Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2017, 21:32   #50
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Lostnisko w Churchill:

[MEDIA]http://szkolameskiegostylu.pl/blog/wp-content/uploads/2014/12/winter.jpg[/MEDIA]

Gdy znaleźli się na zewnątrz poczuli przemożną ochotę ściągnąć kurtki, które założyli. Smaug podniósł temperaturę okolicy do dobrych dwudziestu kilku stopni Celsjusza.
Dean wyszedł razem z kobietami, ale trzymał się kilka metrów z tyłu.
Susanoo złożył dłonie na wysokości piersi i machnął nimi na boki. Nagle zrobiło się cicho. Była to tak nienaturalna cisza, że w usłyszeli dzwonienie w uszach.
- Teraz możemy swobodnie rozmawiać - odezwał się Alex. Jego głos w postaci zbroi przypominał grzmot wodospadu. W tej absolutnej ciszy brzmiał strasznie. Wszak ta z jego mocy była bardzo przydatna. W połączeniu z podniesiem mgły, wręcz zabójcza. - Jakieś szczegóły tego ataku? O co napastnikowi mogło chodzić? Dove? - zwrócił się do rudej. Oczywiście wiedział o jej bazowej mocy i dlatego ją o to pytał.
Erika również powiodła wzrokiem ku kobiecie, a mina jaką miała wskazywała że wyczekuje odpowiedzi na pytanie olbrzyma, a nie wyjaśnienia o co chodzi.
Na chwilę wzrok Jack uciekł ku Kalipso. Dziewczyna przygryzła nerwowo wargę nim się odezwała.
- Mężczyzna miał najprawdopodobniej jeden cel. - odwróciła się w kierunku Eriki, a uczucia, malujące się, na jej twarzy były ciężkie do określenia - eliminacja Czarnej Wdowy.
- Że kogo? - Susanoo był zaskoczony.
- Pewnie nazywają tak Erikę - wtrącił się Smaug.
- Ale dlaczego? Przecież ona Vidora... ach, ok - dopiero po chwili załapał. - Ech, co za debile - pokręcił głową. - W każdym razie, dobra robota - zwrócił się do Dove. - Coś więcej możesz do tego dodać Erika? - zapytał blondynkę.

Lorencz zacisnęła pięści. Ale po jej twarzy nie dało się ocenić co teraz myślała. Za to jej spojrzenie, które teraz miała skierowane na Susanoo było zimne.
- Przemieńcie się do cholery, nie będę się drzeć na tym mrozie - po tych słowach odwróciła się na pięcie i ruszyła do budynku.
- Przecież nie ma mrozu - Alex znowu nie ogarnął.
- Nie o to chodzi kretynie… - Smaug westchnął. - Erika zostań. Czas nas goni. Marco przejebał mocno w Buenos Aires…
- W rzeczy samej… - potwierdził powiernik żywiołu wody. - Zabieramy tam pannę Dove. Ty masz odwieźć pana McWolfa do Europy. Biały ruszy tam swój tyłek.
Erika dopiero na wspomnienie o Szefie zatrzymała się i w milczeniu spojrzała raz na Smauga, raz na Alexa.
- Zaraz, co?! - Dove popatrywała na piątki, które ją otaczały i chyba wszystkich ich nieźle pogrzało, co biorąc pod uwagę temperaturę wytwarzaną przez Samuga nie było taką złą teorią.
- McWolf jest pod moją opieką i być może wypadałoby Deana zapytać o zdanie, z kim woli gdzieś jechać. Nie jest zabawką, którą można przerzucać z rąk do rąk - dopiero co, jakiś zamachowiec nie wykończył ich wszystkich, bo chciał dopaść Kalipso, a oni teraz chcieli przekazać Deana pod jej opiekę. Jack wyglądała na rozwścieczoną i zaróżowione policzki wcale nie musiały być oznaką zgrzania się.
- Chyba, że to oficjalny rozkaz - Dodała znacznie ciszej i spuściła spojrzenie na swoje buty.
- Wszystko mi jedno - stwierdziła Lorencz kręcąc głową i dodała coś jeszcze, ale już w tym swoim dziwnym języku.
Susanoo spojrzał na Smauga w niemym pytaniu, na które ten skinął głową. Następnie przeniósł wzrok kolejno na Erikę, Jack i Deana.
- To jest rozkaz. Przykro mi - naprawdę tak się czuł. - Jednak to nie wszystko. Ze względów bezpieczeństwa, oficjalnie Dean McWolf zginął w tej katastrofie lotniczej. Podróż do Europy odbędziesz na fałszywym paszporcie. W Montrealu już czekają na ciebie dokumenty. Powinnaś ruszać tam od razu Erika - rzekł poważnym tonem.
- Jasne - odparła Lorencz wyzutym z emocji głosem i odwróciła się. Spojrzała na Deana. - Chodź, weźmiemy ubranie na zmianę, żeby nie sterczeć jak tu i lecimy - powiedziała i ruszyła przodem do budynku.

Chłopak zastygł na chwilę, patrząc na Jack, która po słowach Eriki odwróciła się w jego kierunku i posłała mu uśmiech. Dziewczyna podeszła do dwójki i bez uprzedzenie przytuliła chłopaka. Chyba na pożegnanie, lub by dodać mu otuchy, a może ze wszystkich tych i kilku innych powodów na raz.
- Erika nie gryzie - bardzo cicho i zaśmiała się pod nosem, po chwili jednak spoważniała - Mam być dalej z Ciebie dumna, jak już jestem, kapisz?
Dean był w szoku, do czego miał zresztą pełne prawo. Właśnie dowiedział się, że oficjalnie był martwy, a jakby tego było mało, obiekt jego cichych westchnień dał mu całkiem spore nadzieje i do tego przytulił. Dlatego ledwo co się poruszył i położył rękę na plecach Dove.
Przez chwilę wpatrywał się w Jack by w końcu westchnąć i odpowiedzieć:
- Tak się już nie mówi... Teraz popularne jest "czaisz" - uśmiechnął się lekko do Jack. Wrócił mu animusz. - Będę pilnował Kalipso, żeby nic się jej nie stało - zwrócił się do przybyłej dwójki Obdarzonych.
Jack zaśmiała się jeszcze raz i odsunęła od Deana odwracając do Smauga i Susanoo.
- Spoko - Susanoo wyprostował się. - To zbieramy się.
- Moment - wtrącił się Smaug. - Myślę, że powinieneś jednak wrócić do Chicago. Jak oni się zorientują, że żaden z nas tam nie został, to mogą być z tego nieprzyjemności.

Lorencz zatrzymała się, skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na Deana.
- Taka prawda. Gdyby nie reakcja tego chłopaka to byłoby po nas - stwierdziła poważnym tonem głosu. - Przynajmniej po mnie i Jack.
- Nigdy ci tego młody nie zapomnimy - zapewnił Alex. - Ale moment! Dlaczego to ja mam wracać do niańczenia wojskowych, a ty lecisz sobie do Chille? - oburzony odwrócił się w kierunku Jacka.
- Bo ja sobie z Marco dam radę - ten skrzyżował ręce na piersi.
Szwed na te słowa nadął się, a Vellanhauer pokręcił głową.
- Erika ty mu to wytłumacz, bo mi już cierpliwości brakuje.
- Będziesz przeszkadzał. Tak samo jak my dwoje jesteśmy bezużyteczni przeciw Mazzentropowi, a Jack sam sobie by z nim nie poradził - odparła blondynka posyłając Alexowi zbolałe spojrzenie.
- Ale to po co, ja tam jestem w takim wypadku? Co ja, jestem mu w stanie zrobić? - Jack wyraźnie nie rozumiała całej sytuacji i była skonfudowana, bo skoro Smaug nie potrzebuje Alexa, to na cholerę mu Dove.
- Jesteś nadzieją Marco na to, że Jack nie będzie musiał go sponiewierać - mruknął. Widać było, że argument Eriki był bardzo celny.
- Chcecie żebym mu, kimkolwiek jest ten Marco, weszła do głowy? - ruda zmarszczyła brwi i ewidentnie nie wyglądała na zadowoloną.
- Nie Dove, jesteś psychologiem. Masz go przekonać słownie - westchnęła Erika. - Pięknie - spojrzała w niebo i pokręciła głową - wystarczył jeden dzień ze mną i już się nam nasza idealistka popsuła.
Jack zacisnęła usta i odwróciła się w kierunku Kalipso
- Wolałam się upewnić Eriko. Ostatnio dużo się od nas, od wszystkich nas, wymaga i wyobraź sobie, że wcale nie chciałabym tego robić. - pokręciła głową i wsunęła dłonie do kieszeni burej, kurtki, które dostali. Piegi zniknęły pod warstwą różu.
- Świetnie. To wyobraź sobie, że ja od tygodnia powinnam być na urlopie. W końcu zobaczyć się z synem, którego nie widziałam od czterech miesięcy, bo najpierw dwóch debili demolowało dzielnicę Londynu, a później inny kretyn z Mroku zdecydował o zdewastowaniu całego pieprzonego centrum Chicago - odparła jej Lorencz podchodząc bliżej Jack, patrząc jej prosto w oczy. - Lepiej przyzwyczaj się do tego, że głównie robisz nie to co "chciałabyś". Będzie ci łatwiej w życiu - stwierdziła na koniec oschle po czym uniosła spojrzenie na Smauga. - Życzę ci cierpliwości, bo ta tu jest cholernie pyskata - powiedziała w tonie przestrogi do Obdarzonego.

Dziewczyna patrzyła na Erikę zupełnie zbita z tropu, nie spodziewała się takiego wybuchu z jej strony. Spuściła tylko wzrok i pokręciła głową, nie miała ochoty na kłótnie, w zasadzie unikała konfliktów jak ognia. Miała wrażenie, że Erika zapomniała, iż Jack mieszkała w Chicago i ruda w przeciwieństwie do Kalipso nie miała już gdzie wrócić, jej dom był gdzieś pod gruzami. Uśmiechnęła się wymuszenie i bardzo cicho stwierdziła.
- Rozumiem.
- Yyy... - Alex chyba się trochę zestresował ostrym komentarzem Eriki, co wyglądało przekomicznie w wykonaniu siedemnastometrowego kolosa. - To może by tak...
- Zbierajmy się - przerwał to Jack. - Naprawdę zaczyna gonić nas czas. Dove, proszę o przemianę i lecimy. Musimy dotrzeć do Marco, zanim zrobi to gniew opinii publicznej - był zupełnie poważny.
Dove tylko skinęła głową i po chwili u jej stróp leżały rozerwane podczas przemiany ubrania. W formie zbroi podeszła i stanęła obok Smauga. Ten chwycił ją pod pachy, rzucił w kierunku reszty krótkie:
- Do zobaczenia - i wystartował.

Jack była milcząca i kurczowo trzymała się Smauga, bo kiedy już straciła z oczu lotnisko i emocje, po tym co Erika jej powiedziała opadły, przypomniała sobie, że jest w powietrzu. Znowu. Co prawda będąc podtrzymywaną przez Smauga czuła się o wiele pewniej niż w samolocie, ale jednak strach spojrzał jej w turkusowe oczy. Dlatego by nie myśleć o tym zadała pierwsze pytanie jakie przyszło jej do głowy.
- Co właściwie zrobił ten Marco?
 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 07-02-2017 o 21:52.
Lunatyczka jest offline