| Wreszcie za parawan dotarł człowiek-ptak, prowadzony przez gwardzistę. Z jego wyjściowej tuniki nie zostało właściwie nic, wiec z niej zrezygnował na rzecz wygodnej koszuli i prostych spodni. Bujna broda wiła się, niczym czupryna meduzy, nie skrępowana spinkami, tak bardzo kontrastowała z rysami nastolatka. Szpiczaste uszy pozwalały jednak przypuszczać, że rysy nie dokładnie oddają prawdziwy wiek przybysza.
Gwardzista usadowił go, nie zważając, czy ten chce, czy też nie, a następnie zasalutował i odszedł.
- Więc panie... - konstabl zrobił pauzę. - Podobno spadliście z nieba. Skąd przybywacie?
- Utnapisztim, akcent na drugiej sylabie - zaczął odruchowo jak to robił od pewnego czasu na tych dzikich terenach. - Nie, no co ja mówię, nie czas na grzeczności, badałem ruiny na wschód od Kłosu, pewien kupiec sprzedał mi amulet, no i za długo trochę zostałem na stanowisku, wychodzę a tam banda orków jak okiem sięgnąć, normalnie wszędzie - próbował powiedzieć wszystko na raz.
Rodrik stuknął okutą w rękawicę pięścią w stół. Był zmęczony i nie miał czasu na jakiegoś kolejnego dziwaka, chociaż nie był to raczej szpieg Hordy - zbyt niewiarygodnie się zachowywał.
- Mówisz od rzeczy Panie, powoli proszę! Pytanie Lorda Konstabla brzmiało skąd przybywacie. Wnioskuje, że raczej z dalekich stron?
Przybysz chciał coś odpowiedzieć, ale zakręciło mu się w głowie i zaczął osuwać się na krześle. Zrobił się bardzo blady i wyglądał tak, jakby miał zaraz stracić przytomność. Najwyraźniej jednak jeszcze nie pozbierał się po upadku. Konstabl wstał i chwycił go, zanim upadł na ziemię. Zawołał jednego gwardzistę i westchnął donośnie.
- Trzeba będzie odłożyć przesłuchanie na następny dzień... Spętajcie mu ręce i przywiążcie do czegoś ciężkiego, na wypadek, gdyby miał zamiar... odlecieć.
-Słusznie Panie, że środki ostrożności podjęliście, w takim razie przesłuchanie na jutro odłóżmy, dobranoc- zmęczony Rodrik ruszył do wyjścia, po drodze miał jeszcze zamiar sprawdzić czy wszystko w porządku u Długopalcego.
Perkufal siedział jak na ostrzu noża, ale zdawało się, że zwyczajnie dramatyzował, zważywszy na spokój w okolicy. Wciąż ochraniało go dwóch ludzi, którzy podejrzliwie łypali na każdego, kto zbliżył się na zbyt bliską odległość. Niziołek rozpromienił się dopiero, gdy zobaczył rycerza, którego przywitał w powszechnym sobie sposobem; rozpościerając ramiona, jakby cieszył się na zobaczenie samej Waukeen, by ostatecznie ścisnąć serdecznie dłoń. Z krótkiej wymiany zdań wynikało, że faktycznie, wszystko u niego w porządku i z rozkazu konstabla, nikt nie naprzykrzał się ani nawet nie zbliżał za bardzo do jego karawany.
Rodrik, zadowolony, że przynajmniej w tej kwestii sprawy wydawały się układać po jego myśli, udał się na zasłużony wypoczynek. |