Szybki plan zaproponowany przez
paladyna wydawał się wszystkich satysfakcjonować. Co prawda
Livenshyia mamrotała coś o tym, że może maga ustrzelić z łuku, lecz większość stwierdziła - zapewne pod wpływem brawurowej akcji uratowania
Samwisa - że niewidzialny cios z bliska jest pewniejszy niż strzał z daleka, więc koniec końców opatrzona w kopę zaklęć
Sherrin przyczaiła się na ścianie w korytarzu prowadzącym do enklawy.
Przyklejona do ściany - choć nie do góry nogami jak paskudny
Paskud obok - czuła się nieco dziwnie, lecz nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Drowy i ich oddział dziwolągów były tuż-tuż. Nagle runął strop, rozdzielając gromadę wrogów i dając tym samym Srebrnym Gwiazdom sygnał do ataku. Przy wtórze krzyków i jęków rannych i konających orków
Sherr ześlizgnęła się ze ściany, starając się nie kaszleć od kurzu, który unosił się wszędzie. Do maga miała bliziutko. Celny cios wbił się w ciało drowa... niestety nie dość celny by załatwić go na śmierć. Nim ten zdążył złożyć dłonie do jakiegoś zaklęcia Sherrin poprawiła cios, celując dokładnie w serce - tyle że od tyłu. Czarodziej zabulgotał i osunął się na ziemię, zwracając tym uwagę swojej ochrony. Co gorsza jednak, Sherrin była teraz całkowicie widzialna! Wiedziała, że nie powinna polegać na Revalionie i tej jego przerośniętej myszy! Z łatwością uniknęła ciosu pierwszego drowa, jednak drugi zaszedł ją z boku i wbił broń głęboko... Dziewczyna nie wiedziała jak głęboko, gdyż pociemniało jej w oczach i osunęła się na ziemię.
Gdy znów otworzyła oczy zobaczyła nad sobą ściągniętą niepokojem twarz
Livenshyii i pustą fiolkę po miksturze. Podczas tej podróży elfka coraz bardziej kojarzyła się Sherrin z zatroskaną ciotką, która tupta za swoimi bratankami i siostrzenicami, dyskretnie niosąc pomoc i rady. Na tyle dyskretnie, że nie ma z nimi siły przebicia. Teraz jednak Sher nie miała nic przeciwko trosce tropicielki. Nie zdążyła nawet wymamrotać podziękowań gdy ta już była na nogach, mierząc z łuku w jakiegoś orka czy ogra. Widać walka nadal trwała, a Liv zmarnowała cenne sekundy niosąc jej pomoc. Cóż, zabójczyni nie miała zamiaru na to narzekać. Stęknąwszy, gdyż rana zasklepiła się gwałtownie od magicznej tynkury, Sherrin podniosła się i zaczęła szukać swojej kuszy. Niestety - a może na szczęście - nim zdołała ustawić się w dogodnej pozycji nieopodal elfki i nacisnąć spust, walka się zakończyła.
Dziewczyna wzięła jakieś źródło światła w dłoń.
- Pójdę zobaczyć, czy nie ściągnęliśmy sobie na głowy kolejnego oddziału z enklawy - rzekła do elfki. Po prawdzie nie czuła się jeszcze najlepiej; wnętrzności nadal bolały ją po ciosie drowa wskazując na to, że mikstura zadziałała jedynie połowicznie. Ale o to będzie się troszczyć, gdy upewni się, że chwilowo są już bezpieczni. -
Dziękuję - uśmiechnęła się do Liv i skierowała tam, skąd przyszły drowy.