Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-12-2016, 21:20   #121
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację

- Jesteśmy już w pobliżu Imladris - oznajmiła Lorelei, kiedy odwróciła wzrok od przyglądającego się jej elfa.
Słowa te skierowała oczywiście do swoich towarzyszy, chcąc tym samym poprawić im nastroje. Spędzili na mozolnej i męczącej wędrówce wiele dni, ona sama przecież odczuwała zmęczenie od dłuższego czasu.
Kiedy ponownie zwróciła wzrok w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą dostrzegła obserwującego ich elfa, jego już tam nie było. Lorelei uśmiechnęła się więc delikatnie, bo poczuła dokładnie to samo uczucie, które zawsze towarzyszyło w Mrocznej Puszczy, gdzie pary czujnych oczu przyglądały się każdemu wydarzeniu.
Prócz tego Lorelei czuła także jak z każdym krokiem rośnie w niej podekscytowanie. Większość swojego życia spędziła w Królestwie Thranduila i jego okolicach i oprócz ostatnich dalekich podróży nie miała okazji do bliższego poznania Śródziemia. Tym bardziej nigdy nie miała przyjemności gościć w domu Elronda, więc była wielce ciekawa tego, co mogła tam zobaczyć.
Oczywiście słyszała opowieści o gościnności elfów z Imladris, a także o ich uwielbieniu do muzyki i poezji. Opowieści te zasłyszała głównie z ust swojej matki, pięknej i równie walecznej Nimloth, po której Lorelei odziedziczyła między innymi śliczny, melodyjny głos stworzony do dostojnych, elfickich pieśni.

- Mae govannen. - Lorelei skinęła głową Lindirowi, który przywitał kompanię, kiedy w końcu dotarli do Rivendell. - I eneth nîn Lorelei, telin o Taur-nu-Fuin.
Po krótkich powitaniach zostali poprowadzeni dalej. Łowczyni lekko się zaniepokoiła o mistrza Thyriego, który już wcześniej zwrócił jej uwagę swoim markotnym nastrojem.
Spojrzała na niego z troską w oczach, ale dostrzegła szybko, że próżno było go namawiać do zmiany zdania - zechciał zostać przy pięknej fontannie, widocznie tak mu było najlepiej.
- Mam nadzieję, że wkrótce do nas dołączysz, mistrzu Thyri z Esgaroth. Oby troski niepokojące twoje serce prędko cię opuściły, drogi przyjacielu - powiedziała do krasnoluda, obdarzając go serdecznym uśmiechem, po czym ruszyła marmurowymi schodami za Lindirem.

Lorelei chłonęła piękno Imladris, tak inne od tego, którym charakteryzowało się Królestwo Thranduila. Fascynowały ją otwarte przestrzenie, hipnotyzował szum lejących się wodospadów i piękne widoki rozpościerające się na całą dolinę.
Architektura budynków, wijących się alejek i altanek i wszystkiego wokół również absorbowało jej uwagę. Wciąż jednak uważała, że bliższa jej sercu była uroda Mrocznej Puszczy, ale wcale nie zamierzała bagatelizować piękna Domu Elronda. Tęskniła za otaczającymi wszystko drzewami, w których konarach drążone były domy, ale musiała przyznać, że wodospady, drzewa, promenady i tarasy zgrabnie wkomponowane w przyrodę doliny sprawiały niesamowite wrażenie i zachęcały, by zagrzać w tym miejscu trochę więcej czasu.

Kolejną atrakcją, zaraz po ciepłej kąpieli, w której Lorelei zrelaksowała zmęczone mięśnie, przygotowaną z myślą o niej, była nowa i czysta odzież. Jakże przemyślana była to niespodzianka, bowiem nieprzyzwoitym było przebywać w tak pięknym miejscu w brudnych, znoszonych ubraniach, które nosili na sobie już dobrych kilka tygodni.
Lorelei nałożyła na siebie długą, lejącą się suknię z miękkiego i na pozór delikatnego materiału w ciemnozielonym kolorze, tak dobrze podkreślającym zarówno jej pochodzenie, jak i kolor oczu. Przepasała się delikatnym, srebrnym paskiem wykutym na kształt zmyślnych liści, a w rozpuszczone kasztanowe loki wpięła śliczną, szmaragdową spinkę również w kształcie liścia.
Na odprężone, mlecznobiałe i smukłe stopy wsunęła pantofelki pięknie połyskujące na srebrno, niczym gwiazdy na sklepieniu.
Tak wystrojona wyglądała zupełnie inaczej, niż podczas dotychczasowych podróży. Przypominała bardziej piękną rusałkę, niż nieugiętą wojowniczkę, która nie tak dawno bez większego namysłu stoczyła walkę z dwugłowym trollem.
Zanim zmorzył ją sen, zjadła pyszną kolację w wyborowym towarzystwie, przysłuchując się cudownym pieśniom i opowieściom innych elfów. Sama zresztą nie zamierzała pozostawać bez własnego wkładu, racząc gospodarzy śpiewem i grą na harfie.

Podczas rozmowy z Elrondem wydawało się, że Lorelei wygląda jeszcze bardziej olśniewająco, niż podczas kolacji poprzedniego wieczora. Może spowodowane było to grą świateł, może tym, że w końcu dobrze wypoczęła, a może po prostu dane było wszystkim w końcu dostrzec w niej prawdziwe elfie piękno, wcześniej skryte pod otoczką tajemniczej wojowniczki z Mrocznej Puszczy.
Z Elrondem podzieliła się szczerze i bez żadnych pominięć wszystkim, co wiedziała, a także swoimi ewentualnymi domysłami. Wykorzystała też okazję, by poprosić półelfa o posłańca, gdyż wielce ważnym dla niej było, by te same informacje otrzymał również i Thranduil - wszak nie zapomniała, że to on wysłał ją na misję zwiadowczą, nie zaś Elrond.
Cały czas zwracała się z należytym szacunkiem wobec gospodarza i bardzo była wdzięczna, że tak dobrze przyjęto ją w progach jego domu. Różne bowiem słyszała plotki od innych elfów z Mrocznej Puszczy, a głównie nieprzychylnie wyrażał się o elfach z Imladris Agis.
Na to wspomnienie jej nastrój trochę jakby spochmurniał. Dawno nie wspominała swoich przyjaciół, z którymi wyruszyła w tę podróż z Mrocznej Puszczy, była bowiem zbyt zaabsorbowana przygodami, na jakie się natknęła wraz z Thyrim, Malbornem i Hilly.

Po audiencji u Elronda pochłonęły więc ją rozmyślania o dalszych losach Agisa, toteż spędzała dużo czasu w samotności, na altanach, wpatrując się w piękną dolinę. Wieczorami jednak zawsze wracała do rzeczywistości, dołączając się do wspólnych kolacji, śpiewów i opowiadań razem z innymi elfami.
Martwiła się również trochę zachowaniem Thyriego, który zniknął im z oczu na kilka dni, a później przesiadywał samotnie przy fontannie lub w bibliotece - i w odróżnieniu od Lorelei, cały czas stronił od towarzystwa.
W końcu jednak podszedł do niej, kiedy tak stała oparta o barierkę i wpatrywała się w szemrzący wodospad.
Spojrzała na niego zdumiona, ale również ucieszona, że w końcu zdecydował się wyjść ze swojej samotni.
Kiedy pokazał jej swoje kamieniarskie dzieło, Lorelei nawet nie starała się ukryć swojego zachwytu. Wyrzeźbiony w kamieniu liść łudząco przypominał te, które rosły na drzewach Mrocznej Puszczy.
- Tylko ręka prawdziwego artysty, mistrza w swoim rzemiośle, mogła ze zwykłego marmuru wyrzeźbić coś tak pięknego - rzekła po dłuższej chwili przyglądania się pięknemu dziełu Thyriego.
Uśmiechnęła się szerzej i oddała marmurowy liść jego twórcy.
- Czyżbyś zamierzał przyozdobić tym marmurową fontannę, przy której spędzałeś tyle czasu? - spytała. Nie dało się ukryć, że wszyscy elfowie byli niezwykle spostrzegawczymi istotami. - Myślę, że to wspaniały pomysł.
- Dodatkowo winnam ci podziękowania, bowiem dla wielu może to wydać się błahostką, jednak dla mnie widok tego liścia to jak namiastka tak dawno opuszczonego domu.
- Jeśli najdzie cię ochota, chętnie posłucham o twojej wizycie u progu Królestwa Thranduila i żywię nadzieję, że na moje zaproszenie dasz mu jeszcze jedną szansę.

 
Pan Elf jest offline  
Stary 03-01-2017, 23:21   #122
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Katastrofa.
Całkowita, niezaprzeczalna i gargantuiczna, niczym najtrollszy z zadków jakich się naoglądała (a było ich stanowczo jak na nią za dużo), porażka. Właśnie ona wypełniała płową, opartą w geście kapitulacji o stertę kilku książek i map, głowę Hildegardy Oldbuck. Jeszcze chwilę temu tłukła nią w ten stos mądrości, ale teraz już nawet na to nie miała siły. Nie znała się na tym. Trzeba było to sobie otwarcie i bez ogródek przyznać. Była małym, głupiutkim hobbitem z zalanego błotem smajala i po prostu wygłupiała się z tym poszukiwaniem sekretnej wiedzy. Wiedzy, która możliwe, że nawet gdzieś zachomikowana spoczywała tuż pod jej nosem. Ale Hilly zamiast jej szukać równie dobrze mogłaby wrócić do Mormoga i po prostu ładnie poprosić by ten jednak zwolnił panią Feredrun z obowiązków. Ni w ząb nie rozumiała tego o czym te papierzyska traktują. Do licha, nawet nie wszystkie słowa rozumiała. A przynoszący jej owe dzieła elf tylko co chwila spoglądał z troską, co by niczego woskiem nie zatłuściła, czy gdzie rogów nie pozaginała. I miał rację. Bo to mogły być jedyne efekty jej pracy naukowej.
Obróciła głowę spoglądając na palącą się nieopodal lampkę i wyobrażając sobie co powie pani Feredrun. Naraziła się Mormogowi, żeby im pomóc. A oni tak się jej odwdzięczają. Malborn zasłonił się jakimiś obowiązkami, które niby jako na Dunedainie na nim ciążyły i że cośtam, cośtam na ratunek Północy. Mistrz Thyri najpierw bez słowa przepadł, a potem bez słowa się pojawił i bez słowa zajął się skalną dłubaniną. Lorelei nagle więcej czasu poświęcała towarzystwu elfów, ich wieczorkom poetyckim i pisaniu listów. A Hilly... A Hilly, czyli pierwsza, która naobiecała gruszek na wierzbie, okazało się, że nawet nie wiedziała jak wierzba wygląda.
Wzięła w dłonie znalezione tu kilka dni wcześniej przypadkiem puzderko. Nikt w bibliotece się do niego nie przyznawał, ani nie wyrażał woli posiadania toteż i towarzyszyło jej przez te wszystkie naukowe poszukiwania. Poniekąd jako towarzysz o nieco złośliwym charakterze, który bardzo obrazowo dawał jej do zrozumienia jak wygląda jej sytuacja. Sytuacja, w której miała coś pod ręką i nie umiała się do tego dobrać.
Wzięła przyrząd w dłonie i biernie zaczęła okręcać pierścienie oznaczone elfimi runami, wsłuchując się w ich delikatny, ale jakże przyjemny dla ucha terkot. Obiecała sobie nie zajmować się nim póki nie zgłębi sprawy pani Feredrun. Ale wyglądało na to, że mogłaby tu całe lato siedzieć i niczego by nie zgłębiła poza głębią swojej niewiedzy. Może więc zająć się tak tym pudełkiem? Skoro i tak zostaną zamienieni w coś niedobrego. Albo co gorszego się im przydarzy… fajkowe ziele będzie im zawsze trollem śmierdzieć!
A mewlip z tym wszystkim. Zasłużyła na trochę rozrywki!
Odgarnęła księgi i papierzyska na bok, w ostatniej chwili ratując kilka z nich przed płomieniem przewróconej świeczki, i z zupełnie nowym zapałem jakby wcześniejsze widmo porażki w ogóle jej nie dotknęło, wzięła puzderko w obie dłonie i zaczęła je uważnie oglądać. Badać każdy szczegół, ilość kombinacji, oraz potencjalne konsekwencje użycia siły, lub spinki do włosów.
I dobrze zrobiła. Jak się okazało Lorelei i Thyri też trochę pomyszkowali w bibliotece.


Ostatniego dnia przed wyruszeniem w dalszą podróż, przyszła do kwatery Dunedaina.
- Chciałabym, żebyś coś dla mnie zrobił - zaskoczyła przygotowującego się do zupełnie innej drogi, strażnika. Nie przychodziła do niego po tym jak oznajmił, że nie będzie mógł im towarzyszyć w dalszych przygodach, gdyż dostał ważne zadanie gdzie indziej. Bo choć ciężko było nosić w sercu uraz przebywając w Ukrytej Dolinie, Hildegarda Oldbuck sprostała temu wyzwaniu i obraziła się na Malborna pełną gębą - A właściwie chodzi o dwie rzeczy.
Strażnik wyraźnie zaskoczony nie wiedział co odpowiedzieć, ale Hilly to nie przeszkadzało.
- Pierwsza… - położyła mu na stole elfią latarenkę - Nie dziękuj. Buchnę sobie następną, a Ty lepiej żebyś jej często używał jak cię w dzicz poniesie, bo oślepniesz od tego ściubienia w literki. Druga natomiast… chcę, żebyś na chwilę założył tę maskę. Na chwilę tylko… A teraz… a teraz obiecaj, że nie dasz się zabić.
Co rzekłszy rzuciła się by mocno objąć Malborna i zdusić w jego koszuli niechciane łzy.

Z maską poszła jeszcze tego samego dnia poprosić o widzenie z panem Elrondem. Uzyskawszy zaś na nie zgodę, poprosiła go, by ten zachował w masce cząstkę Malborna. Żeby zawsze mogła ją w dowolnym momencie sama założyć i wiedzieć, że nic mu nie jest.

Lindir zaś po opuszczeniu przez nich Rivendell mógł odnotować kolejny brakujący w latarni kamień. Tuż przed jego kwaterą.


 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 16-01-2017, 06:36   #123
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Czas spędzony w Rivendel płynął innym rytmem, jakby zaczarowanym. Pobyt w elfiej dolinie nie dłużył, nie nużył. Choć zdecydowanie nie można nazwać gościny, w niemalże wolnej od trosk harmonii, gnuśnością, to świat poza Imlardis wydawał się jakby odległy, choć bliski zarazem, jak żywe odległe wspomnienie lub sen wciąż wyraźny i namacalny po przebudzeniu. Im dłużej śmiertelni przebywali wśród elfów, tym koncept wieczności nabierał im trącającego namacalnością wrażenia. Wolni od trosk i zmartwień mogli jednak ryzykować zaniedbanie obowiązków i odpowiedzialności, z których również składało się ich codzienne życie, w świecie, gdzie Cień bywał równie obecny, co nieobecny w Rivendel.
Malborn przyszedł pożegnać się z przyjaciółmi pewnego późnego letniego wieczoru. Nie było to wcale podniosłe, ani dramatyczne rozstanie, choć Hilly znosiła emocje na swój własny sposób.

- Ruszam w długą podróż do Dzikich Krajów, lecz ufam, że spotkanie nastąpi szybciej niż pamięć obróci nasze twarze w jedynie dźwięk znajomych imion. - uśmiechnął się wesoło.

Pokazał im całkiem udany szkic, który zmajstrować musiał w powrotnej podróży przez niegościnne mgliste pogórza krajów trolli. W dynamicznej scenie smug węgla na bieli pergaminu, Dunedain uwiecznił zaklęte w walce sylwetki elfa, hobbita i krasnoluda walczących z potężnym i twardym niczym skała, z której był zrodzony, dwugłowym Ettinem.




Podróż z jasnowłosym elfem była niezwykle ciekawym doświadczeniem, nawet dla Lorelei. Młodzieniec, choć podobno nie sposób było wyobrazić sobie ile naprawdę miał lat, mimowolnie roztaczał wokół siebie aurę, i choć dawno bractwo opuściło ukrytą dolinę, to jakby cząstka Rivendell była wciąż z nimi dzięki jego towarzystwu. Glorfindel nie był rozmowny, choć wcale od rozmowy nie stronił. Uwielbiał śmiać się równie co śpiewać i smacznie zjeść, a gdy opowiadał coś, to jakby słowa malowały obrazy dokładnie takie, jakie miał zobaczyć słuchający. Nie można było jednak mylić tej prostodusznej natury ze słabością. Dziwna siła emanowała od elfa, moc, której nie zdołała do końca skryć prosta szara tunika z kapturem. Glorfindel jechał na białym koniu wioząc Lorelei, podczas gdy Thyri z Hilly dosiadali mocne, masłowate, bliźniacze kuce otrzymane w darze od Elronda.




Elf został gdzieś poza zasięgiem ich wzroku, gdy bractwo wjechało na Ostatni Most. Był wczesny poranek na pustej, kamiennej konstrukcji. Słońce lśniło odbijając się spokojnie w cierpliwej Mitheitel. Ptaki na niebie oraz okazjonalnie błyskające grzbietami ryby w zielonej wodzie poniżej były jedynymi obecnymi oprócz elfa, hobbita i krasnoluda. Do czasu z cienia filaru pod mostem wyszła postać kobiety w czarnym płaszczu. Kaptur skrywał jej twarz, lecz znajoma sylwetka i niemal płynący nad ziemią sposób poruszania, natychmiast zdradził i uspokoił, że to Feredrun.

Istota niemal radośnie przywitała przyjaciół, a wysłuchawszy Hilly o elfie, który miał być jej przewodnikiem, zdradziła się zaskoczoną iskrą gwieździstych oczu. Zgodziła się, podziękowała i rozstała z bractwem podążając u boku elfiego lorda, obydwoje skromnie odchodząc na wschód.

Młody ogier o sindarskim imieniu Nimroch, został oddany na przechowanie w ręce Lorelei.
Do Szańca Umarłych przed bractwem stała trzykrotnie dłuższa droga niż do źródeł Horewell.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 25-01-2017, 22:31   #124
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Trochę niesporo było jej oddawać komuś innemu zadanie, które sama na siebie wzięła. Ten elf, Glorfindel, owszem, zapewne więcej wskóra niż cała ich trójka. Zapewne… Na pewno, a nie zapewne. Ale to nie zmieniało faktu, że tak po prostu zepchnęła z siebie ten obowiązek na kogoś innego. I odkąd opuścili Rivendell, było jej z tym widocznie źle. Opowieści roztaczane wieczorami przez Glorfindela tylko jakąś nieznaną siłą docierały do niechętnej im słuchaczki wprawiając ją w podziw i przenosząc w odległe czasy, a strawa jaką potrafił przyrządzić mimo rozkoszy podniebienia bardzo na nie wrażliwego jak to u hobbita, przechodziła jej przez przełyk jak siano. O dziwo humor jej wrócił równie nagle co zważył się owego dnia gdy pan Elrond oznajmił im swoją wolę. A stało się to w momencie, w którym sylwetki Feredrun i Glorfindel zniknęły im ostatecznie z oczu.
Uśmiechnęła się do siebie czując jak jakiś ciężar spada jej z serca i popędziła bułanka.
- W drogę, moje melony! - zawołała na krasnoluda i elfkę. Bardzo bawiło ją to bez ustanku słyszane w Ukrytej Dolinie słowo.


Podczas wieczornej dyskusji nad wyborem trasy i jej przebiegiem, Hilly bez zastanowienia zaproponowała, że może wypatrywać zagrożeń i gotować. Zasugerowała też podróż przez Bree.
- Dzięki temu tak długo jak się da będziemy podróżować gościńcem co zdaje mi się bezpieczniejsze od bezdroży. Ponadto w Bree można spotkać ciekawe indywidua. Nie brak krasnoludów z Gór Błękitnych, od których chętnie bym się dowiedziała co w domu słychać. A i kręci się tam całkiem sporo tych kłamczuchów i powsinogów pokroju naszego Malborna. Ponoć mają rozległą wiedzę o północy i może który by nam co podpowiedział gdyby akurat nie miał jakiejś wielce waaażnej misji. No i… choć nie brak tam miejsc gdzie można przespać noc pod ciepłą pierzyną i nie być budzonym przez spacerującego po swoim nosie wielkiego pająka, to w Bree mieszka mój kuzyn Hayleigh, który w razie czego napewno nie pożałuje nam gościny, lub pomocy. Aż tak mu ta Brandybuczanka Willie, z którą dał dyla, w głowie nie namotała.


 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 26-01-2017, 10:37   #125
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Dobrze było mistrzowi Thyriemu w Imladris. Tutejsze elfy poza sporadycznymi wybrykami Elronda w postaci zrywania gości bladym świtem spod pierzyn w celu zadawania im zagadek, były miłymi gospodarzami i z uśmiechem i troską pochylały się nad potrzebami tych, których przyjęły pod swój dach.

Nikogo nie powinno więc dziwić, że kasztanowłosy krasnolud na powrót stał się pulchnym kasztanowłosym krasnoludem, odrabiając całą zacność zlokalizowaną w obwodzie pasa, którą utracił był na wędrówkach z polecenia Półelfa. Chodził też dumny jak paw, bowiem nie dość, że Lorelei pochwaliła jego kamieniarską robotę, to niedługo potem marmurowy listek na obramowaniu fontanny skomplementowała Gondril, która na tychże sprawach znała się bardziej niż trochę. Pyzate policzki mistrza budowniczego pokraśniały trwale, Thyri chodził zadowolony z krótkimi palcami zatkniętymi za zdobiony srebrem pas i kłaniał się w pas mijanym na spacerach domownikom i gościom.

Pod koniec pobytu zrobił się niemalże towarzyski, choć mówił równie mało jak zazwyczaj. Ciemność odpłynęła znad jego czoła, milczenie, choć jak zawsze krasnoludzkie w uporze, znów stało się rozbawione i pogodne, gdy Thyri zajmował swoje ulubione miejsce z boku i pykał z fajeczki.

Feredrun pożegnał z ulgą ukrytą skrzętnie pod uprzejmymi słowy i lekkim uśmiechem na pożegnanie. Choć im pomogła, źle się czuł w jej towarzystwie. Uosabiała to, czego się obawiał i o czym myśleć nie chciał. Serce zbyt długo przebywające w ciemnościach pod ziemią, noszące w sobie skrawki mroku. Zapytał nawet Glorfindela, zanim dotarli do Mostu, czy elf pamiętał czasy, gdy ciemności nie kryły w sobie zła, gdy noc i ciemne korytarze w głębi ziemi nie były pełne zagrożeń.

Na propozycję hobbitki, by iść przez Bree, skinął twierdząco głową. Jako przewodnik także chciał je odwiedzić, nie tylko w nadziei na ostatnie porządne najedzenie się przed drogą przez pustkowia, ale i by uzyskać wieści, co też się na owych pustkowiach dzieje. Iść chciał Gościńcem Wschodnim do Bree, a potem po Zielonym Trakcie do Szańca Umarłych.


 
Asenat jest offline  
Stary 27-01-2017, 23:58   #126
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację

- Niech gwiazdy oświetlają ci drogę nocą, a ziemia lekką będzie - powiedziała Lorelei do Malborna, kiedy pewnego wieczora przyszedł się pożegnać. - Obyś znalazł to, czego szukasz. Mam nadzieję, że nasze ścieżki jeszcze się skrzyżują.
Uśmiechnęła się do niego łagodnie i skinęła głową. Elfy bowiem oszczędne były w okazywaniu uczuć. Ciężko jej było jednak na sercu, kiedy żegnała przyjaciela, wszak nie mogła być pewna czy jeszcze kiedykolwiek się spotkają. Pozostało jej więc życzyć mu jak najlepiej.

Z wielkim żalem Lorelei rozstawała się również z Imladris, pięknym domem lorda Elronda. Na długo w jej pamięci pozostanie piękna dolina, alejki i tarasy wkomponowane w rozciągające się wzgórza, szum wodospadów i cudowne towarzystwo innych elfów. Chciała nawet ułożyć stosowną pieśń podczas swojej ostatniej nocy w Rivendell, jednak nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Smutek, że nadszedł kres pięknych i spokojnych dni, zbyt bardzo roztoczył się w jej sercu i nie pozwalał nadać odpowiedniej melodii, ani przekazać słów, którymi mogłaby opisać spędzony tam czas.
Nie żegnała się zbyt długo z poznanymi tam elfami, gdyż żywiła ogromną nadzieję, że wkrótce jeszcze będzie mogła odwiedzić tę piękną krainę. Nie za rok, nie za dwa, ani nawet za dekadę - jednak wkrótce, bo w oczach elfów czas płynął zupełnie inaczej. Serdecznie podziękowała też Elrondowi za gościnę w imieniu swoim, jak i swoich towarzyszy.

Podróż u boku Glorfindela była dla Lorelei całkiem niezwykłym doświadczeniem. Przez cały czas miała nieodparte wrażenie, jakby w ogóle nie opuściła domu Elronda, a przecież znajdowali się już dobry kawał drogi od Imladris. Tak więc smutek, który ogarnął jej serce w dniu wyjazdu, szybko się rozpłynął, a zastąpiły go radosne śpiewy, śmiechy i opowieści przy ognisku.

Z ulgą elfka pożegnała się z Feredrun. Nie dlatego, że uprzykrzyło się jej towarzystwo tajemniczej damy, a dlatego, że zrobili coś dobrego dla niej. Wiedziała, że wkrótce czar, który zniewolił Feredrun, zostanie złamany i ta zazna dawno utraconej wolności, a ich wróg utraci sojusznika.

Nocami Lorelei zdecydowała się być czujką ich uszczuplonej o dunedaina kompanii, bowiem elfy znane były z tego, że nawet podczas snu zachowywały pełną czujność, a i sypiały w ludzkim rozumieniu tej czynności znacznie rzadziej, niż inne rasy.
Nie zamierzała też sprzeciwiać się propozycji niziołki, żeby udać się do Bree, tym bardziej, że nawet Thyri na to przystał.
- Zatem nasza ścieżka prowadzi nas teraz ku Bree - powiedziała, podchodząc do Nimrocha i delikatnie głaszcząc go po lśniącej grzywie. - Długa droga przed nami, więc nie zwlekajmy dłużej.

 
Pan Elf jest offline  
Stary 07-02-2017, 20:29   #127
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Na wschód od Rivendell, teren był znacznie łagodniejszy niż ostre rysy podnóża Gór Mglistych drążonych potokami. Jak okiem sięgnąć żywej duszy nie było widać, choć trójka wędrowców już kilka dni wędrowała starą drogą. Noldor i Feredrun to ostatnie twarze, które oglądali prócz własnych. Po bliżej obserwacji, pustkowia zdawały się być zaniedbanym cmentarzyskiem przeminionych wieków i ludzi, po których niewiele zostało śladów. Na każdym większym wzgórzu kruszały powalone kamienie warownych wież. Na postoju opierając się o zmurszały głaz łatwo można było przeoczyć, iż niegdyś to była piękna statua, dzisiaj niemal całkiem pochłonięta przez przyrodę.

W oddali, po obu stronach gościńca rozpościerały się zielone wzgórza.
Po lewej, zwane Południowymi Wzgórzami, podobno były ostatnią nadzieją ludzi zapomnianego królestwa sprzed wieków, którzy schronili się między nimi przed wielką zarazą z południa pustoszącą te ziemie zabijając większość poddanych

Po prawej, biegnące ku północy, toczyły się Wichrowe Wzgórza. Na największym okolicznym wzniesieniu o płaskim, jakby ściętym szczycie, na drogę patrzyły szare szczątki starożytnej fortyfikacji. To wysokie miejsce u stóp starej wieży krasnolud wybrał na nocny postój. Kruszejące mury ruiny i schody wyrastały ku niebu z ziemi w kręgu zębów połamanych upływem wielu długich lat. Mistrz Thyri kilkakrotnie zatrzymywał się w tym miejscu w przeszłości. Amon Sul. Lorelei zdradziła nazwę ruiny, niegdyś głównej warowni na granicy dunedaińskich królestw. Przywiodła nazwę z pamięci w postaci wersu jakiegoś wiersza, lub pieśni. Wzgórze Wiatru. Wichrowy Czub.

Hilly przed snem obracała w paluszkach intrygującą szkatułkę, którą przywłaszczyła sobie w bibliotece Rivendell. Cierpliwie kręciła mechanicznymi tarczami. A nie było to wcale proste zadanie, aby ułożyć w wyraz o pięciu literach dla osoby, która zamiast jak inne dzieci uczyć się pisać i czytać, wolała bardziej ekscytujące przedsięwzięcia. Na domiar złego wyraz mógł być w języku elfów, lub krasnoludów, gdyż z tego, co zdołała ustalić, alfabet ów, choć stworzyli nieśmiertelni pobratymcy Lorelei, to zaadoptowali przodkowie Thyriego. Panna Olbuck jednak, póki co, nie traciła nadziei. Nie zrażała się. To, co trudniej przychodzi, wszak na dłużej zostaje.




Kolejne dni wędrówki samotną drogą bractwo minęło trzęsawiska stojące na prawo w oparach mgły i rojach komarów, wielce natarczywych, namolnych. Mało przyjemny odcinek podróży konie pożegnały z równą ulgą, co jeźdźcy.
Późnym popołudniem dym na horyzoncie zapraszająco powiewał. Wkrótce ujrzeli pola uprawne. Pierwsze ślady żywych ludzi, bo ta opuszczona karczma, co ją mijali zeszłego dnia, była od dawna zapomniana.

Miasteczko, lub raczej duża wieś na wzgórzu, zwało się Bree. W okolicy były jeszcze trzy mniejsze wioski, lecz to ono leżało na przecięciu dwóch, niegdyś wielce uczęszczanych gościńców.

W Bree bractwo zatrzymało się w karczmie u pana Bromduna Butterbura przekroczywszy próg gospody wraz z ostatnimi promieniami słońca. Ów przybytek nawet z zewnątrz wyglądał na przytulny dom dla znajomych oczu. Stał przodem do drogi i miał dwa skrzydła biegnące na tyły i wcięte w podnóże wzgórza w taki sposób, że okna pierwszego piętra były na równi z ziemią. Wielki łuk prowadzący na dziedziniec rozpościerał się pomiędzy skrzydłami zajazdu a pod nim, na lewo, po kilku szerokich kamiennym stopniach stały wielkie zapraszającego drzwi. Nad łukiem wejścia wisiała lampa, pod którą wisiał spory szyld: gruby, biały kucyk wierzgał kopytami stając dęba na tylnych nogach.
Nad drzwiami napis głosił białą farbą: POD ROZBRYKANYM KUCYKIEM u BROMUNDA BUTTERBURA.

Mimo zapadającego wieczoru, wciąż liczna na drodze i zasięgu wzroku społeczność, jakże kontrastowała z bezmiernym oceanem pustych traw i samotnych zagajników okalających wzgórzami i dolinami niczym tryskająca życiem wyspa pełna gwarnych ludzi.

Życie w miasteczku toczyło się swoim rytmem, zajęte sprawami dnia codziennego mieszkańców, którym, jak to zdawać się mogło dla podróżnych z daleka, warty czegokolwiek świat kończył się za następnym wzgórzem na horyzoncie.

O ile widok wędrownych krasnoludów, ich karawan by tak pospolitym i wręcz wyczekiwanym, ważnym elementem gospodarki Bree, a i było nawet kilkanaście hobbickich rodzin mieszkających w norach pod wzgórzem, to nikt nie spodziewał się na własne oczy zobaczyć elfa. Podróżujące krasnoludy nie dziwiły nawet hobbitów, a i Hilly słyszała opowieść, być może legendę sprzed stu lat o porodzie krasnoluda przyjętym w Shire. Jednak, gdy tylko Lorelei zdjęła podróżny kaptur, charakterystyczne cechy jej wyglądu wywołały zdumienie na twarzy nie tylko pana Butterbura, ale później i wszystkich patronów wspólnej sali.

- Tyś jest naprawdę, elfem, pani? - wykrzesał z siebie karczmarz opanowując zdumienie pierwszego wrażenia. - Młody Larry opowiadał, że widział w lesie elfy, śpiew ich słyszał, ale kto mu tam wiarę chciał, dać?

Zmieszanie kaczmarza mogło się wiązać z brakiem doświadczenia gospodarza, który wyraźnie nie wiedział, czy obecność z krwi i kości postaci z gawęd to był dobry czy zły omen i co za tym podążać miało dalej.




Bractwo dowiedziało się podczas pobytu w karczmie, że pan Bromdun poszukuje służby. Podobno nawet kwaterę przygotował w zachodnim skrzydle dla rodziny hobbitów, gdyż zdecydowanie preferuje, aby to właśnie takich mieć pracowników. Sklepienie niskie tam było, okna okrągłe, aby mieszkańcy czuli się jak u siebie w domu.

- Pracowity to lud. Uczciwy bardzo, grzeczny i na gotowaniu zna się wyśmienicie. - powiadał z taką pewnością, jakby każdy inny wybór był gorszy. - Z listem polecającym przyjmę chętnie, jeśli masz panienko komu zaproponować mą ofertę w Shire. - powidział do Hilly.

Ponadto w karczmie wisiały dwa ogłoszenia. Jedno obwieszczało dzielnymi i doświadczonym śmiałkom nabór do ochrony karawany zmierzającej do Najbardziej Wysuniętej na Wschód Karczmy Shire. Drugie zaś traktowało o połamanym młyńskim kamieniu. Za naprawę, zdesperowany młynarz Sid Bootleneck sowicie płacił mąką lub darmowym przemiałem do wysokości kosztów naprawy.




Prócz stałych bywalców w gościnie bawiło kilku krasnoludów w drodze do Błękitnych Gór oraz młody muzykant Dobby z malowaną złotą farbą lutnią. Krasnoludów było dwóch. Trzymali się w rogu izby zajęci swoimi sprawami, to jest półmiskami, choć chętnie słuchali lutni, a młodszy z dwojga nawet wtórował grającemu hobbitowi od czasu do czasu na srebrnej harmonijce.

- Dobby Underhill z tej strony Bradywiny. - ukłonił się szarmancko przed Hilly po czym dodał w naprędce usprawiedliwiającym tonem. - Jednakże bez więzów krwi skoligacony z Oldbuckami i to jedynie w szóstym pokoleniu przez pra, pra stryjecznego wuja syna, czyli drugiego kuzyna mego pra, pradziadka, który ożenił się z córką Gerty Took z domu Olbuck. - rozłożył ręce i uśmiechnął się czarująco. - A panienka śliczna jakie imię nosi i jak długo w Bree bawić zamierza?




Wielkie skrzyżowanie na zachodnim skraju Bree otwierało drogę na cztery strony świata. Zaniedbany trakt wiodący na północ ku Szańcowi Umarłych, zwany Zieloną Drogą, miał gęste, soczyste kępy traw wyrastające spomiędzy kamieni starego gościńca.

O poranku na ulicy przed zajazdem, na którego szyldzie tańczył biały kucyk, zebrała się gromadnie ciekawska gawiedź dzieciarni i kilku dorosłych, bo do środka nie sposób było się wcisnąć taki tłok zaległ w karczmie. Gwar od samego rana zwiastował zatrzymującym się w pokoju na górze, że przybytek pękał w szwach. Każdy chciał zobaczyć elfa, bo wieść rozeszła się po okolicy szybciej niż można się było tego spodziewać.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 07-02-2017 o 20:40.
Campo Viejo jest offline  
Stary 27-02-2017, 13:28   #128
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację

Powinni odetchnąć z ulgą, kiedy po wielu dniach wędrówki w końcu dotarli do granic Bree. Jednak Lorelei czuła jak niepokój gnieździ się w jej sercu. Do tej pory przebywała głównie w towarzystwie swoich nowych przyjaciół - hobbitki Hilly, krasnoluda Thyriego i człowieka Malborna, który niedawno postanowił wyruszyć swoją własną ścieżką. Poza nimi przyzwyczajona była także do towarzystwa innych elfów - najpierw w Mrocznej Puszczy, która była jej domem, później w Rivendell, wśród swoich kuzynów. Teraz jednak powoli nadszedł czas, by wkroczyć do ludzkiego miasta. Nie miała wielkiego doświadczenia z ludźmi, poza sporadycznymi spotkaniami na granicach Mrocznej Puszczy i Miasta nad Jeziorem, no i oczywiście poza Malbornem.
Nie podzieliła się swoimi wątpliwościami z przyjaciółmi. Nie chciała ich obarczać dodatkowymi zmartwieniami, poza tym to było coś, z czym sama musiała sobie poradzić. Niemal od razu pomyślała o Agisie i nie było to wcale wspomnienie ostatniego dnia, w którym go widziała. Przypomniała sobie jak bardzo gardził ludźmi oraz kilka jego okrutnych dowcipów, których dokonał na zabłąkanych podróżnikach.

Lorelei zdecydowała się nie ukazywać swojej twarzy do momentu, aż przekroczyli próg gospody Pod Rozbrykanym Kucykiem. Nazwa ta nieco rozbawiła elfkę, co uznała za pozytywny znak. Niemniej próg przekroczyła z narastającym niepokojem, a wszelkie rasowe uprzedzenia, które kiedykolwiek miała okazję usłyszeć, nagle stłoczyły się w jej umyśle.
Gdy drzwi zamknęły się za nimi i cała trójka podróżników stanęła, rozglądając się po wnętrzu gospody, Lorelei zsunęła kaptur podróżny, ukazując wszystkim swoją twarz o typowo elfich rysach i lekko spiczaste uszy wystające spod lśniących, kasztanowych fal.
Trójka nieznajomych na pewno zwracała na siebie uwagę wszystkich gości gospody, lecz gdy Lorelei ściągnęła kaptur, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że wszystkie oczy skierowały się właśnie ku niej. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Czy czuć się urażoną, czy może powinno jej to schlebiać?
Dylemat ten pogłębił się, kiedy usłyszała całkiem głupie, według niej, pytanie ze strony karczmarza. Zmierzyła go wzrokiem.
- Cóż za dziwny zwyczaj stwierdzać rzeczy oczywiste - odparła Lorelei na jego słowa. Nie była przyzwyczajona do takiego zaskoczenia na swój widok, no i nie spodziewała się, że wśród prostego ludu Bree elfy jawiły się jako postaci mityczne. Poczuła się więc nieco urażona zachowaniem karczmarza.
Zdała sobie wtedy sprawę, jak bardzo brakowało w ich małej kompanii Malborna. W końcu był człowiekiem i najlepiej znał się na ludzkich zwyczajach. Dzięki niemu na pewno mogli z łatwością uniknąć pewnych nieporozumień.

Następnego ranka Lorelei postanowiła rozmówić się ze swoimi towarzyszami. Ciekawiło ją, jakie mieli dalsze plany. A skoro zdecydowała się zostać u ich boku, to tym bardziej interesowała się ich kolejnymi krokami.
- Cóż więc postanawiamy zrobić, drodzy przyjaciele? - zwróciła się do Thyriego i Hilly, z niepokojem spoglądając przez okiennicę na tłum ludzi zebranych przed karczmą. - Zauważyłam, że przyglądaliście się ogłoszeniom zawieszonym na tablicy. Co prawda ochrona karawany wydaje się bardzo szlachetnym zadaniem, ale o ile mi wiadomo, jest to nam całkiem nie po drodze.
- Uważam, że powinniśmy skupić się na naszym celu, czyli czym prędzej ruszyć do Szańca Umarłych - dodała po chwili namysłu. - Nie powinniśmy zwlekać z tym zbyt długo.

 
Pan Elf jest offline  
Stary 27-02-2017, 18:49   #129
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


Thyri przerwał zapoznawanie się z jednym ze specjałów kuchni Kucyka, jakim były placki z leśnymi grzybami pływające w roztopionym maśle i posypanymi obficie koperkiem. Pogładził kasztanową bródkę. Nie uszło jego uwagi, że Lorelei źle się czuła jako gwiazda okolicznej gawiedzi.
- Ruszymy niezwłocznie, jak uzupełnimy zapasy i zbierzemy wieści. Ja zaś odwiedzę owego młynarza w potrzebie, nie godzi się go zostawić bez pomocy. Elfy światłem księżyca i owocami żyć mogą, ale ludziom i hobbitom potrzeba chleba – uśmiechnął się i pyknął z fajeczki. Od kiedy stanęli w Bree cieszył się doskonałym humorem i przykro mu było, że towarzyszka tego nastroju nie podziela.
- Chodźże ze mną, rzeki sobie posłuchasz. Wszystkie rzeki mają swoje tajemnice – rozgadał się niezwyczajnie, a potem wyznał nieoczekiwanie: - Zaś ze wszystkich rzek Śródziemia tutejsze może nie są ani największe, ani najbogatsze w sekrety, ale na pewno najmilsze.
W oczach mistrza budowniczego zapaliły się ciepłe ogniki, takie jak wtedy, gdy opowiadał o swoim domu w Esgaroth.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 27-02-2017 o 18:54.
Asenat jest offline  
Stary 15-03-2017, 23:26   #130
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Bree miało w sobie niepowtarzalnego. Ciężko było to uchwycić, ale ilekroć się do niego zbliżało chciało się udać między lokalne wzgórza i pomyszkować trochę wśród kamieni i po zagajnikach. Albo legnąć na trawie pośród starych drzew i przymknąć oczy. Przygryzać kiełek świerka, który wyrasta tu od dziesiątek lat. Czuć na twarzy niezmienny chłodny wietrzyk odwiecznie nadciągający od północy. Albo wręcz odwrotnie pobłądzić trochę bez celu między uliczkami rzadkiej zabudowy miasteczka. Bree bowiem było jedynym znanym Hilly miastem Dużych Ludzi. A właśnie Duzi Ludzie fascynowali ją najbardziej. Nie elfy, choć trzeba im oddać co elfie. Nie krasnoludy. A to dobre… krasnoludy! A właśnie ci dawni Duzi Ludzie, o których czytała w skradzionej z biblioteczki Brandyhallu książce pełnej ilustracji. Dzielni rycerze. Piękne damy. Szarmanccy rozbójnicy. Czyż nie oni właśnie w tym samym miejscu co Bree niegdyś żyli? Czyż ci Duzi Ludzie, którzy tu żyją teraz, to nie są właśnie ich dalecy, dalecy potomkowie. Przecież w żyłach tego brudnego pasterza może płynąć krew jakiegoś szlachetnego księcia. A ta kobiecina co pranie rozwiesza wśród swoich prababek mogła mieć przecież jakąś panią w takiej szerokiej sukni, co tak śmiesznie na koniu siedziała. Bree było dla Hilly ostatnią żywą namiastką tamtych czasów, które tak bardzo chciała zobaczyć. Och jakże Malborn potrafił obrócić tę piękną wizję w ziejący nudą stek jakichś przydługich słów, nazw i dat…

I znów to zrobiła. Odkąd przekroczyli most elfów, obiecała sobie, że nie będzie o nim myśleć i zamartwiać się tym czy cały i zdrowy. I udało jej się to. Jednego dnia do tej pory. Wywróciła oczami i popędziła kuca za Thyrim i Lorelei.



Gościna w sławnej gospodzie Bromunda Butterburra przypadła Hilly do gustu. Gospodarz zresztą też, choć musiała rozczarować go, że nie po drodze jej teraz do Shire i niestety listu nikomu nie dostarczy. Zresztą nawet nie miałaby i komu. Jak zaraz sobie zresztą wyobraziła którąkolwiek z odnóg rodziny Oldbucków na służbie w Rozbrykanym Kucyku, to stwierdziła, że to naprawdę byłby zły pomysł. Ani by się pan Butterburr obejrzał, a miałby zajazd pełen hałaśliwych, niezbyt schludnych i zawsze przemądrzałych hobbitów.

Ogłoszenia przeczytała bez specjalnego entuzjazmu, choć zatrzymała się na dłużej przy eskorcie. Najdalej na wschód wysunięta karczma Shire? O ile się nie myliła to było to Bucklebury. I jakiś głosik podpowiadał jej, że może warto zajrzeć do tego miejsca. Zdusiła go jednak. Nie po to w końcu udało się jej wyrwać z Shire by wrócić tam po niespełna dwóch miesiącach. Nie obyłoby się wtedy też od odwiedzin w “Oldhallu”. A tego… No cóż. Musiała to przyznać przed sobą otwarcie. Umarłaby chyba ze wstydu przedstawiając Thyriemu i Lorelei wujków, ciotki i rodzeństwo.
Dlatego też rada z gościny postanowiła mimo wszystko dnia następnego ruszyć prosto na północ. A potem przyszedł Doby. I postanowienia zadrżały w posadach.

***

- A ten, którego Cyrnanem zwali, a który hersztem był tej czeredy kaprawej, zawołał na zbójów swoich “Do mnie! Do mnie!”. Ale nie było już komu wodza swego wesprzeć. Nie było!
Lutnia jak na zawołanie zagrała w dramatyczne tembry.
Hilly dokonała odkrycia. Miała talent aktorski. Uwydatniał się on dopiero po trzeciej… nie… czwartej pincie. Ale jak już się uwydatnił to z przytupem. Stojąc bowiem wraz z Dobbym na złączonych ze sobą dwóch stołach karczemnych, odgrywali właśnie scenę ratunku jaki Zielona Kompania udzieliła krasnoludom z Błekitnych Gór. Dobby poza odgrywaniem ról, przygrywał na swojej lutni pobudzając wyobraźnię licznych słuchaczy. Hilly zaś zarówno odgrywała jak i wzięła na siebie obowiązek narratora. A także dzierżonym w prawej ręce kuflem dodawała sobie weny, lub częstowała nią Dobby’ego.
- Mówi do ciebie Wielki Żołądek Amosie! Duch grot i podziemnych pieczar!

***

Zapewne ktoś tak przemądrzały jak jakiś zupełnie hipotetyczny Strażnik Północy z zacięciem do cyferek, powiedziałby, że finał tego wieczoru będzie dla hobbitki srogim wspomnieniem. Myliłby się jednak. Hobbici bowiem, sztukę biesiadnej zabawy opanowali najlepiej ze wszystkich ras i konsekwencje nadużywania tychże zabaw, były im zupełnie nieznane. Tym natomiast razem gdy noc już zapadła głęboka Hilly z opartą o kolana głową nadal przygrywającego na lutni Dobby’ego, siedziała na dachu Rozbrykanego Kucyka i z zamkniętymi oczami śniła na jawie jego melodię. W pewnym jednak momencie otworzyła oczy i poczochrała hobbita po kędzieżawej czuprynie.
- Wie pan co, panie Underhill? Tak sobie siedziałam i zupełnie niespodziewanie naszła mnie nieprzeparta chęć, żeby gdzieś się teraz włamać.


 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172