Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2017, 15:20   #41
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Padre wycofywał się w kierunku ściany krateru. Niestety nie pozostał niezauważony. Stado potworków wielkości kota oddzieliło się od głównej grupy i rzuciło w jego kierunku. Bez słowa zaczął strzelać. Trochę czasu kupił mu dron odpalając rakietę zapalającą, przetrzebiając biegnące stado i zmuszając je do okrążania płonącego placu.
Wiedział, że nie zdąży wszystkich zastrzelić zanim dopadną go.
- Tak będzie przy końcu świata; wyjdą aniołowie i wyłączą złych spośród sprawiedliwych, i wrzucą ich w piec ognisty; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.
Gdy pierwszy skakał mu na pierś, a kolejne zaczynał szarpać pazurami nogi i obłazić ze wszystkich stron wyszarpał pistolet z kabury i strzelił wprost pod nogi. Płomienie ogarnęły wszystko w promieniu 3 metrów. Poczwarki z kwikiem czerniały i spadały z niego. Schował pistolet do kabury i wyszedł z kręgu ognia wciąż płonąc. Po kilku chwilach ogień na pancerzu wypalił się, Padre otworzył hełm, wyciągnął z ładownicy zakamuflowanego papierosa, podniósł wciąż tlącego się xenomorfa i przypaliwszy papierosa powiedział:
- Meldować się.
 
Mike jest offline  
Stary 05-02-2017, 08:38   #42
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Po dłuższej chwili przestało mieć już znaczenie w co strzelała, po prostu pruła serią w cokolwiek wpadło pod lufę. Robactwo wszelkiej maści padało falami, nie mogąc nawet wspiąć się na krawędź krateru. Jeżeli katastrofa przywiała tutaj tyle tałatajstwa, to była nadzieja, że po drodze nie spotkają wiele więcej.

Wywaliła prawie cały, kolejny magazynek, kiedy zauważyła na wizjerze strategicznym, jak dwójka przesuwa się w stronę środka krateru. Helen założyła, że kobieta nie byłaby taka głupia, aby zacząć teraz schodzić, kiedy dookoła świszczą pociski i jeszcze całe ściero nie było martwe. Przeklinając pod nosem, ruszyła na pomoc.

Chyba pomyliły Ci się kierunki, Black dwa.

Wystrzeliła harpunem w ziemię i zeskoczyła z krawędzi, rozwijając linkę na całą długość. Zabrakło kilku metrów, trzeba było odczepić harpun i poradzić sobie na razie bez niego. Kolejne kilkanaście metrów goniła Diaz, która ciągle zsuwała się ze zbocza, aż wreszcie sięgnęła, obejmując ją w pasie. Pomimo mechanicznego wspomagania, cały pakunek w postaci jednego żołnierza w pełnym wyposażeniu ciążył jak diabli.

Trzymaj się.

Trochę to zajęło, szczególnie, że jeden strzał harpunem nie wystarczył, trzeba było wspinać się ratalnie. Kiedy znaleźli się już na szczycie, odgłosy walki zdążyły ucichnąć. Powietrze przepełniał swąd jak na strzelnicy, a na dole usypali cały kopiec z truchła. Dobra robota, jakby nie było, żeby tylko tak dało się dławić zamieszki...

Medyk — zawołała przez komunikator, dodatkowo migając swoje współrzędne.

Chociaż zabrakło tam słowa „proszę”, takie podejście miała Bradley. Ona umiała strzelać, więc strzelała; ktoś potrafi opatrywać, więc ma ruszyć dupę i ją opatrzyć.

Meldować się.

Nagle doszedł komunikat od Padre, ale Helen go zwyczajnie zignorowała, czekając na medyka z przygotowaną apteczką.
 
kinkubus jest offline  
Stary 05-02-2017, 10:09   #43
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Nie będąc zaangażowaną w walkę na duży dystans, Black 9 obserwowała ze swojego prowizorycznego schronienia sytuację. Trzymała w pogotowiu oba pistolety na wypadek, gdyby któryś przyjemniaczek znalazł się w jej zasięgu. Wtem zauważyła, ze za plecami towarzyszy od strony skał zaczynają wychodzić jakieś małe insekto-podobne stworki wielkości kota/dużego szczura. Robale kłębiły się jakieś 20-40 kroków od pozycji Parchów, wychodząc z jakiejś dziury w ziemi. One już były w zasięgu pistoletów Rain.

Livia otworzyła ogień, robiąc użytek ze swojej oburęczności. Jednocześnie spokojnie meldowała przez obrożę:

- Uwaga, nowi milusińscy na dziewiątej.

Wybiła większość z pierwszej fali, kiedy dostała wezwanie do rannego. To była Black 1. Zaraz potem Black 0 zapytał o meldunek, co akurat nie bardzo jej obchodziło. Jednak nie chciała zostawiać niedokończonej roboty, więc się zgłosiła.

- Idę do Black 1, niech ktoś dokończy sprzątanie.
– powiedziała strzelając do insektów jeszcze na odchodne i ruszając truchtem w stronę Helen.

Akurat brała się za zakładanie opatrunku, gdy dostała informację o rannej Black 5.

- Zaraz tam będę. – powiedziała jak zwykle ze stoickim spokojem, wykonując swoją robotę sprawnie, ale bez nerwowego pośpiechu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 06-02-2017, 04:21   #44
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 5 - Zejście do krateru

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; lądownik orbitalny; 3700 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 31:05; 145 + 60 min do Checkpoint 1




Black 1 - 9



Grupka atakowanych z nieba i ziemi mężczyzn i kobiet w charakterystycznych Obrożach i kombinezonach wystrzelała ostatnie naboje w tej walce, rzuciła ostatnie granaty i raziła ostatnie cele. Okolica zmieniła się w pobojowisko. Na wciąż dymiącą wyrwę w ziemi jaką wyszorował z takim trudem rozbity obecnie prom tak desperacko mimo wszelkich przeszkód zmuszony do bardzo ale jednak lądowania przez Krunt nałożyły się kolejne ślady zniszczeń. Pozycję obronną którą zajmowały Parchy zasnuwały teraz złocące się w trawie, ziemi i kamieniach łuski. Lekkie od pistoletów Black 9, ciężkie od broni maszynowej dwójki operatorów pancerzy wspomaganych i średnie od karabinków jakie miała większość grupy. Tu i tam bystre oko mogło dostrzec rzuconą zawleczkę granatu. Obyte z walkami oczy Black 1 i 4 bez trudu po pozostawionym śmietniku łusek który wyglądał jakby ktoś wysypał wiadra czy nawet skrzynie pełne złotawej drobnicy dostrzegali ślady gęstego i ciężkiego ognia.


- Dzięki, już myślałam, że wyląduję im tam w paszczach! - młoda, latynoska dziewczyna z numerem 2 na kombinezonie i Obroży przyjęła ratunek od Black 1 z ulgą gdy już obie z powrotem znalazły się wśród reszty na krawędzi krateru. W tym czasie Black 5 i 9 kończyły użerać się z wypełzającym spod ziemi czymś. Wyglądało na żywy dywan robactwa czy szczurów o zdecydowanie przerośniętych szczękach. Sprawiały wrażenie zwinnych i ruchliwych więc pojedyncze osobniki w tej trawie nie byłyby pewnie łatwe do trafienia. Ale w gdy tak wyłaziły z tej dziury, w zbitej masie były dość łatwym celem. Pociski nawet z dość słabej broni defensywnej jaką były pistolety Rain czy jakiekolwiek inne raziły każdym strzałem chyba więcej niż jedną trafioną bezpośrednio sztuka bo podskakiwało od uderzenia ołowiu chyba z kilka. Karabinek Black 5 siał jeszcze większe zniszczenie gorując te stwory razem z wyrywanymi kępami trawy z ziemią. Niemniej jeasne było, że na dwóję Parchów z trzema rzygającymi ogniem lufami napór podziemnej fali jest zbyt duży. Miały szansę go spowolnić ale nie zatrzymać. Kluczowy okazał się ciśnięty przez Krunt granat który jakoś farciarsko musiał coś odłupać czy zawalić bo poza hukiem i dymem eksplozji dał się odczuć jakiś rumer jakby właśnie coś tam w tym podłożu chrupło prócz samej eksplozji. Pojedyncze sztuki jakie pozostały na równinie wciąż uparcie chapały szczękami coraz bliżej pozycji Parchów ale dla uzbrojonych i przygotowanych ludzi skazanych na śmierć nie stanowiły one realnego zagrożenia.


Podobnie atak na zboczy jaki przeprowadziły stwory w końcu załamał się całkowicie. Największy potwór, strzelający jakimś kwasem czy czymś podobnym został w końcu wyeliminowany przez Black 6. Po dwóch magazynkach ale jednak w końcu się udało. Wcześniej potwór zdołał jednak obrzygać tym kwasem Black 4 i 7 oraz drona Vaugh’a. Większość walki toczyła się na dalekim dla broni strzeleckiej dystansie więc najwięcej mieli do powiedzenia operatorzy takiej broni. Ciężkie karabiny maszynowe zalewały stanowisko na szycie korony krateru rzędami łusek a wspinające się stwory polewały falami ołowiu. W końcu pierwsze oznaki niepewności i zamieszania wdarły się w hordę potworów. Początkowo wyglądało to na próby ominięcia czy ukrycia się spadającego fragmentu osuwiska jakie spowodowała Black 5 swoim granatem ale stado nieustannie szatkowane przez strzelające ogniem lufy nie odzyskało już swojej werwy. Wszystkie co większe i bardziej charakterystyczne stwory padły, mniejszych nadal było sporo ale nawet z tej 1/4 wysokości krateru jaka dzieliła ich od Parchów jasno pokazywało, że to już drobne niedobitki z tego stada. Niedobitki rozproszyły się po zboczu rezygnując z bezpośredniego atakowania ludzi. Było więc właściwie po walce.


Mieli chwilę ogarnąć sytuację. Podleczyć się wysłuchać Zcivickiego który jako jedyny był obecnie na dnie krateru i wzywał ich do meldunków. Sam Padre był jedynym sensownie poruszającym się obiektem tam w dole. Z góry krateru wciąż było widać odległe dymy i eksplozje oznaczające obecne pole bitwy ludzi z potworami. Jeśli tam gdzie tak coś dymiło i wybuchało była obecna linia walk to ich zrzucono dobre kilometry dalej w głąb pozycji opuszczonych przez ludzi. Czas jednak uciekał a odległości od Checkpointa nie malały. Od lądowania minął może kwadrans ale nadal byli dobre pół kilometra od oryginalnej LZ. Wyszli więc z tarapatów mniej więcej cało ale zużyli swoje zasoby a z odległością i czasem byli w plecy. Rain i Mathias zbyt wiele ciężaru z niesieniem pomocy reszcie grupki nie mieli. Część i tak zdołała użyć już swoich leczniczych automatów wmontowanych w pancerze ale większość po prostu nie była zbyt ciężko ranna. Mało który stwór dotarł ze swoimi szponami by próbować dziabnąć kogoś z Parchów, dwa trafienia kwasem szybko zneutralizowanie Czynnikami nie zdążyły wyrządzić realnej krzywdy więc większość była poturbowana przy awaryjnym lądowaniu chodź niezbyt poważnie. Z całej grupy najgorszy stan Obroża pokazywała u Black 0 tam na dole. Medyczna biometria pokazywała liczne zakłócenia wszelakich rytmów które dla laika z nic nie znaczyły poza tym, że Parch jeszcze dycha ale dwójce parchatych medyków jasno pokazywały, że Zcivicki potrzebuje interwencji medycznej bardziej niż ktokolwiek z nich tutaj na górze. Stąd jednak nie mogli mu pomóc. A czas uciekał.


Grupka Parchów ruszyła w dół zbocza. Początkowo było bardzo strome co Black 1 i 2 zdążyły już sprawdzić gdy chwila pecha jednej z nich zaowocowała zsunięciem się o kilkadziesiąt metrów. Teraz znów schodzili, zeskakiwali z głazu na głaz, skały na skałę czy przez jakieś drobniejsze rozpadliny. Po drodze musieli minąć pobojowisko stworów. Teraz gdy przez nie przechodzili i przeskakiwali bo ciągnęło się przez kilkaset metrów przez większość zbocza aż do samej podstawy mogli rzucić na te bioformy okiem bliżej. Były różnorakie. Od małych co by można zmieścić w garści, po pełne garści aż po coś wielkości średnich psów, wielkich kotów czy ten największy niedźwiedź. Wszystkie zdawały się mieć wielkie zęby, paszcze do tego wiele odnóży trochę przypominających budową stawonogi. Teraz nie uciekały i leżały zdechnięte z poszarpanymi ołowiem ciałami. Przeskakując czy przechodząc tędy mogli chociaż rzucić okiem. Choć wydedukowanie z czym mają do czynienia wymagałoby pewnie dokładniejszych oględzin. Pobieżnie było widać, że tak jak na dokumentach holo pokazywano były podatne na działanie standardowej, wojskowej broni.


- Bradley? Idziemy po nich? - Helen usłyszała w głośniku komunikatora pytanie Hektora. Posłał wymowne spojrzenie w górę stoku na już wyraźnie pozostających w tyle Black 3 i 4. Nie nadążali, nie wytrzymywali takiego tempa w tak trudnym terenie i gotującym wszystko i wszystkich tropiku. W tej chwili stanowili czołówkę tego wyścigu w dół zbocza. Dwójka operatorów pancerzy wspomaganych, latynoska piromanka i złotooka saper. Tuż za nimi prawie w jednej grupie trzymał się ich snajper z medyczną specjalnością. Krunt i Rain odstawały już wyraźniej za nimi chodź u nich były spore szanse, że dotrą na dno krateru bez zbędnej zwłoki. No ale Vaugh i Graef obiecywali już zauważalną zwłokę w dotarciu na dół.


Nie było trudne odgadnąć przyczyny wahania Hektora. Helen widziała jak jego model ciężkiego pancerza, wyprofilowany został pod toporną i odporną konstrukcję wyprofilowaną pod kątem siły i odporności przy operowaniu bronią ciężką w zwarciu i dystansie. Mimo to Latynos i tak przedobrzył z zabieranym ekwipunkiem i przeciążył znacznie możliwości swoje i pancerza. Była prawie pewna, że odbije się to na jego mobilności. Były spore szanse, że będzie najwolniejszym elementem w ich zespole. Niemniej tylko on i ona mieli realne szanse zgarnąć dwóch pozostających w tyle Parchów i wciąż mieć szansę wyrobić się w czasie. Podróżowanie jednak z ciężarem pełnowymiarowego dorosłego objuczonego sprzętem wojennym, po tak trudnym terenie było trudne nawet dla pancerzy wspomaganych. Była szansa, że mimo to się wyrobią by dogonić resztę ale równie dobrze mogli zostać w tyle też tracąc czas. Gdyby się udało zaoszczędziliby czas gdyby nie no to pewnie i tak dwójka czy czwórka Parchów na dole o wiele później. Obydwoje operatorów miało nad czym się zastanawiać bo bez tego żywego balastu było już właściwie pewne, że zdołają dotrzeć w czołówce grupki na dół.



Black 0



Zcivicki wciąż w dymiącym i osmolonym pancerzu nie czuł się ani dobrze ani zdrowo. Zanim zdołał dobyć swój poręczny miotacz ognia stwory podziubały mu pancerz z czego wiele się przez niego przebiło kąsając go. Żadne pojedyncze ugryzienie nie było groźne ale jednak było ich sporo. Swoje zrobił też płomień. Desperacki plan zadziałał ale i odbił się na jego autorze. Płomienie miotacza otuliły pancerz ale nim się wypaliły zdołały go rozgrzać na tyle, że żar przeniknął ale nie spenetrował zbyt dokładnie jego ochronnych możliwości.


Nie mniej weteran kosmicznych przygód stał nadal na własnych nogach a stwory jakie go dotąd atakowały nie. Vough posadził w jego pobliżu swojego drona. Latający robot wyglądał w dość opłakanym stanie. Właściwie na oko Padre wyglądał jakby miał się zaraz rozpaść. Robocik oberwał chyba jakimś kwasem bo wciąż syczał i pienił się kwasową pianą przed Zcivickim i był pokancerowany ud zderzeń czy uderzeń czy w czasie spadania, lądowania czy obecnej walki to już nie potrafił dojść. Z połowa zasobników z rakietami była pusta.


Miał okazję obserwować jak sobie radzi reszta grupy. Sądząc z biometrii Obroży wyszli i z lądowania i obecnej walki bez większego szwanku. Resztę zaleczyła na górze para medyków. Teraz więc raczej wszyscy powinni być już cali. Obserwował ich gdy schodzą w dół stromego zbocza. Większość sobie radziła całkiem nieźle przeskakując z werwą i finezją na coraz niższe warstwy zbocza. Prędkość na pewno nie była ani ostrożna ani bezpieczna i gdyby był tu jakikolwiek instruktor wspinaczki pewnie dałby im po uszach za takie beztroskie ignorowanie zasad wspinaczkowego BHP. I to pomimo ciężkiego oporządzenia jakie większość z nich miała na sobie które było porównywalne do żołnierzy z piechoty szturmowej. On sam niezbyt miał jak ich wspomóc w tej wspinaczce ani tych na czele grupy ani dwóch Parchów już wyraźnie odstających od głównej grupki. Ale i tak czekało go inne zadanie.


Na razie wszystko działo się szybko odkąd zaczęli spadać tam wysoko w przestworzach aż do teraz. Teraz jednak była pierwsza chwila na zebranie myśli gdy stres i bezpośrednie zagrożenie życia minęło. Teraz zostało się zastanowić co dalej robić. A przynajmniej tego najczęściej oczekiwano od liderów. Że powiedzą reszcie co kto ma robić i będzie wyglądało to sensownie. Inaczej wychodzili na pozerów. Zwłaszcza w takiej bandzie gdie nie było żadnej oficjalnej hierarchii bo oficjalnie wszyscy byli tak samo jeszcze-żywi-ale-skazani co niezbyt sprzyjało zachowaniu standardowych reguł gry i zabawy w hierarchie służbowe. Wiedział, że gdy tu przyjdą będą słuchali tego co i jak powie. O obecnej sytuacji i tym jaki ma pomysł co dalej z tym zrobić.


Sytuacja nie była wesoła. I czasowo i metrowo byli w plecy. Do oryginalnej LZ wciąż mieli jakieś pół kilometra. A stamtąd jeszcze ponad 3 km do Checkpointa. Czas uciekał. Z oryginalnych 3 h na dotarcie do Checkpoint 1 zostanie im pewnie z 2.5 nim się zbiorą wszyscy do kupy na dnie krateru. No i 1 h zapasu.


Drogi były dwie. Miał okazję przyjrzeć się jeszcze raz holomapie wyświetlanej przez Obrożę i tej wgranej przez system i tej nagranej przez drona. Tego drugiego materiału było skromnie bo dron koncentrował się na takim mierzeniu z rakiet by trafić w stado atakujące Zcivickiego ale nie trafić samego Zcivickiego. Teraz gdy mógłby polatać i ogarnąć okolicę dogorywał w trawie opluty kwasem a jego operator był chyba wciąż najdalej od niego z całej parchatej grupy. Po mapie Obroża pokazywała i oryginalną LZ, i ich obecne położenie i pozycję do CH 1. Najprościej po tej mapie było zanurzyć się na przełaj w tej parnej, półmrocznej dżungli. Ale takie rozwiązanie miało parę wad.


Dżungla była dość gęstym terenem spyrzyjającym ukrywaniu a nie wykrywaniu oraz walce na krótkie dystanse. Karabin wyborowy Mathiasa mógł się okazać mniej użyteczny od dwóch pistoletów Rain. Za to miotacz ognia czy miecz Ortegi mogły pokazać swój lwi pazur. Karabiny maszynowe i granaty nadal były bronią uniwersalną ale czy zdążą strzelić na czas w tej gęstwinie nie było takie pewne. Stwory wyglądały na dość szybkie więc mogły błyskawicznie skrócić odległość kilkudziesięciu lub kilkunastu kroków od wykrycia do zwarcia.


Pod względem trzymania przeciwnika na dystans sawanna jaka mieściła się między skrajem dżungli a skrajem skalnej ściany wydawała się bardziej zachęcająca. Co prawda jak sam się przekonał niskie stwory były w wysokiej trawie trudne do zauważenia ale gdyby mieli

drona choć trochę sprawnego były chyba spore szanse, że wykryje zagrożenie na czas. Sam dron mógł być chyba mniej lub bardziej naprawiony przez Chelsey. O ile nad sawanną jego rozpoznanie wydawało się jako pomoc bezdyskusyjne o tyle w dżungli już taki pewny nie był. Nie wiedział czy kamery drona dostrzegą coś przez gęstą ścianę gałęzi i drzew. Pewnie Vough powinien wiedzieć więcej. Może nawet zdołałby nim sterować pod koronami drzew ale co by z tego wyszło to nie było pewne. W dżungli pewnie bardziej od drona sprawdziłby się detektor Graeff’a.


W dżungli rosła szansa na przemknięcie się nawet gdy odległości malały do tych ze strzelania się bronią krótkiej wciąż była szansa ominięcia przeszkody czy przeciwnika. Na sawannie jak sam widział widzialność wzdłuż pasa sięgała kilometrowych odległości więc było widać ale i było się widzianym z daleka a w razie kontaktu walka wydawła się nieunikniona. Sawanna sprzyjała powtórzeniu walki na stoku krateru gdze stado musiało szarżować pod górę która znacznie je spowalniała a i tak było tak liczne i szybkie, że pokonało z 3/4 zbocza o prawie kilometrowej wysokości. Na płaskim terenie poruszałyby się pewnie jeszcze szybciej. A sawanna była raczej płaska. Mimo to gdyby stwory były uprzejme atakować wzdłuż sawannowej autostrady nadal byłby spore pole manewru do postawienia ściany ognia. Jednak gdyby zaatakowały od strony dżungli która świetnie sprzyjała ukrywaniu się to miały do pokonania zaledwie kilkadziesiąt kroków, może sto.


Kolejną różnicą był szyk i jego utrzymanie. Na otwartym terenie pasa sawanny było to dość łatwe. Zakładając, że ta banda da się w jakiś szyk ułożyć. W dżungli zaś wszelkie poruszanie było bardzo utrudnione.


Jakieś pół kilometra na północ, przed nimi była oryginalna LZ. Kawał płaskiej plamy wyciętej w dżungli pod budowę czegoś większego. Jedyne w miarę naturalne lądowisko w okolicy zalane gliniastym, czerwonawym, tropikalnym błotem. Gdzieś jakieś 2 km od nich była wstęga drogi. Umownie można było ją uznać za półmetek w drodze do CH 1. Biegła od najbliższej kotliny jaką widział opadając na spadochronie aż do wewnętrznych rejonów krateru gdzieś tam, dalej na wschód ludzie wciąż toczyli walkę z potworami. Czy by się szło sawanną czy dżunglą i tak by się doszło do tej drogi bo przecinała ona w poprzek ich kierunek marszu. Gdzieś w pobliżu tej drogi był ten lokal w którym Ortega obiecał sobie dorwać zimne piwo. Na holo lokal wciąż stał i wyglądał na mniej więcej cały choć na mocno zdewastowany i ze śladami osmaleń i przestrzelin świadczących o walkach jakie się tam odbywały. Wciąż jednak było widać działające niektóre światła w tym holoreklamy z roztańczonymi ślicznotkami. Też był tak ni w pięć ni w dziewięć, że można było ominąć go z jednej strony idąc na przełaj przez dżunglę, z drugiej przez sawannę albo wpakować się centralnie do środka. I na samym końcu, gdzieś z półtora do dwóch kilometrów na północ o poziomej kreski drogi migał znaczek oznaczający miejsce zrzutu parchaciałych zabawek i odroczenia egzekucji.

Tyle Black 0 zdołał przemyśleć nim dotarła do niego reszta grupy. Zcivicki był w końcu wielkim wodzem i kapitanem więc wcześniej jak miał od tego ludzi nie kłopotał się osobistym odsączeniem danych z map, tabelek i wykresów. Z obecnego składu po udostępnionych danych z kartotek najbliższy takim szperaczom wydawał się Vough i może Graeff choć pewnie już znacznie mniej. Ale w końcu dotarli do niego, zziajani i zmachani jak konie po westernie po tym szaleńczym wyścigu przez prawie kilometrowej wysokości zbocze w tym upale bez błogosłowieństwa hermetycznego pancerza. Dotarli i pewnie nie po to by go oglądać jego enigmatyczną twarz. Wszyscy widzieli, że Obroże ledwo drgnęły z liznikiem odległości. Z 3800 zmalały do 3700. Za to czasowo z 3 pełnych godzin i 1 zapasowej zrobiło się jakby o pół godziny mniej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-02-2017, 16:18   #45
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Idziemy sawanną, dżungla to niepotrzebne ryzyko. Jeśli nas opadną między drzewami, możemy ponieść niepotrzebne straty. A bryka może i tak do niczego się nie nadawać. Mamy przeciąć drogę, tam mogą się poniewierać inne bryki. Black 4 na szpicę, Black 5 tyły. Black 6 i 8. Pilnujecie dżungli czy nic nie wyłazi. Reszta w luźnym szyku.
Nie było co marudzić w miejscu. Czas naglił.
 
Mike jest offline  
Stary 10-02-2017, 16:37   #46
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Helen przewróciła oczami. Sama nie wiedziała, co bardziej ciągnęło ją do konfliktu z dziesiątką: jego świętojebliwość czy ton, jakby wydawał rozkazy. Po prostu nie potrafiła zgodzić się niemal z każdym słowem, jakie opuszczało jego gębę.

Idziemy po bus, znacznie przyspieszy to drogę. W dżungli jest ubity trakt, przejdziemy kawałek, a resztę przejedziemy, mając dobrą osłonę, punkt ogniowy i środek transportu, który pozwoli zabrać więcej gratów. Może, gdyby wszyscy dbali o optymalne obciążenie — posłała oskarżające spojrzenie obładowanemu ekwipunkiem Black 7 — to byśmy sobie potruchtali sawanną, ale nie mam zamiaru się ślimaczyć tyle kilometrów.
 

Ostatnio edytowane przez kinkubus : 10-02-2017 o 17:01.
kinkubus jest offline  
Stary 10-02-2017, 22:24   #47
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Walka, walka i… po walce. Nie żeby było różowo, różne potworki atakowały ich zawzięcie, stado wspinało się po zboczu by przerobić Parchy na mielone, same Parchy jednak nie miały na to ochoty. Walono ze wszystkich rur, było głośno, była kupa dymu, jeden granat, drugi, trzeci… Black05 nieco się rozpędziła z tymi granatami, a na końcu jeszcze jakieś cholerne kurczaki wyłażące z dziury chciały ich zajść od pleców.


No ale poradzono sobie i z tym, chociaż tym razem to już wypstrykała się z granatów. No cóż, rozpędziła się i tyle, na chwilę obecną wszystko jednak grało i trąbiło. Jeden czy drugi z towarzyszy oberwali niegroźnie kwasem, Dron był podobnie osmolony, a cały ten Padre ledwo dychał, pakując się w sam środek stada potworków, przeżył jednak twardy sukinkot.

W końcu zebrano dupę w troki, po czym towarzystwo zlazło po stromym zboczu w dół, mijając pobojowisko parujących ścierw… stworki były różne, różnej wielkości, budowy ciała, wszystkie jednak charakteryzowała chęć zeżarcia każdego, kto owym stworkiem nie był. Poradziła sobie w miarę dobrze na stromym zboczu, a po chwili cała ta banda, znaczy się oddział o kodzie Black, był na dole.

- Nie ma ktoś pożyczyć granata? - Wyszczerzyła do reszty ząbki. Black 09 ją opatrzyła, podobnie jak kilka innych osób... Nie czekając, i po prawdzie nie licząc na jakąś odpowiedź kwestią grantów, podziękowała krótko Rain, po czym zajęła się sobą samą. Uzupełniła stimpaki w pancerzu, zmieniła napoczęty magazynek w karabinku na pełny, napiła się i odpaliła fajka, przysłuchując sugestiom dotyczącym dalszego działania.


Wystarczyło jednak jedno słowo, jeden istotny fakt, by podjęła od razu decyzję. A w dupę tam z dżunglą, sawanną, czy potworkami, dotarcie do kolejnego Checkpointu i odroczenie eksplodowania głowy przybrało radośniejsze barwy za sprawą banalnej rzeczy: autobus.
- No jasne, że idziemy po busa - Powiedziała, strzelając przygłupawym uśmieszkiem. Znów będzie mogła się czymś pobujać po okolicy, i może tym razem nie zakończy się to totalną kraksą - No bo chyba nikomu nie chce się drałować piechotą w takim upale co? Pojedziemy szybko, na luzie, jak się co napatoczy to i rozjedziemy, a i po drodze będzie można zajrzeć do owego baru??

Oj tak, napiłaby się jeszcze piwa
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 10-02-2017 o 22:56.
Buka jest offline  
Stary 12-02-2017, 00:25   #48
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 6 - Rozłam

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; lądownik orbitalny; 3700 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 31:05; 145 + 60 min do Checkpoint 1


Grupa Black


Parchom udało się pokonać wszelkie przeciwności związane z lądowaniem i dodatkowymi trudnościami jakie wynikły zaraz potem. Zdołali wreszcie ześrodkować się razem u podnóża ściany krateru Max na wciśniętej między nią a tropikalną dżungle sawannie. Sawanna była dość wąskim na kilkadziesiąt metrów pasem wysokiej trawy ale za to w okolicy gdzie wylądowali ciągnęła się zapraszająco niczym słomkowej barwy autostrada w porównaniu do gęstego półmroku wściekłej, zgniłej zieleni jaki oferowała dżungla.


Dyskusje i wywody w którą stronę pójść bo każda miała swoje plusy i minusy przerwały komunikatory jakie wyłapały z eteru komunikat który chwilowo zagłuszył inne.


- Bracia i siostry! Obudźcie się! Nie dajcie się dłużej okłamywać! - zaczął jakiś mocny, kobiecy głos nacechowany pasją z wyczuwalną nutą desperacji i pośpiechu. - Właśnie tu i właśnie dziś, teraz, spada maska obłudy rządów tej całej Federacji! Rządu który pospołu z globalnymi korporacjami chce nas wszystkich zniewolić i zniszczyć! Właśnie tu i właśnie dziś! Zrzućmy te jarzmo! Walczmy razem z ciemiężycielami! Nie dajmy się prowadzić jak owce na rzeź! - kobiecy głos nie ustawał i pasja jaką dało się w nim słyszeć pewnie mogła poruszyć nie jednego słuchacza. Zwłaszcza w tak specyficznym momencie i tak rozpaczliwej sytuacji w jakiej znaleźli się wszyscy ludzie na tym księżycu.


- Pośpiesz się! Namierzyli nas! Już tu lecą! -
w eter wdarł się jakiś męski głos równie zdesperowany choć pewnie dalej od mikrofonu nadajnika. U mężczyzny słychać było głównie pośpiech i ponaglenie.


- Bracia i siostry! Nie dajcie się omamić! Nie słuchajcie sługusów Federacji! Nie słuchajcie mundurowych i korposzczurów! Oni kłamią! Stańcie razem z nami do walki z tym molochem! Z jego tworami! Walczmy razem i Dzieci Gai i ludzie co chcą żyć jako wolni ludzie a nie niewolnicy Federacji! Walczmy by ludzkość jaką znamy przetrwała! Walczmy o przyszłość swoich dzieci i ich dzieci! - kobiecy głos już też wyraźnie się spieszył jakby każde wyrzucone w pośpiechu słowo miało być ostatnim. W oddali przez eter dobiegł jakiś huk czy trzask, może nawet wystrzał.


- Już są! Wyłączam! - krzyknął ten sam męski głos gdy trzaski z oddali, tym razem już prawie na pewno granaty i wystrzały powtórzyły się w sporym natężeniu. Głos mężczyzny szybko przybliżył się jakby podszedł czy nawet podbiegł do nadajnika.


- Jeszcze nie! To ważne! Ważniejsze od nas! - kobiecy głos trochę przycichł choć pewnie dlatego, że kobieta zwróciła się do tego mężczyzny chcąc go powstrzymać przed tym co chciał zrobić. - Bracia i siostry! Zniszczcie zasiewanie ziaren zła! Nam się udało zniszczyć jedną piekielną machinę co zakłóciło ich plany i za to płacimy teraz naszą krwią i życiem! Zapłacimy ile będzie trzeba i spróbujemy dokończyć… - kobieta desperacko kontynuowała swój apel gdy gdzieś tam gdzie byli dało się słyszeć potężną albo po prostu bliższą eksplozję.


- Zabierz ją! Wyciągnij ją stąd! - mężczyzna który dotąd dawał się słyszeć w głośniku. Przez chwilę słychać było jakieś stukoty, szmery, przewalania i kilka bardzo bliskich strzałów zakończonych prawie jednoczesną palbą z broni szturmowej.


- Czysto! - rozległ się nieco dalej zdecydowany okrzyk dyszący od zmęczenia choć mimo tego wciąż pewny i mocny. - Thomson wysadzaj i spadamy stąd, tu pełno kurw! - warknął ponaglająco ten sam głos. Znów słychać było pospieszne kroki. Gdzieś dalej gruchnął ogień ze szturmówek wsparty prawie od razu długą serią broni maszynowej. - Trójka co tam się dzieje?! - ten sam głos zarządał raportu o sytuacji. Słuchał przez chwilę bo głośnik wyłapał wzmorzony szmer pewnie z komunikatora ale nie słychać było odpowiedzi. - Już są! Wysadzaj Thomson co jest! - ponaglił dowódca a ogień z oddali rwał się i zaczynał od nowa. Dało wyłapać się nawet jakieś bliższe głośnika postrzały. Wszystko jednak nagle ucichło przez odgłos jakby waliła się ściana w połączeniu ze zwierzęcym skrzekiem i rozpaczliwym krzykiem umierającego straszną, rozdzieraną śmiercią człowieka i serią z karabinków.


- Dorwał Thomson’a! Nie wysadzimy teraz! - krzyknął jakiś kolejny, męski głos.


- Pal! Spal wszystko i spierdalamy! - odkrzyknął mu ten pierwszy. Ten drugi chyba posłuchał bo dał się słyszeć charakterystyczny odgłos strugi z miotacza. Zaraz potem odgłos płomieni i przedmiotów pękających od żaru stał się słyszalny nawet poprzez wycie potwora. Nadajnik musiał się spalić w takich warunkach prędzej lub później ale nie dane mu to było. Huk eksplozji zakończył jego mechaniczny żywot.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; wejście do doliny; 2600 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 31:30; 120 + 60 min do Checkpoint 1




Sawanna; Black 3, 4, 6, 8, 0



Plan Zcivickiego na zarządzanie grupą posypał się mniej więcej w 50%. Ale znaczyło to, że udał się także w 50%. Prócz niego przez sawannę maszerowali też obsługujący drona Vaugh, Graeff idący na szpicy, Mathias ze swoim karabinem wyborowym i Nash z jej saperskimi umiejętnościami . Obecnie bowiem dysponował połową pierwotnego personelu a druga połowa postanowiła spróbować szczęścia z przewróconym w dżungli busem. Dawno stracili drugą piątkę z oczu, ledwo tamci zanurzyli się w ścianę dżungli. Choć wciąż mogli ze sobą swobodnie rozmawiać przez komunikatory a Obroże pokazywały im nawzajem pozycję i swoje i drugiej piątki. Widać było wyraźnie, że dżungla zauważalnie spowolniła drugą grupkę i w tym samym czasie pokonali prawie o połowę krótszy dystans niż grupka Zcivickiego poruszająca się po sawannie. Zostawało mieć nadzieję, że spotkają się jeszcze i może nawet w komplecie. Ten motel, sklep, bar czy co to tam właściwie było z tymi świecącymi się neonami co lokalizował ostatnio dron Percival’a wyglądał na równie dobre miejsce na ponowne spotkanie jak każde inne. Grupka Zcivivkiego miała podobną odległość jak ta druga ale poruszała się w łatwiejszym terenie. Gdyby jednak tamtym udało się dotrzeć a potem uruchomić pojazd mogli nadrobić stratę a nawet przybyć piersi do wspomnianego lokalu.


Teren jednak zmienił się. Najbardziej widoczne było po wysokiej trawie która w miarę jak zbliżali się do drogi była coraz bardziej stratowana aż w końcu właściwie w pobliżu drogi to była tylko wygniecionym ścierniskiem. Walały się w niej ciała potworów. Różnorakich, najwięcej drobnicy i średniaków. Niektóre chyba musiały leżeć i więcej niż kilkanascie godzin bo w panującym upale zezwłoki napuchły i zwabiały roje brzęczących much zmieniając się w klasyczną padlinę. W efekcie jednak właściwie poruszali się po terenie stratowanym czyli bez żadnych osłon. Co prawda utrudnić to powinno potworom skryte podejście pod Parchy ale i uniemożliwiało Parchom jakiekolwiek ukrycie się w tym stołowym terenie. Chyba, żeby szukać kryjówki w dżungli albo ścianie krateru. Te jednak nie sprzyjały swobodnemu poruszaniu się.


Dotarli jednak już do okolic wejścia do doliny którą wcześniej grupka która wydostała się z lądownika widziała jako poziomą kreskę na równinie powyżej. Teraz zaś byli przy jej dnie i widzieli jej profil w kształcie litery v. Widać już było także drogę która biegła dnem tej doliny a obecnie znajdowała się kilkadziesiąt kroków od grupki Parchów. W przeciwną, wschodnią stronę widać było już przesiekę w dżungli jaka była zrobiona by przepuścić wstęgę drogi. Obecnie całe wejście do doliny przypominało pole bitwy. Wszędzie walały się cielska potworów, kratery po eksplozjach choć deformujące nawierzchnię i drogi i pobocza, zachowały się też ludzkie ciała choć najczęściej w spalonych pojazdach. Wewnątrz doliny o kilkaset metrów od jej wylotu widać było barykadę z poprutych, spalonych, wyżartych kwasem, rozsadzonych eksplozjami i spalonych pojazdów robotów i transporterów, pozycję worków z piaskiem, stanowiska ciężkiej broni. I choć były zdeformowane uszkodzeniami, upstrzone truchłami stworów, puste i ciche całościowo to przypominały okopy pokonanej strony. Mimo raczej rozpaczliwego wyglądu nadal widok z kamer drona obiecywał możliwość uzupełnienia ekwipunku o broń i amunicję a kto wie co jeszcze.


Pobojowisko było zbyt rozległe by je ominąć. Rozlewało się z doliny niczym delta rzeki docierając wachlarzowo prawie aż do skraju dżungli. Trzeba było przez nie przejść. Chyba, że przy samym skraju dżungli była nadzieja, że znajdzie się przejście a przynajmniej na obrazie z drona tak to wyglądało. Do umówionego lokalu zostało im z pół kilometra, poruszając się mniej więcej po drodze nawet z ostrożnymi szacunkami i zapasem powinno być mniej niż kilometr.


Zcivicki znalazł porzucony czy zgubiony w zgniecionej trawie mały nośnik holo. Nagranie ukazywało wnętrze jadącego przez dżunglę samochodu i trzech czy czterech facetów o wyglądzie bardzo spanikowanych cywilów. Sprawiali wrażenie, że gorączkowo katują nieprzystosoway do tak szaleńczej jazdy samochód i usiłują zwiać przed czymś co chyba musiało być blisko tego samochodu bo bez przerwy się nawzajem popędzali z czeg głównie szło pod adresem kierowcy co ten klasycznie kazał się zamknąć choć było to mało efektywne w praktyce bo darli się nadal. Przy okazji rozpaczliwie chyba chcieli wierzyć, że gdy dotrą do kosmoportu to będą uratowani bo na orbicie mają czekać już statki z Red Ball gotowe by przyjąć uciekinierów. Plotki o zarazie i kwarantannie w kosmoporcie to na pewno plotki jakichś panikarzy. Kto by wprowadzał kwarantannę gdy wokół roiły się hordy potworów prawda? Pytanie okazało się retoryczne bowiem coś huknęło, szkło się rozbryzgło, zaczął się chaos wrzasków, darcie metalu i rozbryzgi krwi, huk zderzenia, znów jęki i wrzaski, prośby do Opatrzności, syczenie bestii odgłosy rozrywanych ciał i potem już większość nagrania była raczej nudnawa póki autopilot pewnie nie zdecydował o wyłączeniu holo dla oszczędności baterii.


Ciszę przerwała nagła eksplozja. Idący na czele szyku Black 4 upadł z jękiem na ziemię gdy na moment zniknął reszcie grupki w gdy eksplozja pochłonęła go całkowicie. Gdy dym czy raczej chmura przeniknięta głównie śmierdzącymi, gnijącymi resztkami najbliższego truchła opadła okazało się, że Greff żyje i choć uświniony zgniłymi resztkami niemiłosiernie to farciarsko dla niego pancerz wytrzymał i przyjął na siebie większość siły uderzenia chroniąc swojego właściciela. Idący dalej Mathias patrzył w chwili eksplozji w pobliżu Owain’a i zdołał zarejestrować na siatkówce oka, że eksplodowało nie tyle samo ciało ile niewielka resztka, gruczoł czy narośl na nim.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; polna droga w dżungli; 3500 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 31:30; 120 + 60 min do Checkpoint 1




Dżungla; Black 1, 2, 5, 7, 9




Okazało się, że zdanie Bradley przypadło do gustu połowie grupy. Poza nią przez dżunglę przedzierali się też Diaz ze swoim podczepianym miotaczem ognia i fachem naprawczym w rączkach, Krunt mająca nadzieję na ponowne pokierowanie czymś , Ortega będący chyba najodpowiedniejszą osobą do zwarcia z nich wszystkich i Rain której specyfika umiejętności bardziej sprzyjała kontaktom z wrogiem na bliski dystans.


Sprawa jednak punktu “idziemy przez dżunglę” okazała się jednak tak trudna jak Zcivicki ostrzegał i obiecywał. Dżungla była gęsta i bardzo wilgotna. Nogi, zwłaszcza pancerzy wspomaganych, zapadały się w przegniłych warstwach błota, wody, liści i drobnych gałęzi. Wewnątrz nie było może jakoś bardziej gorąco dla osób bez hermetycznych pancerzy i niby był cień z półmrokiem chroniący przed palącym słońcem a jednak szło się jak w saunie. Ciała pernamnentnie oblepiła warstwa lepkiego potu do którego chętnie przylepiało się wszystko od ubrań pod pancerzami po gałązki, trawy, liście i robactwo. W tych warunkach ekwipunek zdawał się być jakoś złośliwie dodatkowo obciążony jakby z tą lżejszą grawitacją to była jakaś ściema. W tym pogrążonym w przegniłym półmroku wilgotnym piekle nawet szybki prysznic wydawał się obecnie nieskończenie mitycznym luksusem.


Dodatkowo te wszystkie drzewa i zielsko znacznie ograniczało pole widzenia. Często nic ne było widać już z kilku czy kilkunastu kroków. Myśl o tym, że przy każdym kroku można dostać się pod ogień czy inna zasadzkę przygniatała swoją presją. Choćby dwa ciężkie pancerze wspomagane gniotły i tratowały swoja masą wyraźną ścieżkę dla pozostałych bez potrzeby używania maczety. Niemniej ich masę, siłowniki, pękające drewno pewnie było słychać o wiele dalej niż oni by mogli usłyszeć kogoś. Bez drona Vough’a nie mieli już rozpoznania z powietrza choć nie było pewne czy kamery przegryzłyby się przez to wielopiętrowe piekło zieleni nad głowami. Niebo i światło miało z tym poważne problemy i właściwie najczęściej ich nie było.


Orientacja w tym gąszczu była skrajnie trudna bo wszystkie kierunki i półmroki gąszczu wydawały się takie same. Ale gdy mieli na holomapach Obróż zaznaczoną pozycję przewróconego busu to Obroże były już w stanie nakierować azymut i podać odległość do pobocznego celu tak, by Parch mógł osiągnąć cel. Poruszali się przez dżunglę choć w tempie muchy w smole. Widzieli na wyświetlaczach mapy, że druga grupa pomyka po tej sawannie w tempie rączych koników w porównaniu do ich tempa. W efekcie więc mimo, że na mapie odległość mieli do pokonania prawie o połowę krótszą do busa w jego okolice dotarli w podobnym czasie gdy tamci prawie dotarli do kreski drogi na holomapie. Mieli też znacznie bliżej do baru od nich no ale mimo wszystko gdyby poszło ok z tym busem mieli szansę nadrobić zaległości.


Dżungla skończyła się taknagle jak się zaczęła. Prześwity, że jest jakaś przerwa w tej ścianie zieleni pojawiły się kilkanaście kroków przed krańcem ściany drzew. Gdyby nie czujniki i namiar z Obroży złapaniu wcześniej przez drona i naniesiony na mapę przez Vough’a nawet będąc o te dwa czy trzy tuziny od skraju lasu i można było o tym nie wiedzieć. No chyba, że coś jechałoby drogą i dało się usłyszeć.


Wyszli tuż na drogę. Ta okazała się jakąś żałosną koleiną w czerwonanwym błocku jakby ktoś może i wyżarł drogę przez dżunglę ale ta już odbierała co swoje. Prześwit był tak wąski, że gdzieniegdzie kępy gałęzi przesłaniały niebo całkowicie a światło dnia na błocie drogi odbijało się jasniejszymi plamami a nie ciągłym pasem. Pobocze prawie nie istniało sama droga zaś była policzona chyba na szerokość gdzieś półtorej pojazdu. Jakby się dwa miały minąć to zachodziło już na motoryzacyjną ciekawostkę. Choć Krunt czuła, że gdyby trzeba było to by pewnie dała radę. Choć tym busem co na wąskiego nie wyglądał to mogłoby być faktycznie zauważalnie trudne.


Sam bus leżał nadal na zakręcie wbity w jedno z drzew tak samo jak na foci drona Vough’a. Teraz z bliska jednak widać było miejsce kraksy dużo lepiej niż z powietrza. Bus był przewalony na jedną z burt. Do tego co już z powietrza nie wyłapał latacz nieco przechylony pod skosem gdy pewnie zsunął się w jakiś dół czy rów przy drodze co mogło utrudnić postawienie go do pionu. Braldey wyczuwała, że Ortega wlepia się w nią pytająco. Miał się na czym zastanawiać bo ani brak pionu i poziomu, ani grząski półbagnisty grunt ani gęstwa za plecami jakby stworzona by pracującym Parchom coś nagle rozszarpało plecy nie wyglądały zbyt optymistycznie i zachęcająco. Nadal jednak nie było jednoznaczne, z brakiem powodzenia takiej operacji. Od samego patrzenia ten bus pewnie nie byłb uprzejmy postawić się z powrotem na koła i jeszcze do tego na drogę.


Z bliska też było widać jeszcze parę detali. Na przykład logo New Tech. Widocznie był to jakiś firmowy wóz, czy zasponsorowany jakiejś szkole przez tą korporację czy też w chaosie ostatnich dni i tygodni po prostu “pożyczony”. Kolejnym elementem widocznym nawet z tych kilkudziesięciu kroków były ślady walki jakie nosił pojazd. Dziury, przestrzeliny, nieregularne wypalenia od kwasu i najbardziej wymowne kreski szponów razem z rozbitymi oknami dopełniał raczej przygnębiające wrażenie. Chelsey jednak póki co była pozytywnej myśli. Na razie bowiem nie dostrzegła żadnego uszkodzenia które eliminowałoby pojazd jako zdatny do naprawy. Ale nie wiedziała jak to wygląda tam w środku i z bliska.


Z bliska zaś nie wyglądało wcale lepiej. Właściwie to wyglądało znacznie gorzej. Wewnątrz przewróconego pojazdu poza efektami dotąd widzianymi śladami walki doszły też liczne czerwonawe kleksy i smugi zalatujące już padliną i karmiące sobą nowe pokolenie much i muszek wszelakich. Do tego wyczuwając ruch czy ludzi przy sobie ożył panel sterowniczy szoferki zdradzając miłym, budzącym zaufanie wizerunkiem sympatycznego szofera w czystym unifirmie którermu mówienie w poziomie kompletnie nie przeszkadzało ani nie zbijało z tropu, że automatyka pojazdu działa. Co było pocieszające gdyby ktoś komoletnie nie miał pojęcia o prowadzeniu pojazdów ale było porównywalne do stylu jazdy niedzielnego kierowcy. A co szybko odkryły Krunt pospołu z Diaz cholerstwo się zblokowało na tym automacie. Czy przed wypadkiem czy po to w tej chwili nie szło zgadnąć ale póki działał trzeba było jechać na tym automacie gdyby juz udało się przywrócić busowi horyzontalną pozycję. Bez hakerskich sztuczek Vaugh’a nie szło szybko ominąć drajwerskiego oprogramowania pojazdu.


Chociaż właściwie Diaz znała pewien sposób. Można było bez ceregali wymontować cały układ centralnego sterowania co wywali całą automatykę ale powinno pozwolić na swobodną jazdę komuś kto się znał na takiej jeździe. Krunt zaś wiedziała, że się zna na tym jak jasna cholera się na tym zna. Tylko czas. Wymontowanie centralnego układu sterowania zajęłoby czas Latynosce tak samo jak naprawy na tyle by pojaz bez problemu odpalił a nawet jechał. I na pewno naprawiałoby jej się łatwiej gdyby pojazd stał w warsztatowej a nie dżunglowej pozycji. Z bliska też okolice zdążyli ocenić Bradley i Ortega. Bus to nie osobówka ale mimo to powinno się udać. Nie za pierwszym to za drugim albo trzecim czy kolejnym razem. Choć pewnie zmagając się we dwoje z tyloma tonami stali i wysiłkując nie tylko pancerz ale i swoje mięśnie w tym śliskim błocie zmachają się pewnie setnie. Gdy mechanik z kierowcą główkowały co i jak z tymi naprawami i ewentualną jazdą Rain zdołała pyknąć przełącznikiem autokierowcy tu i tam i trochę on zmienił repertuar. Wzywał on teraz cały personel New Tech na Yellow 14 do natychmiastowego się stawienia w miejscu pracy razem z osobami zaznaczonymi z “procedury czerwonej 1” oraz dostosowania się do jej rygorów. Znalazła też sporo łusek wewnątrz i w pobliżu przewalonego pojazdu. Tak samo jak ślady ludzkich palców rozpaczliwie próbujących złapać punkt zaczepienia w grząskim błocie drogi i ciągnące się aż do pierwszych krzaków i zielonej ściany. Jej czujne oczy dostrzegły jednak, że tam parę czy paręnaście kroków od krawędzi tej zielonej ściany coś jednak błyszczało metalem, plastikiem i równymi kształtami zdradzając jakiś okruch cywilizacji człowieka.


Czas spokoju jaki mieli chyba zbliżał się jednak do końca. Dżungla zaczęła zdradzać nienaturalne ożywienie. Klekoty, szmery, skrzeki, szelesty. Coś tam było. Na ziemi, między korzeniami, między gałęziami na każdym piętrze tej wielopiętrowej dżungli. Zbierało się. Mogło po nich ruszyć w każdej chwili.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-02-2017, 21:41   #49
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Greaff, patrz pod nogi z łaski swojej. Następnym razem możesz nadepnąć na grabie - powiedział Padre lustrując okolicę.- Nash, ty na szpicę. Wybuchy to twoja działka. Wyprowadź nas stąd. Sprawdzimy co za barykadami. Reszta, gęsiego za Nash.
- Jak podejdziemy do barykady Mathias osłaniasz, Vaught przelecisz dronem nad barykadą, ale nie ryzykuj uszkodzeń. Ja i Greaf wchodzimy. Może znajdziemy oprócz amunicji trochę medykamentów.
 
Mike jest offline  
Stary 14-02-2017, 01:38   #50
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Trzymajcie to coś na dystans, my postawimy bus.

Helen nie zamierzała użalać się nad swoim położeniem, a tym bardziej przyznawać komukolwiek rację. Jeszcze nic się nie stało, wręcz przeciwnie; miłym zaskoczeniem było, że przeszli tak daleko bez spotkania z mutantami.
Chwyciła Bus z jednego końca, wskazując drugiemu pancerzowi, by zrobił to samo z drugiego.

Jeżeli ktoś potrzebuje granaty, częstujcie się — otworzyła podajnik na pancerzu — a ty, na trzy... raz... dwa... i trzy!
 
kinkubus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172