Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2017, 22:17   #40
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Wichura przetaczała się nad miastem z głośnym upiornym gwizdem. Nars, który siedział za kierownicą coraz to nerwowo poprawiał swoją śliwkową myckę pochylając się do przodu i niemal dotykając nosem przedniej szyby. Miejscami niewiele było widać, tumany wzburzonego kurzu utrudniały orientację w wąskich, zastawionych gratami uliczkach, pył zbierał się też na szybie, rozmazywany bardziej niż ścierany przez pracujące mozolnie wycieraczki. Stary, ciężarowy pojazd skrzypiał, gdy na nierównościach uginały się jego wysłużone resory. Na szczęście leki kobiety pozwalały jej znieść niedogodności podróży ze stoickim spokojem.

Marina percepcja d20 (-1 otumanienie lekami) = 10 porażka
Nars percepcja d20 = 20 krytyczna porażka
Nars pilotaż d20 (+2 trudność) = 14 porażka

Wszystko zadziało się bardzo szybko. Nagle, nie wiadomo skąd wyskoczył z szarej kurzawy wielki włochaty kształt. Pociągowe zwierzę musiało zostać wystraszone przez wyjątkowo silny powiew wiatru albo niesione nim, zwiane z dachów śmieci. Za nim widać było kształty przerażonych, machających rękoma właścicieli. Ale było już za późno. Nars, który w sumie był całkiem niezłym kierowcą, gwałtownie szarpnął za kierownicę, by nie przyjąć na czołowe uderzenia masywnych rogów zwierzęcia. Wysłużone podwozie samochodu zawyło z przeciążenia, stracili przyczepność.

1-40 kolizja ze zwierzęciem 41-70 kolizja z budynkiem 71 - 100 wywrotka
d100 = 18

Uderzenie było potężne. Ostatnim co zobaczyli ze zwierzaka było przerażenie w jego wielkich oczach, a potem potężny rozprysk krwi na przedniej szybkie i ryk giętego metalu i pękających kości. Gwałtownie szarpnęło nimi do przodu. Na szczęście pedantyczna natura pani komisarz powodowała, że zapinanie pasów w szoferce było w jej obecności czynem obowiązkowym. Niemal poczerniało jej przed oczami, gdy poczuła potężny ucisk na klatce piersiowej.

Gorzej mogli mieć funkcjonariusze z tyłu, w przedziale towarowym, tam zamontowano tylko ławy wzdłuż ścian pojazdu.

Lui sprawność d20 (+4 trudność) = 8 sukces
Han sprawność d20 (+4 trudność) = 10 sukces
Mobey sprawność d20 (+4 trudność) = 11 porażka
Mobey -5 do wszystkich testów

Gdy przeminął szok, ze wszystkich stron zaatakowały ją dźwięki. Syczenie pary wydobywającej się z uszkodzonej komory silnika, biadolenie grupki miejscowych, których zwierzę leżało martwe przed wozem, oraz bolesne jęki z tyłu. Sama z charkotem starała się wypełnić płuca powietrzem na nowo. Zwinęła się w kłębek dając sobie jeszcze parę chwil na dojście do siebie.

- Nars... jesteś .... cały...? - stęknęła po omacku odpinając się z pasów, uwalniając tym samym nadwyrężone ciało. Zsunęła się nieco w fotelu z jęknięciem unosząc wzrok do góry.

Żyła i w gruncie rzeczy pasy uratowały jej życie. Wcześniejsze doświadczenia wyuczyły ją nieco paranoicznego podejścia do zagrożenia od strony człowieka... Natomiast zagrożenie tego rodzaju było dość niespodziewane. Tak, czy siak, prawie by nie zginęła, a bez leków poważny atak paniki byłby murowany.

- Pieprzona rogacizna... - zajęczał boleśnie Nars, wypinając się z pasów. Omiótł przestrzeń wokół siebie pół-przytomnym ruchem ręki, zapewne szukając ulubionej czapki. Bez niej wyglądał jakoś obco, chyba pierwszy raz zobaczyła jego gęstą czarną czuprynę.

- Uch... Mam nadzieję, że pani komisarz... nie odliczy mi tego z pensji... - wycedził, prezentując bolesny uśmiech i udowadniając, że nadal myśli w miarę trzeźwo.

- Ile jechałeś...? - wymamrotała w odpowiedzi, chcąc utwierdzić się w przebiegu zdarzeń, które nieco umknęły jej świadomości.

- A bo ja pamiętam… - złapał się za głowę - ...ostrożnie jechałem... - rzucił niepewnie, jakby sam zastanawiał się ile było w tym jego winy. - Nic nie było widać, to ta bestia rozpędzona była… - westchnął. - ... Powyżej trzydziestu?

Sam nie wydawał się przekonany, co pani komisarz musiała przetrawić.

Wzrokiem odszukała klamkę drzwi i mocując się z nią chwilę zsunęła się na zewnątrz. Nogi na początku nie chciały utrzymać całego ciężaru, toteż chwilę wisiała tułowiem na siedzisku. W końcu oboje wygramolili się na zewnątrz. Przy wielkim włochatym cielsku w pyle ulicy klęczała jakaś zawodząca głośno baba. Ubrana była w grube wyliniałe futra. Dwójka towarzyszących jej rosłych brodaczy machała gniewnie łapami, choć od razu spotulniała, gdy tylko funkcjonariusze spojrzeli w ich stronę.

Za wozem w pyle nad rannym w głowę Mobeyem klęczała pozostała dwójka.

- Zostaw! - funkcjonariusz machnął ręką, próbując odgonić zaniepokojonych jego stanem towarzyszy. - Nic mi nie jest! Chybaście się z tym oshogiem na mózg zamienili skoro sądzicie, że takie małe coś... mnie... - dźwignął się na nogi, zatoczył i niemal od razu upadł jak długi w pył. - Nhhc mhh nhe jhest... - przekonywał uparcie dalej, leżąc niemal bezwładnie, twarzą w brudzie ulicy. - Ahh! Podnieście mnie i idziemy...! - wysyczał boleśnie, gdy unieśli go z pyłu.

Marina chyba kojarzyła czemu mężczyźnie z charakterystyczną pręgą na szyi - którą wyniósł ponoć ze spotkania z grasantami na Pustkowiach - tak bardzo zależało na tym, by szybko wrócić do pracy. Z pogawędek pracowników kojarzyła, że jego dzieciaki były ciężko chore. Zapewne chciał wykazać się, by nie wybrała go do zwolnienia w Porze Łagodnej. A teraz? Nie wiadomo było, czy jego stan w ogóle pozwoli mu na jakąkolwiek służbę, rana na jego skroni mocno krwawiła, w oczach widać było jakiś nienaturalny ruch, jakby tracił w nich widzenie.

Strata w ludziach była czymś, czym mógł przejmować się dowodzący. W szczególności Marina, nawet na jej standardowej zawyżonej dawce leków. Ramię, które przyjęło cały pęd rwało konkretnie, próby rozmasowania pomagały niewiele. Reszta miała się całkiem dobrze. Prócz rannego człowieka, którego należało dostarczyć do specjalisty... sprawnym pojazdem...

- Lui, załataj mu tą głowę - rzuciła cicho przysiadając na otwartym tyle. Nie kojarzyła, by którykolwiek z jej ludzi chwalił się jakimiś poważniejszymi talentami medycznymi - gdyby takie posiadali, to zapewne zarabialiby parokrotnie więcej w Gildii Aptekarzy - ale wspólnoty na Pustkowiach posiadały zazwyczaj jakąś tam podstawową wiedzę i Lui chyba coś kiedyś o podobnych doświadczeniach ze znachorstwem opowiadał. Problem w tym, że nie za bardzo było z czego zrobić w miarę sterylny opatrunek. Kątem oka zauważyła dwa duże brodate kształty podchodzące na tyły samochodu i zerkające nieśmiało w ich stronę.

- Nie godzi się, by się bidak tak żałośnie wykrwawiał w tej kurzawicy - rzucił jeden z nich tubalnym tonem, miętosząc w wielkich łapskach skórzaną mycę. - Zwadę w sprawie zwierza potem załatwić możemy, a teraz bliźniego trza wyratować, nim dusza uleci.
Uniósł ramię potężne niczym gałąź dębu i wskazał dłonią gdzieś w stronę kurzawy przed nimi.

- Krewniak tu zaraz za rogiem mieszka, wóz ma, coby nieszczęśnika przemieścić. A i nieopodal na Rybim Targu ponoć ta świętobliwa niewiasta kram dzisiaj swój rozstawiać ma. Pewnie wedle sił spomoże, jeśli Świetlisty będzie chciał.

Parę tygodni służby wyrobiło w Marinie przykry odruch nieufania nikomu, jeśli jest się w uniformie KSSP... Ale że Juliana miała się rozstawiać w okolicy tego dnia? Tego nie wiedziała. Wprawdzie zbytnio nie interesowała się, co kapłanka robi we wcześniejszych porach, gdyż ich rozmowy odbywały się w godzinach późniejszych. Nie mniej i tak planowała odwieźć Mobey'a właśnie do niej. Wprawdzie innego wyboru nawet nie miała. Informacja o jej obecności w pobliżu była dość istotna, gdy wchodził w grę ograniczony czas. Proste rosłe chłopy faktycznie sprawiały wrażenie, jakby zależało im na wyratowaniu Mobeya, który zarzekał się, że wszyscy powariowali i żadnego ratunku nie potrzebuje. Omdlewał jednak co chwila, a nawet w chwilach świadomości zdarzało mu się, że majaczył i gubił wątek.

Na szczęście stary Targ Rybny był niedaleko…

- Proszę zaprowadzić nas do właściciela wozu - odpowiedziała monotonnie wyrywając się z zawieszenia myśli w eterze. Podniosła się na nogi i zwróciła do kierowcy - Nars, pójdziesz ze mną.

Następnie poleciła usadowić Mobeya na otwartym tyle wozu i trzymać go, by nigdzie się nie ruszał. Towarzyszącej mu dwójce nakazała pilnować się wzajemnie, pilnować wozu i pilnować rannego. Mniej obolałym lewym ramieniem sięgnęła do radia. Z pomocą mapy zakomunikowała najbliższym dwóm posterunkom znajdujacymi się na obrzeżach, by wysłali na ich pozycję po dwóch funkcjonariuszy. Ekipa sprzątająca natomiast dostała rozkaz natychmiastowego stawienia się samym pojazdem i dwójką przypisanych do nich ludzi.

Mobey musiał zostać odwieziony jak najszybciej. Wrak musiał zostać upilnowany, pełna drużyna musiała pojawić się u Schmitza, a całe zamieszanie musiało zostać posprzątane.

Na szczęście wiatr wyraźnie osłabł, wzniecone tumany pyłu opadły na ziemię, widoczność poprawiła się znacznie. U krewniaka brodacza okazało się, że wóz to prosta, niewielka blaszana konstrukcja przeznaczona do ciągania jej ręcznie, bądź za pomocą mniejszych zwierząt pociągowych. Rosły brodacz nie miał jednak problemu z pociągnięciem jej samodzielnie, wszak miał przewozić tylko jednego człeka. Po paru chwilach brodacz, ranny Mobey, pani Komisarz i Nars dotarli na targ.

Mężczyzna, który zaoferował im pomoc przytaknął głową.

- Tośmy się dostali, jako rzekłem - wskazał jeden z niewielkich, zapuszczonych budynków magazynowych stojących przy placu. - Tam świętobliwym siostrom dachu użyczono.

I faktycznie widać było już średni tłumek oczekujących przed wejściem do budynku biedaków, drzwi pozostawały jednak zamknięte i wśród oczekujących ludzi dało się poznać zaniepokojenie i poddenerwowanie.

- No, to teraz pora na swadę naszą - głos miał pojednawczy ale stanowczy. - Wiemy przecie i my i wy, że winy się tam łatwo nie rozsądzi, tedy dajta po prostu pięć krążków złotych, bo tyle nam brakuje, by podróż podjąć jak wiatry się uspokoją. Matula mówiła, że pewnikiem jako urząd grosza odłożonego na wypadki takowe macie.

- Owszem, posiadamy taki fundusz - potwierdziła monotonnym tonem pani komisarz. - Winy rozsądzić się nie da, z tym nie mogę się nie zgodzić. W przypadku winy po naszej stronie musiałabym pokryć koszta naprawy swojego wozu jak i wypłacić wam wartość oshoga. W przypadku winy po waszej stronie wy musielibyście ponieść koszta naprawy wozu będąc zarazem stratnym o oshoga. W przypadku patu, każdy pokrywa straty po własnej stronie. Z truchła zwierzęcia jesteście w stanie odzyskać część majątku. Uszkodzenie jednego z czterech posiadanych przez nas wozów jest poważnym problemem. Jeśli jego naprawa w ogóle będzie możliwa, to koszta będą przewyższały wartość oshoga. Podobnie jak zakup nowego wozu w zastępstwie za uszkodzony. Do tego dochodzi ranny funkcjonariusz. Wypłaciłabym wskazaną kwotę, gdyby proporcje były odwrotne. W obecnej sytuacji niestety nie mogę się na to zgodzić. Mimo wszystko, dziękuję za pomoc przy rannym.

Przekonywanie d20 (+2 dobre argumenty) = 2 sukces

Brodacz chrząknął i spuścił łeb.

- Dobra - mruknął niewyraźnie pod nosem. Pomógł im jeszcze "wyładować" rannego w kolejkę przed wejściem i ruszył w smagane ustępującą pyłową zamiecią uliczki, nadal ze spuszczoną głową.

- Biedny skurczybyk - rzucił Nars spoglądając na plecy oddalającego się olbrzyma. Na ramieniu podtrzymywał rannego Mobeya, który ledwo stał na nogach. - Przez moment już myślałem, że pani komisarz mu da, ale z mojej pensji odliczy - zaśmiał się nerwowo. - Aż tak to mi go nie żal... Pewnie mu ta stara jędza głowę zmyje, ale jakoś sobie poradzą... Raczej… Dobrze, że to nie jeden z tych starych klanów, które latami potrafią urazę żywić...

Stali tam zaledwie chwilę, ale sytuacja zdawała się dziwna. I tak jako urzędnicy teoretycznie mieli prawo wejść tam pierwsi, choćby i po znajomości ze świętobliwą medyczką. Nars został z rannym, a ona zajrzała do środka.

Ludziska coś tam pomarudzili niezadowoleni ale bez problemu przepuścili uzbrojoną funkcjonariuszkę.
 
Proxy jest offline