Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2017, 10:45   #275
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
REZYDENCJA

NIEDZIELA WIECZÓR 23 GRUDNIA 2015 ROKU


Krakowski siedział za swoim olbrzymim biurkiem w swym olbrzymim, skórzanym fotelu bujanym. Za stołem, na krzesłach wyścielanych skórą siedziało trzech, włoskich oprychów w czarnych skórach. Oczy Krakowskiego były spuchnięte, a nos biały od kokainy, którą przed chwilą wciągnął. Ręce mu się trzęsło, czy to od zdenerwowania, czy tak wpływał na niego narkotyk - tradycyjnie nie wiadomo było. W pewnym momencie odezwał się. Jakby nie był naćpany jak siemasz Wiktor to taki hardy by nie był, ale takie oto okoliczności przyrody przydarzyły się:
- Czyli chcecie mi powiedzieć, że wasi koledzy odkryli kto chce mi łeb upierdolić, weszli do akcji samodzielnie i nie dość, że nie udało im się zabić nikogo to jeszcze moi ludzie zginęli?! KURWA! - przy ostatnim słowie Tymoteusz Krakowski energicznym ruchem uderzył w lampkę stojącą na biurku. Ta spadła z boku na podłogę. Dwóch oprychów słuchało dokładnie co mówi ich VIP, którego mieli ochraniać. Trzeci miał na to wyjebane i był schylony opierając twarz o swe dłonie. Wszystkim trzem było żal swoich towarzyszy, którzy dali zabić się w dość głupi sposób. Do tego przez całkowicie nieznanych sprawców. Na mieście mówiono, że to jakiś nowy człowiek rodem z Ameryki Łacińskiej grasuje po mieście i likwiduje różne osoby. Scenariusz ten przypominał za bardzo grę komputerową GTA - postać nowa w mieście otrzymuje różne misje. Bardzo dziwne. Bardzo podejrzane. Mówili to Krakowskiemu, ale ten nie zrozumiał kontekstu sytuacji. Za Garść Dolarów pokazał jak jedna osoba może spierdolić cały, misterny plan różnych organizacji przestępczych. Raz pomaga tym, raz pomaga tamtym, a na koniec okazuje się, że tylko on pozostaje przy życiu. Pieprzony jeź-cieć Apokalipsy!

Tym czasem Krakowski kontynuował swoje szalone wywody pełne zaangażowanej złości. Tak bardzo zaangażowanej, że parokrotnie uderzył pięścią o blat biurka, zadawał retoryczne pytania i trochę pluł się po niemiecku. Trochę to przypominało sławną scenę z filmu o Hitlerze co się nazywał Upadek. Swój monolog zakończył trochę smutno:
- Czy impreza jest bezpieczna? Już nawet nie chcę, żebyście gdzieś łazili. Po prostu zabezpieczcie imprezę...
- Ale Michael, Sonny i Fredo nie żyją...
- odezwał się jeden z oprychów wymieniając imiona kompanów, którzy padli na polu bitwy.
- No to możecie ich chyba pomścić po Świętach? Czy to takie trudne, to tylko parę dni... - zaczął przekonywać Krakowski, już stonowany. Chyba załączyła mu się jakaś depresyjna strona kokainy o ile taka była możliwe. Ogólnie to nie, a przynajmniej u normalnej osoby. Krakowski jednak do normalnych nie należał.
- Będzie bezpiecznie. - odezwał się w końcu ten, który miał ciągle twarz ukrytą w dłoniach. Mordę miał wyjątkowo paskudną, choć nie miał na niej żadnych ran... być może gdyby mu przeciągnąć tarką po twarzy to choć odrobinę lepiej wyglądałby. Po czym na znak tego typa cała trójka wstała i wyszła z biura.

Tymoteusz Krakowski pozostał sam ze swoimi myślami. Nagle ciszę przerwał głos samego Krakowskiego.
- Ktoś kto tak pogrywa musiał narobić sobie więcej wrogów. Ostatnie podejrzane wybuchy w mieście i ciągłe zapewnienia, że to nie są zamachy terrorystyczne. Wygląda to jednak wszystko na porachunki przestępcze, a do tego grasuje snajper zabijający przestępców. Czy snajper działa z nimi w zmowie? Kolejne placówki przestają się odzywać. Wszystkie nasze bazy stają się ich bazami. Opór jest bezcelowy. Zostanę zasymilowany... - to mówiąc dłonie Krakowskiego same sięgnęły do pierwszej szuflady i wyjęły z niej pistolet. Łzy zaczęły mu ciec z oczu, gdy wsadził sobie lufę do ust. Położył kciuk na spuście, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna szybko wyjął lufę z ust i pistolet odłożył do szuflady. Wytarł nos i oczy i krzyknął, że można wejść. Do biura weszła Marysia. Na twarzy Krakowskiego zawitał uśmiech. Jedyny promień światła zbawienia w jego życiu.

Tymczasem trzech oprychów rozdzieliło się. Poszli sprawdzić jak działa standardowa ochrona Krakowskiego, gdzie są zamontowane kamery i czujniki ruchu. Następnie wyszli na zewnątrz i obeszli teren. Dyskutowali o misji i konieczności pomszczenia towarzyszy. Marco zaproponował, że zorganizuje na szybko spotkanie z radzieckimi i może dałoby się z nimi dogadać, ale Chico przerwał mu:
- A co jeżeli to któryś z radzieckich był?
- Nie. Oni nie bawią się karabinami snajperskimi. Przyjebaliby z rakiety albo zrobiliby rozpierdol większy niż tam był.
- zaprotestował Marco. W sumie mieszkał w Turynie przy al. Związku Radzieckiego i pochodził z rodziny silnie komunistycznej. Nie przeszkadzało mu to dołączyć do tak kapitalistycznej organizacja jak mafia.
- Nie mamy żadnego punktu zaczepienia. To mógł być ktokolwiek. - stwierdził Cicho i następnie chwilę szli w milczeniu. Marco jednak nie wytrzymał:
- Ale kurwa. Nie możemy tego tak zostawić. Tutaj wszystko jest zabezpieczone jak należy. Nawet zamontowali czujniki ruchu przy murze tak jak wskazaliśmy. - na dowód wziął krótkofalówkę do ręki i zapytał, czy czujniki działają i odnotowują ich ruchy przy murze. Otrzymał potwierdzenie. - Widzisz? Niby jak ktokolwiek ma tu się wedrzeć w szczególności, że część z VIPów przyjedzie z własną ochroną? Mysz się tu nie wślizgnie.
- No ja jestem za tym, żeby zapolować na sukinsyna, który zabił Michaela, Sonniego i Fredo. Zresztą Rodzina będzie pytać czemu natychmiast nie podjęliśmy działań.
- powiedział Chico na co do tej pory milczący trzeci z mężczyzn, ten z paskudnym ryjem stwierdził
- Dobra, zadzwonię i zobaczymy. - wyjął z kieszeni notesik, spojrzał na godzinę po czym odnalazł stosowny numer. Nie wiedział, że dzwoni do jednego z biur Sanepidu. W biurze nie było żadnych pracowników merytorycznych, a jedynie sprzątaczka. Była podwójna agentka Stasi i Mossadu od paru miesięcy występowała jako sprzątaczka w Sanepidzie, dwóch Sądach Okręgowych i jako samotna matka dwójki, dwudziestoletnich dzieci (wcale nie jej dzieci, a tak naprawdę dwuosobowego oddziału do zadań specjalnych). Oprych z brzydką mordą - nazywajmy go Brzydalem - swego czasu był kontaktem operacyjnym Stasi na terenie Włoch, ale aktualnie figurował w ewidencji Mossadu (i GRU, choć nigdy nie kontaktowali się z nim). Hanna Apelbaum - bo tak nazywala się agentka - podeszla nieśpiesznie do aparatu i odebrała. Rozmowa była lekko zaszyfrowana. Dla osoby odsłuchującej potem nagrania wydawałoby się, że bratanek przyjechał na parę dni do miasta i pytał ciocię o najnowsze wieści i ciekawostki. Kobieta powiedziała mu, że co roku - z bliżej niewyjaśnionych powodów - rośnie ilość przestępstw przed samymi świętami, aby wyciszyć się właśnie w Święta.
- Ludzie mówią, że wszystko zaczęło się dwa lata temu, gdy jakiś pedofil zabijał dzieci. Miasto go szukało i może i znalazło, bo nagle zrobiła się cisza. Proponowałabym ci synku zostać w domu do Świąt.
- Może i rzeczywiście to będzie najlepsze wyjście, a może ciocia wie o moim znajomym? On też jest nowy w mieście.
- Tym latynosie?
- Tak, tak. Co on tutaj porabia? Dawno go nie widziałem, może z nim ciocia rozmawiała ostatnio?
- A tak ima się różnych zajęć, chyba chce aktywnie spędzić czas tutaj. Tak się składa, że rozmawiałam z nim. Miguel kazał cię pozdrowić i przeprosić, że ze względu na intensywność podróży nigdy nie zostaje w jednym miejscu, a telefony wciąż gubi, więc nie używa.
- Ach. No to dziękuję. Właśnie nie mogłem się do niego dodzwonić, choć wiedziałem, że jest w mieście. No nic. Może przypadkowo na niego wpadnę albo już w domu. To pozdrawiam i już nie przeszkadzam w pracy.
- Nic się nie stało, zawsze miło z tobą rozmawiać. Pa.
- Pa.
- i rozłączył się. Pozostali chcieli wiedzieć czy coś wiadomo, a Brzydal stwierdził jedynie, że mają do czynienia z niejakim Miguelem - człowiekiem spoza miejscowych układów, działającym w pojedynkę, ale na zlecenie innych. Marco stwierdził:
- Z dupy się wziął i do dupy musimy go wysłać.

APARTAMENT MUKUNGI

NIEDZIELA WIECZÓR 23 GRUDNIA 2015 ROKU


Trzypokojowy apartament w jednym z najnowszych osiedli zamkniętych stał pusty odkąd jego właściciel - Mukunga - pojechał na ceremonię. Ceremonię, która skończyła się dla niego tragicznie. Pomimo dużej ilości sojuszników, a także własnej siły został pokonany dość szybko przez trzech, bardzo zdeterminowanych Żuli. Ludzi nie znających sprzeciwu, których fantazja była większa niż cała ziemia Afryki. Nikt do tego mieszkania nie przychodził. Nikt w tym mieście nie dbał o zdrowie i życie Mukungi. Nawet i po roku nikogo to by nie obchodziło - opłaty dokonywały się automatycznie z rachunku. Oczywiście szefostwo Mukungi interesowały się nim, ale te niemal natychmiast wiedziało o jego śmierci.

Jedynym, który przetrwał masakrę był Jojo. Teraz objawił się odkręcając się wokół siebie, przechodząc pięć razy przez cztery kąty myśli, raz przez niebo myśli, raz przez ziemię myśli, oznajmiając im swoją moc. Bardzo szczupłą moc. Polska była krajem, na którą rzucono tak wiele zaklęć ochronnych, że jak już wszystkie inne państwa upadną to ten będzie istniał. Nawet jeżeli na świecie pojawi się czarnoksiężnik, który zgładzi całą ludzkość to na samym końcu zostanie on i jakaś osoba rodem z Polski gotowa do awanturowania się o swoją złotą wolność życia. Podobnie jak i w Afryce tak i tutaj duchy siedliły się w różnych miejscach i były różnymi miejscami. W Polsce, prawdopodobnie bardziej niż gdziekolwiek indziej, duchy te splotły swój los z losem kraju. Święte drewno wciąż można było spotkać w różnych miejscach, a podobnie jak i ślady pradawnych leszych, wodników, czy schrystianizowanych duchów lasów przybierających postacie kopytostopych diabłów rogatych. Sama Matka Boska była Królową Polski, a już niebawem miał być korowany Jezus Chrystus na Króla Polski. Mistycyzm przepełniał Polskę, a Polska przepełniała mistycyzm.

- Faro, czemu twe duchy takie odmienne w tym kraju? - zapytał Jojo osobę, którą uważał za stwórcę świata. Jakby w odpowiedzi włączył się samodzielnie wiatrak i wkręciła się w niego gazeta leżąca na nim. Po całej jadalni zaczęły krążyć kawałki papieru, a na stół przed starszym murzynem padły słowa "Lech", "Czech" i "Rus". Jojo pamiętał, że wedle legendy to byli bracia i założyli Polskę, Czechy i Rosję. W książkach historycznych jednak to było całkiem inaczej napisane. Książkach historycznych bazujących na niemieckiej wizji historii. Znacząca różnica.
- Ale czy coś z tego wynika? - zapytał, a telewizor plazmowy samoczynnie uruchomił się. Na jednym z kanałów informacyjnych wypowiadała się jakiś mężczyzna w garniturze. Poważna mina, trochę niedogolony, trochę zmęczony życiem mówił, że niczego nie będzie komentował i prosił o zwrócenie się do rzecznika. Dziennikarka jednak na niego napierała z pytaniami aż mężczyzna zawołał stojącego nieopodal Policjanta, który rozgonił towarzystwo. Potem był materiał o brutalności Policji, ale uwagę Joja przykuł wizerunek pokazywanego mężczyzny. Ewidentnie wokół niego była wyjątkowo mroczna aura, a jego zielone oczy były niczym rozświetlone szafiry.
- Dziękuję. - stwierdził Jojo. Nie rozumiał wszystkiego, ale te parę drobnych informacji pomogło mu w ogarnięciu szerszego kontekstu. Wtem zadzwonił telefon. Zabrał go wcześniej temu wstrętnemu babsztylowi zanim wrzucili ją do Mrocznej Czeluści. Odebrał. Nie odezwał się. Po drugiej stronie usłyszał głos jakiejś kobiety pytającej o mame. Jojo imitując głos Jadwigi Bass w końcu odezwał się:
- No co tam? - nie było słychać ani krztyny obcego akcentu jaki wcześniej okazywał.
- Znalazłam Marysię u niejakiego Krakowskiego. Może słyszałaś o nim? To reżyser. Skurwysyn uwiódł Marysię!
- Tymoteusz Krakowski?
- Jojo osobiście nie znał tej osoby, ale Mukunga go znał. Prowadzili z nim jakieś drobne interesy legalne w zakresie sprzedaży imitacji dzieł afrykańskich, ale i był częścią siatki zajmującej się handlem żywym towarem.
- Tak! To on! Już zapłaciłam za adwokata, żeby pisał pisma. Tak dużo ta kurwa zapłaci, że aż z odbytu pójdzie mu krew! - mówiła kobietą z wyraźną wściekłością i mroczną satysfakcją wynikającą z przekonania o tym, że jej przepowiednia zostanie zweryfikowana przez rzeczywistość pozytywnie. Jojo nie bardzo wiedział co odpowiedział. Powstała niezręczna cisza przerwana lekko fanatycznym
- Tak! Niech płaci! - nic lepszego nie przyszło czarnemu do głowy.
- A tobie udało się skontaktować z Ryszardem? - zapytała kobieta, a Jojowi przypomniał się mężczyzna, który przyszedł za pierwszym razem z Jadwigą Bass, a gdy wrócił to doprowadził do śmierci Mukungi i kultystów.
- Tak, to taka miła osoba...
- Dobrze się czujesz?
- powiedziała kobieta z troską. Nigdy nie słyszała, żeby jej matka dobrze wyrażała się o Ryszardzie Kociębie. Wówczas zresztą zaczęła podejrzewać, że wcale nie rozmawia ze swoją matką. - A tak przy okazji. Odprowadziłam już twoje dwa psy Reksia i tego drugiego, nigdy nie pamiętam jak on się wabi.
- Och, dziękuję. - Jojo był zadowolony, że kobieta zmieniła temat - Maks. Reksio i Maks. - skoro kobieta nie pamiętała to nie zaszkodziło zełgać, nie? A przynajmniej tak sobie myślał Jojo. Kobieta jednak po drugiej stronie słuchawki już jednak wiedziała, że ktoś ją ostro w chuja robi przez telefon. Przypomniała jej się scena z Terminator 2, gdy dwa Terminatory imitowały głosy dwóch różnych osób i tak prowadzili dialog telefoniczny. Jadwiga Bass nie miała żadnych psów i jej córka dobrze o tym wiedziała.
- Aha, tak. Wypadło mi z głowy. Postaram się zapamiętać. No to miłego dnia!
- Miłego dnia!
- powiedział Jojo z ulgą. Był zadowolony, że zakończył już rozmowę. Obawiał się dekonspiracji. Tym czasem córka Jadwigi Bass już pojechała do mieszkania swojej matki poszukać śladów, a potem wezwać Policję.

IMPACT

NOC z 23 na 24 GRUDNIA 2015 ROKU


Andrzej Nowak kombinując coś (nawet on nie zdawał sobie do końca sprawy co) przy dwóch laptopach ostatecznie dotarł do informacji, które ominęły go ostatnim razem. Mianowicie wiadomość, którą otrzymał składała się z dłuższego tekstu opowiadającego z niezwykłymi szczegółami Mariana Wieśniaka.

Cytat:
Marian jako zaufany człowiek Ryszarda został wysłany z misją infiltracyjną do pewnego zboczeńca. Zazwyczaj takie misje były neutralizacyjne, ale ten przypadek był szczególnie ciężki. Tymoteusz Krakowski był cenionym reżyserem, który w swej rezydencji wytworzył niewielkie, prywatne studio filmowe użytkowane w celu kręcenia reklam i teledysków. Mieszkał nieopodal miasta, ale już na spornym terytorium pomiędzy Ziemiami Pana Bolesława, a Hrabstwem Pana Aleksandra. To utrudniało misję, ale nie wykluczało jej powodzenia - trzeba było jedynie uważać w przypadku pozyskiwania funduszy, języka, czy zaopatrzenia wśród miejscowych, nigdy nie było wiadomo poddanymi którego Pana byli i jaka reakcja zostanie sprowokowana. Marian miał dodatkowy atut, że był ze wsi, więc na pozamiejskich ziemiach to znał się bardziej niż na miejskich.
Dostać się nie było trudno, choć musiały zajść pewne poświęcenia. Marian wykąpał się. Częste mycie skraca życie, ale ta misja była priorytetowa. Ryszard zagłębił go w szczegóły dotyczące przetrzymywania dzieci w rezydencji Krakowskiego, ćpania ich, a pewnie i gwałcenia. Nie był też wykluczony rytualny ubój. Z zaliczki na poczet misji Marian był u Golarza Filipa, żeby doprowadzić do porządku swoją czuprynę, a zarostu to w ogóle pozbyć się. Następnie zadzwonił gdzie trzeba i już chwilę później siedział w taksówce z pewnym gnojkiem, który wisiał mu przysługę. Dzięki tej osobie Marian bez problemu mógł wejść do rezydencji na odbywającą się tam imprezę (niemal codziennie odbywały się kameralne popijawy, ale rzadziej większe). Przed przekroczeniem progu pilnowanego przez uzbrojonego ochroniarza Marian spojrzał na zegarek. 22:44, piątek 18 grudnia 2015 roku. Ochroniarz nie sprawdził mu torby, w której schował swój zaufany beret, ubranie robocze i gumiaki. W środku panowała atmosfera totalnej rozpusty. W kącie holu był postawiony na wpół złożony stół do ping ponga, na którym była rozsypana znaczna ilość białego proszku i ktoś na pionowej części napisał białą kredą "weź pierdolnij sobie". Ludzi było dużo. Gdzieś ponad sto to spokojnie, jak nie dwieście. Marian szybko rozpoznał wiele medialnych osób. Byli tam aktorzy, muzycy, ale i politycy zarówno szczebla samorządowego jak i ogólnokrajowego. Byli też ludzie, których Marian nie rozpoznawał, ale sądząc po temacie rozmów też należeli do jakiejś śmietanki towarzyskiej ze styku biznesu, przestępczości, polityki i służb specjalnych. Gnojek, z którym Marian przyjechał na miejsce dość szybko zniknął w tłumie. Nie chciał być widziany z Marianem co nie było wcale dziwne, bo ten już po kilkudziesięciu pierwszych sekundach przebywania w tym miejscu miał ochotę rozpierdolić ten bezbożny przybytek. Marian spostrzegł następnie, że obsługę tworzą same nagie dziewczyny, które z pewnością nie miały jeszcze osiemnastu lat.
Marian infiltrował to miejsce dokładnie przez dwie godziny i szesnaście minut zbierając dowody na kolejne przestępstwa popełniane przez gości i właściciela (którego spotkał - zwykłe zaćpane bydle i do tego obleśna dziadyga, choć pewnie z metryki to taki stary znów nie był). Przechadzając się po kolejnych pomieszczeniach i natykając się na kolejne, co raz bardziej dziwaczne odmiany życia seksualnego ludzi i zwierząt powoli zatracał swoją poczytalność. Gubił się w tym wszystkich. Spodziewał się syfu, ale nie aż takiego. Do tego czuł spojrzenia tych wszystkich, którzy wyraźnie widzieli, że on nie uczestniczył w żadnym ćpaniu i ruchaniu, a natomiast jego zwyczaje spożywania alkoholu różniły się od miejscowej żulerni. Niestety nie brał tego pod uwagę, gdy zaczął pić z tymi potworami. Chciał tym wtopić się w tłum, ale jedynie pogorszył swoją sytuację. Do tego łaził wszędzie ze swoją torbą, o którą co raz więcej ludzi go pytało. Skończyło się na tym, że zamknął się w jednej z sypialni na drugim piętrze. Zadzwonił do Ryszarda, ale tam odezwała się pieprzona poczta głosowa. Nagrał na szybko wszystko czego zdołał się dowiedzieć - w tym lokalizacji sypialni dziewczyny, której zdjęcie pokazał mu wcześniej Ryszard jako priorytetowe dziecko do obrony (która, jak się okazało, była jedną z tych nagich służących) i po zakończeniu napisał SMS, żeby Ryszard odsłuchał tego. Wtem ktoś przekręcił za klamkę (Marian zamknął na klucz, który tkwił w drzwiach od środka) i Marian usłyszał głosy: "Widziałem, że tam wchodził." i "On nie może stąd wyjść żywy.", a po chwili ktoś uderzył siekierą w drzwi. Była to siekiera, bo część ostrza przebiła lipne drewno. Marian na szybko przebrał się w stosowne ubranie bojowe włącznie z gumiakami i beretem i był gotów odeprzeć atak. Po chwili drzwi padły.
Za nimi okazało się trzech drabów, z których jeden miał siekierę, drugi maczetę, a trzeci makrelę zawiniętą w gazetę. Marian natychmiast postanowił użyć swoich kapitańskich mistycznych mocy i do tego z siekierą powiedział donośnym głosem:
- Słuchaj gnoju: wypierdalaj stąd. - a po chwili skierował uwagę na dwóch pozostałych - Teraz, kurwa, wy: wypierdalać mi, kurwa, stąd! - moc zadziałała, kiepskie to były leszcze i pewnie, gdyby to byli wszyscy to Marian nie znalazłby się w tarapatach, ale jak tamci wypierdolili to pojawiło się sześciu następnych. Marian wiedział kiedy samemu wypierdalać i właśnie wtedy był taki moment. Wyskoczył przez zamknięte okno na balkon, a z niego przeskoczył na kolejny, aby wspiąć się po jakimś kablu, czy czymśtam na dach jak jakiś skurwysyn kaskader. Zimno i ślisko w chuj, ale dzięki swoim umiejętnościom i gumiakom jakoś wyszła ta sztuczka. Marian wiedział, że miał przejebane po całej linii i zadzwonił do Ryszarda mu to powiedzieć, ale znów odezwała się poczta głosowa. Znów nagrał się. Będąc już na dachu słyszał jak tamci byli tuż za nim. Pierwszy, którego morda pokazała się to dostał kopa na ryj i spadł w przepaść. Następni byli mądrzejsi, bo jeden poczekał na balkonie, a pozostali postanowili dostać się na dach poprzez poddasze. Było zimno i mokro, a Marian był otoczony. Nie poddawał się, ale sytuacja była tak zła, że postanowił użyć numeru alarmowego - takiego, który otrzymał jakoś rok wcześniej, ale z którego nigdy nie korzystał. Po chwili nastąpiło połączenie. Głos Mrocznego Pana odezwał się po drugiej stronie:
- Tak? - a Marian szybko przedstawił się, podał adres, pod którym znajdował się, przyznał się do skopania z dachu jakiegoś osiłka, powiedział o narkotykach i nieletnich prostytutkach i przedstawił swoją sytuację. W trakcie przedstawiania sytuacji został pozbawiony telefonu komórkowego, który "sfrunął" na trawnik przy rezydencji nieopodal połamanego typa, którego Marian wcześniej zrzucił. Samego Mariana wzięli żywcem pomimo wcześniejszej zapowiedzi, że nie wyjdzie stamtąd żywy (zanim nie dostał takiego wpierdolu, że stracił przytomność to jeszcze powyzywał ich od "skurwysynów", "jebanych ciot" i "zwykłych kurew"). Mroczny Pan jeszcze jakiś czas nasłuchiwał przez komórkę co się dzieje - słyszał między innymi kilka minut później jak pomoc przyszła do tego leżącego na trawie. W końcu jeden z drabów zauważył włączoną komórkę i rozwalił ją rzucając o ścianę budynku. Mroczny Pan znał ten adres, wiedział kim jest Tymoteusz Krakowski i już dawno chciał mu się dobrać do dupy. Musiał być jednak bardzo ostrożny, bo jak ktoś miał takie plecy to trzeba było działać jak przyczajony tygrys i ukryty smok.
- Ale będzie, kurwa, porządek. - powiedział Mroczny Pan do siebie wyglądając przez okno swojego mieszkania na nocną panoramę miasta.
Tymczasem nieprzytomnego Mariana wrzucono na pakę samochodu jednego z gości Krakowskiego. Tenże gość w momencie, gdy go o tym powiadomiono (a trzeźwy był jak skurwysyn) natychmiast przyjrzał się Marianowi i podziękował za dar po czym pożegnał się z Krakowskim i odjechał do zupełnie innej historii, a w tym miejscu dość powiedzieć, że ani Pan Ryszard, ani Mroczny Pan, ani nawet Tymoteusz Krakowski już nigdy więcej w życiu nie widzieli Mariana.

Właściwie tekst odnosił się do ostatnich chwil tego w sumie lubianego Żula, który jednak bywał na dzielnicy i nie bywał w związku z obowiązkami rolniczymi (no i przed świętami zawsze rodzina go przyjmowała na parę dni, przynajmniej póki nie zachlał ryja i nie awanturował się bardziej niż inni). Wszystko było z jakiegoś powodu napisane czcionką Impact, w sumie to nieczytelną, a jeszcze pogrubioną to w ogóle. Do tekstu dołączony był dziwny plik. Wirus? Oczywiście Złomokleta szybko sprawdził co to właściwie robiło. Wyglądało jednak na to, że to nie był wirus, a jakieś ustrojstwo podłączające się do kamery laptopa. Andrzej Nowak nie z jednego pieca chleb jadł, więc zastosował mnóstwo zabezpieczeń przed uruchomieniem - oczywiście z ciekawości - programu. Nie miał pojęcia po co to miało podłączać się do kamery - jakby miała go szpiegować to przecież można byłoby dużo prostsze programy, a ten był ostro skomplikowany, choć jednoznacznie podłączał się jedynie do ekranu i kamery. Złomokleta wycelował kamerę w mroczną, tak zwaną grobową, ciemność krzaczorów okalających teren, wyłączył dźwięk i dostał się do baterii, aby ją natychmiast rozłączyć, gdyby była taka potrzeba. Przykleił również gumę do żucia z kartką papieru tak, żeby od lewej strony kamera niczego nie nagrywała (tam zamierzał siedzieć sam Złomokleta). Po tych wszystkich przygotowaniach nacisnął enter i błyskawicznie cofnął rękę. Program po kilku chwilach aktywował się. Mimo wyłączonych głośników urządzenie wygenerowało dźwięk jakby ktoś mocno chory mówił „Yyyyyyyy”, a z ekranu wysunęła się dłoń... a za nią przedramię. Skóra jakaś taka dziwna. Ni to biała ni to śniada. Palce jednak były dość przerażające, bo chude i sprawiające wrażenie martwego. W momencie, gdy z monitora wysunęło się tak dużo ręki, że i łokieć było widać to ni z tego ni z owego obca ręka zaatakowała Złomokletę. Ścisnęła go za gardło. Ten błyskawicznie rozłączył baterię. Ręka jednak wciąż ściskała go za gardło... po chwili Andrzej Nowak zorientował się, że to jego ręka ściska go za gardło. Odwrócił się do reszty, ale wydawało się, że nikt nie zauważył tego nagłego przypadku syndromu obcej ręki.

SZUKTAJTA, A ZNAJDZIETA

NOC z 23 na 24 GRUDNIA 2015 ROKU


Po tym dość nieprzyjemnym zdarzeniu Złomokleta był lekko skonfundowany. Nie bardzo wiedział, czy ręka z ekranu była prawdziwa, czy to był jedynie atak syndromu obcej ręki. Musiał sprawdzić to w internetach. Plik, który otworzył nazywał się „Infernalne Wrota do Avernus”. Jedyne co się udało znaleźć w sieci na ten temat to jakieś dziwaczne tematy na forach internetowych stanowiące jakiegoś typu grę. Tytuły i pierwsze wiadomości w tematach sugerowały dziwaczne zainteresowania osób uczestniczących w tego typu „zabawach”. Te całe „Wojny Żywych Trupów”... ludzie tam pisali niby, że są żywymi trupami i zabijają ludzi i dołączają ich do swojej armii zagłady. Przypominało to lekko fale lewactwa przetaczającą się przez świat. Ale tylko lekko. W każdym razie pojawiała się tam fraza „Infernalne Wrota do Avernus” i połączona z nią moc „Łapa Diabła (1/4t; otwarte IWA; Łapa niszczy wszystko w zasięgu i zadaje 50obr najbliższemu WŻT bez Laski Infernalnej)”. Czyżby ta ręka z ekranu była jakąś lekką wersją Łapy Diabła? Cóż to za diabelskie programy komputerowe krążą teraz po sieci! Andrzej Nowak oczywiście zwrócił uwagę, że nie byłby zaatakowany, gdyby miał Laskę Infernalną (i był „WŻT”, ale ten szczegół akurat zignorował). Pierwsze jednak słyszał o jakiś Laskach Infernalnych, choć za młodu był w burdelu co się Piekiełko nazywało i tam były różne laski. Piekło to też inaczej Infernum w żargonie sarmackim, więc może to o to chodzi? Trzeba taką laskę? Jednak Piekiełko to chyba było zamknięte jakoś tak na początku lat 90. kiedy to „wspaniałe przemiany ustrojowe i gospodarcze” prowadzone przez „geniusza ekonomii” Leszka „Musi Odejść” Balcerowicza zniszczyły rodzący się w Polsce wolny rynek, a także nadzieję na lepsze jutro. Podobno teraz oligarchia ukraińska postanowiła skorzystać z tego doradcy, żeby dopilnował co by i Ukraińcy za dużo wolności gospodarczej to nie mieli, a może to dopiero wstępne informacje i Musi Odejść odejdzie tam dopiero w przyszłym roku? W każdym razie Piekiełko zostało zlikwidowane, a zamiast tego, w innych miejscach powstały miejsca ściśle kontrolowane przez radzieckich. Nie tylko w sensie operacyjnym jak wcześniej, ale również i finansowym. A jak jakaś dziewczyna na coś nie zgadza się to jest przewożona do Hamburga i tam jest zmuszana do niewypowiedzianych czynności, aby ostatecznie trafić do przemysłowej maszynki do mielenia i stać się karmą dla psów. Milion Niemców dupczy polskie Polki - napisałem to i nawet nie zdziwiłbym się, gdyby to była prawda. I nawet nie zapłacili za zniszczenia Polski z czasów wojny nie mówiąc już o masowych eksterminacjach ludności - tym czasem dostali masę pieniędzy z szeroko rozumianego zachodu, który z kolei łupił resztę świata jak tylko mógł. A my w biedzie i bez pokaźnej części terytorium. I nieważne która partia rządzi to i tak korzystają z jakichś skurwiałych „ekspertów”, którym za grosz fantazji sarmackiej (znaczy polskiej) tylko zżynają treść ustaw z innych krajów takich jak właśnie te zachodnie. Tacy z nich eksperci. Trzeba z tym wszystkim skończyć. Kopiować można, ale z głową. Polacy nie gęsi i swój język mają. I swoją tradycję i kulturę.

Wszystkie te myśli doszło do umysłu Andrzeja Nowaka, gdy zaczął czytać forum. Pisał je ktokolwiek, no bo nie podpisywał się. Można co prawda było sprawdzić przez internet kto to jest, ale w sumie to żadna różnica. Złomokleta wyłączył tamto forum. Nie zauważył, że osoba ta oprócz „Wojen Żywych Trupów” prowadziła również gry pod tytułem „Żul Zaciemnienie”, gdzie on i gracze spisywali perypetie Żuli... Później Złomokleta zabrał się za laptop Marysi i nawet chciał raz jeszcze odnaleźć fora z grami Wojny Żywych Trupow, ale już się nie udało. Tak jakby nigdy tego nie było w sieci. Tym czasem ilość materiałów kompromitujących w komputerze dziewczyny była na tyle duża, że nadawała się na cały leksykon zboczeńców i narkomanów w polskim życiu publicznym. Z treści wynikało, że dziewczyna nie widziała wprost pedofilskich zachowań innych niż wspólne oglądanie tego typu pornografii, ale widziała natomiast gromadki dzieci około dziesięcioletnich, które przywożono minibusem i które wszystkie były nazywane „Bonusami”. Potem dzieci te trafiały do piwnicy. Krakowski na pytanie co to za dzieci odpowiadał, że po prostu były adoptowane do Niemiec, a on jako współpracownik organizacji charytatywnych udostępnił swoją piwnicę jako miejsce, gdzie dzieci mogą odpocząć przed dalszą podróżą.

NA ROGU ULICY
W TEJ DZIELNICY

NOC z 23 na 24 GRUDNIA 2015 ROKU


Tym czasem Andrzej Młot postanowił lekko skontrolować teren, czy aby było bezpiecznie. Ulica była kompletnie opustoszała. Barierki wciąż były ustawione w miejscu, gdzie trotuar uległ zniszczeniu po dachowaniu Zielonego Punciaka, a i przybytek kobiety o gnomiej fizjonomii był oklejony policyjną taśmą. Podobno ktoś ją pociął, może to nawet ten sam, przed którym próbowali ją bronić. Nie wszystko jednak musi się udawać, prawda? W każdym razie wiatr przewrócił pojedynczy znicz, który stał przed wejściem. Ta pani nie miała zbyt wielu przyjaciół, choć całą masę znajomych. Ajej wyszedł na samo skrzyżowanie obejrzeć się dookoła. Dom na działce Vela wciąż stał - najwyraźniej jeszcze psiarskie nie zorientowały się o trupach znajdujących się wewnątrz. Może to i lepiej, bo jeszcze zainteresowaliby się sąsiadującym pustostanem. Tym czasem w oddali pojawiły się świata zbliżającego się pojazdu - Ajej powrócił w krzaczory okalające pustostan. Furgonetka zatrzymała się przed budą zamordowanej gnomiej kobiety. Była oklejona napisami sugerującymi na współpracownika znanej firmy przewozowej. Nie wyglądało jednak na to, aby przyjechali z przesyłką. Chwilę po zatrzymaniu z paki wyskoczyło czterech naprawdę mocarnych skurwieli, takich w sensie „człowiek szafa” to za mało i podeszło do budy. Pasażer z szoferki - wysoki jakby był jakimś koszykarzem, ale za to przy reszcie towarzystwa wydawał się chudy jak patyk - podszedł do drzwi budy i otworzył je. Kluczem albo łamakiem, Andrzej Młot tego już nie widział. Po chwili ludzie szafy zaczęli wynosić automaty, tak zwanych „jednorękich bandytów”. Nie korzystali z wózków - tak , kurwa, byczo silni. Jak Andrzej Młot za młodych lat albo teraz, ale w stanie pomroczności jasnej. Po zapakowaniu automatów towarzystwo odjechało pozostawiając przymknięte drzwi i zgniecionego pod butem znicza.

FUNDACJA ZŁOMOKLETA

NOC z 23 na 24 GRUDNIA 2015 ROKU


Jak pojawią się na twoim koncie pieniądze to twoim pierwszym pytanie nie jest skąd się tam wzięły, ale na co je wydać. Wyżej wymienione prawidło zostało zastosowane przez Bimbromantę, który rozesłał swoich współpracowników na forsobranie. Niestety jako osoba ogólnie nie korzystająca z usług światowej finansjery nie zorientował się, że państwo to może i było teoretyczne, ale nie jeśli chodziło o interesy tejże finansjery. Wypłacając pieniądze w dzień jest tych wypłat tyle, że nie sposób zweryfikować wszystkiego - co innego jednak w nocy. Wypłata kilku tysięcy złotych? Pyk i Policja widzi przez kamerę bankomatu co za tępy chuj wypłaca. Plus dane z karty są spisywane, więc jak nie zgadza się płeć no to już pędzi radiowóz. W taki sposób wpadła Ania. W taki sposób wpadłby Zadra, gdyby nie to, że przybrał kamuflaż staruszka i jak suka policyjna do niego podjechała to zagadał ich i wskazał im „Tak! Widziałem podejrzanego typa przy bankomacie! Uciekł w kierunku tego wysokiego sukinsyna, o tam!” Policjanci podziękowali i odjechali, a Zadra przybrał na powrót swoją standardową posturę starego cwaniaka. Tym czasem z krzaków wygrzebał się Piździeliusz.
- Było blisko. - stwierdził i we dwójkę poszli do najbliższego nocnego zakupić trochę alkomatu.

Reszcie całkiem upiekło się, bo jedynie dwie suki patrolowały dzielnicę nie licząc radiolki Wydziału Ruchu Drogowego. Tajniacka (znaczy wszyscy wiedzieli) Kia w tym czasie była nieużywana i stała w warsztacie, bo coś tam przerabiali z silnikiem, ale nie wyrobili się przed Świętami. Z wyjątkiem Zadry, Piździelusza, Ani i jednej z jej koleżanek wszyscy inni wrócili na pustostan (z czego Jasia Śnieżkę to trzeba było nieść, bo znów jakaś kurwa dziabnęła go nożem, z bełkotu Grzesia można było wywnioskować, że jakiś szczyl; oczywiście Jasio sam sobie zaszył ranę i całkiem dobrze się już czuł - gdy pierdolnął sobie Dżuliana, taniego szampana), gdzie Złomokleta i Bambo Fidżi pilnowali komputerów, ogniska i kałasznikowa Holiłuda. Przeliczono pieniądze. Dwanaście tysięcy złotych, o kurwa, tyle kasy to sejf trza będzie kupić. Tym czasem na ulicy rozległ się dziwny dźwięk jak gdyby... w sumie niewiadomo co. Andrzej Młot zaoferował się, że sprawdzi i szybko przedostał się na ulicę gdzie zobaczył Zadrę i Piździelusza pchających i ciągnących wózek jednego z hipermarketów zapakowanym do pełna różnym alkoholem. Wokół nich krążyło trzech sępów (Keczup, Majonez i Duńska - zwani Sosnowskimi, no bo pochodzili z SOSnowca, ale nie byli skoligaceni). Andrzej Młot miał okazję przeprowadzić kontrolę celną i spróbować nie wpuścić Sosnowskich na pustostan - choć po zatrzymaniu Ani ta Duńska mogłaby się przydać jako przedstawicielka płci pięknej (rzeczywiście była ładna, przynajmniej dopóki miała zamknięte usta; miała koło czterdziestki).

PORANEK

PORANEK WIGILII BOŻEGO NARODZENIA 2015 ROKU


Alicja Szymborska nagle obudziła się i zaczęła się dusić. Miała założony na głowę worek foliowy przytrzymywane przez ręce jej byłego męża. Wciąż mieszkali razem podobnie jak i reszta jej rodziny w starej kamienicy, do której wszyscy i nikt posiadał własność. Kobieta zaczęła się szarpać czując, że jej życie jest jak najbardziej zagrożone. Bardziej niż wtedy, gdy mąż gonił ją z siekierą, zatrzasnęła przed nim drzwi, a ostrze przebiło drewno. Bardziej również niż wtedy, gdy pobił ją do nieprzytomności ze dwadzieścia lat wcześniej. Tym razem to było na serio. Jak na filmach. Tym razem mógł nie odpuścić. W szarpaninie udało jej się podrapać twarz byłego męża i wtedy ten jakby ocknął się i odpuścił. Poszedł sobie, a ona szybko ściągnęła czarny worek z głowy. W jej sypialni śmierdziało gównem, charakterystycznym zapachem jej byłego męża, ale tym razem to ona posrała się ze strachu. Po tej akcji powiedziała, że dość jest dość. Postanowiła zgłosić wszystko do prokuratury. Do historii Alicji Szymborskiej wracać już nie będziemy, ale przeskakując w przyszłość przesłuchujący prokurator jak usłyszał „Były mąż zaczął znęcać się nade mną w pierwszym roku po ślubie, było to w 1975 roku, przerwy nigdy nie były większe niż tygodniowe, robi to do tej pory.” początkowo uznał, że to kolejna wariatka, której się przypomniało swoje pokrzywdzenie, a które ignorowała przez dziesięciolecia. Zadał zatem pytanie, dość standardowe przy znętach: „Czemu zdecydowała się pani akurat teraz zgłosić sprawę?” na co kobieta odpowiedziała: „Bo dziś rano obudziłam się z workiem foliowym na głowie i były mąż próbował mnie udusić nim.” Prokurator kiwnął głową ze szczerym zainteresowaniem „Proszę mi wszystko opowiedzieć.” i tym razem rzeczywiście protokołował wszystkie, istotne zdania Alicji Szymborskiej od czasu do czasu zadając pytania.

Tym czasem misja Bimbromanty, Złomoklety, Ajeja i Holiłuda wciąż trwała. Byli już blisko swojego celu jakim było wdarcie się do Rezydencji Krakowskiego, uratowanie Marysi i zrobienie czegokolwiek tam jeszcze chcieli robić. Podobnie trwały perypetie dwóch osób, które nie były swymi nawzajem sojusznikami i nie byli przyjaciółmi ani Bimbromanty i ekipy ani Krakowskiego - Mrocznego Pana i Miguela.

O tym wszystkim dowiemy się jednak po przedłużonej przerwie reklamowej, która potrwa do kwietnia 2016 roku. Standardowo wszelkie deklaracje poczynione przez Bimbromantę, Złomokletę, Ajeja i Holiłuda, o których tu nie było mowy (chociażby, co jednak tu wymienię, robienie kopii danych z komputera Marysi, tajniackich telefonów, czy konserwacja broni palnej Holiłuda) udała się. Dziewczyną, której udało się zbiec z obławy przy bankomacie jest Weronika Galerianka - akurat poszła za winkiel zeszczać się, gdy psiarskie się zjechały. Na przedłużoną przerwę reklamową proponuję graczom, aby trochę światotworzyli - Dzielnicę, a także włości Pana Aleksandra i Pana Bolesława z wyłączeniem terenów Rezydencji Krakowskiego. W szczególności zapraszam do użycia elementów wymienionych w Wesołych Świąt i Wyścig Wyborczy, które przynajmniej teoretycznie wciąż powinny być aktywne w Odmętach Artystycznych. Tu jest też czas, żeby Złomokleta opisał co ma na myśli z jego cyfryzacją - choć to wydaje się oczywiste to fajnie by było poznać tok myślenia Andrzeja Nowaka w tym zakresie. Ach i jeszcze jedno - wszystkie postacie z pustostanu są wystarczająco wyspane, żeby funkcjonować do świątecznego poranka (z wyjątkiem Złomoklety, ale coś z nim rzeczywiście jest nie tak - też nie uśnie, ale i nie spał wcześniej). Jeżeli natomiast bardziej wam pasuje sporządzić zwykłe deklaracje i poczekać do kwietnia na dalszy ciąg to droga wolna! Mam jedynie nadzieję, że skład pozostanie ten sam, bo przyjemnie się z wami gra w tą banalną grę o niebanalnej rzeczywistości i niebanalną grę o banalnej rzeczywistości.
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 13-02-2017 o 11:37.
Anonim jest offline