Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-02-2017, 16:39   #161
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Eldritch u pana Trouve.


Karczmarz stał przed drzwiami do wierzy pana Trouve zastanawiając się krótko czegóż ten chciał od niego. Nie namyślając się długo zapukał głośno parę razy. Dowie się już za chwilę i miał nadzieję, że będą to pozytywne wieści… a jeśli nie to może chociaż neutralne?
- O. Widzę, że pan tutaj - Kobold zaszedł od tyłu karczmarza. Dźwigał księgi i papiery, jak zwykle zresztą - Zapewne pani Radegondre pana przysłała. To dobrze… -Skomentował wizytę i wydobył klucz do drzwi, rozpoczynając gmeranie w zamku.
- Rzucę tylko rzeczy… - Powiedział, ale trudno było mu manipulować jedną ręką. Drugą miał zajętą.
- Chodzi o podatek. Niebawem do naszych Szuwar przyjeżdża poborca i musimy jak najwięcej zebrać pieniędzy. Nie tylko dlatego, że musimy zapłacić do Matrice daninę, ale też dlatego, że potrzebujemy opłacić nowego Mera i Szeryfa.
Zamek w końcu ustąpił i głośno mlasnął. Kobold dbał o zamki i kłódki w całym mieście. Rzadko któraś podchodziła rdzą. Drzwi się otworzyły i urzędnik odłożył tam to co dźwigał po czym wyszedł do gościa.
- Ile ma pan w kasie? A właściwie, kiedy karczma jest w stanie opłacić te $65,00? Powinniśmy dla prowadzonych biznesów ustalić wyższe podatki niż dla domów, ale jest jak jest. Co zrobić… Tak więc?
Kobold zadarł głowę wpatrując się w Ocaleńca.
Eldritch ujął podbródek w dłoń i zaczął się wyraźnie zastanawiać. Ile miał? Parę groszy, a wciąż czekały go zakupy coby podźwignąć stan magazynowy, który.... no cóż, był mizerny.
- W kwestii mera nie byłoby większego problemu gdybym to ja się nim stał, ale bądźmy szczerzy… jakie miałbym szanse? - zapytał opuszczając dłoń, która tak niedawno zdobiła jego twarz i skupił się na koboldzie.
- Co do stanu kasy… ile mniej więcej mamy czasu do przyjazdu poborcy? Przyznam, że byłem zmuszony podjąć pewne zakupy. Stan magazynowy nie rozpieszcza, a jeszcze daleko bym był ukontentowany… - uśmiechnął się tutaj szeroko - ...ale to moje zmartwienia są.
Kobold spojrzał na karczmarza z lekkim politowaniem i poklepał go po przedramieniu.
- Nie martw się tak bardzo, panie Eldritch. Sprawy karczmy nie są tylko twoim zmartwieniem. Tylko ją prowadzisz i o nią dbasz. Na spółkę z panią DeVillepin. Nic na siłę… - Starszy urzędnik uśmiechnął się ciepło.
- Poborca będzie w tym miesiącu, a ja muszę się zorientować kto może zasilić miejską kasę. “Bury Kocur” jest naszym flagowym i najbardziej dochodowym interesem. Bez presji, ale liczymy na was. Podatki będę zbierał ratalnie, póki co. $16,25 tygodniowo. Od poniedziałku…
- Rozumiem, ale co zrobić, że traktuje “Kocura” jak moje własne dziecko? - zapytał Eldritch i się roześmiał lekko - Stanę na głowie by coś wyciągnąć z tego interesu, choć nie ukrywam, że lwią częścią dochodu jest wizyta dyliżansu. Tak czy inaczej, coś wymyślę.
- To świetnie, panie Eldritch - Trouve otworzył szerzej drzwi swojego domu i szykował się do zniknięcia w jego głębi - Niech pan próbuje. Do końca tygodnia proszę wpłacić jak najwięcej. Nie zatrzymuję już pana.
Ocaleniec uśmiechnął się szeroko.
- Zapewne jest pan bardzo zajęty i ja nie zatrzymuję, a teraz pan wybaczy “Kocur” mnie wzywa.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 10-02-2017, 17:41   #162
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Karczma, piwnica i rozmowa z panią Poulin.


Piwnica była miejscem które Ocaleniec znał i pamiętał bardzo dobrze. Ty razem był jednak przygotowany zrobić tam porządek i przeprowadzić czystkę wszelkich nieszczęśliwych pozostałości. Miał miotłę, szufelkę, zmiotkę i wiadro, oraz lampę oliwną coby oświetlić to ponure miejsce solidnie. Cokolwiek skrywało to miejsce miał zamiar wynieść na widoczność.
Piwnica śmierdziała stęchłymi szmatami i butwiejącymi beczkami. Grzyb, pajęczyny i wilgoć od podmokłych terenów, to na pierwszy rzut oka jedyne, na co mógł liczyć tutaj karczmarz. Sporo rzeczy było do wyrzucenia. Szczególnie połamane skrzynki na warzywa i pełno pobitych naczyń. Eldritch musiał również przerzucać stare worki i kosze wiklinowe, drepcząc butami po rozkładających się ziemniakach. O dziwo, nie musiał odblokować dojścia do półki na której w kurzu stał baniak wina i leżało kilka butelek. Tak, jakby tam zawsze ktoś łaził. Nie to jednak przykuło uwagę karczmarza. Gdy bardziej poświecił lampą, to na ścianie za półką, na wysokości pasa, dostrzegł sporą dziurę. Ziemi tu więcej było, jakby kto ją usypał. Pobitych butelek też sporo, jakby pospadały z pułki. Ktoś odsuwał tę półkę tam i z powrotem kilka razy, szorując po ziemi i zostawiając widoczne znaki.

- Panie Eldritch?! Jest tam pan? - Z góry dobiegło wołanie pani DeVillepin.
- Jestem! - zakrzyknął gospodarz - W czym mogę pomóc?
- Pani Poulin przyszła i chce rozmawiać! - Wykrzyczała kobieta.
- Już, już idę!
Eldritch nie był zadowolony. Miał w końcu pracę w piwnicy, ale skoro ktoś przychodził, to może coś się ugra. Wspiął się po schodach i zamknął piwnicę. Następnie udał się do głównej sali.
Było tu pusto na razie a w powietrzu unosił się zapach ryb. Ich ostatni dzień świeżości, był naprawdę ostatni. Bardzo dobrze to wymyślił Wielko Budowniczy by niektórych rzeczy czas, liczyć nie zegarem tylko gromadzącym się fetorem. Powiedzmy, że tym rybkom nie wiele brakowało.
- Piękne zapachy! - Rozpromieniła się pani Marie-Claire. Kobieta miała ładną, zadbaną fryzurę i mętne, zielone oczy. Towarzyszył jej śmiertelnie poważny elf, a przy drzwiach ustawił się półogr.
Jak widać, smak dojrzałych rybek w tych okolicach były bardzo ceniony…
“...albo kobieta była zepsutą do szpiku kości manipulantką” pomyślał gospodarz odwzajemniając uśmiech, a mentalnie dał sobie notatkę by otworzyć wszystkie drzwi i okna i przewietrzyć miejsce nim się zejdą goście.
- Pani Poulin jak mniemam... - powiedział ciepło - ...w czym mogę pomóc w tej wczesnej godzinie?
- Otóż chciałabym wpłacić niewielką sumę tutaj i otworzyć rachunek. Chcę by każdy z mieszkańców Szuwarów mógł na mój koszt bawić się tutaj przednio. Pić dobre trunki i jeść co mu się spodoba. W zamian powiesiłabym tu tkaninę na ścianie, gdzie ogłaszam swoją kandydaturę na radną no i wynajęłabym pokój numer pięć, by móc przyjmować gości i petentów. Czy byłby pan zainteresowany?
Ocaleniec pokiwał powoli głową szacując opcje. Mógł zgodzić się na propozycję kobiety, której to najwyraźniej bardzo zależało na staniu się radną… zapewne do własnych celów, lub odmówić. Bądźmy jednak szczerzy, czasy były ciężkie, klientów mało i ogólnie gospodarka kiepska…
- Rozumiem. - powiedział krótko z ciepłym uśmiechem - Klient nasz pan. Jeśli chce pani zostać radną myślę, że mogę w tym pomóc na powyższych warunkach. Proszę jednak pamiętać o mnie w momencie osiągnięcia swojego celu, a ja szepnę dobre słówko bywalcom.
- Ależ oczywiście panie… Jak pan właściwie się nazywa, sir? - Kobieta kokieteryjnie dotknęła obluzowanego guzika w kamizelce Oceleńca, poprawiając go nieco.
- Eldritch… proszę mi mówić Eldritch… - powiedział miłym dla ucha lekko ściszonym głosem - ... jak powinienem się zwracać do pani, pani Poulin?
- Mów mi Marie-Claire. Przyjacie mówią mi Claire, bo tak właściwie wolę…
- Claire… piękne imię. Jestem niemalże pewny, że zostanie pani radą… w końcu, czy to imię nie znaczy “sławna”? - ciepłe słowa opuściły usta mężczyzny po czym powiedział już trzeźwiej.
- Przejdźmy jednak do kwestii wynajmu. Ile dni jest pani skłonna wynajmować pokój nr. 5?
- Chciałabym od dzisiaj do końca niedzieli. Czyli dwie, niecałe doby, razem... Co do wpłaty na rachunek.. - Poulin wskazała na elfa i kiwnęła na niego dłonią. Mężczyzna ruszył do lady, wyjął pokaźną sakwę i położył na blacie.
- Tam jest $300,00. Mam nadzieję, że to wystarczy. Całą resztę może pan zachować dla siebie. Doskonale wiem, jak trudno jest być tu nowym i na niepewnej służbie u pana Trouve.
Marie-Claire Poulin nachyliła się do karczmarza i szepnęła do ucha - Proszę się nie martwić. Ode mnie nie dowie się o tej transakcji na pewno.
Kobieta zajrzała głęboko w oczy Ocaleńcowi.
- Niech pan się postara panie… Eldritch. Niech ten ‘Kocur’ ożyje!
- Pani Claire, może mi pani wierzyć… - odparł z zawadiackim uśmiechem odwzajemniając spojrzenie - ...ten ‘Kocur’ nie tylko ożyje…
- Tak czy inaczej, sprawę rachunku mamy omówioną. Pozostaje kwestia wynajmu, ale tym zajmiemy się później. Sprawy karczmy nieszczęśliwie mnie wzywają.


Impreza sponsorowana przez panią
Marie-Claire Poulin

Po wymianie pożegnań i uprzejmości Eldritch wrócił do porządkowania piwnicy. Niepokoiła go wilgoć, którą to miał zamiar zająć się później. Teraz jednak sprzątał, a kiedy to było zrobione przystąpił do odsuwania półki przyświecając sobie przy tym lampą. Co się tam kryło, nie wiedział, ale miał zamiar się dowiedzieć.
Zazgrzytała półka po ziemi, a nieliczne naczynia na niej zatańczyły gdy Eldritch odsunął ją od ściany. Lampa oblała żółtawym światłem brudną, pochlapaną wapnem ścianę. Tam gdzie łączyła się ona z klepiskiem widniała spora dziura. Akurat na dorosłego człowieka, który mógł na czworakach przecisnąć się przez nią. Lub coś schować.

Gdy ocaleniec przykucnął i zajrzał do środka, jego oczom ukazała się wnęka. Było to mnóstwo ziemi i kamieni oraz narzędzia do kopania. Kilofy, łopaty, a nawet taczka. Ciemnościom w głębi nie było końca, ale karczmarz domyślał się już, że to korytarz. I chyba szybko się on nie kończy…
Ocaleniec wiedział, że eksploracja może zająć więcej niż miał teraz czasu. Zdecydował, że powróci w to miejsce po zamknięciu karczmy. To była logiczna droga postępowania. Tym bardziej, że nawet jeśli by wrócił przed otwarciem, to pewnie byłby brudny jak nieboskie stworzenie, a nie o to w końcu chodziło. Trzeba było się prezentować… i kupić w końcu grzebień, lub szczotkę do włosów i nająć jakiegoś grajka… chyba nawet słyszał gdzieś muzykę w tej mieścinie… ale to zaraz po tym jak zje danie dnia poprzedniego i popije sikaczem. Z tą myślą zasunął z powrotem półkę by ukryć tunel.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 10-02-2017, 23:08   #163
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Było już po godzinie 9 gdy gosposia znalazła się pod właściwym domem. Znalezienie drogi w to miejsce nie było łatwe gdy tłumaczyła je Flora, która to nie była najlepszym informatorem turystycznym dla Szuwar. Zapewne, gdyby Chloe nie zapytała po drodze przypadkowych osób o drogę to prędzej znalazłaby się w gabinecie Wielkiego Mistrza Kantonu Inkwizycji, niż przed domem miejscowego zielarza i medyka w jednej osobie.
Panna Vergest miała na prawej ręce przewieszony koszyk, schludnie okryty ściereczką. Unosił się od niego zapach słodkich bułeczek. Dziewczyna zapukała do drzwi pana mera.
Rodolphe kończył właśnie korkować buteleczki ze świeżo zrobionym syropem. Wstał ucieszony, że być może uda mu się kilka pensów zarobić tego poranka. Ostatnio nie było najlepiej z jego finansami - może i za wiele nie wydawał, ale nie było też jakiegoś przychodu. Za dużo filantropii, za mało kapitalizmu. Może trzeba się przebranżowić z leczenia ludzi na podejście wielkomiejskie, farmaceutyczne? W każdym razie Trottier otworzył drzwi z uśmiechem. I uśmiech nie zgasł, pomimo niejakiego rozczarowania umknięciem zarobku. Bo widok pod drzwiami był miły dla oka, a zapach dla nosa.
- Dzień dobry, panno Vergest. Jak się panienka miewa? Mogę zaprosić do środka, czy przyszła się panienka jedynie przywitać?
Chloe uśmiechnęła się promiennie.
- Chętnie skorzystam z gościny, a i z pustymi rękami nie przychodzę - lekko uniosła koszyk. - Chciałam osobiście panu podziękować za pomoc z dzieciakami w sierocińcu - dodała wchodząc do środka. - A i przeprosić, że wtedy tak na pana naskoczyłam w sprawie Diega. Nie powinnam była. W końcu ma pan tyle na głowie.
- Nie ma problemu, źle zająłem się sprawą Diega - rzekł przepraszająco, wpuszczając Chloe do środka. - Trochę bałaganu niestety, no ale…
Rodolphe mówił dość nieskładnie i podobnie niskładnie wyglądalo wnętrze domu. Porozrzucane flasze, palniki, moździerze i inne utensylia. I dość ostry zapach przypalonego cukru, który rozlał mu się wcześniej na palnik.
- Usiądź, proszę - wskazał dziewczynie miejsce, gdzie poprzedniego dnia wypłakiwała się pani Simone Girard. - Napije się panienka czegoś? Akurat na piecu stoi nieco piołunu z tysiącznikiem. Okropnie gorzkie, ale dobrze się po tym człowiek czuje.
Dziewczyna podeszła do stołu i postawiła na nim koszyk. Rozchyliła ściereczkę, którą był przykryty i wyciągnęła talerzyk na którym były łakocie.
- Wczoraj pan Blackleaf poczęstował mnie i panienkę Laurę swoim nowym wypiekiem. Więc dziś przechodząc obok piekarni nie mogłam po prostu się oprzeć - powiedziała w tonie wyjaśnienia, gdy stawiała talerz na blacie. Zaraz też przysiadła przy stole i spojrzała na zielarza. - Bardzo chętnie napiję się - skinęła głową. - Jeśli natomiast chodzi o nieszczęsnego pana Diego to ma on się bardzo dobrze. Zapewne gdyby nie nasze wspólne starania, to żadne z nas samo nie uratowałoby mu życia - stwierdziła uśmiechając się przyjacielsko.
Zielarz ucieszył się, gdy zobaczył świeże wypieki - zapomniał tego poranka o śniadaniu i głód właśnie o sobie przypomniał. Jednak zanim się uraczył bułeczką, odcedził zioła i postawił dwa kubki na stole. Napar miał charakterystyczny dla piołunu zapach, gorzki, korzenny i ostry.
- Pan Diego nie sprawia kłopotów? Źle mi z powodu w jaki sposób go potraktowałem, ale nie miałem wtedy wyjścia. - Po co on się tłumaczył? - Ciężko jest ostatnio ze mną, tak powiem. W same kłopoty się wplątuję. Powiedział może, kto mógłby go próbować otruć?
Rodolphe od razu zamilknął, zdając sobie sprawę ze swojej głupoty. Po co kłopotać tak młodą dziewczynę takimi sprawami? Chociaż, jak ją ostatniej nocy spotkał, czy może dwie noce temu?, to wydawała się być twarda.
Chloe uważnie słuchała wypowiedzi zielarza, skinieniem głowy podziękowała za podany napój, którego aromatem przez chwilę się raczyła.
- Pan Diego jest bardzo pomocny i wdzięczny nam za ratunek. Cicerone zdecydował, że na razie zastąpi on pana Mileta w obowiązkach na rzecz świątyni - wyjaśniła. - Niestety pan Diego nie wie jak doszło do zatrucia. Nie pamięta kto mógł go poczęstować mordujką - dziewczyna pokręciła w bezsilności głową. - Lecz jak już panu mówiłam. Pan Diego był świadkiem ciemnych interesów, do których nie dał się wplątać, a co w końcu zagroziło już nie pierwszy raz jego życiu. W Chlupocicach zaplanowano morderstwo jednego z mieszkańców Szuwar, który był w drodze by zaskarżyć miasto Chlupocice. Ja tu jestem obca i w sumie to nie wiem jakie nastroje są między Szuwarami i Chlupocicami - wzruszyła ramionami i spojrzała wyczekująco na pana Trottiera, jakby oczekując, że on coś jej w tej sprawie wyjaśni.
- Niektórzy uważają, że między Szuwarami i Chlupocicami panuje największe z uczuć, czyli nienawiść. Mnie osobiście nie przeszkadza nikt, kto tam mieszka, jednak faktycznie działania rządzących tamtym miasteczkiem uderzają mocno w nasze interesy. A jak jest naprawdę? Tego nie wiem, wiele nie wyjaśnię. Paradoksalnie nie znam się za bardzo na polityce.
Nie zwracając uwagi na smak naparu, który potrafił wywołać grymas niesmaku na twarzach najtwardszych mężczyzn, upił długi łyk.
- Morderstwa, ciemne interesy… Czy nie mogłoby być przez chwilę normalnie?
- W dużym mieście to codzienność - westchnęła gosposia duchownego jak na nieprzyjemne wspomnienie. - Ale nie spodziewałam się, że na prowincji będą się takie rzeczy działy - dodała kręcąc głową. - Ale nie tylko to. Dziwne rzeczy dzieją się w Szuwarach. Jak choćby to co się wydarzyło pierwszego dnia jak przybyłam do miasteczka, czy szaleństwo starej gosposi świętej pamięci cicerone - Chloe spojrzała na Rodolpha. Wyglądała na zmartwioną. - Panie Trottier, może mi pan powiedzieć co konkretnie dolega pani Barbarze? Bo różne rzeczy ludzie opowiadali...
- Pani Barbara… Moja osobista porażka. Niestety. Biedaczka cierpi na chorobę, której nie wyleczę. Zdaje się, że to jakaś klątwa, a ja na magii się znam, jak świnia na lataniu. Mogę pomóc jedynie na jej bóle różnorakie, ale oczom i umysłowi pomóc nie mogę.
Chloe zmrużyła oczy.
- Tak, to klątwa, cicerone nawet już myśli jak ją zdjąć... - odparła. - Lecz jeśli mu się nie uda to będzie trzeba szukać kogoś o zdolnościach magicznych - westchnęła. Dziewczyna dłonią sięgnęła do kieszonki skrytej w plisach jej sukienki. Wyciągnęła złożoną karteczkę i położyła ją na blacie stołu, tak by zielarz mógł ją przeczytać.
Cytat:
“Pić raz dziennie, przed zaśnięciem, jedną łyżeczkę.”
A.B.
- Znalazłam to w prywatnych rzeczach pani Barbary - wyznała spuszczając wzrok na karteczkę. - Myślę, że jej szaleństwo było czymś wywołane. I to jeszcze zanim świętej pamięci Cicerone zakończył swój żywot. Wie pan może kim mógłby być ten, kto wypisał tą… “receptę”?
Rodolphe przyjrzał się recepcie. Następnie skrzywił się, starając sobie przypomnieć mieszkańców o tych inicjałach.
- Muszę się zastanowić. Chodzą mi po głowie różne nazwiska, ale nie lubię obwiniać ludzi bez powodu.
- Byłabym wdzięczna za jakąś informację - Chloe uśmiechnęła się lekko do Rodolpha. - Myślę, że gdyby udało się do ustalić, to może będzie możliwe dojście do prawdy co się dzieje z panią Barbarą - mówiąc to spuściła wzrok na stół, wbijając spojrzenie w karteczkę. Zamilkła by upić naparu ziołowego. Widać było jednak po niej, że intensywnie nad czymś myślała.

- Panie Trottier - odezwała się odstawiając kubek na stół i spoglądając znów na mera. - Jest pan dobrym człowiekiem, dba pan o mieszkańców miasteczka i to nawet z tego co widzę to bezinteresownie oferuje pan pomoc. Wydaje się być pan godny zaufania - uśmiechnęła się ciepło do niego. - Dlatego też chciałam się z panem... - w myślach zaczęła szukać odpowiednich słów. - Podzielić sekretem, który przekazał mi pan Diego.
“Kolejne sekrety? Cóż to za klątwa? Czy też tak miałeś, ojcze?” - zastanawiał się przez moment Rodolphe.
- Miło mi słyszeć te słowa z twoich ust, szczególnie, że nasze ostatnie spotkanie… Cóż, wydawałaś się za mną za bardzo nie przepadać. Jeżeli w czymś będę mógł pomóc, odnośnie pana Diega, słucham.
- Przepraszam za tamto... - dziewczyna zrobiła skruszoną minę i odwróciła nieco zawstydzone spojrzenie. - W każdym razie... Pan Diego wyznał, że widział zeszłej nocy jak pewien mężczyzna nocną porą odwiedził sierociniec by porozmawiać z opiekunkami... Niejaki Erlich, czy jakoś tak, Flora bardzo niewyraźnie powiedziała to imię - zaczęła panna Vergest. - Niby nic takiego. Znaczy, nie uważam by odwiedziny o tej porze były dobrze widziane, ale mniejsza o to… - Chloe pokręciła głową, ledwo powstrzymując się od zboczenia z tematu. - To co jest dziwne w tej sprawie to fakt, że Diego zarzeka się iż widział jak tego samego mężczyznę, ludzie komendanta Chlupocic zasztyletowali, a później nieżywe ciało porzucili na bagnach - po wypowiedzeniu tego spojrzała na zielarza, uważnie przyglądając się jego reakcji. Sama gosposia duchownego zdawała się mieć nieprzekonaną minę.
- Ostatnio pojawił się w mieście niejaki Eldritch. Być może to ten sam człowiek? Zabierz, panienko, Diega do karczmy, to przekonamy się, czy to ta sama osoba. - Rodolphe w zamyśleniu popijał zioła, gdy nagle do głowy wpadły mu dwa nazwiska. - Pan Brassard i Buibor! Przepraszam. Uświadomiłem sobie, do kogo mogą należeć te inicjały, chociaż to źle wspominać zmarłych w sposób taki, jak właśnie zamierzam. Nasz mag, który zniknął, nazywał się Alexandre Buibor. No i pan Americ Brassard, o którego majątek będzie sprawa. Był kupcem, mógł mieć dostęp do dziwnych eliksirów. Tylko po co mieli by biedną panią Barbarę truć?
- Zaginiony mag i martwy kupiec? - Chloe zrobiła wielkie oczy. Wyprostowała się na krzesełku. - Widzi pan, panie Trottier... Gdy ludzie przyszli pomagać w sprzątaniu świątyni to różne plotki ze sobą przynieśli. Część bluźniła, że skrzacica zakochała się w duchownym, a inni nawet uważali, że starsza pani... Niejako przyczyniła się do śmierci świętej pamięci Cicerone - wypowiadając te słowa dziewczyna ściszyła głos. - Była owemu duchownemu najbliższą tu osobą, może nawet posiadającą największe jego zaufanie. Jeśli ktoś chciałby krzywdy cicerone to najprościej byłoby to zrobić rękami obłąkanej gosposi…
- To prawda, to prawda. Tylko co można z tym zrobić? Hmm… Przykro mi, ale nie mam pomysłów. Jeżeli jedna z wymienionych osób była za to odpowiedzialna, to już nic z tym nie zrobimy. A jeżeli to ktoś inny - nie mamy żadnych tropów. Zmieniając temat - pan Diego ma się już dobrze? Chciałbym z nim porozmawiać.
- Tylko, że na tą chwilę dowody wskazują, że to pani Barbara jest odpowiedzialna za śmierć Cicerone… - odparła z obawą Chloe. - Kościół nie będzie się z nią rozczulał... gdyby jednak można było dowieść, że ktoś ją spoił czymś... choćby eliksirem miłości... To by wiele tłumaczyło, prawda? - spojrzała na zielarza z nadzieją w spojrzeniu. Dziewczyna przejęta tematem zbyła mimowolnie pytanie Rodolpha o Diega.
- Bez wątpienia cierpi na magiczną chorobę, moje badania nie wykazały u niej żadnej, no, zwyczajnej. To wydaje się być wystarczającym dowodem. Wasz kościół chyba nie wiesza szaleńców i ofiar podstępu?
- Nie - spuściła głowę. - Ale osoby uznane za opętane... Wtedy już to inaczej wygląda…
- Nie staracie się uratować opętanych? - szczerze zdziwił się Rodolphe. - Chyba warto uratować osobę spod wpływu… Spod wpływu czegokolwiek co opętuje.
Zielarz nie znał się na tych sprawach, ale zdawało mu się, że kościoły dbają o ludzi.
Panna Vergest nieco rozpogodziła się.
- Tak, ma pan rację. Wszystko będzie dobrze - uśmiechnęła się lekko. - A co do pana Diego, to porozmawiam z nim, bo widzi pan... On nie do końca wierzy, że pana starania miały na celu go wyleczyć. Ale myślę, że puści to w końcu w niepamięć - poszerzyła uśmiech. - Z resztą... Jak pan się czuje? Wygląda pan na mocno zmęczonego. Czy coś pana trapi? - wbiła w niego zatroskane spojrzenie.
- Jestem nieco zmęczony, ale zdaje się, że wszystko jest w porządku. A Diego może czuć urazę, wszak okłamałem go i podtrułem. - Zielarz westchnął. - Może przejdziemy się w takim razie odwiedzić pana Diega? Z pani wstawiennictwem może nie rzuci się na mnie z widelcem, by mnie zadźgać - starał się zażartować.
- Wielkie nadzieje widzę pokłada pan w mojej osobie - odparła w rozbawieniu Chloe. - Jeśli pan tak chce to nie widzę problemu by razem pójść do świątyni. Ale najpierw... Proszę zjeść porządne śniadanie - spojrzała na niego przyjacielsko.
Cóż miał zrobić Rodolphe, gdy tak na niego Chloe spojrzała? Nie pozostało nic, jeno przygotować sobie jakieś porządne, acz szybkie śniadanie, zjeść je w miłym towarzystwie i następnie wyruszyć w kierunku miejsca pobytu Diega. Śniadanie jakoś dziwnie dobrze smakowało.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 17-02-2017, 14:12   #164
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 16

 Sobota 3 kwietnia 1723 roku Godzina 13.00


OBÓZ MILICJI
Kliknij w miniaturkęosnowa skrzynia, którą udało się wygrzebać na szybko na farmie Miętosiów mogła robić tymczasowo za trumnę. Problem w tym, że była mała. Metr czterdzieści na czterdzieści centymetrów. Ork Verninac stał nad nią i drapał się w głowę. Jakoś musi upchnąć tu ciało Rogbuty Batull. W alternatywie była jeszcze beczka, ale niemowa nie wiedział, czy godzi się tak chować siostrę z bitwy. Pan Martin wybrał go zapewne, gdyż kto jak kto, ale pobratymiec powinien coś wiedzieć o obrządkach orków. Prawda była taka, że Verninac nie wiedział o tym nic.
Trzeba będzie połamać jej kości by się zmieściła w tę skrzyneczkę… - Pomyślał.
Milicjant zakasał rękawy i stanął nad truchłem kobiety. Westchnął ciężko. Gdyby mógł mówić, pewnie by powiedział, jak bardzo jest mu żal, że zginęła. Że z resztą chłopaków już ustalili, że po powrocie wzniosą jej pomnik. Pomnik mydlarki, która broniła Szuwarów… Że o świcie pili jej zdrowie…
Chwycił “Rab” za rękę i już miał podnosić, gdy doleciał go słaby szept.
- Zbliż się kuśko, to ci wyrwę.. to, co ci z języka w tej głupiej gębie zostało… Nie upchniesz mnie w tej łubiance…

***

Remi
Obozowisko stało skąpane w słońcu. Wyglądało inaczej niż w nocy. Pogodniej. Konie pasły się na łące tuż przy jeziorku, a dym z ogniska leniwie kreślił zawijas ku niebu. Ruch w obozie był do tej pory bardzo niewielki. Można było usłyszeć pierwszą wiosenną muchę…

Remi wyszedł z rozłożonego na prędce namiotu. Nie był w pełni formy, a spięcie w całym ciele nie pozwalało do końca odpocząć. Cały oddział miał za zadanie nabrać oddechu, ale wcale nie było to takie łatwe.
Lokaj nastroszył uszu. Zdzich przybiegł pędem przez obóz ze świeżymi szmatami.
- Szybciej! - Pokrzykiwala gdzieś w głebi Hoe.
To całe poruszenie wybiło z mikrego snu nie tylko dowódcę wyprawy. Pężyrka i Gaspard też w tych warunkach nie bardzo mogli zasnąć. Choć chwilunie wytchnienia gdzieś tam, w okolicach świtu, udało im się złapać.

Przy wozie, który robił obecnie za szpital polowy, a w którym zniknął przybłęda Zbażynów, stała niedospana grupka milicji w osobach orka Gauthier’a, Patrica, i Bruna.
Ożywili się na widok bartnika i poprawili postawy.
- Rab żyje, sir - Powiedział z uśmiechem Mosse, zdradzając powód całego zamieszania.
- Dostała w mydelniczkę, którą miała skitraną za pazuchą - Parsknął stajenny.
- Wygląda na to, że się wyliże. Hoe ją opatruje właśnie. - Zapalił cygaro Bruno i oparł się plecami o powóz.

Remi wspiął się po kilku trzeszczących stopniach i zajrzał do wnętrza. Musiał chwilę poczekać, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. W środku Hoe właśnie kończyła zakładać opatrunek nieprzytomnej Rab. Mimo odsłoniętych, gołych piersi kobety, nikt tu się nie gorszył. No, może prócz Zdzicha, którego młodzieńcze hormony roznosiły i wpędzały w zakłopotanie.
- Dokończ młody za mnie - Powiedziała Hoe i wyszła do Remiego. Spracowane, zakrwawione ręce wytarła w fartuch, a w oczach widać było zmęczenie. Pewnie sporo wysiłku kosztowało ją leczenie pana Micheaux. Półorczyca była przecież tylko zwykłą rzeźniczką. Leczyła tak dobrze, jak każdy inny z obozu.
- Jest stabilna. Chyba.. - Rzuciła krótko wynurzając się z powozu. Słoneczne, rześkie powietrze wpadło jej nozdrza i chyba sprawiło jej jakąś ulgę, bo zamknęła oczy i nabrała tlenu w płuca. Zeszła w końcu po stopniach na ziemię.
- Dobrze się spisałeś, Remi. W Szuwarach będą z ciebie dumni. Co do rannych… Quentin ma jakieś wstrząśnienie, czy coś takiego. Pełno też drobnych odłamków po granacie. Podobnie jest z tym łysym grubasem, którego tam znaleźliście. Drzazgi ma w całym tłustym ciele. Z Grégoire’m i Rogbutą jest najgorzej. Po powrocie, natychmiast się nimi musi zająć Rodolphe. Oby go nie wywiało po jakieś zioła w te bagna… Ja pewnie pojadę z Cieciółkami do Bełtów. A wy musicie się zbierać, jak chcecie powęszyć na farmie. Jutro rano powinniście chyba wyruszyć z powrotem, nie?

Pężyrka i Gaspard
Gdzieś dalej, pod okiem Pężyrki, Kichot spokojnie wcinał trawę obok szuwarowej kobyłki Dolly. Ona wydawała się taka wielka, z wiszącym brzuszyskiem a on jakiś taki mikry, o sierści wypłowiałej. Jak zwykle bardziej był zajęty żarciem niż dorodną samicą obok.
Gaspard wciągał na nogi buty. Udało mu się pochwycić swoje rzeczy zapakowane w brudny, płócienny worek gdy opuszczali farmę po nocy. Nie było tego wiele. Miał też świeże opatrunki. Niedaleko od niego, pod prowizorycznie zmajstrowanym parsolem, na rozłożonym kocyku, spoczywało wielkie ciało łysego mnicha. Leżał nieprzytomny. Był bardzo spaśony. Jego transport to było prawdziwe wyzwanie logistyczne...


- Kawka! - Przydreptał do nich młodszy z gnolli niosąc dwa metalowe kubki czarnego napoju - Niby południe, ale kawka zawsze nieco postawi na nogi. Pijcie, bo pan Remi Martin chce wybrać się znów na farmę.
Podał każdemu napitek.
- Gdzie moje maniery. Nazywam się Teobald Cieciółka. Jestem synem Rajmunda, który jest właścicielem tamtego powozu…
Gnoll wskazał wyprzęgniętą furmankę brudną od węgla i dodał:
- Wygląda na to, że każde ręce do pracy się teraz przydadzą.

SZUWARY

Tymczasem w miasteczku życie jak zwykle płynęło powoli i nudno. Choć dla wielu typowych mieszkańców Szuwarów, ostatnie wydarzenia były iście sensacyjne...

Eldrtich
Minęła pewnie godzina odkąd dzwon na wieży kościelnej wybił południe. W “Burym Kocurze” nie było wielu gości. Pan Milet sączył już pierwszego sikacza i utyskiwał na pogrzeb Brassarda. Ciało nieboszczyka miało już więcej niż 3 dni, a pochówek dopiero pojutrze… Grabarz zatem bełkotał coś do siebie i było to nawet dobre, gdyż nikt nie lubił martwej ciszy. Szczególnie w takim miejscu jak gospoda.
Przy ladzie stała pani DeVillepin i przykładała mokrą szmatę do nosa młodej Vioaline, która przyszła na praktyki z rozbitym nosem. Podobno potłukła się z kimś na mieście.
- Dzień bry panie Eldritch! - Wrzasnęła młoda energicznie, jak tylko mężczyzna wszedł do izby.
- Przyszła dostawa od sióstr Leroux dla pana. Zapłaciłam i położyłam ubrania w gabinecie. - Poinformowała krasnoludzica nie odrywając oczu od młodej asystenki i dodąła nim ocaleniec gdziekolwiek zniknął - Naukę gotowania o którą pan prosił, możemy rozpocząć od nowego tygodnia. Ta sobota i niedziela zapowiadają się bardzo pracująco...



Laura
Młodej konstuktorce udało się dziś wstać dość wcześnie. Nie miała już ochoty na zabijanie czasu książkami, rysowaniem, czy męczącymi spacerami. Musiała przyznać przed sobą, że miała coś z dziadka. Od przyjazdu widziała go parę razy, które nie były jakoś zbyt fortunne. Wciąż pracował. Tak samo jak ona, gdy była w Matrice. Wymuszony odpoczynek od pracy męczył ją bardziej niż sama praca. Nie mniej, w jej głowie zaczęły plątać się pomysły, co można byłoby usprawnić, lub stworzyć od nowa.
Po śniadaniu i krótkiej pogawędce z babcią, która szybko udała się na miasto w swoich sprawach, Laura zawitała do warsztatu dziadka.
Z nim również udało jej się zmienić tylko kilka słów, gdyż we młynie popsuły się jakieś części i pognał on w towarzystwie niejakiej Hani Zbażyn by go naprawiać.
Pośród rozłożonych narzędzi, stało tu kilka napoczętych projektów. Wisiały szkice i plany. Warsztat różnił się tym od biura dziadka Poula, czym sztab wojskowy od pola bitwy. To tutaj w glinianych pojemnikach spoczywały drewniane kliny, metalowe gwoździe, gwintowane śruby i dokładne narzędzia miernicze.
Na stole pośrodku, leżało zapisane zamówienie.

 Tarcza, ładna do powieszenia na ścianie. Do gospody. Taka, co to można w nią porzucać jak do celu. Nożami lub szpikulcami. Ku zabawie i radości gości. Żeby szybko się nie niszczyła.
~Eldrith.



Sophie
Młoda uczennica zaraz po skromnym obiedzie w "Kocurze" odwiedziła niewielki dom pani Barbary Beumanoire, nad którego wejściem kołysał się wytarty szyld znapisem "Une chambre!". Gospodyni tego miejsca, pani Amanda Roland oprowadziła wiedźmę po pokoju. Niezmiernie miła kobieta, której Sophie bardzo przypadła do gustu ze swoimi manierami.
Sam pokój okazał się sporym pomieszczeniem mieszczącym łóżko, szafkę i duże biurko oraz regał na książki i sekretażyk. Parawanikiem odgrodzona była część z kominkiem i dwoma fotelami, które rozdzielał niewielki, okrągły stolik. Ścianę zdobił obraz olejny jakiegoś lokalnego artysty, a odgrodzonym solidną ścianką pomieszczeniu mieściła się toaletka. Pokój miał oddzielne wejście z dworu oraz połączenie z korytarzem wewnatrz.
Właścicielki były starszymi kobietami które potrzebowały zarobić. Jedna z nich, z tego co panna d'Artois się dowiedziała, była bardzo chora. Nie było tu służby, wielkich wygód, ani lokaja, który naniesie drewna i rozpali w kominku. Dlatego cena była bardzo okazyjna. Za dzień, Amanda zgodziła się zejść z 7 na 5 Szylingów. Płatne z góry za 3 dni.


Było co przemyśleć, nim znów tam wróci. Tymczasem, jakiś przypadkowy mężczyzna na placu, uchylił jej kapelusza i wskazał jej kierunek, gdzie mogla znaleźć mera, którego Sophie planowała odwiedzic już od dłuższego czasu.
- Przed chwilą mijałem go, droga panienko, jak wchodził do świątyni z gosposią naszego cicerone.



Chloe i Rodolphe
Piękna pogoda wyciągnęła na dwór wielu mieszkańców Szuwar, a to zawsze wiele par oczu, które chętnie mierzą i oceniają. Szczególnie nową gosposię, która właśnie niknęła we wrotach świątyni z panem Trottier.

Sala modlitewna odbiła echem jęk zawiasów wielkich drzwi i do środka weszła para. Dziś było wyjątkowo cieplej na zewnątrz niż w tch ponurych salach kościelnych, więc od razu Chloe poczuła chłód.
Diego stał na drabinie i ustawiał więcej świec na kinkietach. Odwrócił się przez ramię i oślepiony wpadającym światłem od razu wrzasnął.
- Nie ma nikogo! Comprende? Nie wiem kiedy będzie panna Chloe, ani cicerone Glaive! Proszę przyjść później!.. Mas-tarde, plus tard... Pó-źniej!
Pokręcił głową z dezaprobatą i nabił na kolec kolejną świecę.



Theseus
Znów poranek gdzieś uciekł. Niedospane noce, jakoś musiały wpłynąć na organizm cicerone. Może to czas by odwiedzić miejscowego znachora i kupić trochę ziół na spokojniejszy sen? Albo na nerwy...
Kanton Inkwizycji.
Był zawsze owiany aurą tajemniczości, ale zazwyczaj kojarzył się z oschłymi, tępymi dryblasami, którzy szaleńczo pochłonięci tempeniem “każdego rodzaju zła”, pędzili na złamanie karku w jakieś odległe, przepełnione plugastwem miejsca. Wyprani z emocji, rządni krwi.. no w każdym razie nie drobni, płci tak pięknej i tak pachnącej… jak Chloe.
Znak gwiazdy i maska… Theseus słyszał tylko tyle o tym zakonie, że był elitarny, dla dziewcząt i nieczęsto spotykany. Nie pamiętał nazwy, ale podobno miał siedzibę w Matrice. Taki cicerone jak Theo, nie miał tam czego szukać…
Duchowny otworzył szeroko oczy i wbił wzrok w plamisty sufit.
Jeśli Chloe została mu przydzielona, to oznaczało, że służba w Szuwarach nie będzie należała do typowych, a problemów będzie tylko przybywać. Te panny siostry zakonne nie niosły ze sobą ciepłych, wełnianych kapci, woni parzonych kaw i pysznych pieczonych potraw, a bardziej swąd chajcujących się stosów i wrzasków przesłuchiwanych w lochach dzieci... Przynajmniej tak słyszał...

Przez zasłonięte okno wpadały snopy światła. Na dworzu musiało być dziś słonecznie. No i późno, skoro było już tak jasno. Theseus nie słyszał też dźwięków z korytarza ani z głębi świątyni. Było przyjemnie cicho… do momentu aż ktoś chrząknął w jego komnacie.
- O. Zbudziłeś się wreszcie. Masz coś kurka, z kota. Tylko one potrafią tak się opierniczać do południa…
Gdy zaskoczony duchowny uniósł się na łokciach, spostrzegł siedzącego na szafie gryzonia. W jednej ręce ściskał rozpieczętowaną kopertę a w drugiej list, który z uwagą studiował.
- W sumie dziś dzień kota, więc leż tam ile chcesz, ale mam sprawę. I chyba już wiem, jak się dogadamy.
Szczurze zęby błysnęły w cieniu i na futrzastym ryju pokazał się uśmiech….

 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 17-02-2017 o 14:47.
Martinez jest offline  
Stary 21-02-2017, 18:15   #165
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
- Dokładnie, pracowity! Pracowity zaiste! - powiedział wyraźnie zadowolony z całej sytuacji Eldritch - Jak to mawiają, gdzie piwo się leje tam ludzie jedzą!
- A co do ciebie moja młoda to przydałoby się gdybyś ukróciła chuligańskie wybryki - powiedział lekko rozbawiony - Jeszcze mnie posądzą o przemoc jeszcze! ...a tak szczerze to przyda się Twoja pomoc w kuchni i przy noszeniu zamówień. Dasz radę?
Młoda pokiwała głową przytrzymując tampon przy nosie.
- To ta Girard mnie walnęła… Zaraz się ogarnę… - Wypowiedziała głosem, jakby miała zatkane zatoki.
Ubrania były, goście mieli się zjawić, piwo wydać, posiłki wydać, zarobić! Czy świat nie mógł być piękniejszy?
“No i zostaje kwestia tunelu… ale to się nie śpieszy” pomyślał jeszcze planując dalsze posunięcia na najbliższe dni.
- Dzisiaj podajemy ryby do wyczerpania zapasów po korzystnej cenie. Jak się ryby skończą, to de Volaille z serem. Jak będą chcieli coś innego to po zwyczajowej. - zanucił niemalże czyszcząc kufel. - Jakieś pytania co do naszej misji? Naszego frontu walki o lepszą przyszłość Kocura?
Koleżanki spojrzały na siebie, a potem na Ocaleńca. Pokręciły głowami, ale chyba i tak roiło im się w głowie od pytań.
- Idź się umyj - Powiedziała DeVillepin do sieroty i podeszła do Eldritch’a.
- A co z przyjęciem? Nie robimy? Nie zapraszamy nikogo? Plotka już poszła…
- Plotka jest siłą napędową naszego przybytku… - powiedział Eldritch dumnie kiwając przy tym głową - ...ale w naszym kontrakcie nie ma nic o organizowaniu imprezy. Nie mniej przejdę się po ludziach i puszczę słówko. Jak młoda się ogarnie wyślij ją proszę po grajka. Przyda się!
Po tych słowach odłożył kufel pod ladę i z szerokim uśmiechem powiedział.
- Nie wiem ile mi zejdzie, ale mam nadzieję, że wrócę szybko. Żal zostawiać Kocura, lecz co pocznę! Pieniądze same się nie zarobią! - “...a przy okazji poznam całe Szuwary…” dodał ‘zachęcająco’ w myślach.
- Niech pan puści młodą po rynku. Niech zajrzy do piekarza i do sklepu “Les Tuts” oraz rzeźniczki. Widziałam, że człowiek pani Pouline zawiesił jakiś plakat na drzwiach urzędu - oberżystka zawiesiła zakrwawioną szmate na ramieniu i otrzepała ubranie - Ja się przejdę po ludziach. Mnie w okolicy lepiej znają. Pójdę do świątyni i jeszcze w parę miejsc. Pan niech wystawi beczki, dostawi może krzeseł i zamiecie salę.
- Ma pani rację, o tym nie pomyślałem. - powiedział z namysłem Ocaleniec - Niech tak będzie.
- To się będę zbierać - Kobieta odwiązała fartuszek i postukując chodakami poszła na zaplecze.

Plany były opracowane. Co tu więcej mówić? Trzeba było wszystko przygotować i oczekiwać gości, a na głowie Eldritcha stanęło zorganizowanie zaplecza, porządku i miejsc na sali. Piwo miało się dzisiaj lać hektolitrami, jedzenie schodzić na potęgę, a to wszystko przy akompaniamencie muzyki! Czego więcej potrzebować?
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 21-02-2017, 19:44   #166
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Na widok szczura kapłan Wielkiego Budowniczego nie zareagował gwałtownie - tak jak poprzednim razem. Mruknął, niezadowolony tylko i odrzucił od siebie pościel, zsuwając gołe nogi na podłogę i przysiadając na skraju łóżka. Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach, pocierając zaspane oczy. Najwidoczniej nie miał problemu z tym, iż znany mu już szczur zobaczy go w samej bieliźnie, albo odkryje jego blizny na plecach.
- Koty są ulubieńcami Laeth, futrzany przyjacielu - rzucił rozespany, podnosząc wzrok na gryzonia i zawieszając oko na przedmiotach przez niego trzymanych.
- Hmm, to by wszystko tłumaczyło. Strasznie tych futrzaków nie lubię. - Szczur wciąż nie odrywał się od czytania.
- Jeśli miałeś do mnie sprawę, mogłeś mnie obudzić, a nie czekać, aż się sam ocknę - mruknął z wyrzutem, jakby zwalajac winę jego zaspania na szczura.
Dopiero teraz zaszeleściło papierzysko i gryzoń spojrzał na duchownego, odkładając list.
- Eee.. Nie wiem co mnie napadło.. Czekaj.. Może treść tego niesamowitego listu, który jest adresowany do ciebie, hę?
Szczur potrząsnął arkuszem papieru i kopertą i rozdziawił gębę pokazując dwa siekacze.
- Młoda dama, z którą się ciągle przechadzasz, w nocy wsunęła ci pod drzwi liścik. Co my tu mamy?
Znów zaszeleścił papier, a szczurek połypał oczami po tekście...
- ... Ależ drogi Theseusie… Tego co tu jest napisane sam twój bóg jeden z drugim by nie wymyślili... No ale nie chcę psuć ci lektury… A właśnie.. przydała się żółta księga?

Kapłan zmarszczył czoło, jeszcze intensywniej wpatrując się w trzymany przez szczura list. Czy to nieboskie stworzenie mówiło prawdę i faktycznie dzierżona przez niego kartka papieru została podsunięta Cicerone, kiedy on spał? A może zwyczajnie go zwodził? W końcu jak mógł ufać czemuś takiemu...
- Doprowadziła tylko do więcej pytań, niż odpowiedzi - zagaił spokojnie, starając się nie odkrywać zbytnio z zainteresowaniem na temat tego tajemniczego listu.
- I jeśli ci twój nienaturalny żywot miły, mój gryzoniu, nie wspominałbym o Bogu… w jakiejkolwiek sytuacji. - dodał nieco surowym tonem, jednak nie wyglądał na rozzłoszczonego.
- No tak. Zapominam jacy jesteście na tym punkcie wrażliwi - Westchnął sierściuch i przewrócił oczami. Odrzucił list i kopertę na bok otrzepując ręce.
- No dobra. Jak się już pozbierasz, umyjesz, zjesz śniadanie, to chętnie pogadam. Mam dla ciebie robotę. Tobie nie ubędzie, mnie pomożesz, kogoś uratujesz, a i list dostaniesz.
Tymi słowy, szczur dźwignął się na nogi i stał teraz patrząc z góry na duchownego.
- Jeśli chcesz sera, wystarczy poprosić - odparł Theseus i uśmiechnął się do siebie słabo. Będąc zachęcony tym wątpliwym przytykiem, poderwał się ze swojego łóżka. Za szybko, jak dało się to zauważyć, bowiem zaraz stęknął i pochylił się do przodu, masując ręką swoje lędźwie.
Mruknął pod nosem na coś związanego z wiekiem i ruszył do miski z wodą, w której zaczął opłukiwać twarz.
- Kto potrzebuje ratunku? - zapytał po jakimś czasie, wyraźnie wskazując na swoje priorytety.
- Ale obiecaj, że nie będziesz się śmiał. - Odpowiedział szczur rzucając podejrzliwe spojrzenie człowiekowi.

Kapłan obrócił ociekającą wodą twarz na gryzonia, przez chwilę na niego patrząc. Wyprostował się i sięgnął po ręcznik, wycierając się.
- Już wystarczająco zabawne jest, że rozmawiam ze szczurem. Mów więc, o co chodzi, albo daj mi spokój - mruknął, rozglądając się za swoim ubraniem.
Nastala chwila ciszy w której gryzoń zbierał myśli, po czym odchrząknął.
- No więc potrzebuję byś ty, albo ktoś kogo znasz pomógł mi załatwić pewnego kota. Najlepiej ty, bo jeśli się nie mylę, wykonujesz jakąś krwawą profesję... Jestem w kropce. Dlatego musiałem się posunąć aż do tego - Szczur wskazał na kopertę.
- Tamten udomowiony ssak to nie lada skurczybyk. Trzyma moich przyjaciół w potrzasku. Mistrza Cole, Sammy’ego, Max’a, Williama i śliczną Paige. Do tej pory pewnie przymierają już głodem. Boję się sam tam udać sam, ale jestem im winny ratunek. Więc nie myśl, że cokolwiek mnie powstrzyma... List tej twojej koleżanki spadł mi z nieba. Jeśli chcesz wiedzieć co się w nim znajduje, zbierzesz się do kupy i załatwisz problem!
Gryzoń stał zdecydowany, jak dowódca wojsk na dziobie łódki, gotów na wojnę.
- Mam na imię Pepe, a kota znajdziemy na bagnach, w takiej jednej chatce. Ile czasu potrzebujesz?

Cicerone siedział na łóżku już w spodniach i sznurował ciężkie buciory, kiedy szczur skończył mówić. Wreszcie wstał i przeciągnął się. Z nagą, szeroką piersią, muskularnymi ramionami oraz gęstą brodą wyglądał raczej jak zapaśnik, aniżeli kleryk. Zadarł ponownie głowę na szafę i mruknął przeciągle. Podrapał kudłatą pierś w zamyśleniu.
- Ta chatka na bagnach… Nie była kiedyś mieszkaniem miejscowej wiedźmy? - zapytał, jakby rozważając opcję pomocy gryzoniowi.


+ Kot Butcher +
- Ano była… Ale ktoś z twoim doświadczeniem powinien sobie chyba tam nieźle poradzić, nie? Sukinkot zjadł nietoperza, dwa inne koty, kozę, a teraz poluje na tę bandę myszy. Znam dobrze te rejony, więc spokojna głowa. Zaprowadzę.
Kapłan sięgnął po czarną koszulę i narzuciwszy ją na nagi tors, zaczął w skupieniu zapinać jej guziki.
- Język, Pepe. Mimo iż ten zwierz jest drapieżnikiem, należy mu się szacunek - mruknął pod nosem, dając sobie jeszcze czas na namyślenie. - I wydaje mi się, że przesadzasz z tym polowaniem na kozy.
Dopiął ostatni guzik i wygładził koszulę. Podszedł jeszcze do komody i przeglądając się w lusterku, rozczesał grzebieniem brodę.
- Powiedzmy, że ci pomogę. Nie zamierzam jednak robić krzywdy temu kotowi, jedynie wyciągnąć twoich… przyjaciół. Ale w zamian będziesz musiał dać za to więcej, niż list, który podle skradłeś spod drzwi mojej komnaty, wąsaty złodziejaszku.
- Naprawdę? - Zdziwił się szczur - Ale ja nic nie mam! Jestem spłukany. Bardzo długo kombinowałem by zdobyć jakiegoś większego od pchły sojusznika…
- Nie żądam od ciebie nic materialnego, bez obaw. Powiedzmy po prostu… przysługa za przysługę - odparł kapłan, zerkając na szczura.
- A... no dobra. To mamy umowę, tak? - Ucieszył się Pepe.
- Hm… Zobaczę, co będę mógł zrobić w twojej sprawie. Trzymaj się blisko. Dołącz do mnie, jak opuszczę świątynię i skieruję się na bagna - odpowiedział, podchodząc do drzwi komnaty. Przez chwilę wpatrywał się w szczura i skradziony przez niego list. Cicerone mógł się właściwie uprzeć i siłą odebrać list złodziejaszkowi, ale… po usłyszeniu, że ten list został zostawiony przez Chloe, aspirującą Inkwizytor, nie czuł się jeszcze na siłach, by przejrzeć jego zawartość. Może to i lepiej, że wpadł w ręce gryzonia, pomyślał. Przynajmniej miał czystsze sumienie, że go nie przeczytał.
- I pamiętaj, Pepe. Nie pokazuj się nikomu innemu - polecił twardym głosem, po czym wyszedł.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 23-02-2017 o 17:34.
MTM jest offline  
Stary 22-02-2017, 09:23   #167
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
- Kawka, tak. - Odpowiedziała nowoprzybyłemu Pężyrka, biorąc do ręki kubek. Nieco parzył w palce, ale już dawno nauczyła się ignorować takie niewygody.


- Dziękujemy pięknie panie Cieciółka - krasnoludka przypomniała sobie o dobrych manierach. - Jestem Pężyrka, a ten mężczyzna to pan Gaspard - przedstawiła siebie oraz towarzysza.
Rzeczony Gaspard zaś wyglądał, mimo wszystkich okoliczności, po prostu lepiej. Jakby odzyskanie butów i reszty jego dobytku miało znaczący wpływ na jego psychikę. Co w sumie mogło być najzwyczajniejszą i najoczywistszą prawdą. Wiadome było, że jak człowiek miał cokolwiek swojego, to lepiej mu było. Pęzyrka osobiście bardzo nie lubiła nie mieć niczego swojego i polegać na dobroci innych. Lepiej mieć, niż nie mieć, choćby miały to być własne buty. Bo te, nie dość, że zazwyczaj drogie, to zdarzało się, że w trasie i niełatwe do kupienia.
Krasnoludka sapnęła z satysfakcją.
- Dobra kawusia - dodała. Choć w sumie nie wiedziała, jak kawa powinna smakować, ta była… nieco smolista, ale chyba gnolle inaczej nie umiały. Trochę kojarzył się jej ten smak z domem. - A ten o tu - wskazała palcem na nieprzytomnego mnicha - to kto to jest?
- A nie wiem - wzruszył ramionami gnoll. - Przytargali go z farmy, razem z wami. Nieprzytomny. Pani Hoe go opatrzyła, ale wciąż się nie obudził.
- Wygląda jak canard l'orange - Ucieszył się Gaspard. Jak słusznie podejrzewała krasnoludka, od chwili obudzenia, nawet pomimo względnego niewyspania, tryskał humorem. Na tyle, że czerpał radość nawet z niezbyt kunsztownych gierek słownych mających genezę w ludożerczych wybrykach Miętosiów. Przyjął zatem z uśmiechem kawę i ostrożnie zdmuchnął unoszącą się nad nią parę.
- Farma mówisz… - Zwrócił się do gnolla. - Jasne Teobald, jak trzeba, to pomogę wam nawet rozkręcić wszystkie te budy… Nie, żebyście częściowo już tego nie zrobili. - Zażartował przypominając sobie stan szopy z której wyciągnięto nieprzytomnego mnicha. - W tej chwili jestem bezrobotny i mam wobec całego tutejszego towarzystwa spory dług, zatem z chęcią co nieco odpracuję. - Wyciągnął się z rozkoszą, łapiąc promienie słońca i ziewając. - A i skoro o długach mowa, to, moja droga Pężyrko, proś o co chcesz. Na zachętę pozwól że zwrócę nóż. - Podał krasnoludce pożyczone tuż przed walką ostrze i klepnął ręką w ziemię, dając znak gnollowi aby przysiadł się póki nie zaczął się wymarsz.
- Ymm.. Ja muszę lecieć do obowiązków. Powoli zbieramy się z ojcem do wyjazdu naszą furmanką. Jedziemy do Bełtów…- Odrzekł nieśmiało Teobald.
Kranosludka schowała nóż do małej pochwy pod ramieniem i uśmiechnęła się do Gasparda.
- Ja tam o nic prosić nie będę, nic żem nie zrobiła takiego. Bitka w dobrej sprawie zawsze przydatna. - Pężyrka zawiesiła głos. - Chociaż… pozwól sobie na razie towarzyszyć. W kupie raźniej, a ja i tak nie mam co robić i nigdzie konkretnie nie zmierzam. Dzielić się obowiązkami możemy, a kiedy ty znajdziesz swój cel, to ja sobie pójdę dalej - zasugerowała.
Choć niespecjalnie wiedziała, co to znaczy “pójdę dalej”, zważając, że “dalej” było dla niej zupełnie obcym i niekoniecznie wyczekiwanym zjawiskiem. Ale co będzie, to będzie. Póki miała jakiegoś sojusznika, który wydawał się do tego bardziej obyty, to tego należało się trzymać.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 22-02-2017, 22:30   #168
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Pogoda na zewnątrz zachęcała by wybrać się na długi spacer, jednak najpierw trzeba było zająć się tym co ważniejsze. Czyli postarać się by spotkanie pana Trottiera z nowym pracownikiem świątyni przebiegło pomyślnie i zakończyło urazę jaką jeden żywił do drugiego. Gosposia wiedziała, że przy niej Diego przynajmniej da szansę by Rodolphe wytłumaczył się z tego co go trapiło.
Panna Vergest stanęła pod wielkimi drzwiami świątyni. Tak jak się spodziewała, zastali tam pracującego mężczyznę, którego poszukiwali. Dziewczyna ruszyła przodem przez salę i zatrzymała się dopiero, gdy stanęła pod drabiną.

- Już wróciłam panie Diego - odezwała się w końcu Chloe z rozbawieniem, ale też i zadowoleniem, widząc jak nowy kościelny z zapałem zabrał się za szykowanie sali modlitewnej. - I przyprowadziłam do pana gościa - i po tych słowach odwróciła się w kierunku pana Trottiera, spoglądając na niego, skinieniem głowy zachęciła go by mówił.
- Dzień dobry, panie De LaChristo. Cieszę się, że widzę pana w dobrym zdrowiu. Przyszedłem zamienić z panem kilka zdań.
Miał nadzieję, że Diego nie spadnie z drabiny, jak usłyszy kto go odwiedził.

Nowy kościelny zmrużył oczy i wbił wzrok w dwójkę gości.
- Aaaa… Si! Panienka Chloe i senior Rodophe!..
Mężczyzna zaczął schodzić z chyboczącej się drabiny.
- Pardon za te słowa przed chwilą. Co i rusz ktoś tu przychodzi i pyta o ojca Glaive. Byłem dość grzeczny, więc niepotrzebnie chyba się pan fatygował… - Diego rzucił krótkie, pełne niepokoju spojrzenie gosposi.
- Na zdrowie nie narzekam. Jeszczem nieco osłabiony, ale się staram odłabić, senior…
Chloe posłała pokrzepiający uśmiech do Diega.
- Opowiadałam panu Trottierowi jak pomocny jest pan tu w świątyni - powiedziała by dodać pewności nowemu kościelnemu. Zaraz też spojrzała na zielarza, lekkim gestem ręki zachęcając go do mówienia, ale zaraz się zorientowała, że głos w sali modlitewnej niesie się wszędzie. - Ach gdzie moje maniery! Zapraszam do kuchni - odparła radośnie i nie czekając na reakcję mężczyzn, ruszyła przodem.

Diego dociągnął kąciki ust do swoich uszu. Zależało mu by być w miarę sympatycznym i nie drażnić byłego mera. Mógł przecież mieć jeszcze odrobinę władzy.
- Pan przodem, seniore - Wskazał dłonią za Chloe.
Rodolphe wciąż nie czuł się zbyt dobrze mając za plecami bandytę, ale nie chciał być niepotrzebnie nieuprzejmy, więc ruszył za Chloe w stronę kuchni.
- Panie De LaChristo… Zdaje się, że dość niefortunnie naszą znajomość rozpoczęliśmy, ale mam nadzieję, że rozumiesz, że musiałem się zachować w taki sposób. Słyszałeś zapewne o tej dziwacznej katastrofie, która całe Szuwary doprowadziła do nieprzytomności i na dodatek parę osób w tym zamieszaniu zginęło..
- Że co? - Diego nastawił ucha, bo niby słyszał, ale nie wiedział czy dobrze...
Daleko do kuchni nie mieli. Przekroczyli drzwi, przeszli krótkim korytarzem i znaleźli się w niewielkiej świątynnej kuchni. Panna Vergest wskazała obu panom by zasiedli na krzesłach - znajdujących się po przeciwnych stronach stołu - a sama zaczęła przeglądać szafki w poszukiwaniu herbaty.
- Odrobinę trzeba będzie poczekać na wrzątek, bo muszę rozpalić w kuchni - stwierdziła Chloe, spoglądając na drwa, które zapewne to Diego musiał przynieść. Zaraz też zabrała się za szykowanie ognia.

De LaChristo stanął na środku kuchni nie wiedząc, czy pomóc gosposi czy też zająć się jakoś gościem. Po prawdzie, czuł się tu gościem w największym stopniu, ale nie zamierzał dać temu uczuciu zwyciężyć.
- Tak. Tu są krzesła, seniore - wskazał na meble przy stole - Zechce pan usiąść, panie merze?
- Panie Trottier, Rodolphe, zielarzu. Nie jestem już merem, na szczęście. I nie będę już musiał podejmować decyzji, które zagrażają życiu innych - wypowiedział na głos swoje myśli, gdy siadał. Gdy zdał sobie z tego sprawę zaczerwienił się lekko. - Nie jestem merem, panie De LaChristo. Przyszedłem tutaj, żeby z tobą porozmawiać o tym, co zaszło. Nie będę przepraszał, postąpiłem tak, jak musiałem. Ale chcę, żebyś wiedział, że jest mi z tego powodu niezwykle przykro. I jeżeli cokolwiek ci jeszcze doskwiera, to chętnie ci we wszystkim pomogę. Oczywiście w miarę moich możliwości.
Mężczyzna spojrzał na uwijającą się przy kuchence Chloe, a potem znów na byłego mera.
- Rozumiem - odpowiedział z powagą - Przemyślałem pańskie postępowanie i … - Diego pokiwał głową w zamyśleniu - Chcę panu oznajmić, że żadnej zwady między nami nie ma, seniore. Nie miał pan pełnej wiedzy o mnie… natomiast, jeśli mógłbym prosić o jakieś leki, to coś na mdłości i wzmocnienie. Nadal nie czuję się najlepiej i czasem oblewają mnie zimne poty.
Diego dopiero teraz usiadł na trzeszczącym krzesełku.

Panna Vergest była bardzo zadowolona, że panowie zaczynają się dogadywać. W międzyczasie ogień został rozpalony i po odsunięciu fajerka, gosposia postawiła czajnik na płycie kuchni. Wyciągnęła kubeczki i nasypała suszonych ziół.
Wtedy też odwróciła się przodem do mężczyzn.
- Cieszę się że udało się dojść do zgody - stwierdziła radośnie. - I nawet nie doszło do rękoczynów - dodała żartobliwie i mrugnęła do panów.
Rodolphe z przyzwyczajenia postarał się odgadnąć z zapachu, jakie zioła przygotowuje im Chloe.
- Przygotuję coś dla ciebie, panie De LaChristo, i przyniosę po południu. Polecałbym ci także spożywać sporo długo gotowanych rosołów. To najłatwiejszy sposób na odzyskanie sił. - Zielarz spojrzał na Chloe z dziwnym uśmiechem. - Mam nadzieję, że nie spodziewałaś się po mnie takiego zachowania, panno Chloe.
Gosposia zalała w końcu wrzątkiem naczynka. W kuchni zaczęła unosić się przyjemna woń melisy, mięty pieprzowej, goździków oraz chyba drobnej nuty anyżu.


- Po panie, panie Rodolphe spodziewam się samych dobrych rzeczy - odparła z rozbawieniem. - Tak, nawet pomimo tego co się wydarzyło… - nie dokończyła, a jedynie lekko skinęła na Diega. - Wierzę panu, że czasem obowiązki potrafią człowieka przytłoczyć tak bardzo... że sam nawet nie wie jak się nazywa - uśmiechnęła się do zielarza ciepło. - Skoro uważa pan, że odstąpienie ze stanowiska mera będzie dla pana dobre to powinien pan to zrobić - dodała i odwróciła się, biorąc w dłonie dwa kubki. Lekkim krokiem zbliżyła się do stołu i postawiła ziółka przed panami.
- To prawda - Diego przytaknął gosposi i chwycił za ciepły kubek - Choć znajomości pewnie zostają, co bardzo może się przydać - De LaChristo napił się wrzątku i skrzywił, choć zaraz posłał Chloe pełen uznania uśmiech.
- Padre Theseus przyjął mnie pod dach świątyni z pewnymi obawami, ale mam nadzieję, że za każdym dniem, są one coraz mniejsze. Jestem jednak ciekaw, co ze mną dalej? - Postanowił zmienić temat Diego.
Rodolphe ukrył przerażenie, gdy poczuł anyż. Jak on nie znosił anyżu, kopru i innych podobnych im przypraw. Miał nadzieję, że goździki zabiją ten okrutny smak. Upił drobny łyczek dla poznania przeciwnika. Udało mu się zachować kamienną twarz, jednak był bliski skrzywienia się. Cóż za okropna mikstura!
- Zdaje się, że chyba wszyscy o panu zapomnieli. Widząc zaufanie, którym obdarza cię panna Chloe i pan Glaive też zapewne… zapomnę. Teraz już mogę.

- Byłbym naprawdę ukontentowany - Odpowiedział z nieukrywanym zaskoczeniem Diego i spojrzał na Chloe. To była bardzo dobra wiadomość.
Chloe badawczo przyglądała się reakcji zielarza jaką ten miał po upiciu ziółek. Chwilę tak na niego patrzyła, aż w końcu chyba musiała zrezygnować z zadania pytania jakie pewnie jej przyszło na język. Ucieszyła się za to widząc pogodzonych ze sobą mężczyzn, a krzyżując spojrzenie z Diegiem skinęła do niego głową.

- Miejmy tylko nadzieję, że Chlupocice sobie nie przypomną - odparła z powagą panna Vergest. Westchnęła cicho, ale zaraz przywołała uśmiech na swoją buźkę. - Ale myślę, że na razie to zmartwienie możemy sobie odpuścić. - dodała.
- No, i pięknie. Dziękuję bardzo za herbatkę, panno Chloe. I dziękuję, panie De LaChristo, za zrozumienie. Niestety - zielarz obrzucił zwycięskim spojrzeniem niedopity napój - będę musiał już wychodzić. Nadrabiam zaległości w pracy. Miłego dnia życzę.
Rodolphe ukłonił się lekko, poczekał aż reszta się pożegna i wyszedł ze świątyni.

Panienka Chloe, po odprowadzeniu pana Trottiera do drzwi, wróciła do kuchni. Wzięła do ręki swój kubek i usiadła obok Diega, któremu wcześniej dyskretnym gestem poprosiła by został na swoim miejscu. Gosposia chwilę milczała w zamyśleniu po czym upiła już lekko przestudzony napar. Smak tego musiał jej pasować, bo lekko się uśmiechnęła.
Na mężczyznę spojrzała dopiero gdy wypiła do połowy zawartość kubka.
- Trzeba będzie się dziś wybrać do przybytku, w którym przebywa teraz nasz żywy-nieżywy - odezwała się w końcu, a jej mina zrobiła poważna. - Ale nie śpieszy nam się. Przynajmniej nie pali nas ten temat na razie - stwierdziła i pogrążyła się we własnych rozmyślaniach o problemach, które mogą się pojawić. Jak choćby reakcja duchownego ...

Chloe powoli zaczynała się niepokoić tym, że dziś jeszcze nie miała okazji spotkać się z cicerone.
"No przecież nie uciekł przede mną w popłochu..." po tej myśli spojrzała w kierunku gdzie znajdował się pokój ojca Glaive i uniosła lekko jedną brew.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 23-02-2017, 15:28   #169
 
Gzyms's Avatar
 
Reputacja: 1 Gzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skał
Poranna Pężyrka i Gaspard cz. 2

- To ja już pójdę, dobra? - Zagaił gnoll, ale tak bardzo cicho, że w zasadzie nikt go nie słyszał.
- Miłośniczka emocji, co? - Mężczyzna spojrzał na krasnoludkę z pewnym rozbawieniem. - Ostrzegam, że chwilowo będę dążył do zdecydowanie mniej spektakularnych przygód. A już na pewno będę się starał unikać spotkań pierwszego stopnia… - Spojrzał znacząco na swoje rzeczy, wśród których leżał muszkiet. - No i ustalmy jedno. - Dodał z pewnym zakłopotaniem. - Ja też obecnie nie zmierzam w żadnym konkretnym kierunku…
Gnoll ruszył ku innym obozowiczom, którzy zabierali się gdzieś obok namiotu.
- Znajdź mnie później, to napijemy się porządnego alkoholu - krzyknęła krasnoludka za odchodzącym gnollem, czując wyrzuty sumienia, że tak go zignorowali. - No to co teraz? - To pytanie było już skierowane do Gasparda.
Mężczyzna podrapał się po nieogolonej brodzie. Zapasy żywności, które uzbierał, powoli się kończyły i nawet jeśli po drodze uda mu się zapolować na jakąś zwierzynę, to długo w ten sposób nie pociągnie. Z prostego powodu. Oprócz żarcia, kończyły mu się także kule i proch.
- Sam nie wiem… - Zawiesił głos. Ten dzień był zbyt przyjemny, żeby martwić się o najbliższą przyszłość, toteż nie starał się wysilać zanadto wyobraźni. - Warto by było znaleźć jakiś skrawek cywilizacji. Byłem dość długo w podróży i muszę uzupełnić braki w wyposażeniu. - Skinął głową w kierunku muszkietu. - Dorabiam na różne sposoby, ale najwięcej mogę zarobić jako myśliwy. I to w sumie najprzyjemniejsza forma utrzymania się, na jaką zazwyczaj mogę trafić, ale do tego potrzebuję amunicji. Także myślę, że warto podpytać tego… Remiego, tak? - Nie był pewien, czy dobrze zapamiętał imię przywódcy tutejszych autochtonów. - Czy gdzieś w pobliżu można dostać trochę niezbędnych rzeczy. A może i jakąś dorywczą robotę, bo chwilowo groszem też zanadto nie śmierdzę. - Uśmiechnął się przepraszająco. Jeśli krasnoludka liczyła na jakieś szalone wyprawy, mogła czuć się pewnie zawiedziona. Gaspard chciał dorzucić jeszcze jakąś bardziej ekscytującą wizję osadzoną w dalszej przyszłości, ale zamilkł na widok nadchodzącego miejscowego.
Pężyrka wzruszyła ramionami. Na brak pieniędzy na razie nie mogła narzekać, ale ten stan na pewno nie będzie trwał wiecznie. Równie dobrze mogła się zaczepić na jakiś tydzień-dwa w stałym miejscu, a potem… cóż. Nie można było powiedzieć, że ma jakikolwiek plan. Tym było opuszczenie rodzinnych stron, przymusowe, należało dodać i zupełnie niezawinione, ale jednak. Opuściła dom, a co dalej - nie udało jej się jeszcze tego wymyślić. Zatem chwilowe przyczepienie się do Gasparda, w imię rzeczy, które razem przeszli, brzmiało nadzwyczaj rozsądnie. Może będzie potrzebował w przyszłości… sapera-giermka. Krasnoludka westchnęła głośno:
- Na moment osiąść w jakiejś wiosce można spokojnie. Moje plany nie wychodziły tak daleko.


- Zbieramy się! - Rzucił członek milicji - Ci, którzy nie mają innych rozkazów idą na farmę!
Podszedł do krasnoludki i markiza i stanął nad nimi.
- A wy jak się czujecie? Zostajecie w obozie, czy idziecie z nami? - Zapytał.
Pężyrka spojrzała na Gasparda, wyraźnie czekając na jego odpowiedź.
- Idziemy, a jakże! - Markiz zerwał się na nogi i zatarł ręce. - Tak właściwie to po części nie mogłem się doczekać, żeby w końcu dobrze się przyjrzeć temu przeklętemu miejscu. - Czuł się zobowiązany do pomocy, ale w równie dużej mierze liczył przy okazji na jakiś podział łupów. - Mówcie, czego wam trzeba. No i opowiedzcie po drodze o tutejszej okolicy, bo biorąc pod uwagę wydarzenia, których byliśmy świadkami wydaje się dość… Hm, niecodzienna.
- Myślę, że na wszystkie pytania odpowie pan Martin. Tymczasem, bierzcie rzeczy i niebawem widzimy się przy powozie.
Krasnoludka postanowiła zastosować się do akcji Gasparda, więc pozbierawszy swoje rzeczy, szybko przytroczyła je do Kichota, po czym jego samego podpięła do wozu. Ważne, żeby muł dotarł na miejsce docelowe. Wierzyła, że oddziały składały się z na tyle dobrych ludzi, że nikt nie zapomni o Kichocie. A o swój dobytek nawet się nie obawiała - w końcu sama nie miała za wiele.
Dryblas odczłapał dalej poganiając innych. Należało zabrać tobołki i załadować je na wóz lub zabrać ze sobą. Ranni zostawali z niewielką strażą. Widać było, że pani Hoe i gnolle szykowały się do wyjazdu.
 

Ostatnio edytowane przez Gzyms : 23-02-2017 o 17:52.
Gzyms jest offline  
Stary 23-02-2017, 15:46   #170
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Remi skinął głową, zgadzając się ze słowami orczycy. Im szybciej z powrotem znajdą się w Szuwarach tym lepiej, ale mieli jeszcze kilka spraw do załatwienia na Wzgórzu.
- Dzięki, że zajęłaś się rannymi - zwrócił się do rzeźniczki. -‘Rab’ i ta mydelniczka… Chyba powinienem częściej zaglądać do świątyni, skoro takie cuda się dzieją - powiedział cicho z krzywym uśmiechem. Powrót mydlarki był tak niespodziewany, że Martin wolał na razie nie dopuszczać do siebie nadziei, że wyjdzie ona z tego cało. Później rozczarowania są jeszcze większe, a ranna wciąż potrzebowała fachowej pomocy. Remi będzie świętować, dopiero kiedy milicja znajdzie się już bezpiecznie w miasteczku.
- Niby szlak jest teraz bezpieczny, ale może powinnaś wziąć kogoś ze sobą ? - zasugerował bez większych nadziei. Półorczyca mimo swoich umiejętności nie powinna podróżować sama, ale niemal wszyscy członkowie oddziału byli mniej lub bardziej niesprawni i wiedziała ona o tym równie dobrze jak Remi.
- Ten stary, pomarszczony gnoll mówił, że jego żona z kilkoma kuzynami stacjonuje w obozie jakiś dzień drogi stąd. Parę dni z Cieciółkami mnie nie zabije. Poradzisz sobie ze wszystkim? Przed tobą nie lada wyzwanie. Zebrać wszystko na farmie, opieka nad rannymi i transport do Szuwar…
- Muszę - odparł wzruszając ramionami.
- Czas chyba zbierać się na tą farmę. Quentin jest ranny, więc zostanie w obozie, ale powinien móc ci trochę pomóc. Zostawić ci Zdzicha ? - spytał. Chłopak na pewno nie nudziłby się na farmie, z drugiej strony mógł tam zastać widoki, o których szybko by nie zapomniał. Remi wolał, aby w tej kwesti zadecydowała jego opiekunka.
- Quentin się przyda i Zdzich też. Dzięki. Jak wrócisz, mnie pewnie już z Cieciółkami nie będzie, ale ich zostawię. Pomogą mi tylko spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Makabrycznie wieźć te ścięte głowy Miętosiów do Bełtów. Dziwne też, że gnolle nie mają ochoty grabić farmy…
Hoe się zastanowiła przez chwilę, ale w końcu wzruszyła ramionami.
- Szefie? - Podszedł do nich Bruno - Od wschodu zbliżają się do nas jacyś ludzie. Niech pan rzuci okiem…
Remi wyprostował się zaniepokojony i popatrzył w stronę, którą wskazywał Mosse.
- Długo tak podchodzą ? - rzucił pytanie do milicjanta.
- Długo? Nie. Wyszli z lasu i idą. Nie skradają się… - Odpowiedział.
- Nie mamy lunety? - Zapytała Hoe.
- Spokojnie! - Wysapał Patric kuśtykając do towarzystwa - Wygląda na to, że to dwa krasnoludy. Bracia Quentina. Właśnie do nich ruszył… Jeśli to prawda, to idą za nami od Szuwarów…
Remi zdziwiony uniósł brwi.
- Nie chcę im przerywać spotkania, ale jeśli fatygują się tu od miasteczka, to chyba jest coś ważnego - mruknął do siebie.
- Patric, przekaż reszcie, by się zbierali. Ja dowiem się o co chodzi - poinformował i ruszył powolnym krokiem w stronę krasnoludów, by dać im chwilę na powitanie.
- Jasne - odpowiedział starszy stajenny.


W dali widać było, jak na polanie, tuż przy jeziorku bracia krasnoludy witają się głośno. Gdy dowódca milicji zbliżał się do grupy, Quentin odwrócił się do niego szczerząc zęby w uśmiechu.
- Panie Martin! Oto moi dwaj starsi bracia. Florent i Matthieu.
Obaj panowie przywitali się silnym uściskiem dłoni. Musieli iść cały czas bez przerwy, gdyż ich buty wyglądały strasznie, a i czas marszu by się zgadzał…
- Miło nam poznać. Widzę, że braciszek nieco oberwał - Jeden z braci wskazał na bandaże i opatrunki jakie nosił Quentin.
Martin skinął głową krasnoludom z oszczędnym uśmiechem. Scena powitania przypomniała mu stare czasy… ale nie na tym powinien się teraz skupiać.
- Mi również miło poznać. W bitce się zdarza, że ktoś zostanie ranny. Na całe szczęście dla Miętosiów skończyło się to znacznie gorzej niż dla nas - wzrok bartnika pobiegł na chwilę ku gospodarstwu, zaraz jednak Remi znów przeniósł uwagę na braci. - Nie chcę być wścibski panowie, ale wygląda na to, że podążaliście naszym śladem od miasteczka. Czy w Szuwarach coś się stało ? - spytał wbijając w nich uważne spojrzenie.
- Chyba nie.. - odpowiedział Florent spoglądając na brata.
- Po prostu szukaliśmy naszego najmłodszego brata. Wróciliśmy z lasu i nigdzie go nie zastaliśmy - odpowiedział Matthieu.
- Dopiero ojciec Theseus skierował nas na trop by ruszyć za milicją… Nasz brat często nam nie mówi gdzie idzie, a były z tego powodu różne kłopoty. Zawsze próbował jakoś inaczej zarabiać.
Florent i Matthieu popatrzyli na Quentina jakby nieco narozrabiał.
- No ale szczęśliwie mnie znaleźliście - westchnął Quentin i klepnął jednego z braci - Narobiliście nam zamieszania i panu Martinowi. No ale może przydadzą się? - Krasnolud zapytał dowódcy milicji.
- Skoro już tu są, mogą pomóc - mruknął rozbawiony Remi.
- Ale, panowie jeśli liczycie na nagrodę, to musicie rozmówić się z bratem, czy wam coś odstąpi - dodał zapobiegawczo. Nie chciał komplikacji przy podziale pieniędzy. Remi postał chwilę, ale widząc że Levasseur’owie nie mają nic do dodania, pożegnał się i odszedł w stronę reszty milicjantów, poganiając ich okrzykami.

 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 24-02-2017 o 22:45.
Kostka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172