Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2017, 00:25   #48
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 6 - Rozłam

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; lądownik orbitalny; 3700 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 31:05; 145 + 60 min do Checkpoint 1


Grupa Black


Parchom udało się pokonać wszelkie przeciwności związane z lądowaniem i dodatkowymi trudnościami jakie wynikły zaraz potem. Zdołali wreszcie ześrodkować się razem u podnóża ściany krateru Max na wciśniętej między nią a tropikalną dżungle sawannie. Sawanna była dość wąskim na kilkadziesiąt metrów pasem wysokiej trawy ale za to w okolicy gdzie wylądowali ciągnęła się zapraszająco niczym słomkowej barwy autostrada w porównaniu do gęstego półmroku wściekłej, zgniłej zieleni jaki oferowała dżungla.


Dyskusje i wywody w którą stronę pójść bo każda miała swoje plusy i minusy przerwały komunikatory jakie wyłapały z eteru komunikat który chwilowo zagłuszył inne.


- Bracia i siostry! Obudźcie się! Nie dajcie się dłużej okłamywać! - zaczął jakiś mocny, kobiecy głos nacechowany pasją z wyczuwalną nutą desperacji i pośpiechu. - Właśnie tu i właśnie dziś, teraz, spada maska obłudy rządów tej całej Federacji! Rządu który pospołu z globalnymi korporacjami chce nas wszystkich zniewolić i zniszczyć! Właśnie tu i właśnie dziś! Zrzućmy te jarzmo! Walczmy razem z ciemiężycielami! Nie dajmy się prowadzić jak owce na rzeź! - kobiecy głos nie ustawał i pasja jaką dało się w nim słyszeć pewnie mogła poruszyć nie jednego słuchacza. Zwłaszcza w tak specyficznym momencie i tak rozpaczliwej sytuacji w jakiej znaleźli się wszyscy ludzie na tym księżycu.


- Pośpiesz się! Namierzyli nas! Już tu lecą! -
w eter wdarł się jakiś męski głos równie zdesperowany choć pewnie dalej od mikrofonu nadajnika. U mężczyzny słychać było głównie pośpiech i ponaglenie.


- Bracia i siostry! Nie dajcie się omamić! Nie słuchajcie sługusów Federacji! Nie słuchajcie mundurowych i korposzczurów! Oni kłamią! Stańcie razem z nami do walki z tym molochem! Z jego tworami! Walczmy razem i Dzieci Gai i ludzie co chcą żyć jako wolni ludzie a nie niewolnicy Federacji! Walczmy by ludzkość jaką znamy przetrwała! Walczmy o przyszłość swoich dzieci i ich dzieci! - kobiecy głos już też wyraźnie się spieszył jakby każde wyrzucone w pośpiechu słowo miało być ostatnim. W oddali przez eter dobiegł jakiś huk czy trzask, może nawet wystrzał.


- Już są! Wyłączam! - krzyknął ten sam męski głos gdy trzaski z oddali, tym razem już prawie na pewno granaty i wystrzały powtórzyły się w sporym natężeniu. Głos mężczyzny szybko przybliżył się jakby podszedł czy nawet podbiegł do nadajnika.


- Jeszcze nie! To ważne! Ważniejsze od nas! - kobiecy głos trochę przycichł choć pewnie dlatego, że kobieta zwróciła się do tego mężczyzny chcąc go powstrzymać przed tym co chciał zrobić. - Bracia i siostry! Zniszczcie zasiewanie ziaren zła! Nam się udało zniszczyć jedną piekielną machinę co zakłóciło ich plany i za to płacimy teraz naszą krwią i życiem! Zapłacimy ile będzie trzeba i spróbujemy dokończyć… - kobieta desperacko kontynuowała swój apel gdy gdzieś tam gdzie byli dało się słyszeć potężną albo po prostu bliższą eksplozję.


- Zabierz ją! Wyciągnij ją stąd! - mężczyzna który dotąd dawał się słyszeć w głośniku. Przez chwilę słychać było jakieś stukoty, szmery, przewalania i kilka bardzo bliskich strzałów zakończonych prawie jednoczesną palbą z broni szturmowej.


- Czysto! - rozległ się nieco dalej zdecydowany okrzyk dyszący od zmęczenia choć mimo tego wciąż pewny i mocny. - Thomson wysadzaj i spadamy stąd, tu pełno kurw! - warknął ponaglająco ten sam głos. Znów słychać było pospieszne kroki. Gdzieś dalej gruchnął ogień ze szturmówek wsparty prawie od razu długą serią broni maszynowej. - Trójka co tam się dzieje?! - ten sam głos zarządał raportu o sytuacji. Słuchał przez chwilę bo głośnik wyłapał wzmorzony szmer pewnie z komunikatora ale nie słychać było odpowiedzi. - Już są! Wysadzaj Thomson co jest! - ponaglił dowódca a ogień z oddali rwał się i zaczynał od nowa. Dało wyłapać się nawet jakieś bliższe głośnika postrzały. Wszystko jednak nagle ucichło przez odgłos jakby waliła się ściana w połączeniu ze zwierzęcym skrzekiem i rozpaczliwym krzykiem umierającego straszną, rozdzieraną śmiercią człowieka i serią z karabinków.


- Dorwał Thomson’a! Nie wysadzimy teraz! - krzyknął jakiś kolejny, męski głos.


- Pal! Spal wszystko i spierdalamy! - odkrzyknął mu ten pierwszy. Ten drugi chyba posłuchał bo dał się słyszeć charakterystyczny odgłos strugi z miotacza. Zaraz potem odgłos płomieni i przedmiotów pękających od żaru stał się słyszalny nawet poprzez wycie potwora. Nadajnik musiał się spalić w takich warunkach prędzej lub później ale nie dane mu to było. Huk eksplozji zakończył jego mechaniczny żywot.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; wejście do doliny; 2600 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 31:30; 120 + 60 min do Checkpoint 1




Sawanna; Black 3, 4, 6, 8, 0



Plan Zcivickiego na zarządzanie grupą posypał się mniej więcej w 50%. Ale znaczyło to, że udał się także w 50%. Prócz niego przez sawannę maszerowali też obsługujący drona Vaugh, Graeff idący na szpicy, Mathias ze swoim karabinem wyborowym i Nash z jej saperskimi umiejętnościami . Obecnie bowiem dysponował połową pierwotnego personelu a druga połowa postanowiła spróbować szczęścia z przewróconym w dżungli busem. Dawno stracili drugą piątkę z oczu, ledwo tamci zanurzyli się w ścianę dżungli. Choć wciąż mogli ze sobą swobodnie rozmawiać przez komunikatory a Obroże pokazywały im nawzajem pozycję i swoje i drugiej piątki. Widać było wyraźnie, że dżungla zauważalnie spowolniła drugą grupkę i w tym samym czasie pokonali prawie o połowę krótszy dystans niż grupka Zcivickiego poruszająca się po sawannie. Zostawało mieć nadzieję, że spotkają się jeszcze i może nawet w komplecie. Ten motel, sklep, bar czy co to tam właściwie było z tymi świecącymi się neonami co lokalizował ostatnio dron Percival’a wyglądał na równie dobre miejsce na ponowne spotkanie jak każde inne. Grupka Zcivivkiego miała podobną odległość jak ta druga ale poruszała się w łatwiejszym terenie. Gdyby jednak tamtym udało się dotrzeć a potem uruchomić pojazd mogli nadrobić stratę a nawet przybyć piersi do wspomnianego lokalu.


Teren jednak zmienił się. Najbardziej widoczne było po wysokiej trawie która w miarę jak zbliżali się do drogi była coraz bardziej stratowana aż w końcu właściwie w pobliżu drogi to była tylko wygniecionym ścierniskiem. Walały się w niej ciała potworów. Różnorakich, najwięcej drobnicy i średniaków. Niektóre chyba musiały leżeć i więcej niż kilkanascie godzin bo w panującym upale zezwłoki napuchły i zwabiały roje brzęczących much zmieniając się w klasyczną padlinę. W efekcie jednak właściwie poruszali się po terenie stratowanym czyli bez żadnych osłon. Co prawda utrudnić to powinno potworom skryte podejście pod Parchy ale i uniemożliwiało Parchom jakiekolwiek ukrycie się w tym stołowym terenie. Chyba, żeby szukać kryjówki w dżungli albo ścianie krateru. Te jednak nie sprzyjały swobodnemu poruszaniu się.


Dotarli jednak już do okolic wejścia do doliny którą wcześniej grupka która wydostała się z lądownika widziała jako poziomą kreskę na równinie powyżej. Teraz zaś byli przy jej dnie i widzieli jej profil w kształcie litery v. Widać już było także drogę która biegła dnem tej doliny a obecnie znajdowała się kilkadziesiąt kroków od grupki Parchów. W przeciwną, wschodnią stronę widać było już przesiekę w dżungli jaka była zrobiona by przepuścić wstęgę drogi. Obecnie całe wejście do doliny przypominało pole bitwy. Wszędzie walały się cielska potworów, kratery po eksplozjach choć deformujące nawierzchnię i drogi i pobocza, zachowały się też ludzkie ciała choć najczęściej w spalonych pojazdach. Wewnątrz doliny o kilkaset metrów od jej wylotu widać było barykadę z poprutych, spalonych, wyżartych kwasem, rozsadzonych eksplozjami i spalonych pojazdów robotów i transporterów, pozycję worków z piaskiem, stanowiska ciężkiej broni. I choć były zdeformowane uszkodzeniami, upstrzone truchłami stworów, puste i ciche całościowo to przypominały okopy pokonanej strony. Mimo raczej rozpaczliwego wyglądu nadal widok z kamer drona obiecywał możliwość uzupełnienia ekwipunku o broń i amunicję a kto wie co jeszcze.


Pobojowisko było zbyt rozległe by je ominąć. Rozlewało się z doliny niczym delta rzeki docierając wachlarzowo prawie aż do skraju dżungli. Trzeba było przez nie przejść. Chyba, że przy samym skraju dżungli była nadzieja, że znajdzie się przejście a przynajmniej na obrazie z drona tak to wyglądało. Do umówionego lokalu zostało im z pół kilometra, poruszając się mniej więcej po drodze nawet z ostrożnymi szacunkami i zapasem powinno być mniej niż kilometr.


Zcivicki znalazł porzucony czy zgubiony w zgniecionej trawie mały nośnik holo. Nagranie ukazywało wnętrze jadącego przez dżunglę samochodu i trzech czy czterech facetów o wyglądzie bardzo spanikowanych cywilów. Sprawiali wrażenie, że gorączkowo katują nieprzystosoway do tak szaleńczej jazdy samochód i usiłują zwiać przed czymś co chyba musiało być blisko tego samochodu bo bez przerwy się nawzajem popędzali z czeg głównie szło pod adresem kierowcy co ten klasycznie kazał się zamknąć choć było to mało efektywne w praktyce bo darli się nadal. Przy okazji rozpaczliwie chyba chcieli wierzyć, że gdy dotrą do kosmoportu to będą uratowani bo na orbicie mają czekać już statki z Red Ball gotowe by przyjąć uciekinierów. Plotki o zarazie i kwarantannie w kosmoporcie to na pewno plotki jakichś panikarzy. Kto by wprowadzał kwarantannę gdy wokół roiły się hordy potworów prawda? Pytanie okazało się retoryczne bowiem coś huknęło, szkło się rozbryzgło, zaczął się chaos wrzasków, darcie metalu i rozbryzgi krwi, huk zderzenia, znów jęki i wrzaski, prośby do Opatrzności, syczenie bestii odgłosy rozrywanych ciał i potem już większość nagrania była raczej nudnawa póki autopilot pewnie nie zdecydował o wyłączeniu holo dla oszczędności baterii.


Ciszę przerwała nagła eksplozja. Idący na czele szyku Black 4 upadł z jękiem na ziemię gdy na moment zniknął reszcie grupki w gdy eksplozja pochłonęła go całkowicie. Gdy dym czy raczej chmura przeniknięta głównie śmierdzącymi, gnijącymi resztkami najbliższego truchła opadła okazało się, że Greff żyje i choć uświniony zgniłymi resztkami niemiłosiernie to farciarsko dla niego pancerz wytrzymał i przyjął na siebie większość siły uderzenia chroniąc swojego właściciela. Idący dalej Mathias patrzył w chwili eksplozji w pobliżu Owain’a i zdołał zarejestrować na siatkówce oka, że eksplodowało nie tyle samo ciało ile niewielka resztka, gruczoł czy narośl na nim.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; polna droga w dżungli; 3500 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 31:30; 120 + 60 min do Checkpoint 1




Dżungla; Black 1, 2, 5, 7, 9




Okazało się, że zdanie Bradley przypadło do gustu połowie grupy. Poza nią przez dżunglę przedzierali się też Diaz ze swoim podczepianym miotaczem ognia i fachem naprawczym w rączkach, Krunt mająca nadzieję na ponowne pokierowanie czymś , Ortega będący chyba najodpowiedniejszą osobą do zwarcia z nich wszystkich i Rain której specyfika umiejętności bardziej sprzyjała kontaktom z wrogiem na bliski dystans.


Sprawa jednak punktu “idziemy przez dżunglę” okazała się jednak tak trudna jak Zcivicki ostrzegał i obiecywał. Dżungla była gęsta i bardzo wilgotna. Nogi, zwłaszcza pancerzy wspomaganych, zapadały się w przegniłych warstwach błota, wody, liści i drobnych gałęzi. Wewnątrz nie było może jakoś bardziej gorąco dla osób bez hermetycznych pancerzy i niby był cień z półmrokiem chroniący przed palącym słońcem a jednak szło się jak w saunie. Ciała pernamnentnie oblepiła warstwa lepkiego potu do którego chętnie przylepiało się wszystko od ubrań pod pancerzami po gałązki, trawy, liście i robactwo. W tych warunkach ekwipunek zdawał się być jakoś złośliwie dodatkowo obciążony jakby z tą lżejszą grawitacją to była jakaś ściema. W tym pogrążonym w przegniłym półmroku wilgotnym piekle nawet szybki prysznic wydawał się obecnie nieskończenie mitycznym luksusem.


Dodatkowo te wszystkie drzewa i zielsko znacznie ograniczało pole widzenia. Często nic ne było widać już z kilku czy kilkunastu kroków. Myśl o tym, że przy każdym kroku można dostać się pod ogień czy inna zasadzkę przygniatała swoją presją. Choćby dwa ciężkie pancerze wspomagane gniotły i tratowały swoja masą wyraźną ścieżkę dla pozostałych bez potrzeby używania maczety. Niemniej ich masę, siłowniki, pękające drewno pewnie było słychać o wiele dalej niż oni by mogli usłyszeć kogoś. Bez drona Vough’a nie mieli już rozpoznania z powietrza choć nie było pewne czy kamery przegryzłyby się przez to wielopiętrowe piekło zieleni nad głowami. Niebo i światło miało z tym poważne problemy i właściwie najczęściej ich nie było.


Orientacja w tym gąszczu była skrajnie trudna bo wszystkie kierunki i półmroki gąszczu wydawały się takie same. Ale gdy mieli na holomapach Obróż zaznaczoną pozycję przewróconego busu to Obroże były już w stanie nakierować azymut i podać odległość do pobocznego celu tak, by Parch mógł osiągnąć cel. Poruszali się przez dżunglę choć w tempie muchy w smole. Widzieli na wyświetlaczach mapy, że druga grupa pomyka po tej sawannie w tempie rączych koników w porównaniu do ich tempa. W efekcie więc mimo, że na mapie odległość mieli do pokonania prawie o połowę krótszą do busa w jego okolice dotarli w podobnym czasie gdy tamci prawie dotarli do kreski drogi na holomapie. Mieli też znacznie bliżej do baru od nich no ale mimo wszystko gdyby poszło ok z tym busem mieli szansę nadrobić zaległości.


Dżungla skończyła się taknagle jak się zaczęła. Prześwity, że jest jakaś przerwa w tej ścianie zieleni pojawiły się kilkanaście kroków przed krańcem ściany drzew. Gdyby nie czujniki i namiar z Obroży złapaniu wcześniej przez drona i naniesiony na mapę przez Vough’a nawet będąc o te dwa czy trzy tuziny od skraju lasu i można było o tym nie wiedzieć. No chyba, że coś jechałoby drogą i dało się usłyszeć.


Wyszli tuż na drogę. Ta okazała się jakąś żałosną koleiną w czerwonanwym błocku jakby ktoś może i wyżarł drogę przez dżunglę ale ta już odbierała co swoje. Prześwit był tak wąski, że gdzieniegdzie kępy gałęzi przesłaniały niebo całkowicie a światło dnia na błocie drogi odbijało się jasniejszymi plamami a nie ciągłym pasem. Pobocze prawie nie istniało sama droga zaś była policzona chyba na szerokość gdzieś półtorej pojazdu. Jakby się dwa miały minąć to zachodziło już na motoryzacyjną ciekawostkę. Choć Krunt czuła, że gdyby trzeba było to by pewnie dała radę. Choć tym busem co na wąskiego nie wyglądał to mogłoby być faktycznie zauważalnie trudne.


Sam bus leżał nadal na zakręcie wbity w jedno z drzew tak samo jak na foci drona Vough’a. Teraz z bliska jednak widać było miejsce kraksy dużo lepiej niż z powietrza. Bus był przewalony na jedną z burt. Do tego co już z powietrza nie wyłapał latacz nieco przechylony pod skosem gdy pewnie zsunął się w jakiś dół czy rów przy drodze co mogło utrudnić postawienie go do pionu. Braldey wyczuwała, że Ortega wlepia się w nią pytająco. Miał się na czym zastanawiać bo ani brak pionu i poziomu, ani grząski półbagnisty grunt ani gęstwa za plecami jakby stworzona by pracującym Parchom coś nagle rozszarpało plecy nie wyglądały zbyt optymistycznie i zachęcająco. Nadal jednak nie było jednoznaczne, z brakiem powodzenia takiej operacji. Od samego patrzenia ten bus pewnie nie byłb uprzejmy postawić się z powrotem na koła i jeszcze do tego na drogę.


Z bliska też było widać jeszcze parę detali. Na przykład logo New Tech. Widocznie był to jakiś firmowy wóz, czy zasponsorowany jakiejś szkole przez tą korporację czy też w chaosie ostatnich dni i tygodni po prostu “pożyczony”. Kolejnym elementem widocznym nawet z tych kilkudziesięciu kroków były ślady walki jakie nosił pojazd. Dziury, przestrzeliny, nieregularne wypalenia od kwasu i najbardziej wymowne kreski szponów razem z rozbitymi oknami dopełniał raczej przygnębiające wrażenie. Chelsey jednak póki co była pozytywnej myśli. Na razie bowiem nie dostrzegła żadnego uszkodzenia które eliminowałoby pojazd jako zdatny do naprawy. Ale nie wiedziała jak to wygląda tam w środku i z bliska.


Z bliska zaś nie wyglądało wcale lepiej. Właściwie to wyglądało znacznie gorzej. Wewnątrz przewróconego pojazdu poza efektami dotąd widzianymi śladami walki doszły też liczne czerwonawe kleksy i smugi zalatujące już padliną i karmiące sobą nowe pokolenie much i muszek wszelakich. Do tego wyczuwając ruch czy ludzi przy sobie ożył panel sterowniczy szoferki zdradzając miłym, budzącym zaufanie wizerunkiem sympatycznego szofera w czystym unifirmie którermu mówienie w poziomie kompletnie nie przeszkadzało ani nie zbijało z tropu, że automatyka pojazdu działa. Co było pocieszające gdyby ktoś komoletnie nie miał pojęcia o prowadzeniu pojazdów ale było porównywalne do stylu jazdy niedzielnego kierowcy. A co szybko odkryły Krunt pospołu z Diaz cholerstwo się zblokowało na tym automacie. Czy przed wypadkiem czy po to w tej chwili nie szło zgadnąć ale póki działał trzeba było jechać na tym automacie gdyby juz udało się przywrócić busowi horyzontalną pozycję. Bez hakerskich sztuczek Vaugh’a nie szło szybko ominąć drajwerskiego oprogramowania pojazdu.


Chociaż właściwie Diaz znała pewien sposób. Można było bez ceregali wymontować cały układ centralnego sterowania co wywali całą automatykę ale powinno pozwolić na swobodną jazdę komuś kto się znał na takiej jeździe. Krunt zaś wiedziała, że się zna na tym jak jasna cholera się na tym zna. Tylko czas. Wymontowanie centralnego układu sterowania zajęłoby czas Latynosce tak samo jak naprawy na tyle by pojaz bez problemu odpalił a nawet jechał. I na pewno naprawiałoby jej się łatwiej gdyby pojazd stał w warsztatowej a nie dżunglowej pozycji. Z bliska też okolice zdążyli ocenić Bradley i Ortega. Bus to nie osobówka ale mimo to powinno się udać. Nie za pierwszym to za drugim albo trzecim czy kolejnym razem. Choć pewnie zmagając się we dwoje z tyloma tonami stali i wysiłkując nie tylko pancerz ale i swoje mięśnie w tym śliskim błocie zmachają się pewnie setnie. Gdy mechanik z kierowcą główkowały co i jak z tymi naprawami i ewentualną jazdą Rain zdołała pyknąć przełącznikiem autokierowcy tu i tam i trochę on zmienił repertuar. Wzywał on teraz cały personel New Tech na Yellow 14 do natychmiastowego się stawienia w miejscu pracy razem z osobami zaznaczonymi z “procedury czerwonej 1” oraz dostosowania się do jej rygorów. Znalazła też sporo łusek wewnątrz i w pobliżu przewalonego pojazdu. Tak samo jak ślady ludzkich palców rozpaczliwie próbujących złapać punkt zaczepienia w grząskim błocie drogi i ciągnące się aż do pierwszych krzaków i zielonej ściany. Jej czujne oczy dostrzegły jednak, że tam parę czy paręnaście kroków od krawędzi tej zielonej ściany coś jednak błyszczało metalem, plastikiem i równymi kształtami zdradzając jakiś okruch cywilizacji człowieka.


Czas spokoju jaki mieli chyba zbliżał się jednak do końca. Dżungla zaczęła zdradzać nienaturalne ożywienie. Klekoty, szmery, skrzeki, szelesty. Coś tam było. Na ziemi, między korzeniami, między gałęziami na każdym piętrze tej wielopiętrowej dżungli. Zbierało się. Mogło po nich ruszyć w każdej chwili.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline