Pieprzony grubas zabarykadował się w samochodzie i jej zwiał. Psuja nie zdążyła się dobrze wkurwić gdy rozległ się huk zgniatanej karoserii. Ha! A jednak sprawiedliwość istnieje!
Wilczyca wmieszała się w tłum i chwilę przyglądała się obrotowi sprawy. Grubas był w nie najlepszej kondycji. Ludzie pomagali wyciągnąć go z wozu, ktoś dzwonił po karetkę. Nie będzie już z niego pożytku. Nie bez zwracania na siebie uwagi.
Psuja zawsze starała się szukać pozytywów a do tych należała bez dwóch zdań poluzowana ochrona wokół klubu Riviera. Obróciła się na pięcie i czmychnęła przez niestrzeżone drzwi.
Kto by pomyślał, że o tej porze będzie tu tylu bywalców. Czy ci ludzie nie mają innych zajęć jak gapienie się na wypięte tyłki tancerek go go?
Psuja nasunęła kaptur na czoło. Wybrała najmniejszy stolik w najbardziej zaciemnionym rogu sali. Nie pozostała jednak niezauważona bo szybko dosiadła się do niej skąpo ubrana panienka.
- Postawisz mi drinka? - zagaiła.
Psuja pokazała barmanowi na migi, że chce jeszcze raz to samo. Z lekką zazdrością zanurkowała wzrokiem pomiędzy różowe koronki gorsetu. Z czego są zrobione jej cycki, z gumy balonowej?
- Jak się kręci biznes? - Psuja upiła kilka łyków kolorowego drinka.
Żołądek zaburczał gniewnie dając znać, że jest pusty stanowczo zbyt długo a ona teraz zalewa go procentami. Złapie fazę nim dobije do dna szklanki.
Laska okazała się na szczęście, gadułą. Nie narzekała na pracę, zarobki ani niedobór klientów. Kolesi z telefonu Andie nie kojarzyła, poza
Czekoladką – jak w myślach Psuja nazywała eleganckiego, obciętego na pałę Murzyna.
- On tu bywa – potwierdziła. - Kręci się od czasu do czasu na zapleczu. Musisz zapytać Louise.
- Gdzie znajdę tą Louise?
- Na zapleczu – wylakierowany paluszek wskazał zamknięte drzwi, przy których warował ochroniarz.
- Po co do niej przychodzi?
- Nie wiem. Ale zawsze po jego wizytach Louise jest przybita. Żal mi jej bo to taka ciepła osoba.
- Bywają tu Indianki? - Psuja zmieniła temat.
- Nie. Ale Indianie owszem.
- Amatorzy nastoletnich wdzięków?
- Niemile widziani.
W tym czasie od strony zaplecza do klubu wszedł
przysadzisty facet z wytrzeszczem gał.
- Ogarnij się Louis! - krzyknął na odchodnym by dodać do któregoś z barmanów. - Pieprzona ciota.
Psuja podziękowała dziewczynie za pomoc. Dopiła duszkiem swojego drinka i poszła do żeńskiego kibla. Upewniła się, że jest tam sama i przeprawiła się przez bramę lustra na drugą stronę.
Umbra pokazała prawdziwą naturę tego miejsca. Rozpusta i zepsucie odbijały się w każdym fragmencie zdewastowanych ścian, w popękanym suficie, okruchach szkła i gruzu chrzęszczącym pod butami. Pod fasadą różowych neonów krył się żal, wyrzuty sumienia i nieszczęście.
Psuja minęła drzwi na zaplecze, po tej stronie były postarzoną kopią tych właściwych, tyle, że wisiały na jednym z zawiasów. Pchnęła je i zagłębiła się w ciemnym korytarzu. Nie była w tym miejscu sama. Dostrzegła cień osoby, a właściwie jej odbicie w Umbrze. To był Garou. Zdeformowany brzydal. Metys.
Opuściła Umbrę po przeciwnej stronie i skierowała się prosto do niego. Facet miał ciemny kolor skóry, gorset i perukę choć nawet dziecko nie nabrało by się, że to kobieta. Jak się okazało, była to tajemnicza Louise, tudzież Louis-ciota. Psuja grzecznie została jednak przy formie żeńskiej. Przedstawiła się i zapytała o Czekoladkę ze zdjęcia.
- Znam go – potwierdziła Louise. Czy też Louis. - Dlaczego go szukasz?
- Bo to ma związek z chorobami roślin i zwierząt w tutejszych lasach. Chcę mu zadać parę pytań.
- Złamałaś Litanię – Lousie pogroził/a jej jak rozczarowana staruszka, której nie pomogła przejść przez pasy. - Nie jesteś tu oficjalnie. Nie przedstawiłaś się starszym.
- Taaaak, ja.... - Psuja nadymała policzki. Trudno było znaleźć jej usprawiedliwienie. Miała swoje powody, ale nie zamierzała zdradzać ich Lousie. - Po prostu ciągle coś się dzieje i odkładam to na później.
- Młoda damo, będziesz miała kłopoty.
Nikt od dawna nie nazywał Psuji damą.
- Zrobię to! Pojawię się w caernie jeszcze dzisiaj – próbowała się wybronić.
- Doskonale. Bo właśnie tam znajdziesz mężczyznę, którego poszukujesz.
Fanta-kurwa-stycznie... To tyle z kłamania, że tam pójdzie. Teraz będzie musiała podjąć ryzyko.
Louise wytłumaczyła jej drogę do Agatowego Wzgórza, gdzie mieściła się siedziba miejscowego szczepu. Nie pozostawało nic innego jak się pożegnać i ulotnić.
Cholerny caern... Niech będzie i tak.
Wyjęła z kieszeni kartkę z numerem doktorka. Wybrała go na komórce. Zapyta jeszcze o kondycję Andy. Może jest jakiś postęp w sprawie?