09-02-2017, 11:56 | #41 |
Reputacja: 1 | Pieprzony grubas zabarykadował się w samochodzie i jej zwiał. Psuja nie zdążyła się dobrze wkurwić gdy rozległ się huk zgniatanej karoserii. Ha! A jednak sprawiedliwość istnieje! Wilczyca wmieszała się w tłum i chwilę przyglądała się obrotowi sprawy. Grubas był w nie najlepszej kondycji. Ludzie pomagali wyciągnąć go z wozu, ktoś dzwonił po karetkę. Nie będzie już z niego pożytku. Nie bez zwracania na siebie uwagi. Psuja zawsze starała się szukać pozytywów a do tych należała bez dwóch zdań poluzowana ochrona wokół klubu Riviera. Obróciła się na pięcie i czmychnęła przez niestrzeżone drzwi. Kto by pomyślał, że o tej porze będzie tu tylu bywalców. Czy ci ludzie nie mają innych zajęć jak gapienie się na wypięte tyłki tancerek go go? Psuja nasunęła kaptur na czoło. Wybrała najmniejszy stolik w najbardziej zaciemnionym rogu sali. Nie pozostała jednak niezauważona bo szybko dosiadła się do niej skąpo ubrana panienka. - Postawisz mi drinka? - zagaiła. Psuja pokazała barmanowi na migi, że chce jeszcze raz to samo. Z lekką zazdrością zanurkowała wzrokiem pomiędzy różowe koronki gorsetu. Z czego są zrobione jej cycki, z gumy balonowej? - Jak się kręci biznes? - Psuja upiła kilka łyków kolorowego drinka. Żołądek zaburczał gniewnie dając znać, że jest pusty stanowczo zbyt długo a ona teraz zalewa go procentami. Złapie fazę nim dobije do dna szklanki. Laska okazała się na szczęście, gadułą. Nie narzekała na pracę, zarobki ani niedobór klientów. Kolesi z telefonu Andie nie kojarzyła, poza Czekoladką – jak w myślach Psuja nazywała eleganckiego, obciętego na pałę Murzyna. - On tu bywa – potwierdziła. - Kręci się od czasu do czasu na zapleczu. Musisz zapytać Louise. - Gdzie znajdę tą Louise? - Na zapleczu – wylakierowany paluszek wskazał zamknięte drzwi, przy których warował ochroniarz. - Po co do niej przychodzi? - Nie wiem. Ale zawsze po jego wizytach Louise jest przybita. Żal mi jej bo to taka ciepła osoba. - Bywają tu Indianki? - Psuja zmieniła temat. - Nie. Ale Indianie owszem. - Amatorzy nastoletnich wdzięków? - Niemile widziani. W tym czasie od strony zaplecza do klubu wszedł przysadzisty facet z wytrzeszczem gał. - Ogarnij się Louis! - krzyknął na odchodnym by dodać do któregoś z barmanów. - Pieprzona ciota. Psuja podziękowała dziewczynie za pomoc. Dopiła duszkiem swojego drinka i poszła do żeńskiego kibla. Upewniła się, że jest tam sama i przeprawiła się przez bramę lustra na drugą stronę. Umbra pokazała prawdziwą naturę tego miejsca. Rozpusta i zepsucie odbijały się w każdym fragmencie zdewastowanych ścian, w popękanym suficie, okruchach szkła i gruzu chrzęszczącym pod butami. Pod fasadą różowych neonów krył się żal, wyrzuty sumienia i nieszczęście. Psuja minęła drzwi na zaplecze, po tej stronie były postarzoną kopią tych właściwych, tyle, że wisiały na jednym z zawiasów. Pchnęła je i zagłębiła się w ciemnym korytarzu. Nie była w tym miejscu sama. Dostrzegła cień osoby, a właściwie jej odbicie w Umbrze. To był Garou. Zdeformowany brzydal. Metys. Opuściła Umbrę po przeciwnej stronie i skierowała się prosto do niego. Facet miał ciemny kolor skóry, gorset i perukę choć nawet dziecko nie nabrało by się, że to kobieta. Jak się okazało, była to tajemnicza Louise, tudzież Louis-ciota. Psuja grzecznie została jednak przy formie żeńskiej. Przedstawiła się i zapytała o Czekoladkę ze zdjęcia. - Znam go – potwierdziła Louise. Czy też Louis. - Dlaczego go szukasz? - Bo to ma związek z chorobami roślin i zwierząt w tutejszych lasach. Chcę mu zadać parę pytań. - Złamałaś Litanię – Lousie pogroził/a jej jak rozczarowana staruszka, której nie pomogła przejść przez pasy. - Nie jesteś tu oficjalnie. Nie przedstawiłaś się starszym. - Taaaak, ja.... - Psuja nadymała policzki. Trudno było znaleźć jej usprawiedliwienie. Miała swoje powody, ale nie zamierzała zdradzać ich Lousie. - Po prostu ciągle coś się dzieje i odkładam to na później. - Młoda damo, będziesz miała kłopoty. Nikt od dawna nie nazywał Psuji damą. - Zrobię to! Pojawię się w caernie jeszcze dzisiaj – próbowała się wybronić. - Doskonale. Bo właśnie tam znajdziesz mężczyznę, którego poszukujesz. Fanta-kurwa-stycznie... To tyle z kłamania, że tam pójdzie. Teraz będzie musiała podjąć ryzyko. Louise wytłumaczyła jej drogę do Agatowego Wzgórza, gdzie mieściła się siedziba miejscowego szczepu. Nie pozostawało nic innego jak się pożegnać i ulotnić. Cholerny caern... Niech będzie i tak. Wyjęła z kieszeni kartkę z numerem doktorka. Wybrała go na komórce. Zapyta jeszcze o kondycję Andy. Może jest jakiś postęp w sprawie? Ostatnio edytowane przez liliel : 09-02-2017 o 12:14. |
10-02-2017, 15:04 | #42 |
Reputacja: 1 | Matthias spojrzał na Bryzę, wracając do swojej ludzkiej postaci. Pokręcił głową i warknął pod nosem, strzelając kłykciami. - Idę. Ty obserwuj. Miał dość krycia się po krzakach. Ruszył truchtem w stronę wypadku, nasuwając na twarz kaptur. - Czekaj. - Chwyciła go za rękawa w ostatniej chwili. - Macie tam już kogoś. - Wskazała na drobną, kobiecą postać starającą się wmieszać w tłum gapiów. Zmrużył oczy, patrząc na nią. - No i? Czego nie zobaczysz samemu tego zwykle się nie dowiesz. Jak mnie nawet rozpozna, to z tego, że mu obiłem ryja. Kierowca, którego śledzili jakoś sam zdołał wydostać się z auta. Twarz miał zakrwawioną, przez co mniej rzucały się w oczy wcześniejsze siniaki. Odepchnął z całej siły usiłującego mu pomóc mężczyznę i ruszył do auta, które spowodowało wypadek. Klął przy tym na czym świat stoi i obrażał żonę, matkę, córkę i wszelakie kobiety z rodziny człowieka, który spowodował wypadek. Obiekt obserwacji chwycił za klamkę drugiego samochodu chcąc otworzyć drzwi. Te jednak ani drgnęły. Spowodowało to jeszcze większą frustrację u kapusia, którego obserwowały dwa wilkołaki. Frustracja przelała się na jeszcze większą liczbę wulgaryzmów. Grant nie doczekawszy się odpowiedzi dlaczego ma dłużej czekać, ruszył w ich kierunku, nasuwając kaptur na głowę. Korzystając z zamieszania miał zamiar najpierw zerknąć do pozostawionego samopas samochodowi kapusia. Może zostawił coś ciekawego w środku? Zebrany tłum zainteresowany był wypadkiem i tym co robił jeden z poszkodowanych w nim. Sprawca pozostawał w swoim pojeździe zupełnie nie reagując na słowne zaczepki czy inne nawoływania. Nikt zatem nie zwrócił uwagi na kręcącego się koło drugiego pojazdu mężczyzny. Grant nie miał problemu z otworzeniem drzwi od strony pasażera. Na siedzeniu leżała płyta CD. Złotawy krążek w przezroczystym, plastikowym opakowaniu podpisany czerwonym markerem - wczorajsza data i nazwa pubu Leona. Po za tym w samochodzie panował okropny bałagan. Puste opakowania po kawie i jedzeniu z przydrożnych barów mieszały się z jakimiś papierami. Spod siedzenia pasażera wystawała też koperta, a z niej wystawały banknoty z podobizną Franklina. Grant zwinął płytę szybkim ruchem, olewając pieniądze. Szybko oddalił się w stronę największego zgrupowania ludzi, uważnie obserwując całe zajście. Zachowanie sprawcy było dziwne. Normalnie Matthias zareagowałby i poszedł do niego, teraz stłumił ten odruch, próbując być cierpliwym. Pokazanie się nie należało do najlepszych pomysłów po tym jak zabrał płytę. Któryś z ochroniarzy odciągnął nabuzowanego mężczyznę od samochodu. Drugi z nich usiłował się dostać do środka starając się przy tym zwrócić na siebie uwagę uwięzionego w środku człowieka. Bezskutecznie. Kapuś starała się wyrwać, ale skutecznie został położony na ziemi. - Wezwij karetkę Lex. - Odezwał się ten obezwładniający. Matthias znał go z widzenia. Cole. Duży, łysy typ z pokaźnym wąsem. - Jeszcze nam tego brakowało. - Mruknął Lex, ale posłusznie wykonał polecenie. Szybko i bez zbędnych formalności wezwał pomoc. - Już, rozejść się. - Polecił Cole cały czas przyciskając do ziemni szamoczącego się i bluzgającego mężczyznę. - A ty spokój. - Polecił mu. Zgromadzeni mężczyźni zaczęli powoli wracać do swoich spraw. Grant uznał, że sam też nie ma co tu już szukać. Kapuś nie próbował dopuścić się morderstwa, ale ucierpiał i znając życie, minie następnych kilka godzin zanim trafi do miejsca, gdzie obecnie mieszkał. Wrócił do Bryzy. - Czekamy? - zapytał jej. - Jak go gliny zgarną do spisywania zeznań to nic tu po nas. Jak nie to może zaprowadzi nas do siebie. - Myślałam, że pójdziemy porozmawiać z dziewczyną od was. Była przecież bliżej. Grant skrzywił się. Wkurzały go te "od was" i "od nas". - Możemy gadać, ale co to da? Zwłaszcza, że nie wiem o kim mówisz. Pójdziemy za kapusiem. Gliny i karetka wreszcie się pojawiły, zamykając całe zbiorowisko. Interesujący ich cel zabrali ze sobą, ale Grant postanowił nie odpuścić i pójść za nimi na posterunek. Potem, jak uda się zlokalizować mieszkanie kapusia lub czas czekania okaże się nie do zniesienia, zamierzał wrócić do miejsca, gdzie będzie mógł przejrzeć zawartość płyty. Razem z Bryzą, może będzie miała lepsze oko niż on. Lub z Merlinem, bo Grant ciągle do swojego mieszkania wracać nie zamierzał. |
18-02-2017, 23:39 | #43 |
Reputacja: 1 | Magia. Słowo to dziwnie mu się kojarzyło. Z jednej strony wzbudzało w sercu ciepło. Niemal żar. Jak coś co przypomina dzieciństwo w dobrym jego znaczeniu i jako takie już na zawsze budzić będzie sentyment. Przypominało mu kim jest i zawsze będzie. Z drugiej była czymś co ostatnimi laty męczyło Jerrego. Jak wałkowana na okrągło zdarta już i niepasująca do niczego winylowa płyta. Tandetnie opakowane rytuały, których data przydatności do spożycia dawno temu minęła. Dwa wilki. Właśnie tak z tą magia było. Teraz Kineks nakarmiła tego pierwszego. Tego, którego widok uspokajał melodyjnie i niepowtarzalnie. A on trzymając w ręku aktówkę z pokserowanymi raportami przypomniał sobie, że tak niewiele cholera potrzeba, żeby każdy dzień miał takie chwile. Wrzask Andie o dziwo nie przerwał tego. Obca dziewczyna, tym bardziej w swoim stanie, w tym domu była dużym zaburzeniem, ale zamiast strachu Jerry poczuł ulgę. Obudziła się. I była na tyle silna by wstać. Nic jej nie będzie. Ale musi się szybko uspokoić. Kineks pierwsza dopadła do dziewczyny i uklęknęła przy niej, a Jerry szybko wziął pilota i wyłączył telewizor po czym również podszedł do Andie. - W porządku Andie. To nie on. - powtórzyła uspokajająco Kineks ujmując ją za dłonie - To nie on. Jerry również uklęknął i powoli wyciągnął do niej dłoń kładąc ją na zimnym, spoconym czole dziewczyny. Przymknął oczy przywołując otrzymany chwilę temu od Kineks nadal żywy spokój ducha i udzielając go dziewczynie. Wszystko jest dobrze. Nie jesteś sama. Wszystko dobrze. Dziewczyna dała się uspokoić. Odprowadzić do łóżka. - Ale ja muszę do niego zadzwonić. - Nalegała cały czas. - Gdzie mój telefon? - Jeśli nie masz go przy sobie to mógł zostać u ciebie w domu - odpowiedział Jerry. - Przyniesiono cię do nas w ciężkim stanie. Właściwie to... - Kineks wyraźnie chciała dodać, że Andie ma szczęście, że żyje. Powstrzymała się jednak. - powinnaś teraz odpocząć. Przyniosę ci coś do picia i zjedzenia. Indiańskim zwyczajem opuściła spojrzenie i wyszła zostawiając dziewczynę z Jerrym. Ten przez chwilę jakby zastanawiał się jak zacząć rozmowę, po czym odezwał się. - Jestem Jeremiah Ellsworth. Pracuję jako doktor w rezerwacie. Dziewczyna mogła to wiedzieć, ale formalnie się sobie nie przedstawili. A Jerry lubił sprawy po kolei załatwiać. - Miałaś objawy przedawkowania lekarstw, które doprowadziły ciało do stanu, w którym zagrożone było twoje życie. Czy zażyłaś te lekarstwa? Wskazał na półkę obok której nadal stały opróżnione pojemniki. Dziewczyna opuściła wzrok. - Więc to pan mnie uratował. - Powiedziała beznamiętnym tonem. W drugim pomieszczeniu rozległ się dzwonek telefonu. Doktor Ellsworth słyszał jak jego żona odbiera telefon. - Tak. - Chwila ciszy. - Spokojnie. - Znowu dłuższa przerwa. - Dobrze. - I ponownie cisza. - Tak. Przed chwilą. - Kolejne krótkie odpowiedzi przeplatały się z dłuższymi monologami rozmówcy po drugiej stronie słuchawki. - Jesteś pewna? - Tym razem Kineks mocniej zaakcentowała zdanie. - Dobrze, przekażę. - I znów dłuższa przerwa. -Tak, przekaże. - Podkreśliła z całą stanowczością. Andie raczej na rękę była taka przerwa. Nie wyglądała na taką, która chce się komuś wyżalić. Z pewnością musiała zdawać sobie sprawę z faktu, iż lekarz zdążył odkryć jej odmienny dla niektórych wręcz błogosławiony, stan. Jerry wyciągnął z kieszeni koraliki i z cichym stukotem położył je na stoliku. Dziewczyna zdała mu się rozczarowana tym co powiedział. Jakby oczekiwała, że nie Psuja, a kto inny ją znajdzie. Damien? Nie był jednak ani odpowiednią osobą, ani pora nie była stosowna, na zadawanie dalszych pytań. Wyszedł z pokoju. Miał nadzieję przekonać się, że to Bryza dzwoniła i jest już w drodze. - To była Daanis. - Powiedziała Kineks. - Rozpoznała mężczyznę z którym spotykała się Andie. W telewizji. Jerry pokręcił głową. Skojarzenie z nagminnie nadawaną telewizją śniadaniową o trudnych problemach nastolatków było na tyle silne, że nie dopytywał o nic więcej. Miał tego dość. Miejsce tej dziewczyny było w radzie plemiennej. Na komisariacie. Choćby i cholera w caernie Uktena, ale nie w jego domu. Świadoma autoaborcja, cholerą ją mać. Wziął swój telefon by wykręcić numer do Bryzy… ale zobaczył nieodebrane połączenie z jakiegoś nieznanego numeru. Sprzed kilku minut. Z zawodowego przyzwyczajenia oddzwonił. I zdziwił się mocno. - Psuja? - przerwał monolog dziewczyny, ale ta niezrażona kontynuowała. - … starucha, który zrobił jej dziecko - wyjaśniała - Tak trafiłam do klubu Riviera. Andy ma na fociach w telefonie takiego ślicznego Murzyna. To ponoć Lupin. I znajdę go w caernie. Spotkamy się tam? - W telefonie? Pytała gdzie on jest. Zwinęłaś go? W telefonie przez chwilę trwała cisza. - … yeeeeeah… - przyznanie zabrzmiało jakby była w nim zupełnie niekłamana skrucha - Ale jak to pytała? Obudziła się? - Obudziła się - odparł spokojnie. Znowu przez chwilę w telefonie trwała cisza. - Iiiiii…? - I nie chce rozmawiać, a ja nie jestem od tego, żeby z niej cokolwiek wyciągać. Miałem właśnie dzwonić po Bryzę. - Co??? Weź kurna użyj swojego mężowskiego uroku i ją przyciśnij porządnie! Teraz on milczał dobrą chwilę. Psuja mówiła o tym o czym nie mówi nikt z nim samym włącznie jakby chodziło o skłonność do nadwagi, albo upodobanie do szybkich samochodów. Chciał się na nią wkurzyć, ale coś w jej bezogródkowości go od tego powstrzymywało. - Nie wiem Grinpis co sobie ubzdurałaś, ale to sprawa caernu, a nie wiejskiego doktora, czy leśnej panny Marple. Jak chcesz to do caernu idź. Ja się tam nie wybieram. Wracam nad jezioro. - Jasna cholera! Ja mam tylko trop jakiejś czekoladki, która mogła być niedoszłym ojcem. A ty masz dziewczynę całą i zdrową kilka metrów od siebie! Ona wie kto to zrobił! Wyciągnij to kurwa z niej! - Powiedziałem już - odpowiedział po chwili - Bryza zrobi to lepiej. - Kurwa! Sama ci ją na swoim grzbiecie przyniosłam! To była prawda. Psuja zdawała się robić więcej niż cały caern w tej sprawie. Zachowywała się arogancko, ale też względnie szczerze. Nawet miał ochotę posłuchać jej sugestii. Taki prztyczek w nos tym starym wilkom, które nie umiały sobie Rady plemiennej podporządkować… - Tak czy inaczej jadę do caernu - powiedziała spokojniejszym tonem Psuja - Zadzwonię jak będę miała coś więcej. - Posłuchaj… Nie pij wody z ujęć z jeziora. Kupuj butelkowaną. - Czemu? - ożywiła się. - Nie wiem niczego dokładnie. Ale woda w rezerwacie jest skażona. Będę próbował znaleźć źródło. - Dobra. Dzięki. - odpowiedziała po chwili. Potem rozłączyli się, a Jerry przez kilka chwil jeszcze trzymał telefon. Odłożył go jednak do kieszeni i wrócił do pokoju gościnnego. - Posłuchaj mnie przez chwilę uważnie - powiedział siadając na łóżku - Pewni ludzie będą chcieli cię przesłuchać. Nie policja. To raczej przyjaciele Rady Plemienia. Chcą złapać człowieka, który ci to zrobił, ale… niekoniecznie będą kierować się Twoim interesem. Bardziej może, choć nie musi, im zależeć na zachowaniu niezależności rezerwatu. Wiem co zrobiłaś. Wiem, że świadomie wzięłaś środki poronne. I wiem, że na tą decyzję miało wpływ to co spotkało cię nad jeziorem. Dlatego jeśli chcesz, mogę odwlekać przez pewien czas informację o twoim przebudzeniu się. Żebyś sama mogła postanowić co dalej. Z nikim jednak nie powinnaś się kontaktować w tym czasie. Ani z tym człowiekiem z telewizji. Ani ze znajomymi. Ci ludzie, o których ci mówiłem, już do nich dotarli i zostaną poinformowani, że jesteś przytomna jeśli się do kogoś odezwiesz. Tu natomiast jesteś bezpieczna. Odpocznij. Nabierz sił. Przemyśl. A jakbyś chciała porozmawiać to ja, lub Kineks będziemy w pobliżu. Po czym wstał i ruszył do wyjścia z pokoju. W swoim mniemaniu, wspiął się właśnie na wyżyny swoich możliwości psychologicznych. I przy okazji jakoś lepiej mu się zrobiło.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
22-02-2017, 13:54 | #44 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
01-03-2017, 16:30 | #45 | |
Reputacja: 1 | Merlin mógł być cherlakiem i najsłabszym z pomiotu, który wypchnęła z siebie na Matkę Ziemię jego matka. Mógł być popłuczyną z wilką, jak mu zwykła cedzić w chwilach gniewu. I zapewne miała rację. To dziedzictwo ludzkich przodków, włoskich i irlandzkich emigrantów, przemawiało przez niego z całą mocą. | |
03-03-2017, 08:43 | #46 |
Reputacja: 1 | Odmeldowała się w caernie. Zrobiła swoje. Nie jej wina, że tak pusto. Pozostawał jednak problem jak zlokalizuje Czekoladkę. Wymyśli coś - Louise poinformowała nas, że przyjdziesz - oznajmiła nagle siwowłosa, która wyrosła za plecami Psui. - No i jestem - zaczęła buńczucznie ale zaraz zwiesiła pokornie głowę. - Taki nasz obowiązek. By poprosić starszyznę plemienia o pozwolenie by przebywać na ich ziemi. -Witaj na ziemi Agatowego Szczepu. - Nieznajoma mówiła oficjalnym tonem. - Cóż cię do nas sprowadza...?- Zawiesiła głos jakby na coś czekała. Zapewne na przedstawienie się. - Sprowadza mnie... nic. Właściwie nic, hehe - Psuja zaśmiała się niemrawo. - Biegam to tu, to tam. Ciągle w ruchu - palce przebierały trasę od dłoni staruszki po jej wychudzony bark. - Jak to Milczący Wędrowcy. Milczą i Wędrują. Chociaż... głównie chyba wędrują. Z milczeniem bywa gorzej. Choć to można zwalić na fazę księżyca. Ragabashe bywają gadatliwe. Złośliwe i gadatliwe. - Nic nie dzieje się przypadkowo dziecko. - Kobieta była spokojna i opanowana mimo, że zachowanie Garou-gościa daleko odbiegało od przyjętych norm. - W tym i wędrówki. Sprowadzając cię do nas, Matka miała w tym swój cel. - Też tak myślę - podjęła z entuzjazmem Psuja. Odszukała w kieszeni komórkę i wyświetliła focię Czekoladki. - Moja droga na przykład przecięła się z drogą tego Garou. Znasz go może? -Znam. - Louise mówiła, że znajdę go tutaj. - Dobrze cię poinformowała. - Toooo gdzie jest? - dziewczyna rozglądała się wokoło. - Jeśli sprawy formalne mamy już za sobą chciałabym z nim porozmawiać. - A mamy? - Kobieta mówiła nadal spokojnie bez żadnej drwiny czy przygany w głosie. - Chyba tak. Odmeldowałam się. Podałam cel podróży. Wędrówka przed siebie. Czy tam, ogólnie pojęta turystyka. Długo tu pewnie nie zabawię. Mam coś dodać? Aaaa, tak. Psuja. Nie wspomniałam imienia. Ragabash. Milczący Wędrowiec. O tym już było. - Teraz już lepiej Psujo z Milczących Wędrowców. - Kobieta uśmiechnęła się lekko. - Powiedz mi jeszcze gdzie się zatrzymałaś. - Nie zagrzewam miejsca na dłużej - Psuja wzruszyła ramionami. - Ostatnio trzymałam się z watahą miejscowych wilków. Na noc pewnie tam wrócę. Albo kimnę się w jakimś motelu. Albo na werandzie u doktorka. Jeremiaha. To mój kumpel. - Miała nadzieję, że Winetou cieszy się odpowiednim szacunkiem, na którym ona, Psuja, przy okazji się wesprze. - Kumplujemy się dość. Poznałam jego żonę. - Doktora? - Kobieta zdziwiła się. - My tu nie mam... Mówisz o Indianach? - No raczej - potwierdziła. - Jest jednym z nas, nie? -Tak, - Starsza kobieta powiedziała z lekką nutą ironii w głosie. - wszyscy jesteśmy jedną, wielką, kochającą się rodziną. Psuja zdawała się nie wychwycić ironii. - To mogę się teraz zobaczyć z Garou ze zdjęcia? - Nie mogę ci tego zabronić. - Dzięki. Miło było. Psuja zasalutowała jak to robili żołnierze na filmach i poszła zwiedzać caern. I odszukać Czekoladkę. - Chwileczkę, moja droga. - Starsza kobieta położyła dłoń na ramieniu Psuji by ją zatrzymać. - Dlaczego go szukasz? Psui nie podobało się, że się ją dotyka. Wbiła wzrok w dłoń staruszki napięta jak guma w przyciasnych majtasach. - Chcę z nim pomówić o naszej wspólnej znajomej. To zabronione? - Nie, oczywiście, że nie. - Odparła spokojnie kobieta nadal trzymając rękę na ramieniu rozmówczyni. - Tylko... -Tu zrobiła krótka przerwę, jakby nad czymś myślała. W końcu cofnęła dłoń. Uśmiechnęła się łagodnie. - Przekażę, że go szukałaś. Chociaż Louise z pewnością już to zrobiła. - Myślałam, że go tutaj zastanę - rzuciła zawiedziona. W przeciwnym przypadku by się tu nie pojawiła. - Jak każdy garou bywa tutaj. - Siwowłosa odpowiedziała sentencjonalnie. - No tak. Psuja wytargała skrawek papieru i wykaligrafowała na nim numer telefonu, którego obecnie używała. - Złapie mnie pod tym numerem. Opuściła caern nie bardzo wiedząc gdzie dalej się udać, co robić. Miała wrażenie, że jej nikomu nie potrzebne śledztwo utknęło w martwym punkcie. Po co właściwie to robi? Nikt jej o to nie prosił. Winnetou od początku sugerował, że to nie jej ziemia, nie jej ludzie. Nie przynależała tu. Nigdzie nie przynależała. A teraz skrewiła ujawniając swoją obecność w caernie. Wieści lubią się roznosić, szczególnie jeśli ktoś ich wypatruje. To tylko kwestia czasu aż Weeler dowie się, że Psuja tu jest. - Kurwa, kurwa, kurwa - klęła pod nosem w drodze do motelu. Najtańszej najpodlejszej budy dla kierowców ciężarówek, dziwek i biedaków. Wydała zresztą ostatnie z ostatnich pieniędzy. Znów była głodna. Miała ochotę wyprać brudne ciuchy, ale nie miała nawet drobniaków na miejską pralnię. Zaległa na pożółkłej pościeli. Sprężyny zakołysały jej ciałem jak fale oceanu. Przez chwilę gapiła się tempo w wyświetlacz telefonu aż wreszcie wybrała numer, jeden z nielicznych, które znała na pamięć. Automat wypluł nagraną formułkę "Tu Roy, wiesz co robić". - Cześć. - Pauza. - Ja... musiałam się pojawić w caernie. - Następna pauza. - Trochę grzebię w takiej śmierdzącej sprawie, w Grant Portage, w Minnesocie. Wiesz, Psuja, kuwa, detektyw. Nerwowy śmiech i jeszcze dłuższa, ciągnąca jak glut z nosa pauza. - Źle mi, Roy. - pociągnięcie nosem. - Myślisz, że mogłabym wrócić? Jakoś się z nim... sama nie wiem, dogadać? Nic już nie dodała bo piknięcie oznajmiło koniec nagrywania. Psuja schowała telefon do wewnętrznej kieszeni kurtki. Oczy zaczęły się zamykać ze zmęczenia. Ostatnie co widziała to mozolnie poruszający się wiatrak na motelowym suficie. Ostatnio edytowane przez liliel : 03-03-2017 o 08:46. |
10-03-2017, 01:08 | #47 |
Reputacja: 1 | Jezioro żyło. Żyło i mówiło do niego. Było jak starsza ciotka odwiedzana co jakiś czas. Kaszląc i niedomagając uśmiechało się dobrodusznie i uspokajająco. To głupstwo mój drogi. Nic mi nie jest. Przejdzie. To tylko kilka pickupów z nieczystościami. Nic czego by taka Indianka jak ja nie mogła odchorować. Chciało się mu wierzyć. Mimo to Ho’kee nie odpuszczał. Wytypował jedno miejsce. Jedno ze świeższych. I tam zintensyfikował poszukiwania. Słyszał o oszustwach jakich dopuszczały się wielkie koncerny chemiczne. I spodziewał się, że to właśnie jeden z nich. Że znajdzie wyżłobione wielkimi kołami koleiny jakie zostawiła za sobą ciężarówka. Ale nie. Ślady nie były specjalnie głębokie, a samochód nawet jak wpadał w błoto to sobie radził bez zagrzebywania. Zresztą niezłym trzeba by być głupcem, żeby ładować się w takie miejsce osobówką. To były SUVy. Takimi wozami jeździli prawie wszyscy w Grand Portage. I prawie połowa całej Minnesoty. To nie były samochody flotowe, a użytkowe… To jakaś bzdura. Podniósł jeden ze znalezionych niedopałków i powąchał. Trawka. Całkiem sporo tego tu było. Nie brakowało też puszek po piwie. Impreza. Gwałt. Chemikalia. Tworzyło to jakąś całość, albo większą część. Na pewno łączyło. Ale nie umiał tego ogarnąć. Jakby stąpał po ranie. Świeżej. Nie gojącej się. I nie wiedział co ją powoduje. Czemu wciąż pojawiają się nowe… Łapy niosły go przez las i mokradła przez jakieś dwie mile wzdłuż starej przecinki jaką jechał SUV. W końcu dotarł do regionalnej drogi gdzie ślad się urwał. Ubłocone opony jeszcze przez kilkaset metrów zostawiały bieżnikowy wzór na asfalcie wiodącym w kierunku Kanady. Koniec. Natknął się na nich po powrocie. Dwójka starszych amerykanów i kowboj w gajerku. Wilcze ślepia mierzyły przez pewien czas oboje z ukrycia. Musieli parcelować ziemię w sąsiedztwie rezerwatu. I nie kłamali, co do najść. Młodzi rzeczywiście nie przestrzegali umownych granic. Ale morderstwo? Wilkołak? Przysłuchiwał się im dysząc cicho w zaroślach zapamiętując twarz kowboja i jego kapelusz. Ten sam w sobie się niczym tu nie wyróżniał. Ale w rezerwacie goście w garniturach trzymali się zazwyczaj blisko kasyna. Wynurzył się z ukrycia gdy odeszli i zniknęli z zasięgu wzroku. Miejsce niczym się nie wyróżniało. Niedaleko wody, słabo dostępne… nie dało się nie zauważyć śladu licznych butów, które dosłownie wydeptały teren. Ziemia jednak zaczęła puszczać. Minęły przynajmniej dwa tygodnie od momentu gdy cokolwiek ważnego tu zaszło. Ale… morderstwo? Poza rezerwatem? Nigdzie o niczym nie mówili… Starszy gość z małolatą, też zdawał się pasować jakoś do całości. Pan Leinberer… Indianin odwrócił się już jako człowiek i ruszył najkrótszą trasą nad jezioro. Wskazanie miernika go nie zaskoczyło. Kolejne ognisko. Jedna i ta sama historia wszędzie. Tylko o co w niej chodzi? Wrócił do domu.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
11-03-2017, 11:30 | #48 |
Reputacja: 1 | - Pamiętaj o prośbie rudego. Mogę służyć jako pośrednik - Grant przypomniał Bryzie, kiedy ta oświadczyła, że nie ma sensu, aby śledziła grubaska wraz z nim. Matthias był prostym człowiekiem, jak ciągle zazwyczaj o sobie mówił. Dać w mordę, wypić browara, pojeździć na motorze, zabawić się z panienką. Czasami jednak pewne rzeczy wywoływały u niego gniew znacznie większy. Jedną z nich była informacja o tych "interesach" z Indiankami w rolach głównych. Ktoś próbował robić syf w jego okolicy, a tego zwyczajnie zdzierżyć nie mógł, stąd też mogło się wydawać, że stał się całkiem pokorny. Nie. To było po prostu także zgodne z jego interesami. Śledzenie grubaska było nudne i Grant ucieszył się, że ten wreszcie wszedł do jakiegoś budynku. Chciał od razu podążyć za nim, ale znajomy zapach zatrzymał go w miejscu. Rozejrzał się i mrużąc powieki zatrzymał spojrzenie na tłuczących się facetach. Jeden w sumie tłukł drugiego. Okazało się, że zna obu, choć tylko ten wygrywający rozsiewał interesujący zapach. Garou zbliżył się odrobinę, tyle by usłyszeć wymianę zdań. - I jak to jest? - pytał szwagier z DEA, który chyba pałętał się po całym mieście. - O co i kurwa chodzi?. - Spróbuj się do niej jeszcze raz do niej zbliżyć. - Nie wiedziałem, że to twoja suka. - Drugi usiłował być jeszcze dowcipny. Wręcz szyderczy. Idiota. Matthias nie miał czasu dla idiotów, a w rodzinne problemy siostry jeszcze nie zamierzał się mieszać. Obecnie był tu w innym celu. Do budynku dostał się zaraz za jakąś kobieciną z torbą zakupów, która nawet mu podziękowała za przytrzymanie drzwi. Mogła go nawet znać z widzenia, nie miało to znaczenia. Jego twarz w końcu nie była w mieście anonimowa, zwłaszcza w takich dzielnicach. Windy budynek nie miał, ledwie pięć pięter. Grant skrzywił się, a potem wyłowił wzrokiem siedzącego na parapecie młodego Azjatę. Pryszczata twarz w obłoku dymu ze skręta. Marny widoczek, ale tu było takich pełno. Garou stanął nad nim. - Ten grubasek, który wszedł tu przed chwilą. Kto to był? - Ile jesteś w stanie zapłacić za informację? - młodzik wyszczerzył się. Chyba nie za bardzo zrozumiał z kim ma do czynienia. Grant zacisnął jedną pięść, aż trzasnęło. - Zęby ci niemiłe? - zapytał retorycznie. - Ale masz dziś dobry dzień. Jak się mu nie wygadasz, że pytałem, to nie tylko nie trafisz do szpitala, ale nawet otrzymasz mój numer i prawo do jednego telefonu do mnie. Azjata przyjrzał się dokładniej stojącemu przed nim mężczyźnie i powoli kiwnął głową - Toom, Paul Toom. - Świetnie. Garou dopytał jeszcze które mieszkanie i piętro i zgodnie z obietnicą podrzucił młodemu swój tymczasowy numer telefonu. Obecnie i tak wyłączonego. Kiedy dotarł do domku Merlina, okazało się, że właściciela nie ma w domu. Na szczęście miał odtwarzacz DVD, co oszczędziło Grantowi kolejnej podróży po mieście. Włożył płytę i teraz już całkiem dokładnie i na spokojnie obejrzał znajdujące się na niej nagranie. Zgodnie z przewidywaniami, było to to samo, co widział w barze. Teraz jednak mógł przyjrzeć się każdemu szczegółowi. Twarz to jedno. Ale facet unikający kamer miał swój wzrost, posturę, sposób poruszania się. I wiedząc dokładnie jak na tym tle wygląda grubasek, miało się dobre porównanie. Przed ruszeniem się Grant postanowił na powrót rudzielca i jego opinię o tym filmie. I skoro miał kontakty, mógł podążyć tropem Paula Tooma do ludzi, którzy go kryją. |
20-03-2017, 12:26 | #49 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
22-03-2017, 22:25 | #50 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |