02-02-2017, 19:46 | #271 |
Reputacja: 1 | - Masz jeszcze lapka mojej córy. Zrób z nim co uważasz. Osobiście... osobiście to myślę, że moja córka jest chora, przyjacielu. Uratujemy ją ale co potem? Spróbuję ją nauczyć bimbromancji. Wtedy będzie mogła się przeciwstawić teściowej i matce i pewnie uda mi się naprostować tą małą hedonistyczną sukę.. inaczej. - Bimbromanta pokręcił głową - A co do twojego stanu. Rób co uważasz za słuszne. Mnie tam nic do tego. A tam nic do tego. Się zrobiło Rysiowi autentycznie szkoda, bo oto jego towarzysz mówił, że utraci cielesną powłokę, a picie z duchami to żadne picie. Tylko rozlewają skurczysyny jedne cały trunek. No ale jeżeli Andrzej był w tak pojebanym stanie i to było jedyne wyjście... To czemu miałby go powstrzymywać. Z resztą. To i tak stwarzało nowe możliwości rozszerzenia domeny również na cyber-przestrzeń. Pan Ryszard nie palił papierosów i podziękował Holiłudowi za poczęstunek. I nad jego sprawą się rozdumał, aż musiał coś zjeść. Tym czymś była pieczona kiełba i przypieczony chlebek. W końcu przemówił. - Nie wiem Holiłud czy te Zasrane Stany będą tak samo Zasrane jak te z których ciebie wyciągnąłem. Ale jeżeli uważasz że tam jest twój dom to masz moje błogosławieństwo na drogę. A pewnie i zdołam dożyć czasów w które się przeniesiesz i możliwe, że jeszcze się spotkamy. Pamiętaj czego się tu nauczyłeś, bądź dumny z tego że umiesz teraz urban survival i że opanowałeś najtrudniejszą mowę świata. Pamiętaj też o potędze trunku i napierdol paru gnojom korzystając z płynącej teraz w twojej krwi mocy. Ot tak sobie pierdolnął przemowę Bimbromanta, bo kto bogatemu zabroni. Jutro była impreza u pederasty, więc jeszcze dzisiaj mają czas. A może by pójść na terytorium wroga i obczaić co się dzieje? A może podbić sąsiednie domeny i obalić Pana Aleksandra i Pana Bolesława, skoro to takie sprzedajne, polityczne kurwy? - Właśnie Holiłud... a jest może coś co chcesz zabrać tu z naszego pięknego kraju czy tam tej rzeczywistości do siebie? Myślałeś o małej czasoprzestrzennej kontrabandzie? Ajej... Dobrze że jesteś w formie. Holiłud będzie wracał do domu, w Wigilijny wieczór jak odwalimy akcję. Jako Celnik wiesz jak to jest z kontrabandą. Ale mnie chodzi o to, abyś zamiast kontrować podpowiedział co, aby Holiłud mógł do siebie do US i A zabrać jakieś dobra tu z naszego regionu. W sensie co zabrać i gdzie upchnąć? Ostatnio edytowane przez Stalowy : 02-02-2017 o 19:50. |
02-02-2017, 20:36 | #272 |
Reputacja: 1 | Will podrapał się w czuprynę. W sumie niby niczego nie potrzebował. Wszystko dało się załatwić na miejscu. Ale skoro można było... - Jakiś dobry sprzęt elektroniczny i leki. No i może tego... for fuck sake!, ze łba mi wyleciało... ogórki kiszone? W chuj się nadają do wódki, a w Zasranych takich rarytasów nie ma. Pogmerał w kieszeni i wyciągnął z niej elektroniczny złom, który przywiózł ze sobą i rzucił Złomoklecie zanim ten jeszcze odpłynie. - A co do jakiś pierdół, to we willi powinno być ich od chuja. Skrzywdzony nie popłynę. Roześmiał się krótko i bez przesadnej wesołości. |
08-02-2017, 12:15 | #273 |
Reputacja: 1 | - Dzięki, Szefie w tym zdobycznym zepsuł się monitor przy okazji zdobędę trochę dowodów na Krakusa - Złomokleta wyciągnął z jednej z licznych kieszeni swojej kamizelki kabelek którym połączył oba laptopy i zaczął pracować. Wpierw chciał sprawdzić, co za wiadomość została odebrana przez tego jełopa ze strzykawką i jakie wirusy wprowadziła do jego systemu! Kiedy zebrał już stosik komórek zaczął grzebać w ich elektronicznych bebechach zaczął od krótkofalówki, Praudmoora ma rzadko, kiedy miał okazje grzebać w paramilitarnych cackach - Łoł fujcke! Skund takie coś masz - Widząc zaawansowanie technologiczne chipów w sprzęcioże Amerykańca Andrew aż sam z wrażenia przeszedł na angielskich - Zbuduje wokół tego system komunikacji i szyfrowania, którego nikt nie złamię! Skąd ty jesteś i gdzie wracasz? Jak mi powiesz z kim zamierasz walczyć to może skonstruuje ci jakąś broń ? - Nowak cały czas pod wrażeniem zachodniej technologii nawijał w języku kowbojów, którego nie używał od lat wiec sporo było naleciałości "polinglishów". - Szefie tu masz listę Pinów do tych kont co porobiłem tak jak prosiłeś - Oznajmił po polsku nagle przypominając sobie ojczysty język i wręczył Panu Ryszardowi pomiętą kartkę papieru zapisaną cyferkami. Deklaracja 1. Andrzej podłącza laptopy do siebie i szuka wirusów oraz wiadomości którą odebrał Czesio sprzątacz od strzykawki. 2. Buduje zestaw sekretnych niewykrywalnych komórek. 3. Robi kopie zapasowe wszystkich informacji obciążających Krakowskiego oraz innych pedofilów z rzeczy które znajdzie na laptopie córki Kocięby ot na wszelki wypadek jakby im coś nie wyszło. Ostatnio edytowane przez Brilchan : 08-02-2017 o 14:24. |
09-02-2017, 16:37 | #274 |
Reputacja: 1 | - Świetnie. Dobra robota Andrzej. Pan Rysiu przyjął kartkę i przyjrzał się numerom. Przepisał je na papierki i przyporządkował do konkretnych kart. Karty porozdawał. Jedną dał Ajejowi i Bambo, dwie zostawił sobie, jedną dał dziewczynom, jedną Jaśkowi Śnieżce i Pechowemu Grzesiowi. Kolejną zapodał Piździeuszowi i staremu Zadrze. Jak kogoś pominął to kazał bezkartowym podpiąć się do grupki z kartą. - Dobra. Macie karty. Teraz każda grupa idzie do bankomatu. Wypłacamy... po trzy tysiące i wracamy. W ciągu godziny wszyscy mają być z powrotem. Jak ktoś będzie miał problemy to niech dzwoni. Użyjemy tego hajsu, aby się odpicować na ten zasrany bankiet i jako funduszu operacyjnego. Jak to się wszystko skończy... pieniądze z kont będą wasze. Takie oto rozkazy wydał Bimbromanta. Dla siebie wziął dwie, bo wiedział, że nie do końca może wszystkim ufać. W sensie nie zdziwiłby się gdyby niektórzy po drodze wstąpili do warzywniaka, Żabki czy innej Stonki i nakupowali sobie chlania. Dlatego też karty rozdzielił. W najgorszym wypadku hajsów z dwóch kart powinno starczyć na garniaki dla niego i Gwardii. |
13-02-2017, 10:45 | #275 | |
Reputacja: 1 | REZYDENCJA NIEDZIELA WIECZÓR 23 GRUDNIA 2015 ROKU Krakowski siedział za swoim olbrzymim biurkiem w swym olbrzymim, skórzanym fotelu bujanym. Za stołem, na krzesłach wyścielanych skórą siedziało trzech, włoskich oprychów w czarnych skórach. Oczy Krakowskiego były spuchnięte, a nos biały od kokainy, którą przed chwilą wciągnął. Ręce mu się trzęsło, czy to od zdenerwowania, czy tak wpływał na niego narkotyk - tradycyjnie nie wiadomo było. W pewnym momencie odezwał się. Jakby nie był naćpany jak siemasz Wiktor to taki hardy by nie był, ale takie oto okoliczności przyrody przydarzyły się: - Czyli chcecie mi powiedzieć, że wasi koledzy odkryli kto chce mi łeb upierdolić, weszli do akcji samodzielnie i nie dość, że nie udało im się zabić nikogo to jeszcze moi ludzie zginęli?! KURWA! - przy ostatnim słowie Tymoteusz Krakowski energicznym ruchem uderzył w lampkę stojącą na biurku. Ta spadła z boku na podłogę. Dwóch oprychów słuchało dokładnie co mówi ich VIP, którego mieli ochraniać. Trzeci miał na to wyjebane i był schylony opierając twarz o swe dłonie. Wszystkim trzem było żal swoich towarzyszy, którzy dali zabić się w dość głupi sposób. Do tego przez całkowicie nieznanych sprawców. Na mieście mówiono, że to jakiś nowy człowiek rodem z Ameryki Łacińskiej grasuje po mieście i likwiduje różne osoby. Scenariusz ten przypominał za bardzo grę komputerową GTA - postać nowa w mieście otrzymuje różne misje. Bardzo dziwne. Bardzo podejrzane. Mówili to Krakowskiemu, ale ten nie zrozumiał kontekstu sytuacji. Za Garść Dolarów pokazał jak jedna osoba może spierdolić cały, misterny plan różnych organizacji przestępczych. Raz pomaga tym, raz pomaga tamtym, a na koniec okazuje się, że tylko on pozostaje przy życiu. Pieprzony jeź-cieć Apokalipsy! Tym czasem Krakowski kontynuował swoje szalone wywody pełne zaangażowanej złości. Tak bardzo zaangażowanej, że parokrotnie uderzył pięścią o blat biurka, zadawał retoryczne pytania i trochę pluł się po niemiecku. Trochę to przypominało sławną scenę z filmu o Hitlerze co się nazywał Upadek. Swój monolog zakończył trochę smutno: - Czy impreza jest bezpieczna? Już nawet nie chcę, żebyście gdzieś łazili. Po prostu zabezpieczcie imprezę... - Ale Michael, Sonny i Fredo nie żyją... - odezwał się jeden z oprychów wymieniając imiona kompanów, którzy padli na polu bitwy. - No to możecie ich chyba pomścić po Świętach? Czy to takie trudne, to tylko parę dni... - zaczął przekonywać Krakowski, już stonowany. Chyba załączyła mu się jakaś depresyjna strona kokainy o ile taka była możliwe. Ogólnie to nie, a przynajmniej u normalnej osoby. Krakowski jednak do normalnych nie należał. - Będzie bezpiecznie. - odezwał się w końcu ten, który miał ciągle twarz ukrytą w dłoniach. Mordę miał wyjątkowo paskudną, choć nie miał na niej żadnych ran... być może gdyby mu przeciągnąć tarką po twarzy to choć odrobinę lepiej wyglądałby. Po czym na znak tego typa cała trójka wstała i wyszła z biura. Tymoteusz Krakowski pozostał sam ze swoimi myślami. Nagle ciszę przerwał głos samego Krakowskiego. - Ktoś kto tak pogrywa musiał narobić sobie więcej wrogów. Ostatnie podejrzane wybuchy w mieście i ciągłe zapewnienia, że to nie są zamachy terrorystyczne. Wygląda to jednak wszystko na porachunki przestępcze, a do tego grasuje snajper zabijający przestępców. Czy snajper działa z nimi w zmowie? Kolejne placówki przestają się odzywać. Wszystkie nasze bazy stają się ich bazami. Opór jest bezcelowy. Zostanę zasymilowany... - to mówiąc dłonie Krakowskiego same sięgnęły do pierwszej szuflady i wyjęły z niej pistolet. Łzy zaczęły mu ciec z oczu, gdy wsadził sobie lufę do ust. Położył kciuk na spuście, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna szybko wyjął lufę z ust i pistolet odłożył do szuflady. Wytarł nos i oczy i krzyknął, że można wejść. Do biura weszła Marysia. Na twarzy Krakowskiego zawitał uśmiech. Jedyny promień światła zbawienia w jego życiu. Tymczasem trzech oprychów rozdzieliło się. Poszli sprawdzić jak działa standardowa ochrona Krakowskiego, gdzie są zamontowane kamery i czujniki ruchu. Następnie wyszli na zewnątrz i obeszli teren. Dyskutowali o misji i konieczności pomszczenia towarzyszy. Marco zaproponował, że zorganizuje na szybko spotkanie z radzieckimi i może dałoby się z nimi dogadać, ale Chico przerwał mu: - A co jeżeli to któryś z radzieckich był? - Nie. Oni nie bawią się karabinami snajperskimi. Przyjebaliby z rakiety albo zrobiliby rozpierdol większy niż tam był. - zaprotestował Marco. W sumie mieszkał w Turynie przy al. Związku Radzieckiego i pochodził z rodziny silnie komunistycznej. Nie przeszkadzało mu to dołączyć do tak kapitalistycznej organizacja jak mafia. - Nie mamy żadnego punktu zaczepienia. To mógł być ktokolwiek. - stwierdził Cicho i następnie chwilę szli w milczeniu. Marco jednak nie wytrzymał: - Ale kurwa. Nie możemy tego tak zostawić. Tutaj wszystko jest zabezpieczone jak należy. Nawet zamontowali czujniki ruchu przy murze tak jak wskazaliśmy. - na dowód wziął krótkofalówkę do ręki i zapytał, czy czujniki działają i odnotowują ich ruchy przy murze. Otrzymał potwierdzenie. - Widzisz? Niby jak ktokolwiek ma tu się wedrzeć w szczególności, że część z VIPów przyjedzie z własną ochroną? Mysz się tu nie wślizgnie. - No ja jestem za tym, żeby zapolować na sukinsyna, który zabił Michaela, Sonniego i Fredo. Zresztą Rodzina będzie pytać czemu natychmiast nie podjęliśmy działań. - powiedział Chico na co do tej pory milczący trzeci z mężczyzn, ten z paskudnym ryjem stwierdził - Dobra, zadzwonię i zobaczymy. - wyjął z kieszeni notesik, spojrzał na godzinę po czym odnalazł stosowny numer. Nie wiedział, że dzwoni do jednego z biur Sanepidu. W biurze nie było żadnych pracowników merytorycznych, a jedynie sprzątaczka. Była podwójna agentka Stasi i Mossadu od paru miesięcy występowała jako sprzątaczka w Sanepidzie, dwóch Sądach Okręgowych i jako samotna matka dwójki, dwudziestoletnich dzieci (wcale nie jej dzieci, a tak naprawdę dwuosobowego oddziału do zadań specjalnych). Oprych z brzydką mordą - nazywajmy go Brzydalem - swego czasu był kontaktem operacyjnym Stasi na terenie Włoch, ale aktualnie figurował w ewidencji Mossadu (i GRU, choć nigdy nie kontaktowali się z nim). Hanna Apelbaum - bo tak nazywala się agentka - podeszla nieśpiesznie do aparatu i odebrała. Rozmowa była lekko zaszyfrowana. Dla osoby odsłuchującej potem nagrania wydawałoby się, że bratanek przyjechał na parę dni do miasta i pytał ciocię o najnowsze wieści i ciekawostki. Kobieta powiedziała mu, że co roku - z bliżej niewyjaśnionych powodów - rośnie ilość przestępstw przed samymi świętami, aby wyciszyć się właśnie w Święta. - Ludzie mówią, że wszystko zaczęło się dwa lata temu, gdy jakiś pedofil zabijał dzieci. Miasto go szukało i może i znalazło, bo nagle zrobiła się cisza. Proponowałabym ci synku zostać w domu do Świąt. - Może i rzeczywiście to będzie najlepsze wyjście, a może ciocia wie o moim znajomym? On też jest nowy w mieście. - Tym latynosie? - Tak, tak. Co on tutaj porabia? Dawno go nie widziałem, może z nim ciocia rozmawiała ostatnio? - A tak ima się różnych zajęć, chyba chce aktywnie spędzić czas tutaj. Tak się składa, że rozmawiałam z nim. Miguel kazał cię pozdrowić i przeprosić, że ze względu na intensywność podróży nigdy nie zostaje w jednym miejscu, a telefony wciąż gubi, więc nie używa. - Ach. No to dziękuję. Właśnie nie mogłem się do niego dodzwonić, choć wiedziałem, że jest w mieście. No nic. Może przypadkowo na niego wpadnę albo już w domu. To pozdrawiam i już nie przeszkadzam w pracy. - Nic się nie stało, zawsze miło z tobą rozmawiać. Pa. - Pa. - i rozłączył się. Pozostali chcieli wiedzieć czy coś wiadomo, a Brzydal stwierdził jedynie, że mają do czynienia z niejakim Miguelem - człowiekiem spoza miejscowych układów, działającym w pojedynkę, ale na zlecenie innych. Marco stwierdził: - Z dupy się wziął i do dupy musimy go wysłać. APARTAMENT MUKUNGI NIEDZIELA WIECZÓR 23 GRUDNIA 2015 ROKU Trzypokojowy apartament w jednym z najnowszych osiedli zamkniętych stał pusty odkąd jego właściciel - Mukunga - pojechał na ceremonię. Ceremonię, która skończyła się dla niego tragicznie. Pomimo dużej ilości sojuszników, a także własnej siły został pokonany dość szybko przez trzech, bardzo zdeterminowanych Żuli. Ludzi nie znających sprzeciwu, których fantazja była większa niż cała ziemia Afryki. Nikt do tego mieszkania nie przychodził. Nikt w tym mieście nie dbał o zdrowie i życie Mukungi. Nawet i po roku nikogo to by nie obchodziło - opłaty dokonywały się automatycznie z rachunku. Oczywiście szefostwo Mukungi interesowały się nim, ale te niemal natychmiast wiedziało o jego śmierci. Jedynym, który przetrwał masakrę był Jojo. Teraz objawił się odkręcając się wokół siebie, przechodząc pięć razy przez cztery kąty myśli, raz przez niebo myśli, raz przez ziemię myśli, oznajmiając im swoją moc. Bardzo szczupłą moc. Polska była krajem, na którą rzucono tak wiele zaklęć ochronnych, że jak już wszystkie inne państwa upadną to ten będzie istniał. Nawet jeżeli na świecie pojawi się czarnoksiężnik, który zgładzi całą ludzkość to na samym końcu zostanie on i jakaś osoba rodem z Polski gotowa do awanturowania się o swoją złotą wolność życia. Podobnie jak i w Afryce tak i tutaj duchy siedliły się w różnych miejscach i były różnymi miejscami. W Polsce, prawdopodobnie bardziej niż gdziekolwiek indziej, duchy te splotły swój los z losem kraju. Święte drewno wciąż można było spotkać w różnych miejscach, a podobnie jak i ślady pradawnych leszych, wodników, czy schrystianizowanych duchów lasów przybierających postacie kopytostopych diabłów rogatych. Sama Matka Boska była Królową Polski, a już niebawem miał być korowany Jezus Chrystus na Króla Polski. Mistycyzm przepełniał Polskę, a Polska przepełniała mistycyzm. - Faro, czemu twe duchy takie odmienne w tym kraju? - zapytał Jojo osobę, którą uważał za stwórcę świata. Jakby w odpowiedzi włączył się samodzielnie wiatrak i wkręciła się w niego gazeta leżąca na nim. Po całej jadalni zaczęły krążyć kawałki papieru, a na stół przed starszym murzynem padły słowa "Lech", "Czech" i "Rus". Jojo pamiętał, że wedle legendy to byli bracia i założyli Polskę, Czechy i Rosję. W książkach historycznych jednak to było całkiem inaczej napisane. Książkach historycznych bazujących na niemieckiej wizji historii. Znacząca różnica. - Ale czy coś z tego wynika? - zapytał, a telewizor plazmowy samoczynnie uruchomił się. Na jednym z kanałów informacyjnych wypowiadała się jakiś mężczyzna w garniturze. Poważna mina, trochę niedogolony, trochę zmęczony życiem mówił, że niczego nie będzie komentował i prosił o zwrócenie się do rzecznika. Dziennikarka jednak na niego napierała z pytaniami aż mężczyzna zawołał stojącego nieopodal Policjanta, który rozgonił towarzystwo. Potem był materiał o brutalności Policji, ale uwagę Joja przykuł wizerunek pokazywanego mężczyzny. Ewidentnie wokół niego była wyjątkowo mroczna aura, a jego zielone oczy były niczym rozświetlone szafiry. - Dziękuję. - stwierdził Jojo. Nie rozumiał wszystkiego, ale te parę drobnych informacji pomogło mu w ogarnięciu szerszego kontekstu. Wtem zadzwonił telefon. Zabrał go wcześniej temu wstrętnemu babsztylowi zanim wrzucili ją do Mrocznej Czeluści. Odebrał. Nie odezwał się. Po drugiej stronie usłyszał głos jakiejś kobiety pytającej o mame. Jojo imitując głos Jadwigi Bass w końcu odezwał się: - No co tam? - nie było słychać ani krztyny obcego akcentu jaki wcześniej okazywał. - Znalazłam Marysię u niejakiego Krakowskiego. Może słyszałaś o nim? To reżyser. Skurwysyn uwiódł Marysię! - Tymoteusz Krakowski? - Jojo osobiście nie znał tej osoby, ale Mukunga go znał. Prowadzili z nim jakieś drobne interesy legalne w zakresie sprzedaży imitacji dzieł afrykańskich, ale i był częścią siatki zajmującej się handlem żywym towarem. - Tak! To on! Już zapłaciłam za adwokata, żeby pisał pisma. Tak dużo ta kurwa zapłaci, że aż z odbytu pójdzie mu krew! - mówiła kobietą z wyraźną wściekłością i mroczną satysfakcją wynikającą z przekonania o tym, że jej przepowiednia zostanie zweryfikowana przez rzeczywistość pozytywnie. Jojo nie bardzo wiedział co odpowiedział. Powstała niezręczna cisza przerwana lekko fanatycznym - Tak! Niech płaci! - nic lepszego nie przyszło czarnemu do głowy. - A tobie udało się skontaktować z Ryszardem? - zapytała kobieta, a Jojowi przypomniał się mężczyzna, który przyszedł za pierwszym razem z Jadwigą Bass, a gdy wrócił to doprowadził do śmierci Mukungi i kultystów. - Tak, to taka miła osoba... - Dobrze się czujesz? - powiedziała kobieta z troską. Nigdy nie słyszała, żeby jej matka dobrze wyrażała się o Ryszardzie Kociębie. Wówczas zresztą zaczęła podejrzewać, że wcale nie rozmawia ze swoją matką. - A tak przy okazji. Odprowadziłam już twoje dwa psy Reksia i tego drugiego, nigdy nie pamiętam jak on się wabi. - Och, dziękuję. - Jojo był zadowolony, że kobieta zmieniła temat - Maks. Reksio i Maks. - skoro kobieta nie pamiętała to nie zaszkodziło zełgać, nie? A przynajmniej tak sobie myślał Jojo. Kobieta jednak po drugiej stronie słuchawki już jednak wiedziała, że ktoś ją ostro w chuja robi przez telefon. Przypomniała jej się scena z Terminator 2, gdy dwa Terminatory imitowały głosy dwóch różnych osób i tak prowadzili dialog telefoniczny. Jadwiga Bass nie miała żadnych psów i jej córka dobrze o tym wiedziała. - Aha, tak. Wypadło mi z głowy. Postaram się zapamiętać. No to miłego dnia! - Miłego dnia! - powiedział Jojo z ulgą. Był zadowolony, że zakończył już rozmowę. Obawiał się dekonspiracji. Tym czasem córka Jadwigi Bass już pojechała do mieszkania swojej matki poszukać śladów, a potem wezwać Policję. IMPACT NOC z 23 na 24 GRUDNIA 2015 ROKU Andrzej Nowak kombinując coś (nawet on nie zdawał sobie do końca sprawy co) przy dwóch laptopach ostatecznie dotarł do informacji, które ominęły go ostatnim razem. Mianowicie wiadomość, którą otrzymał składała się z dłuższego tekstu opowiadającego z niezwykłymi szczegółami Mariana Wieśniaka. Cytat:
Właściwie tekst odnosił się do ostatnich chwil tego w sumie lubianego Żula, który jednak bywał na dzielnicy i nie bywał w związku z obowiązkami rolniczymi (no i przed świętami zawsze rodzina go przyjmowała na parę dni, przynajmniej póki nie zachlał ryja i nie awanturował się bardziej niż inni). Wszystko było z jakiegoś powodu napisane czcionką Impact, w sumie to nieczytelną, a jeszcze pogrubioną to w ogóle. Do tekstu dołączony był dziwny plik. Wirus? Oczywiście Złomokleta szybko sprawdził co to właściwie robiło. Wyglądało jednak na to, że to nie był wirus, a jakieś ustrojstwo podłączające się do kamery laptopa. Andrzej Nowak nie z jednego pieca chleb jadł, więc zastosował mnóstwo zabezpieczeń przed uruchomieniem - oczywiście z ciekawości - programu. Nie miał pojęcia po co to miało podłączać się do kamery - jakby miała go szpiegować to przecież można byłoby dużo prostsze programy, a ten był ostro skomplikowany, choć jednoznacznie podłączał się jedynie do ekranu i kamery. Złomokleta wycelował kamerę w mroczną, tak zwaną grobową, ciemność krzaczorów okalających teren, wyłączył dźwięk i dostał się do baterii, aby ją natychmiast rozłączyć, gdyby była taka potrzeba. Przykleił również gumę do żucia z kartką papieru tak, żeby od lewej strony kamera niczego nie nagrywała (tam zamierzał siedzieć sam Złomokleta). Po tych wszystkich przygotowaniach nacisnął enter i błyskawicznie cofnął rękę. Program po kilku chwilach aktywował się. Mimo wyłączonych głośników urządzenie wygenerowało dźwięk jakby ktoś mocno chory mówił „Yyyyyyyy”, a z ekranu wysunęła się dłoń... a za nią przedramię. Skóra jakaś taka dziwna. Ni to biała ni to śniada. Palce jednak były dość przerażające, bo chude i sprawiające wrażenie martwego. W momencie, gdy z monitora wysunęło się tak dużo ręki, że i łokieć było widać to ni z tego ni z owego obca ręka zaatakowała Złomokletę. Ścisnęła go za gardło. Ten błyskawicznie rozłączył baterię. Ręka jednak wciąż ściskała go za gardło... po chwili Andrzej Nowak zorientował się, że to jego ręka ściska go za gardło. Odwrócił się do reszty, ale wydawało się, że nikt nie zauważył tego nagłego przypadku syndromu obcej ręki. SZUKTAJTA, A ZNAJDZIETA NOC z 23 na 24 GRUDNIA 2015 ROKU Po tym dość nieprzyjemnym zdarzeniu Złomokleta był lekko skonfundowany. Nie bardzo wiedział, czy ręka z ekranu była prawdziwa, czy to był jedynie atak syndromu obcej ręki. Musiał sprawdzić to w internetach. Plik, który otworzył nazywał się „Infernalne Wrota do Avernus”. Jedyne co się udało znaleźć w sieci na ten temat to jakieś dziwaczne tematy na forach internetowych stanowiące jakiegoś typu grę. Tytuły i pierwsze wiadomości w tematach sugerowały dziwaczne zainteresowania osób uczestniczących w tego typu „zabawach”. Te całe „Wojny Żywych Trupów”... ludzie tam pisali niby, że są żywymi trupami i zabijają ludzi i dołączają ich do swojej armii zagłady. Przypominało to lekko fale lewactwa przetaczającą się przez świat. Ale tylko lekko. W każdym razie pojawiała się tam fraza „Infernalne Wrota do Avernus” i połączona z nią moc „Łapa Diabła (1/4t; otwarte IWA; Łapa niszczy wszystko w zasięgu i zadaje 50obr najbliższemu WŻT bez Laski Infernalnej)”. Czyżby ta ręka z ekranu była jakąś lekką wersją Łapy Diabła? Cóż to za diabelskie programy komputerowe krążą teraz po sieci! Andrzej Nowak oczywiście zwrócił uwagę, że nie byłby zaatakowany, gdyby miał Laskę Infernalną (i był „WŻT”, ale ten szczegół akurat zignorował). Pierwsze jednak słyszał o jakiś Laskach Infernalnych, choć za młodu był w burdelu co się Piekiełko nazywało i tam były różne laski. Piekło to też inaczej Infernum w żargonie sarmackim, więc może to o to chodzi? Trzeba taką laskę? Jednak Piekiełko to chyba było zamknięte jakoś tak na początku lat 90. kiedy to „wspaniałe przemiany ustrojowe i gospodarcze” prowadzone przez „geniusza ekonomii” Leszka „Musi Odejść” Balcerowicza zniszczyły rodzący się w Polsce wolny rynek, a także nadzieję na lepsze jutro. Podobno teraz oligarchia ukraińska postanowiła skorzystać z tego doradcy, żeby dopilnował co by i Ukraińcy za dużo wolności gospodarczej to nie mieli, a może to dopiero wstępne informacje i Musi Odejść odejdzie tam dopiero w przyszłym roku? W każdym razie Piekiełko zostało zlikwidowane, a zamiast tego, w innych miejscach powstały miejsca ściśle kontrolowane przez radzieckich. Nie tylko w sensie operacyjnym jak wcześniej, ale również i finansowym. A jak jakaś dziewczyna na coś nie zgadza się to jest przewożona do Hamburga i tam jest zmuszana do niewypowiedzianych czynności, aby ostatecznie trafić do przemysłowej maszynki do mielenia i stać się karmą dla psów. Milion Niemców dupczy polskie Polki - napisałem to i nawet nie zdziwiłbym się, gdyby to była prawda. I nawet nie zapłacili za zniszczenia Polski z czasów wojny nie mówiąc już o masowych eksterminacjach ludności - tym czasem dostali masę pieniędzy z szeroko rozumianego zachodu, który z kolei łupił resztę świata jak tylko mógł. A my w biedzie i bez pokaźnej części terytorium. I nieważne która partia rządzi to i tak korzystają z jakichś skurwiałych „ekspertów”, którym za grosz fantazji sarmackiej (znaczy polskiej) tylko zżynają treść ustaw z innych krajów takich jak właśnie te zachodnie. Tacy z nich eksperci. Trzeba z tym wszystkim skończyć. Kopiować można, ale z głową. Polacy nie gęsi i swój język mają. I swoją tradycję i kulturę. Wszystkie te myśli doszło do umysłu Andrzeja Nowaka, gdy zaczął czytać forum. Pisał je ktokolwiek, no bo nie podpisywał się. Można co prawda było sprawdzić przez internet kto to jest, ale w sumie to żadna różnica. Złomokleta wyłączył tamto forum. Nie zauważył, że osoba ta oprócz „Wojen Żywych Trupów” prowadziła również gry pod tytułem „Żul Zaciemnienie”, gdzie on i gracze spisywali perypetie Żuli... Później Złomokleta zabrał się za laptop Marysi i nawet chciał raz jeszcze odnaleźć fora z grami Wojny Żywych Trupow, ale już się nie udało. Tak jakby nigdy tego nie było w sieci. Tym czasem ilość materiałów kompromitujących w komputerze dziewczyny była na tyle duża, że nadawała się na cały leksykon zboczeńców i narkomanów w polskim życiu publicznym. Z treści wynikało, że dziewczyna nie widziała wprost pedofilskich zachowań innych niż wspólne oglądanie tego typu pornografii, ale widziała natomiast gromadki dzieci około dziesięcioletnich, które przywożono minibusem i które wszystkie były nazywane „Bonusami”. Potem dzieci te trafiały do piwnicy. Krakowski na pytanie co to za dzieci odpowiadał, że po prostu były adoptowane do Niemiec, a on jako współpracownik organizacji charytatywnych udostępnił swoją piwnicę jako miejsce, gdzie dzieci mogą odpocząć przed dalszą podróżą. NA ROGU ULICY W TEJ DZIELNICY NOC z 23 na 24 GRUDNIA 2015 ROKU Tym czasem Andrzej Młot postanowił lekko skontrolować teren, czy aby było bezpiecznie. Ulica była kompletnie opustoszała. Barierki wciąż były ustawione w miejscu, gdzie trotuar uległ zniszczeniu po dachowaniu Zielonego Punciaka, a i przybytek kobiety o gnomiej fizjonomii był oklejony policyjną taśmą. Podobno ktoś ją pociął, może to nawet ten sam, przed którym próbowali ją bronić. Nie wszystko jednak musi się udawać, prawda? W każdym razie wiatr przewrócił pojedynczy znicz, który stał przed wejściem. Ta pani nie miała zbyt wielu przyjaciół, choć całą masę znajomych. Ajej wyszedł na samo skrzyżowanie obejrzeć się dookoła. Dom na działce Vela wciąż stał - najwyraźniej jeszcze psiarskie nie zorientowały się o trupach znajdujących się wewnątrz. Może to i lepiej, bo jeszcze zainteresowaliby się sąsiadującym pustostanem. Tym czasem w oddali pojawiły się świata zbliżającego się pojazdu - Ajej powrócił w krzaczory okalające pustostan. Furgonetka zatrzymała się przed budą zamordowanej gnomiej kobiety. Była oklejona napisami sugerującymi na współpracownika znanej firmy przewozowej. Nie wyglądało jednak na to, aby przyjechali z przesyłką. Chwilę po zatrzymaniu z paki wyskoczyło czterech naprawdę mocarnych skurwieli, takich w sensie „człowiek szafa” to za mało i podeszło do budy. Pasażer z szoferki - wysoki jakby był jakimś koszykarzem, ale za to przy reszcie towarzystwa wydawał się chudy jak patyk - podszedł do drzwi budy i otworzył je. Kluczem albo łamakiem, Andrzej Młot tego już nie widział. Po chwili ludzie szafy zaczęli wynosić automaty, tak zwanych „jednorękich bandytów”. Nie korzystali z wózków - tak , kurwa, byczo silni. Jak Andrzej Młot za młodych lat albo teraz, ale w stanie pomroczności jasnej. Po zapakowaniu automatów towarzystwo odjechało pozostawiając przymknięte drzwi i zgniecionego pod butem znicza. FUNDACJA ZŁOMOKLETA NOC z 23 na 24 GRUDNIA 2015 ROKU Jak pojawią się na twoim koncie pieniądze to twoim pierwszym pytanie nie jest skąd się tam wzięły, ale na co je wydać. Wyżej wymienione prawidło zostało zastosowane przez Bimbromantę, który rozesłał swoich współpracowników na forsobranie. Niestety jako osoba ogólnie nie korzystająca z usług światowej finansjery nie zorientował się, że państwo to może i było teoretyczne, ale nie jeśli chodziło o interesy tejże finansjery. Wypłacając pieniądze w dzień jest tych wypłat tyle, że nie sposób zweryfikować wszystkiego - co innego jednak w nocy. Wypłata kilku tysięcy złotych? Pyk i Policja widzi przez kamerę bankomatu co za tępy chuj wypłaca. Plus dane z karty są spisywane, więc jak nie zgadza się płeć no to już pędzi radiowóz. W taki sposób wpadła Ania. W taki sposób wpadłby Zadra, gdyby nie to, że przybrał kamuflaż staruszka i jak suka policyjna do niego podjechała to zagadał ich i wskazał im „Tak! Widziałem podejrzanego typa przy bankomacie! Uciekł w kierunku tego wysokiego sukinsyna, o tam!” Policjanci podziękowali i odjechali, a Zadra przybrał na powrót swoją standardową posturę starego cwaniaka. Tym czasem z krzaków wygrzebał się Piździeliusz. - Było blisko. - stwierdził i we dwójkę poszli do najbliższego nocnego zakupić trochę alkomatu. Reszcie całkiem upiekło się, bo jedynie dwie suki patrolowały dzielnicę nie licząc radiolki Wydziału Ruchu Drogowego. Tajniacka (znaczy wszyscy wiedzieli) Kia w tym czasie była nieużywana i stała w warsztacie, bo coś tam przerabiali z silnikiem, ale nie wyrobili się przed Świętami. Z wyjątkiem Zadry, Piździelusza, Ani i jednej z jej koleżanek wszyscy inni wrócili na pustostan (z czego Jasia Śnieżkę to trzeba było nieść, bo znów jakaś kurwa dziabnęła go nożem, z bełkotu Grzesia można było wywnioskować, że jakiś szczyl; oczywiście Jasio sam sobie zaszył ranę i całkiem dobrze się już czuł - gdy pierdolnął sobie Dżuliana, taniego szampana), gdzie Złomokleta i Bambo Fidżi pilnowali komputerów, ogniska i kałasznikowa Holiłuda. Przeliczono pieniądze. Dwanaście tysięcy złotych, o kurwa, tyle kasy to sejf trza będzie kupić. Tym czasem na ulicy rozległ się dziwny dźwięk jak gdyby... w sumie niewiadomo co. Andrzej Młot zaoferował się, że sprawdzi i szybko przedostał się na ulicę gdzie zobaczył Zadrę i Piździelusza pchających i ciągnących wózek jednego z hipermarketów zapakowanym do pełna różnym alkoholem. Wokół nich krążyło trzech sępów (Keczup, Majonez i Duńska - zwani Sosnowskimi, no bo pochodzili z SOSnowca, ale nie byli skoligaceni). Andrzej Młot miał okazję przeprowadzić kontrolę celną i spróbować nie wpuścić Sosnowskich na pustostan - choć po zatrzymaniu Ani ta Duńska mogłaby się przydać jako przedstawicielka płci pięknej (rzeczywiście była ładna, przynajmniej dopóki miała zamknięte usta; miała koło czterdziestki). PORANEK PORANEK WIGILII BOŻEGO NARODZENIA 2015 ROKU Alicja Szymborska nagle obudziła się i zaczęła się dusić. Miała założony na głowę worek foliowy przytrzymywane przez ręce jej byłego męża. Wciąż mieszkali razem podobnie jak i reszta jej rodziny w starej kamienicy, do której wszyscy i nikt posiadał własność. Kobieta zaczęła się szarpać czując, że jej życie jest jak najbardziej zagrożone. Bardziej niż wtedy, gdy mąż gonił ją z siekierą, zatrzasnęła przed nim drzwi, a ostrze przebiło drewno. Bardziej również niż wtedy, gdy pobił ją do nieprzytomności ze dwadzieścia lat wcześniej. Tym razem to było na serio. Jak na filmach. Tym razem mógł nie odpuścić. W szarpaninie udało jej się podrapać twarz byłego męża i wtedy ten jakby ocknął się i odpuścił. Poszedł sobie, a ona szybko ściągnęła czarny worek z głowy. W jej sypialni śmierdziało gównem, charakterystycznym zapachem jej byłego męża, ale tym razem to ona posrała się ze strachu. Po tej akcji powiedziała, że dość jest dość. Postanowiła zgłosić wszystko do prokuratury. Do historii Alicji Szymborskiej wracać już nie będziemy, ale przeskakując w przyszłość przesłuchujący prokurator jak usłyszał „Były mąż zaczął znęcać się nade mną w pierwszym roku po ślubie, było to w 1975 roku, przerwy nigdy nie były większe niż tygodniowe, robi to do tej pory.” początkowo uznał, że to kolejna wariatka, której się przypomniało swoje pokrzywdzenie, a które ignorowała przez dziesięciolecia. Zadał zatem pytanie, dość standardowe przy znętach: „Czemu zdecydowała się pani akurat teraz zgłosić sprawę?” na co kobieta odpowiedziała: „Bo dziś rano obudziłam się z workiem foliowym na głowie i były mąż próbował mnie udusić nim.” Prokurator kiwnął głową ze szczerym zainteresowaniem „Proszę mi wszystko opowiedzieć.” i tym razem rzeczywiście protokołował wszystkie, istotne zdania Alicji Szymborskiej od czasu do czasu zadając pytania. Tym czasem misja Bimbromanty, Złomoklety, Ajeja i Holiłuda wciąż trwała. Byli już blisko swojego celu jakim było wdarcie się do Rezydencji Krakowskiego, uratowanie Marysi i zrobienie czegokolwiek tam jeszcze chcieli robić. Podobnie trwały perypetie dwóch osób, które nie były swymi nawzajem sojusznikami i nie byli przyjaciółmi ani Bimbromanty i ekipy ani Krakowskiego - Mrocznego Pana i Miguela. O tym wszystkim dowiemy się jednak po przedłużonej przerwie reklamowej, która potrwa do kwietnia 2016 roku. Standardowo wszelkie deklaracje poczynione przez Bimbromantę, Złomokletę, Ajeja i Holiłuda, o których tu nie było mowy (chociażby, co jednak tu wymienię, robienie kopii danych z komputera Marysi, tajniackich telefonów, czy konserwacja broni palnej Holiłuda) udała się. Dziewczyną, której udało się zbiec z obławy przy bankomacie jest Weronika Galerianka - akurat poszła za winkiel zeszczać się, gdy psiarskie się zjechały. Na przedłużoną przerwę reklamową proponuję graczom, aby trochę światotworzyli - Dzielnicę, a także włości Pana Aleksandra i Pana Bolesława z wyłączeniem terenów Rezydencji Krakowskiego. W szczególności zapraszam do użycia elementów wymienionych w Wesołych Świąt i Wyścig Wyborczy, które przynajmniej teoretycznie wciąż powinny być aktywne w Odmętach Artystycznych. Tu jest też czas, żeby Złomokleta opisał co ma na myśli z jego cyfryzacją - choć to wydaje się oczywiste to fajnie by było poznać tok myślenia Andrzeja Nowaka w tym zakresie. Ach i jeszcze jedno - wszystkie postacie z pustostanu są wystarczająco wyspane, żeby funkcjonować do świątecznego poranka (z wyjątkiem Złomoklety, ale coś z nim rzeczywiście jest nie tak - też nie uśnie, ale i nie spał wcześniej). Jeżeli natomiast bardziej wam pasuje sporządzić zwykłe deklaracje i poczekać do kwietnia na dalszy ciąg to droga wolna! Mam jedynie nadzieję, że skład pozostanie ten sam, bo przyjemnie się z wami gra w tą banalną grę o niebanalnej rzeczywistości i niebanalną grę o banalnej rzeczywistości. Ostatnio edytowane przez Anonim : 13-02-2017 o 11:37. | |
12-03-2017, 20:06 | #276 |
Reputacja: 1 | Aby nie było potem pitolenia durnego spod sterty ubrań leżących w kącie pustostanu Pan Ryszard wyciągnął walizkę i kazał tam załadować wszystek forsę. Nawet jeżeli chodzi o przechowywanie forsy trzyma mieć styl. Chuj z tym, że i tak zaraz wyjmie i będzie dzielił, ale niech chociaż przez chwilę mamona nasiąknie dobroczynną mocą “argumentu twardej gotówki” czy co tam inne mistyczne mambo-dżambo. Pojawił się niestety inny problem - sępy. Z jednej strony zawsze może się przydać dodatkowa siła robocza i tacy dobrze robią za dywersję (wiedział z doświadczenia z zeszłego roku), z drugiej… z drugiej to chuj, może dać im po winie na odpierdol i won ze dwora. Ale wtedy możliwe, że wrócą po więcej! - Panowie - mruknął Ryszard do swoich Zaufanych - Mam pomysł, aby posłać tych naciągaczy na teren naszych wrogów z misją siania zamętu i zgorszenia. Andrzej Młot pokiwał na to gorliwie głową, wytrzeszczonymi czujnie i pretensjonalnie oczyma wodząc po Sosnowskich. Za damski chuj nic nie rozumiał w jaki sposób te sępy mogłyby posłużyć do czegokolwiek poza ogołoceniem uczciwych ludzi z ich alkoholu. Stał tak więc, jak jaka pantera na gałęzi. Tymczasem Piździełusz i Zadra bohatersko bronili nabytego towaru. Pierwszy z Sosnowskich, Keczup, w końcu dał za wygraną i podpełznął do Bimbromanty. - Kierowniku. Bo jest taka sprawa - zaczął z głupia frant. Nawet ktoś tak upośledzony, że dziecko podróżujące tramwajem z zespołem ustąpiłoby mu miejsca w tramwaju wiedziałby co się kroi. - Bo macie tu dużo, my mamy mało, może byśmy się dogadali? Zima jest, słonko na kacu i wstać biedne nie może a duch w narodzie upada. Napilibyśmy się, co by obudzić. Will z wyczyszczonym kałaszem stanął pomiędzy krzynką, źródełkiem wody czystej krystalicznej, a niecnotami, które owo źródełko skalać, a wytracić na zgubę narodu prawego, w Boga wierzącego. Nawet nie musiał się starać wyglądać groźnie. Co powie Pan Ryszard, takoż będzie. Jeśli ma plan, to czemu nie ma podziałać? Nie było dane Ryszardowi się naradzić, bowiem Sosnowscy od razu przeszli do żebraczego ataku. Ale nie z Panem Rysiem takie numery. Już opracował przebiegły plan jak by tu wykorzystać trójkę spragnionych Sępów do swoich własnych celów. Jednak rzucił na początek negocjacji przeciągłe spojrzenie w kierunku Ketchupa. - Wiecie że za darmo to w ryj dostać można? Dlatego nic wam nie mogę dać. Ale możecie sobie na flachę… - Pan Ryszard na sekundę urwał, bo wiedział, że jeżeli powie słowo “zapracować” to od razu Sępy stracą zapał do roboty - ...zasłużyć. Mam dla was zadanie wymagające waszych wyjątkowych umiejętności, żołnierze. Tak się składa, że ostatnio sąsiedzi nasi Pan Aleksander i Pan Bolesław wielce mi na odcisk nadepnęli swoimi niecnymi uczynkami. Dlatego potrzebuję, abyście dezinformację zasiali pośród ich ludzi. Dostaniecie za to flaszkę jedną teraz i drugą po powrocie z tej misji… o ile wasze działania przyniosą skutek! - Ależ Panie Ryszardzie… toż to wielkie zadanie! A my mamy dostać tylko jedną flaszkę? - A na ile niby liczyliście? - zapytał z udawanym zdumieniem Pan Ryszard - No tak… co najmniej… osiem… - odpowiedział Ketchup robiąc do Pana wielkie oczy. Ale Ryszard nie stracił rezonu. Spojrzał hardo na Sępa. - Dostaniecie dwie teraz i dwie po powrocie… a jeżeli będę zadowolony z efektów… to dostaniecie pięć dych. - rzekł Bimbromanta. Słysząc “pięć dych” oczy Sępom zaświeciły, a szczęki opadły. Toż to był majątek! Szybko łapserdaki padli na kolano przed Panem Ryszardem prosząc go o instrukcje. Ten władczym gestem wskazał drogę do domen Aleksandra i Bolesława i przykazał Sępom, aby ci rozsiali ploty jakoby w Wigilię pod adresem gdzie była willa Krakowskiego miało się pojawić dużo filantropów i innych degeneratów lansujących się pomocą społeczną. Mają być za darmo wina, napoje, przekąski i hajs. Z resztą… niech Sępy wykażą się inwencją - ma pod domem jego wroga być roszczeniowa tłuszcza. Nawet z paleniem opon i kilofami, jak im się uda. Jeszcze dla podkreślenia swoich słów pokazał im stówę w dłoni, rzecz jasna z dala od ich chciwych rąk. Szybko została wydana Sępom zaliczka w postaci dwóch flaszek wina, a ci bez dalszego zastanowienia pomknęli chodnikiem i tyle ich widzieli. Pan Ryszard pokiwał głową zadowolony z efektów. - No to proszę zgromadzonych. - zwrócił się do towarzystwa - Mamy potężny kapitał w formie twardej i płynnej. Zaraz przystąpię do ważenia eliksirów mocy, ale najpierw posilny się i wypijmy za tych, których zgarnęli psiarscy. Holiłud idąc za spojrzeniem Pana Na Dzielnicy, zawiesił pałacha na plecach i z namaszczeniem podał mu butelkę, która to była na wierzchu koszyczka. Jemu to należał się zaszczyt otwarcia płynnego złota, jako że był najstarszy stopniem, jak też w pewnej części fundatorem dobra. Pan Rysiu sprawnym ruchem odkorkował butelkę wina i wzniósł ją wysoko. - Za tych co odpadli! - rzekł i wziął łyka prosto w butelki, po czym podał najbliższej osobie po prawej. Trochę to nie grało z hierarchią, bo w tej chwili po jego prawej był Ajej, ale tradycja to tradycja - prawa ręka, strony, czy jak to szło. Ale flaszka została puszczona w ruch, więc Pan Ryszard szybko zerknął do wózka, aby zabrać się za przeliczanie zasobów i co mógłby z tego uwarzyć. Ajej dziarsko pociągnął z butli. Dawno temu inny celnik, Grabek, zarzucił Andrzejowi, że nie potrafi się bawić bez alkoholu. Prawda niestety była taka, że z alkoholem też się Ajej nie bawił - zawsze swojego grzdyla opierdalał na szybkości by nie zostać posądzonym o opóźnianie kolejki. Byłoby to tym bardziej uchybienie kultury, że pierwszym powodem dla którego polski żul pije jest bycie najebanym. Nie jest jednak uczciwe celowe doprowadzanie do sytuacji, w której początek kółeczka śmieje się rozluźniony a koniec niecierpliwie tupie nóżką. - Na pochybel skurwysynom - rzucił kolegom i podał dalej. Następnie ze wspólnego źródełka popijali Zadra i Piździełusz w dalszym ciągu kurczowo trzymający się sklepowego wózka. Gdy ten ostatni wychylił swój łyk podał flaszkę Holiłudowi. Nadchodziła chwila prawdy, za nim to bowiem tłoczyły się już niemal jeden na drugim zastępy Bimbromanty. Holiłud wyczuł, że mistycyzm rośnie w powietrzu. A może to akurat zawiało od sępów i dlatego stanęły mu włoski na rękach? Jeden chuj, gdy ktoś komuś podaje alkohol. Wciąż był nowy, dlatego błyszczące oczy braci były zwrócone w jego kierunku. Czujne. Oceniające. Spojrzał, ile alkoholu zostało we flaszce, po czym pociągnął potężnego łyka i podał znów do Pana na Dzielnicy. Krótki pomruk wydany przez Zadrę potwierdził, że chyba wypił tyle, ile trzeba i tak, jak trzeba. Nic kurwa, tylko być dumnym. Dobra pany, teraz trzeba skoczyć na obstalunek garniturków. I to tak szybko, żeby nie mitrężyć. Czas jest istotny. Bateryjki załadujemy w drodze. - Prawda prawda. - rzekł Bimbromanta, pociągnął łyka i podał dalej. Szybkie policzenie butelek pozwoliło mu dojść do wniosku, że zdoła przygotować odpowiednie wzmacniające dekokty w ilości wystarczającej dla jego i czwórki, może piątki towarzyszy. Była to też kwestia tego, że będzie trzeba te mikstury zaprawić czarami i zamieszać Berłem Władzy. Póki co jednak wyjął mapę i przyjrzał się swojemu terytorium i terytorium wrogów. Garniaki można było skołować od ruskich, albo od Golarza Filipa (cholera wie czy znów gdzieś nie wybył), albo w Foltasteinbergierach. Można też było jak najbardziej po bożemu i chyba najmniej agresywnie załatwić sprawę w pasażu handlowym na Belkowej. - Chcemy kolejną rozróbę, czy skorzystamy z forsy i pójdziemy na zakupy? - zapytał Bimbromanta tak z uprzejmości swoich kompanów. O morale trzeba było dbać, a konsultowanie tych decyzji z całą grupą podbudowywało poczucie ich wartości. Przynajmniej tak mówili kiedyś na studiach. - Nie ma problemu, możemy przyjebać - odparł Ajej z szerokim uśmiechem. - Jest jeszcze ten nowy ryneczek, wietnamczyki handlują, no, na Humbrowskiej. Muszą być głupi, skoro sobie tam wybrali. Albo po prostu tak tanio dają, że każdy ich toleruje. Ekipa wybrała się na zakupy jeszcze przed południem. Na początku spotkał ich nieduży zawód bowiem ruscy, zachlawszy dnia powszedniego, nie wynurzyli się jeszcze ze swych nadrzecznych nor. Również Golarz Filip był nieobecny a jego absencję tłumaczył napis na kartce wywieszonej na drzwiach zakładu: nieczynne do odwołania. Chuj by to strzelił. Na dokładkę żuleria musiała szybko uchodzić spod zakładu, dookoła bowiem kręciła się policyjna suka, a wejście na podwórze prowadzące do sklepu Jojo było zagrodzone biało-czerwoną taśmą. - Chyba i z targiem na Belkowej będzie ciężko. No to dupa. Idziemy napierdalać Niemców. - zawyrokował Pan Ryszard - Chińskie garniaczki będą za małe… i będą śmierdzieć plastikiem. W sumie i jemu ta opcja pasowała najbardziej. W sensie napierdalanie Niemców. Oni też stanowili zagrożenie, chociaż takie bardziej przyszłościowe, a nie doraźne. Ciekawe czy ich systemy zabezpieczenia osiedla zostały mocno dozbrojone? - Dawno mnie tam nie było - ożywił się Zadra. - Ciekawe czy ich systemy zabezpieczenia osiedla zostały mocno dozbrojone? Może jak już tam będziemy odnajdę tę starą kurwę, która skazała mnie na tortury w czasie wojny? |
14-03-2017, 18:35 | #277 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | Wyprawa kupiecka zamieniła się więc w wyprawę łupieżczą. Nie można nawet było powiedzieć że infiltracyjną, bo nikt nie miał zamiaru się przebierać w pedalski dres i kijki i udawać norweskiego wikinga. Dobrze, że póki co wzrok całego miasta skupiał się na Foltanach, a nie na Foltansteinbergierach. Hitlerowcy z pewnością będą odstraszać wszelkie media i ciekawskich od siebie do czasu, aż coś się nie stanie. Czują się pewnie, te pieprzone Hitlersyny… tak myślał sobie Pan Rysiu prowadząc swoich towarzyszy w kierunku osiedla zajętego przez niemieckojęzycznych, a pewnie i też w połowie niemieckiego pochodzenia, skurwieli. Marsz zakończył się pod płotem okalającym osiedle. Był to charakterystyczny punkt, którego nie obejmowały kamery, a więc mur był w tym miejscu osprejowany i ostro obszczany. Pewnie gdyby nie okalający osiedle park to ktoś by zwrócił na to uwagę, a tak to bandy gówniarzerii prześcigały się w tym kto komu zamaluje swoje bohomazy. A raczej kto namaluje sprejem kutasa na czyim kutasie. Tak czy tak pedalski malunek wyznaczał miejsce w którym znajdowało się przejście na tereny pełne nieopisywalnego bogactwa. Ajej wysforował się na czoło pochodu i zwinnie przeskoczył ceglany płot. - Stać! - Ryknął gdy tylko zniknął reszcie z oczu, a w jego głosie było ostrzeżenie. Piździełusz dyskretnie wdrapał się na gzymsik by zobaczyć, że Andrzej zakrada się do szczupłej kobiety ubranej na niebiesko kitrającej się za krzakiem. - Afro? Psssst. Ej, dziołcha! Co ty tu… - Cicho bądź, demaskujesz mnie durniu! - No ale weź… - Ja pierdolę, co za debil. Chodź. Mało kto wiedział o Andrzeju Młocie wiele. Zdawało się jakby na dzielnicy był od zawsze, ale nikt nie mógł nigdy skojarzyć jakąż to rolę pełnił on - zanim wstąpił na drogę chlania - w owładniętym matriksem, ślepym społeczeństwie. Afro Dee Zjack, wysoka brunetka była jednym z kluczy do przeszłości celnika i jedną z tajemnic jego aktualnej skuteczności. Krótko mówiąc to tylko dzięki niej Ajej nie oblał ostatniego egzaminu poprawkowego w szkole policyjnej. Później zdarzało im się z rzadka pracować razem, gdyż Afro szybko awansowała do kontrwywiadu. Ich znajomość odżyła gdy Andrzej został dyscyplinarnie zwolniony a agentka potrzebowała silnorękiego. - To co tu robisz? - Nie dawał za wygraną celnik. - Obserwuję. Tamten o. Pierdolony, zachciało mu się być jak Kukliński. Jak go posadzę to zostanę kurwa generałem. - A w czem problem? - Mogę go dostać teraz, na gorącym uczynku, ale jest obstawiony szwabskimi ochroniarzami jak skrzynia złota. To tamci goście, w niebieskich garniturach. Patrz, szykują się pierdolone pedały. Mają umówioną imprezę, na której będą się totalnie nago pluskać wspólnie w basenie. - Weź kurwa! Co ty gadasz! - No tak jest. Nasz agent Tomek będzie się zaraz kąpał w towarzystwie faszystowskich pał. Cze-aj - kobieta wyciągnęła pistolet i wycelowała w kierunku płotu, przez który właśnie przelazł na stronę foltansteinbergierowskiego skweru Holiłud. Z obnażonym kałachem. - Spokojnie - spróbował załagodzić sytuację Ajej. - Bo widzisz, za płotem jest nas z dwudziestu… - Andrzej, cholera - zezłościła się nie na żarty agentka chowając broń. - Rozjebiecie mi akcję, tylko nie to! - A broń Boże, co złego to nie my, no! Może zdołamy ci pomóc? Daj mje chwilę. Ajej podszedł ostrożnie do ogrodzenia i zawołał Pana Ryszarda na rozmowę, by móc mu przedstawić całą sytuację. Podsadzony przez towarzyszy Pan Rysiu przeszedł na stronę wrogiego terytorium. Przykucnął niczym porządny partyzant (albo przynajmniej urban survivalista) i podsunął się do Ajeja i dzierlatki. Przywołał gestem Holiłuda, a pozostałych zastopował. - Dzień dobry. - ucałował dłoń kobiety - Jestem Ryszard, dla przyjaciół Pan Rysiu, i jestem dowódcą ten wyprawy. - rzekł wskazując kciukiem w kierunku płotu - W czym problem? - Problem? Muszę znaleźć sposób na podsłuchanie pewnego gnojka jak sprzedaje swój kraj Niemiaszkom i obecność, uch, pańskiej wyprawy w najbliższej okolicy jest mi nie na rękę. - A może po prostu zlinczujemy gnojów i potorturujemy tego kutasiarza? Mamy wprawę w likwidowaniu zboczeńców. - Tam jest sześciu ochroniarzy pod bronią! Jesteś pewny Panie Rysiu, że nie odbijecie się od nich jak piłka od muru? Dodatkowo najpierw należałoby uciszyć ich szefa, tego niemieckiego agenta, żeby nie zdążył dać cynku swojej centrali. - Czy ja dobrze widzę, że oni właśnie się rozbierają i włażą do basenu? O cholera.. pewnie odpierdolą zaraz jakiś pedalski rytuał. A potem będzie tylko gorzej. Pewnie go zamienią w nieuleczalnego pedogejofila - Pan Ryszard skrzywił się paskudnie. Machnął ręką w kierunku ludzi gapiących się przez płot. Przyłożył palec do ust i przywołał ich gestem ręki. Najszybciej zajarzył stary Zadra i zaczął przeprowadzać ludzi cichcem. Pan Rysio sięgnął do kieszeni płaszcza i wydobył flaszkę wina. Z wprawą odbił ją, odkorkował i pociągnął łyka, podał Ajejowi, a potem Holiłudowi. Od razu zrobiło mu się lepiej. - Andrzej, Holiłud, bierzecie się za tego ich bossa. Złomokleta ukradnie swoim sprzętem ich Internety i telefonię. Reszta zajmie się ochroniarzami. Ja i ta pani zajmiemy się sprzedawczykiem… Jak bardzo może być uszkodzony? - To my idziemy. Pst - szepnął Ajej wymachując Pałą Wpierdolu w powietrzu do Holiłuda, gdy odeszli dwa kroki dalej. - Wiesz, który to ten boss? Tymczasem Afro starała się wyjaśnić najspokojniej jak potrafi, a oznacza to, że mówiła niczym o nowej fryzurze przy kawie z koleżanką. - To jest szpieg. Muszę go wziąć w szach i przekabacić na naszą stronę. Zrobić z niego podwójnego agenta najprościej mówiąc. Musi być w pełni władz umysłowych po tym… Składaniu zeznań, tak to nazwijmy. Dla Pana Rysia to brzmiało pedalsko sprawa z podwójnym agentem. Ale podejrzewał że groźba wsadzenia mu bejzbolowej pały nabitej żyletkami w dupę powinna poskutkować. - Dobra. Moi ludzie zajmą się ochroną, a my obezwładnimy gnoja i zaciągniemy do budynku. Szybko wydał swoim ludziom polecenia. Mieli po cichu podleźć w krzaczory, a potem napaść na niemieckich homo-ochroniarzy. Pan Ryszard miał natomiast prosty plan, aby użyć starego dobrego chuchnięcia, aby przekazać zdrajcy parę promili, kiedy ten będzie płynął. Po pijaku powinien być potulniejszy, łatwiejszy do wyciągnięcia i do współpracy. Pan Rysiu odwrócił się jeszcze do pozostałych. Złomokleta właśnie rozłożył swojego odpimpowanego laptopa i zaczął kraść sygnał. Nie zagłuszać… po prostu na chama kraść transfer z całą jego przepustowością. Kiedy jego sługi były już gotowe do walki Bimbromanta uniósł rękę i machnął dając znak, że zabawę czas zacząć. |
21-03-2017, 19:58 | #278 |
Reputacja: 1 | To co obserwowała Agentka Zjack przyprawiłoby o ciarki niejednego obywatela polszy. Obok niej przeszła banda żuli, obszarpańców i pijaków, która przemieszczała się może trochę nieskoordynowanie, ale z jakąś nadnaturalną wprawą. Kiedy zaczaili się wszyscy przeciwnicy już się rozebrali zostawiając garnitury na leżaczkach. Wchodzili powoli, otaczając kręgiem dwie główne postacie - obu agentów. Ci coś tam gadali między sobą szeptem. Pewnie wymieniali się jakimiś sekretami. Pierwszy do walki wyrwał się Zadra. Stary partyzant po prostu wyskoczył z krzaków, słychać było plusk i mlaśnięcia bagnetu wbijanego w ciało kafara. Pozostali wyjęli (chuj wie skąd… o cholera, przecież to geje… o fuj) giwery z tłumikami i próbowali zastrzelić Zadrę, ale dziadek przebiegle skrył się za cielskiem zwalistego pederasty. Korzystając z tej dywersji do ataku przystąpili pozostali żule uzbrojeni w tulipany, sztachety i inne narzędzia do krzywdzenia bliźnich. Pijacy z wielką furią natarli na cele, które wyznaczył im ich Pan. Oczywiście nie obyło się bez ofiar - na przykład Jasiek Śnieżka (ale w jego wypadku to norma) zarobił kosę, ale doświadczony zbieracz kos przytrzymał w ten sposób przeciwnika pozwalając kumplom drania zlinczować. Piździeusz też się nie popisał częstując swojego przeciwnika paralizatorem, zarabiając przy tym samemu porażenie z powodu stania na mokrej powierzchni (ach to BHP!). Tymczasem dwójka agentów stojących na środku basenu próbowała się ogarnąć. Polski sprzedawczyk chyba zaczął peniać, bo szybko ruszył do brzegu. Jego niemiecki kolega próbował ratować sytuację, ale słuchawka w uchu (mogłaby pewnie też być gdzie indziej, ale tam już jest co innego) odmawiała posłuszeństwa. Wydawało mu się że słyszy w niej jakiś paskudny śmiech jakiegoś zwyrodnialca. Nie mógł wiedzieć, że to Złomokleta zmajstrował sobie antenę z pokrywy od śmietnika i przechwycił jego łączność! Nie mogąc wiele zrobić, wyciągnął swojego hitlerowskiego lugera z zamiarem wykończenia cholernych polnishe szwajne. Jego towarzysz już był blisko do brzegu, kiedy nabierając powietrza wciągnął kilka dobrych promili. To Pan Rysiu stał już na brzegu z bosakiem basenowym w łapie i chuchnął na biednego głupca. Ten od razu po pijaku zaczął się topić (chuj z tym że jakby chociaż klęknął to by miał głowę nad wodą), ale już Bimbromanta go bosakiem zahaczał, aby przyciągnąć do brzegu. Jedynym na polu bitwy aktywnym przeciwnikiem był neohitlerowski oficer gestapo mierzący właśnie do Pana Ryszarda. Wtedy wykazał się jedyny nieco odstający wyglądem od reszty bandy Holiłud. Przed akcją spokojnie ostawił kałaszka w krzakach, bo przecież na kilku nagich pedałów nie będzie marnował amunicji, skoro spokojnie może ich podziurawić kosą. Podczas szturmu nie zdążył za bardzo posmakować krwi, bo przecież poderżnięcie gardła kolesiowi, który nawet nie zdążył się zorientować, że jest zabijany, nie przyniosło jeszcze nikomu ani chwały ani radości. Dlatego z przyjemnością obrał na cel ostatniego przeciwnika. Potraktował go jak prawdziwego bossa, czyli zamiast zwyczajnie zaszlachtować od razu, zamierzał odprawić posapokaliptyczne mambo-jambo ku uciesze i na postrach gawiedzi. Rzucił trzymanym bagnetem. Niestety, lot był nieco niestabilny, więc zamiast w gardło, wbił się w przedramię nazistowskiego oprawcy. To wystarczyło, by ręka drgnęła, palec pociągnął za spust, a broń finalnie wypadła na ziemię. Oczywiście Pan Ryszard nie dostał, bo jakże to tak dostać postrzał podczas nieswojej walki… Następnie Will rzucił się na chwilowo ogłupionego przeciwnika. Wymienili kilka szybkich jak myśl ciosów, w wyniku których Holiłud złapał szwaba za zranione ramię, a następnie robiąc dźwignię, rąbnął nim o skraj basenu. Chrzęst łamanego kręgosłupa był słyszalny prawdopodobnie i na Mokotowie, i na Wilanowie, i może nawet w tej dziwnej dziurze, w której odprawiały się murzyńskie rytuały. Will puścił zwiotczałego przeciwnika do wody i chwilę obserwował wypływające zeń bąbelki. Rozejrzał się po pobojowisku. No to chyba na tyle, cnie? Wokół rozległy się ciche potakiwania, kiedy ekipa “zbierała się do kupy”. Trzeba było napoić winem Piździełusza, opatrzyć parę ran i zaciągnąć wykrwawiającego się Jaśka do Pana Ryszarda, aby ten użył ręców które leczą. Na wrogów nawet one by nie pomogły. Był tylko jeden zasadniczy problem… Ci wszyscy twardziele mieli dość dużo krwi, która właśnie w dość dużych ilościach wyciekała do basenu. - Hanz?! Hanz?! Co tam się u was znowu wyprawia?! - głos jakiejś babuli dobiegł zza płotu z sąsiedniej posesji, mówiła po niemiecku - Mieliście nie hałasować z rana! Wszyscy spojrzeli po sobie i momentalnie czmychnęli w krzaczory. Pan Ryszard zasłonił jeńcowi usta i zaciągnął w ukrycie. Zadra zachował chyba najwięcej trzeźwości umysłu. - Nic takiego Frau! Jakieś polskie świnie wlazły mi na posesje. Już się nimi zająłem. - Coś nie tak Hanz? Jakoś słabo brzmisz? - Zesrali się, Frau! Zesrali się i oddychać nie można. - szybko rzucił Partyzant. I też się zwinął. Ktokolwiek by spojrzał przez płot zobaczyłby niezłą masakrę w basenie. Ba. Na pewno ktoś zrobi powtórkę z Foltan… telewizyjną rzecz jasna. Jedyną różnicą byłby skradający się dziadyga - konkretnie Zadra ze swoim nieodłącznym bagnetem od M1, który poznał hitlerowską sukę po głosie. Była to dokładnie ta dziwka, przez której wyrok kilkadziesiąt lat temu zdarto z niego pasy i wrzucono do beczki po soli na terenie okupowanej Warszawy, pod adresem Jana Szucha 25. Tymczasem fachowo zakneblowanego i spitego szpiega Pan Rysiu sprezentował agentce kontrwywiadu. Udało też pozyskać się trochę garniaków, które ostrożnie zapakowano w worki na śmieci. Kij z tym, że za dużo, jest czas… przerobi się. Ważniejsza okazała się zawartość wewnętrznych kieszeni marynarek - każda z ośmiu sztuk odzieży zawierała w sobie bowiem zaproszenie na przyjęcie wigilijne u Krakowskiego. - W czymś jeszcze możemy pomóc, waćpanna? - uśmiechnął się szeroko Bimbromanta, a zawtórowały mu paskudne śmiechy i ciche rechoty kamratów. Pewnikiem nie z tego się rechotali, że uśmiech Bimbromanty choć szczery był niekompletny i mocno skorodowany. - Proszę być pewnym, poradzę sobie - odparła Afro krótko, prowadząc sprzedawczyka do jego samochodu. Następnie odjechała ze spokojem emeryta z dwudziestoletnim stażem na śniadej twarzy. Żuleria równie zgrabnie jak wpadła, tak wypadła z Foltasteinbergierów a gdy doszło do “kolejno odlicz” pod zabazgrolonym murem Zadry wciąż brakowało. - To ja może po niego pójdę? - Odważył się zasugerować Ajej. - No gdzie ten stary polazł? Skocz no po niego Ajej…Pewnie szabruje tą willą tego gamonia. - Bimbromanta zwrócił się do pozostałych - Jak te garniaki? Czyste? Ujdą? - Eee… no jeden taki na dwu mnie by wystarczył. - mruknął Piździeusz. - Racja i tak będzie trzeba do krawca. - Hyyyy… ja znam jednego, ciuchy mi szyje. - podniósł rękę Jasiek Śnieżka, któremu pomogła cudowna nalewka i moce od Pana Zbyszka Nowaka. - I gdzie on? - zapytał Bimbromanta. - A koło cmentarza… przerabia garniaki dla trupów. - stwierdził Śnieżka. W sumie to wiele wyjaśniało, skąd Jasiek znał takiego osobnika. A że potencjalnie można by tam wyposażyć w ubrania całą bandę… Pozostawało tylko poczekać na Ajeja i Zadrę. Złomokleta był milczący od czasu ataku obcej ręki bał się obsługiwać komputery więc wszystko wyłączył i zajął się pracą z telefonami. Kiedy podano mu butelkę to spełnił toast, szli gdzieś to poszedł z nimi ale wszystko robił jakby na automacie jak jakieś afrykańskie zombie. Jego mózg działał na zasadzie przeładowanego informacjami procesora czasami coś mu się przypominało tak właśnie było teraz - Rysiu nic się nie martw na pewno uratujemy twoją córkę! Wyuczysz ją na wspaniałą Bimbromancką wiedźmę zostanie zapewne Panią kilku dzielnic na miarę Pana Aleksandra!- Przez chwilę rysy Andrzeja Nowaka zmiękły jakby był tym samym pijaczkiem który trzy lata temu pomagał rozgryźć laptopa zboczeńców żeby pomóc w schwytaniu Mikołaja - pedofila. Powolna mięsna skorupa ćpunopijaka dopiero teraz przetrawiła słowa zmartwionego przyjaciela i wymyśliła odpowiedz, kolejne kilka minut zajęło technomancie zorientowanie się że znów spoufala się z Panem Dzielnicy. Czar prysł, znów był roztrzęsionym świrem - PRZEPRASZAM SZEFIE! Nie wiem co się ze mną dzieje moja ręka próbowała mnie udusić… Telefony gotowe! - Rozdał wszystkim zmodyfikowane super szpiegowskie komórki jakby chciał tym odwrócić uwagę od swojej gafy - Cooo my to właściwie robimy ? Czekajcie zaraz sobie przypomnę, dobrze że wziąłem laptopy - Trząsł się nie wiadomo czy ze strachu przed złością Bimbromanty czy też z głodu narkotykowego ale przynajmniej znowu kontaktował.* Pan Ryszard odciągnął Złomokletę na stronę i wcisnął mu flaszkę wina naenergetyzowanego Ręcyma Które Leczom. - Wyglądasz coraz gorzej, Andrzej. - powiedział - Masz się napij, pomoże. Zaczynasz nam odpływać. Przed chwilą zrobiliśmy najazd na szkopskie osiedle i mamy garniaki… a przynajmniej materiał na nie. Z każdą kolejną chwilą Ryszard nabierał coraz większej pewności, że Złomokleta będzie musiał coś ze sobą zrobić. I wyglądało na to że odpowiedzią na to pytanie będzie właśnie przeniesienie się do cyber-przestrzeni. Złomkoleta pił łapczywie naenergetyzowane procenty pomogły mu pozbyć się trzęsawki ale i tak wyglądał jak cień człowieka - Dzięki Rysiu… Szefie. Wiem i coraz gorzej się czuję! Mają na mnie za duży wpływ załatwili mnie w tym psychiatryku na cacy! Co prawda nie mieli świadomości że powinni mnie dobić i pomogłem ci napsuć im trochę krwi i pewnie sobie plują teraz w brody że że otworzyli mnie na inne rzeczywistości i wymiary ale koszta takich podróży są za wysokie moje ciało nie wyrabia. Jeżeli nie ewakuuje się z mięsnej rzeczywistości to raczej nie dożyje nowego roku i wysiądę z wysiłku albo podtrucia…- Przez chwilę zbierał myśli ale tym razem trwało to wyjątkowo krótko biorąc pod uwagę to co wyrabiał ostatnio. - Słuchaj, Szefie udało mi się ustalić co za wiadomość przeczytał ten cały grzesio od strzykawki, nie wiem czy to nie ten sam dziad który w zeszłym roku szarpał się z Rasputinem. w każdym razie trafiłem na jakieś sekretne forum internetowe które opisywało ostatnie godziny życia naszego Mariana z wielką dokładnością. Było tam też o nas z poprzedni lat i coś o jakiś władcach żywych trupów co mają dziwaczne moce… Nie jestem do końca pewien czy to były zamaskowane raporty wrażych sił czy może trafiłem przez głęboki net do alternatywnej rzeczywistości gdzie jesteśmy jedynie bohaterami jakieś szalonej gry albo opowieści…W każdym, razie link do tego forum był zawirusowany to było jakiś połączenie technologii z magią i skończyło się na tym że moja własna ręka chciała mnie udusić! Wsadzili mi jakieś żelastwo w rękę i chcieli mnie wyeliminować za to że zniszczyłem im siatkę informacyjno - pedofilską! Aż się zastanawiam czy nie uciąć tej ręki i nie zastąpić piłą łańcuchową jak w tym hamerykańskim filmie z takim Groovie gościem co mi kiedyś go Złomek pokazał mogłoby się przydać jeżeli ci Władcy Żywych Trupów kiedyś się do nas wedrą, znaczy, się do naszej rzeczywistości ale trudno byłoby ukryć przed psiarskimi.... - Andrew chyba zorientował się że znów mamrocze. Opuściła go cała energia kiedy skończył raportować swoje szalone pomysły nagle wykrzywił twarz w grymasie i zaczął okładać się kułakiem po głowie - Teraz, teraz,teraz! Wybacz, Szefie za dużo wątków do ogarnięcia już jestem z powrotem mówisz że mamy materiał na garnitury ? Chodźmy, na bazar znam taką jedną krawcową która nam garnitury uszyje na wczoraj jeżeli zapłacimy a kasa to przecież teraz nie problem! No i będziemy mogli kupić buty, butonierki i inne dodatki - Uśmiechnął się rozmasowując czerep. Był wyjątkowo zadowolony że powrócił do rzeczywistości i wymyślił coś przydatnego! Nagle ponad płotem zebranym ukazała się uśmiechnięta twarz Zadry. Stary partyzant miał facjatę pomazaną roztartą krwią. Towarzyszący mu Ajej sprawnie przeskoczył płot i podszedł do Złomoklety i Bimbromanty. - Stary nie wytrzymał, rozkurwił babetę. Coś mu odjebało, od samej pizdy do mordy wyciachał jej na grzbiecie swastyki. Spierdalamy, bo chuj wie czy nie miała kamerek w chałupie. Biegiem na bazar, Panie Rysiu? - Na bazar! - zakomenderował Bimbromanta - A ty Zadra się wytrzyj bo od razu będą nas ścigać jak zobaczy cię ktokolwiek z taką mordą. |
27-03-2017, 13:30 | #279 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Brilchan : 27-03-2017 o 13:47. |
03-04-2017, 19:02 | #280 |
Reputacja: 1 | Obecność w barze bełkoczących rajtuziarzy o znajomych twarzach skonsternowała Pana Ryszarda. To jakaś prowokacja? Czy może obóz władzy postanowił zinfiltrować środowisko, którym się wszyscy brzydzili? Tak czy tak Pisowcy wskoczyli do wnętrza drugim wejściem. W sensie nie było tam wejścia, ale było okno, na tyle duże, aby przez nie przeskoczyć. Pozostali bywalcy przybytku spojrzeli, paru machnęło rękoma, ktoś z powrotem walnął twarzą w kotleta… tylko Żyd jakoś tak struchlał, szczególnie, że te dziwne szare ludzie z doklejonymi mordami zaczęły obskakiwać stoły i klientów wydając te swoje “Smolelelelele”. - Ja pierdolę. - wymamrotał Bimbromanta. Ten z pyzatym ryjem poczłapał w kierunku Ryśka i jego towarzyszy bełkocząc i gibając się jak oranguten. Bimbromanta zlutował dziwaka prosto w chłopięcą buźkę. - Z czym do Pana?! - warknął. Jak na zawołanie dziwadła zwróciły się w jego stronę i zaczęły się zachowywać wyjątkowo prowokacyjnie, nasilając swoje ujadanie i wygibasy. - Panie Rysiu, na spokojnie. Z nimi trzeba inaczej - półgębkiem bąknął Ajej i zniknął z pola widzenia, zarzucając za sobą połę namiotu. Wciąż jednak było dobrze słyszalne jak dopija piwo, beka przeciągle a potem cień rzucany na europalety powłóczył się dookoła na drugi koniec baru. Tam Holiłud rozpijał wińsko z jakąś handlarką. Długo by gadać co się faktycznie tam stało. Do wewnątrz namiotu dotarły odgłosy strzałów, pisk opon i pojedynczy krzyk. Na to Pisowcy kulając się, turlając i podskakując z podparciem dłońmi o podłoże opuścili bar, a spośród nich ten najstarszy, biegnący na przedzie, darł japę aż jego ryj przypominał wazę barszczu. Ukraińskiego. Przypadek? - Zaaaaaaamaaaaaach! W drzwiach minęli ich rozbawieni bywalcy zza namiotu: Holiłud, Marlena Bez Wąsa i Ajej. - Trza się zbierać, panie Rysiu. Na zewnątrz okazało się, że kule z kałacha poszły w zaniedbany wał przeciwpowodziowy, pisk opon pochodził z gwałtownego hamowania, które mimo wszystko doprowadziło do stłuczki rządowego BMW z zaparkowanym, obwoźnym warzywniakiem a krzyczał Zadra wkurwiony na czym świat stoi bo antykwariusz za manierkę po marszałku Pizdsutkim zażądał czterdzieści polskich złotych.* Szczerze mówiąc Bimbromanta chciał już puścić namiot z dymem wraz z bezczelnymi kreaturami i niemrawymi bywalcami, ale Ajej wykazał się iście diabelską przebiegłością. Można by było nawet pokusić się o określenie “platformerska przebiegłość” skoro już stali przy tematach politycznych, ale niestety już dawno wspomniana opcja udowodniła raczej jej brak. Ale rada Celnika była słuszna. Szybka kalkulacja pozwoliła ocenić, że zaraz zlecą się tutaj psiarscy i dziennikarze, a potem będzie dużo pierdolenia o tym, że warzywniak nie dostosował się do prędkości rządowej kabaryny. Przez chwilę co prawda przemknęło przez głowę Bimbromancie, aby sklepać użytkowników BMW i zgarnąć auto, ale przeszło mu. Każdy kolejny dzień przynosił coraz więcej jatek, katastrof i szabru i z pewnością za jakiś czas ktoś będzie się doszukiwał tego, że Panu Ryszardowi i jego podwładnym puszczają hamulce. Ale odpuszczając głupie pierdolenie Pan Ryszard ocenił szybko miejsce zdarzenia i udał się z Ajejem, Holiłudem i Marleną w głąb targowiska. Przyglądał się wystawionym towarom. Straganiarze przyglądali się rozwalonemu warzywniakowi, ale przeczuwając, że jeszcze nie raz będą świadkami rozbijania się rządowych wozów szybko stracili zainteresowanie woląc się skupić na klientach… i złodziejach. - Hmmm… Ajej… a ty masz rodzinę? - zapytał trochę z dupy Bimbromanta. - Mieć mam, ale jestem niepraktykujący. A bo co? - Tak się po prostu zastanawiam czy to tylko ja mam tak przejebaną teściową. Tam w piwnicy u Jojo, musiałem strącić ją w piekielną otchłań, a i tak mam wrażenie że jeszcze wróci. Szkoda, że moja matula seniorka już nie żyje. Byłoby jak kontrować tego demonicznego babsztyla. Co się odjaniepawliło, to Holiłud nie wiedział. Cytat “nam strzelać nie kazano” do tego zdarzenia miał się nijak, bo strzelać kazano. Kilka ładnych gambli psu w wał poszło… No ale na szczęście na niemiaszkach się wzbogacili, to i może na straganie znalazłoby się co jakie kulki do kałaszka i spluwy, boć tu zara nie będzie czym strzelać. - Panie Ryszardzie, słyszałem taką historię z Arkansas. Po jakimś wstrząsie otworzyła się tam szczelina głęboka w chuj. I zaczęły z niej jakieś bezeceństwa wyłazić. Chopy, co tam mieszkali, złapali za cepy i widły i tłuc zaczęli, ale to niewiele dawało. Więc przekopali rów z niedalekiego jeziorka i zalali szczelinę, a te diaboły się potopiły. Wniosek? Diaboł taki to pływać nie umie. Trzeba koniecznie taką związać, betonowe skarpetki sprawić i do rzeki wrzucić. I po problemie. - Trochę ciężko nosić przy sobie, bo ta maszkara się pojawia znienacka… Trzeba by ją do studni wepchnąć takiej z wodą… albo do szamba… w sumie lepiej nie… jeszcze zmutuje i już wtedy nawet rozmawiać z nią nie da rady! |