Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2017, 12:09   #119
Nefarius
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Zabawa była przednia. Wieśniacy z okolicznych osad przybyli dość tłumnie do Grumgish świętować oswobodzenie od goblińskiego zagrożenia. Każdy przyniósł coś od siebie, a to kilka bochenków chleba, a to wołowy udziec, a to gotowe do pieczenia kurczęta. Część przyniosła ze sobą wino, a część piwo. Kilka kobiet zabrało ze sobą nawet zupy w największych garncach, które miały do dyspozycji. Na środku polany, nieopodal gospody, w której nocowała Venora ustawiono stoły, oraz rozpalono potężne ognisko, które rozświetlało może nawet i jedną trzecią osady. Kilku zdolniejszych wieśniaków usiadło do instrumentów i jeszcze kiedy niebo nie pociemniało do końca zaczęła się zabawa. Żołnierze jedli, pili, śpiewali i tańczyli z wieśniaczkami. Nawet Arthon zdawał się świetnie bawić, choć Purpurowy Smok nie pozbył się ciężkiej zbroi, a jedynie dokładnie ją wyszorował i ponownie założył na siebie.
Gdy Venora ukazała się oczom lokalnej społeczności, wymieszanej z stołecznymi żołnierzami Virgo wstał od stołu i krzyknął na całe gardło -Zdrowie lady Venory! Zdrowie bohaterki!- a jego słowa wywołały jeszcze większą wrzawę i hałas. Z szerokim uśmiechem i lekkim zakłopotaniem Venora dosiadła się do uczty obok swego brata i kulejącego Helmity, przystępując do wspólnej zabawy.

29 dzień Czasu Kwiatów 1372 roku rachuby dolin. Wioska Grumgish.

Ostatnie śpiewy na cześć bohaterów ucichły wraz z nadejściem świtu. Dzień zapowiadał się pogodny i ciepły, a ostatni i najbardziej wytrwali powoli zmierzali chwiejnym krokiem do domów lub też gdziekolwiek gdzie dało się położyć. Tej nocy nie zmarnowała się ani odrobina mięsa, chleba, zupy czy też wina. Porozstawianych stołów nikt nie sprzątał, bo i na to przyjdzie czas w południe kiedy mieszkańcy Grumgish staną na nogi. Arthon udał się do swej izby w gospodzie niedługo po północy, za to Virgo wznosił toasty za zdrowie swej dowódczyni niemal do samego rana. Pod koniec zabawy co prawda już tylko bełkotał, a ostatecznie usnął na siedząco przy stoliku, na własnych rękach. Podobnie z resztą jak wielu innych, którzy nie zdążyli wrócić do domów, nim sen ich zmorzył.
Venora natomiast choć początkowo w planach miała w miarę prędko wykręcić się z udziału w biesiadzie, to prędko okazało się, że bawi się nie gorzej jak wtedy, gdy opijała z przyjaciółmi swoje pasowanie. Co prawda alkohol piła tylko symbolicznie i z grzeczności by nie urazić gospodarzy, ale dzięki temu, nawet pomimo, że jako jedna z ostatnich odeszła od stołu - tuż po nieudanej próbie namówienia Virgo by udał się na spoczynek - to już jako jedyna skierowała się ku swojej izbie prostym krokiem. Po dotarciu do łóżka padła na nie tak jak stała i od razu zasnęła.

~***~

Venora czuła dotyk dziadka na swoim barku. Mężczyzna raz po raz muskał ją palcami, bądź kładł dłoń na ramieniu, by dać poczucie bezpieczeństwa. Ścieżka, którą kroczyli nie wyglądała na przyjazną dla starca i małej dziewczynki. Mimo to młoda Oakenfoldówna nie czuła lęku. Tak jak nie czuła go całą drogę od początku, kiedy ruszyli na długi spacer z dziadkiem. Ufała mu. Był surowym i nie ukazującym zbyt wielu uczuć mężem, lecz miał w sobie jakiś dar, który przyciągał do niego ludzi.
Nagle, niespodziewanie delikatna mgła, którą dwoje wędrowców miało na wysokości kostek zniknęła, a Venora ujrzała w oddali, między drzewami stare, porośnięte mchem, kamienne budowle, które lata swej świetności dawno miały za sobą. Między skrawkami murów, na malutkiej polanie, stało ośmioro osobników, z zakrytymi pod kapturem głowami. Gdy Venora wraz z prowadzącym ją dziadkiem wyłonili się z leśnej gęstwiny, tajemnicze istoty odwróciły się w ich kierunku jak jeden mąż.
-Nie bój się kochana. To przyjaciele- rzekł do niej dziadek, choć ona nie mogła oderwać wzroku od tego, pięknego miejsca.


Słońce przebijało się między koronami drzew rozświetlając skrawki ów polany, oraz ciemne szaty co niektórych osobników. Venora podążała za dziadkiem w ich kierunku, a gdy zbliżyli się nieco bardziej osobnicy nie odsłaniając twarzy, odstąpili kilka kroków w tył przepuszczając starego rycerza i jego wnuczkę. W końcu Venora dostrzegła małe wzniesienie, na które prowadziło pięć kamiennych stopni. Było to coś w rodzaju podwalin dla baszty, której nigdy nie wybudowano. Na środku kamiennego okręgu o średnicy dziesięciu kroków stał samotny mężczyzna, którego Venora uznała w dziecięcej główce za prawdziwego giganta.
Faktycznie mężczyzna był dobrą głowę wyższy od jej dziadka. Miał pociągłą twarz i siwe włosy spięte w koński ogon, sięgające łopatek. Odziany był szaro blade szaty z bufoniastymi rękawami i -zdawałoby się- pojemnym kapturem.
-Witaj panie...- rzekł dziadek Venory, po czym pokłonił się tak nisko, jakby klękał przed samym królem Azounem III. Venora obserwowała osobnika jak zaczarowana, aż do momentu gdy ten nie odwrócił wzroku na nią i ich spojrzenia się skrzyżowały. Wtedy to Venora poczuła się dziwnie onieśmielona, lecz nie przestawała na niego patrzeć...

~***~

Gdy rycerka otworzyła oczy, jej karczemną izbę rozświetlały słoneczne promienie. Oznaczało to, że nie może być później jak południe. Na zewnątrz pod oknami gospody słychać było szczęk stalowych zbroi, jej żołnierzy, którzy pod czujnym okiem Arthona powoli gotowali się do wyruszenia z powrotem na wschód do stolicy.
Venora nie potrzebowała wiele czasu. Kobieta przyklękła by odmówić modlitwę i nagle zrobiło jej się ciepło w brzuchu.
-Na bogów!- warknęła gdy przypomniało jej się, że przecież o świcie miała odebrać swego człowieka z rąk Leśnego Ducha. Venora w kilku sekundach nałożyła buty i zbiegła na dół do biesiadnej izby po schodach, gdzie już na nią czekał Frank i ów żołnierz. Kobieta zdziwiła się bardzo widząc go w pełni sił, siedzącego przy kuflu piwa.
-Spokojnie...- rzekł Frank -Wiedziałem, że świetnie się bawisz. Zasługiwałaś na odpoczynek, więc udałem się tam w twoim zastępstwie...- wytłumaczył na prędce Ilmateryta.

Venora obdarzyła starszego kapłana ciepłym uśmiechem, który po chwili przeniosła na żołnierza -To była najdziwniejsza noc w moim życiu pani, lecz druid mnie uleczył. Czuję się wyśmienicie pani.- zbrojny zabrał głos. Wtem drzwi do gospody otworzyły się energicznie i ich oczom ukazał się Arthon, oraz wlokący się za nim Virgo, z ewidentnie obolałą głową.
-O! Nie śpisz! A właśnie miałem cię budzić- rzucił rycerz, dosiadając się do Franka i uleczonego żołnierza. Virgo tylko lekko się pokłonił przed Venorą i oparł plecami o ścianę, tuż przy drzwiach wejściowych.
-Żołnierze za kilka chwil będą gotowi do wymarszu. Frank zajmie się rozdawaniem odzyskanych łupów- stary kapłan podniósł rękę, jakby chciał potwierdzić swoją obecność -Zjedz coś i wyruszymy. Jeśli dobrze pójdzie wrócimy do Suzail jutro przed zmierzchem-

30 dzień Czasu Kwiatów 1372 roku rachuby dolin. Suzail

Venora przywitała ogrom miasta z nieskrywaną radością. Miała blisko wszędzie i choć miłowała uroki natury, oraz swobodę zza murów to jednak ucieszyła się na fakt iż wróciła do stolicy.
-Udaj się do swych przełożonych zdać im raport. Ja poprowadzę żołnierzy do sir Glandira i wszystko mu opowiem. Odpocznij, boś zasłużyła. Virgo!- przywołał do siebie kapłana, który tego dnia na szczęście czuł się znacznie lepiej niż poprzedniego dnia, po wiejskiej zabawie de facto na ich cześć.
-Zabierzesz kufer do celi mojej siostry?-
-Oczywiście- odrzekł i przejął drewnianą skrzynię, po czym zostawił rodzeństwo same, ruszając powoli w kierunku ogromnej budowli świątyni Wiecznie Czujnego.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline