Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2017, 19:32   #30
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
- Czy to ludzie, czy pso-ludzie, czy ludzie-jaszczurki - zaczął Grastik - wszystkie się mnie boją, ha! Biorą mnie za demona z najgłębszych warstw Otchłani. Nie postawią stopy na moim moście choćbyście im grozili śmiercią - brzydal wypiął dumnie pierś i zapiszczał ze śmiechu. - Kto by ich zrozumiał... - rzucił w powietrze, jak gdyby nie do końca zdawał sobie sprawy ze swojej... Odmienności.

Paskudny olbrzym spojrzał ku schodom.

- Nad nami znajduje się wielka świątynia jakiegoś złego boga. Tyle wiem. Nigdy nie wybierałem się schodami w górę, to ponure miejsce, święte dla Tlanitlańczyków...

- Nie widziałem nigdy gadających posągów, ale ten, który spotkaliście, chyba dobrze mówił. Tam - wskazał na tunel - znajdziecie niejeden grobowiec ze starożytnych czasów.

- Gadający posąg, ciekawe... Nie jestem tak biegły w wysokich kunsztach jak mój malutki kuzynek, jednak swoje o magii złudzeń wiem, jak na gnoma przystało - kiedy Grastik określił się gnomem, Orryn w duchu zaczął błagać wszystkich bogów, żeby żaden z awanturników nie zwrócił uwagi na niecodzienny wzrost Grastika. Jego kuzyn dostawał wtedy prawdziwej furii, gorętszej niż skandycki szał bojowy.

- Nie był to czasem mimik, wyjątkowo przebiegły i inteligentny mimik? - zasugerował Grastik, szukając potwierdzenia swych słów u Orryna. - Niejeden taki kręcił się po tych podziemiach, przybrawszy najrozmaitsze kształty. Ich organy są wyjątkowo smakowite, swoją drogą... - oblizał się wygłodniały paskud.

- Tak w ogóle to nie lubię opuszczać mojego mostu. To moje miejsce na tym świecie. Moje i tylko moje. Życzę wam, żebyście też takie sobie znaleźli i dali spokój z całym tym awanturnictwem. Prawdziwy mężczyzna powinien pasjonować się wędkarstwem, nie poszukiwaniem przygód. Już kiedy miałem kilkanaście lat, nie potrafiłem się obyć bez wędki. Zawsze, kiedy spotykałem kogoś nie zainteresowanego łowieniem ryb, zadawałem sobie w duchu pytanie, jak taka osoba może w ogóle żyć?

Grastikowi głośno zaburczało w brzuchu. Jego oblicze nagle pociemniało od podejrzliwości. Jedno musiało być przyczyną drugiego.

- A może jesteście tu po to, by mi zabrać mój most? Zazdrościcie mi spokoju, jaki osiągnąłem, co?!

Minerva teatralnie założyła ręce i wypięła dekolt do przodu.

- Prawda! sama zwykłam łowić rekiny! Grunt to dobra zanęta…

Grastik przez chwilę stał jeszcze z naburmuszoną miną, ale w końcu pokazał kieł w uśmiechu. Słowa Minervy przypadły mu do gustu.

- Tak... Orryn przedstawił mnie jako genialnego alchemika, ale prawdą jest, że od dobrego wieku zajmuje się jedynie udoskonalaniem narzędzi służących do realizacji mojej pasji - gigantyczny gnom wskazał kolekcję wędek ze skomplikowanymi kołowrotkami. - Nieskromnie mogę rzec, że o wędkach wiem wszystko, a przynajmniej więcej, niż o otoczeniu, w którym się znajdujemy, co pewnie was rozczaruje. Nie przyszliście tu przecież ryb łowić... Mogę wam za to powiedzieć coś o samej wyspie, hi hi! Jak myślicie, jak daleko od kontynentu Rhadamantii się znajdujecie, jak daleko od Dzikich Krajów, od Miasta-Państwa?

- Ciężko powiedzieć - odpowiedziała Amira. - Płynęliśmy wiele tygodni, miesięcy nawet, straciłam już w tym rachubę, nie płynęliśmy również najprostszą możliwą trasą, gdyż w miarę możności mijaliśmy różne problematyczne - tu zawiesiła głos myśląc o słuchających jej wypowiedzi piratach - fragmenty oceanów. Bądź więc tak dobry, szlachetny gospodarzu i odpowiedz nam na to pytanie, bom się zrobiła okrutnie ciekawa. - to mówiąc spojrzała na rozmówcę z płomiennym uśmiechem numer dwa idealnym na przedłużające się negocjacje ze starszymi mężczyznami.

- Hi, hi! Podobno w zamierzchłych czasach - zaczął Grastik, podeskcytowany faktem, że ktoś go słucha - podwaliny tej wyspy podgryzał wielki wąż morski, także w końcu popłynęła z prądem jak łódź, której przecięto cumę, w stronę krawędzi świata, przez żeglarzy nazywanej Bezmiarem lub Bezdennymi Głębiami, obmywającymi kontynent Rhadamantii, a przez czarodziejów...

- Planem Wewnętrznym Żywiołu Wody - dokończył Orryn.

- Hi, hi! Tak, tak! Choć ja wolę nazwę: Raj Wędkarza. Rzadko komu udaje się tu przybyć bez rozbicia okrętu, jeśli nie posługuje się magią godną obieżysfera. A uciec stąd bez takiej rzecz nieprawdopodobna, chyba że przekonacie maridów do waszej sprawy. Cytadela Dziesięciu Tysięcy Pereł powinna być gdzieś głęboko, głęboko pod nami, hi, hi!

Rashad wbił spojrzenie w Grastika, słuchając jego słów z fascynacją przemieszaną z niepokojem.

- Czyli jezeli dobrze rozumiem, ta wyspa położona jest na granicy Planu Materialnego i Planu Wewnętrznego Wody? Niektóre statki pojawiły się tutaj bez pomocy potężnej magii wedle mojej wiedzy, piraci i łowcy niewolników. A wiesz co oznaczają te czerwone mgły, czy one są elementem Planu Wody?

- Ta wyspa JEST na Planie Żywiołu Wody. Każdy uparty żeglarz płynący dostatecznie długo w stronę wodnego pustkowia otaczającego Rhadamantię dopłynąłby tutaj. Lecz bez znajomości tajemnych prądów morskich tej sfery, skazuje się na rozbicie o skały.

- Nie opuszczam mojego mostu od wielu lat, więc żadnych czerwonych mgieł nigdy nie widziałem, hi hi!

Kiedy Grastik odpowiedział na jego pytanie Rashad zadał kolejne.

- Mówiłeś Grastiku, że istoty zamieszkujące te ruiny obawiają się ciebie. Rozumiem więc, że miałeś z nimi kontakt, które z miejscowych plemion jest najłatwiejsze do porozumienia i najmniej wrogo nastawione wobec obcych? Podobno w tym miejscu panuje Slaykegg, król miasta Huvat Vex, słyszałeś może o nim?

Grastikowi zaburczało w brzuchu.

- Słyszałem, słyszałem... Minotaur, ogromny minotaur, hi hi! Nie wchodziłbym mu w drogę. Słuchają się go pso-ludzie i im podobni, którym wydaje rozkazy z pałacu głęboko pod ziemią. To pewnie to Huvat Vex, o którym mówicie, chodź dla mnie brzmi bardziej jak słowo z języka jaszczuroludzi. W dokładnym przekładzie znaczyłoby dokładnie tyle co... “Wielki dom”.

- Jaszczurki, pso-ludzie i Tlanitlańczycy walczą nieustannie między sobą, roszcząc sobie prawo do tych podziemi. Czy na sprzymierzeńca obierzecie sobie tych z łuskami, czy tych z futrem, czy z gładką skórą, nie ma to chyba większego znaczenia, bo i tak prędzej czy później możecie spodziewać się sztyletu w plecach. Ale jak to mówią, wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, hi hi! Kuzynku mój drogi, naprawdę chcesz tak ryzykować życiem? Nie lepiej ci tutaj zostać z Grastikiem? Obiecuję, że jedzonka będzie więcej niż dzisiaj. Jeszcze urośniesz na tutejszych rybkach, gwarantuję ci to.

Anlaf stał z tyłu w milczeniu patrząc beznamiętnie w ziemię. Oderwał na chwilę wzrok spoglądając na Mawashiego - być może ostatniego członka jego załogi, po czym znów zawiesił spojrzenie gdzieś w ziemi. Wydarzenia sprzed ucieczki podwodnym tunelem nie dawały mu spokoju. W myślach przewijały mu się ostatnie momenty życia jego towarzyszy. Czuł jak kotłują się w nim emocje. Od poczucia winy, przez rezygnację aż po gniew. Z ponurej kontemplacji wyrwało go dopiero wspomnienie gnoma o położeniu wyspy w innej sferze. Pomyślał, że tajemniczym głosem może być jakaś potężna planarna istota uwięziona przez obecnych władców wyspy. Kimkolwiek była, coraz częściej zaprzątała jego myśli. Po cichu liczył, że pomoże mu odwrócić wszystkie straty, a nawet jeśli nie to przynajmniej odesłać z powrotem do domu. Ponure myśli znów zastąpiła determinacja.

- Kuzynku, to, że tu trafili, to dla mnie nadspodziewany uśmiech losu. Wiesz przecież, że jesteśmy jedynie drobinkami w ogromnym kosmicznym planie, jaki zgotowali dla nas bogowie. Dzicy, prymitywni, potężni… maluczcy muszą sami radzić sobie z przeciwnościami losu. Muszę znaleźć tą maszynę, o której ci wspominałem. Fajnie byłoby złowić nieco rybek, i popykać fajeczkę, ale jeśli nie masz nic przeciwko temu, skorzystam z tej niespodziewanej wizyty i jeśli nie mają nic przeciwko temu, będę im towarzyszył. Zdaje się, że wypada nam ta sama droga. Ich miecze i doświadczenie, i moja pomysłowość i wiedza i kto wie….może każdy znajdzie to, co ma znaleźć? - zachichotał Orryn i zaczął nabijać swoją fajkę, kciukiem dopychając zioła wyciągnięte z kapciucha. Chwilę później puszczał już długie smugi dymu, które czasem dla zabawy formował w zawiłe wzory za pomocą prostych czarodziejskich sztuczek.

- Dobrze wam się z oczu patrzy, więc bez obaw oddaję mojego malutkiego kuzynka pod waszą opiekę, hi hi! Pst, Orryn, jeśli moglibyśmy jeszcze na słówko...

Rashad widząc że Grastik zaczyna się niecierpliwić rozmową, zwrócił uwagę na mniejszego gnoma i jego sztuczki, zastanawiając się jakimi mocami dysponuje.

- Czyli rozumiem, że straciłeś towarzyszy, a jest coś czego szukasz w tych ruinach? Myślę, że moglibyśmy połączyć siły w celu zbadania starożytnych grobowców. Twoja wiedza o sztukach tajemnych na pewno będzie dla nas przydatna, w jakiej jej gałęzi się specjalizujesz? Czy potrafisz może na przykład stawać się niewidzialnym albo przywoływać kule ognia? Ja jestem przede wszystkim adeptem sztuki szermierczej, lecz studiowałem również arkana.

- Niewidzialność jest mi znana. Wybacz, ale mój kuzyn ma do mnie słówko, więc pozwolisz, że na moment… zniknę? Porozmawiamy jeszcze o wynalazkach i wiedzy… o ile los pozwoli- zarechotał gnom po czym oddalił się by wysłuchać swojego kuzyna na osobności.

Broda Grastika dotknęła ucha Orryna. Po kilku zdaniach wyszeptanych na ucho gnomy wróciły z powrotem. Grastik zajął się wędkami, Orryn podszedł do awanturników.

Hargar nie wtrącał się do rozmowy. Chodził tylko po okolicy mostu i przyglądał się schodom i korytarzowi na zmianę.

- Proponowałbym już wyruszyć. - Barbarzyńca chciał już działać. Sporo mówiono o grobowcach władcy tej wyspy. Hargar wiedział, że często się chowa takich z ich dobytkiem. Zbrojami, bronią i innymi. Hargar chciał to sprawdzić i może coś znaleźć co pomoże mu w przyszłości w wyswobodzeniu swojego ludu.

-W takim razie zbierajmy się, podążymy dalej tym korytarzem. - odparł Rashad.

Mawashii drgnął z przerażenia, co zwykle mu się nie zdarzało. Szybko zaczął grzebać w swoim plecaku, po czym wyciągnął z niego pojemnik, w którym trzymał wszystkie swoje notatki. Otworzył go szybko i odetchnął z ulgą. Pojemnik był na tyle szczelny, że zwoje przetrwały podróż bez szwanku. Gotowy do drogi zarzucił wszystko z powrotem na plecy.

- Powoli panowie… i panie - gnom ukłonił się Amirze i Minerwie.

Orryn rozpoczął zaśpiewy koło swojej skrzyni, czasem pociesznie przeskakując z nogi na nogę i od czasu do czasu pomrukując i chrząkając groźnie. Skrzynia, ważąca dobre ponad sto funtów, uniosła się na ledwie widocznym dysku, który zaczął podążać za niewielkim gnomem.

Następnie usiadł na ziemi, rozstawiając mosiężne kadzidło. Długo odprawiał odpowiednie rytuały, paląc wonne zioła, i deklamując dziwnie brzmiące sylaby, jak gdyby usta miał pełne miodu. Po dłuższej chwili, z sufitu jaskini sfrunęła duża, szara sowa. Czarodziej podniósł ją ostrożnie, pogłaskał, wyszeptał coś do niej po czym puścił ją wzdłuż korytarza.

- Jesteśmy tylko ludźmi, jedną z nielicznych ras której bogowie nie dali daru widzenia w ciemnościach… oczywiście niech ci którzy widzą w mroku idą w przodzie, twój pierzasty przyjaciel będzie na pewno bardzo przydatny - odparł Rashad.

Korytarz zaczął pulsować słabym, zielonym światłem. Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, siedemdziesiąt stóp... Podłoga i ściany korytarza, którym leciała sowa Orryna, wyłożony był panelami z perłowo-szarego kamienia przypominającego marmur. Każda płyta była szeroka na pięć stóp, a wysoka tak, żeby dotykała sufitu - piętnaście stóp. W centrum każdej płyty ściennej, na wysokości pięciu stóp, w kamieniu umocowana była ludzka czaszka. Zielonkawe światło zaczęło dochodzić właśnie z ich oczodołów.

W odległości osiemdziesięciu so9tóp od początku korytarza na podłodze rozlana była wielka kałuża mazi koloru ochrowego, która na widok sowy zabulgotała i zaczęła wpływać na ścianę, aby spróbować dosięgnąć chowańca, kiedy ten będzie próbował przelecieć. Orryn powstrzymał sowę. Zanim ją wycofał, zauważył, że po stu stopach korytarz kończy się ciemnym, pustym pokojem z prostym kamiennym piedestałem, na którym nic się nie znajdowało.

Dziwaczna galareta trwała w miejscu. Nie ruszyła w pościg za sową.

Hargar przystanął i popatrzył na towarzyszy.

- Możecie jakoś ją unicestwić? Czy mam się pofatygować?- Wojownik z północy patrzył w stronę miejsca gdzie powinna być maź.

- Macie jakieś pomysły?- Dodał po chwili.

- Na wielki cyrkiel! Dobrze, że w to coś nie wpadliśmy… - gnom podrapał się w brodę. - Najszybciej będzie spalić. Tylko niepokoją mnie te dziwne… świeczniki - mruknął po czym spojrzał na dużego barbarzyńcę i szturchnął go kosturem w udo. - Mógłbyś mnie… podsadzić młodzieńcze?

Hargar drgnął i złapał się za ucho gdy dostał kuksańca. Popatrzył na gnowa ze złością, ale szybko złagodniał. Spojrzał na czaszkę pod sufitem i schował miecz na plecy.

- Mogę. - Chwycił dość delikatnie i posadził.

Gnom przyjrzał się czaszkom i zrozumiał, że światło z oczodołów pochodziło od zaklęcia, rzuconego nie wiadomo jak dawno temu.

Gnom zeskoczył na posadzkę, zadowolony z badania czaszek. - Ktokolwiek stworzył tą budowlę, miał rozmach. Tyle zaklęć tylko po to, by oświetlić korytarz… przecudnie - mruknął czarodziej.

- Ostrożnie uważajmy na pułapki magiczne lub nie, te płyty mi się nie podobają, rzućmy jakiś przedmiot zanim na nie wejdziemy… to plugastwo najlepiej spalić czarami z daleka, Amiro? - Rashad przybliżał się ostrożnie pozwalając barbarzyńcy iść przodem.

Kiedy barbarzyńca począł zbliżać się z wielkim mieczem do kałuży musztardowego śluzu, dziwne stworzenie wsiąkło w ścianę po lewej stronie, wyraźnie odznaczając pozostawionymi drobinkami mazi dwa panele z czaszkami, za którymi musiało znajdować się ukryte przejście.

Rashad rzucił swoim rapierem o jedną z dziwnych płyt mając zamiar przywołać go do ręki jeśli nie zostanie uruchomiona żadna pułapka. Kiedy ostrze uderzyło o czaszkę, cały korytarz na chwilę wypełnił się mrożącym krew w żyłach, wisielczym śmiechem, po którym na powrót zapanowała martwa cisza. Grastik wyszedł spod mostu i zbliżył się do awanturników.

- Hi hi! Robię to samo, gdy w okolicy nie ma nikogo, kto pośmiałby się z moich żartów...

- Eh kuzynku… mogłem się domyślić, że to twoja robota - zachichotał. - Tam też coś przygotowałeś? - wskazał na dalsze pomieszczenie z pustym cokołem, które dostrzegł oczami sowy - Czy tylko obejrzymy twoją pustą spiżarnię?

Grastik podniósł nieforemne ręce w geście niewinności.

- Hi hi! - uśmiechnął się brzydko, acz niewinnie. - Kuzynku, musisz uwierzyć, to nie moja robota, ale przyznasz, że efekt zacny i w naszym stylu. Do tej ciemnej komnaty nigdy nie zaglądałem. Już z daleka wygląda na pusty, ślepy zaułek. Może kiedyś stał tam jakiś ołtarz, kto go wie...

Rashad po chwili zmieszania wybuchem demonicznego śmiechu ostrożnie przyjrzał się szczelinom gdzie zniknęła galaretowata maź, szukając jakiegoś ukrytego wejścia. Musiało tu być... Tylko arystokrata nie wiedział, jak aktywować mechanizm je otwierający.

Orryn otworzył swoją przepastną skrzynię i wyjął z niej latarnię do której wlał kapkę oleju. Podpalił ją i wyregulował okienko z przodu, które rzuciło snopem światła po całym korytarzu. Gnom podszedł do miejsca, w którym zniknęła galaretowata maź i cal po calu, posługując się swoją lupą, badał przejście w poszukiwaniu zamka lub mechanizmu otwierającego drzwi.

Dwie płyty ścienne były gładkie, pozbawione jakichkolwiek zawiasów. Mechanizm, jeśli jakikolwiek był, znajdował się po drugiej stronie ściany. Orryn drapał się w głowę, a dwie pary oczodołów świdrowały go szyderczym wzrokiem. Zamyślony wdepnął przez przypadek w ochrową maź i ubrudził sobie czubek buta. Równie dobrze te przejście mogło aktywować wypowiedzenie jakiegoś hasła. Albo rzucenie odpowiedniego zaklęcia.

- Być może jakiś mechanizm jest tam - gnom podał Rashadowi lampę i wskazał puste pomieszczenie, jednocześnie dając impuls siedzącej obok skrzyni sowie, by wleciała do pomieszczenia z pustym cokołem.

- Mógłbyś… ee, Rashadzie? Ptak sam nie otworzy przejścia. Hargarze i ty, nieznany wojowniku? Miłe panie? Może się zbliżycie, w razie, gdyby ta… maź próbowała wyleźć z powrotem? Coś chyba słyszałem, że panienka używa zaklęć? Jakiej specjalności jeśli można wiedzieć? - gnom zerknął ciekawie na Amirę.

Rashad spojrzał na gnoma z irytacją, tamten potraktował go prawie jak chłopca na posyłki.

- Tak, jestem Rashad Al-Maalthir, powinieneś słyszeć o moim rodzie… Zaufamy twojej wiedzy, skoroś tak chętny do badania tego mechanizmu… Mawashi, Anlafie, chodźcie ze mną zbadać ten “ślepy zaułek”, powiedział (tonem i mimiką wskazującymi wyraźnie, że nie wykonuje polecenia gnoma tylko łaskawie zgodził się zrealizować jego prośbę) kierując się ostrożnie do sąsiedniego pomieszczenia. - Te czaszki musiały wszystkich w okolicy zaalarmować, bądźmy gotowi do walki…

Amira uśmiechnęła się uroczo, zalotnie zamrugała oczami a następnie pochyliła się w stronę Orryna.

- Jesteś pewien - zapytała patrząc na gnoma - gdy jednak ujrzała szczere zaciekawienie w jego oczach zaczęła się powoli zmieniać, delikatne rysy twarzy zaczęły się wyostrzać, gładkość zrobiła się chropowata i już po chwili całe jej ciało pokrywały gadzie łuski. - Pokazać ci coś więcej - spojrzała figlarnie i już po chwili płomienie tańczyły wokół jej dłoni by przystanąć, na pierwszy obiaw strachu małego człowieczka - ja nie jestem uczona, nie mam żadnej specjalności, jedyne co mam to krew płynąca w mych żyłach, ale i ona jest tu nie na swym miejscu - to mówiąc wzruszyła rękami - a jaka jest wasza specjalność mój szlachetny panie gnomie?

- Astronomia. To taka nauka... o gwiazdach. Projektuję też soczewki. Czy już wspomniałem o mojej pracy i alchemicznych soczewkach z Thunderholdu? No więc umożliwiają one tysiąckrotne powiększenie obserwowalnego obiektu… to jest ciała niebieskiego, które porusza się gdzieś tam, wysoko nad nami… - gnom obserwował z rosnącym zainteresowaniem zmieniającą się skórę dziewczyny - zadziwiające… mimikra? Masz to od urodzenia, czy może tak jak mój kuzyn, to kwestia eliksiru? - Orryn zasępił się nagle, i chyba wyraźnie pokraśniał. - W sumie... nie znamy się tak długo jak należy… ale byłbym zainteresowany… nieco dokładniejszymi… badaniami... oczywiście w celach naukowych.

- Nie ma problemu - odpowiedziała Amira z uśmiechem w głosie, wyczuła bowiem w zachowaniu gnoma szacunek, którego tak łaknęła dusza al-Maalithirów - gdy tylko znajdziemy jakieś spokojniejsze miejsce… jeśli chodzi o to wskazała dłonią na łuski, jest to przyrodzone w naszym rodzie, jednak nie każdy ma to szczęście byt to właśnie on został dotknięty szponem przodka… to jeszcze nic nasza babka Yesner al-Maalthir potrafiła jak nasz wielki przodek latać na własnych skrzydłach, całymi dniami opowiadała nam o pięknie nocnego nieba...

Hargar przyglądał się poczynaniom towarzyszy. Coś niezdecydowani byli i wcale się nie dziwił. Zajmowali się towarzyskim pogadankami i czuł się tu bardzo nieswojo.

- Stanę przy tym. Wyczuję zagrożenie, jeśli takie czai się na nas a wy spróbujcie otworzyć. - Zwrócił się do kompanów i stanął z obnażonym mieczem gotowy od odskoku i do walki.
 
Asmodian jest offline