Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2017, 21:11   #96
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Imiona są ważne. Jest w nich moc. Uśpiona pośród dźwięków. Budzona z ciszy. Mędrcy z Pustyni Kerghal wierzą, że każde ziarno piasku ma imię. Że każde ziarno piasku to świat zamknięty w mikroskopijnej strukturze. Wierzą, że magia Wieloświata przenika wszystko. Że Siewcy i Dawcy dlatego są tak doskonali w czynieniu magii, że znają imiona. Nie muszą oczywiście wiedzieć, że je znają. Wystarczy, że czują imię.

Tak mawiają Mędrcy z Pustyni Kerghal.

A Var Nar Var z Ludu Nar mawia, że są głupcami którym słońce wypaliło umysł.

Śmieszne słowa, zważywszy na przeszłość wodza Ludu Nar.

PERCIVAL KENT


Ocknął się z ciężką głową. Stał całkiem nagi pośród mrocznych, martwych drzew.

Czuł w gardle smak grzybiczego powietrza i gnijącego błota. Odór rozkładu i śmierci.

W jakiś sposób wydawał się mu … odpowiedni.

Rozejrzał się wokół ale dostrzegł jedynie olbrzymie drzewa, przegniłe pnie porośnięte grzybami i przerośniętą hubą. Ujrzał kałuże ciemnej wody stojące pomiędzy pokręconymi korzeniami tych gigantycznych drzew. I kości. Pochwycone przez drzewa, pochwycone przez kolczaste pnącza wijące się roślinnymi zasiekami po całym lesie.

Bose stopy ugrzęzły mu w błocie.
Czuł zimno.

I wtedy, w jednej z kałuż, dostrzegł czyjeś oblicze.
Paskudną, trupią gębę wpatrującą się w niego z wody. Obdartą ze skóry lub zgniłą maszkarę.

Dopiero po chwili zrozumiał, że … to jego własna twarz! I świadomość tego, jak wygląda oszołomiła go na chwilę.

Potem usłyszał dźwięki. Z jednej strony puszczy dobiegło go jakieś zawodzenie, żałobna pieśń lub lament wyśpiewywany dziwnym głosem gdzieś w oddali. Z drugiej, przeciwnej, strony usłyszał coś, co brzmiało jak brzęczenie owadzich skrzydeł. Roju owadów.

Z jego ust wydobyła się mgiełka zamarzającego oddechu.
Wiedział, że musi wybrać i musi się pośpieszyć.


PATRICA MADDOX

Smak miodu był gęsty, żelazisty, niemal krwisty. Lecz zarazem słodki, krzepiący i budzący apetyt na więcej, i więcej. Nektar palił gardło żarem, niczym ostra papryka. Rozpalał ogień w krtani, w żołądku i eksplodował, rozlewając ogień na ciało i umysł Patrici.

Kobieta krzyknęła, czując się tak, jakby jej ciało zapadło się w sobie, rozlało wokół w cielesną kałużę.

A kiedy znów odzyskała świadomość zorientowała się, że soi pośród ogromnych, na pół spróchniałych, poczerniałych od wilgoci drzew w jakieś mrocznej, starej puszczy.

Była naga i wyziębiona. Szczękała zębami.

Wokół niej płożyła się zimna mgła. Mimo, że nie czuła wiatru, opary kłębiły się, kręciły tworząc wokół niej dziwaczne kształty i obrazy. Przez chwilę widziała rycerzy w pancerzach, olbrzymy, smoki i demony zwarte w morderczym boju, by po uderzeniu serca znów przyglądać się mgle.
Jej ciało lśniło od osadzających się kryształków lodu. W takich warunkach nie byłaby w stanie zbyt długo przetrwać.

I wtedy usłyszała.

Z jednej strony puszczy do jej uszu dobiegły jakieś pokrzykiwania. Wrzaski i krzyki, mroczne i ponure, kojarzyły się jej z jakąś hałaśliwą, mroczną celebracją.

Z drugiej usłyszała odległe brzęczenie. Dźwięk jaki mógł wydawać rój jakiś skrzydlatych insektów. Ogromny rój sądząc po natężeniu dźwięków.

Wiedziała, że musi szybko wybrać którąś z dróg. Inaczej zamarznie – naga i samotna w tym ponurym, martwym lesie.

MEGAN HILL


Vahr Nar Cahr przez chwilę bez cienia empatii przyglądał się poranionej kobiecie i resztkom, jakie pozostały po Córach Jónsa. Potem wzruszył niedźwiedzimi ramionami i ruszył w stronę zalesionych wzniesień.
Megan poszła za nim.

Maszerowali szybko, wzdłuż kolejnego strumienia przecinającego tę krainę wzniesień i lasów. Surową lecz piękną.
Cahr milczał. Megan też oszczędzała oddech.

Ponownie wojownik z Ludu Nar okazał się być doskonałym przewodnikiem.
Po trochę więcej niż godzinie, zeszli stokiem kolejnego wzniesienia i stanęli u stóp niecki. Po drugiej stronie Megan ujrzała wodospad.

- Jaskinie są tam – wskazał ręką połowę stoku. – Za tym skalnym łukiem. Ale to nie jest miejsce do którego mogę się udać, Megan. Musisz iść dalej sama. Nie naruszę paktu z duchami.

Spojrzała na jego surową twarz i wiedziała, że nie zdoła go przekonać go żadnymi argumentami.

- Za tamtym łukiem zaczyna się ziemia duchów. Tylko Siewcy, Dawcy lub Czyniący mogą wejść pomiędzy duchy nie lękając się… wszystkiego.
Spojrzał na nią poważnym wzrokiem. Usiadł na kamieniu wpatrując się w nią wyblakłymi oczami barwy popiołu.

- Idź, jeżeli musisz, Me’Ghan ze Wzgórza. Ja będę tutaj czekał. Potrafię czekać.

TOBIAS GREYSON

Dziupla była przepastna. Istny tunel prowadzący do serca przegniłego drzewa. Trochę kojarzył się z wejściem do jamy, w której Luke zmierzył się z Ciemną Stroną Mocy na tej bagiennej planecie, w kultowej serii.
Po kilku korkach świat wokół Tobiasa zmienił się.

Drzewo urosło. Nie! To on nagle zmalał!

Trikia pojawiła się przed nim. Tym razem jej proporcje… Hm. Jej proporcje, rozmiar, ciało były w sam raz.

Wokół nich zgęstniały cienie.

- Chodź! Szybko!

Trikia ponagliła go. Z jej dłoni wydobyła się mała kulka światła rozpraszając śmierdzący zgnilizną mrok. Mrok w którym coś się poruszyło. Jakieś szczurkowate stwory, teraz – dla Tobiasa - wielkości wilków.

- W górę! W górę! Za mną! Skacz.

Skakał. Zwinnie, jak wiewiórka. Nie potrzebował skrzydeł. Po prostu odbijał się, szybował jak liść na wietrze, odbijał się od ściany.
Stwory ruszyły za nimi w pogoń.

- Tam!

Trikia poprowadziła go w stronę smugi srebrzystego blasku. To była dziura w pniu. Skrzydlata istotka przeleciała przez nią zwinnie. Tobias wskoczył za nią czując, ze kreatury są tuż za jego plecami. Warczące, gniewne i głodne drapieżniki wiedzące, że zdobycz zaraz wymknie się im ze szponów.
Przeskoczył przez wyrwę jak przez cyrkową obręcz, przekoziołkował w powietrzu i upadł miękko na stertę liści.

Trikia siedziała na gałęzi jakiegoś krzaka i śmiała się z niego. Niestety, znów była tylko maleńką ważką ze skrzydłami.

- I jak, panie Dyndadełko. Daje pan radę na Tunelach. Dobrze pana oceniałam. Maska chciał pana dla siebie. A kto by dzielił się takim słodkim Dyndadełkiem, jak ty.

Zleciała w dół, energicznie machając skrzydełkami. Usiadła ze skrzyżowanymi nogami na jakimś patyku. Tuz przed jego nosem. Nie nosiła majtek.

- Jesteś jednym z nich, prawda? – zapytała nagle bardzo poważnym tonem.

ADAM ENOCH

- Nie jesteśmy nieśmiertelni, Enochu – powiedział Var Nar Var.

Wódz przez całą powitalną imprezę trzymał się na uboczu. Pił jak wszyscy, żarł jak wszyscy. Ale trzymał się na uboczu. Enoch wiedział, dlaczego. Odpowiedzialność ciążyła mu brzemieniem, które nawet najsilniejszym charakterom trudno było udźwignąć.

- Przejdziemy się.

Var Nar Varowi nie można było się sprzeciwić. Wyszli na zewnętrz, w przesyconą zapachem dymu spalenisk noc. Var prowadził. Szedł cicho, jak polujący cieniokot. Bestia z gór, którą – o dziwo – Adam przypomniał sobie. Enoch sobie przypomniał.

- Myślałem, że będziesz na mnie zły – powiedział wódz barbarzyńców, gdy odeszli kilkadziesiąt kroków od ostatniego z zabudowań. – Że nie uda się przekonać ciebie, byś wrócił. Ze nawet Graw Nar Graw nie zdoła cię przekonać. Cieszę się, że jest inaczej.

Przez chwilę olbrzym przyglądał mu się ponuro. Oczy wodza były jak popiół.

- Czy to oznacza, że mi wybaczyłeś?

Pytanie wydawało się ważne. Bardzo ważne. Tym razem nie było w nim groźby. Nie było konieczności fałszywej szczerości. Była … pustka.

- Bo ona mi tego nie wybaczyła, wiesz. Moja córka. Odeszła. Założyła Porcelanową Skórę.

Westchnął ciężko.

- Wiem, że to co uczyniłem było niewybaczalne, ale miałem nadzieję, synu, że chociaż ty mi wybaczysz. Ty jeden spośród tych, na których mi naprawdę zależało.

Wyciągnął ku niemu potężną dłoń. Czekał.


ARIA TARANIS

Thark Nar Thark maszerował spokojnym statecznym tempem, które odpowiadało Arii. Nie był uciążliwym towarzyszem a jego milcząca obecność dodawała jej sił.

Szybko polubiła jego towarzystwo. Chociaż ogromny i groźnie wyglądający mężczyzna wydawał się być opiekuńczy, rycerski i … smutny. Tego była pewna. Widziała ten smutek w jego twarzy. W jego oczach. W spojrzeniu, jakim czasami ją obdarzał. Jakim obdarzał mijane drzewa. Kamienie. Ruiny jakiś budynków.

Maszerowali długo. Wyraźnie odbijając od szlaku, którym podążył wóz i kupcy.

Pod wieczór Thark Nar Thark zatrzymał się u brzegu niewielkiej rzeki przecinającej dość urokliwe terytoria.

Za linią wzniesień Aria dostrzegła coś, co wydawało się jej być zamkiem, albo dziwną formacją skalną.

Thark podążył wzrokiem w miejsce na które patrzyła.

- To Skalne Kły. Siedziba Lorda Durvandella zwanego Kamiennym Lordem. Mój Lud ma z nim cichy układ. Na jego ziemi nie powinni nas nękać słudzy Maski. Chociaż nie mam pewności, czy Łowca nie podąży twoim śladem. Nie sądzę, bym ubił go na dłuższy czas.

Brodacz podszedł do wody, pochylił nisko i napił się wody prosto z nurtu. Ochlapał barki, twarz i ramiona parskając przy tym jak zwierzę.

- A może wolisz udać się na zamek? Spędzić noc pośród murów. Kamienny Lord kiedyś wspierał naszą sprawę. Nie pozwoli by sługi Maski dopadły cię w jego siedzibie. Poza tym, z tego co pamiętam, jego praszczur ukrywał pewną relikwię. No i jest tam Siewca. Może on coś będzie wiedział o tym krysztale?

Spojrzał na nią z wyczekiwaniem.

- Co sądzisz? Wolisz udać się do twierdzy Kamiennego Lorda czy spędzimy noc tutaj, nad rzeką?


CELINE CENIS

Roztała się z Adamem i razem z Orfantejlą i Viskenem oraz Drag Nar Dragiem ruszyła w przeciwną stronę. Do miejsca, które jej towarzysze nazywali Księżycową Twierdzą. A ją samą nazywali Celine Ren’Wave – Celine Czystą Falą.

Nie rozumiała.
Nie próbowała.
Szła. Tempem dostosowanym do Orfantajli, która była dość wątła i chorowita.

Jej towarzysze trzymali się razem. Lud Księżycowej Twierdzy razem. A Drag Nar Drag sam. I najwyraźniej tak powinno być.

Ona też była sama.

Zagubiona w morzu nieznanych krajobrazów, dziwacznych nazw, kobiet z trzema oczami i ludzi-szkieletów w żelaznych zbrojach.

Odkryła coś jeszcze. Coś, co przerażało ją i fascynowała zarazem.
Drag Nar Drag ją kochał.

Ten rozsypujący się ożywiony trup szedł za nią nie z przymusu, lecz z uczucia, jakim ja darzył.

Którejś nocy, przy rozpalonym ogniu, Orfantajlia dosiadła się do niej i położyła jej szczupłą dłoń o bladej, niemal przeźroczystej skórze na ramieniu.

- Kiedyś był inny. Kiedyś ty też go kochałaś. Przed Maską i Dominium.
Visken spojrzał na rozmawiające kobiety, a potem na niebo. Zmrużył oczy.

- Mamy towarzystwo.

Na niebie pojawił się cień. Chmara cieni.

Kruki. Dziesiątki czarnych ptaszysk, które zakotłowały się przy ziemi, jakieś sto kroków przy ich obozowisku, a potem znikły.

W miejscu, gdzie wcześniej kłębiły się ptaszyska stała smukła kobieta w masce. Groźnie wyglądająca, smukła, z krukiem na ramieniu.

- Bądźcie pozdrowieni wędrowcy z Księżycowej Twierdzy, odszczepieńcu z Ludu Nar i przede wszystkim ty, Celine Czysta Falo. Pozdrowienia śle mój ojciec Jóns. Władca Jónsavahr. Czy mogę porozmawiać z tobą, Celine Czysta Falo na osobności. Mój ojciec ma dla ciebie propozycję. Tylko dla ciebie.

To nie mówiła kobieta w masce lecz kruk siedzący na jej ramieniu.
Kolejne dziwactwo tego onirycznego świata.


BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Przyglądała się kobiecie z dziwnym zainteresowaniem. Wydawało jej się, że w jakiś sposób kojarzy twarz tej kobiety. Przez chwilę Bjarnlaug myślała nawet, że bardzo dobrze ją zna.

Ciężko jej było wszystko poskładać do kupy. Piorun, tajemnicze jezioro, krasnal o imieniu którego już nie pamięta, przerośnięty lew i teraz to. Horror na wzgórzu, żywcem płonące zwłoki mężczyzny, te wizje i przeraźliwe upiory...

Ogarnęło ją uczucie niesamowitego spokoju.

- Kim jesteś? Nie wiem o niczym co do mnie mówisz nieznajoma. A kim ja jestem? Kim są te wszystkie tajemnicze postacie, o których opowiadasz? -

Zrobiła krótką przerwę i wpatrywała się z odwzajemnionym spokojem w błyszczące oczy kobiety.

- Zdradź mi swe imię - powiedziała delikatnym głosem, prawie szepcząc i mając pewność, że nieznajoma ją słyszy.

- Nazywają mnie Szerszą. Jestem siostrą Gniazda. A ty, z tego co mi powiedziano i na co wskazują znaki, jesteś jedną z nas. Pierworodną Córą Jónsa. Pierwszym Dzieckiem Gniazda i Wędrowczynią. Rodzisz się i umierasz w wielu miejscach i światach poza Gniazdem, lecz zawsze pamiętasz Gniazdo i ten świat. Jesteśmy siostrami. Ty starszą, ja dużo, dużo młodszą, z jednego z ostatnich wylęgów. Czy taka odpowiedź jest w twych oczach wytaczającą?

- W tym czy innym świecie ostatnią rzeczą, którą chciałabym zrobić to spotkać się z ojcem. Czy to byłaby Narnia, albo Eden lub Walhalla - on zawsze będzie tym samym skurwysynem! - wybuchła gniewnie Bjarnaug, ale dość szybko się opamiętała. Wspomnienia o ojcu i o dzieciństwie zawsze wywołują u dziewczyny ból i wściekłość. Znów spokojna jak przedtem zwróciła się do Szerszej:

- Dziękuję ci, że zdradziłaś mi swoje imię… siostro z innego świata. Jednak nie jestem pewna czy mogę tobie ufać, jak jeszcze mnie przekonasz do tego, abym dopuściła ciebie przez krąg nieumarłych strażników? Co jeszcze zrobisz Szersza abym mimo nieszczęsnej amnezji, mogła lepiej poznać moją młodszą siostrzyczkę? - uśmiechnęła się zachęcająco i podparła ramiona na zgrabnych biodrach. To niegościnne miejsce oraz ta niecodzienna sytuacja niespodziewanie wywołała u pełnej już niezliczonych emocji Bjarnlaug szczerą, powoli wzrastającą radość i… zew przygody?

- Zaprowadzę cię do domu. Pomogę odzyskać luminę. Pójdziesz ze mną?

LIDIA HRYSZENKO

Powinna krzyknąć z przerażenia na to, co się z nią działo. A mimo to nie czuła strachu. Gorzej, że nie pamiętała innych szczegółów z poprzedniego żywota, ale tą niedogodność zrewanżowała błyskawiczna regeneracja ciała. Po chwili nie widać było śladów, że przedzierała się przez las, że rozorała sobie na drzewie rękę oraz to, że miała styczność z tym łowcą. Nie miała też pojęcia, gdzie znajduje się to Gha… Gawrachar? Tak. Gawrachar.

Przez chwilę zastanawiała się, czy się spytać, zwłaszcza, że jeszcze chwilę temu zadecydowała kierować się do jakiegoś ludu Nar. Jeszcze chwilę temu nie miała pojęcia, że istnieje coś takiego jak Gawrachar. I o czyim sercu mogła być mowa w wizji? Ale - zarówno Tarro jak i Hurkh - zauważą u niej zmianę wyglądu. Zatem - wątpliwości straciły na znaczeniu.

Rozkoszowała się widokiem trzech księżyców, kiedy do jej uszu dotarła sprzeczka.

O to, dokąd iść.

- O co chodzi? - zapytała retorycznie - teraz wydających się jej mniej istotnych - towarzyszy. Poczeka na odpowiedź, a następnie prawdopodobnie zapyta o drogę do Gawrachar i może tym razem - uda się sama. Przynajmniej wtedy nie będzie musiała słuchać kłótni stworzeń na temat, w którym tak naprawdę nie liczyły się z jej zdaniem.

- Odwieczna sprzeczka między rozumem a jego brakiem - odpowiedział Tarro patrząc krzywo na Hurkha. - Tłumaczę mu, że Lud Nar nie jest najlepszym rozwiązaniem, lecz on uparł się jak koń.

Potem spojrzał chytrze na Lidię.

- Zachęcam cię ,o pani, byś raz jeszcze rozważyła udanie się ze mną do mojej pani.

- A może wytłumaczyłbyś to mnie, a nie jemu? - Lidia zwana w tutejszych stronach Niebieskim Ptakiem zwęziła oczy i skrzyżowała ręce na piersi. Tarro nie dość, że nie budził u niej zaufania, to na dodatek zaczął ją jeszcze irytować. Jeszcze brakowało jej tego, żeby obrabiał jej dupę za plecami. - Jak dotąd jakoś nie przekonałeś mnie, dlaczego mam przystać na twoją ofertę.

Tarro zwiesił głowę. Pokornie.

- Proszę o wybaczenie – skłonił się jeszcze niżej. – Już wyjaśniam. Lud Nar to… szaleńcy. Żadni wojny i zabijania. Moja pani to głos rozsądku. Ona widzi przyszłość, oni tylko zniszczenie. Owszem, są potężni, ale ich siła niewiele przyda się w wojnie jaka nas czeka. A moja pani. Moja pani może dać ci moc, byś zdołała sobie przypomnieć kim byłaś, co potrafiłaś i dlaczego wzbudzałaś strach wielu, wielu tysięcy istot i Lordów, Niebieski Ptaku. Tego Lun Nar ci nie da. Jeżeli taka odpowiedź cię nie usatysfakcjonuje gdy wstanie świt, nasze drogi rozejdą się. Ja wrócę do mojej pani i poproszę o łaskę, bowiem zawiodłem jej zaufanie. A ty podążysz do Ludu Nar gdzie czeka na ciebie jedynie popiół i stare rany. I szaleniec, który spalił cały swój Lud by osiągnąć zemstę.

Tarro wyprostował się. Nagle wydał się jej zupełnie innym człowiekiem. Jak wtedy, gdy ujrzała go po raz pierwszy. Groźnym i … strasznym? Tak. I bezwzględnym, tego była pewna. Jak była pewna tego, że nie odpuści tak łatwo, jak mówi.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-02-2017 o 17:58.
Armiel jest offline