Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2017, 20:29   #127
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Na wschód od Rivendell, teren był znacznie łagodniejszy niż ostre rysy podnóża Gór Mglistych drążonych potokami. Jak okiem sięgnąć żywej duszy nie było widać, choć trójka wędrowców już kilka dni wędrowała starą drogą. Noldor i Feredrun to ostatnie twarze, które oglądali prócz własnych. Po bliżej obserwacji, pustkowia zdawały się być zaniedbanym cmentarzyskiem przeminionych wieków i ludzi, po których niewiele zostało śladów. Na każdym większym wzgórzu kruszały powalone kamienie warownych wież. Na postoju opierając się o zmurszały głaz łatwo można było przeoczyć, iż niegdyś to była piękna statua, dzisiaj niemal całkiem pochłonięta przez przyrodę.

W oddali, po obu stronach gościńca rozpościerały się zielone wzgórza.
Po lewej, zwane Południowymi Wzgórzami, podobno były ostatnią nadzieją ludzi zapomnianego królestwa sprzed wieków, którzy schronili się między nimi przed wielką zarazą z południa pustoszącą te ziemie zabijając większość poddanych

Po prawej, biegnące ku północy, toczyły się Wichrowe Wzgórza. Na największym okolicznym wzniesieniu o płaskim, jakby ściętym szczycie, na drogę patrzyły szare szczątki starożytnej fortyfikacji. To wysokie miejsce u stóp starej wieży krasnolud wybrał na nocny postój. Kruszejące mury ruiny i schody wyrastały ku niebu z ziemi w kręgu zębów połamanych upływem wielu długich lat. Mistrz Thyri kilkakrotnie zatrzymywał się w tym miejscu w przeszłości. Amon Sul. Lorelei zdradziła nazwę ruiny, niegdyś głównej warowni na granicy dunedaińskich królestw. Przywiodła nazwę z pamięci w postaci wersu jakiegoś wiersza, lub pieśni. Wzgórze Wiatru. Wichrowy Czub.

Hilly przed snem obracała w paluszkach intrygującą szkatułkę, którą przywłaszczyła sobie w bibliotece Rivendell. Cierpliwie kręciła mechanicznymi tarczami. A nie było to wcale proste zadanie, aby ułożyć w wyraz o pięciu literach dla osoby, która zamiast jak inne dzieci uczyć się pisać i czytać, wolała bardziej ekscytujące przedsięwzięcia. Na domiar złego wyraz mógł być w języku elfów, lub krasnoludów, gdyż z tego, co zdołała ustalić, alfabet ów, choć stworzyli nieśmiertelni pobratymcy Lorelei, to zaadoptowali przodkowie Thyriego. Panna Olbuck jednak, póki co, nie traciła nadziei. Nie zrażała się. To, co trudniej przychodzi, wszak na dłużej zostaje.




Kolejne dni wędrówki samotną drogą bractwo minęło trzęsawiska stojące na prawo w oparach mgły i rojach komarów, wielce natarczywych, namolnych. Mało przyjemny odcinek podróży konie pożegnały z równą ulgą, co jeźdźcy.
Późnym popołudniem dym na horyzoncie zapraszająco powiewał. Wkrótce ujrzeli pola uprawne. Pierwsze ślady żywych ludzi, bo ta opuszczona karczma, co ją mijali zeszłego dnia, była od dawna zapomniana.

Miasteczko, lub raczej duża wieś na wzgórzu, zwało się Bree. W okolicy były jeszcze trzy mniejsze wioski, lecz to ono leżało na przecięciu dwóch, niegdyś wielce uczęszczanych gościńców.

W Bree bractwo zatrzymało się w karczmie u pana Bromduna Butterbura przekroczywszy próg gospody wraz z ostatnimi promieniami słońca. Ów przybytek nawet z zewnątrz wyglądał na przytulny dom dla znajomych oczu. Stał przodem do drogi i miał dwa skrzydła biegnące na tyły i wcięte w podnóże wzgórza w taki sposób, że okna pierwszego piętra były na równi z ziemią. Wielki łuk prowadzący na dziedziniec rozpościerał się pomiędzy skrzydłami zajazdu a pod nim, na lewo, po kilku szerokich kamiennym stopniach stały wielkie zapraszającego drzwi. Nad łukiem wejścia wisiała lampa, pod którą wisiał spory szyld: gruby, biały kucyk wierzgał kopytami stając dęba na tylnych nogach.
Nad drzwiami napis głosił białą farbą: POD ROZBRYKANYM KUCYKIEM u BROMUNDA BUTTERBURA.

Mimo zapadającego wieczoru, wciąż liczna na drodze i zasięgu wzroku społeczność, jakże kontrastowała z bezmiernym oceanem pustych traw i samotnych zagajników okalających wzgórzami i dolinami niczym tryskająca życiem wyspa pełna gwarnych ludzi.

Życie w miasteczku toczyło się swoim rytmem, zajęte sprawami dnia codziennego mieszkańców, którym, jak to zdawać się mogło dla podróżnych z daleka, warty czegokolwiek świat kończył się za następnym wzgórzem na horyzoncie.

O ile widok wędrownych krasnoludów, ich karawan by tak pospolitym i wręcz wyczekiwanym, ważnym elementem gospodarki Bree, a i było nawet kilkanaście hobbickich rodzin mieszkających w norach pod wzgórzem, to nikt nie spodziewał się na własne oczy zobaczyć elfa. Podróżujące krasnoludy nie dziwiły nawet hobbitów, a i Hilly słyszała opowieść, być może legendę sprzed stu lat o porodzie krasnoluda przyjętym w Shire. Jednak, gdy tylko Lorelei zdjęła podróżny kaptur, charakterystyczne cechy jej wyglądu wywołały zdumienie na twarzy nie tylko pana Butterbura, ale później i wszystkich patronów wspólnej sali.

- Tyś jest naprawdę, elfem, pani? - wykrzesał z siebie karczmarz opanowując zdumienie pierwszego wrażenia. - Młody Larry opowiadał, że widział w lesie elfy, śpiew ich słyszał, ale kto mu tam wiarę chciał, dać?

Zmieszanie kaczmarza mogło się wiązać z brakiem doświadczenia gospodarza, który wyraźnie nie wiedział, czy obecność z krwi i kości postaci z gawęd to był dobry czy zły omen i co za tym podążać miało dalej.




Bractwo dowiedziało się podczas pobytu w karczmie, że pan Bromdun poszukuje służby. Podobno nawet kwaterę przygotował w zachodnim skrzydle dla rodziny hobbitów, gdyż zdecydowanie preferuje, aby to właśnie takich mieć pracowników. Sklepienie niskie tam było, okna okrągłe, aby mieszkańcy czuli się jak u siebie w domu.

- Pracowity to lud. Uczciwy bardzo, grzeczny i na gotowaniu zna się wyśmienicie. - powiadał z taką pewnością, jakby każdy inny wybór był gorszy. - Z listem polecającym przyjmę chętnie, jeśli masz panienko komu zaproponować mą ofertę w Shire. - powidział do Hilly.

Ponadto w karczmie wisiały dwa ogłoszenia. Jedno obwieszczało dzielnymi i doświadczonym śmiałkom nabór do ochrony karawany zmierzającej do Najbardziej Wysuniętej na Wschód Karczmy Shire. Drugie zaś traktowało o połamanym młyńskim kamieniu. Za naprawę, zdesperowany młynarz Sid Bootleneck sowicie płacił mąką lub darmowym przemiałem do wysokości kosztów naprawy.




Prócz stałych bywalców w gościnie bawiło kilku krasnoludów w drodze do Błękitnych Gór oraz młody muzykant Dobby z malowaną złotą farbą lutnią. Krasnoludów było dwóch. Trzymali się w rogu izby zajęci swoimi sprawami, to jest półmiskami, choć chętnie słuchali lutni, a młodszy z dwojga nawet wtórował grającemu hobbitowi od czasu do czasu na srebrnej harmonijce.

- Dobby Underhill z tej strony Bradywiny. - ukłonił się szarmancko przed Hilly po czym dodał w naprędce usprawiedliwiającym tonem. - Jednakże bez więzów krwi skoligacony z Oldbuckami i to jedynie w szóstym pokoleniu przez pra, pra stryjecznego wuja syna, czyli drugiego kuzyna mego pra, pradziadka, który ożenił się z córką Gerty Took z domu Olbuck. - rozłożył ręce i uśmiechnął się czarująco. - A panienka śliczna jakie imię nosi i jak długo w Bree bawić zamierza?




Wielkie skrzyżowanie na zachodnim skraju Bree otwierało drogę na cztery strony świata. Zaniedbany trakt wiodący na północ ku Szańcowi Umarłych, zwany Zieloną Drogą, miał gęste, soczyste kępy traw wyrastające spomiędzy kamieni starego gościńca.

O poranku na ulicy przed zajazdem, na którego szyldzie tańczył biały kucyk, zebrała się gromadnie ciekawska gawiedź dzieciarni i kilku dorosłych, bo do środka nie sposób było się wcisnąć taki tłok zaległ w karczmie. Gwar od samego rana zwiastował zatrzymującym się w pokoju na górze, że przybytek pękał w szwach. Każdy chciał zobaczyć elfa, bo wieść rozeszła się po okolicy szybciej niż można się było tego spodziewać.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 07-02-2017 o 20:40.
Campo Viejo jest offline