Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2017, 23:08   #163
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Było już po godzinie 9 gdy gosposia znalazła się pod właściwym domem. Znalezienie drogi w to miejsce nie było łatwe gdy tłumaczyła je Flora, która to nie była najlepszym informatorem turystycznym dla Szuwar. Zapewne, gdyby Chloe nie zapytała po drodze przypadkowych osób o drogę to prędzej znalazłaby się w gabinecie Wielkiego Mistrza Kantonu Inkwizycji, niż przed domem miejscowego zielarza i medyka w jednej osobie.
Panna Vergest miała na prawej ręce przewieszony koszyk, schludnie okryty ściereczką. Unosił się od niego zapach słodkich bułeczek. Dziewczyna zapukała do drzwi pana mera.
Rodolphe kończył właśnie korkować buteleczki ze świeżo zrobionym syropem. Wstał ucieszony, że być może uda mu się kilka pensów zarobić tego poranka. Ostatnio nie było najlepiej z jego finansami - może i za wiele nie wydawał, ale nie było też jakiegoś przychodu. Za dużo filantropii, za mało kapitalizmu. Może trzeba się przebranżowić z leczenia ludzi na podejście wielkomiejskie, farmaceutyczne? W każdym razie Trottier otworzył drzwi z uśmiechem. I uśmiech nie zgasł, pomimo niejakiego rozczarowania umknięciem zarobku. Bo widok pod drzwiami był miły dla oka, a zapach dla nosa.
- Dzień dobry, panno Vergest. Jak się panienka miewa? Mogę zaprosić do środka, czy przyszła się panienka jedynie przywitać?
Chloe uśmiechnęła się promiennie.
- Chętnie skorzystam z gościny, a i z pustymi rękami nie przychodzę - lekko uniosła koszyk. - Chciałam osobiście panu podziękować za pomoc z dzieciakami w sierocińcu - dodała wchodząc do środka. - A i przeprosić, że wtedy tak na pana naskoczyłam w sprawie Diega. Nie powinnam była. W końcu ma pan tyle na głowie.
- Nie ma problemu, źle zająłem się sprawą Diega - rzekł przepraszająco, wpuszczając Chloe do środka. - Trochę bałaganu niestety, no ale…
Rodolphe mówił dość nieskładnie i podobnie niskładnie wyglądalo wnętrze domu. Porozrzucane flasze, palniki, moździerze i inne utensylia. I dość ostry zapach przypalonego cukru, który rozlał mu się wcześniej na palnik.
- Usiądź, proszę - wskazał dziewczynie miejsce, gdzie poprzedniego dnia wypłakiwała się pani Simone Girard. - Napije się panienka czegoś? Akurat na piecu stoi nieco piołunu z tysiącznikiem. Okropnie gorzkie, ale dobrze się po tym człowiek czuje.
Dziewczyna podeszła do stołu i postawiła na nim koszyk. Rozchyliła ściereczkę, którą był przykryty i wyciągnęła talerzyk na którym były łakocie.
- Wczoraj pan Blackleaf poczęstował mnie i panienkę Laurę swoim nowym wypiekiem. Więc dziś przechodząc obok piekarni nie mogłam po prostu się oprzeć - powiedziała w tonie wyjaśnienia, gdy stawiała talerz na blacie. Zaraz też przysiadła przy stole i spojrzała na zielarza. - Bardzo chętnie napiję się - skinęła głową. - Jeśli natomiast chodzi o nieszczęsnego pana Diego to ma on się bardzo dobrze. Zapewne gdyby nie nasze wspólne starania, to żadne z nas samo nie uratowałoby mu życia - stwierdziła uśmiechając się przyjacielsko.
Zielarz ucieszył się, gdy zobaczył świeże wypieki - zapomniał tego poranka o śniadaniu i głód właśnie o sobie przypomniał. Jednak zanim się uraczył bułeczką, odcedził zioła i postawił dwa kubki na stole. Napar miał charakterystyczny dla piołunu zapach, gorzki, korzenny i ostry.
- Pan Diego nie sprawia kłopotów? Źle mi z powodu w jaki sposób go potraktowałem, ale nie miałem wtedy wyjścia. - Po co on się tłumaczył? - Ciężko jest ostatnio ze mną, tak powiem. W same kłopoty się wplątuję. Powiedział może, kto mógłby go próbować otruć?
Rodolphe od razu zamilknął, zdając sobie sprawę ze swojej głupoty. Po co kłopotać tak młodą dziewczynę takimi sprawami? Chociaż, jak ją ostatniej nocy spotkał, czy może dwie noce temu?, to wydawała się być twarda.
Chloe uważnie słuchała wypowiedzi zielarza, skinieniem głowy podziękowała za podany napój, którego aromatem przez chwilę się raczyła.
- Pan Diego jest bardzo pomocny i wdzięczny nam za ratunek. Cicerone zdecydował, że na razie zastąpi on pana Mileta w obowiązkach na rzecz świątyni - wyjaśniła. - Niestety pan Diego nie wie jak doszło do zatrucia. Nie pamięta kto mógł go poczęstować mordujką - dziewczyna pokręciła w bezsilności głową. - Lecz jak już panu mówiłam. Pan Diego był świadkiem ciemnych interesów, do których nie dał się wplątać, a co w końcu zagroziło już nie pierwszy raz jego życiu. W Chlupocicach zaplanowano morderstwo jednego z mieszkańców Szuwar, który był w drodze by zaskarżyć miasto Chlupocice. Ja tu jestem obca i w sumie to nie wiem jakie nastroje są między Szuwarami i Chlupocicami - wzruszyła ramionami i spojrzała wyczekująco na pana Trottiera, jakby oczekując, że on coś jej w tej sprawie wyjaśni.
- Niektórzy uważają, że między Szuwarami i Chlupocicami panuje największe z uczuć, czyli nienawiść. Mnie osobiście nie przeszkadza nikt, kto tam mieszka, jednak faktycznie działania rządzących tamtym miasteczkiem uderzają mocno w nasze interesy. A jak jest naprawdę? Tego nie wiem, wiele nie wyjaśnię. Paradoksalnie nie znam się za bardzo na polityce.
Nie zwracając uwagi na smak naparu, który potrafił wywołać grymas niesmaku na twarzach najtwardszych mężczyzn, upił długi łyk.
- Morderstwa, ciemne interesy… Czy nie mogłoby być przez chwilę normalnie?
- W dużym mieście to codzienność - westchnęła gosposia duchownego jak na nieprzyjemne wspomnienie. - Ale nie spodziewałam się, że na prowincji będą się takie rzeczy działy - dodała kręcąc głową. - Ale nie tylko to. Dziwne rzeczy dzieją się w Szuwarach. Jak choćby to co się wydarzyło pierwszego dnia jak przybyłam do miasteczka, czy szaleństwo starej gosposi świętej pamięci cicerone - Chloe spojrzała na Rodolpha. Wyglądała na zmartwioną. - Panie Trottier, może mi pan powiedzieć co konkretnie dolega pani Barbarze? Bo różne rzeczy ludzie opowiadali...
- Pani Barbara… Moja osobista porażka. Niestety. Biedaczka cierpi na chorobę, której nie wyleczę. Zdaje się, że to jakaś klątwa, a ja na magii się znam, jak świnia na lataniu. Mogę pomóc jedynie na jej bóle różnorakie, ale oczom i umysłowi pomóc nie mogę.
Chloe zmrużyła oczy.
- Tak, to klątwa, cicerone nawet już myśli jak ją zdjąć... - odparła. - Lecz jeśli mu się nie uda to będzie trzeba szukać kogoś o zdolnościach magicznych - westchnęła. Dziewczyna dłonią sięgnęła do kieszonki skrytej w plisach jej sukienki. Wyciągnęła złożoną karteczkę i położyła ją na blacie stołu, tak by zielarz mógł ją przeczytać.
Cytat:
“Pić raz dziennie, przed zaśnięciem, jedną łyżeczkę.”
A.B.
- Znalazłam to w prywatnych rzeczach pani Barbary - wyznała spuszczając wzrok na karteczkę. - Myślę, że jej szaleństwo było czymś wywołane. I to jeszcze zanim świętej pamięci Cicerone zakończył swój żywot. Wie pan może kim mógłby być ten, kto wypisał tą… “receptę”?
Rodolphe przyjrzał się recepcie. Następnie skrzywił się, starając sobie przypomnieć mieszkańców o tych inicjałach.
- Muszę się zastanowić. Chodzą mi po głowie różne nazwiska, ale nie lubię obwiniać ludzi bez powodu.
- Byłabym wdzięczna za jakąś informację - Chloe uśmiechnęła się lekko do Rodolpha. - Myślę, że gdyby udało się do ustalić, to może będzie możliwe dojście do prawdy co się dzieje z panią Barbarą - mówiąc to spuściła wzrok na stół, wbijając spojrzenie w karteczkę. Zamilkła by upić naparu ziołowego. Widać było jednak po niej, że intensywnie nad czymś myślała.

- Panie Trottier - odezwała się odstawiając kubek na stół i spoglądając znów na mera. - Jest pan dobrym człowiekiem, dba pan o mieszkańców miasteczka i to nawet z tego co widzę to bezinteresownie oferuje pan pomoc. Wydaje się być pan godny zaufania - uśmiechnęła się ciepło do niego. - Dlatego też chciałam się z panem... - w myślach zaczęła szukać odpowiednich słów. - Podzielić sekretem, który przekazał mi pan Diego.
“Kolejne sekrety? Cóż to za klątwa? Czy też tak miałeś, ojcze?” - zastanawiał się przez moment Rodolphe.
- Miło mi słyszeć te słowa z twoich ust, szczególnie, że nasze ostatnie spotkanie… Cóż, wydawałaś się za mną za bardzo nie przepadać. Jeżeli w czymś będę mógł pomóc, odnośnie pana Diega, słucham.
- Przepraszam za tamto... - dziewczyna zrobiła skruszoną minę i odwróciła nieco zawstydzone spojrzenie. - W każdym razie... Pan Diego wyznał, że widział zeszłej nocy jak pewien mężczyzna nocną porą odwiedził sierociniec by porozmawiać z opiekunkami... Niejaki Erlich, czy jakoś tak, Flora bardzo niewyraźnie powiedziała to imię - zaczęła panna Vergest. - Niby nic takiego. Znaczy, nie uważam by odwiedziny o tej porze były dobrze widziane, ale mniejsza o to… - Chloe pokręciła głową, ledwo powstrzymując się od zboczenia z tematu. - To co jest dziwne w tej sprawie to fakt, że Diego zarzeka się iż widział jak tego samego mężczyznę, ludzie komendanta Chlupocic zasztyletowali, a później nieżywe ciało porzucili na bagnach - po wypowiedzeniu tego spojrzała na zielarza, uważnie przyglądając się jego reakcji. Sama gosposia duchownego zdawała się mieć nieprzekonaną minę.
- Ostatnio pojawił się w mieście niejaki Eldritch. Być może to ten sam człowiek? Zabierz, panienko, Diega do karczmy, to przekonamy się, czy to ta sama osoba. - Rodolphe w zamyśleniu popijał zioła, gdy nagle do głowy wpadły mu dwa nazwiska. - Pan Brassard i Buibor! Przepraszam. Uświadomiłem sobie, do kogo mogą należeć te inicjały, chociaż to źle wspominać zmarłych w sposób taki, jak właśnie zamierzam. Nasz mag, który zniknął, nazywał się Alexandre Buibor. No i pan Americ Brassard, o którego majątek będzie sprawa. Był kupcem, mógł mieć dostęp do dziwnych eliksirów. Tylko po co mieli by biedną panią Barbarę truć?
- Zaginiony mag i martwy kupiec? - Chloe zrobiła wielkie oczy. Wyprostowała się na krzesełku. - Widzi pan, panie Trottier... Gdy ludzie przyszli pomagać w sprzątaniu świątyni to różne plotki ze sobą przynieśli. Część bluźniła, że skrzacica zakochała się w duchownym, a inni nawet uważali, że starsza pani... Niejako przyczyniła się do śmierci świętej pamięci Cicerone - wypowiadając te słowa dziewczyna ściszyła głos. - Była owemu duchownemu najbliższą tu osobą, może nawet posiadającą największe jego zaufanie. Jeśli ktoś chciałby krzywdy cicerone to najprościej byłoby to zrobić rękami obłąkanej gosposi…
- To prawda, to prawda. Tylko co można z tym zrobić? Hmm… Przykro mi, ale nie mam pomysłów. Jeżeli jedna z wymienionych osób była za to odpowiedzialna, to już nic z tym nie zrobimy. A jeżeli to ktoś inny - nie mamy żadnych tropów. Zmieniając temat - pan Diego ma się już dobrze? Chciałbym z nim porozmawiać.
- Tylko, że na tą chwilę dowody wskazują, że to pani Barbara jest odpowiedzialna za śmierć Cicerone… - odparła z obawą Chloe. - Kościół nie będzie się z nią rozczulał... gdyby jednak można było dowieść, że ktoś ją spoił czymś... choćby eliksirem miłości... To by wiele tłumaczyło, prawda? - spojrzała na zielarza z nadzieją w spojrzeniu. Dziewczyna przejęta tematem zbyła mimowolnie pytanie Rodolpha o Diega.
- Bez wątpienia cierpi na magiczną chorobę, moje badania nie wykazały u niej żadnej, no, zwyczajnej. To wydaje się być wystarczającym dowodem. Wasz kościół chyba nie wiesza szaleńców i ofiar podstępu?
- Nie - spuściła głowę. - Ale osoby uznane za opętane... Wtedy już to inaczej wygląda…
- Nie staracie się uratować opętanych? - szczerze zdziwił się Rodolphe. - Chyba warto uratować osobę spod wpływu… Spod wpływu czegokolwiek co opętuje.
Zielarz nie znał się na tych sprawach, ale zdawało mu się, że kościoły dbają o ludzi.
Panna Vergest nieco rozpogodziła się.
- Tak, ma pan rację. Wszystko będzie dobrze - uśmiechnęła się lekko. - A co do pana Diego, to porozmawiam z nim, bo widzi pan... On nie do końca wierzy, że pana starania miały na celu go wyleczyć. Ale myślę, że puści to w końcu w niepamięć - poszerzyła uśmiech. - Z resztą... Jak pan się czuje? Wygląda pan na mocno zmęczonego. Czy coś pana trapi? - wbiła w niego zatroskane spojrzenie.
- Jestem nieco zmęczony, ale zdaje się, że wszystko jest w porządku. A Diego może czuć urazę, wszak okłamałem go i podtrułem. - Zielarz westchnął. - Może przejdziemy się w takim razie odwiedzić pana Diega? Z pani wstawiennictwem może nie rzuci się na mnie z widelcem, by mnie zadźgać - starał się zażartować.
- Wielkie nadzieje widzę pokłada pan w mojej osobie - odparła w rozbawieniu Chloe. - Jeśli pan tak chce to nie widzę problemu by razem pójść do świątyni. Ale najpierw... Proszę zjeść porządne śniadanie - spojrzała na niego przyjacielsko.
Cóż miał zrobić Rodolphe, gdy tak na niego Chloe spojrzała? Nie pozostało nic, jeno przygotować sobie jakieś porządne, acz szybkie śniadanie, zjeść je w miłym towarzystwie i następnie wyruszyć w kierunku miejsca pobytu Diega. Śniadanie jakoś dziwnie dobrze smakowało.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline