Lostnisko w Churchill: [MEDIA]http://szkolameskiegostylu.pl/blog/wp-content/uploads/2014/12/winter.jpg[/MEDIA]
Gdy znaleźli się na zewnątrz poczuli przemożną ochotę ściągnąć kurtki, które założyli. Smaug podniósł temperaturę okolicy do dobrych dwudziestu kilku stopni Celsjusza.
Dean wyszedł razem z kobietami, ale trzymał się kilka metrów z tyłu.
Susanoo złożył dłonie na wysokości piersi i machnął nimi na boki. Nagle zrobiło się cicho. Była to tak nienaturalna cisza, że w usłyszeli dzwonienie w uszach.
-
Teraz możemy swobodnie rozmawiać - odezwał się Alex. Jego głos w postaci zbroi przypominał grzmot wodospadu. W tej absolutnej ciszy brzmiał strasznie. Wszak ta z jego mocy była bardzo przydatna. W połączeniu z podniesiem mgły, wręcz zabójcza. -
Jakieś szczegóły tego ataku? O co napastnikowi mogło chodzić? Dove? - zwrócił się do rudej. Oczywiście wiedział o jej bazowej mocy i dlatego ją o to pytał.
Erika również powiodła wzrokiem ku kobiecie, a mina jaką miała wskazywała że wyczekuje odpowiedzi na pytanie olbrzyma, a nie wyjaśnienia o co chodzi.
Na chwilę wzrok Jack uciekł ku Kalipso. Dziewczyna przygryzła nerwowo wargę nim się odezwała.
-
Mężczyzna miał najprawdopodobniej jeden cel. - odwróciła się w kierunku Eriki, a uczucia, malujące się, na jej twarzy były ciężkie do określenia -
eliminacja Czarnej Wdowy.
-
Że kogo? - Susanoo był zaskoczony.
-
Pewnie nazywają tak Erikę - wtrącił się Smaug.
-
Ale dlaczego? Przecież ona Vidora... ach, ok - dopiero po chwili załapał. -
Ech, co za debile - pokręcił głową. -
W każdym razie, dobra robota - zwrócił się do Dove. -
Coś więcej możesz do tego dodać Erika? - zapytał blondynkę.
Lorencz zacisnęła pięści. Ale po jej twarzy nie dało się ocenić co teraz myślała. Za to jej spojrzenie, które teraz miała skierowane na Susanoo było zimne.
-
Przemieńcie się do cholery, nie będę się drzeć na tym mrozie - po tych słowach odwróciła się na pięcie i ruszyła do budynku.
-
Przecież nie ma mrozu - Alex znowu nie ogarnął.
-
Nie o to chodzi kretynie… - Smaug westchnął. -
Erika zostań. Czas nas goni. Marco przejebał mocno w Buenos Aires…
-
W rzeczy samej… - potwierdził powiernik żywiołu wody. -
Zabieramy tam pannę Dove. Ty masz odwieźć pana McWolfa do Europy. Biały ruszy tam swój tyłek.
Erika dopiero na wspomnienie o Szefie zatrzymała się i w milczeniu spojrzała raz na Smauga, raz na Alexa.
-
Zaraz, co?! - Dove popatrywała na piątki, które ją otaczały i chyba wszystkich ich nieźle pogrzało, co biorąc pod uwagę temperaturę wytwarzaną przez Samuga nie było taką złą teorią.
-
McWolf jest pod moją opieką i być może wypadałoby Deana zapytać o zdanie, z kim woli gdzieś jechać. Nie jest zabawką, którą można przerzucać z rąk do rąk - dopiero co, jakiś zamachowiec nie wykończył ich wszystkich, bo chciał dopaść Kalipso, a oni teraz chcieli przekazać Deana pod jej opiekę. Jack wyglądała na rozwścieczoną i zaróżowione policzki wcale nie musiały być oznaką zgrzania się.
-
Chyba, że to oficjalny rozkaz - Dodała znacznie ciszej i spuściła spojrzenie na swoje buty.
-
Wszystko mi jedno - stwierdziła Lorencz kręcąc głową i dodała coś jeszcze, ale już w tym swoim dziwnym języku.
Susanoo spojrzał na Smauga w niemym pytaniu, na które ten skinął głową. Następnie przeniósł wzrok kolejno na Erikę, Jack i Deana.
-
To jest rozkaz. Przykro mi - naprawdę tak się czuł. -
Jednak to nie wszystko. Ze względów bezpieczeństwa, oficjalnie Dean McWolf zginął w tej katastrofie lotniczej. Podróż do Europy odbędziesz na fałszywym paszporcie. W Montrealu już czekają na ciebie dokumenty. Powinnaś ruszać tam od razu Erika - rzekł poważnym tonem.
-
Jasne - odparła Lorencz wyzutym z emocji głosem i odwróciła się. Spojrzała na Deana. -
Chodź, weźmiemy ubranie na zmianę, żeby nie sterczeć jak tu i lecimy - powiedziała i ruszyła przodem do budynku.
Chłopak zastygł na chwilę, patrząc na Jack, która po słowach Eriki odwróciła się w jego kierunku i posłała mu uśmiech. Dziewczyna podeszła do dwójki i bez uprzedzenie przytuliła chłopaka. Chyba na pożegnanie, lub by dodać mu otuchy, a może ze wszystkich tych i kilku innych powodów na raz.
-
Erika nie gryzie - bardzo cicho i zaśmiała się pod nosem, po chwili jednak spoważniała -
Mam być dalej z Ciebie dumna, jak już jestem, kapisz?
Dean był w szoku, do czego miał zresztą pełne prawo. Właśnie dowiedział się, że oficjalnie był martwy, a jakby tego było mało, obiekt jego cichych westchnień dał mu całkiem spore nadzieje i do tego przytulił. Dlatego ledwo co się poruszył i położył rękę na plecach Dove.
Przez chwilę wpatrywał się w Jack by w końcu westchnąć i odpowiedzieć:
-
Tak się już nie mówi... Teraz popularne jest "czaisz" - uśmiechnął się lekko do Jack. Wrócił mu animusz. -
Będę pilnował Kalipso, żeby nic się jej nie stało - zwrócił się do przybyłej dwójki Obdarzonych.
Jack zaśmiała się jeszcze raz i odsunęła od Deana odwracając do Smauga i Susanoo.
-
Spoko - Susanoo wyprostował się. -
To zbieramy się.
-
Moment - wtrącił się Smaug. -
Myślę, że powinieneś jednak wrócić do Chicago. Jak oni się zorientują, że żaden z nas tam nie został, to mogą być z tego nieprzyjemności.
Lorencz zatrzymała się, skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na Deana.
-
Taka prawda. Gdyby nie reakcja tego chłopaka to byłoby po nas - stwierdziła poważnym tonem głosu. -
Przynajmniej po mnie i Jack.
-
Nigdy ci tego młody nie zapomnimy - zapewnił Alex. -
Ale moment! Dlaczego to ja mam wracać do niańczenia wojskowych, a ty lecisz sobie do Chille? - oburzony odwrócił się w kierunku Jacka.
-
Bo ja sobie z Marco dam radę - ten skrzyżował ręce na piersi.
Szwed na te słowa nadął się, a Vellanhauer pokręcił głową.
-
Erika ty mu to wytłumacz, bo mi już cierpliwości brakuje.
-
Będziesz przeszkadzał. Tak samo jak my dwoje jesteśmy bezużyteczni przeciw Mazzentropowi, a Jack sam sobie by z nim nie poradził - odparła blondynka posyłając Alexowi zbolałe spojrzenie.
-
Ale to po co, ja tam jestem w takim wypadku? Co ja, jestem mu w stanie zrobić? - Jack wyraźnie nie rozumiała całej sytuacji i była skonfudowana, bo skoro Smaug nie potrzebuje Alexa, to na cholerę mu Dove.
-
Jesteś nadzieją Marco na to, że Jack nie będzie musiał go sponiewierać - mruknął. Widać było, że argument Eriki był bardzo celny.
-
Chcecie żebym mu, kimkolwiek jest ten Marco, weszła do głowy? - ruda zmarszczyła brwi i ewidentnie nie wyglądała na zadowoloną.
-
Nie Dove, jesteś psychologiem. Masz go przekonać słownie - westchnęła Erika. -
Pięknie - spojrzała w niebo i pokręciła głową -
wystarczył jeden dzień ze mną i już się nam nasza idealistka popsuła.
Jack zacisnęła usta i odwróciła się w kierunku Kalipso
-
Wolałam się upewnić Eriko. Ostatnio dużo się od nas, od wszystkich nas, wymaga i wyobraź sobie, że wcale nie chciałabym tego robić. - pokręciła głową i wsunęła dłonie do kieszeni burej, kurtki, które dostali. Piegi zniknęły pod warstwą różu.
-
Świetnie. To wyobraź sobie, że ja od tygodnia powinnam być na urlopie. W końcu zobaczyć się z synem, którego nie widziałam od czterech miesięcy, bo najpierw dwóch debili demolowało dzielnicę Londynu, a później inny kretyn z Mroku zdecydował o zdewastowaniu całego pieprzonego centrum Chicago - odparła jej Lorencz podchodząc bliżej Jack, patrząc jej prosto w oczy. -
Lepiej przyzwyczaj się do tego, że głównie robisz nie to co "chciałabyś". Będzie ci łatwiej w życiu - stwierdziła na koniec oschle po czym uniosła spojrzenie na Smauga. -
Życzę ci cierpliwości, bo ta tu jest cholernie pyskata - powiedziała w tonie przestrogi do Obdarzonego.
Dziewczyna patrzyła na Erikę zupełnie zbita z tropu, nie spodziewała się takiego wybuchu z jej strony. Spuściła tylko wzrok i pokręciła głową, nie miała ochoty na kłótnie, w zasadzie unikała konfliktów jak ognia. Miała wrażenie, że Erika zapomniała, iż Jack mieszkała w Chicago i ruda w przeciwieństwie do Kalipso nie miała już gdzie wrócić, jej dom był gdzieś pod gruzami. Uśmiechnęła się wymuszenie i bardzo cicho stwierdziła.
-
Rozumiem.
-
Yyy... - Alex chyba się trochę zestresował ostrym komentarzem Eriki, co wyglądało przekomicznie w wykonaniu siedemnastometrowego kolosa. -
To może by tak...
-
Zbierajmy się - przerwał to Jack. -
Naprawdę zaczyna gonić nas czas. Dove, proszę o przemianę i lecimy. Musimy dotrzeć do Marco, zanim zrobi to gniew opinii publicznej - był zupełnie poważny.
Dove tylko skinęła głową i po chwili u jej stróp leżały rozerwane podczas przemiany ubrania. W formie zbroi podeszła i stanęła obok Smauga. Ten chwycił ją pod pachy, rzucił w kierunku reszty krótkie:
-
Do zobaczenia - i wystartował.
Jack była milcząca i kurczowo trzymała się Smauga, bo kiedy już straciła z oczu lotnisko i emocje, po tym co Erika jej powiedziała opadły, przypomniała sobie, że jest w powietrzu. Znowu. Co prawda będąc podtrzymywaną przez Smauga czuła się o wiele pewniej niż w samolocie, ale jednak strach spojrzał jej w turkusowe oczy. Dlatego by nie myśleć o tym zadała pierwsze pytanie jakie przyszło jej do głowy.
-
Co właściwie zrobił ten Marco?