Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2017, 03:26   #499
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację

Bycie martwym miało dużo plusów. Dało się dzięki temu olewać otaczający świat i nie przywiązywało do ludzi. Nie pozwalało im zbliżyć, brało co chciało i wykładało lachę na konsekwencje. Trwało się w stanie podobnym katatonii, ograniczając bodźce zewnętrzne do niezbędnych podstaw. Łatwo, szybko i przyjemnie. Bez zobowiązań, pretensji… bez uczuć, przywiązania i strachu o drugą osobę. Trzymało ludzi na dystans, nie zagłębiając w co kto od kogo wymaga, na czym mu zależy. Skupiało na sobie, bo tak najprościej i najbezpieczniej… a potem pojawiał się taki Peter i cały misterny plan szedł w pizdu.
- Mam… do ciebie napisać? - Emily trzymała kartkę, przyglądając się jej z zakłopotaniem. Wyglądała legitnie, poważnie i profesjonalnie. Chciał mieć z nią kontakt, jeżeli się zgubią. Rozdzielą i wylądują na kompletnie przeciwnych krańcach Zasranych Stanów. Słyszała że kiedyś były ustrojstwa o nazwie telefony i dało się porozmawiać na żywo kiedy się chciało, nieważne jak daleko się od siebie nie znajdowało. Teraz nie mieli takich luksusów, listy wróciły do łask. On był żołnierzem, ona prawdopodobnie zostanie Runnerem. Stracą się z widoku, ale biała pocztówka dawała nadzieję, że nie znikną całkowicie. Odnajdą się jeśli zajdzie potrzeba. Porozmawiają za pomocą znaków zostawionych na papierze.
- Nie umiem czytać i pisać - przyznała się, uciekając wzrokiem na rzekę. Zacisnęła szczęki i warknęła ze złością, zawzięcie. Złapała oddech, prezent chowając do wewnętrznej kieszeni kurtki - Ale się nauczę. Poproszę… Brzytewka coś na to poradzi. Ona umie czytać, na razie może na razie pisać i czytać za mnie. Ale słowa będą moje i nauczę się. Obiecuję. Będę pisać. Jeżeli chcesz i ci to nie przeszkadza - powiedziała szybko, patrząc kątem oka na reakcję Pazura.

- Ach… - Pazur chyba przewidział wiele możliwości z tym utrzymaniem kontaktu ale wyznanie dziewczyny o jej kłopotach ze słowem pisanym chyba wyraźnie go zaskoczyło. Szedł kilka kroków obok San Marino i sądząc po urwanych, szybkich ruchach gałek ocznych myślał nad czymś. - Aa… Znaczy, nie przejmuj się. Alice na pewno ci pomoże. Jakby co to pogadam z nią, poproszę by ci w tym pomogła. - rzekł do niej gdy znów spojrzał na nią gdy szła obok niego jakby uzmysłowił sobie, że chwila milczenia zabrzmiała dość niezręcznie. - Ale wiesz no to już trochę komplikacja ale możesz też wysłać kasetę. No wiem, trzeba by mieć dyktafon. Sprawny. Ale no jak zdążę to poszukam jakiegoś. A potem wiesz, doczepiasz kasetę do kartki i dalej idzie tak samo jak kartka. - dodał chcąc chyba wymyślić jakikolwiek sposób na ułatwienie kontaktu. Zatrzymał się przed samą rozwaloną bramą do garażu. - Fajnie jakbyś coś wysłała. Wiesz tak jak się gdzieś tam siedzi i się tak dostanie… - urwał dość nagle i spojrzał gdzieś w bok na oszronioną ulicę. Przesunął dłonią po powiece i chrząknął jakby z zakłopotaniem. - A ty gdzie będziesz? Wiesz my nigdy nie wiemy gdzie nas wyślą. No ale trochę opcji z przydziałami jest. No i przepustki czasem mamy. To no można posiedzieć w bazie a można i gdzieś pojechać, nie? - uniósł brwi i rozłożył ręce próbując się uśmiechnąć choć grymas wyszedł mu dość niemrawy.

Robiła problemy, nawet jak ta frajerka nie umiała pisać listów. Czuła się głupio, mało wartościowo i było jej smutno, że on się smuci. Machnęła ręką, a z rękawa kurtki wyskoczył niewielki nożyk. Milcząc uparcie odcięła jedną z czaszek z przedramienia i nie myśląc o konsekwencjach, wpadła z impetem prosto w rozłożone ramiona. Nie na długo, zaraz i tak wrócą do reszty, ale teraz jeszcze… był czas.
- Nauczę się, tak szybko jak się da. Będę pisać… pewnie z Detroit, albo stąd. Lenin powiedział, że Guido mnie przyjmie - mówiła szybko, łaskocząc oddechem szyję Pazura - Oni rozumieją, szanują Duchy. Nie zrobią mi krzywdy. Nie spalą, ani nie powieszą. Będzie… będzie dobrze. Zgadamy się, znajdziemy. Możemy się przecież umówić w pół drogi, w jakimś barze. Albo przyjadę do ciebie. Albo ty do mnie… a kiedyś… może… różnie bywa, nawet Duchy nie wiedzą wszystkiego - zamknęła się, wciskając mu do ręki obłą kość - To kruk, posłaniec. Mądry, rozważny. Przekazuje wieści, opiekuje duchami. Duszami. Łączy żywych i umarłych. Pomoże ci, przypilnuje… to na szczęście.


- To dla mnie? - spytał gdy uniósł do twarzy dłoń z trzymaną czaszką. - Fajna. - uśmiechnął się z zadowolenia obracając mały skalp w różne strony. Czaszka zajmowała mu sporą część dłoni ale nadal była sporo od niej mniejsza. - Dzięki Emily. Na pewno przyniesie mi szczęście. - uśmiechnął się teraz do niej i schował czaszkę do kieszeni spodni. Potem słuchał jej gorącej litanii i kiwał głową. Odgarnął jej czarny lok za ucho i pocałował ją gdy tylko skończyła mówić. Całował ją mocno i chciwie jakby miało już nie być drugiej okazji przytrzymując w objęciach jej twarz i głowę. Wyczuwała jak oddech znów mu przyspiesza jakby emocje znów napędzały jego ciało. Złapał ją wreszcie za ramiona i na chwilę przerywając pocałunek obrócił o 180 stopni tak, że opadła plecami na ścianę magazynu.
- Zaczekaj. Jeszcze chwila. Zaraz wrócimy ale jeszcze chwila. - szepnął z przyśpieszonym oddechem patrząc nieco chaotycznie na jej twarz. Na usta, oczy, włosy, policzki, nos patrzył błądząc po niej bez ładu i składu i po chwili znów zaczął ją całować a dłonie też w podobnym chaosie jak oczy błądziły teraz po jej ciele.

- Nigdzie mi się nie spieszy… nigdzie - zarzuciła mu ramiona na szyję, wychodząc naprzeciw ustom. Ręce na ślepo sunęły po mundurze i cieplejszych kawałkach żywego ciała. Nie chciała żeby gdzieś szli, żeby on szedł. Żeby odszedł. Chciała żeby został, najlepiej jak najdłużej. Na zawsze było dobrym terminem, pasowało jak ulał. Byłoby… byłoby dobrze.

Całowali się. Dotykali. Czuli. Chaotycznie, mocno, zachłannie, nerwowo, przepełnieni tymi samymi emocjami i pragnieniami które ich ciała oddawały sobie nawzajem tak samo jak słowa. Czuli to samo i mieli takie same potrzeby. Tu i teraz, w tej chwili. Pochodzili z różnych miejsc, tradycji, wychowania i bagażu życiowego. Każde z nich było wręcz skrajnie inne. Pochodzili z dwóch skrajnych punktów kontynentu a teraz po tak długiej drodze w czasie i przestrzeni spotkali się w końcu tutaj, na tej zaszronionej, zaciemnionej ulicy, przy tym zrujnowanym, blaszanym magazynie. Tu i teraz byli tacy sami. Tak samo niecierpliwie siebie spragnieni i tak bezgranicznie świadomi, że mają dla siebie tylko te parę chwil. Nim świat znów ruszy i spróbuje przemielić i ich, i ich rodzącą się właśnie więź, i pamięć o tym. Ale to było później, było nieuchronne ale miało być później, dopiero nadejść. Tam wewnątrz garażu pełnego gangerów, najemników, gliniarzy i robactwa, tam na rzece gdzie grasowały te kutry siejące wokół śmierć i zniszczenie, tam na Wyspie gdzie toczyły się od kilku dni ciężkie walki gdzie pojedynczy człowiek był tylko kolejnym celem lub źródłem ataku a jeszcze miała grasować jakaś zaraza. To miało dopiero nadejść. Ale teraz było tu i teraz. Mężczyzna całował i dotykał kobietę, kobieta dotykała i całowała mężczyznę. On chciwie napierał na jej ciało przygniatając ją do blaszanej ściany aż ta zgrzytała i chrobotała od ich wspólnego rytmu.
Dopiero co zdjęte i tak pieczołowicie zapinane ubrania znów traciły kolejne guziki, uwalniały wewnętrzne warstwy i skórę, wystawiając ich na chłód. Ale nie było czasu szukać ustronnego, ciepłego miejsca. Nie mieli go wiele, zamiast na szukanie woleli go poświecić sobie. Marne okruchy, parę minut wyjętych z walki, zadawania i otrzymywania ran. Wojny, przemocy, strachu - ten przyszedł nagle, jak niechciany i już zapomniany gość. Strach o drugą osobę, jej życie los. Przyszłość inną niż własna. Witanie, poznawanie, odkrywanie przed sobą i jednocześnie pożegnanie. Na wszelki wypadek, gdyby już więcej się nie spotkali. W innych czasach, w innym miejscu mieliby szansę na szczęście, ale nie tutaj. Nie w ich świecie. Tu prędzej czy później pozostawały tylko kości i proch.

- Nie boisz się mnie, nie gardzisz. Nie… dlaczego, Pete? Przeziębisz się, będziesz chory, jest zimno - mamrotała z żalem, a jej palce przerywały walki z paskiem jego spodni.

- Gardzę? Boję? No coś ty! Co ty mówisz? Myślisz, że dałbym kartkę jakiejś lafiryndzie jaką gardzę? No coś ty Emily Otero. - wydawał się być zaskoczony pośpiesznymi pytaniami czarnowłosej kobiety. Tak bardzo, że na chwilę przestał ją całować i dotykał tylko przesuwając dłońmi po jej włosach a drugą wciąż obejmując jej kibić. - Ktoś ci jakiś durnot musiał kiedyś nagadać. - prychnął jakby się irytował na owego kogoś czy to jak ona musiała to odebrać czy się poczuć. Dłoń z włosów przesunęła się niżej na jej policzek i zawędrowała niżej na brodę. Kciuk mężczyzny chwilę błądził pieszcząc jej brodę, usta i końcówkę nosa. - Jesteś niezwykłą kobietą, nie ma drugiej takiej jak ty. Ja to widzę Emily. Dopiero co się poznaliśmy, ale ja to widzę. Dlatego nie wiem co się stanie ale odnajdę cię. Nie wiem kiedy i jak ale odnajdę cię. - mówił głaszcząc cały czas jej twarz i usta patrzył na nią z bliska intensywnym, rozognionym wzrokiem, tak gorącym jakby na przekór otaczającemu ich zeszklonym szronem światu. - A ty? Poczekasz na mnie? - spytał prawie całkowicie nieruchomiejąc i wpatrując się z napięciem i nadzieją na dnie jego ciemnych oczu.

Czego tak się gapił i mącił? I jeszcze pytał i czekał na odpowiedź… od żywej. Od Emily, nie San Marino. Problemy umarłych były prostsze. Czy poczeka, na niego? Dlaczego miałaby nie poczekać? Dał jej kartkę, lubił i dało się to odczuć. Powiedział, że odnajdzie…
W głowie usłyszała inny głos, nie opiekuna. Ale też należał do Ducha.
“Będzie dobrze, wrócę po ciebie.”
Szamankę ścisnęło w dołku, szczęka dostała delirki, a pozostała cześć jej sylwetki zesztywniała.
- Nick też tak mówił, że wróci… ale nie wrócił. Czekałam… tyle lat czekałam… wrócił w końcu, ale nie należał już do świata Żywych. Znajdziesz, kruk poprowadzi… ale wróć żywy. Na żywego poczekam… na Ducha też. Poczekam na ciebie Pete… albo sama cię odnajdę, jeśli mój czas w tym świecie się skończy. Znajdę cię Pete - wydukała i obróciła głowę, zasłaniając twarz włosami.

Dłonie mężczyzny objęły i przytuliły kobietę. Objął ją swoimi ramionami i trzymał przez chwilę gdy tak trwali wtuleni w siebie biodra przy biodrach, brzuch przy brzuchu, pierś przy piersi i głowa przy głowie. Czuli siebie i swoje wzajemne ciepło oraz dotyk niosące pocieszenie, otuchę i nadzieję.
- No… No Emily… Ułoży się… Ułoży nam się, zobaczysz, że się ułoży. Jeszcze nie wiem jak ale się ułoży. - Nix tulił i szeptał słowa do jej uszu, lekko kołysząc ją i siebie w uspakajającym rytmie.

Szamanka bujała się w jego ramionach, ale gdy skończył mówić i zapanowała cisza, znieruchomiała.
- Naraz w nocnej ciszy łonie, słodkie się rozeszły wonie. Jakby miękko, cicho ręką ktoś wonności rozlał kruż. - wyszeptała z szeroko otworzonymi oczami - Chłonąc wonnych dym kadzideł, usłyszałem jakby skrzydeł, Jakby lekkich stóp anielskich cichy szelest blisko, tuż! “Panie!”, rzekłem, “Ty łask zdroje przez anioły szlesz mi swoje, balsamicznych lek nektarów gdzieś z niebiańskich zsyłasz zórz. Przychyl ustom wonnej czary, bym przepomniał smętnej mary a ból we mnie zmilknie stary” - przełknęła gulę w gardle i dokończyła - A kruk rzecze: Nigdy już!

- Ładne - skinął głową najemnik chyba trochę zdziwiony bo gdy mówiła wodził po jej twarzy zdziwionym spojrzeniem. Ale czekał aż skończy nim się odezwał do niej. Znów przytulił ją do siebie i milczeli chwilę. - Ja nie znam żadnego. - wyznał w końcu jakby przez ten czas próbował sobie przypomnieć jakikolwiek wiersz. - Ale znam jedną modlitwę. Znalazłem kiedyś u nas w bibliotece. - cofnął nieco twarz by móc znowu na nią spojrzeć. - Daj mi panie to czego inni od ciebie nie wzięli. O co nikt nigdy nie prosi. Nie proszę o pokój, odpoczynek dla duszy i ciała. Nie proszę o bogactwo ani tym bardziej zdrowie. Wszyscy cię o to proszą więc dla mnie pewnie i tak nic już nie zostało. Daj mi więc to o co cię nikt nie prosi. Daj mi to czego nikt od ciebie nie żąda. Daj mi to czego i tak masz dla mnie w nadmiarze. Chcę niebezpieczeństwa i walki. Daj mi ból i cierpienie. Proszę cię daj mi jednak też odwagę, siłę i wiarę by to wszystko znieść by nikt inny nie musiał. Proszę cię też daj mi to wszystko dzisiaj. Bo nie wiem czy jutro starczy mi jaj by cię o to znowu poprosić. - Nix mówił poważnym głosem patrząc prosto na twarz Emily. Dopiero przy ostatnich słowach skłonił w pokorze głowę i przytknął pięść do serca. Po chwili otworzył oczy i przejechał językiem po wargach. - Nie wiem czy dobrze zapamiętałem. Ale jakoś tak to leciało. Spodobała mi się bo jest taka inna. I nazywa się nawet modlitwą komandosa albo spadochroniarza. Nie pamiętam już. Ale lubię ją. - powiedział jakby na wyjaśnienie wzruszając lekko ramionami.

Po śmierci nie szło się do miłosiernego Boga, tylko zostawało na Ziemi. Gwałtowna śmierć przywiązywała do miejsca zgonu i żadne anielskie harfy nie przygrywały zmarłemu do snu. Ale skoro dla Petera modlitwa była ważna, Emily zmilczała cyniczne komentarze.
- Dziwna… ale widać że ktoś z góry jej wysłuchał - zauważyła i starła topniejący śnieg z jego czoła, resztki strzepnęła z czapki - Teraz poproś o sen wariata, żeby trwał. Masz gdzieś dom? Powiedziałeś że jesteś z Tennessee.

- Mam. - potwierdził kiwając głową. - Ale nie wiążę z nim swoich planów. W Tennessee. A ty? Skąd jesteś? Masz kogoś? Znaczy ja mam rodziców. Starego znaczy się. No i rodzeństwo. Ale miałem znaczy jak byłem tam ostatnio. Kilka lat temu. Nie układa się nam. Nie chcę tam wracać. - zasępił się do swoich wspomnień które chyba nie były najcieplejsze. Wrócił więc wzrokiem do jej twarzy i przejechał palcami po twarzy odgarniając kawałek włosów.

- Z Kalifornii. Miałam dom, rodzinę. Ojca, męża i synka - powiedziała niechętnie - Zabrała ich dziewica w bieli, z wiankiem utkanym z uschniętego bluszczu i o trupim, owrzodziałym obliczu. Tańczyła wokół miasteczka i obejmowała ludzi, a kogo dotknęła ten padał w gorączce i już się nie budził. Morowa Panna. - wyszeptała strwożona, rozglądając się nerwowo w obawie że wypowiedzenie imienia przyciągnie uwagę jego właścicielki - Tu też będzie tańczyć... i znowu umrą dzieci, nadejdzie czas palenia chorych... którzy wciąż żyją, ale inaczej się nie da. Zostanie popiół i kości. - popatrzyła na gazmaskę i uśmiechnęła się bez radości - I Duchy... one też zostają. Reszta przemija, znika. Krąg życia. Łatwiej być Mówcą, niż Żywym. Mówca nie musi pamiętać. Może iść gdzie chce i jego dom jest tam, gdzie chce.

Podporucznik Pazurów nie odzywał się dłuższą chwilę słuchając. Jego dłonie przesuwały się z wolna po ciele szamanki w geście niesienia otuchy i choć dotykiem ukojenia żalu.
- Przykro mi Emi. - powiedział przesuwając dłonią po czarnych włosach - Ale nie myśl tak. Tak negatywnie. Bo to cię zniszczy. Prędzej czy później, mniej lub bardziej. Różnie jeszcze może być. Niekoniecznie tak źle jak z twoją rodziną. - dłoń z włosów przejechała na jej policzek gładząc go a po chwili jego usta zetknęły się z jej czołem. - I ja wolę jak jesteś żywa Emi. Tak bardzo żywa. Wtedy jesteś najpiękniejsza. - powiedział szeptem przytulając ją do siebie.

- Tak… różnie, nienegatywnie… realistycznie. Ale nie tańcz z nią, odejdź gdy jeszcze będzie czas. Obiecaj mi to, tylko to że przeżyjesz i spotkamy się w barze, wieczorem. Żyj Pete, żywy jesteś najlepszy - odsunęła go od siebie i pocałowała w czoło. Powitanie, poznawanie, pożegnanie wymieszane ze sobą w tym ułamku sekundy, nim świat rusza do przodu.

- Pewnie. Wciąż ci wiszę kolejkę
- uśmiechnął się Nix prychając lekko choć trochę chcąc chyba odmienić smutne i pesymistyczne tony ich rozmowy. Niosąc pociesznie znów zaczął się z nią kołysać aż nagle na pohybel tym wszystkim przeciwnościom gibnął nią całkiem mocno wypuszczając z objęć w tanecznym piruecie aż się im ramiona naprężyły. Potem gdy krytyczny moment minął ściągnął ją z powrotem do swoich ramion uśmiechając się do niej całkiem wesoło. Mróz dawał się już ostre we znaki, ociągając się, ale wrócili do garażu. Zapach jedzenia i hałas czyniony przez Bliźniaków od razu skierował prosto pod furgonetkę. Mechanizm kosmosu zarzęził, posypała się rdza i tryby znowu ruszyły do przodu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 04-02-2017 o 03:35.
Czarna jest offline