nadeszła Aurora. “Zaginęła” znaczyło tyle co “nie ma jej i już nie będzie”.
Uśmiech kambiotki szybko zamienił się w niezadowolenie, a następnie w złość.
- Jak to... Kur*a... "Zaginęła"...? - warknęła zbliżając się do niej i przekierowując swoje emocje jakby to młoda drowka była wszystkiemu winna.
Dziewczyna skuliła się, przed olbrzymią kambionką.
- Pani Straszliwa, długo cię nie było… - zaczęła drowka. - Wielu domowników “zaginęło” po rytuale w kaplicy, w tym Lorash i Filfriia, nikt ich od tamtego czasu nie wydział. Aeriel i Ky’rol zaś wyruszyli poza miasto wiele cykli temu.
Zaciśnięte zęby i pięści musiały przetrawić wieści, które zmieniały dość znacznie sytuację na szachownicy domowej hierarchii. Lubiana przez Aurorę niezmienność prysła i nic nie było tak, jak było kiedyś.
Aurora dała upust swojej frustracji poniewierając kilkoma meblami po pomieszczeniu. W drodze do swoich komnat zaczepiła ją jakaś młodziutka drowka, chyba jedna z córek Filfrii, albo jej wnuczek.

- Wybacz księżniczko - dziecko dygnęło przed kambionką której ledwo sięgało do pasa. - Wielebna oczekuje cię w komnacie audiencyjnej.

- Niech czeka - zbywalczo rzuciła kambiotka, nie zatrzymując się ani nawet nie zwracając uwagi na dziecko.

Szybkie tempo kroków z ciężkim stompaniem doprowadziło ją do własnego legowiska. Środek wyglądał tak samo, jak każdego jej powrotu. Zbierający się kurz był zbierany przez Sabala, szorstkie poduszki były ułożone na swoim miejscu, a wieczny ogień ciągle płonął. Łowczyni musiała zmyć z siebie podmrok czerwonymi językami i emanować zapachem popiołu...

***

Komnata audiencyjna

Aurora zauważyła, że straż niemal całkowicie składa się z nowych osób, Pierwsza córka rozpoznawała zaledwie garstkę twarzy. Prawdziwym zaskoczeniem było jednak oblicze samej Opiekunki.
Oloare w przeciągu kilkudziesięciu cykli jakie minęły, od czasu kiedy córka widziała ją po raz ostatni, zdążyła chyba postarzeć się o całe stulecia. Kambionka miała poważne problemy, by w zasuszonej staruszce o skrzypiącym głosie dostrzec swoją matkę.
- Jakie przynosisz wieści córko? Czy moja prośba została dopełniona? - zapytała Opiekunka stojącą u podnóża jej tronu Aurorę. Duagloth stał w cieniu za plecami Oroale.

Szok wymalowany na obliczu kambiotki był największym jaki dotąd widziano. Zaniemówiła na stan matki i wielkimi oczyma wpatrywała się w nią bez żadnej odpowiedzi.
- To miała być prowokacja... - rzuciła cicho do siebie pod nosem, mając na myśli ostatnie jej słowa na audiencji, w których mówiła o obawach powrotu z łowów do domu, który przestał istnieć.

- Wypier*alać... Wszyscy... - rzuciła w eter wciąż wpatrując się w skorupę matki.
Strażniczki nie drgnęły, Duagloth ścisnął usta, natomiast opiekunka pozostała niewzruszona.

- WYPIER*ALAĆ POWIEDZIAŁAM! - wrzasnęła dwugłosem obracając się do obstawy rozpościerając skrzydła, by podkreślić swoje żądanie. Strażniczki mimo wielkiego niepokoju pozostały na pozycji, zerkając jedynie na swoją Opiekunkę. Kambiotka nie dała za wygraną i w pomruku złości ruszyła w ich kierunku.
- Wyjść… - Opiekunka westchnęła machając niedbale suchą dłonią na swoje strażniczki. Kobiety skłoniły jeszcze głowy i opuściły dość pośpiesznie pomieszczenie, a dopiero zamknięte drzwi zmieniły plany łowczyni. Ta obróciła się i skierowała z powrotem do tronu.
- Spier*alaj do swojej budy - warknęła rozkazująco do maga, nabuzowana całą sytuacją, która nie powinna się w ogóle zdarzyć. Opiekunka prychnęła.
- Mam nadzieję, że zamierzasz mnie oświecić, córko, czemu rozkazujesz w moim domu?
- Wypier*olę cię przez okno, jak sam nie opuścisz sali - przecisnęła agresywnie przez zębiska do maga.
Duagloth spojrzał pytająco na Opiekunkę, starucha machnęła ręką.
- Jakkolwiek wiem, że chciałbyś to zobaczyć, możesz wyjść - powiedziała do maga.
Minęła dłuższa chwila, podczas której mag opuścił pomieszczenie, a kolejne myśli przepłynęły przez głowę łowczyni. Jej wścieklizna została dodatkowo zmieszana obrzydzeniem na widok matki. W końcu zbliżyła się do zajętego tronu, nabrała pełne płuca powietrza i wrzasnęła na rodzicielkę z agresją, wyrzutem o demonicznym dwugłosem.
- CO TO SIĘ, DO KUR*Y NĘDZY, ODPIER*ALA???!!!
Starucha wysyczała kąśliwe zaklęcie i wycelowała wysuszoną rękę w swoją córkę. Z koniuszków palców Opiekunki popłynęły w stronę Aurory czarne jak smoła strumienie dymu, który momentalnie wdarł się przez usta, nos i uszy do wnętrza kambiotki. Łowczyni poczuła trującą słabość, bezsilnie opadła na kolana.
- Jeśli coś do mnie mówisz dziewczyno, dobieraj słowa ostrożnie - poradziła Opiekunka beznamiętnym tonem.
Tułów łowczyni przechylił się od własnego ciężaru do przodu. Wyprostowane ramię z zaciśniętą pięścią na szczęście powstrzymało dalszy upadek. Z resztą ciała opadły też skrzydła, zasłaniając ją w podobny sposób jak mogłaby zasłonić się ramionami. Tak zwinięta pod nogami matki trwała przez chwilę w fizycznej słabości. W środku zaś kipiało od wściekłości, w której najbardziej doprowadzała Aurorę do szału obojętność matki. Nie widziała problemu w niczym. Dalej zachowywała się ambiwalentnie i władczo, bez żadnej świadomości, co tak na prawdę ma miejsce. Wcześniej przez jej zachowanie emanowała siła. Teraz zaś... Nie reprezentowała sobą nic.
Aurora, mimo wszystko, dalej nie mogła się liczyć z magiczną mocą swojej matki. Rzucona klątwa choroby była wystarczająco silna, by następne nawet niezbyt wyrafinowane uderzenie przypieczętowało jej los. Wciąż jednak była to choroba, a Aurora wciąż była łowczynią. Znaczny fragment życia spędziła w warunkach i miejscach, w których choroby, robactwo i pasożyty, szerzyły się na potęgę. Bez umiejętności ich opanowania, umarłaby nie dożywając połowy swojego dotychczasowego życia. Nie mogła poruszać się w atutach matki, mogła jedynie grać na własnych zasadach. Tak się składało, że była zasłonięta tuż pod jej nogami... Nie dała za wygraną i korzystając z sumy małych okazji poruszyła się wpierw powoli, by nagle wyskoczyć z wielkimi łapami ku szyi rodzicielki, które było skutecznym najsłabszym punktem magów. Skrzydła objęły splątane osoby wraz z tronem i przysłoniły oświetlenie zabierając kolory z ciasnego zwarcia. Twarz Aurory nie mogła się zdecydować jaką emocję wyrażać najbardziej. Na zmianę pojawiała się wściekłość, obrzydzenie, rozczarowanie i zawód.
- Filfriia i Lorash nie wrócili. Aeariela i Ky'rola wysłałaś w podmrok - syczała z jadowitą agresją a na głos wydobywał się jej czarci głos. - Ściągnęłaś z szachownicy wszystkie figury. Za drzwiami jest pier*olony żłobek! Jesteśmy słabi jak nigdy. Do czego ja tu, kur*a, wróciłam?! Kpisz sobie ze mnie?! Kpisz sobie z nas?! Popatrz na siebie! POPATRZ NA SIEBIE! - darła się, siłą uścisku jak i potrząśnięciami, zmuszając matkę, by ta w końcu poddała zachowanie, które rozjuszało kambiotkę do czerwoności.
Aurora czuła w swoich łapskach jak kości w karku matki gruchają. Rodzicielka jednak nawet się nie zasłoniła. Wtedy dopiero łowczyni zrozumiała: matka nawet nie oddychała. Trupi wzrok Opiekunki skupił się na Pierwszej córce, pod wpływem naprężenia, jakie zafundowała kambionka skórze matki, prawa gałka oczna powoli zaczęła wypływać do przodu, za nią wiała ciemność. Opiekunka położyła swoje suche dłonie na ramionach Aurory i wtedy słabość uderzyła półdemonicę z nową siłą.
- Patrzę… skończyłaś? - odpowiedział jej suchy głos Opiekunki.
Zwiędnięty zapał po chwili został ponownie nadrobiony oczyszczeniem choroby. Ręce Aurory zmieniły uchwyt w paru ruchach po odzyskaniu sił. Jedna ręka chwyciła przedramiona rodzicielki, by nie dać się dotknąć, druga zaś z braku lepszych pomysłów sięgnęła ponownie do szyi. To, co łowczyni widziała dezorientowało ją, lecz rozpędzona emocjami, a w szczególności wciąż niezmiennym zachowaniem matki, nie miała w planach nic kończyć.
- Coś ty ze sobą zrobiła?! Wyglądasz jak suszony mech. Zrzucę cię na podłogę to rozsypiesz się jak piach. Zwieje cię pierwszy przeciąg w tunelu. Czyj to był pomysł?! Duaglotha? Je*aniec oblazł cię ze wszystkich stron a ty nawet tego nie widzisz. Jesteś żałosnym, je*anym, pruchnem i masz jeszcze czelność siedzieć na tym tronie?! Kpisz sobie ze mnie?! Pomyślałaś, co się stanie, jak ktoś zobaczy cię w takim stanie?! - Aurora we wściekłości na zmianę syczała jadem i wykrzykiwała. Po tych słowach zamilkła na chwilę, jakby w zawahaniu, by jednak z rozpędu podjąć decyzję. - Niedoczekanie... - syknęła gniewnie i pociągnęła matkę w swoim kierunku ściągając ją z tronu.
Ręce miała co prawda zajęte, lecz jej masywne nogi z gadzimi zakończeniami były wolne i miały w sobie sporo energii. Tok rozumowania Aurory, podyktowany przez emocje, nie mógł dopuścić do siebie, by być uległą wobec osoby tak słabej. W jej mniemaniu rządziła siła, która była widoczna. Uświadomienie innych domów, co wyprawia się z Opiekunką Olathkyuvr sprowadziłoby tylko zagładę na cały dom, gdyż najważniejsze ogniwo okazałoby się najsłabsze, co przyciągęłoby wiele pokus. Łowczyni wciąż jednak była zachowawcza. Nie mogła jeszcze przejąć domu, potrzebowała silnej matrony, podczas panowania której mogłaby rozwiązać własne problemy. Nie mając silnej matrony... Trzeba było po prostu nie okazywać tego, póki sprawy nie wrócą na właściwe tory. A tą kwestię... można było rozwiązać prostolinijnie pozbywając się tronu, którego nie przystoi nie mieć przy audiencjach.

Przez chwilę Matka wisiała w dłoniachi swojej córki jak pacynka.
Łuski posypały się na podłogę i Aurora mogła zobaczyć, jak mięśnie rąk w których trzyma swoją matkę więdną. Po chwili całe ciało pierwszej córki zaczęło się trząść w konwulsjach, najpierw mięśnie skurczyły się, później zaczęły pękać kości. Aurora nawet nie zorientowała się gdy ból stał się tak straszny, że nie miała już nawet siły krzyczeć.
- Mogłabym obserwować jak twoje mięso rozpada się na mojej podłodze, mięso które wykarmiłam własnym mlekiem, jesteś moją własnością. - powiedziała Opiekunka kładąc swoją martwą stopę na twarzy konającej córki.

- Nie zrobię tego chwilowo tylko dlatego, że potrzebuję macicy którą trzymam w twoim ciele. Będziesz rodzić dla mnie dzieci, tylko ode mnie zależy kto będzie cię pokrywał. Jednak nie śpieszy mi się, najpierw poznasz co to ból…


***

Gdzieś…
Aurora nie miała pojęcia jak długo przebywa w totalnych ciemnościach, jej kości były łamane, zaleczane i znowu łamane. Była bita, podtapiana, znów bita, trochę podleczana i znów bita. Kambionka nie była w stanie stwierdzić ile czasu to trwa. Pewnego razu pozwolono jakiejś bestii pożreć jej skrzydła, innym razem cała gromada niewolników pieprzyła ją do utraty przytomności. Łowczyni nie pamętała już kiedy pozwolono ostatni raz odrosnąć jej wybitym zębom, lub oczom… Pozwolono jej jednak słyszeć, słyszeć jak zbliża się kolejny kat, kolejny gwałt, kolejna bestia.
Znów usłyszała otwierające się drzwi, Łowczyni rozróżniała już kroki wszelkiej maści niewolników czy drowich strażników. Te były inne.
- Bądź pozdrowiona Pierwsza Córko… - głos Duaglotha ociekał słodyczą.




Koniec
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.

Ostatnio edytowane przez Amon : 03-02-2017 o 21:12.
Amon jest offline