Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-02-2017, 23:38   #41
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację

Statek przecinał delikatnie fale Morza Czarnego, które faktycznie o tej porze dnia było czarne, ale pełne przy tym świateł odbitych gwiazd. Był to niezwykły widok, który musiał zapaść w pamięć. Na pokładzie przy jednym ze stolików siedział Theo wraz z Edgarem. Lampka na ich stoliku była zgaszona, a na ich prośbę załoga zgasiła też reflektory które normalnie oświetlały tą część pokładu. Nie mówili wiele, zamiast tego osuszali butelkę wina. Chyba czwartą. Jak na zwykłego śmiertelnika profesor miał absurdalną oporność na alkohol, ale Obdarzony nie powinien się dziwić. W końcu w środowisku akademickim wysoko ceniono hart zarówno umysłu jak i ciała.
- Uh. Nie ma to jak dobre, tanie wino. - powiedział Theo zerując. Był akurat w takim stanie kiedy świat robił się nieco cieplejszy, ale w pełni rozumiał to co się wokół dzieje. - Profesorze pytałem wcześniej o Obdarzonych. Skąd czerpiesz swoją wiedzę?

Edgar wpatrywał się w swoją pełną w tej chwili lampkę wina.
- Ostatnie dwadzieścia lat poświęciłem na badania nad Obdarzonymi. Szczególnie nad ich pochodzeniem i historią. Nie znam się na biologii, więc postanowiłem ruszyć tropem niektórych legend i mitów. Cóż, mogę po tych wszystkich latach stwierdzić, że po spotkaniu z tobą odkryłem więcej niż przez całe poprzednie lata. Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczny Theo - uśmiechnął się do niego i upił nieco alkoholu.

- Ja mam wrażenie że wciąż nic nie wiem. Mam takie uczucie jakby w moim umyśle była gigantyczna tama, oddzielająca całe morze informacji, ale nie mogę jej sforsować i strasznie mnie to irytuje. - wyjaśnił Obdarzony po czym umilkł. Otworzył kolejną butelkę wina, ale już nie pił w takim tempie jak wcześniej, raczej posiorbywał zawartość. - Miałem kolejną wizję. Jak zabiłem tego drugiego... Trzy postacie, odziane kolejno w Czerń, Biel i Złoto, dawni przyjaciele wszyscy sobie równi, ale z jakiegoś powodu ten Złoty postanowił rozpocząć wojnę przeciwko pozostałym. Czy coś ci to mówi? Może jakaś legenda?

Edgar podrapał się po brodzie.
- To byli ludzie? Jeśli tak, to moja pierwsza myśl idzie bardzo prostymi torami. Czerń i Biel to odpowiednicy istniejących i znanych światu Obdarzonych. Czarnego i Białego, jakże głupie te przydomki - pokręcił głową. - Oni wedle dostępnej mi wiedzy nie mają swoich dubli po obu stronach. Tudzież raczej są swoimi nietypowymi odpowiednikami. Natomiast co do Złotego... - nachylił się i stuknął Theo w kryształ na jego piersi - Stawiałbym na ciebie. Twoja Moc wydaje się mieć nieskończony potencjał. Władza nad czasem... - profesor westchnął. - Pytanie brzmi, co skłoniło ciebie, tudzież istotę będącą twoim odpowiednikiem do wypowiedzenia wojny pozostałym. Zresztą informacja, że byli przyjaciółmi też jest bardzo ważna.

- To jest jedna z możliwości nad którymi się zastanawiałem, ale ciężko opierać się na tym bez żadnych dowodów. Mam nadzieję nasza podróż dostarczy nam odpowiedzi. I jak przy tym jesteśmy, mam wrażenie że wiem czym jest to trzecie miejsce. Ta wieża wznosząca się z morza. Tyle że ona się nie wznosiła, ona się zapadała. Atlantyda.

Edgar drgnął zaskoczony. Jego spojrzenie dotychczas mętne i przytłumione stało się nagle bardzo czujne. Założył ręce na piersi i zamyślił się. Długo nic nie mówił, patrząc się w jeden punkt.
- To... By dużo wyjaśniało. To znaczy dużo pytań, ale... Dzięki temu założeniu, możemy stworzyć teorię pasującą do wielu niewiadomych.

- O ile faktycznie to co czuję jest prawdą, a nie majakami szalonego umysłu. - zaśmiał się lekko i poprawił nieco na krześle które zajmował - Na razie skupmy się na grecji i tym czego powinniśmy szukać. I może na sytuacji geopolitycznej. Jak wygląda teraz świat? Czy ostatnio coś się działo, jakieś wielkie tragedie, ataki terrorystyczne? Nie wiem jak aktualna jest moja wiedza.

- Biją się... - odparł ze znużeniem. - Na początku roku zniszczone zostało Chicago. Teraz uwaga świata skupia się tam. Oprócz tego zdarzenia panował przez ostatnie lata spokój. Nie mogę zrozumieć, co ich popchnęło do takiego ataku - pokręcił głową z wielką dezaprobatą.

- Chicago? Całe? Albo liczą że w ten sposób zdobędą przewagę, albo zwyczajnie bali się czegoś co było w środku tak bardzo że nie chcieli stawić temu czemuś, albo komuś, czoła. Czy potwierdzono śmierć jakichś potężnych Obdarzonych?

- Nic mi o tym nie wiadomo. Przyznam się, że niezbyt śledziłem tamte wiadomości. Co innego zaprzątało moją głowę - pozwolił sobie na lekki uśmiech

- Faktycznie, przepchnięcie mnie do grecji musiało być logistycznym koszmarem. - Theo również się uśmiechnął - Mam nadzieję że nie natkniemy się po drodze na żadne problemy.

- Nie przewiduję żadnych, ale nie chcę zapeszać. Przynajmniej wreszcie jesteśmy w Europie…

- Niemal. - zgodził się - Ile jeszcze godzin zanim dopłyniemy do Konstantynopola?

Edgar zerknął na zegarek.
- Jakieś sześć godzin. Pewnie będzie już świtać.

- Profesorze obudź mnie gdybym sam nie dał rady wstać. - Theo podniósł się od stolika - Powinienem spać żeby szybciej dojść do siebie.

- W porządku - skinął mu głową. - Ja jeszcze chwilę sobie posiedzę na świeżym powietrzu. Chcę korzystać póki mogę. W moim wieku... - zaśmiał się. Choć podchodził pod sześćdziesiątkę, to na pewno był w pełni sił fizycznych. Jednak tego typu narzekanie często było domeną starszych.

- Jeśli zbiorę wystarczająco dużo... Energii to powinienem być wstanie cofnąć w czasie nawet żywą istotę. Przypuszczam że robiłem to na sobie, jeśli profesor będzie tego chciał i będzie to w granicach moich możliwości... Cóż nie widzę powodu żebym się w ten sposób nie odwdzięczył za twoją pomoc.

Ewidentnie go tym zaskoczył.
- Och... dziękuję, że o tym pomyślałeś. Jednak nawet jeśli to będzie możliwe, to odmówię. Przeżyłem swoje życie. Chciałbym, żeby jego zwieńczeniem było odkrycie tajemnicy stojącej za pochodzeniem Obdarzonych. Myślę, że ma to duży związek z twoim brakiem pamięci.

- Gdybyś zmienił zdanie to propozycja pozostaje otwarta. - wzruszył ramionami - Mam wrażenie że Enuma Elish i Epik Gilgamesha są dziełami właśnie o pierwszych Obdarzonych. Wyczyny bohaterów pokrywają się z tym do czego zdolni dzisiaj, a dzieła te wydają mi się... Niekompletne. Przynajmniej te zdjęcia i tłumaczenia które znalazłem w internecie.

- Cóż, nic bym nam tak nie pomogło jak... - tutaj przez chwilę ważył słowa - reakcja naocznego świadka, prawda? - spojrzał na niego z ukosa.

Theo podniósł jedną z butelek po winie i przez chwilę oglądał ją pod światło.
- To by znaczyło że mam pięć tysięcy lat z hakiem i z pewnością wiele by wyjaśniło. Moją znajomość języków, moje... umiejętności. Powiem szczerze że wolę w to wierzyć niż przekonać się że mam zwyczajne omamy.

- Podchodząc do tego naukowo... to jedyne rozsądne wytłumaczenie. Pytaniem pozostaje twoja utrata pamięci. Dlaczego jest tak... wyrywkowa? Czy to efekt używania twojej mocy? Czy coś innego było przyczyną? Trudno powiedzieć. Musimy to na chwilę odłożyć na bok. Może trafi ci się jakaś wizja znowu, która rzuci nowe światło na bieżące sprawy.

- Masz całkowitą rację. - westchnął Theo i ruszył w kierunku wspólnej kajuty - Dobranoc profesorze.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 03-02-2017, 12:07   #42
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Skoki ze spadochronem zawsze budziły ogromne pokłady adrenaliny. Swobodne spadanie uzależniało. Komu spodobał się pierwszy raz, chciał więcej i więcej. Niebezpieczeństwo było wszak bardzo znikome. Znacznie bardziej prawdopodobny był wypadek w drodze na lotnisko, niż problem ze spadochronem.
Tymczasem obie kobiety wyskoczyły bez spadochronów.
Sytuacja szczególnie niebezpieczna była w przypadku Jack. Nie mogła mieć pewności, jak bardzo jej telekineza pomoże w lądowaniu. Niezależnie czy pod nimi jest jakiś zbiornik wodny, czy twardy grunt.
Jednak w tej chwili zajęta była czymś innym. Kilkaset metrów pod nią w walce zwarła się dwójka Obdarzonych. Była to zbyt duża odległość, by mogła złapać ich swoją mocą, ale była też od nich znacznie cięższa, przez co jej przyspieszenie było większe. Zaczęła się do nich powoli zbliżać, widząc coraz dokładniej następującą wymianę ciosów.
Dean i steward trzymali się nawzajem za pancerze okładając wzajemnie pięściami. McWolf był w gorszej sytuacji, bo ręka przeciwnika była uzbrojona w ostrza zostawiające za każdym razem coraz głębsze bruzdy w pancerzu chłopaka.
W tym właśnie momencie z samolotu wywiało Erikę, która sekundę później przemieniła się w Kalipso.
Jack przeniosła zainteresowanie z zamachowca na Deana. Choć chciała wyciągnąć informację od nieznanego im obdarzonego, to jej głównym celem, dla którego pozwoliła by ciśnienie wyrwało ją z samolotu, był Dean. Dziewczyna chciała być pewna, że jej młody podopieczny przeżyje. Dlatego skupiając całą swoją uwagę, na jego osobie wykonała ruch dłońmi, który mógł wyglądać, jakby przesuwała niewidzialne pudełko. Nie wiedziała czy to zadziała. Nigdy wcześniej nie próbowała przesuwać, tak dużych przedmiotów, ale chciała oderwać Deana od wrogiego mężczyzny, by Kalipso mogła się nim zająć, kiedy Jack będzie grzebać w głowie stewarda.
Erika na własnym ciele mogła poczuć czemu należało przestrzegać zaleceń lekarzy praktykujących na Obdarzonych. Jej przemianie towarzyszyło uczucie przenikliwego bólu, jakby mnóstwo szpilek wbito jej w jednej chwili w całą klatkę piersiową, przez co wydawało jej się jakby dostała nagłej duszności. Jej ciało ogarnęło odrętwienie.
Nie była w stanie się ruszyć.

Olbrzymia zbroja bezwładnie spadała w dół z coraz większą prędkością. W końcu Kalipso udało się zacisnąć dłonie, choć w lewej ręce nieprzyjemne mrowienie nie ustępowało. Erika zapanowała nad spadaniem, przejmując kontrolę nad lotem. Opadając, zwiększyła już w pełni świadomie prędkość lotu. Spojrzała w dół. Zamierzała pochwycić w ręce dwójkę znanych jej obdarzonych.
Obie Obdarzone zbliżały się z każdą sekundą do walczących. Jack wyłapywała pojedyncze myśli obu Obdarzonych.

Jakby będący na niewidzialnej nitce, Dean podnosił się wraz z każdym gestem Dove. Jednak nadal McWolf był szczepiony ze swoim przeciwnikiem. Z jego ran zaczęły cieknąć strużki krwi.
W końcu chłopak wziął szeroki zamach, mocno odchylając się. Steward szybko to wykorzystał i wbił mu ostrza w bok. To jednak nie powstrzymało nastolatka. W jego zaciśniętej pięści błysnęło coś niebieskiego i Dean uderzył swojego oponenta w pierś.
Obie Obdarzone widziały to jak na dłoni.
W miejscu trafienia pojawiła się dziura na wylot, jakby coś anihilowało pancerz w miejscu gdzie McWolf zadał cios.
Steward przestał się ruszać. Sekundę później wrócił do ludzkiej postaci. W jego ciele, tam gdzie powinien być kryształ, ziała wielka dziura.
Kalipso zdawała się nie być przejęta tym, że właśnie jeden z obdarzonych stracił życie. Miała doskonałą kontrolę nad własnym lotem i już po chwili pochwyciła Deana. Trzymając go w prawej dłoni znów przyśpieszyła swój spadek.
- Przemień się - huknęła Erika do Dove. - Inaczej cię nie uniosę - dodała będąc już na wyciągnięcie dłoni od Jack.
Dove najpierw zaklęła w duchu, kiedy spod zbroi Deana wyleciała krew, a później odetchnęła gdy umysł wrogiego obdarzonego zniknął. Deanowi udało się, przeżył i obronił się. Jego moc była… niezwykła i śmiercionośna, co w połączeniu z myślami, które od niego odebrała zaniepokoiło ją. Jednak, to nie był problem, którym powinna się martwić w tym momencie. Musieli dotrzeć na ziemię, bezpieczni. Wizja wylądowania w wodzie wcale nie napawała Jack optymizmem.
Kalipso już nie spadała, kontrolowała sytuację, a przynajmniej była w stanie zapanować nad własnym ciałem zamkniętym w formie zbroi. Ona i Dean, nie mieli takiej możliwości. Na ich korzyść działało tylko to, że obydwoje byli dwójkami i bądź co bądź byli sporo mniejsi od Kalipso. Jednak po słowach, które “piatka” wypowiedziała w jej kierunku, Dove zrozumiała, że to może być dla niej za dużo. Skinęła tylko głową i po chwili w dół spadała już naga dziewczyna, a jej rude włosy rozwiewały się na wszystkie strony plącząc się ze sobą.

Kalipso wyciągnęła lewą rękę ku Dove. Najpierw dłonią otoczyła spadającą dziewczynę i dopiero wtedy zaczęła zwalniać upadanie. Robiła to powoli i bardzo ostrożnie, by przeciążenie nie uszkodziło delikatnego nagiego ciała człowieka. Erika czuła, że ta ręka jej drży, lecz nie mogła jej zmienić na drugą, bo w prawej trzymała Deana, który był dużo cięższy i jego już na pewno by nie utrzymała. Dla bezpieczeństwa Kalipso powoli odwróciła się plecami ku wodzie, układając sobie na piersi pochwyconą dwójkę.
- Spokojnie, trzymam was - odezwała się Obdarzona. Kontynuowała opadanie tak długo, aż znajdą się na bezpiecznej dla ludzi wysokości. Teraz, w tej pozycji, Erika mogła spojrzeć za samolotem, z którego wypadli. Oddalał się od nich ze znaczną prędkością, ale na razie wyglądało na to, że maszyna jest cała.
Cokolwiek robił Elliot, musiał poradzić sobie sam. Tymczasem Jack zaczeła się cała trzęść. Wysokość dwóch kilometrów była wystarczająca, by człowiek mógł normalnie oddychać. Było tam jednak tak zimno, że w dłuższym okresie czasu istniała możliwość dotkliwego wychłodzenia.
Dean oparł się o podbrzusze Kalipso. Jedną rękę trzymał na swoim boku, spomiędzy palców ciekły mu wręcz strumienie krwi, zabarwiając posoką pancerz swój jak i powierniczki żywiołu Wody.

Erika tak naprawdę dopiero teraz dostrzegła, że Dean oberwał w walce. Przyjrzała się uważnie chłopakowi. Nadal opadali. Było to konieczne by Dove przeżyła.
- Jack, jak duża jesteś po przemianie? - zapytała obdarzona, która nie przestawała mieć wzroku utkwionego w Deanie. Ten natomiast mógł zauważyć że upływ krwi zelżał, zupełnie jakby ktoś mu założył porządny opatrunek uciskowy na ranę.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 03-02-2017, 12:10   #43
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Nie była w stanie zapanować nad drżeniem mięśni, które próbowały wytworzyć trochę ciepła. Podkuliła nogi i objęła je rękoma, podciągając pod brodę. Patrzyła prosto przed siebie na Deana, starając się ocenić jak się trzyma, co jednak nie miało najmniejszego sensu biorąc pod uwagę jej stan i zdolności umysłowe, w tej chwili. Zęby zadzwoniły, gdy otworzyła usta by jej odpowiedzieć.
- pi..ęć...met..r..r..ów.
Kalipso na chwilę rzuciła spojrzeniem na Dove, by zaraz odwrócić głowę tak, by "kątem oka" spojrzeć w dół. Obdarzona chwilę myślała nad możliwymi rozwiązaniami.
- Dobra. Uniosę was - zadecydowała. - Przemieniaj się, bo w tym tempie zamarzniesz - stwierdziła. - Ale po przemianie łap mnie za ramię. Sama mogę nie być w stanie cię utrzymać.
- Nie…- gdyby mogła pokręciła by głową, a tak jedynie zdobyła się na dziwny ruch jaki mógłby wykonać epileptyk podczas ataku. Roztarła dłońmi nagie ramiona. Kalipso nie byłaby w stanie unieść jej i Dena w formie zbroi, a Dove zdawała sobie z tego sprawę, nieważne, co Erika myślała. Jeśli już miało dojść do najgorszego, to lepiej by choć dwójka z nich przeżyła.
- JUŻ! - huknęła Kalipso gniewnie, niczym sztorm, który zapewne mogłaby sprowadzić samą myślą.
Panna Dove miała wiele godnych podziwu, jednak głupich cech. Żadna nie przynosiła jej jednakże tyle bólu, co przedkładanie dobra innych nad swoje własne. Choć mięśnie silnie drgały, a usta powoli siniały nie w głowie była jej przemiana. Krzyk Kalipso otrzeźwił ją na tyle, że przypomniała sobie o nie zamykaniu oczu. Nic nie odpowiedziała Erice nie chcąc tracić cennego powietrza i siły jakie jeszcze miała. Nie zamierzała jednak wykonać jej polecenia.

Sygnał przyszedł z innej strony.
- Skoro tak... - odezwał się Dean. Jego głos brzmiał, jakby wypowiadało się kilka osób. Wrócił do ludzkiej postaci patrząc na Jack. Natychmiast skulił się i kaszlnął silnie krwią. Kalipso o mało co go nie upuściła.
Kalipso wydała z siebie jakieś słowa w niezrozumiałym dla Dove języku.
- Nie bójcie się. Uniosę was - zapewniła ją powierniczka żywiołu, przechodząc na spokojniejszy ton głosu. - A pod nami jest mój świat. Zaufajcie mi. Mam sytuację opanowaną, ale z wami w ludzkiej postaci trudniej mi lecieć, bo jesteście za mali i za delikatni, żeby was trzymać! - na koniec wypowiedzi zdawała się coraz mniej panować nad złością.
- Prrrrze-emień...się - rudowłosa zazgrzytała zębami zmuszając się by coś powiedzieć. Patrzyła na Deana zaniepokojona, bo on w ludzkiej formie z raną, jaką zadał mu zamachowiec na pewno nie przeżyje.
- Ja... też - wyrzuciła w końcu z siebie i silniej roztarła ramiona. Usta miała fioletowe.
- Ty pierwsza - rzucił krótko i rozkasłał się. Krew ciekła mu już po brodzie i szyi. Teraz dopiero Jack zauważyła długą, białą bliznę zaczynającą się nad lewym łukiem brwiowym i ciągnącą aż za skroń. Wcześniej jej nie posiadał.

Jack zaklęła w duchu, jeśli ją oszuka to lepiej dla niego by tego nie przeżył. Kalipso poczuła zwiększający się na jej piersi ciężar, gdy rozdygotana Dove przybrała formę pięciometrowej zbroi.
Dean przemienił się w chwilę później. Miał teraz trochę ponad trzy metry wzrostu. Niewiele się zmienił w stosunku do poprzedniej formy zbroi. Z jego przedramion wystawały ostrza, które wcześniej posiadał steward. Nieprzyzwyczajony zarysował nimi trochę pancerz Kalipso.
- Sorry - mruknął, co ponownie zabrzmiało jaki kilka głosów na raz.
Kalipso pokręciła głową, nie decydując się na komentowanie ich zachowania. Trzymając ich mocno w ramionach, obdarzona szybciej zaczęła wytracać prędkość. Oboje jej pasażerowie poczuli na sobie przeciążenie jakie temu towarzyszyło. Gdyby byli ludźmi to mogłoby to się bardzo źle dla nich skończyć. Wyglądało na to, że dwie dwójki nie sprawiły większego problemu Erice, bo nawet nie zachwiała się gdy ciężar wzrósł. W końcu wciąż spadali.
- Jesteś głupi Deanie MacWolf – w zniekształconym głosie przypominającym jeden z tych, jakie można uzyskać poprzez przepuszczenie dźwięku przez syntezator mowy nie było słychać złości, wręcz przeciwnie.
- Erika, postaw nas jak najszybciej na ziemi, poradzimy sobie, a sama zajmij się Elliotem i nie nadwyrężaj ręki , proszę – położyła nacisk na ostatnie słowo.
- Decydowanie o tym co robimy pozostawisz mi - odparła jej Kalipso szorstko. - A teraz grzecznie będziecie się nie wiercić - dodała do obojga i natychmiast poczuli na sobie jak uścisk dłoni obdarzonej nieco zwiększył się.
- Twarde podłoże jest w tamtą stronę najbliżej - Dean wskazał ręką kierunek. Rzeczywiście na horyzoncie widać było zarys lądu.
Wzrok „dwójki” podążył za palcem Deana. Nie odezwała się jednak, instynktownie wyczuwała złość Kalipso i nie chciała jej już bardziej denerwować. Mimo to Jack poczuła się dotknięta oschłością Eriki. Ona nie była jej przełożoną, nie była kimś, kto powinien jej wydawać rozkazy i to w taki sposób. Postanowiła jednak całą uwagę skupić na Deanie, bo to jego miała pilnować, a jego galopujące myśli odrobinę niepokoiły obdarzoną.
Kalipso spojrzała ku lądowi. Chwilę myślała, próbując skojarzyć linię brzegową. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Próbowała określić gdzie powinni byli być po ponad godzinie lotu, jednak i to, zważywszy na stan w jakim była gdy zapakowano ją do samolotu, na nic się nie zdało.
- To sprawdzimy co to za miejsce - stwierdziła, lecz można było odnieść wrażenie, że mówiła to do siebie.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 03-02-2017, 23:35   #44
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Otrzepał ręce z krwi. Mózg zalegał mu dalej między palcami. Nawet się nie skrzywił. Popatrzył na te dłonie i jedyne co to czuł obrzydzenie do swoich pracodawców. Ci ludzie nic mu nie zrobili, a był zmuszony się ich pozbyć. Mógł to inaczej rozegrać, ale nie wiedział co może się później wydarzyć. Wolał w trakcie swojej pierwszej akcji słuchać rozkazów… Dla własnego bezpieczeństwa. Nie licząc niechęci do tej mafii, nie odczuwał innych emocji, był zimny, nieczuły, najmniejsze wkurwienie wywoływało chęć zabicia tego kto go zdenerwował. Dopiero po powrocie do ludzkiej postaci zaczął inaczej myśleć. Szkoda było mu tych ludzi, nie musieli ginąć, nie z jego ręki. Jeśli mafia miała z nimi porachunki to mogła sama się z nimi rozprawić. A że trafił im się taki maciej to skorzystali z okazji i posluzyli sie do swoich zabójczych celów.
To że Sosna pochwalił Lisa, nie znaczy że przyjął tą pochwałę z godnością. Miał ochotę tam na miejscu się przemienić, zabić Sosne i jego kierowcę a potem uciec i mieć wszystko w dupie.
Ale co potem? Jego wszystkie ubrania zostały w mieszkaniu, dokumentów nie miał przy sobie. Gdyby zaplanował to wcześniej to może by tak zrobił, ale w tej sytuacji mógł tylko wyciągnąć słuchawki i włączyć zajebiście uspokajający utwór.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=BXSxSXKQCl8[/media]

Przejechali w spokoju tą krótką trasę i gdy wysadzili Maćka z auta, Sosna poinformował go o rozmowie z szefem.
Był ciekaw o co chodzi. Może chce pomówić z młodym o czymś ważnym? Ale o czym? Żeby się tego dowiedzieć będzie musiał iść jutro wieczorem do mafiosa. Przy okazji dokładniej go wypyta jak to wygląda z Obdarzonymi, dlaczego jedni są mali w drudzy więksi. Co trzeba zrobić aby być większym.
Na razie miał to głęboko w dupie. Zaczął grzebać w ulotkach i znalazł ulotkę z kebaba nieopodal.

Trudno było się domyślić, gdzie to spotkanie będzie. Nawet konkretnej godziny mu nie podali. Pod wieczór postarał się po prostu ubrać w najlepsze ciuchy jakie miał dostępne.
Otrzymał telefon na pół godziny przed tym, jak po niego podjechali. Ponownie Sosna z tym samym kierowcą co wcześniej.
Bez słowa skinęli mu by wsiadł i ruszyli. Ponownie w milczeniu, tak jak poprzednim razem. Sosna tym razem nie grał na smartfonie, pewnie przeszedł grę, albo sobie darował.

Ponownie ruszyli na Błonie, ale tym razem minęli zjazd na autostradę i pojechali dalej na Nowy Dwór Mazowiecki. Jadąc przez Puszczę Kampinoską Sosna zaczął się nerwowo wiercić.
- Słuchaj młody - powiedział do Lisickiego nie odwracając się w jego kierunku. - Pan Drwal przyjmie cię w swoim domu. Masz tam być grzeczny i nie odzywać się nie pytany, bo żona szefa jest na miejscu o tej porze. Czaisz?


Przejechali przez “siódemkę”, dojechali do Nowego Dworu i skierowali się na Legionowo. W połowie drogi do tegóż miasta, skręcili w lewo, wjeżdżając w las. Po chwili minęłi tablicę z napisem “Trzciany”.
Tam kierowca wjechał w dobrze utrzymaną szutrową drogę. Pomimo ostatnich opadów śniegu, było tutaj elegancko odśnieżone. Przejechali kilkadziesiąt metrów przez las i dotarli do małej polanki, na której mieściła się hacjenda Drwala.
[media]http://1.bp.blogspot.com/-Y-SIsitS2oM/T-l3i05E2mI/AAAAAAAACJk/wLG1MtxlICs/s1600/dom-jednorodzinny01.jpg[/media]
- Wyłaź - mruknął do niego Sosna.
Przy wejściu do budynku, pod zadaszeniem stał ich szef, paląc papierosa i ewidentnie czekając na Maćka.
Lisicki wyprostował się i obejrzał na szybko całą chałupę. No proszę, dorobił się, albo ktoś za niego dorobił mu takiego majątku. Od momentu gdy dowiedział się, że ma iść na spotkanie z szefem mafii, o wiele silniejszym od niego, zastanawiał się co ma powiedzieć gdy dojdzie do takiej sytuacji.
Stanie przed nim i w tym momencie zapadnie cisza, nie mógł od tak powiedzieć dzień dobry panie Drwal.
Może co najwyżej stanąć i nic nie mówić. Po prostu nie wypada nic mówić.
 

Ostatnio edytowane przez Ramp : 05-02-2017 o 18:01.
Ramp jest offline  
Stary 04-02-2017, 17:55   #45
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Zrobił się bardzo zimno, a z każdą sekundą Elliotowi coraz bardziej kręciło się w głowie. Na tym pułapie powietrze było tak bardzo rozrzedzone, że chłopak miał ledwo kilkadziesiąt sekund na reakcję.
Krok za krokiem, uparcie przesuwał się do przodu. Ostrożnie minął wyrwę w poszyciu i wszedł do krótkiego korytarza tuż za kabiną pilotów.
Musiał dwa razy wycelować, zanim dobrze chwycił klamkę. Coraz trudniej mu się oddychało. Wreszcie jednak otworzył drzwi i wszedł do środka.
Widok w żadnym wypadku nie był pozytywny. Obaj piloci siedzieli na swoich fotelach, ale obaj mieli poderżnięte gardła. Samolot musiał utrzymywać się na autopilocie.
Brytyjczyka zamurowało. To tłumaczyło, czemu wcześniej nie obniżyli oni lotu. Zastanawiało go, skąd ten stewart się tu wziął. Działał pod przykrywką? Pewnie tak, wątpił żeby Światło wiedziało o jego obecności, ale jeśli niedoszły zamachowiec dał radę dostać się tak blisko nich, to ilu takich jeszcze może być w różnych miejscach? Podejrzewał, że chciał skorzystać z okazji i wyeliminować Erikę gdy była najbardziej narażona. Samemu na pewno tego nie wymyślił, więc z kim współpracował? To były nurtujące i ważne pytania, na które White wiedział, że ciężko będzie znaleźć odpowiedzi.
Dopiero teraz w kabinie Elliot zdał sobie sprawę, że najpewniej został samemu na pokładzie. Pamiętał jeszcze jednego stewarda, ale domyślał się, że skończył tak samo jak dwaj piloci. Myślał intensywnie podchodząc do konsoli. Póki działał autopilot miał chwilę oddechu, ale niezbyt długą. W końcu paliwo w końcu się skończy, a wątpił żeby samolot dał radę samemu dolecieć i wylądować. Samemu jednak też nie miał pojęcia, jak pilotować. Zdjął słuchawki jednemu z kapitanów i powiedział do mikrofonu, sprawdzając czy ktokolwiek jest po drugiej stronie:
- Halo, czy ktoś mnie słyszy? Jestem Elliot White, samolot padł ofiarą ataku. Obaj piloci nie żyją. Czy ktoś to odbiera?
Przez chwilę po drugiej stronie była cisza. Dopiero po kilkunastu sekundach w słuchawkach zatrzeszczało i usłyszał po francusku.
- Le contrôle du trafic Arviat. Répétez votre message.
Nie przejął się tym. Na logikę każdy kontroler lotów powinien znać angielski. Dodał więc tylko z przodu wypowiedzi krótkie „I can’t speak French.” i powtórzył to samo co wcześniej, czekając na jakąś pomoc od tamtej.
- Och - osoba po drugiej stronie poprawiła się. - Kontrola Lotów z lotniska Arviat. Powtórz swój przekaz - francuski akcent był bardzo silny.
Zaczynał się denerwować. To nie była standardowa sytuacja, ale mówił wyraźnie i zrozumiale.
- Samolot został zaatakowany, zostałem samemu na pokładzie. – starał się mówić powoli, tak, żeby tamta dobrze zrozumiała – Piloci nie żyją. Autopilot jest włączony. Ile mam mniej więcej czasu aż zabraknie paliwa? Co powinienem zrobić?
- Osz fuck…! - reakcja osoby po drugiej stronie nie była zbyt pozytywna. - Podaj swoją… Inaczej, znasz się coś na pilotażu?
- Nie…- zawahał się, próbując nie panikować. Nie wyglądało to w ogóle dobrze, ale musiał z tego wyjść. Nie wiedział, czy Kalipso wróci lub czy w ogóle przeżyła. Był zdany więc niemal tylko na siebie. Pomyślał, że w formie zbroi zniesie więcej niż przeciętny człowiek, ale to była ostateczność, gdyby zaczął spadać, a o tym wolał nie myśleć. Miał teraz trochę czasu i na pewno coś wymyśli. Pilotowanie nie mogło być aż tak trudne, a mu nauka nowych rzeczy zawsze przychodziła bez problemu.
- Jakieś pomysły?
- Uff… Pora na szybki kurs w takim razie… Słuchaj uważnie…
Kobieta mówiła bardzo powoli i wyraźnie. Cierpliwie wyjaśniała chłopakowi na czego ma szukać i o czym ma ją informować. Po kilku wskazówkach podał jej swoją pozycję, następnie przekazał jej wysokość i prędkość z jaką się poruszał. Następnie poinstruowała go, w jaki sposób wyłączyć autopilota. Tutaj było trochę problemu, z racji tego, że kontroler nie znała modelu, którym on leciał, ale po chwili dali sobie radę.
Elliot chwycił za stery i wedle jej zaleceń zmienił kurs.
W tym momencie samolotem szarpnęło. Wyrwa w poszyciu przeszkadzała w sterowaniu. Samolotem zaczęło trząść i mocno znosić na lewo.
Zacisnął zęby, starając się nie stracić kontroli. Próbował walczyć z siłą ściągająca go w lewą stronę, ale nie wiedział, jak ma to zrobić. Pomyślał, że w razie czego uruchomi z powrotem autopilota, ale to tylko odkładało problem na potem. Może najlepsze co teraz mógł zrobić to minimalizacja zniszczeń.
- W poszyciu jest dziura. Ściąga mnie na lewo. - szybko zwrócił się do kobiety po drugiej stronie - Chyba nic z tego. Nad czym właśnie przelatuje? Mógłbym go spróbować twardo posadzić na jakiejś niezamieszkałej przestrzeni.
Wiedział, że w najgorszym wypadku paliwo może się skończyć nad jakimś gęsto zaludnionym miastem, a wtedy ucierpią niewinne osoby. Był Obdarzonym, może dałby radę przeżyć? Po prostu tracił już nadzieję, że da sobie radę z pilotowaniem. To tak jakby był pierwszy raz za kierownicą auta i miał jeździć bez jednej opony. Wydawało się, że jest to zadanie ponad jego siły.
- FUCK! - zasób przekleństw kobiety był raczej skromny, ale była też w zbyt wielkim szoku by pozwolić sobie na urozmaicenie ich rozmowy. - Powinieneś być jeszcze nad zatoką. Fuck fuck fuck! Ustaw autopilota, zrób tak… - poinstruowała go, a kiedy to zrobił, kontynuowała. - Weź po prostu poszukaj spadochronu. Dasz radę przejść? Powinien być tuż za kokpitem! Załóż, zapnij wszystkie sprzączki i skocz. Policz do pięciu i pociągnij linkę. Już startuję, żeby cię szukać!
- Rozumiem. Dam radę... - odparł zestresowany już bardziej do siebie i ruszył w poszukiwaniu spadochronu. To było jakieś szaleństwo, jak z jakiegoś filmu akcji. Czuł mocno bijące serce i adrenalinę. Na taką sytuację nikt nie mógł być przygotowany, a dla White'a który z natury nie był zbytnim ryzykantem to doświadczenie było jeszcze wzmocnione. Pomyślał, że będzie miał co opowiadać jak to przeżyje. Ale najpierw musiał skoczyć i wylądować na ziemi, czego wizja go jednocześnie przerażała i fascynowała. Odetchnął głęboko, starając się uspokoić i skupić na celu. Teraz musiał tylko znaleźć spadochron, założyć go i wyskoczyć.
 
Kolejny jest offline  
Stary 05-02-2017, 23:51   #46
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Kanada, przestrzeń powietrzna nad Zatoką Hudsona, 6 stycznia 2017 roku, 13.18 czasu lokalnego
Otwierał kolejne szafki i w końcu w jednej z nich znalazł trzy plecaki ze spadochronami. Samolot coraz mocniej się przechylał i obniżał pułap. Nadal kręciło mu się w głowie, ale nie na tyle by stracić przytomność. Ostrożnie założył spadochron i podpiął wszystkie sprzączki. Wrócił na chwilę do kokpitu i zgodnie z poleceniem, ostatni raz podał swoją pozycję.
Reszta zależała już tylko od niego.
Podszedł do wyrwy i zatrzymał się na moment. Podmuch był silny, ale był w stanie się utrzymać. Zauważył inny problem. Silniki były na ogonie i jeśli źle wyskoczy, to może wpaść prosto w jeden z nich.
Sekundy uciekały, ale teraz ze spadochronem na plecach poczuł się odrobinę bardziej pewnie. Myślał intensywnie nad rozwiązaniem, kiedy cień zasnuł samolot. Nie zdążył podnieść głowy, kiedy statkiem szarpnęło.
Nie zdołał się utrzymać i wyleciał na zewnątrz. Na szczęście siła była tak duża, że wyrzuciło go daleko samolot i nie wpadł w jego silniki.
Spadał w niekontrolowany sposób. Trudno było oczekiwać, że zrobi coś innego jak pociągnięcie linki od spadochronu. Musiał liczyć na swoje szczęście.
Które i tym razem go nie zawiodło. Czapa spadochronu rozwinęła się prawidłowo i Elliotem szarpnęło gdy najbardziej niebezpieczny fragment jego lotu się zakończył.
Opadał teraz powoli, oddychając bardzo szybko. Odwrócił się by spojrzeć na spadający w korkociągu samolot. Jego oba skrzydła były urwane, kadłub ledwo trzymał się razem.
I ponownie cień zawisł nad Brytyjczykiem.
Zbliżał się do niego olbrzymi Obdarzony.
[media]http://i.imgur.com/txE47K1.jpg[/media]
Trudno było oszacować jego rozmiar, ale jedno było pewne - był “piątką”.
Olbrzym wyciągnął rękę w kierunku White’a i zacisnął dłoń w pięść. Spadochron nagle złożył się w małą kulkę, przyssając się do chłopaka, którem nagle zabrakło powietrza. Oczy wyszły mu na wierzch, kiedy próbował złapać oddech, ale to nic nie pomogło. Po dwóch sekundach stracił przytomność.

Polska, Trzciany, 8 stycznia 2017 roku, 19.03 czasu lokalnego
Mróz trzymał w najlepsze. Kilkanaście stopni poniżej zera, a na pewno później w nocy będzie jeszcze chłodniej. Śnieg prószył, ale jeden z karków mocno pracował z łopatą, czyszcząc podjazd.
- Wejdź, nie ma sensu marznąć - Drwal uchylił przed nim drzwi, zapraszając go do środka.
Wnętrze było urządzone bardzo przytulnie i dawało wrażenie ciepła.
[media]https://st.hzcdn.com/fimgs/ad21e292046bbd5e_3128-w500-h400-b0-p0--transitional-living-room.jpg[/media]
Trzaskający w kominku ogień tylko podsycał to uczucie.
- Siadaj - wskazał mu miejsce na wygodnej kanapie, a sam podszedł do barku. - Napijesz się czegoś? - nie czekając na jego odpowiedź nalał do dwóch szklanek napój o kolorze kory sosny, od której odbija się światło zachodzącego Słońca. - W te mrozy trzeba się dobrze dogrzać - uśmiechnął się lekko podając mu alkohol.
Rozsiadł się na fotelu i upił trochę.
- Suma cierpień przewyższa u człowieka znacznie sumę rozkoszy - powiedział tym swoim beznamiętnym tonem. - Z tą prawdą możemy się jedynie pogodzić… i cieszyć tymi chwilami radości, na które zawsze musimy ciężko zapracować - przy ostatnich słowach przeniósł wzrok za plecy Maćka. Rozległo się stukanie obcasów i do salonu weszła blondwłosa kobieta.
[media]http://www.fotogramas.es/var/ezflow_site/storage/images/peliculas/carrie-2013/chloe-grace-moretz-el-ultimo-grito/7129147-3-esl-ES/Chloe-Grace-Moretz-el-ultimo-grito_reference.jpg[/media]
Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat.
- Liebe Adria, Das ist mein neuer Mitarbeiter, Maciej Lisicki. - wstał i podszedł do niej - Maćku, Adria Lorencz, wspanialsza połowa mojej duszy - spojrzał na kobietę wzrokiem pełnym miłości i pocałował ją w czoło.
- Dobry wieczór - powiedziała z dziwnym akcentem. - Paul, werden sie etwas von mir brauchen? Ich habe einige Arbait, werde ich aud dem Boden sein.
- Wir werden in Ordnung, dann werden wir zu Abend essen.
Oddała mu pocałunek w policzek i poszła do korytarza, po czym weszła na piętro. Drwal patrzył cały czas za nią, dopóki nie znikła mu z pola widzenia.
- Jak widzisz swoją przyszłość? - zapytał gdy usiadł ponownie.

Kanada, przestrzeń powietrzna nad zatoką Hudson, 6 stycznia 2017 roku, 13.41 czasu lokalnego
Po obniżeniu pułapu mogli dostrzec, że większość akwenu pod nimi jest skuta lodem. Trudno było określić jego grubość, ale wkrótce zobaczyli ślady samochodów pośród śniegu, co świadczyło o grubej warstwie zmarzliny.
Już ledwo kilka kilometrów zostało im do rozciągających się na swego rodzaju półwyspie zabudowań.
[media]http://l7.alamy.com/zooms/cbed45e315594d3b8ca37e7547b56e53/aerial-view-of-churchill-manitoba-canada-f960tg.jpg[/media]
Pobliskie lotnisko na pewno wykryło ich obecność i połyskujący tam na żółto sygnał alarmowy dotyczył przybycia trójki Obdarzonych.
Trudno było oczekiwać jakiegokolwiek powitania. Gdy wylądowali w ich kierunku podszedł najodważniejszy z ludzi obsługujących lotnisko.
- P-proszę wrócić do ludzkiej postaci. P-przygotowaliśmy dla was k-koce i ciepłe ubrania - mężczyzna był przerażony. Nigdzie nie było widać SPdO, pewnie jeszcze nie dotarli na czas.

Ukraina/Ługańska Republika Ludowa, Ługańsk, 13 stycznia 2017 roku, 19.14 czasu lokalnego
Ojciec zawsze jej powtarzał, że jeśli można, to interesy należy prowadzić po ciemku. Zarówno w przenośni i dosłownie. Tą zasadą kierował się każdy w tym biznesie i tym razem ona miała to wykorzystać. Ta akcja była jednym z pierwszych kroków na drodze wejścia na rynek wschodnio-europejski. Do tej pory rządziła tutaj organizacja pod niejakim Grinchenko. Ostry gracz i Christian w rozmowie z ojcem ośmielił się zauważyć, że to może być zbyt gruba ryba jak dla nich w tej chwili.
Właśnie dlatego Inge Einarsson się tego podjęła. Nie mogła mieć lepszego impulsu do działania, niż okazja do udowodnienia, że jest lepsza od brata.
Wymiana towaru dla walczących separatystów i odbiór gotówki odbywał się na nieużywanej stacji benzynowej. Dużo miejsca dla drobnej Szwedki, żeby się przyczaić. W ogóle to mogło ją to nieźle rozśmieszyć. Ukraiński gangster wspierał separatystów walczących z jego krajem.
W biznesie nie było sentymentów.
Piętnaście minut po godzinie dziewiętnastej do oczekujących na stacji handlarzy podjechały dwa pickupy. Wyskoczyło z nich ośmiu uzbrojonych po zęby żołnierzy. Jeden z nich miał przyczepioną do nadgarstka kajdankami walizkę. Jej cele się ujawniły.

Grecja, Pireus, 17 stycznia 2017 roku, 9.33 czasu lokalnego
Ludzi w porcie było jak na lekarstwo. Pogoda zniechęcała turystów, a stan greckiej gospodarki inwestorów. Przeszli na postój taksówek. Pierwszych dwóch machnęło ręką na ich zapytanie o kurs na Peloponez, twierdząc, że za daleko i nie wrócą na obiad, dopiero trzeci przystał na ich propozycję.
- Wygląda na to, że będziemy musieli mozolnie zbadać każdy ze znanych nam ruin na półwyspie… - wbrew pozorom Edgar wcale się tym nie zniechęcał. Po prostu podsumował to co do tej pory udało im się dowiedzieć.
Podróż minęła spokojnie. Przeprawa przez Stambuł przebiegła spokojnie. Widok zabytków jednak w żaden sposób im nie pomógł. Profesor Massashi wyraził nawet zapytanie, czy może nie powinni ich zwiedzić w celu wywołania u Theo wizji, ale ten stanowczo zaprzeczył. Miał graniczące z pewnością przeczucie, że w tym miejscu nie było żadnych wskazówek dla nich. Ich droga prowadziła na Spartę i tam trzeba było szukać.
- Do Koryntu poprosimy - starszy mężczyzna rozłożył im na kolanach dużą mapę Peloponezu. Zdecydowanie będzie to wygodne rozwiązanie przy oznaczaniu zbadanych i oczekujących na zbadanie miejsc. Czekało ich mnóstwo pracy.

Kanada, lotnisko w Churchill, 6 stycznia 2017 roku, 17.02 czasu lokalnego
Budynki się zatrzęsły. Jack odruchowo podniosła w górę kubek z herbatą, żeby nie spadł ze stołu. Razem z Eriką i Deanem wyjrzeli przez okna pokoju, który im przydzielono.
Na pasie startowym wylądowało dwóch siedemnastometrowych Obdarzonych. Smauga Dove kojarzyła, ale drugiego z nich widziała pierwszy raz.
[media]http://i.imgur.com/6YjWrgD.jpg[/media]
Vellanhauer rozpalił swoje płomienie i temperatura okolicy znacząco zaczęła się podnosić. Na szybie pojawiły się krople wody.
- To o tym niebieskim mówiłem wtedy w Chicago - Dean zwrócił się do Jack.
Chłopakowi na szczęście nic się nie stało. Rany po walce zagoiły się sprawnie po jego przemianie. Nie przejawiał oznak pojawienia się żadnej fobii, ale to mogło przyjść z czasem.
Dorobił się za to dwóch blizn. Na brzuchu miał je od wbitych ostrzy, które później przejął zabijając napastnika. Nie przeszkadzały mu w żaden sposób, co sprawdził dobrze się rozciągając. Druga blizna była zupełnie innym przypadkiem. Miał ją na czole, szeroka na grubość palca ciągnęła się od lewego łuku brwiowego do lewej skroni. Pamiątka po wystrzale, który powinien rozwalić mu głowę.
Jego wyjaśnienie było proste. Użył pokazanego kiedyś na treningu ju-jitsu tricku, polegającego na naciśnięciu głową na lufę broni i nagłym skręcie głowy. Padający wówczas strzał nie ma szans zrobić większej krzywdy niż mocne zadraśnięcie. Trzeba tylko mieć stuprocentowe zaufanie do własnych umiejętności.
Mieli okazję porozmawiać już po tym, gdy Jack korzystając ze swojej bazowej mocy, poprowadziła rozmowę z nadzorcą lotniska uspokajając go. Mogli czekać na lokalne SPdO w ciepłym i suchym pomieszczeniu, a Kalipso wykonała szybki telefon z informacjami o wydarzeniach ostatniej godziny.
- Susanoo prosi byście wyszli na zewnątrz - Claire Fruscowitz, porucznik SPdO przekazała im wiadomości. Drobna, mniejsza zarówno od Eriki jak i Jack kobieta miała stalowe nerwy. W ogóle nie było po niej znać wrażenia, jakie robili na niej olbrzymi Obdarzeni. Wcześniej również wykazała się świetnym profesjonalizmem.
Zaraz po jej przybyciu do Churchill przeszła do identyfikacji ich tożsamości. Z McWolfem wypadł oczywisty problem, gdyż chłopak nie widniał w żadnych rejestrach. Kobieta jednak ustąpiła pod zapewnieniami obu kobiet. Wzięła to wszak na piśmie.
Wśród tylu pozytywnych wieści była jednak jedna bardzo zła. Gulfstream którym podróżowali rozpadł się w powietrzu i spadł do zatoki. Akcja ratunkowa trwała, ale do tej pory nie nikogo nie znaleziono.
Kalipso nie poleciała im pomóc z prostego powodu.
Dostała taki rozkaz od Jacka. Gdy próbowała oponować, ten wyjaśnił jej sytuację jednym nazwiskiem.
“Mazzentrop”.

Ocean Arktyczny, okolice koła podbiegunowego, 7 stycznia 2017 roku, 19.14 czasu lokalnego
Obudził się z krzykiem. Miał sen, w którym ponownie wypadał z samolotu, a olbrzymi potwór wysysał mu powietrze z płuc.
Teraz ciężko dyszał, z ulgą łapiąc każdy oddech. Ze zdziwieniem zauważył, że każdemu wydechowi towarzyszy chmura pary.
Było potwornie zimno.
Siedział w małym pomieszczeniu, wręcz celi, mierzącej metr na dwa. Mieściło się tutaj tylko jedno łóżko, na którym właśnie siedział, oraz nieduża szafka. Pomieszczenie miało stalowe ściany i sufit. Za oświetlenie służyła prosta i nieduża lampa przemysłowa, rzucająca słabe światło. W rogu był nieduży grzejnik, który choć gorący, to nie dawał rady nagrzać pomieszczenia.
Elliot na szczęście był dobrze ubrany. Pod prostymi dresami miał założone ubranie termoaktywne. Jego własne ubrania leżały złożone w kostkę na szafce. Spał pod naprawdę grubym kocem, więc zamarznięcie mu nie groziło. Ktoś musiał dobrze o niego zadbać, kiedy był nieprzytomny.
Nagle w drzwiach do jego celi zaskrzypiała klamka.
- Hej nowy, wyspany już? - zobaczył w nich młodą azjatkę, która mówiła jednak perfekcyjnym angielskim.
[media]https://66.media.tumblr.com/55c2f27acb5123a9b9329cedea76ef23/tumblr_npo0da9d9y1rm7fruo1_500.jpg[/media]
- Wstawaj, szef chce się z tobą widzieć - była w świetnym humorze i niezbyt przejmowała się stanem w jakim był White. - No ruszaj się, no! - podeszła do niego, chwyciła za rękę i pociagnęła. Była bardzo bezpośrednia. - Tyłek ci przymarznie, jak dłużej tu będziesz siedział! Chodź, zdążymy jeszcze zahaczyć o kuchnię, pewnie jesteś głodny jak wilk!
W tym miała całkowitą rację. Chłopak miał wrażenie, jakby mógł zjeść konia z kopytami.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 06-02-2017 o 18:25.
Turin Turambar jest offline  
Stary 06-02-2017, 12:17   #47
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Całą drogę spędzoną na piersi Kalipso Jack przemilczała. Płynące w jej kierunku myśli, których prawdę powiedziawszy wcale nie chciała blokować, pomagały się skupić na czymś innym niż analizowaniem sytuacji w jakiej się znajdowała. Sygnały jakie odbierała nie sprawiły, że jej humor się polepszył, a co gorsza po niektórych wizjach i obrazach przestała wyglądać momentu, gdy postawi nogę na suchym lądzie. Nie miała na to wpływu i nie wiele mogła poradzić na to co stało się do tej pory, ale jeszcze mniej mogła zrobić by naprawić niektóre rzeczy. To było frustrujące i niewielkich rozmiarów diody, rzucające turkusowy blask, przygasły, zupełnie jakby zbroja zamknęła oczy, których nie posiadała.

W przeciwieństwie do Deana, który zupełnie odwrócił głowę i nie był w stanie spojrzeć na Jack, ona szukała z nim kontaktu. Nie miało to jednak najmniejszego sensu, chłopak ani razu nie odwrócił się w jej stronę, nawet gdy Kalipso wylądowała na lotnisku i odstawiła ich na ziemię nie spojrzał na Dove. Jack była przygnębiona, a myśli, które doleciały od strony zarządcy lotniska niemalże namacalnie bolały. Czasem nienawidziła swojej mocy, szczególnie, gdy była na tyle rozbita, że kontrola przepływu informacji była dla niej trudna. Myśli same płynęły do niej, jakby przyciągane do jej głowy silnym magnesem. Ostatnimi czasy odczuwała to dotkliwiej, stres, nieprzyjemne przeżycia i zwyczajny strach, który Jack ignorowała i nawet przed samą sobą nie chciała się do niego przyznać, wcale nie pomagały w wyciszeniu się.
Na prośbę mężczyzny niezwłocznie zmieniła formę i poczuła, jak wychłodzone ciało silnie zadrżało. W miejscu gdzie powinien być splot słoneczny był kryształ, który wydawał się mieć w swoim wnętrzu zatopioną niewielką diodę, która sprawiała, że kryształ wydawał się migotać swoim własnym, blaskiem. To oczywiście mogła być jedynie gra świateł i kryształ w kształcie pionowo postawionego rombu, mógł tak tylko odbijać promienie słoneczne. Czymkolwiek to było, sprawiało, że turkusowy kolor kryształu był niezwykle jasny. Nim dostarczono jej koc, którym zakryła nagie ciało trzęsła się z zimna naprawdę silnie, a usta nabrały koloru śliwy. Dean wciąż na nią nie patrzył.

W końcu uznała, że tak dalej być nie może, bo będzie ją to dręczyć i nie da spokoju, a jej myśli powinny być skupione na rozwiązaniu obecnej sytuacji, nie zaś na tym, co się dzieje z Deanem. Gdy dano im jakieś ubrania, które oczywiście wisiały na Jack jak na strachu na wróble i przydzielono im pokój, w którym mogli poczekać w cieple podeszła do Deana i stanęła obok niego. Jej modre oczy zlustrowały jego sylwetkę, szczególnie przyglądając się jego bliźnie na czole. Upewniła się, że Erika zajęta jest swoimi sprawami i nie ma jej w granicy słuchu. Nie to, że chciała cokolwiek ukrywać przed Kalipso, ale zdawała sobie sprawę, że rozmowa przy kobiecie nie byłaby czymś wygodnym dla Deana, a Jack chciała by ta rozmowa, mimo wszystko nie przerodziła się w krępujący i niezręczny dialog.
- Jak się czujesz? - dziewczyna posłała ciepły uśmiech w kierunku chłopaka. Nie było sensu owijać w bawełnę i silić się na jakiś żart czy udawać, że interesuje ją coś innego. Interesował ją on i jego samopoczucie.
- W porządku - odparł machinalnie i wbił spojrzenie w kubek z parującą jeszcze herbatą.
- Dean… - zawahała się na chwilę, uważnie mu się przyglądając. Akurat teraz przydałoby się czytanie w myślach - Czy Ty jesteś na mnie o coś zły?
- Nie, dlaczego? - próbował udać zdziwionego tym pytaniem, ale zupełnie mu to nie wyszło. Nie potrafił kłamać.
- Spójrz na mnie i powiedz mi to prosto w oczy - stwierdziła i uśmiechnęła się usilnie patrząc na chłopaka.
Ten podniósł na moment wzrok na Jack, ale natychmiast go spuścił czerwieniąc się.
- Dlaczego miałbym być na ciebie zły? - wymamrotał. Choć dla niego sytuacja taka nie była, to musiało to z boku wyglądać bardzo komicznie, jak bardzo nie mógł sobie poradzić z jej prośbą.
Jack skrzyżowała ręce na piersi i westchnęła cicho. Wyraźnie zastanawiała się nad czymś, w końcu jednak zrezygnowała z pewnego pomysłu i zamiast tego, co chciała najpierw zrobić przysunęła sobie krzesło stawiając je naprzeciwko Deana. Usiadła na nim, założyła nogę na nogę i chwilę przyglądała mu się w milczeniu.
- Chociażby dlatego, że odkąd wylądowaliśmy unikasz mnie i tak jak przed chwilą nie potrafisz na mnie spojrzeć. Powiesz mi co się dzieje, czy sama mam zgadywać?
Przebierał palcami w nerwowym geście.
- Dużo się wydarzyło... - zaczął. Nadal uciekał wzrokiem gdzieś w bok. - To znaczy tam w powietrzu i tak dalej. No i... - nagle jakby doznał olśnienia. - Wiesz, widziałem cię nagą, to trochę krępujące dla mnie teraz jest. Przepraszam - bąknął na koniec.


Gdyby nie, to, że Jack poznała jego myśli, gdy Kalipso ich transportowała zapewne uwierzyłaby mu. Wiedziała jednak, że to co mówi jest jedynie unikiem, sprytnym, musiała mu to przyznać, ale unikiem. Zaśmiała się pod nosem i sama złapała za kubek herbaty upijając odrobinę nim ponownie się odezwała.
- Wiesz, że dla nas, obdarzonych to przestaje mieć znaczenie, w którymś momencie? Cielesność traci trochę na tajemnicy i przestaje być tabu. – odstawiała kubek z powrotem na stół. Napój był dla niej zdecydowanie za gorący – To tak jak z tym co zrobił David jeszcze na płycie lotniska. Chciał żebym wsiadła do samolotu, zastosował proste odwrócenie uwagi, czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Pewnie nie. – wzruszyła ramionami - Tak samo jest z nagością obdarzonych, to przestaje mieć znaczenie, gdy jest jedynie pewnym etapem w drodze do celu. Rozumiesz?
- Mhm… - ewidentnie zbiła go z tropu. Miał mocno skonfundowaną minę. W każdym razie odważył się wreszcie spojrzeć na nią. - Czyli będę musiał się do tego po prostu przyzwyczaić, tak? - zadał pytanie, ale raczej na kupienie sobie czasu na przemyślenie tego co ona powiedziała.
Uśmiechała się do niego i skinęła głową.
- No raczej nie masz wyjścia - zaśmiała się pod nosem i dodała, by Dean w końcu się uśmiechnął - pamiętaj, że ja Ciebie też widziałam nago - puściła mu oczko bardzo rozbawiona.
Dopiero po sekundzie załapał sens jej słów. I spalił buraka ponownie opuszczając głowę.
- Rzeczywiście, głupota z mojej strony - powiedział. Trudno było określić, co konkretnego miał teraz na myśli. Prawdopodobnie podsumował tym zarówno swoje zachowanie do tej pory, jak i myśli których przed nią nie chciał wyjawić.
- Wcale nie głupota. - machnęła dłonią - Po prostu to wszystko jest całkowicie nowe dla Ciebie. - wydawało się, że Dove chciała jeszcze coś powiedzieć, ale budynek się zatrząsł. Zdążyła podnieść kubek z herbatą i wyjrzała przez okno.
- Oho.. - Westchnęła i zaraz dodała bardziej do siebie, niż do Deana - Chyba czeka nas pogadanka. - jej wzrok uciekł w kierunku Eriki.
 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 06-02-2017 o 12:24.
Lunatyczka jest offline  
Stary 06-02-2017, 19:44   #48
 
Ravage's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwu
Było w chuj zimno. Nie pamiętała już takich zim. W RPA było o wiele cieplej.
A tu. Brud. Smród. Ubóstwo. Gdzieś niedaleko toczyła się wojna i wszyscy potrzebowali broni.

Ona stała tak jak stała, w ciepłej, acz trochę przykrótkiej kurtce i ciumkała wiśniowego lizaka. Zimny wiatr przeszywał ją na wskroś i rozwiewał blond włosy.
Była cierpliwa. Jeśli trzeba było poczekać, to będzie czekać tak długo ile trzeba. W pewnym momencie z daleka usłyszała warkot. Łatwo było się zorientować, że ktoś jedzie. Stali na zupełnym pustkowiu.
Inge popatrzyła na ludzi na stacji.
Wyjęła z ust lizaka i oblizała go łapczywie. Dobry był. Mało chemiczny w smaku.
Wyrzuciła go w zaspę śniegu, która przykrywała zeschłą trawę.
Siedziała do tej pory za drzewem, a te palaty nawet się nie zorientowały, że ktoś się kręci w okolicy.
Z auta wyszedł facet z walizką. Bardzo dobrze. Dziewczyna zaczęła się szybko rozbierać. Nie lubiła niszczyć ubrań, nawet jeśli potem mogła kupić sobie dokładnie takie same, lub więcej lepszych.
Gdy tylko ściągnęła z siebie ostatni łach przemieniła się.
Była gotowa do akcji i wszystko jedno czy ją zobaczyli.
Wyszła szybkim krokiem do grupy mężczyzn.
-Nikt nie strzela i nikt się nie rusza.-Wyrzuciła z siebie komendę, gdy tylko zauważyła ruch karabinów w jej stronę. -Oddychać możecie. Jeszcze.-Dodała z satysfakcją.
- Cyka blyat! - wyrwało się z ich gardeł jak na zawołanie. Lecz nic pozatym.
Ludzi jakby zamroziło w miejscu. Spoglądali się na siebie, ale żaden ani drgnął. Łączyło ich też przerażenie malujące się na każdej z twarzy.
Pokiwała głową.
-Który zna angielski? Ten, który zna angielski, niech się przyzna albo każę się wam poodstrzelać.-Mówiła oczywiście po angielsku. Ruskiego nie znała. Popatrzyła na wszystkich, dwoma parami czerwonych oczu. Była czujna. Lubiła swoją moc, ale nie przeceniała jej.
-Mam pytania i żądam odpowiedzi!
- Ja - odezwał się jeden z handlarzy. Stał na tyłach. Teraz zauważyła, że jako jedyny nie jest przestraszony. Przyglądał się jej z żywą ciekawością.
Odwróciła się natychmiast w jego stronę i przyjrzała mu się.
-Będziesz mówił.-Zadecydowała.-I tłumaczył. Przyjrzała mu się jeszcze chwilę.
Jej głos był metaliczny, szczekliwy i chroboczący, jakby mówiła przez zepsuty syntezator.
-Czemu nie jesteś zesrany jak tamci?-To było jej pierwsze pytanie. Nie podobał jej się ten gość. Zamieniła jedną rękę w broń. Jeśli trzeba będzie, to go po prostu odstrzeli.
- Strach nie zmieni mojej sytuacji - wzruszył ramionami. - Jeśli moja świeczka ma zgasnąć już dzisiaj, to nic na to nie poradzę.
-Już cię lubię słoneczko.Zamruczała.-Ten. Wskazała na gościa z walizką.- Kto to jest?
- Kasjer - nie odpowiedział od razu, musiał się chwilę zastanowić. Być może szukał odpowiedniego słowa po angielsku. - Koleś od kasy.
-To widzę, serdeńko.-Westchnęła ciężko.-Masz mówić zwięźle wszystko co wiesz. Gdzie jest Grinchenko? Jak dokładnie wygląda? Gdzie mieszka? Gdzie go znajdę? Ile ma ludzi? Gdzie prowadzi biznesy?Spojrzała na resztę, rozejrzała się dookoła. -Jak ten Wskazała rozmówcę-Nie wie, to mu mówicie. Ty im tłumaczysz moje pytania i tłumaczysz ich odpowiedzi.-Zwróciła się znów do rozmownego.
- Grinchenko przebywa w tej chwili na Ukrainie. Prowadzi takie transakcje jak ta. - oddychał ciężko. Rozkazy, które nałożyła na niego Inge działały wszystkie na raz i wyglądało na to, że siwy już mężczyzna męczył się próbując je wszystkie na raz wykonać. - Mieszka w Rosji, pod Sankt Petersburgiem, nie wiem ilu ma ludzi… Dużo… Trudno zliczyć... - pomimo chłodu krople potu wystąpiły mu na czoło.
-Odpocznij. Powoli.- Machnęła ręką, jakby dając znać, żeby się nie przemęczał.
Nawet go polubiła. Był przydatny. Postanowiła, że zabije go na końcu.
- Spasiba… - odparł, ciężko dysząc. Zgiął się wpół i oparł dłonie na kolanach.
Dała mu chwilę na odpoczynek. Czasem się zapominała. Ale kiedyś będzie musiała sprawdzić, czy za dużo rozkazów na raz nie powoduje wybuchu czaszki.
-Wszyscy stoją prosto i na baczność- Aż tak go nie polubiła. Nie zamierzała mu ułatwiać. Wyprostował się razem z pozostałymi, choć tak naprawdę ledwo stał.
-Chcę adres. Kto jest jego drugą ręką? Gdzie go najczęściej można spotkać? -
Zaczynała się irytować. Nie lubiła stać na jakimś wygonie, w chuj daleko i dyskutować o dupie maryni. Chciała konkrety. Jeśli nie zdobędzie konkretów, zrobi się zła.
Nie mogła nie wygrać z bratem. Bratu należało udowodnić przez duże “u”, że racja zawsze leży po jej stronie. Grinchenkę należało zabić i wszystkim jemu podobnym udowodnić, że tylko jej firma jest w stanie zapewnić odpowiedni towar. Bezpiecznie, szybko i bezproblemowo. Nie jakiś pijany i śmierdzący rusek, który potem jeździ do Egiptu albo na Lazurowe Wybrzeże i robi wiochę wszystkim obecnym w kurorcie.
 

Ostatnio edytowane przez Ravage : 06-02-2017 o 19:58.
Ravage jest offline  
Stary 06-02-2017, 21:04   #49
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Im dalej na północ, tym zima była bardziej wyraźna. To, że jej pasażerowie siedzieli cicho i nie wiercili się, umożliwiło Kalipso ochłonąć po całym tym zajściu. I choć raz po raz Erika zaciskała i rozprostowywała lewą dłoń to sam lot przebiegał bez problemów, czy choćby najmniejszego znaku, by ta czynność jakkolwiek męczyła Obdarzoną. Dove nawet zauważyła, że lot działał zbawiennie na nerwy ich "piątki".

Erika przez cały ten czas, nawet już po wylądowaniu, zachodziła w głowę skąd zamachowiec znalazł się na pokładzie ich samolotu i co do cholery robili w Kanadzie. Szybkie wyliczenia jakie poczyniła Obdarzona w głowie jasno mówiły gdzie po takim czasie lotu powinni byli się znaleźć. Potrzebowała jednak mapy, żeby ocenić od jak dawna lot przebiegał po zmienionej trasie.
"Ale jakim cudem mogło się to stać teraz, z tym samolotem..." te pytania zaprzątały jej głowę na tyle, by przestać zwracać uwagę na Jack i Deana.
Kalipso widząc pod sobą jąkającego się człowieczka schyliła głowę. Skinęła nią i przemieniła się, gdy ten tylko skończył swoją wypowiedź. Korzystając z szoku w jakim było jej ciało, szybko złapała za koc i nie przejmując się zawstydzoną miną kanadyjczyka, owinęła materiałem swoje nagie ciało. Po jej skupionej minie i sprawności z jaką wykonywała kolejne czynności, łatwo było poznać, że dla niej nie pierwszy raz tego typu sytuacja miała miejsce.

***

W cieple ogrzewanego elektrycznym piecykiem pomieszczenia, odziana w podstawowy strój jaki można było dostać, Erika kręciła się po pokoju. Włosy związane miała gumką, ciasno z tyłu głowy tak, że na twarz opadało jej tylko kilka luźnych kosmyków. Kobieta nawet na chwilę nie przysiadła, nie licząc momentu, gdy ubierała na siebie bieliznę i spodnie. Chodziła od ściany do ściany, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. W końcu, po rozmowie z przedstawicielką lokalnego SPdO, dostała telefon i zaraz po wybraniu numeru połączyła się ze sztabem w Chicago.

A wieści jakie stamtąd do niej doszły były bardzo złe. Co gorsza nawet nie mogła ruszyć na poszukiwania wraku.
“Mazzentrop”. To nazwisko przekreślało jakiekolwiek szanse na zorganizowanie pomocy. Elliot jeśli przeżył, to był teraz zdany na siebie i łaskę Mroku. Całe jego szczęście w tym nieszczęściu to właśnie kolor jego kryształu.
Lecz wszystkiemu była winna właśnie ona. W końcu to Erika zabrała chłopaka z Wielkiej Brytanii. Chciała go ochronić przed biurokracją, ośrodkiem opiekuńczym… I poprowadziła go prosto w najgorsze co mogło chłopaka spotkać. Choć po sobie tego Lorencz nie pokazywała to w środku była wściekła. Na siebie, na Chicago, na wszystko co było po kolei a co złożyło się na ten niefortunny zbieg wydarzeń.
“Powinnam była sprawdzić kokpit!” złościła się na siebie, bo z informacji jakie miała wychodziło, że chłopak połączył się jeszcze z wieżą lotów. Powiedział, że piloci są martwi.

Erika była bardziej niż pewna, że gdyby nie Dean to wszystko skończyłoby się dużo gorzej. Oczami wyobraźni Lorencz widziała, jak ich wszystkich porywają. Mrok natomiast był organizacją, która w przeciwieństwie do Światła, nie lubiła jasnych kryształów. Czyli ona i Dove byłyby zapewne do odstrzału, a White wraz z Deanem dostąpili by “zaszczytu” uzyskania możliwości dołączenia do jedynej słusznej organizacji jaką był Mrok.
Obdarzona pokonywała kolejne kilometry po sali, nerwowo rozcierając sobie lewe ramię.
“To nie powinno było mieć miejsca” kręciła głową. Samolot jak i załoga były ze sprawdzonego i zaufanego źródła.
- Do cholery, bezpieczniej się już nie da! - przeklęła w swym rodzimym języku. Osobiście znała właściciela i wiedziała, że nie dopuściłby do takiego zaniedbania.

***

Pojawienie się dwóch znajomych sylwetek wcale nie poprawiło humoru Erice. Przybiło ją to jeszcze bardziej, bo doskonale wiedziała, że nawet w takiej sile nie mieli szans mierzyć się z tym, który był podejrzany o porwanie samolotu, a przecież miał on też wielu swoich popleczników. Ruszenie na ratunek chłopakowi było czystym samobójstwem i proszeniem się o anihilowanie tej względnej równowagi sił jaką miało Światło i Mrok między sobą.

Vidor dość opowiedział jej o Mazzentropie by nie chcieć nigdy spotkać go na własnej drodze. O gorszego skurwysyna trudno było na tym świecie. A to był wyczyn.

Bez zwlekania Lorencz wyszła na lądowisko by spotkać się ze Smaugiem i Susanoo. Zmierzając do wyjścia z budynku spojrzała na Deana i Dove. Jack już jej się przyglądała, więc Erika ograniczyła się tylko do gestu ręką, wskazującego by poszli za nią.
- Najpierw Desolator, teraz to. Chujowy początek, pieprzonego nowego roku - mruknęła do siebie po węgiersku zirytowana Obdarzona.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 07-02-2017, 21:32   #50
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Lostnisko w Churchill:

[MEDIA]http://szkolameskiegostylu.pl/blog/wp-content/uploads/2014/12/winter.jpg[/MEDIA]

Gdy znaleźli się na zewnątrz poczuli przemożną ochotę ściągnąć kurtki, które założyli. Smaug podniósł temperaturę okolicy do dobrych dwudziestu kilku stopni Celsjusza.
Dean wyszedł razem z kobietami, ale trzymał się kilka metrów z tyłu.
Susanoo złożył dłonie na wysokości piersi i machnął nimi na boki. Nagle zrobiło się cicho. Była to tak nienaturalna cisza, że w usłyszeli dzwonienie w uszach.
- Teraz możemy swobodnie rozmawiać - odezwał się Alex. Jego głos w postaci zbroi przypominał grzmot wodospadu. W tej absolutnej ciszy brzmiał strasznie. Wszak ta z jego mocy była bardzo przydatna. W połączeniu z podniesiem mgły, wręcz zabójcza. - Jakieś szczegóły tego ataku? O co napastnikowi mogło chodzić? Dove? - zwrócił się do rudej. Oczywiście wiedział o jej bazowej mocy i dlatego ją o to pytał.
Erika również powiodła wzrokiem ku kobiecie, a mina jaką miała wskazywała że wyczekuje odpowiedzi na pytanie olbrzyma, a nie wyjaśnienia o co chodzi.
Na chwilę wzrok Jack uciekł ku Kalipso. Dziewczyna przygryzła nerwowo wargę nim się odezwała.
- Mężczyzna miał najprawdopodobniej jeden cel. - odwróciła się w kierunku Eriki, a uczucia, malujące się, na jej twarzy były ciężkie do określenia - eliminacja Czarnej Wdowy.
- Że kogo? - Susanoo był zaskoczony.
- Pewnie nazywają tak Erikę - wtrącił się Smaug.
- Ale dlaczego? Przecież ona Vidora... ach, ok - dopiero po chwili załapał. - Ech, co za debile - pokręcił głową. - W każdym razie, dobra robota - zwrócił się do Dove. - Coś więcej możesz do tego dodać Erika? - zapytał blondynkę.

Lorencz zacisnęła pięści. Ale po jej twarzy nie dało się ocenić co teraz myślała. Za to jej spojrzenie, które teraz miała skierowane na Susanoo było zimne.
- Przemieńcie się do cholery, nie będę się drzeć na tym mrozie - po tych słowach odwróciła się na pięcie i ruszyła do budynku.
- Przecież nie ma mrozu - Alex znowu nie ogarnął.
- Nie o to chodzi kretynie… - Smaug westchnął. - Erika zostań. Czas nas goni. Marco przejebał mocno w Buenos Aires…
- W rzeczy samej… - potwierdził powiernik żywiołu wody. - Zabieramy tam pannę Dove. Ty masz odwieźć pana McWolfa do Europy. Biały ruszy tam swój tyłek.
Erika dopiero na wspomnienie o Szefie zatrzymała się i w milczeniu spojrzała raz na Smauga, raz na Alexa.
- Zaraz, co?! - Dove popatrywała na piątki, które ją otaczały i chyba wszystkich ich nieźle pogrzało, co biorąc pod uwagę temperaturę wytwarzaną przez Samuga nie było taką złą teorią.
- McWolf jest pod moją opieką i być może wypadałoby Deana zapytać o zdanie, z kim woli gdzieś jechać. Nie jest zabawką, którą można przerzucać z rąk do rąk - dopiero co, jakiś zamachowiec nie wykończył ich wszystkich, bo chciał dopaść Kalipso, a oni teraz chcieli przekazać Deana pod jej opiekę. Jack wyglądała na rozwścieczoną i zaróżowione policzki wcale nie musiały być oznaką zgrzania się.
- Chyba, że to oficjalny rozkaz - Dodała znacznie ciszej i spuściła spojrzenie na swoje buty.
- Wszystko mi jedno - stwierdziła Lorencz kręcąc głową i dodała coś jeszcze, ale już w tym swoim dziwnym języku.
Susanoo spojrzał na Smauga w niemym pytaniu, na które ten skinął głową. Następnie przeniósł wzrok kolejno na Erikę, Jack i Deana.
- To jest rozkaz. Przykro mi - naprawdę tak się czuł. - Jednak to nie wszystko. Ze względów bezpieczeństwa, oficjalnie Dean McWolf zginął w tej katastrofie lotniczej. Podróż do Europy odbędziesz na fałszywym paszporcie. W Montrealu już czekają na ciebie dokumenty. Powinnaś ruszać tam od razu Erika - rzekł poważnym tonem.
- Jasne - odparła Lorencz wyzutym z emocji głosem i odwróciła się. Spojrzała na Deana. - Chodź, weźmiemy ubranie na zmianę, żeby nie sterczeć jak tu i lecimy - powiedziała i ruszyła przodem do budynku.

Chłopak zastygł na chwilę, patrząc na Jack, która po słowach Eriki odwróciła się w jego kierunku i posłała mu uśmiech. Dziewczyna podeszła do dwójki i bez uprzedzenie przytuliła chłopaka. Chyba na pożegnanie, lub by dodać mu otuchy, a może ze wszystkich tych i kilku innych powodów na raz.
- Erika nie gryzie - bardzo cicho i zaśmiała się pod nosem, po chwili jednak spoważniała - Mam być dalej z Ciebie dumna, jak już jestem, kapisz?
Dean był w szoku, do czego miał zresztą pełne prawo. Właśnie dowiedział się, że oficjalnie był martwy, a jakby tego było mało, obiekt jego cichych westchnień dał mu całkiem spore nadzieje i do tego przytulił. Dlatego ledwo co się poruszył i położył rękę na plecach Dove.
Przez chwilę wpatrywał się w Jack by w końcu westchnąć i odpowiedzieć:
- Tak się już nie mówi... Teraz popularne jest "czaisz" - uśmiechnął się lekko do Jack. Wrócił mu animusz. - Będę pilnował Kalipso, żeby nic się jej nie stało - zwrócił się do przybyłej dwójki Obdarzonych.
Jack zaśmiała się jeszcze raz i odsunęła od Deana odwracając do Smauga i Susanoo.
- Spoko - Susanoo wyprostował się. - To zbieramy się.
- Moment - wtrącił się Smaug. - Myślę, że powinieneś jednak wrócić do Chicago. Jak oni się zorientują, że żaden z nas tam nie został, to mogą być z tego nieprzyjemności.

Lorencz zatrzymała się, skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na Deana.
- Taka prawda. Gdyby nie reakcja tego chłopaka to byłoby po nas - stwierdziła poważnym tonem głosu. - Przynajmniej po mnie i Jack.
- Nigdy ci tego młody nie zapomnimy - zapewnił Alex. - Ale moment! Dlaczego to ja mam wracać do niańczenia wojskowych, a ty lecisz sobie do Chille? - oburzony odwrócił się w kierunku Jacka.
- Bo ja sobie z Marco dam radę - ten skrzyżował ręce na piersi.
Szwed na te słowa nadął się, a Vellanhauer pokręcił głową.
- Erika ty mu to wytłumacz, bo mi już cierpliwości brakuje.
- Będziesz przeszkadzał. Tak samo jak my dwoje jesteśmy bezużyteczni przeciw Mazzentropowi, a Jack sam sobie by z nim nie poradził - odparła blondynka posyłając Alexowi zbolałe spojrzenie.
- Ale to po co, ja tam jestem w takim wypadku? Co ja, jestem mu w stanie zrobić? - Jack wyraźnie nie rozumiała całej sytuacji i była skonfudowana, bo skoro Smaug nie potrzebuje Alexa, to na cholerę mu Dove.
- Jesteś nadzieją Marco na to, że Jack nie będzie musiał go sponiewierać - mruknął. Widać było, że argument Eriki był bardzo celny.
- Chcecie żebym mu, kimkolwiek jest ten Marco, weszła do głowy? - ruda zmarszczyła brwi i ewidentnie nie wyglądała na zadowoloną.
- Nie Dove, jesteś psychologiem. Masz go przekonać słownie - westchnęła Erika. - Pięknie - spojrzała w niebo i pokręciła głową - wystarczył jeden dzień ze mną i już się nam nasza idealistka popsuła.
Jack zacisnęła usta i odwróciła się w kierunku Kalipso
- Wolałam się upewnić Eriko. Ostatnio dużo się od nas, od wszystkich nas, wymaga i wyobraź sobie, że wcale nie chciałabym tego robić. - pokręciła głową i wsunęła dłonie do kieszeni burej, kurtki, które dostali. Piegi zniknęły pod warstwą różu.
- Świetnie. To wyobraź sobie, że ja od tygodnia powinnam być na urlopie. W końcu zobaczyć się z synem, którego nie widziałam od czterech miesięcy, bo najpierw dwóch debili demolowało dzielnicę Londynu, a później inny kretyn z Mroku zdecydował o zdewastowaniu całego pieprzonego centrum Chicago - odparła jej Lorencz podchodząc bliżej Jack, patrząc jej prosto w oczy. - Lepiej przyzwyczaj się do tego, że głównie robisz nie to co "chciałabyś". Będzie ci łatwiej w życiu - stwierdziła na koniec oschle po czym uniosła spojrzenie na Smauga. - Życzę ci cierpliwości, bo ta tu jest cholernie pyskata - powiedziała w tonie przestrogi do Obdarzonego.

Dziewczyna patrzyła na Erikę zupełnie zbita z tropu, nie spodziewała się takiego wybuchu z jej strony. Spuściła tylko wzrok i pokręciła głową, nie miała ochoty na kłótnie, w zasadzie unikała konfliktów jak ognia. Miała wrażenie, że Erika zapomniała, iż Jack mieszkała w Chicago i ruda w przeciwieństwie do Kalipso nie miała już gdzie wrócić, jej dom był gdzieś pod gruzami. Uśmiechnęła się wymuszenie i bardzo cicho stwierdziła.
- Rozumiem.
- Yyy... - Alex chyba się trochę zestresował ostrym komentarzem Eriki, co wyglądało przekomicznie w wykonaniu siedemnastometrowego kolosa. - To może by tak...
- Zbierajmy się - przerwał to Jack. - Naprawdę zaczyna gonić nas czas. Dove, proszę o przemianę i lecimy. Musimy dotrzeć do Marco, zanim zrobi to gniew opinii publicznej - był zupełnie poważny.
Dove tylko skinęła głową i po chwili u jej stróp leżały rozerwane podczas przemiany ubrania. W formie zbroi podeszła i stanęła obok Smauga. Ten chwycił ją pod pachy, rzucił w kierunku reszty krótkie:
- Do zobaczenia - i wystartował.

Jack była milcząca i kurczowo trzymała się Smauga, bo kiedy już straciła z oczu lotnisko i emocje, po tym co Erika jej powiedziała opadły, przypomniała sobie, że jest w powietrzu. Znowu. Co prawda będąc podtrzymywaną przez Smauga czuła się o wiele pewniej niż w samolocie, ale jednak strach spojrzał jej w turkusowe oczy. Dlatego by nie myśleć o tym zadała pierwsze pytanie jakie przyszło jej do głowy.
- Co właściwie zrobił ten Marco?
 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 07-02-2017 o 21:52.
Lunatyczka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172