Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2017, 06:01   #500
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Chwila niepokoju i nerwowego zamieszania. Głuchy ryk potężnego silnika, zajmowanie dogodnych do obrony pozycji. Grupa ludzi przyczajona wśród gruzu i rdzewiejącej blachy, gotowa z zaciśniętymi do bólu zębami stawić czoła kolejnym kłopotom. Te nadjechały, lecz nie takie, jakich się spodziewano.
Transporter na gąsienicach - taki duży, metalowy i groźny. Do tego napakowany Runnerami. Jeśli jeszcze kwadrans temu ewentualna potyczka między zebranymi pod dachem garażu ludźmi mogła zakończyć się krwawym remisem, teraz przewaga Chebańczyków i Pazurów stopniała zauważalnie.
W tej chwili dla Savage liczyło się kompletnie co innego. Po ponad dwóch dobach ciągłego niepokoju, strachu i niepewności, bezsilnego trwania obok prowadzonego na Wyspie konfliktu, niewiedzy co do statusu oddziału z Bunkra, odpowiedź na trawiące serce problemy pojawiła się sama. Z początku na zarobaczony chodnik wyskoczył Krogulec i jego ludzie, lecz przecież to na nich czekali. Lekarka tylko uniosła brwi, a na wymizerowanej, bladej twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech. No tak… podróż zwykłą łódką stanowiła zbyt duże zagrożenie, biorąc pod uwagę szalejącą w najlepsze wojnę, a trzeba było przedostać się jeszcze przed obszar patrolowany przez wroga. Teraz rozumiała pewność siebie i butę Hektora, gdy mówił o transporcie, oraz braku problemów po drodze. Spoglądała uważnie na kolejne postacie w skórzanych kurtkach, podświadomie wyszukując w ich ruchu i postawie świadectwa osłabienia chorobą, dreszczy, lecz mrok nocy skutecznie skrywał większość detali, zmieniając ludzi w dwuwymiarowe figury utkane z czerni i szarości. Mroźne nocne powietrze zmieniało oddechy w parę, przyczepioną do nich na podobieństwo całunu. Jeden Runner, kolejny i jeszcze jeden. Dużo ludzi, ale nie dziwota. Czasy nie należały do spokojnych.
Stała między parą Bliźniaków, łypiąc na nich z zaciekawieniem, by zaraz powrócić do obserwacji nowoprzybyłych. Do niej? Przyjechali do niej? Po nią, żeby zabrać do domu. Zdążyła pomachać Krogulcowi, posyłając mu przez mroźną ciemność szeroki uśmiech, podpatrzony u pary kawalarzy i choć gdzieś pod czaszką szpony niepokój związany z wrodzoną agresją jej rodziny i słabszą pozycją pozostałych ludzi, to widząc przewoźników czuła, jak z ramion spada jej olbrzymi ciężar, plecy się prostują, a oddech nie sprawia trudności. Nim jednak otworzyła usta celem wyrzucenia z siebie werbalnego powitania, właz czołgu zaskrzypiał, pchnięty przez następnego Runnera.
Wiedziała kim był, ledwo zobaczyła ręce. Te ręce, o zręcznych palcach, które tyle razy widziała z tak bliska. Znała je doskonale, od stwardniałych opuszek, aż po pokryte bliznami po nożu nadgarstki. Ich ciepło, zapach, siłę. Dotyk i euforię, jakie potrafiły wywołać. Spokój który przynosiły, ilekroć dotykały piegowatej skóry: raz czule i delikatnie, raz stanowczo i intensywnie, bez miejsca na sprzeciw. Słowa uwięzły dziewczynie w gardle, zielone oczy zrobiły się szkliste. Podniosła dłonie zatykając usta, nim wydarło się z nich zduszone, cienkie kwilenie. Patrzyła zahipnotyzowana, jak z transportera wyłania się głowa, potem reszta ciała czarnowłosego mężczyzny i nie mogła uwierzyć w to co widzi. Zamrugała, obraz się nie zmienił. Wciąż był tam, nie zniknął. Stał z tym bezczelnym samozadowoleniem, wymalowanym na twarzy, w rozpiętej kurtce drwiąc z otaczającego ich mrozu… ale dlaczego? Czemu tu przyjechał, ryzykował dostanie się w ręce wroga? Przecież miał na głowie całą operację przejęcia podziemi, masę ludzi czekających na rozkazy. Nie powinien opuszczać Bunkra i pchać się w teren, gdzie na niego polowano… coś mogło mu się stać… a jeśli ktoś go postrzeli, albo wrócą te upiorne kutry, lub oberwie odłamkiem jak grupa z samochodów przy wjeździe do portu? To niedorzeczne, nieefektywne. Nie. Zwariowała. Wreszcie jej odbiło, zaczynała mieć zwidy i widzieć duchy - dziwne stwierdzenie przynosiło ulgę. Wolała stracić rozum niż, przeżyć rozczarowanie, że to tylko iluzja, wytwór zmęczonego, znerwicowanego umysłu, oszalałego z tęsknoty i bezsilności.
Na dźwięk jego głosu Alice zadrżała, miękkie nogi same rozpoczęły marsz w kierunku celu, obierając najkrótszą możliwą drogę. Przyciągana niewidzialną siłą parła naprzód coraz szybciej, a reszta świata w jednej chwili straciła jakiekolwiek znaczenie. Liczył się tylko on: dumny, wyniosły, uśmiechnięty po wilczemu i pewny siebie do bólu.
Para ciemnych oczu patrzyła prosto na lekarkę, wabiąc ją do siebie, przyzywając. Nie umiała oderwać od nich wzroku, oddech rwał się, ruda głowa kręciła w niedowierzaniu na boki, zaś klatkę piersiową zalała fala ciepła, niwelując nocny chłód. Rozsądek i opanowanie wyparowały, przegonione przez obezwładniającą radość. Powinna zachować spokój, przecież tylu ludzi patrzyło. Podejść jak zwykle i przywitać się kulturalnie, pamiętając o tym, że publiczne okazywanie uczuć Runnerzy traktowali jako “siarę” i mogła narobić Wilkowi wstydu przy kolegach… i obcych. Przy Daltonie, jego podwładnych. Przy obcych Pazurach… detale. Nic nieznaczące i niewarte uwagi. Do diabła z tym co wypadało, całego życia nie dało się przejść patrząc tylko na to co wypada lub nie…
Ktoś porwał ją i uniósł do gór, przenosząc te ostatnie parę metrów. Nie rejestrowała co się dzieje, czy ktoś coś mówi, robi. Liczył się tylko on, tak blisko, że dało się go dotknąć. Przytulić, pocałować… zdobyć dowód, że to nie sen, a jawa. Cholerna, wilcza jawa, pachnąca psią sierścią. Wyciągała rozpaczliwie ramiona, skracając dystans i czas do spotkania, kontakt, a gdy nadszedł starała się nie płakać, lecz zdradliwe łzy i tak toczyły się po policzkach, zostawiając po sobie dwie mokre ścieżki.
Ganger przyciągnął ją do siebie, otoczył ramionami, kojącym ciepłem przeganiając wszelkie lęki. W jednej sekundzie zapomniała o strachu, morzu problemów, niepokoju i bólu ran, liczyła się tylko obecność drugiego człowieka - najbliższego, kochanego. Jego dotyk i usta. Te usta, żadne inne. Wygłodniałe, łapczywe, miękkie… ze stwardnieniem po dawnym rozcięciu na dolnej wardze. Oddech smakujący mieszaniną alkoholu, tytoniu i śmiałości od których kręciło się w głowie. Żar bijący od większego ciała, jakby zamknięto w nim wielki piec. Chłonęła je, syciła się nim, wodząc dłońmi po jego twarzy i szyi, głaszcząc policzki, włosy i skronie. Nie śniła, naprawdę tu był. Przyjechał, pamiętał…
Czuła jak ją przytrzymuje, krótkie nogi w wojskowych butach na moment zawisły w powietrzu, ręce żyły własnym życiem, badając kawałek po kawałku znaną doskonale fizjonomię. Wargi przekazywały to, czego nie potrafiły słowa: tęsknotę, czułość, namiętność i pasję. Nieprzebrane szczęście ze spotkania i ulgę, że czas rozłąki dobiegł końca. Nieważne co stanie się za godzinę, albo jutro. Teraz, w tej sekundzie byli tu oboje, obok siebie i jedynie to się liczyło. Jeszcze chwilę, tylko trochę… przecież nikomu nie robili tym krzywdy…
W końcu zebrała się w sobie na tyle, żeby oderwać się od jedynych ust, jakie chciała łączyć ze swoimi. Spojrzała prosto w wilcze ślepia, zamglonym, nieobecnym wzrokiem.
- Jesteś… naprawdę tu jesteś… przyjechałeś… nie zapomniałeś… jesteś… żyjesz… tak się cieszę… że jesteś. Tęskniłam za tobą - szeptała z trudem, obsypując pocałunkami powieki, czoło, policzki i wargi Runnera - Bałam się… że coś ci… że ty… Guido… - zabrakło sił i chęci na dodawanie czegokolwiek. Zamiast tego wtuliła twarz w kołnierz pachnącej skrętami kurtki, przymykając oczy i oplatając jego szyję ramionami. Ludzie patrzyli, otaczał ich konflikt, Runnerzy nie płakali, byli twardzi. Nie żyli w krainie snów i marzeń… ale jeszcze chwilę… tylko chwilę…

Cieszył się. Widziała to i wyczuwała. W spojrzeniu, w bezczelnym wyszczerzu o radosnym zabarwieniu ze złośliwymi nutkami jakby wywinął wszystkim kolejny kawał. Po ustach i pocałunkach gdy jak zwykle bez skrępowania nie pocałował jej grzecznie raz czy dwa cmoknięciem na przywitanie. Tylko złączył swoje usta z jej w długim bezwstydnym pocałunku. Słyszała gdzieś śmiechy i wiwaty gdy szeregowi żołnierze szefa też po części przeżywali z nimi ten moment radości, szczęścia i spełnienia. Czuła to po tym jak ją trzymał, mocno, pewnie jakby nie chciał by znów mu wyfrunęła z objęć.
- No pewnie, że jestem. Złego diabli nie biorą. Co innego z aniołami. - uśmiechnął się do niej ciepło i radośnie takim ciepłym i przyjaznym spojrzeniem jakie rzadko gościło u niego do innych adresatów. Stali na dachu transportera i on na chwilę po prostu objął ją i przytulił do siebie trzymając ją w milczeniu w tych swoich obitych skórzaną kurtką ramionach.

- Nie jesteś zły… jesteś… mój
- wydukała gdzieś z wysokości gangerowej pachy, kurczowo wpijając palce w jego ubranie. Nie gromił wzrokiem, nie rzucał pretensji za zniknięcie. Spotkanie nie było mu obojętne, miał gdzieś bandę. Na widok tego uśmiechu, ciepła w oczach i gestach w dziewczynie coś się odblokowało - Próbowałam przesłać wiadomość. List, do ciebie. Wyjaśnić… żebyś nie myślał, że uciekłam bez słowa… od ciebie. Od was. Zostawiłam, nie ciebie… dostałeś go, przeczytałeś? Był na odwrocie ulotki, tej propagandowej, od Nowojorczyków… bo… trafiliśmy na nich, do ich obozu. Była okazja, Tony tak zrobił, że się nie spostrzegli… dorzucił do pozostałych… do pocisku moździerzowego…. a potem wystrzelili… do was, może ktoś znalazł. Któryś z chłopaków. Jak się czujesz, jesteś ranny?

- A tak! Ten list. - Guido pokiwał głową jakby dopiero teraz o nim sobie przypomniał gdy o nim wspomniała. - Tak dostałem, dostałem. - pokiwał głową. - Tak, na ulotce i o mało bez czego chłopaki by go nie zjarali w skręcie. No ale duchy nam sprzyjały i tak, czytałem. - przestał przytakiwać i spojrzał na nią z uwagą odgarniając jej kosmyk z twarzy. - Nieźle pomyślane. - wskazał palcem jakby pokazywał namacalnie dobry pomysł. - Dobrze, że go wysłałaś. Bo po prostu zniknęłaś i nikt nie wiedział co się z tobą stało. Miałem zamiar przycisnąć tych ze Schronu bo myślałem, że to ich sprawka. Ja i Taylor. Wycisnęlibyśmy z nich jakby coś wiedzieli. No ale w końcu znaleźliśmy ten list to się wyjaśniło. Potem jeszcze przyszedł Hektor i poopowiadał trochę. No to już wiedziałem na czym stoję i co trzeba robić. Ale kurwa cisnęli nas wtedy ostro i nie mogliśmy odpuścić bo by się wszystko posypało. Dlatego posłałem tylko Hektora. Oni z Paulem to sama wiesz. Coś by wymyślili. - powiedział spokojnym i zamyślonym tonem gdy wspominał wydarzenia z ostatnich dni i nocy co się wydawały odległe jak całe tygodnie, miesiące i lata temu.
- Czytałem ten list Brzytewka, sporo musiałem rozszyfrować i się domyślić… ale to był dobry list. Piękny. Od kochającej, tęskniącej kobiety. W życiu od żadnej takiego listu nie dostałem, dlatego kazałem cię odnaleźć i jak tylko się wyprostowało to przyjechałem po ciebie. Jakby trzeba było pojechałbym i dalej. No ale… Jesteśmy tu, nie? - Najpierw mówił wolno i z wahaniem czy zastanowieniem. Gładził ją koniuszkami palców jeżdżąc wzdłuż linii szczęki gdy tak mówił z takim zastanowieniem. Na końcu znów jakby maska na twarz mu opadła czy spadła niczym przyłbica niewidzialnego hełmu i znów wyszczerzył się w bezczelnym uśmiechu.

- Bo… był dla ciebie… i tęskniłam… i się martwiłam. Przepraszam, nie mogłam napisać wprost, gdyby się nie udało… albo Nowojorczycy zorientowali… musiałam… ale wiedziałam, że zrozumiesz. Kto inny, jak nie ty. Przepraszam, że się martwiłeś. Nie chciałam żebyś się martwił. Obiecałam ci, że nie zniknę, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz… - W odpowiedzi lekarka tylko się uśmiechnęła, patrząc na niego ufnie i z czułością. Wzmocniła uścisk, gładząc go po plecach i przechylając głowę w kierunku jeżdżącej po piegowatej twarzy łapy, by w końcu stanąć na palcach i przycisnąć wargi do jego warg. Czasem słowa bywały zbędne, nie oddawały tego, co człowiek w pełni czuł.
- Pojechałbyś dalej, nawet do Hope? Nikt jeszcze nie przyjechał po mnie czołgiem.. to czołg, tak? Ma gąsienice - spytała zakłopotana, gdy się od niego oderwała, spoglądając na kupę żelastwa pod nogami - Tony tu jest. Chciałabym abyś go poznał. To… mój tata, jest mądry polubisz go, zobaczysz. Jest parę rzeczy, które chciałabym ci wyjaśnić, powiedzieć. Tyle powiedzieć…części pewnie już sam się domyśliłeś. - tym razem parsknęła, udając pełną powagę. Skoro Daltonowi wystarczyło parę rozmów aby zorientować się że coś jest z Savage nie tak, co dopiero ktoś kto miał ją pod ręką kilka miesięcy? - Ale to za chwilę… tak, jesteś… cieszę się, że jesteś… z fanfarami i na wypasie. Bardzo ciekawa piosenka, pasuje do ciebie.

- Pojechałbym tam gdzie by trzeba było. - uśmiechnął się patrząc w ół w jej zielone oczy. - A to w sumie nie wiem co to jest. Jednooki mówi, że transporter. Stał to wzięliśmy. Miałem go zostawić na specjalne okazje bo z paliwem tu chujowo a żłopie jak smok. Ale te robactwo żre go jak wszystko na zewnątrz więc go w końcu pewnie zeżre. Więc nim zeżre to można trochę poszaleć. - powiedział stukając piętą w blachy pod nogami. Insekty łaziły po każdym możliwym i niemożliwym otworze i powierzchni transportera i naprawdę można było odnieść wrażenie, że zjadają go na bieżąco. Godziny gdy transporter zmieni się we wrak wydawały się bardzo policzalne. Ale na razie jeszcze jeździł.
- A kawałek zajebisty! Lubię go. Jakby dla mnie robiony. Mieliśmy czas to chłopaki znaleźli w Bunkrze audio i zamontowali co trzeba. Puściłem bo nie wiedziałem gdzie dokładnie jesteście a wiedziałem, że Bliźniaki skumają czaczę. A no kozacki ten czołg ale do przemykania to chujowy więc nie było co próbować. - wyjaśnił z uśmiechem jak to było z tą muzą i jej użyciem. W końcu wyjeżdżając z jeziora miało się przed sobą, puste, wymarłe i ciemne ulice pokryte szronem i zamarzniętymi kałużami a znalezienie kogokolwiek było dość trudne.
- Twój tata, taki duży i łysy. - Guido wskazał dłonią nad swoją głową pokazując o głowę od siebie większy wzrost. Raczej nie czekał na potwierdzenie i pytał się grzecznościowo. - Hektor mi powiedział to i owo. - wyjaśnił pochodzenie informacji. - Słuchaj Brzytewka nie wiem jak tam ci się układa ze starym i chcesz go całego, spotkać się a nawet zabrać do nas no ja nie mam z tym problemu. No do cholery twój stary to twój stary ale niech mi też nie robi problemów. Jasne Brzytewka? - pierwszy raz odkąd się spotkali w głosie gangera pojawiło się coś na kształt nieprzychylności i ostrzeżenia.

- M113… podobno. Trzeba mieć klasę, nieważne co się robi - pokiwała brodą na maszynę i pokręciła ze śmiechem głową. Tak… najlepszym sposobem na znalezienie kogoś w ruinach było puszczenie punk rocka na pełen regulator i wparowania tam czołgiem. Albo transporterem, mniejsza o nomenklaturę. Stała na palcach, nie przestając błądzić dłońmi po twarzy i torsie mężczyzny, z piegowatego oblicza nie schodził uśmiech. Pojechałby gdzie trzeba by było… na to stwierdzenie aż westchnęła. Jej rycerz na białym koniu… w wersji detroickiej.
- Tata jest… - zamilkła szukając odpowiedniego słowa, aż postawiła na najprostsze - kochany, mądry i za dużo się martwi. Zanim przyjechałeś przerwał zadanie i oddelegował swoich ludzi żeby móc wrócić ze mną do ciebie. Czasami jest bardzo poważny. Myśli jak strateg, to jego praca. Nie umie do końca z niej wyjść. Pracuje dla pani Harper, ciągle ktoś od niego wymaga analizowania, planowania… ci z Posterunku też. Żołnierze. Gdy trafiliśmy do Nowojorczyków oni też chcieli żeby im coś tłumaczył i rozwiązał ich problem. Tylko dzięki niemu wyszliśmy stamtąd w komplecie i przesłuchali mnie… po łebkach, nie drążąc tematu. Pomysł z moździerzem był jego - przyznała bez wahania, pokazując dzięki komu w ogóle zaistniała opcja przesłania wiadomości przez linię frontu - Nie będzie robił problemów. Trochę porozmawialiśmy, rozumie sytuację. Nie musisz się obawiać, niczego z jego strony. Może będzie umiał znaleźć sposób na te kutry… i Tony… Anthony “Cass” Rewers... ale dla mnie to tata - zrobiła krótką przerwę i naraz wypaliła, nim zdołała ugryźć się w język, wyrzucając dręczące ją od dawna pytanie.
- Kochasz mnie, prawda? - Co prawda znalazła odpowiedź, jednak… usłyszeć to co innego, a skoro Wilk był w nastroju. Nadzieja wredne stworzenie.

- Tak. Chyba tak na to mówią. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Wyjątkową kobietą. Więc tak. Kocham cię. - Guido najpierw parsknął gdy usłyszał pytanie ale odpowiedział z bardzo wycieniowanym uśmiechem ale spojrzenie miał poważne jak zawsze gdy mówił poważnie o poważnych rzeczach. - Myślałem, że jesteś inna. Dlatego czekałem. Sprawdzałem. Każdego sprawdzam. Zawsze. Te suki co myślą, że są cwane bo mają piczę, cycki i dadzą mi zamoczyć też. To nie one dają mi zamoczyć. To ja je biorę bo mam na to ochotę. A zdziwiłabyś się ile głupich pind tego nie czai. Potem, że niby coś im się ode mnie należy. Bo co? Bo im zrobiłem dobrze? Bo je gdzieś zabrałem? Pokazałem się z nimi? A chuja! - głos ociekał mu rosnącą irytacją jakby mówił o wielokrotnie przerabiany scenariuszu. Machinalnie przeczesywał palcami jej włosy gdy patrzył w zamyśleniu na jej twarz.
- Ale jesteś inna. W wyjątkowy sposób inna. Czekałem kiedy zaczniesz mnie rolować. Kiedy zaczniesz robić jakieś kretyńskie żądania, że niby kurwa coś ci się należy ode mnie. Że to ja kurwa jestem ci coś winny. Ale nie. Ty jesteś inna. Wyjątkowa. I ten list. Tak, dobrze, że napisałaś ten list. Bardzo dobrze. I dlatego Brzytewka czuję do ciebie też coś wyjątkowo innego, jak do żadnej kobiety wcześniej. Więc myślę, że to jest właśnie ta durna miłość. - przez moment zjeżył się a głos mu stwardniał gdy wspominał o nastawieniu większości kobiet z jakimi miał dotąd takie lub inne relacje. Potem gdy wrócił do niej głos mu znów zwolnił i złagodniał.
- Kiedyś myślałem, że z Viper się kochamy. Ale nie. Jesteśmy do siebie zbyt podobni. Ona jest taka jak ja. Jak rodzeństwo z jednego miotu, a ten tam łysy to ten trzeci. - wskazał brodą na łysinę w okolicach ich butów. Taylor nadal stał z ręką na temblaku przed frontem transportera czy czołgu i chyba nie słyszał o czym rozmawiają lub starał się udolnie udawać takiego. - Ale ty jesteś inna Brzytewka. Inna od nas wszystkich. Dlatego tak długo nie mogłem cię rozgryźć. - pokręcił głową z wciąż zamyślonym wyrazy twarzy ale zostawił wspomnienia i rozmyślania i wrócił do oszronionej i ciemnej teraźniejszości.
- I to twój stary wymyślił te ulotki? No niezłe, niezłe… - pokiwał głową zmieniając temat. - Fajnie jakby nie robił problemów. Wszystkim nam będzie się wtedy żyło lepiej i przyjemniej A swoją drogą jak on cię tu znalazł? Ściągnęłaś go tu jakoś? I po chuj w ogóle cię stąd zabierał?! Nie mógł kurwa przyjść normalnie, że chce z tobą pogadać czy co? Woli ze mną zadzierać? Zwady ze mną szuka? Więc wiesz Brzytewka no ojciec to ojciec, chce tu być z tobą nie ma problemu ale niech nie robi takich problemów więcej bo ojciec nie ojciec ale się pogniewamy. - temat Tony’ego jakby przypomniał szefowi mafii bardziej przyziemne i mniej oddalone w czasoprzestrzeni sprawy. Pomysł porwania Alice najwidoczniej nie przypadł mu do gustu pod żadnym katem widzenia.

Powiedział to, przyznał się otwarcie! Ledwo w powietrzu zawisły dwa wyjątkowe słowa, Alice wydała z siebie rozradowany pisk. Nie potrafiła w to uwierzyć, ale jednak! Nie odbiło jej i choć te parę łyków wina nie stanowiło dawki zdolnej zaburzać percepcję, zatoczyła się jak pijana. Skakała z radości.. jak wariatka, skoro i tak się już zachowała się wystarczająco mało poważnie. Temat należał do poważnych, uspokoiła się więc po czasie. Serio miał gdzieś odstępstwa, akceptował je. Słuchała co mówi, a euforię przyćmił cień smutku. Ściskała go za rękę, gładząc czule jej wierzch kciukiem, gdy opowiadał o przeszłości, tym jak go traktowano. Od niego też każdy czegoś chciał, widział trampolinę do kariery, wpływów. Substytut przedwojennego bankomatu, wygodną poduchę i… jak w ogóle można było myśleć w ten sposób o drugim człowieku?
Miał rację… nie rozumiała tego. Pojęła za to grę podchodów, sprawdzania oraz testowania. Z niedowierzaniem uzmysłowiła sobie, że oboje od dłuższego czasu krążyli wokół siebie z nadzieją na to samo, lecz i strachem przed kolejnym zawodem. Istniały dwie rzeczy, które nigdy nie dawały spokoju: miłość i rozczarowanie. Nie dało się ich wyłączyć jak wentylatora ani skierować podmuchu w bok. Pozostawał strach przed tym drugim. Najpotężniejszą bronią strachu była zaś jego zdolność do czynienia ludzi ślepymi na wszystko oprócz nich samych. Natykając się raz po raz na ten sam scenariusz w końcu brało się go smutny pewnik. Stałą kosmiczną. Pewne jednak w życiu były wedle Pratchetta tylko dwie rzeczy - śmierć i podatki. Reszta należała do wartości zmiennych, dalekich od stanu constans.
- Nie szanuje się, nie lubi i nie kocha za coś… tylko po prostu. - uniosła rękę i przejechała jej rantem po wilczym policzku - Liczy się człowiek sam w sobie. Jaki jest dla przyjaciół i pozostałych, czasem wystarczy, że jest. Zaszczyty, dobra materialne to tylko rzeczy, nic nie warte. Martwe, materia nieożywiona, niezdolna do czucia. Nieistotna. Nie wolno się bawić ludźmi, zwodzić ich, oszukiwać dla własnych korzyści… to nie w porządku. Jesteś wart więcej niż da się przełożyć na majątek. Kochałabym cię nawet, gdybyś rozwoził pizzę, albo grał na gitarze w przejściu podziemnym metra… bo jesteś unikalny, opiekuńczy, szczery, dobry… da się wymieniać w nieskończoność, ale listę zakończy jedno słowo: ludzki. Nie ma drugiego takiego jak ty i chcę tylko jednego: żebyś był, dzielił swoim czasem… uwagą, ciepłem. Troskami i chwilami radości. Żebyś wiedział, że możesz na mnie liczyć, cokolwiek nie przyniesie jutro. Świat nie kończy się na dziś. Każda, nawet najczarniejsza i najmroźniejsza noc przemija, nastaje świt. Nowy początek. Pierwszy dzień reszty naszego życia… którego nie chcę przebywać bez ciebie. To wystarczy, reszta sama się ułoży. Tylko trzeba tego chcieć, nie odcinać się od nadziei. Wierzyć… w coś. Albo w kogoś - zakończyła, patrząc mu prosto w oczy. Między piegami położył się długi, melancholijny cień, drobne ramiona opadły zrezygnowane.
- Tak myślałam, że coś was z Viper łączyło. Zazdrość nie bierze się znikąd - westchnęła cicho, by zagryźć wargę i oprzeć czoło o obleczony czarną podkoszulką tors gangera. Policzyła w myślach do dziesięciu, jednak nie znalazła w głowie zwyczajowego strachu. Minął, rozpłynął się jakby nigdy go tam nie było. Etap strachu został permanentnie zakończony, w tym jednym przypadku.
- Runner specjalnej troski… rzeczywiście, odrobinę od was odstaję - wygięła kąciki ust ku górze na dwa uderzenia serca, po czym wróciła do powagi. - Natknąłeś się na ciężki przypadek, skamielinę… ja też nie ułatwiałam ci zadania, bawiłam w tajemnice. Obawiałam, że zrobisz krzywdę, wykorzystasz. Niepotrzebnie - pokręciła głową, unosząc wzrok i posyłając mu nieme “przepraszam” - Ciężko rozgryźć kogoś, kto urodził się przed wojną, jeśli samemu zna się jedynie świat po niej. Biorąc pod uwagę datę narodzin jestem od ciebie starsza, od Taylora też… ile dokładnie, cóż. Istnieje prawdopodobieństwo, że całkiem sporo. Problem w tym… nie wiem kochanie, nie wiem… - przez piegowatą twarz przeszedł bolesny skurcz, zielone oczy wypełniła udręka - Brzmi jak fantasmagoria… ale naprawdę… nie pamiętam. Nie wiem już co było prawdziwe, co… brak danych. Rozmawiałam o tym z Daltonem, nim spadły bomby był już dorosły, dużo kojarzy z… mojego świata. Pomagał… układać informacje, ale wciąż… - zrobiła krótką pauzę, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Wyciągnęła ją ku Guido, potem sama zapaliła, odwlekając moment podjęcia opowieści pełnej samych niewiadomych.
- Pamiętam obrazy, urywki. Sekwencję slajdów, albo całe wspomnienia, nie umiem ich poszeregować chronologicznie. Pamiętam też Hope, to się tam działo nim.. pojawiły się maszyny. Laboratoria, sterylne korytarze oświetlone jarzeniówkami, aparaturę, sterty dokumentów i wykresów spisanych na tablicach tak wielkich, że musiałam wchodzić na drabinę żeby rozwiązywać kolejne równania. Krew i ciemność, krzyki… uciekającą mamę… o ile to była moja mama… jasne światło. Ostre, rażące. Oświetlone kaskadami lampek ulice po których jechały sznury samochodów i sunął korowód ludzi w zimowych ubraniach, trzymających wielkie torby prezentami. Zapach kawy ze Starbucksa i wygrywane w kółko w centrach handlowych “Last Christmass” George’a Michaela. Wąskie, niewygodne krzesła metra.. takiej podziemnej kolejki. Wysokie, kamienne sklepienie i marmurowe posadzki paryskiego Luwru, stelę Naramsina w sekcji eksponatów kultury Bliskiego Wschodu… ale… widziałam to, a może ktoś mi wgrał te wspomnienia? Kojarzę z… filmów, czy to moje? Nie wiem… już nic nie wiem. - mówiła coraz szybciej, nerwowo wyrzucając na wydechu kolejne gorzkie zdania - Lepiej znam przeszłość, niż teraźniejszość. Stąd to dopytywanie, wiecznie kłapanie jadaczką i wiercenie dziury w brzuchu o rzeczy oczywiste. Nie wiem kim… albo czym jestem. Może klonem, albo pasożytem w obcym ciele, bo ponoć jak na tak młody wiem… za dużo wiem, technicznych detali. Wiedzy, jaką kiedyś przez lata zdobywało się na uniwersytetach. Może ktoś… mi to wgrał, nie wiem jak, ani dlaczego. Kim byłam, ile mam lat. Kto...i dlaczego mi to zrobił. Amnezja jest wynikiem… eksperymentu, translokacji jaźni? Kto go zlecił i dlaczego, jaki był sens, główne założenie projektu. Czy to szok pourazowy. Umarłam? Czy spałam… zahibernowana. To szkodliwe? Może się odbić na tobie negatywnie? Rozchorujesz się, proces jest nietrwały, niedokończony, skoro twory Molocha wybiły całą obsadę podziemi? Tata mówił coś o konieczności dokończenia… o terapii, ale nie jest lekarzem. Obawiał się pokazać komuś z zewnątrz. Wyłapał podstawowe informacje, ale nie umiał zinterpretować całości, zrozumieć medyczno-naukowego żargonu jakim spisano dzienniki mamy. Albo nie mamy, nie mojej. Boję się, Guido. Niczego nie mogę być pewna, prócz jednego… - przyłożyła dłoń na piersi Runnera po lewej stronie. Tam gdzie serce.
- Tego że chcę tu być, z tobą. I żebyś nie umarł, nie cierpiał. Był szczęśliwy, bezpieczny… nie gniewaj się na tatę, próbował mi pomóc. Zrobić to, co robił odkąd mnie znalazł… uratować. Wiesz jaka jestem… dziwna, inna, ciągle się gdzieś gubię, albo wpadam w kłopoty. Wyłażę przed lufy i próbuję naprawiać świat. Ratować kogo się da… a nie umiem się bronić fizycznie. On… ciężko z niego cokolwiek wyciągnąć, mówił że jedzie do pracy, a nie miał mnie z kim zostawić. Rich… on… zginął kiedy Theiss ubzdurał sobie, że będę dla niego robić broń z chemikaliów i zawiózł siłą do Hope. Znęcał się i zamęczał pacjentów na śmierć, kazał na to patrzeć… i pracować. To ten człowiek, o którym ci opowiadałam na dachu, przed meczem… tata myślał, że jesteś taki sam. Więzisz i robisz krzywdę, ale tak przecież nie było… ale nie wiedział, nie znał cię. Założył z doświadczenia, że historia się powtarza po raz kolejny. Zadziałały emocje. Nie wygląda… ale on też je posiada, jest człowiekiem. Ojcem chroniącym dziecko. Gangerzy nie mają zbyt… pozytywnej opinii, wystarczy spojrzeć jak reagują na nas “zwykli” ludzie, spoza Detroit. Miałam tam zaczekać, u jego siostry w Downtown… żeby nie rzucać się w oczy Pazurom, albo reszcie. Siedzieć cicho, czekać… ten wypadek… byli ranni, potrzebowaliście pomocy… zawieźliście do Cheb. Nie żałuję, inaczej nigdy byśmy się nie spotkali. Tłumaczyłam to tacie, prosiłam… o tym że jego pracą był powrót do Hope powiedział przedwczoraj. Nie wzywałam go. Pamiętasz jak ci się żaliłam na parkingu przed odjazdem? Że się nie odzywa, a już powinien wrócić… nie miałam pojęcia, że tu będzie. Zimą w kościele rozmawiałam z tym dziennikarzem, Zdravko… zrobił z naszej rozmowy wywiad i puścił do gazety. Stąd tata wiedział gdzie jestem - przeczytał. Nie wzywałam go w żaden sposób… przeszukał podziemia i znalazł te przeklęte dzienniki. To co w nich znalazł… przestraszyło go, wyprowadziło z równowagi… bo dotyczyło jego córki. Chciał jak najszybciej ściągnąć ją na miejsce. Dopilnować, zbadać, wyleczyć… upewnić się, że jest bezpieczna. Też nie powiedział tego wprost… bał się o tym rozmawiać, ale widziałam i czułam że go to dręczy. “Skup się Alice, nie myśl o problemach. Myśl o rozwiązaniach.” Kiedyś go zabraknie, zdaje sobie z tego sprawę, więc ciągle uczy… wpaja wiedzę potrzebną do tego, żebym poradziła sobie gdy odejdzie. Umiejętność analizy sytuacji, znajdowania rozwiązań z sytuacji bez wyjścia. Kojarzenia faktów… do tej pory jedynie on mnie chronił, był on i ja, ale teraz jest inaczej. Nie tylko jemu zależy, abym nie padła w pierwszym lepszym rowie - zrozumiał to. To że cię kocham i jestem szczęśliwa również. Nie musisz się obawiać, więcej problemów z jego strony nie napotkasz. Jesteście najbliższymi mi ludźmi, dlatego chciałabym, abyście ze sobą pogadali… on cię szanuje, nie uważa za furiata albo degenerata. Nie powiedział złego słowa, wręcz przeciwnie, że jesteś niestandardowy nawet jak na dzisiejszy standard. - wzięła wdech inaraz zorientowała się, że zapalony papieros zgasł, nim zaciągnęła się choćby jeden raz.

Guido słuchał i słuchał. Gdy zaczęła skakać i piszczeć uśmiechał się widząc pożądaną i zrozumiałą reakcję. Pozwolił sobie na nonszalancki uśmiech zadowolenia. Ale gdy spoważniała i zaczęła mówić na dziwne tematy bardzo dziwne rzeczy najwyraźniej sprawa była dla niego niejasna. Zaczęła opowiadać o klonach, robotach, nie wiadomo jak starym wieku i medycznych eksperymentach przeprowadzanych na niej na twarzy gościło mu co raz większe niedowierzanie. Pocałował ją więc, uciszając i swoje i jej wątpliwości i usta.
- Brzytewka nie mam pojęcia co ty do mnie nawijasz. Nie obchodzi mnie skąd jesteś czy przez co przeszłaś. Obchodzi mnie byś była tutaj ze mną. - złapał ją za ramiona i popatrzył na nią uważnie jakby chciał się upewnić czy do niej to dotarło. Potem objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie tak, że jej głowa wtulała się w jego pierś. - Przeszłaś przez niezłe chujostwo. Ale to minęło. Każdy z nas przez coś przeszedł. Nie uciekniemy od tego. No nie ma się co rozczulać. - potrząsnął lekko swoim ramieniem którym ją obejmował co przełożyło się na ruch jej ciała.
- Hope... pamiętam co mówiłaś. Jest tam coś ważnego dla ciebie a może być fajnego dla nas to się ogarnie sprawę. Ale nie teraz. Teraz mamy robotę tutaj. Bo się wszystko posypie i wysiudają nas z siodła. - pokręcił głową dając znak, że nie po to tu przyjechał by dać sobie zabrać główną nagrodę turnieju którą w takich trudach zdobyli i wiązali tyle planów.
- A twój stary no chuj. Daruję mu. Tym razem. Ojciec to ojciec. No chuj. Dla ciebie i dla nas mu daruję. Ale mówię ci Brzytewka lepiej by mu nie odwaliło drugi raz ze znikaniem ciebie bo mnie to ostro wkurwi. A jak coś mnie wkurwia no może mnie wtedy coś ponieść w cholerę a na co nam to nie? Ale nie bój się, pogadam z nim i nic mu nie zrobię. Chcesz to może wracać z nami. Ale niech on też nie zapomina, że ja tu rządzę. - Guido wydawał się być udobruchany zapewnieniami rudowłosej lekarki co do postawy przeszłej, obecnej i przyszłej Rewersa i poza zastrzeżeniami do znikania córki przed nim i uzurpacji czy podważania pozycji więcej roszczeń i zastrzeżeń chyba nie miał.

Pocałunek i proste stwierdzenie pozamiatały, bąbel podskórnego niepokoju pękł, a na nim wylądował kojący plaster.
“Nie obchodzi mnie skąd jesteś czy przez co przeszłaś. Obchodzi mnie byś była tutaj ze mną.”
Szach mat. Niepewności i lękom już dziękujemy. Rzeczywiście, za dużo gadała, za bardzo się przejmowała sprawami na które nie dało się nic poradzić. Stojąc przy Guido, czując bijące od niego gorąco, wszystko stawało się jasne, proste. Oczywiste. Nieistotne kim była kiedyś. Wiedziała kim jest teraz i to się liczyło, a także on. Pod rudą kopułą zapanował długo wypatrywany i wytęskniona cisza. Myśli zwolniły szaleńczy zazwyczaj bieg. Siedmiogłowa bestia zasnęła, ukołysana głosem, zapachem i dotykiem.
- Będę tam gdzie ty, nigdzie się nie wybieram. Razem w tym siedzimy. - odpowiedziała po chwili ciszy - Dziękuję... chciałabym, aby tata pojechał z nami, wtedy będzie się mniej martwił. Poza tym bardzo się cieszę, że tu jest. Za nim też tęskniłam, a nie mieliśmy nawet okazji po prostu spędzić razem czasu, tak normalnie. Nie będzie już nikogo znikał, ani próbować stawać między tobą, a twoimi ludźmi. Jest mądry, polubisz go - uśmiechnęła się ze świętym przekonaniem iż tak się właśnie stanie. Powiedział “dla nas”? Bankowo, nie przesłyszała się. Tak powiedział!
- Hope… potem. Kiedyś, teraz co innego mamy na tapecie. Powinniśmy wrócić pod ziemię, jak najszybciej. Pamiętasz jak mówiłam ci o tym wirusie? - spytała, strzepując robaka z klapy kurtki czarnowłosego - Rozmawiałam z Babą. To taki… duży Mulat, bardzo duży. większy od taty. Ma metalową płytkę na twarzy i jest najmilszym człowiekiem jakiego spotkałam. Ciepły, rozsądny, wyrozumiały… cierpliwy i czuły. Głaskał mnie po głowie jak siedziałam w celi i obiecał że ubierzemy choinkę na święta. Tylko… trochę dziwnie wygląda, ale nie jest zły, wręcz odwrotnie. Ma wielkie, złote serce i też dużo przeszedł, wiele wycierpiał. Jego nikt nie wydostał z transportu, dotarł do miasta Maszyn. - dziewczyna posmutniała wyraźnie, rozbita dolna warga zadrgała - Jest… odmieniony, ma futro i nogi jak u jaszczurki. Wygląda groźnie, ale to cudowny człowiek. Mieszka na co dzień w Bunkrze, potwierdził istnienie wirusa. Tam, pod ziemią są dzieci… i nasi, chłopaki. Była walka, bakcyle mogły się wydostać, bo wybuchy i masa uszkodzeń. Pan Patrick pracował nad szczepionką. Znalazł środek spowalniający proces infekcji, ale nie samego wirusa. Trzeba mu pomóc. Jestem lekarzem, po to w Det ciągle siedziałam po nocach nad książkami. Dam radę pozbyć się tego zagrożenia, wyleczyć chorych… póki jest czas.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline